Kitabı oku: «Trzej muszkieterowie», sayfa 42
Rozdział XL. Zakończenie
Dnia 6-go następnego miesiąca, król, wierny obietnicy, danej kardynałowi, wracał z Paryża do Roszelli, odurzony wieścią o zamordowaniu księcia Buckinghama.
Królowa, chociaż uprzedzona, że człowiekowi przez nią ukochanemu grozi niebezpieczeństwo, gdy doniesiono jej o zgonie jego, zawołała niebacznie:
– To fałsz! przecież pisał do mnie!
Nazajutrz musiała uwierzyć strasznej nowinie; Laporte, jak wszyscy, zatrzymany w Anglji z rozkazu Karola I-go, przybył nareszcie i doręczył królowej ostatni smutny upominek od Buckinghama.
Radość króla była wielka; nie ukrywał jej wcale wobec królowej. Ludwik XIII-ty, jak wszyscy ludzie słabego charakteru, nie odznaczał się szlachetnością ani delikatnością uczuć. Przeczuwał, że za powrotem do obozu popadnie znów w niewolę kardynała; a jednak powracał.
Dlatego też orszak królewski smutno wyglądał.
Czterej nasi przyjaciele jechali obok siebie, milczący, z głowami pospuszczanemi.
Athos tylko niekiedy prostował się, oczy mu świeciły, a gorzki uśmiech zjawiał się na ustach, lecz za chwilę, podobnie jak przyjaciele, wpadał w głęboką zadumę.
Gdy przybyli do jakiegokolwiek miasta i odprowadzili króla do przygotowanego mieszkania, usuwali się do kwatery lub do oberży i szeptali tylko pomiędzy sobą.
Pewnego dnia, gdy zostali tak w oberży przydrożnej, mężczyzna jakiś, jadący konno od Roszeni, stanął przed karczmą dla wypicia szklanki wina i spojrzał do wnętrza izby, gdzie przy stole siedzieli muszkieterowie.
– Hola! panie d‘Artagnan – zawołał – czy to ciebie tam widzę?
D‘Artagnan podniósł głowę i aż krzyknął z radości.
Człowiek, którego nazywał duchem swym prześladowczym, nieznajomy z Meung i z ulicy Grabarzy z Arras wołał na niego. Dobył szpady i do drzwi się rzucił.
Tym razem zamiast uciekać, nieznajomy zsiadł z konia i postąpił na spotkanie d‘Artagnana.
– A! panie – rzekł młodzieniec – mam cię nareszcie, nie ujdziesz mi teraz.
– Nie mam wcale tego zamiaru, bo właśnie pana poszukuję; w imieniu króla, aresztuję cię!… Proszę oddać mi szpadę, uprzedzam, że chodzi tu o głowę pańską.
– Któż pan jesteś? – zapytał d‘Artagnan, zniżając broń, lecz nie myśląc oddawać.
– Jestem kawaler de Rochefort – odpowiedział nieznajomy – koniuszy kardynała de Richelieu, i mam rozkaz odprowadzić pana do Jego Eminencji.
– Powracamy właśnie do Jego Eminencji – rzekł Athos, zbliżając się – można zatem zaufać panu d‘Artagnan na słowo, iż uda się prosto do Roszelli.
– Mam rozkaz odstawić go pod strażą do obozu.
– My sami pilnować go będziemy, mój panie, pod słowem honoru; ale dajemy również szlacheckie słowo, że pana d‘Artagnan samego nie puścimy.
Rochefort rzucił okiem w głąb izby, widział, że Porthos i Aramis stanęli przy drzwiach; był na łasce muszkieterów.
– Panowie! – odezwał się – jeżeli pan d‘Artagnan odda szpadę i zaręczy słowem honoru, zadowolę się przyrzeczeniem panów, iż go odprowadzicie do kwatery kardynała.
– Masz pan moje słowo – rzekł d‘Artagnan – a w dodatku oddaję szpadę.
– Lepiej to nawet dla mnie – dorzucił Rochefort – ponieważ muszę dalej jechać.
– Jeżeli do milady – odezwał się Athos – to na próżno, nie znajdziesz jej pan…
– Cóż się z nią stało? – zapytał żywo Rochefort.
– Wróć pan do obozu, dowiesz się tam o wszystkiem.
Rochefort po namyśle postanowił usłuchać rady Athosa i zawrócił wraz z nimi. Ruszono więc w drogę.
Nazajutrz o trzeciej po południu stanęli w Surgères.
Kardynał oczekiwał tu Ludwika XIII-go.
Minister i król przesadzali się w czułościach, winszowali sobie szczęśliwego wypadku, jaki uwolnił Francję od wroga zajadłego, buntującego przeciw niej całą Europę. Poczem kardynał, uprzedzony przez Rocheforta o aresztowaniu d‘Artagnana i, pragnąc zobaczyć się z nim corychlej, pożegnał króla, zapraszając, by obejrzał tamę morską, tylko co ukończoną.
Powróciwszy wieczorem do kwatery przy moście Kamiennym, kardynał zastał przy drzwiach d‘Artagnana, bez broni i trzech muszkieterów uzbrojonych. Tym razem, ponieważ siłę miał po swej stronie, spojrzał na nich groźnie i dał znak ręką, by d‘Artagnan udał się za nim.
– Czekamy na ciebie – odezwał się Athos, tak, by go kardynał usłyszał.
Eminencja zmarszczył brwi, przystanął na chwilę, nareszcie poszedł, słowa nie wyrzekłszy. D‘Artagnan poszedł za nim, przyjaciele pilnowali drzwi. Kardynał wszedł do gabinetu i skinął na Rocheforta, aby d‘Artagnana wyprowadził.
Rochefort uczynił, według rozkazu, poczem się oddalił.
D‘Artagnan został sam na sam z kardynałem; poraz drugi stawał przed Richelieu, a sądził, że po raz ostatni.
Richelieu stał wsparty o kominek, stolik go tylko przedzielał od młodzieńca.
– Wiedz o tem, mój panie – powiedział – że z mego rozkazu zostałeś aresztowany.
– Tak mi powiedziano, Eminencjo.
– Czy wiesz za co?
– Nie, Eminencjo, ponieważ jedyna rzecz, za którą mogłoby to nastąpić, nie jest wiadomą jeszcze Waszej Eminencji.
Richelieu spojrzał bacznie na młodego człowieka.
– Hola! – zawołał – co to ma znaczyć?
– Jeżeli, Eminencjo, raczysz mnie oświecić, jakie zbrodnie mi zarzucają, powiem następnie, czego dokonałem.
– Zarzucają ci zbrodnie, jakie zgubiły wyżej od ciebie postawionych, mój panie!
– Jakież to, Eminencjo? – zapytał d‘Artagnan ze spokojem, wprawiającym w podziw nawet kardynała.
– Zarzucają ci, żeś korespondował z wrogami ojczyzny, podchwyciłeś tajemnice stanu, że starałeś się pokrzyżować plany dowódcy.
– Któż mi to zarzuca, Eminencjo? – rzekł d‘Artagnan, który pewny był, że oskarżenie wyszło od milady – czy kobieta, piętnowana i sądzona kryminalnie, mająca jednego męża we Francji, drugiego w Anglji, kobieta, która otruła tego drugiego i mnie samego chciała otruć?…
– Co to znaczy? – krzyknął kardynał – o jakiej kobiecie mówisz?
– O milady de Winter, – odparł d‘Artagnan – o której zbrodniach Wasza Eminencja nie wiedziałeś bezwątpienia, kiedyś ją zaszczycał swojem zaufaniem.
– Jeżeli jest ona zbrodniarką, zostanie ukarana.
– To już zrobione, Eminencjo.
– Kto ją ukarał?
– My…
– Czy uwięziona jest?
– Nie żyje....
– Nie żyje?… – powtórzył kardynał, nie mogąc dać temu wiary, – czyś ty powiedział, że ona nie żyje?
– Potrzykroć na moje życie nastawała, przebaczałem jej, wkońcu zabiła kobietę, którą kochałem!… Wtedy ja i moi przyjaciele pojmaliśmy ją, osądzili i ukarali.
D‘Artagnan opisał otrucie pani Bonacieux w klaszorze Karmelitek w Bethune, sąd, jaki nad milady uczynili i egzekucję na brzegu rzeki Lys. Kardynał niełatwo czem się przerażał, zadrżał jednakże.
Lecz naraz, pod wpływem jakby myśli tajemnej, oblicze Jego Eminencji, groźne dotąd, rozjaśniło się i przybrało wyraz pogodny.
– A zatem – rzekł głosem łagodnyn, niestosownym do słów ostrych, jakie wypowiadał – przybraliście rolę sędziów, zapominając, że ci, co nie posiadając prawa, karę wymierzają, równają się zabójcom.
– Eminencjo, przysięgam, iż nie myślę bronić głowy mojej. Poniosę karę, jaką mi Wasza łaskawość przeznaczy. Nie dbam o życie, a zatem śmierci się nie boję.
– Wiem o tem, jesteś człowiekiem odważnym – rzekł kardynał prawie z uczuciem – mogę ci zatem oznajmić, że będziesz sądzony, a nawet skazany…
– Kto inny odpowiedziałby, że ma w kieszeni ułaskawienie, ja zaś powiem jedynie: rozkazuj Eminencjo, przygotowany jestem na wszystko.
– Masz ułaskawienie?
– Tak, Eminencjo.
– Z czyim podpisem? z królewskim? – Ostatnie słowa wymówił kardynał z pogardą.
– Z podpisem Waszej Eminencji.
– Z moim? zwarjowałeś chyba, mój panie!
– Wasza łaskawość pozna zapewne pismo swoje.
D‘Artagnan podał kardynałowi papier drogocenny, wydarty milady przez Athosa i dany przyjacielowi, aby mu za tarczę służył.
Eminencja wziął papier i czytał wolno i dobitnie
„Z mojego rozkazu posiadacz tego papieru uczynił to, co uczynił.
W obozie pod Roszellą, 5 sierpnia 1628 r.
Richelieu”.
Po przeczytaniu kardynał popadł w zadumę.
– Rozmyśla, jaki rodzaj śmierci wybrać dla mnie mówił d‘Artagnan – otóż, na honor!… zobaczy, jak umiera prawdziwy szlachcic.
Richelieu rozmyślał ciągle i obracał papier w ręce.
Nakoniec podniósł głowę, wlepił wzrok orli w tę twarz uczciwą, otwartą i rozumną, wyczytał w rysach, łzami pooranych, cierpienia, jakie znosił od miesiąca i pomyślał po raz trzeci, a może i czwarty, że to dziecko dwudziestojednoletnie długą ma przyszłość przed sobą, a przedsiębiorczość jego, odwaga i rozum, pod dobrym kierunkiem, dużo mogą przynieść korzyści.
Z drugiej znów strony zbrodnie, chęć panowania i spryt piekielny milady przerażały go już nieraz… Uczuwał radość z pozbycia się wspólniczki tak niebezpiecznej.
Podarł powoli papier, który mu d‘Artagnan oddał z takiem zaufaniem.
– Oho! zginąłem!… – myślał młodzieniec. Pochylił się nisko przed kardynałem, jak człowiek, który mówi:
„Dziej się wola Twoja, Panie.”
Richelieu podszedł do stołu i, nie siadając, napisał kilka wierszy na pergaminie, w dwóch trzecich już zapisanym i położył swoją pieczęć.
– To wyrok na mnie – pomyślał d‘Artagnan – oszczędza mi nudów w Bastylji i procesu rozwlekłego. Bardzo to grzecznie z jego strony.
– Zabrałem list bezpieczeństwa – odezwał się kardynał – lecz daję ci natomiast inny… Brakuje nazwiska w tym dyplomie, sam je musisz dopisać.
D‘Artagnan wziął papier nieśmiało i spojrzał. Była to nominacja na namiestnika w kompanji muszkieterów.
– Ekscelencjo!… – zawołał, padając do nóg kardynałowi – życie moje do ciebie należy, rozporządzaj niem podług woli… nie zasłużyłem na łaskę, jaką mi wyświadczasz: posiadam trzech przyjaciół zasłużeńszych, godniejszych…
– Zacny z ciebie chłopak, d‘Artagnanie – przerwał kardynał, klepiąc go po ramieniu, uszczęśliwiony, że zwalczył nareszcie naturę niesforną. – Zrób z dyplomem, co ci się podoba. Pamiętaj jednak, że chociaż nazwisko nie wymienione, ja tobie go daję.
– Nie zapomnę nigdy!… – odparł d‘Artagnan. – Wasza łaskawość może być pewny....
Kardynał odwrócił się i zawołał:
– Rochefort!
Hrabia musiał być tuż, bo wszedł natychmiast.
– Rochefort – mówił kardynał – oto pan d‘Artagnan, którego zaliczam odtąd do przyjaciół moich. Podajcie sobie ręce i żyjcie w zgodzie, jeżeli wam życie miłe.
Rochefort i d‘Artagnan pocałowali się końcem ust; kardynał mierzył ich okiem badawczem. Wyszli jednocześnie.
– Spotkamy się jeszcze, prawda, mój panie?
– Kiedy tylko pan zechcesz – rzekł d‘Artagnan.
– Znajdzie się sposobność – dodał Rochefort.
– Co mówicie?.. – zawołał za nimi kardynał.
Rochefort i d‘Artagnan uśmiechnęli się do siebie, ścisnęli za ręce i pokłonili Jego Eminencji.
– Zaczynaliśmy się już niecierpliwić – rzekł Athos, gdy d‘Artagnan powrócił.
– Otóż jestem, drodzy przyjaciele!… – odparł d‘Artagnan – nietylko wolny, lecz nawet w łaskach…
– Opowiesz nam wszystko?
– Dziś wieczorem.
O zmroku d‘Artagnan udał się do Athosa, którego zastał wypróżniającego butelkę wina hiszpańskiego, co religijnie spełniał każdego wieczora. Opowiedział mu, co zaszło pomiędzy nim i kardynałem.
– Masz, kochany Athosie – powiedział, wyjmując dyplom z kieszeni – to ci się sprawiedliwie należy.
– Przyjacielu – odrzekł Athos – dla Athosa to zawiele, dla hrabiego de la Fère za mało. Schowaj dyplom dla siebie… niestety, Bóg widzi, żeś go drogo okupił.
D‘Artagnan pożegnał Athosa i udał się do Porthosa.
Zastał go we wspaniałem ubraniu, lśniącem od haftów złocistych, przeglądająecgo się w lustrze.
– A! a!… – zawołał Porthos – to ty, drogi przyjacielu, jak uważasz, czy dobrze mi w tem ubraniu?
– Doskonale – odparł d‘Artagnan – lecz przyszedłem zaproponować strój, w jakim ci będzie jeszcze lepiej.
– Jakiż to?… – zapytał Porthos.
– Mundur namiestnika muszkieterów.
I znów opowiedział spotkanie z kardynałem, a wyciągając dyplom z kieszeni:
– Weź to, mój drogi – rzekł – wypisz swoje nazwisko i bądź dla mnie szefem łaskawym.
Porthos spojrzał na dyplom i ku wielkiemu zdziwieniu młodego człowieka, oddał mu go napowrót.
– Tak – powiedział – pochlebiałoby mi to bardzo, lecz nie mógłbym tą łaską cieszyć się długo. Podczas naszej wyprawy do Bethune, mąż mojej księżnej rozstał się z tym światem. A zatem, drogi przyjacielu, ponieważ szkatuła nieboszczyka wyciąga ku mnie ręce, żenię się z jego wdową. Właśnie przymierzam ubranie ślubne, zachowaj dla siebie namiestnikostwo mój kochany…
I oddał dyplom d‘Artagnanowi.
Młodzieniec poszedł do Aramisa.
Zastał go na kolanach przed ołtarzykiem, z czołem, wspartem na otwartej książce do modlitwy.
Po raz trzeci wyciągnął dyplom z kieszeni.
– Przyjacielu nasz, światło nasze, opiekunie i protektorze niewidzialny – powiedział – przyjmij ten dyplom, zasłużyłeś na niego więcej, niż ktokolwiek, mądrością i radami, jakie nam zawsze na dobre wychodziły.
– Niestety! drogi przyjacielu – rzekł Aramis – ostatnie wypadki zniechęciły mnie zupełnie do świata i do służby wojskowej, Postanowienie moje tym razem jest niewzruszone: po ukończeniu oblężenia wstąpię doLazarystów. Zatrzymaj dyplom dla siebie, rzemiosło wojskowe przystoi ci najlepiej, będziesz dzielnym i przedsiębiorczym dowódcą.
D‘Artagnan ze łzami wdzięczności i radością w sercu powrócił do Athosa; zastał go przy stole, oglądającego pod światło ostatnią lampkę madery.
– Otóż widzisz – odezwał się – oni także odmówili!… Bo nikt nad ciebie nie jest godniejszy tego zaszczytu.
Athos wziął pióro, wypisał na dyplomie nazwisko d‘Artagnana i podał mu z uśmiechem.
– Nie będę już miał koło siebie przyjaciół – rzekł młodzieniec – nic, nic, tylko gorzkie wspomnienia…
Opuścił głowę a łzy twarz mu zalały.
– Młody jesteś – przemówił Athos – gorzkie wspomnienia twoje mogą jeszcze zamienić się na słodkie…
Epilog
Roszella, pozbawiona pomocy floty angielskiej i wojska, przyobiecanego przez Buckinghama, poddała się po całorocznem oblężeniu i 28-go października 1628 roku podpisano kapitulację.
Król powrócił do Paryża tegoż roku. Przyjmowano go triumfalnie, jak gdyby zwyciężył wrogów, nie zaś Francuzów.
D‘Artagnan objął swoje stanowisko. Porthos rzucił służbę i w ciągu roku ożenił się z panią Coquenard.
Kufer, tyle pożądany, zawierał 800, 000 liwrów.
Mousqueton otrzymał wspaniałą liberję, i dostąpił satysfakcji, o jakiej całe życie marzył, to jest: stał poza karetą złoconą.
Aramis, po odbyciu podróży do Lotaryngji, przepadł gdzieś nagle, a nawet przestał korespondować z przyjaciółmi. Dowiedziano się później przez panią de Chevreuse, która powiedziała o tem dwum czy trzem kochankom swoim, iż oblókł habit w jednym z klasztorów w Nancy.
Bazin został braciszkiem klasztornym.
Athos służył w muszkieterach pod rozkazami d‘Artagnana, aż do roku 1631, kiedy, w następstwie podróży do Turenji, porzucił także służbę pod pretekstem, że odziedziczył niewielki majątek. Grimaud poszedł za Athosem.
D‘Artagnan bił się trzy razy z Rochefortem i trzy razy go ranił.
– Zabiję cię prawdopodobnie przy czwartem spotkaniu – powiedział, podnosząc go z ziemi.
– Lepiej będzie dla mnie i dla ciebie, jeżeli przestaniemy na tem, co jest – odrzekł raniony. – Cóż, u djabła, nie domyślasz się, że jestem przyjacielem twoim? od pierwszego pojedynku bowiem, gdybym był szepnął słówko kardynałowi, mógłbym cię był na tamten świat wysłać.
Uścisnęli się tym razem naprawdę serdecznie.
Planchet otrzymał od Rocheforta stopień sierżanta.
Pan Bonacieux żył spokojnie, nie wiedząc nic, co się stało z żoną i nie turbując się tem wcale.
Pewnego dnia, przyszło mu do głowy przypomnieć się kardynałowi; Richelieu kazał mu odpowiedzieć, iż postara się, aby mu odtąd na niczem nie zbywało.
I rzeczywiście, nazajutrz pan Bonacieux, wyszedłszy z domu wieczorem o siódmej, aby się udać do Luwru, nie pokazał się już więcej na ulicy Grabarzy. Dobrze poinformowani utrzymywali, że dostał mieszkanie i utrzymanie w jednym z zamków królewskich, na koszt wspaniałomyślnego kardynała de Richelieu.
Koniec12