Kitabı oku: «II Wojna Światowa», sayfa 2
Początek wojny: inwazja na Polskę, 1939 r.
Wojna, która tak długo wisiała nad Europą, rozpoczęła się 1 września 1939 r. W nocy 31 sierpnia Niemcy upozorowali incydent przy granicy, wykorzystany jako pretekst do inwazji na Polskę. Wydarzenia te znane są jako prowokacja gliwicka. Brali w niej udział oficerowie SS. Przebrali się za polskich nacjonalistów i przeprowadzili tzw. dywersję pod fałszywą banderą. Owa wersja została zresztą potwierdzona podczas procesów w 1945 r. Towarzyszył jej również szereg podobnych „incydentów”, co miało dać Hitlerowi solidne podstawy za uderzeniem na wschodnich sąsiadów. Niemcy przeszli więc do działania z samego rana, najeżdżając Polskę z północy, południa i zachodu. Pierwsze etapy inwazji przebiegały pod znakiem strategicznego odwrotu polskich wojsk, co miało dać im przewagę w obronie linii wschodnich. Od samego początku jednak Niemcy mieli przewagę pod wieloma względami. Nie tylko przewyższali Polaków w kwestii liczebności żołnierzy, ale również czołgów i wozów pancernych. Stosowali również nową i rewolucyjną taktykę, znaną jako blitzkrieg. Opowiemy więcej na jej temat w dalszej części tej książki. Naziści postawili też duży nacisk na dominację powietrzną, wystawiając do walki szereg myśliwców i bombowców.
Polska armia była z kolei o niemal milion żołnierzy mniej liczna od niemieckiej. Ponadto mieli w porównaniu z Niemcami ogromne braki w kwestiach militarnych. Weźmy na przykład czołgi, które miały odegrać olbrzymią rolę w tej wojnie. Polacy dysponowali bardzo małą ich ilością, a poza tym ich stan techniczny pozostawiał wiele do życzenia. Większość z nich stanowiły krajowe czołgi 7TP, będące polską wersją brytyjskiego modelu Vickers 6 Tonner. Mieli również tankietki TKS, czyli małe i lekko opancerzone pojazdy dwuosobowe. Polskie siły powietrzne charakteryzowały się przestarzałym sprzętem, którego ilości były niewielkie. To wszystko oznaczało, że odparcie wroga będzie stanowiło dla Polaków nie lada problem.
Częścią nowej niemieckiej taktyki była koordynacja ataków lądowych i powietrznych. Naziści byli zdeterminowani, aby spowodować jak największe szkody. Uderzyli więc na Polskę z bezprecedensowym okrucieństwem. W przypadku tej inwazji Hitler miał wyłącznie jeden cel – podbić polskie terytoria jak najszybciej. W tym celu Niemcy zastosowali taktykę wojny błyskawicznej, która stanowiła ich główny schemat działania podczas II wojny światowej. Polegała ona na zadawaniu przeciwnikowi szybkiego i strategicznego uderzenia. Skupiała się głównie na mobilnych i zmechanizowanych formacjach piechoty, wspieranych siłami powietrznymi. Niczym grot włóczni, miała na celu przetrzebić linie obrony wroga, przedostać się daleko za nie oraz otoczyć to, co pozostało z wojsk przeciwnika. Hitler miał możliwość skorzystania z tej taktyki, ze względu na niemieckie unowocześnienia w zakresie przemysłu motoryzacji opancerzonej. W osiągnięciu celów Blitzkrieg potrzebne były bowiem szybkie i zwrotne czołgi, wyposażone w solidne pancerze. Tak też się stało i pierwsze etapy wojny były naznaczone błyskawicznymi zwycięstwami Niemców.
Niemiecki atak na Polskę był szturmem „dwustronnym”. Natarcie naziemne było powiem wspierane przez naloty. Celem Luftwaffe były zarówno obiekty militarne, jak i cywilne. Korzystając ze zmasowanego bombardowania, Niemcy chcieli wywołać u przeciwników szok. Pierwszym takim celem tej inwazji było miasto Wieluń. Bardzo szybko zostało starte w pył, co stanowiło dowód na potęgę Luftwaffe.
Dwa dni po rozpoczęciu ataku na Polskę, Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom. Mimo tego, przeprowadzenie podbicia państwa polskiego nie stanowiło dla nazistów ogromnego problemu. Za sprawą zdecydowanych i precyzyjnie rozplanowanych ataków lotniczych, udało im się zakłócić działanie głównych szlaków komunikacyjnych w Polsce. W związku z tym Niemcy mieli możliwość szybkiego przesuwania się naprzód, goniąc wycofującą się armię polską. Ponadto Luftwaffe błyskawicznie opanowało przestrzeń powietrzną. W ciągu 48 godzin od rozpoczęcia inwazji zniszczona została większość polskich lotnisk wojskowych, natomiast siły powietrzne kraju zostały zdziesiątkowane.
Wkrótce największe polskie miasta zaczęły padać łupem Niemców. Warszawa została zbombardowana i część miasta zmieniła się w ruiny. Z kolei 13 września rozpoczęto oblężenie stolicy, która ostatecznie upadła 28 września. W tym czasie stoczono decydujące starcie podczas inwazji, czyli bitwę nad Bzurą. Trwała ona od 9 do 19 września 1939 r. Jej pierwsze etapy były wielką kontrofensywą Polaków, jednak ostatecznie Niemcom udało się ich otoczyć i wygrać bitwę. To zwycięstwo dało nazistom kontrolę nad zachodnimi obszarami Polski. Była to jednak zdecydowanie najbardziej krwawa bitwa całej kampanii, która pochłonęła wiele ofiar po obu stronach.
Pomimo heroicznej walki Polacy nie mieli szans odeprzeć brutalnego ataku wroga. W historii zapisało się wiele dowodów odwagi polskich żołnierzy. Jednym z nich jest słynna bitwa pod Krojantami, w której 18. Pułk Ułanów Pomorskich odważnie zaatakował niemieckie pozycje już 1 września. Celem tej szarży było odsunięcie niemieckiego ataku, aby większość polskich oddziałów mogła się wycofać. Udało się go osiągnąć, jednak zapłacona cena była bardzo wysoka. Pomimo natychmiastowego odwrotu ułani zostali masowo zmieceni przez niemieckie wozy pancerne i ostrzał z karabinów maszynowych. Natomiast historia Romana Orlika, plutonowego podchorążego rezerwy broni pancernych Wojska Polskiego, stanowi świetny przykład tego, w jak okropnej sytuacji znaleźli się Polacy. Dowodził on małą, dwuosobową tankietką, lecz pomimo jej lichych rozmiarów i tak udało mu się zniszczyć aż dziesięć niemieckich czołgów i zatrzymać całą kolumnę pancerną. Naziści przezwali jego pojazd „karaluchem”. Uzbrojony był w 20 mm armatkę automatyczną, dzięki której Orlik mógł przebijać niemieckie pancerze. W późniejszych etapach wojny jego wyczyny stanowiły ogromną inspirację dla polskich bojowników o wolność.
W efekcie podpisanego przez inwazją paktu Ribbentrop-Mołotow wschodnia część Polski miała stać się częścią radzieckiej strefy wpływów. Hitler doskonale o tym pamiętał i kazał swoim podwładnym wysyłać do Sowietów wiadomości w sprawie wywiązania się z postanowień traktatu. W tamtym czasie Związek Radziecki prowadził jednak wojnę z Japonią i po prostu czekał na jej zakończenie. Nie chcieli bowiem nadwyrężać swojej armii walką na dwa fronty. Gdy konflikt z Japończykami zakończył się zawieszeniem broni 16 września 1939 r., sowiecki przywódca Józef Stalin, natychmiast zarządził inwazję na Polskę. Rozpoczęła się ona już nazajutrz, czyli 17 września. Była punktem przełomowym, który całkowicie połamał kręgosłup polskiej armii i jej możliwości obronne. Polacy nie mieli innego wyjścia, jak tylko wycofać się pod granicę z Rumunią, aby się przeorganizować. Warto wspomnieć tu o pretekście, jakiego Związek Radziecki użył do inwazja na Polskę. Sowieci twierdzili, że chcą w ten sposób chronić mniejszości białoruskie i ukraińskie, mieszkające w tym kraju. Ich zdaniem bowiem Rzeczpospolita Polska „przestała istnieć” w wyniku ataku Niemców. I właśnie ta inwazja zdecydowała o losie Polski, a jej rząd w końcu musiał pogodzić się z przegraną. Mimo tego, Polacy odmówili poddania się Niemcom, czy nawet prowadzenia z nimi jakichkolwiek negocjacji. Zamiast tego padł rozkaz, aby wszystkie oddziały opuściły kraj i przeorganizowały się we Francji.
Do 6 października inwazja została zakończona. Tego właśnie dnia poddał się ostatni polski oddział, co dało koniec rozpoczętej ponad miesiąc wcześniej kampanii. Nikt na świecie nie widział wcześniej czegoś takiego. Okrucieństwo taktyki blitzkrieg i przytłaczająca przewaga strategiczna Niemców oraz Sowietów nad Polakami była dla wszystkich szokująca. Po przegranej, resztki polskiej armii rozpierzchły się na różne strony. Część znalazła się w Rumunii, inni na Węgrzech, a jeszcze inni uciekli do Łotwy. Większości z nich udało się jednak przedostać do Wielkiej Brytanii i Francji, skąd kontynuowali działania wojenne.
Inwazja na Polskę przyniosła wiele ofiar po obu stronach, jednak Polaków było wśród nich więcej. Podczas tej kampanii zginęło ok. 65 tys. polskich żołnierzy, natomiast 660 tys. trafiło do niewoli Niemców i Sowietów. Dla porównania, po stronie niemieckiej było zaledwie 17 tys. zabitych, a po radzieckiej – 1,5 tys. Bardzo dużo strat odnotowano również wśród cywilów. Wpływ na to miały liczne masakry, których dopuścili się najeźdźcy, szczególnie ci ze Związku Radzieckiego. Ofiarami inwazji padło ponad 200 tys. polskich cywilów.
Niemiecka kampania w Polsce była krótka, lecz niezwykle brutalna. Od niej zaczął się nowy globalny konflikt, który miał prześcignąć I wojnę światową pod każdym względem. Stanowił on również świetny „poligon doświadczalny” dla nowych zaawansowanych technologii wojennych Niemców. Doświadczenia uzyskane w walce z Polakami pozwoliły im na dostrzeżenie i rozwiązanie wszelkich defektów w zakresie sprawności czołgów, artylerii, zdolności walki z maszynami pancernymi, itd. Dla Polski był to jeden z najtrudniejszych rozdziałów w jej długiej historii, który przyniósł mieszkańcom cierpienie, znój oraz utratę domów. To jednak było za mało, by złamać ich ducha.
Walki na północy: niemiecka inwazja na Danię i Norwegię
Kolejnym celem Hitlera była Skandynawia. Ten region Europy Północnej był bardzo ważny pod względem strategicznym, zarówno dla Niemców, jak i dla Aliantów. Szczególnie Norwegia, pomimo jej neutralności. To właśnie w tym kraju znajdował się port w Narviku, stanowiący dla nazistów bramę, przez którą przedostawały się ogromne ilości rudy żelaza ze Szwecji do Niemiec. Surowiec ten był dla niemieckiego przemysłu szalenie ważny. Ponadto, w Norwegii ogólnie było mnóstwo portów. Czyniło to z tego kraju idealną bazę dla każdego, kto chciał zdobyć dominację na Atlantyku. Całej sytuacji smaczku dodawała brytyjsko-niemiecka rywalizacja morska. Warto w tym momencie wspomnieć, że jeszcze przed podjęciem przez Hitlera decyzji o inwazji na Skandynawię, Francuzi i Brytyjczycy otwarcie rozważali okupację Norwegii, co miało być odpowiedzią na zagrożenie ze strony Niemców. Ci byli jednak szybsi i 9 kwietnia 1940 r. wkroczyli do Danii, a stamtąd na terytoria norweskie. Była to kolejna błyskawiczna inwazja nazistów, znana pod kryptonimem Weserübung.
Na pierwszy ogień poszła Dania, która miała dla Hitlera podwójne znaczenie strategiczne. Po pierwsze, okupacja tego kraju miała usunąć potencjalne zagrożenie dla Niemiec z północy. Po drugie, miejsce to nadawało się idealnie na bazę do przyszłej inwazji na Norwegię. Położenie Danii było również idealne pod względem dostępu do kluczowych portów niemieckich nad Bałtykiem. Niemiecki ambasador w Danii spotkał się z tamtejszym ministrem spraw zagranicznych 9 kwietnia. Przekazał wiadomość, że Niemcy rozpoczynają okupację kraju, aby chronić go przed przyszłą inwazją ze strony Francji i Wielkiej Brytanii. Zażądał również całkowitego braku oporu ze strony duńskich wojsk, ponieważ w przeciwnym wypadku Luftwaffe rozpocznie bombardowanie stolicy w Kopenhadze.
Spotkanie okazało się jednak fasadowe, gdyż jeszcze przed jego zakończeniem niemieckie oddziały rozpoczęły działania. Inwazja na Danię była szybka i świetnie skoordynowana. Najpierw wojska przybyły na ląd promami i przeszły na północ od Gedser. Niemcy po raz pierwszy skorzystały ze spadochroniarzy: oddziały Fallschirmjäger wylądowały w różnych miejscach, zajmując dwa kluczowe lotniska pod Aalborgiem i fortecę Masnedø. W tym samym czasie niemiecka piechota pojawiła się w zatoce kopenhaskiej, wkraczając do cytadeli w stolicy nie natrafiwszy na żaden opór. Kolejnym celem była duńska rodzina królewska, mieszkająca w kopenhaskim pałacu Amalienborg. Król miał jednak ochronę w postaci straży królewskiej, której udało się odeprzeć pierwszy atak Niemców. Jednak w obliczu licznych porażek w całym kraju i widma wyniszczających nalotów Luftwaffe, Dania skapitulowała ok. 6 rano, czyli dwie godziny po rozpoczęciu inwazji. Była to najkrótsza kampania niemieckiej armii podczas tej wojny. Straty również były minimalne – ok. 26 zabitych duńskich żołnierzy oraz 20 zabitych lub rannych żołnierzy z Niemiec.
Z Norwegami nie poszło jednak tak łatwo. Zdobycie kraju trwało 62 dni i stanowiło o wiele większe wyzwanie niż inwazja na Danię. Najazd nazistów na Norwegię zbiegł się z alianckimi planami okupacyjnymi. W rezultacie doszło do o wiele większego starcia, niż spodziewała się którakolwiek ze stron. Jedną z pierwszych bitew kampanii norweskiej była bitwa o Narvik, czyli walka morska, w której mniejsza flota brytyjskich niszczycieli odparła atak niemieckich. Ponadto, gdy Niemcy podjęli pierwszą próbę inwazji, ich okręt transportujący żołnierzy został zatrzymany w Oslofjord. Następnie obrońcy fortecy Oscarborg zatopili niemiecki statek flagowy, w wyniku czego zginęło niemal tysiąc osób. To duże opóźnienie w postępach nazistów umożliwiło norweskim władzom i królowi ucieczkę ze stolicy kraju w Oslo. W przypadku inwazji na Norwegię ważną rolę po raz kolejny odegrali spadochroniarze, którym udało się zająć lotniska pod Stavanger i właśnie Oslo. W ten sposób Luftwaffe mogło łatwo uporać się z fortecą Oscarborg, która została zmuszona do poddania się po nasilonym bombardowaniu. Wraz z postępem armii niemieckiej zajęto szereg istotnych portów, a następnie pod okupację przeszły duże miasta, takie jak Kristiansand, Bergen i Stavanger. Oslo zostało zdobyte w maju 1940 r. Gdy Niemcom udało się przechwycić miasta portowe, przyszła pora na rozprawienie się z oporem w głębi kraju. Aliancki korpus ekspedycyjny, składający się z żołnierzy brytyjskich, francuskich i norweskich, podjął próbę powstrzymania nazistów. Jednak ich liczne kontrataki najczęściej kończyły się porażką. Tym bardziej, że Niemcy mogli liczyć na regularne posiłki docierające z Danii. Przewagę dawały im również lepsze czołgi, jednostki zmechanizowanej piechoty, wsparcie Luftwaffe, itd. Niepowodzenia skłoniły Brytyjczyków do podjęcia decyzji o opuszczeniu Norwegii 26 kwietnia. Alianci całkowicie zniknęli stamtąd w maju, kiedy to Hitler zaatakował Francję. Niemniej walki w Norwegii trwały do 10 czerwca. Wtedy to Niemcy rozpoczęli całkowitą okupację kraju, która zakończyła się dopiero w 1945 r. Ofiary po stronie niemieckiej wyniosły ok. 5,3 tys., natomiast po alianckiej – 6,6 tys.
Wojna błyskawiczna: inwazja Hitlera na Francję
Na początku II wojny światowej głównym zmartwieniem Hitlera było prowadzenie działań na dwa fronty. Widział bowiem konieczność podbicia krajów Europy Zachodniej, z Francją na czele. W ten sposób zapewniłby Niemcom pełną swobodę w dalszym rozwoju zasobów, ponieważ pełne zbudowanie ich potęgi militarnej wymagałoby wielu lat. Ponadto zdobycie Niderlandów, a następnie Francji, ograniczyłoby możliwości Aliantów do zyskania przewagi w starciach powietrznych, a co za tym idzie, zagrożenia niemieckim obszarom przemysłowym (z naciskiem na Zagłębie Ruhry). Do wszystkich tych czynników dochodziło stworzenie bezpośredniego zagrożenia dla Wielkiej Brytanii. Niemcy mogłyby zaatakować ją z Francji zarówno drogą morską, jak i powietrzną.
Niemiecka taktyka była bardzo podobna do słynnego planu Schlieffen z czasów I wojny światowej. Hitler chciał całkowicie ominąć francuski system obronny (linię Maginota) i najechać Niderlandy. Pozwoliłoby mu to na zaatakowanie Francuzów od północy, gdzie mieli oni ograniczone możliwości defensywne. Jednak Holandia i Belgia były przygotowane na natarcie jeszcze przed jego urzeczywistnieniem. W państwach tych zarządzono pełną mobilizację, a poza tym zawarły one traktat o wzajemnej obronie. Pomimo wystawienia dość sporej liczby żołnierzy (ok. 90 tys.), ich sprzętowi wiele brakowało do wyposażenia Niemców. Główną bolączką były ubytki w uzbrojeniu pancernym. Belgowie posiadali trochę przestarzałych czołgów i tankietek, natomiast ilość lekko opancerzonych niszczycieli czołgów była jeszcze mniejsza. Flota powietrzna obu krajów również pozostawiała wiele do życzenia, zarówno pod względem jakości, jak i liczebności. Przewaga Niemców była więc wyraźna nie tylko w liczbie żołnierzy (ok. 3,5 mln), ale także uzbrojenia (10 dywizji pancernych) oraz sił powietrznych (5,5 tys. samolotów).
Tymczasem brytyjski korpus ekspedycyjny wylądował we Francji, na południe od granicy z Belgią. Mieli oni wspierać siły francuskie, wraz z którymi mogli zapewnić posiłki dla Niderlandów. Podobnie jak podczas I wojny światowej wojska holenderskie rozważały zalanie niektórych strategicznych obszarów, co miałoby spowolnić niemieckie natarcie. Z drugiej strony Belgowie mieli o wiele lepiej chronione granice przez przeszkody naturalne, a także fortyfikacje, aczkolwiek łatwiejsze do przejścia niż francuska linia Maginota. Seria umocnień przylegająca do Kanału Alberta stanowiła jednak twardy orzech do zgryzienia. Największą z tamtejszych fortec była Eben Emael, na wiele sposobów bariera nie do zdobycia. W tej linii defensywnej była jednak pewna ogromna wada – fortyfikacje Kanału Alberta nie były połączone z linią holenderską. Pozostawiało to lukę, którą Niemcy mogli łatwo wykorzystać.
Niemiecki plan ataku charakteryzował się sporą dozą innowacyjności. To właśnie ten jego aspekt bardzo przemawiał do Hitlera jeszcze przed rozpoczęciem inwazji. Jednak pierwotna wersja niemal całkowicie pokrywała się z planem Schlieffena – Alianci spodziewali się dokładnie takiego podejścia. Hitler postanowił odrzucić tę taktykę i wybrał śmielszy wariant. Skupiał się on na „potrójnym” ataku armii A, B i C. Grupa C, dowodzona przez generała Wilhelma von Leeba, miała sfingować szturm na linię Maginota. W tym czasie grupa B, pod dowództwem generała Fedora von Bocka, miała przystąpić do zaplanowanej inwazji na Belgię i Holandię. W wyniku tego elementu taktyki Alianci mieli przerzucić swoje wojska do Niderlandów, spodziewając się takiego samego scenariusza, jak podczas planu Schlieffena. I tu do gry miałaby wejść grupa A, generała Gerda von Rundstedta, licząca ok. 1,5 mln żołnierzy oraz 1,5 tys. czołgów. Jej zadaniem było wykonanie szybkiego natarcia przez Las Ardeński, omijając oddziały alianckie, a także kluczową pod względem defensywnym linię Maginota.
Inwazja na Holandię rozpoczęła się 10 maja 1940 r. Wstępnym celem były trzy największe miasta: Rotterdam, Haga i Amsterdam. Niemiecka armia zaatakowała z wielu przylegających punktów, skupiając się na regionie Limburga oraz najbardziej wysuniętym na południe holenderskim mieście Maastricht. W wyniku jego zajęcia udało jej się odciąć ogromną część oddziałów Holendrów, a tym samym wysłanie posiłków z południa. Tymczasem niemieccy spadochroniarze zajmowali ważne strategicznie mosty na Mozie, co również zablokowało drogę wsparciu zbrojnemu. Niemcy wykorzystali również wspomnianą wcześniej lukę między Kanałem Alberta, a holenderskimi pozycjami obronnymi.
Gdy informacje o inwazji dotarły do brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego i sił francuskich, niemal natychmiast rozpoczął się ich marsz do Belgii wzdłuż rzeki Dijle, co było realizacją stworzonego wcześniej planu Dijle. Francuskie dowództwo uznało bowiem, że Las Ardeński jest nie do przejścia i będzie on stanowił naturalną zaporę na prawym skrzydle. To wielkie oszustwo stanowiło jeden z kluczowych elementów udanej inwazji Niemców.
Tymczasem kluczowe holenderskie pozycje i miasta były obiektem okrutnych ataków Luftwaffe. Podobnie jak w poprzednich przypadkach, Niemcy postanowili rzucić przeciwnika na kolana przy użyciu sił powietrznych. Holenderska rodzina królewska oraz rząd uciekły z kraju i uzyskały azyl w Wielkiej Brytanii. Tam też stworzyli rząd na uchodźstwie. Cztery dni po rozpoczęciu inwazji, czyli 14 maja, dowodzący holenderskimi wojskami generał Winkelman skapitulował przed Niemcami. Gdzieniegdzie pojawiały się aktywności ruchu oporu, jednak po kilku dniach naziści opanowali tę sytuację i Holandia w pełni przeszła pod ich okupację.
W tym samym czasie rozpoczął się niemiecki atak na Belgię. Po zdobyciu Maastricht, pierwszego dnia holenderskiej inwazji, Niemcy przekroczyli również Kanał Alberta, przedostając się na belgijskie terytorium. Kolejnym etapem było przejęcie niezdobywalnej fortecy Eben Emael. Udało się to przy wykorzystaniu niespotykanego wcześniej i bardzo śmiałego ataku podniebnego. Po raz kolejny przydali się spadochroniarze, którzy lądowali za liniami obrony i przeprowadzali systematyczną destrukcję defensywy fortu od środka. Garnizon poddał się nazajutrz, co otworzyło Niemcom drogę do Liege. Warto wspomnieć, że kluczowa w sukcesie nazistów znowu okazała się flota powietrzna. Pilotom Luftwaffe udało się zestrzelić niemal połowę belgijskich samolotów. Belgia przeszła pod niemiecką okupację 28 maja, po 18 dniach zażartych walk. Została wyzwolona w 1944 r.
Jeszcze przed zakończeniem działań w Belgii, słynna Panzer Group Kleist przekroczyła Mozę. Było to 13 maja. Nazajutrz część tego korpusu zdołała wkroczyć do Francji, zajmując pozycje na południe od Sedanu. W wyniku zmasowanego ataku podniebnego słaba francuska obrona została zmuszona do odwrotu. Trzeba tu wspomnieć, że Francuzom brakowało również odpowiedniego sprzętu przeciwpancernego lub wyposażenia do obrony przeciwlotniczej. Wynikało to z przekonania francuskich dowódców, że nikt nie przedrze się przez Ardeny. Obrona Francuzów została rozbita 15 maja przez 19. Korpus Pancerny generała Heinza Guderiana, jednego z głównych pomysłodawców strategii wojny błyskawicznej. Następnie wojska błyskawicznie przemieściły się na zachód. Prędkość niemieckich czołgów była niesamowita i skutecznie zaskoczyła Aliantów. Takiego nowoczesnego sposobu prowadzenia wojny nie spodziewał się nikt. Nawet Niemcy byli niekiedy zszokowani tempem swoich oddziałów pancernych. Przykładowo, Guderian przemieszczał się tak błyskawicznie, że jego przełożony, feldmarszałek von Kleist, rozkazał mu ograniczenie pokonywanego dystansu do maksymalnie 8 km dziennie. Generał nie miał jednak zamiaru podporządkować się poleceniom i po licznych kłótniach oraz groźbach rezygnacji, trzymał się swojego tempa natarcia. Niemieckie czołgi miały ogromną przewagę liczebną nad francuskimi, które dodatkowo były o wiele mniej nowoczesne i nie były w stanie postawić wystarczającego oporu. Taktyka blitzkrieg umożliwiła Niemcom raz po raz skuteczne otaczać oraz oskrzydlać Francuzów. Guderian zdewastował napotkane po drodze posiłki 6. Armii francuskiej i mocno poturbował prawe skrzydło 9. Armii, która zresztą wkrótce rozpadła się całkowicie, w wyniku poddania się jej żołnierzy. Również 15 maja, Niemcy okrążyli 102. dywizję francuską, niszcząc ją doszczętnie. Dowodzona przez legendarnego generała Erwina Rommla niemiecka 7. Dywizja Pancerna również czyniła oszałamiające postępy, wchodząc we francuską defensywę niczym nóż w ciepłe masło. Tutaj również nie było mowy o zwolnieniu tempa, nie pozostawiając żołnierzom ani chwili na odpoczynek.
Osiągnięcia oddziałów Heinza Guderiana do 17 maja były niesamowite. Udało im się przekroczyć rzekę Oise, wejść do doliny Sommy, a stamtąd przemknąć do Kanału La Manche i dotrzeć do przybrzeżnego miasta Abbeville. W ten sposób skutecznie przedzielił siły alianckie. Tam również chwilowo zatrzymał swój przejazd, pozwalając posiłkom zabezpieczyć jego skrzydła, a następnie kontynuował natarcie. Tym razem poruszał się na północ, a jego celem były francuskie porty w Dunkierce i Calais. W tym momencie warto podkreślić, że zarówno Guderian, jak i Rommel ignorowali wytyczne Oberkommando der Wehrmacht (naczelnego dowództwa), wcielając w życie taktykę wojny błyskawicznej. Prawdopodobnie właśnie to „nieposłuszeństwo” przyczyniło się walnie do ogólnego sukcesu Niemców. Co więcej, Rommel przemieszczał się przez Francję w tak zatrważającym tempie, że nie był w stanie nawet komunikować się z naczelnym dowództwem. Stąd też do jego 7. Dywizji przylgnęło określenie Gespensterdivision (Dywizja Duchów).
Kapitulacja Belgii i szybkie przemieszczanie się Niemców oznaczały, że brytyjski korpus ekspedycyjny, który zresztą zdecydował się już na odwrót, może zostać otoczony. Tysiące żołnierzy z Wielkiej Brytanii miało tylko jedną drogę ucieczki – port w Dunkierce. W panice wyruszyli w kierunku tego miejsca, zanim okrążą je Niemcy. Ostatecznie korpus tylko o włos uniknął rozbicia w pył. Podczas gdy siły niemieckie zostały spowolnione nieprzemyślanym rozkazem Hitlera, Brytyjczycy zdążyli wysłać skromne, lecz istotne, wsparcie podniebne. Pracowali również w pocie czoła, aby wydostać swoich uwięzionych na francuskich plażach ludzi przez Kanał La Manche. Ewakuacja z Dunkierki była niemalże cudem i dobiegła końca 4 czerwca. Niemniej Hitler mógł dzięki temu bez żadnych obciążeń kontynuować podbój Francji.
Niemiecką ofensywę wznowiono już nazajutrz, 5 czerwca. Dywizje pancerne otrzymały posiłki, a piechota wciąż była niezwykle liczna, bo jej siły zostały niemal nienaruszone. Celem Niemców był teraz Paryż, a strategia była bardzo prosta – zniszczyć wszystkie pozostałe na polu walki oddziały francuskie i tym samym zakończyć inwazję. W tym momencie należy wspomnieć o czynniku, który dawał nazistom ogromną przewagę w terenie i przyczynił się znacznie do ich ogromnych postępów w walce. Chodzi oczywiście o zaawansowaną technologię militarną. Niemieckie czołgi były w przeważającej większości o wiele bardziej zaawansowane niż jakiekolwiek wyposażenie, którym dysponowali Francuzi. Były o wiele bardziej zwrotne, lepiej opancerzone i liczniej obsadzone żołnierzami. Najważniejszym elementem było jednak wyposażenie ich w sprzęt radiowy, umożliwiający łączność i sprawniejszą koordynację działań w terenie. Francuscy czołgiści mogli tylko pomarzyć o takich udoskonaleniach. Większość ich wyposażenia stanowiły czołgi Renault R-35 – wolne, dwuosobowe, uzbrojone w działa o małym kalibrze i nieposiadające radia. Jedynie ciężkie czołgi Char B1 i średnie czołgi SOMUA S35 były dla Francji jakąś namiastką stawiania oporu. Ten pierwszy model miał przynajmniej solidne opancerzenie, natomiast drugi uchodził w tamtych czasach za jeden z najlepszych w Europie… lecz brakowało mu radia. Te wszystkie elementy złożyły się na ogromne straty Francuzów w zakresie wyposażenia wojskowego, jak i bezprecedensową przewagę Niemców.
Do 12 czerwca francuscy dowódcy byli już pewni, że walka o ich kraj została przegrana. Niemieckie oddziały utrzymywały bowiem swoje tempo natarcia i nie przestawały przebijać się przez linie obrony, rozbijając w pył jedną dywizję po drugiej. Kilka dni wcześniej, 9 czerwca, ogromna liczba francuskich oddziałów upadła. Dodatkowo, 10 czerwca do walk włączyli się Włosi, co tylko przypieczętowało sukces nazistów. Do 14 czerwca Francuzi opuścili stolicę w Paryżu, ponieważ jej obrona nie miała już sensu. Niemcy zdobyli miasto tego samego dnia. Do 25 czerwca wszystko było już rozstrzygnięte – Francja została pokonana. Trzy dni wcześniej podpisano rozejm, w efekcie którego kraj został podzielony na dwie strefy. Jego przeważający obszar znalazł się pod niemiecką okupacją wojskową, natomiast pozostały otrzymał minimalną suwerenność.
Francuzi ponieśli również ogromne straty, na poziomie 2 mln 260 tys., z czego ok. 322,5 tys. stanowiły ofiary śmiertelne, ranni lub zaginieni. Dla porównania, po stronie niemieckiej odnotowano zaledwie 157,6 tys. strat, z czego 27 tys. to polegli w akcji żołnierze. Ta znaczna różnica jest kolejnym świadectwem niezrównanego i wyniszczającego sukcesu taktyki wojny błyskawicznej.
Ücretsiz ön izlemeyi tamamladınız.