Kitabı oku: «Dziady, część III», sayfa 4
SCENA VI
Pokój sypialny wspaniały – Senator obraca się na łożu i wzdycha – Dwóch Diabłów nad głową
DIABEŁ I
Spił się, a nie chce spać,
Muszę tak długo stać,
Łajdaku, cicho leż!
Czy go tam kole jeż?
DIABEŁ II
Syp mu na oczy mak.
DIABEŁ I
Zasnął, wpadnę jak zwierz.
DIABEŁ II
Jako na wróbla ptak.
OBADWAJ
Duszę do piekła wlec,
Wężami smagać, piec.
BELZEBUB
Wara!
DWAJ DIABŁY
Coś ty za kmotr?
BELZEBUB
Belzebub.
DWAJ DIABŁY
No, i cóż?
BELZEBUB
Zwierzyny mi nie płosz.
DIABEŁ I
Ale gdy zaśnie łotr,
Do mnie należy sen?
BELZEBUB
Jak ujrzy noc i żar,
Srogość i mnogość kar,
Zlęknie się naszych scen;
Przypomni jutro sen,
Może poprawić się,
Jeszcze daleko zgon.
DIABEŁ II
wyciągając szpony
Pozwól zabawić się —
Co ty o niego drżysz,
Gdy poprawi się on,
Ja każę święcić się
I wezmę w ręce krzyż.
BELZEBUB
Jak zbyt nastraszysz raz,
Gotów przypomnieć sen,
Gotów oszukać nas,
Wypuścisz ptaka z rąk.
DIABEŁ I
pokazując sennego
Ależ braciszek ten,
Ten mój najmilszy syn,
Będzież on spał bez mąk?
Nie chcesz? – ja męczę sam.
BELZEBUB
DIABEŁ I
Pardon – cóż każesz Waść?
BELZEBUB
Możesz na duszę wpaść,
Możesz ją w pychę wzdąć,
A potem w hańbę pchnąć,
Możesz w pogardzie wlec
I szyderstwami siec,
Ale o piekle cyt!
My lećmy – fit, fit, fit.
odlatuje
DIABEŁ I
Więc ja za duszę cap;
Aha, łajdaku, drżysz!
DIABEŁ II
Tylko ją bierz do łap
Lekko, jak kotek mysz.
WIDZENIE SENATORA
SENATOR
przez sen
Pismo! – to dla mnie – reskrypt Jego Carskiej Mości!
Własnoręczny, – ha! ha! ha! – rubli sto tysięcy.
Order! – gdzie – lokaj, przypnij – tu. Tytuł książęcy!
A! – a! – Wielki Marszałku; a! – pękną z zazdrości:
przewraca się
Do Cesarza! – przedpokój – oni wszyscy stoją;
Nienawidzą mnie wszyscy, kłaniają się, boją.
Marszałek – Grand Contrôleur66 – ledwie poznasz, w masce.
Ach, jakie lube szemrania,
Dokoła lube szemrania:
Senator w łasce, w łasce, w łasce, w łasce, w łasce.
Ach, niech umrę, niech umrę śród tego szemrania,
Jak śród nałożnic moich łaskotania!
Każdy się kłania,
Jestem duszą zebrania.
Patrzą na mnie, zazdroszczą – nos w górę zadzieram:
O rozkoszy! umieram, z rozkoszy umieram!
przewraca się
Cesarz! – Jego Imperatorska Mość – a! Cesarz wchodzi,
A! – co? – nie patrzy! zmarszczył brwi – spojrzał ukosem?
Ach! – Najjaśniejszy Panie – ach! – nie mogę głosem —
Głos mi zamarł – ach, dreszcz, pot, – ach! dreszcz ziębi, chłodzi. —
Ach, Marszałek! – co? do mnie odwraca się tyłem.
Tyłem, a! senatory, dworskie urzędniki!
Ach, umieram, umarłem, pochowany, zgniłem,
I toczą mię robaki, szyderstwa, żarciki.
Uciekają ode mnie. Ha! jak pusto! głucho.
Szambelan szelma, szelma! patrz, wyszczyrza zęby —
Dbrum – ten uśmiech jak pająk wleciał mi do gęby.
spluwa
Jaki dźwięk! – to kalambur – o brzydka mucho;
opędza koło nosa
Lata mi koło nosa
Jak osa,
I epigramy, żarciki, przytyki,
Te szmery, – ach, to świerszcze wlazły mi w ucho:
Moje ucho, moje ucho!
wytrząsa palcem ucho
Jaki szmer – kamerjunkry świszczą jak puszczyki,
Damy ogonem skrzeczą jak grzechotniki,
Jaki okropny szmer! śmiechy! wrzaski:
Senator wypadł z łaski, z łaski! z łaski, z łaski.
pada z łóżka na ziemią
DIABŁY
zstępują widomie
Teraz duszę ze zmysłów wydrzem, jak z okucia
Psa złego; lecz nie całkiem, nałożym kaganiec,
Na wpół zostawim w ciele, by nie tracił czucia;
Drugą połowę wleczmy aż na świata kraniec,
Gdzie się doczesność kończy, a wieczność zaczyna,
Gdzie z sumnieniem graniczy piekielna kraina;
I złe psisko uwiążem tam, na pograniczu:
Tam pracuj, ręko moja, tam świstaj, mój biczu.
Nim trzeci kur zapieje, musim z tej męczarni
Wrócić zmordowanego, skalanego ducha;
Znowu przykuć do zmysłów jako do łańcucha,
I znowu w ciele zamknąć jako w brudnej psiarni.
SCENA VII. SALON WARSZAWSKI
Kilku wielkich Urzędników, kilku wielkich Literatów, kilka Dam wielkiego tonu, kilku Jenerałów i Sztabsoficerow; wszyscy incognito piją herbatę przy stoliku – bliżej drzwi kilku Młodych ludzi i dwóch Starych Polaków. Stojący rozmawiają z żywością – towarzystwo stolikowe mówi po francusku, przy drzwiach po polsku
PRZY DRZWIACH
ZENON NIEMOJEWSKI
do Adolfa
To i u was na Litwie toż samo się dzieje?
ADOLF
Ach, u nas gorzej jeszcze, u nas krew się leje!
NIEMOJEWSKI
Krew?
ADOLF
Nie na polu bitwy, lecz pod ręką kata,
Nie od miecza, lecz tylko od pałki i bata.
Rozmawiają ciszej
PRZY STOLIKU
HRABIA
To bal był taki świetny, i wojskowych wiele?
FRANCUZ
Ja słyszałem, że było pusto jak w kościele.
DAMA
Owszem, pełno —
HRABIA
I świetny?
DAMA
O tym mówić długo.
KAMERJUNKIER
Służono najniezgrabniej, choć z liczną usługą;
Nie miałem szklanki wina, ułamku pasztetu,
Tak zawalono całe wniście do bufetu.
DAMA I
W sali tańców zgoła nic nie ugrupowano,
Jak na raucie angielskim po nogach deptano.
DAMA II
Bo to był tylko jeden z prywatnych wieczorów.
SZAMBELAN
Przepraszam, bal proszony – mam dotąd bilety.
wyjmuje inwitacje67 i pokazuje, wszyscy przekonywają się
DAMA I
Tym gorzej; pomieszano grupy, toalety,
Nie można było zgoła ocenić ubiorów.
DAMA II
Odtąd jak Nowosilcow wyjechał z Warszawy,
Nikt nie umie gustownie urządzić zabawy:
Nie widziałam pięknego balu ani razu.
On umiał ugrupować bal na kształt obrazu;
Słychać między mężczyznami śmiech
DAMA I
Śmiejcie się, Państwo, mówcie, co się wam podoba,
A była to potrzebna w Warszawie osoba.
PRZY DRZWIACH
JEDEN Z MŁODYCH
Cichowski uwolniony?
ADOLF
Ja znam Cichowskiego.
Właśnie byłem, chciałem się dowiedzieć od niego,
Żeby między naszymi na Litwie rozgłosić.
ZENON NIEMOJEWSKI
My powinniśmy z sobą łączyć się i znosić;
Inaczej, rozdzieleni, wszyscy zginiem marnie.
gadają ciszej
MŁODA DAMA
przy nich stojąca
A jakie on okropne wytrzymał męczarnie!
rozmawiają
PRZY STOLIKU
JENERAŁ
do Literata
Ale przeczytaj wreszcie – dajże się uprosić.
LITERAT
Ja nie umiem na pamięć.
JENERAŁ
Zwykłeś z sobą nosić.
Masz przy sobie pod frakiem – a – widzę okładki:
Damy chcą słyszeć.
LITERAT
Damy? – a! – to literatki.
Więcej wierszy francuskich na pamięć umieją
Niźli ja.
JENERAŁ
idzie mówiąc z Damami
Tylko niechaj Panie się nie śmieją.
DAMA
Macie robić lekturę? – przepraszam – choć umiem
Po polsku, ale polskich wierszy nie rozumiem.
JENERAŁ
do Oficera
Ma racyję po części, bo nudne po trochu.
pokazuje na Literata
Opiewa tysiąc wierszy o sadzeniu grochu.
do Literata
Czytajże, jeśli ciebie nie będziem słuchali —
To patrz —
pokazując na drugiego Literata
ten nam gazeciarz swe rymy wypali.
Śliczna byłaby wszystkim słuchaczom przysługa.
Patrz, jak się on zaprasza, jak śmieje się, mruga;
I usta już otworzył jak zdechłą ostrygę,
I oko zwrócił wielkie i słodkie jak figę.
LITERAT
do siebie
Wychodzą —
do Jenerała
Długie wiersze, ja bym piersi strudził.
JENERAŁ
do Oficera
Dobrze, że nie chce czytać, boby nas zanudził.
MŁODA DAMA
oddzielając się od grupy młodszej, ode drzwi, do stolika
A to jest rzecz okropna – słuchajcie, Panowie!
do Adolfa
Niechaj Pan tym Ichmościom o Cichowskim powie.
OFICER WYŻSZY
Cichowski wypuszczony?
HRABIA
Przesiedział lat tyle
W więzieniu —
SZAMBELAN
Ja myśliłem, że leżał w mogile.
do siebie
O takich rzeczach słuchać nie bardzo bezpiecznie,
A wyjść w środku powieści byłoby niegrzecznie.
wychodzi
HRABIA
Wypuszczony? – to dziwna.
ADOLF
Nie znaleźli winy.
MISTRZ CEREMONII
Któż tu mówi o winach; – są inne przyczyny —
Kto długo był w więzieniu, widział, słyszał wiele —
A rząd ma swe widoki, ma głębokie cele,
Które musi ukrywać. – To jest rzecz rządowa —
Tajniki polityczne – myśl gabinetowa.
To się tak wszędzie dzieje – są tajniki stanu —
Ale Pan z Litwy, – a! a! – to jest dziwno Panu.
Panowie na wsi, to tak chcecie o cesarstwie
Wiedzieć wszystko, jak gdyby o swym gospodarstwie.
uśmiecha się
KAMERJUNKIER
Pan z Litwy, i po polsku? nie pojmuję wcale —
Ja myśliłem, że w Litwie to wszystko Moskale.
O Litwie, dalibógże! mniej wiem niż o Chinach —
Constitutionnel coś raz pisał o Litwinach,
Ale w innych gazetach francuskich ni słowa.
PANNA
do Adolfa
Niech Pan opowie, – to rzecz ważna, narodowa.
STARY POLAK
Znałem starych Cichowskich, uczciwa rodzina;
Oni są z Galicyi. Słyszałem, że syna
Wzięli i zamorzyli: – mój krewny daleki!
Nie widziałem go dawno, – o ludzie! o wieki!
Trzy pokolenia przeszły, jak nas przemoc dręczy;
Męczyła ojców naszych, – dzieci, wnuków męczy!
ADOLF
Wszyscy zbliżają się i słuchają
Znałem go będąc dzieckiem; – był on wtenczas młody,
Żywy, dowcipny, wesół i sławny z urody;
Był duszą towarzystwa; gdzie się tylko zjawił.
Wszystkich opowiadaniem i żartami bawił;
Lubił dzieci, i często brał mię na kolana,
U dzieci miał on tytuł «wesołego pana».
Pamiętam włosy jego, – nieraz ręce moje
Plątałem w jasnych włosów kędzierzawe zwoje.
Wzrok pamiętam, – musiał być wesoły, niewinny,
Bo kiedy patrzył na nas, zdawał się dziecinny;
I patrząc na nas, wabił nas do swej źrenicy,
Patrząc nań, myśleliśmy, żeśmy rówiennicy.
On wtenczas miał się żenić; – pomnę, że przynosił
Dzieciom dary swej przyszłej i na ślub nas prosił.
Potem długo nie przyszedł, i mówiono w domu,
Że nie wiedzieć gdzie zniknął, umknął po kryjomu,
Szuka rząd, ale śladu dotąd nie wytropił, —
Na koniec powiedziano: zabił się, utopił.
Policyja dowodem stwierdziła domysły,
Znaleziono płaszcz jego nad brzegami Wisły;
Przyniesiono płaszcz żonie – poznała – on zginął;
Trupa nie znaleziono – i tak rok przeminął.
Dlaczegóż on się zabił? – pytano, badano,
Żałowano, płakano; wreszcie – zapomniano.
I minęło dwa lata. Jednego wieczora
Więźniów do Belwederu wiedziono z klasztora.
Wieczór ciemny i dżdżysty; – nie wiem, czy przypadkiem,
Czy umyślnie ktoś był tej procesyi świadkiem;
Może jeden z odważnych warszawskich młodzieńców,
Którzy śledzą pobytu i nazwiska jeńców:
Warty stały w ulicach, głucho było w mieście —
Wtem ktoś zza muru krzyknął: «Więźnie, kto jesteście?»
Sto ozwało się imion; – śród nich dosłyszano
Jego imię, i żonie nazajutrz znać dano.
Pisała i latała, prosiła, błagała,
Lecz prócz tego imienia – nic nie posłyszała.
I znowu lat trzy przeszło bez śladu, bez wieści.
Lecz nie wiedzieć kto szerzył w Warszawie powieści,
Że on żyje, że męczą, że przyznać się wzbrania
I że dotąd nie złożył żadnego wyznania;
Że mu przez wiele nocy spać nie dozwolano,
Że karmiono śledziami i pić nie dawano;
Że pojono opijum, nasyłano strachy,
Larwy; że łaskotano w podeszwy, pod pachy —
Lecz wkrótce innych wzięto, o innych zaczęli
Mówić; żona płakała, wszyscy zapomnieli.
Aż niedawno przed domem żony w nocy dzwonią —
Otworzono: Oficer i żandarm pod bronią,
I więzień. – On – każą dać pióra i papieru;
Podpisać, że wrócony żywy z Belwederu.
Wzięli podpis, i palcem pogroziwszy: «Jeśli
Wydasz…» – i nie skończyli; jak weszli, odeszli.
To on był. – Biegę widzieć, przyjaciel ostrzega:
«Nie idź dzisiaj, bo spotkasz pod wrotami szpiega».
Idę nazajutrz, w progu policejskie draby;
Idę w tydzień, on sam mię nie przyjmuje, słaby.
Aż niedawno za miastem w pojeździe spotkałem —
Powiedziano, że to on, bo go nie poznałem.
Utył, ale to była okropna otyłość:
Wydęła go zła strawa i powietrza zgniłość;
Policzki mu nabrzmiały, pożółkły i zbladły,
W czole zmarszczki pół wieku, włosy wszystkie spadły.
Witam, on mię nie poznał, nie chciał mówić do mnie,
Mówię, kto jestem, patrzy na mnie bezprzytomnie.
Gdym dawnej znajomości szczegóły powiadał,
Wtenczas on oczy we mnie utopił i badał.
Ach! wszystko, co przecierpiał w swych męczarniach dziennych,
I wszystko, co przemyślił w swych nocach bezsennych,
Wszystko poznałem w jednej chwili z jego oka;
Bo na tym oku była straszliwa powłoka.
Źrenice miał podobne do kawałków szklanych,
Które zostają w oknach więzień kratowanych,
Których barwa jest szara jak tkanka pajęcza,
A które, patrząc z boku, świecą się jak tęcza:
I widać w nich rdzę krwawą, iskry, ciemne plamy,
Ale ich okiem na wskroś przebić nie zdołamy:
Straciły przezroczystość, lecz widać po wierzchu,
Że leżały w wilgoci, w pustkach, w ziemi, w zmierzchu.
W miesiąc poszedłem znowu, myśliłem, że zdoła
Rozpatrzyć się na świecie i pamięć przywoła.
Lecz tyle tysięcy dni był pod śledztwa próbą,
Tyle tysięcy nocy rozmawiał sam z sobą,
Tyle lat go badały mękami tyrany,
Tyle lat otaczały słuch mające ściany;
A całą jego było obroną – milczenie,
A całym jego były towarzystwem – cienie;
Że już się nie udało wesołemu miastu
Zgładzić w miesiąc naukę tych lat kilkunastu.
Słońce zda mu się szpiegiem, dzień donosicielem,
Domowi68 jego strażą, gość nieprzyjacielem.
Jeśli do jego domu przyjdzie kto nawiedzić,
Na klamki trzask on myśli zaraz: idą śledzić;
Odwraca się i głowę na ręku opiera,
Zdaje się, że przytomność, moc umysłu zbiera:
Ścina usta, by słowa same nie wypadły,
Oczy spuszcza, by szpiegi z oczu co nie zgadły.
Pytany, myśląc zawsze, że jest w swym więzieniu,
Ucieka w głąb pokoju i tam pada w cieniu,
Krzycząc zawsze dwa słowa: «Nic nie wiem, nie powiem!»
I te dwa słowa – jego stały się przysłowiem;
I długo przed nim płacze na kolanach żona
I dziecko, nim on bojaźń i wstręt swój pokona.
Przeszłą niewolę lubią opiewać więźniowie;
Myśliłem, że on ją nam najlepiej opowie,
Wyda na jaw spod ziemi i spod straży zbirów
Dzieje swe, dzieje wszystkich Polski bohatyrów: —
Bo teraz Polska żyje, kwitnie w ziemi cieniach,
Jej dzieje na Sybirze, w twierdzach i więzieniach.
I cóż on na pytania moje odpowiedział?
Że o swoich cierpieniach sam już nic nie wiedział,
Nie pomniał. – Jego pamięć zapisana cała
Jak księga herkulańska pod ziemią spróchniała:
Sam autor zmartwychwstały nie umie w niej czytać,
Rzekł tylko: «Będą o to Pana Boga pytać,
On to wszystko zapisał, wszystko mnie opowie».
Adolf łzy ociera
Długie milczenie
DAMA MŁODA
do Literata
Czemu to o tym pisać nie chcecie, Panowie?
HRABIA
Niech to stary Niemcewicz w pamiętniki wsadzi:
On tam, słyszałem, różne szpargały gromadzi.
LITERAT I
To historyja!
LITERAT II
Straszna.
KAMERJUNKIER
Dalbóg, wyśmienita.
LITERAT I
Takich dziejów słuchają, lecz kto je przeczyta?
I proszę, jak opiewać spółczesne wypadki;
Zamiast mitologiji są naoczne świadki.
Potem, jest to wyraźny, święty przepis sztuki,
Że należy poetom czekać – aż – aż —
JEDEN Z MŁODZIEŻY
Póki? —
Wieleż lat czekać trzeba, nim się przedmiot świeży
Jak figa ucukruje, jak tytuń uleży?
LITERAT I
Nie ma wyraźnych reguł.
LITERAT II
Ze sto lat.
LITERAT I
To mało!
LITERAT III
Tysiąc, parę tysięcy —
LITERAT IV
A mnie by się zdało,
Że to wcale nie szkodzi, że przedmiot jest nowy,
Szkoda tylko, że nie jest polski, narodowy.
Nasz naród się prostotą, gościnnością chlubi,
Nasz naród scen okropnych, gwałtownych nie lubi; —
Śpiewać, na przykład, wiejskich chłopców zalecanki.
Trzody, cienie – Sławianie, my lubim sielanki.
LITERAT I
Spodziewam się, że Panu przez myśl nie przejedzie,
Aby napisać wierszem, że ktoś jadał śledzie.
Ja mówię, że poezji nie ma bez poloru,
A polor być nie może tam, gdzie nie ma dworu:
Dwór to sądzi o smaku, piękności i sławie;
Ach, ginie Polska! dworu nie mamy w Warszawie.
MISTRZ CEREMONII
Nie ma dworu! – a to mię dziwi niepomału,
Przecież ja jestem mistrzem ceremonijału.
HRABIA
cicho do Mistrza
Gdybyś Namiestnikowi wyrzekł za mną słówko,
Moja żona byłaby pierwszą pokojówką.
głośno
Ale próżno, nie dla nas wysokie urzędy!
Arystokracja tylko ma u dworu względy.
DRUGI HRABIA
niedawno kreowany69 z mieszczan
Arystokracja zawsze swobód jest podporą,
Niech państwo przykład z Wielkiej Brytaniji biorą.
Zaczyna się kłótnia polityczna – młodzież wychodzi
PIERWSZY Z MŁODYCH
A łotry! – o, to kija!
A *** G ***
O, to stryczka, haku!
Ja bym im dwór pokazał, nauczyłbym smaku.
N***
Patrzcie, cóż my tu poczniem, patrzcie, przyjaciele,
Otóż to jacy stoją na narodu czele.
WYSOCKI
Powiedz raczej: na wierzchu. Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.
odchodzą
SCENA VIII. PAN SENATOR
W Wilnie – sala przedpokojowa; na prawo drzwi do sali komisji śledczej, gdzie prowadzą więźniów i widać ogromne pliki papierów – w głębi drzwi do pokojów Senatora, gdzie słychać muzykę – czas po obiedzie – u okna siedzi Sekretarz nad papierami; dalej nieco na lewo stolik, gdzie grają w wiska – Nowosilcow pije kawę; koło niego szambelan Bajkow, Pelikan i jeden Doktor – u drzwi warta i kilku Lokajów nieruchomych
SENATOR
do Szambelana
Diable! quelle corvée! 70 – przecież po obiedzie.
La princesse 71 nas z[a]wiodła i dziś nie przyjedzie.
Zresztą, en fait des dames72, stare, albo głupie: —
Gadać, imaginez-vous73, o sprawach przy supie74!
Je jure 75, tych patryjotków nie mieć à ma table,
Avec leur franc parler et leur ton détestable.
Figurez-vous 76 – ja gadam o strojach, kasynie,
A moja kompanija o ojcu, o synie: —
«On stary, on zbyt młody, Panie Senatorze,
On kozy znieść nie może, Panie Senatorze,
On prosi spowiednika, on chce widzieć żonę,
On…» – Que sais-je!77 – piękny dyskurs78 w obiady proszone.
Il y a de quoi 79 oszaleć, muszę skończyć sprawę
I uciec z tego Wilna w kochaną Warszawę80.
Monseigneur 81 mnie napisał de revenir bientôt82,
On się beze mnie nudzi, a ja z tą hołotą —
Je n'en puis plus 83 —
DOKTOR
podchodząc
Mówiłem właśnie, Jaśnie Panie,
Że ledwie rzecz zaczęta, i sprawa w tym stanie,
W jakim jest chory, kiedy lekarz go nawiedzi
I zrobi anagnosin84. Mnóstwo uczniów siedzi,
Tyle było śledzenia, żadnego dowodu;
Jeszcześmy nie trafili w samo jądro wrzodu.
Cóż odkryto? wierszyki! ce sont de maux légers,
Ce sont, można powiedzieć, accidents passagers85;
Ale osnowa spisku dotąd jest tajemną,
I…
SENATOR
z urazą
pokazując papiery
Wyznania dobrowolne, skargi i świadectwa,
Wszystko jest, i tu cały spisek świętokradzki
Stoi spisany jasno jak ukaz senacki88. —
Tajemną! – za te nudy, owóż co mam w zysku.
DOKTOR
LOKAJ
SENATOR
Rejestr? jaki tam rejestr? – kto?
LOKAJ
Kupiec Kanissyn,
Co mu Pan przyjść rozkazał…
SENATOR
Idźże precz, sukisyn!
Widzisz, że ja zajęty.
DOKTOR
do Lokajów
A głupie bestyje!
Przychodzić – Pan Senator, widzisz, kawę pije.
SEKRETARZ
wstając od stolika
On powiada, że jeśli Pan zapłatę zwleka,
On zrobi proces.
SENATOR
Napisz grzecznie, niechaj czeka.
zamyśla się
A propos – ten Kanissyn – trzeba mu wziąć syna
Pod śledztwo – Oj, to ptaszek!
SEKRETARZ
To mały chłopczyna.
SENATOR
Oni wszyscy mali, ale patrz w ich serce; —
Najlepiej ogień zgasić, dopóki w iskierce.
SEKRETARZ
Syn Kanissyna w Moskwie.
SENATOR
SEKRETARZ
On podobno u kadetów służy.
SENATOR
U kadetów? – voyez-vous, on tam wojsko burzy.
SEKRETARZ
Dzieckiem z Wilna wyjechał.
SENATOR
do Sekretarza
Ce n'est pas ton affaire94;
Rozumiesz! – Hej, dyżurny! – We dwadzieście cztery
Godzin wysłać kibitkę i zabrać papiery.
Zresztą ojciec lękać się nas nie ma przyczyny,
Jeśli syn dobrowolnie przyzna się do winy.
DOKTOR
Właśnie jak miałem honor mówić Jaśnie Panu,
Są tam ludzie różnego i wieku, i stanu; —
To najniebezpieczniejsze jest spisku symptoma,
A wszystkim rusza pewna sprężyna kryjoma,
Którą…
SENATOR
z urazą
Kryjoma?
DOKTOR
Mówię, tajemnie skrywana,
Odkryta dzięki przezorności Jaśnie Pana.
Senator odwraca się
do siebie
To szatan niecierpliwy, – z tym człowiekiem bieda!
Mam tyle ważnych rzeczy; wymówić mi nie da.
PELIKAN
do Senatora
Co Pan Senator każe z Rollisonem robić?
SENATOR
Jakim?
PELIKAN
Co to na śledztwie musiano go obić.
SENATOR
PELIKAN
On zachorował.
SENATOR
Wieleż kijów dano?
PELIKAN
Byłem przy śledztwie, ale tam nie rachowano —
Pan Botwinko śledził go.
BAJKOW
Pan Botwinko; cha, cha —
O! nieprędko on kończy, gdy się raz rozmacha.
Ja zaręczam, że on go opatrzył nieszpetnie —
Parions 96, że mu wyliczył najmniej ze trzy setnie.
SENATOR
zadziwiony
do grającego w wiska, który czeka na swego kompana
podchodzi do stolika
do Pelikana
Nic nie wyznał?
PELIKAN
Prawie nic; – zęby tylko zaciął,
Krzyczy, że nie chce skarżyć niewinnych przyjaciół.
Ale z tych kilku słówek odkrywa się wiele —
Widać, że ci uczniowie – jego przyjaciele.
SENATOR
DOKTOR
Właśnie powiadałem
Jaśnie Panu, że młodzież zarażają szałem,
Ucząc ich głupstw: na przykład, starożytne dzieje!
Któż nie widzi, że młodzież od tego szaleje.
SENATOR
wesoło
DOKTOR
I owszem, uczyć dziejów, niech się młodzież dowie,
Co robili królowie, wielcy ministrowie…
SENATOR
C'est juste.
DOKTOR
ucieszony
Właśnie mówię, widzi Pan Dobrodziéj,
Że jest sposób wykładać dzieje i dla młodzi.
Lecz po co zawsze prawić o republikanach.
Zawsze o Ateńczykach, Spartanach, Rzymianach.
PELIKAN
do jednego ze swoich towarzyszów, pokazując Doktora
Patrz, patrz, jak za nim łazi pochlebca przeklęty,
I wścibi się mu w łaskę – co to za wykręty!
podchodzi do Doktora
Ale cóż o tym mówić, czy to teraz pora;
Zważ no, czy można nudzić pana Senatora.
LOKAJ
do Senatora
Czy Pan rozkaże wpuścić te panie – kobiety —
Pan wie – co wysiadają tu co dzień z karety —
Jedna ślepa, a druga —
SENATOR
Ślepa? któż to ona?
LOKAJ
Pani Rollison
PELIKAN
Matka tego Rollisona.
LOKAJ
Co dzień tu są.
SENATOR
Odprawić było —
DOKTOR
Z Panem Bogiem!
LOKAJ
Odprawiamy, lecz siada i skwierczy pod progiem.
Kazaliśmy brać w areszt, – ze ślepą kobiétą
Trudno iść, lud się skupił, żołnierza wybito.
Czy mam wpuścić?
SENATOR
E! rady sobie dać nie umiesz —
Wpuścić, tylko aż do pół schodów – czy rozumiesz?
A potem ją sprowadzić – aż w dół – o tak tęgo;
z gestem
Żeby nas nie nudziła więcej swą włóczęgą.
Drugi Lokaj wchodzi i oddaje list Bajkowowi
No, czegóż stoisz, pójdźże —
BAJKOW
oddaje list
SENATOR
BAJKOW
SENATOR
czyta
Księżna! skąd jej to przyszło? na kark mi ją wpycha.
Avec quelle chaleur! 107 – Wpuścić ją, do licha.
Wchodzą dwie Damy i Ksiądz Piotr
PELIKAN
do Bajkowa
SENATOR
grzecznie
Witam, witam, któraż z pań jest pani Rollison?
P. ROLLISON
z płaczem
– Ja – mój syn! Panie Dobrodzieju…
SENATOR
Proszę – chwilę,
Pani masz list, a po cóż przyszło tu Pań tyle?
DRUGA DAMA
Nas dwie.
SENATOR
do Drugiej
I po cóż Panią mam tu honor witać?
DRUGA
Pani Rollison trudno drogi się dopytać,
Nie widzi. —
SENATOR
Ha! nie widzi – a to wącha może?
Bo co dzień do mnie trafia.
DRUGA
Ja tu ją przywożę,
Ona sama i stara, i nie bardzo zdrowa.
P. ROLLISONOWA
Na Boga…!
SENATOR
Cicho.
do Drugiej
Pani któż jesteś?
DRUGA
Kmitowa.
SENATOR
Lepiej siedź w domu i miej o synach staranie,
Jest na nich podejrzenie.
KMITOWA
bladnąc
Jak to, jak to? Panie!
Senator śmieje się
P. ROLLISONOWA
Panie! litość – ja wdowa! Panie Senatorze!
Słyszałam, że zabili – czyż można, mój Boże!
Moje dziecko! – Ksiądz mówi, że on jeszcze żyje;
Ale go biją, Panie! któż dzieci tak bije! —
Jego zbito – zlituj się – po katowsku zbito.
płacze
SENATOR
Gdzie? kogo? – gadaj przecie po ludzku, kobiéto.
P. ROLLISONOWA
Kogo? ach, dziecko moje! Mój Panie – ja wdowa —
Ach, wieleż to lat, póki człek dziecko wychowa!
Mój Jaś już drugich uczył; niech Pan wszystkich spyta,
Jak on uczył się dobrze. – Ja biedna kobiéta!
On mnie żywił ze swego szczupłego dochodu —
Ślepa, on był mnie okiem – Panie, umrę z głodu.
SENATOR
Kto poplótł, że go bili, nie wyjdzie na sucho.
Kto mówił?
P. ROLLISONOWA
Kto mnie mówił? ja mam matki ucho.
Ja ślepa; teraz w uchu cała moja dusza,
Dusza matki. – Wiedli go wczora do ratusza;
Słyszałam —
SENATOR
Wpuszczono ją?
P. ROLLISONOWA
Wypchnęli mię z progu
I z bramy, i z dziedzińca. Siadłam tam na rogu,
Pod murem; – mury grube, – przyłożyłam ucho —
Tam siedziałam od rana. – W północ, w mieście głucho,
Słucham – w północ, tam z muru – nie, nie zwodzę siebie;
Słyszałam go, słyszałam, jak Pan Bóg na niebie;
Ja głos jego słyszałam uszami własnemi —
Cichy, jakby spod ziemi, jak ze środka ziemi. —
I mój słuch wszedł w głąb muru, daleko, głęboko;
Słyszałam, męczono go —
SENATOR
Jak w gorączce bredzi!
Ale tam, moja Pani, wielu innych siedzi?
P. ROLLISONOWA
Jak to? – czyż to nie był głos mojego dziecięcia?
Niema owca pozna głos swojego jagnięcia
Śród najliczniejszej trzody – ach, to był głos taki! —
Ach, dobry Panie, żebyś słyszał raz głos taki,
Ty byś już nigdy w życiu spokojnie nie zasnął!
SENATOR
Syn Pani zdrów być musi, gdy tak głośno wrzasnął.
P. ROLLISONOWA
pada na kolana
Jeśli masz ludzkie serce…
Otwierają się drzwi od sali – słychać muzykę, – wbiega Panna ubrana jak na bal
PANNA
Monsieur le Sénateur —
Oh! je vous interromps, on va chanter le choeur
De «Don Juan»; et puis le concerto de Herz… 109
SENATOR
do Bajkowa
do Panny
P. ROLLISONOWA
Panie, nie rzucaj nas
W rozpaczy, ja nie puszczę —
chwyta za suknię
PANNA
SENATOR
P. ROLLISONOWA
Chcę widzieć syna.
SENATOR
z przyciskiem
Cesarz nie pozwala.
KS. PIOTR