Kitabı oku: «Poglądy księdza Hieronima Coignarda», sayfa 7

Yazı tipi:

XIII. Akademia

Dowiedzieliśmy się pewnego dnia, iż biskup z Séezu – został członkiem Akademii Francuskiej. Wygłosił on przed dwudziestu laty panegiryk ku czci św. Maclou43, uznany za rzecz bardzo dobrą, i wierzę, iż posiadał piękne ustępy, gdyż drogi mistrz mój, ks. Coignard, przyłożył się do jego skomponowania, zanim opuścił pałac biskupi wraz z pokojówką pani starościny. Biskup seezański wywodził się z wielkiego normandzkiego rodu. Pobożność jego, piwnica i stajnia sławioną była w całym kraju, własny zaś siostrzeniec jego miał duży wpływ na mianowanie członków. Nominacja jego nie zdziwiła tedy nikogo, a nawet znalazła poklask ogółu, z wyjątkiem oczywiście poetów z Café Procope, niezadowolonych nigdy z niczego. Wiadomo jednak, że jest to fronda najgorszego gatunku.

Drogi mój mistrz przyganiał im to zachowanie w zwykły swój, łagodny sposób.

– Czemuż to czuje się niezadowolonym pan Duclos? – pytał. – Wszakże jest od wczoraj równym biskupowi seezańskiemu, posiadającemu najliczniejszych duchownych i najobfitszą psiarnię w całym królestwie! Wszyscy akademicy są sobie równi wedle brzmienia statutu44.

Była to co prawda jeno równość maskarady czy popijawy, wraz z końcem owej zabawy ustająca, a biskup siadał do pozłocistej karety, zostawiając panu Duclos zupełną swobodę brodzenia po błocie, opryskującym mu wełniane pończochy. Jeśli boli go, że nie może i pod tym względem dorównać biskupowi, to po cóż ociera się rękawem o graczy, nie mając na stawkę. Powinien by raczej wleźć do beczki, jak Diogenes, albo zaszyć się, jak ja, w nędznej stancyjce przy schodach Św. Innocentego45. W beczce jeno i w nędznej jamie człowiek wyższym się czuć może od wielmożów świata, tam tylko jest się prawdziwym książęciem i rzeczywistym dostojnikiem. Szczęśliwy, kto umiłowań swych nie zawarł w Akademii! Szczęsny, kto żyje wolny od obaw i pożądań, rozumie nicość wszystkiego i wie, że równie marną jest rzeczą być członkiem Akademii, jak nie być nim wcale. Taki to jeno żywot cichy i skryty może być nazwany szczęśliwym, a człowiek, który go wiedzie, zażywa prawdziwej wolności. Kroczy ona za nim, gdziekolwiek się ruszy, a wybraniec Boga święci w ciszy orgie mądrości, w których udział biorą wszystkie muzy, uśmiechając się radośnie.

Tak mówił drogi mistrz mój, a ja podziwiałem czysty entuzjazm, brzmiący w głosie jego i jarzący się w oczach. Ale popędliwość młodzieńcza zawrzała we mnie. Chciałem oświadczyć się po czyjejś stronie i ruszyć w bój za lub przeciw Akademii.

– Księże dobrodzieju – spytałem – wszakże Akademia ma obowiązek powoływać do swego grona najlepsze umysły królestwa, nie zaś biskupów-wujów tych osób, które mają wpływy46?

– Rożenku – odrzekł z łagodnością ks. Coignard – biskup seezański jest pełen ogromnej surowości w swych urzędowych listach pasterskich i rozkazach, a wspaniałomyślny i rozmiłowany w płci pięknej w prywatnym życiu; jest prawdziwym brylantem bez skazy jako prałat, ponadto zaś wygłosił ów słynny panegiryk ku czci św. Maclou, którego zwłaszcza ustęp traktujący o cudownym uleczeniu zapalenia gardła króla Francji zachwycił wszystkich. Czyż więc mogła go nie zamianować Akademia dlatego jeno, iż siostrzeniec jego jest człowiekiem wpływowym i uczynnym? Cnotliwa surowość owa byłaby po prostu barbarzyńską karą dla biskupa za to tylko, iż pan de Séez posiada znakomitych ludzi w rodzie. Akademia udała, że tego nie dostrzega, i postąpiła naprawdę wspaniałomyślnie.

Ogarnięty żarem młodości, ośmieliłem się na przemowę tę odpowiedzieć, jak następuje:

– Przebacz, mistrzu czcigodny, ale uczucie nie pozwala mi uznać przytoczonych racji. Cały świat wie o tym, że biskup seezański zdobył wybitne stanowisko jeno przez giętkość swego charakteru i sztukę prześlizgiwania się pomiędzy stronnictwami. Umiał lawirować pomiędzy jezuitami a jansenistami i ubarwiać nikłą ostrożność swoją pozorem miłosierdzia chrześcijańskiego. Mniema, że czyni dosyć, nie budząc niczyjego niezadowolenia, a za cały obowiązek swój uważa powiększanie majątku. A więc nie wielkie serce jego sprawiło, iż pozyskał większość głosów znakomitych protegowanych króla47. Nie sprawiły tego również zalety umysłu. Panegiryk ów o gruczołach limfatycznych króla i św. Maclou nie on napisał, ale poprzestał jeno na odczytaniu go. Poza szablonowymi listami pasterskimi spod pióra jego nie wyszło dosłownie nic. Nie odznacza się też niczym innym prócz miłego obejścia i uprzejmości w wysłowieniu. Czy to są dostateczne podstawy nieśmiertelności?

Ks. Coignard nie rozgniewał się tym moim sprzeciwem i rzekł życzliwie:

– Rożenku miły! Rozumujesz z ową prostotą, w którą matka twoja wyposażyła cię razem z życiem, i widzę, że długo jeszcze zachowasz przyrodzoną niewinność swoją. Gratuluję ci szczerze. Niewinność jednak nie upoważnia wcale do niesprawiedliwości; dość, gdy uczyni cię naiwnym. Nieśmiertelność przyznana panu de Séez nie wymaga ni Bossueta, ni Bellezunca, nie jest bowiem wyryta w sercu i pamięci ludów, ale jeno zanotowana w wielkim rejestrze, a wiesz chyba dobrze, iż z takich papierowych liści laurowych nie robi się wieńców na głowy bohaterów.

Cóż stąd wyniknąć może za nieszczęście, jeśli nawet pośród onych czterdziestu „nieśmiertelnych” przeważna liczba odznacza się raczej dobrymi manierami niż geniuszem? Powiesz, że przeciętność opanowała Akademię? Gdzież ona, powiedz, nie włada? Czyż mniej potężna jest w parlamencie lub radzie koronnej, mimo że tam nie jest dla niej miejsce właściwe? Trzebaż więc niezwykłego umysłu, by pracować nad słownikiem, który ma ustalić potoczny sens używanych przez nas wyrazów i po prostu go się trzymać?

Akademicy byli powołani, jak wiesz, po to, by utrwalić dobre obyczaje i pewne normy krasomówcze, by oczyścić język z wszelakich naleciałości starożytnych oraz przymieszek gwary ludowej, w tym celu, by uniemożliwić pojawienie się drugiego Rabelais'go czy Montaigne'a, zalatujących fetorem pospolitości, szorstkością czy prowincjonalizmami. Zgromadzono przeto wykwintnisiów, znających się na gładkiej obyczajności, oraz pisarzy, którzy mieli interes w zapoznaniu się z nimi. Dało to powód do obaw, by Akademia nie zreformowała w sposób tyrański języka francuskiego. Przekonano się jednak niebawem, że obawy te były płonne, bo akademicy, miast narzucać nowości, poszli za panującym zwyczajem. Wbrew ich opozycji powiadano dalej, jak przedtem: „Zamykam drzwi!” – chociaż drzwi zamknąć nie można, ale tylko pokój48.

Akademia, natknąwszy się na ów zwyczaj, nader szybko ustąpiła, zaznaczając jeno w protokole, iż wyrażenie takie jest niemal powszechne. Było to jedyną jej akcją49. Mieli tedy panowie akademicy dość czasu na towarzyskie rozrywki i trzeba im było oczywiście kompanionów miłych, łatwych w obejściu, wykwintnych, dowcipnych, zajmujących wybitne stanowiska i znających świat i ludzi. Wielki talent nie zawsze posiada owe zalety, a geniusz bywa najczęściej wprost dziki i nieprzystępny. Toteż Akademia doskonale obeszła się bez Dekarta i Pascala. Ale nie mogłaby się zgoła obejść bez takiego pana Godeau lub pana Conrarta oraz licznych członków posiadających sąd subtelny, swobodny i wolny od uprzedzeń. Niemiłym byłby zaiste towarzyszem człowiek mający jakąś wielką ideę, czyli tzw. kiełbie we łbie.

– Ach! – zawołałem z żalem. – Nie jestże to więc boska rada nieśmiertelnych, czcigodny areopag poezji, wiedzy i piękna?

– Nie, Rożenku. Jest to ciało zbiorowe, zajmujące się zajmującym zajmowaniem tym, co zajmuje jego członków, nader ugrzecznione, a przeto zażywające niezwykłej estymy u ludów daleko zamieszkałych albo w ten czy w inny sposób dzikich. Pojęcia nie masz, mój chłopcze, jaki podziw wzbudza Akademia Francuska w baronach niemieckich, pułkownikach wojsk rosyjskich i milordach angielskich. Ci Europejczycy cenią jeno naszą Akademię i nasze baletnice. Poznałem raz przypadkowo pewną księżniczkę… macedońską, powiedzmy, i to wielkiej piękności, która przejeżdżając przez Paryż rozbijała się na gwałt za byle jakim członkiem Akademii w tym celu, by bez względu na jego wiek i warunki złożyć mu w ofierze swą cześć dziewiczą.

– Jeśli nawet tak jest – zauważyłem – to nie pojmuję, jak mogą panowie akademicy kompromitować swą dobrą sławę wyborem tego rodzaju, jak ostatni?

– Hola, Rożenku! – zawołał drogi mój mistrz. – Nie krytykujmy wyboru, nie mówmy źle o głosujących. Przede wszystkim i tu, jak we wszystkich sprawach ludzkich, należy przyznać szerokie pole działania przypadkowi, który, ujmując rzecz głębiej, jest symptomem działania Boga na ziemi, jedynym poznawalnym sposobem manifestowania się jasno Opatrzności Boskiej pośród nas. Pewnie wiesz, mój chłopcze, że wszystko, co ludzie płytcy ironią losu czy kaprysem szczęścia nazywają, jest jeno odwetem mądrości bożej, która drwi sobie w ten sposób z orzeczeń i prognostyków fałszywych mędrców.

Po wtóre, każdemu zgromadzeniu ludzi przyznać trzeba pewną swobodę wyładowania swych urojeń, chimer czy fantazyj. Zespół ludzi zupełnie rozsądnych byłaby to rzecz wprost nie do zniesienia, a wszyscy razem i każdy z osobna zmieniłby się w sopel lodu sprawiedliwości. Zgromadzenie takie nie mogłoby się uważać za potężne ani nawet za obdarzone wolną wolą, gdyby od czasu do czasu nie zaznało niezrównanej rozkoszy obrażania opinii publicznej i rozsądku za pomocą jakiegoś głupstwa. Jest to grzech ulubiony wszelkich potęg tego świata i każda pozwala sobie na takie dziwaczne idiotyzmy. Dlaczegóżby Akademia nie miała tak zwanego fijoła, skoro Porta Ottomańska ma księżyc w herbie, a piękna kobieta domaga się potrawki z Lewiatana i ptasiego mleka?

Wiele sprzecznych tendencji i kaprysów łączy się w splot, dający w rezultacie fatalny wybór, który doprowadza do zielonej pasji dusze prostaczków. Jest to wielką uciechą dla tych wykwintnych żartownisiów porwać nieszczęśliwego, Bogu ducha winnego człeka i zrobić zeń akademika. W podobny sposób czyni Bóg wedle słów psalmisty, wywyższając biedaka, który żył dotąd w kurnej chacie: Erigens de stercore pauperem ut collocet eum cum principibus populi sui50. Takie zdarzenia wprawiają narody w wielkie zdumienie, a ci, którzy są ich sprawcami, mają wrażenie, iż są obdarzeni potęgą tajemniczą i straszną.

Jakaż to zresztą radość wyciągnąć takiego nieboraka z barłogu ducha, jednocześnie usuwając w cień któregoś z despotów wiedzy i rozumu! Jest to coś jakby wychylenie jednym haustem cudownej, niebiańskiej mieszaniny zaspokojonego miłosierdzia i nasyconej zawiści. Jest to rozkosz dla wszystkich zmysłów i zadowolenie wszystkich ludzi. Drogi Rożenku, czy sądzisz, że akademicy są nikczemnymi abstynentami, by mogli wyrzec się tak ponętnego napitku?

Zważyć jeszcze należy, że stwarzając sobie ową uczoną rozkosz akademicy idą po linii dobrze zrozumianych interesów własnych. Zespół samych jeno wielkich ludzi, wybranych ekskluzywnie, byłby nieliczny, a przeto smutny. Przy tym wielcy ludzie nie mogą się znosić wzajemnie i nie znają się na dowcipie ni żartach, przeto koniecznym jest pomieszać ich z małymi. To ich bawi ogromnie i nawet cieszy. Mali odnoszą korzyści z kolegowania z wielkimi, a wielcy zyskują na porównaniu, przeto urządzenie tego rodzaju jest prawdziwym dobrodziejstwem dla jednych i drugich. Podziwiać należy ów genialny sposób, w jaki Akademia Francuska udziela jednym ze swych członków geniuszu, wziętego od drugich, którzy go mają zanadto, i w ten sposób stwarza firmament gwiaździsty, gdzie każde słońce i planeta świeci własną lub odbitą światłością.

Powiem więcej jeszcze. Zły wybór jest to rzecz wprost niezbędna dla samego istnienia tego rodzaju zgromadzenia. Gdyby nie czyniło ono kroków fałszywych i nie przejawiało słabości, czyniąc głupstwa, biorąc czasem pierwszego lepszego autora panegiryku na cześć obrzęku gardła, to zostałoby do tego stopnia znienawidzone, że istnieć by nie mogło. Byłby to w naszej republice piękna i wiedzy rodzaj trybunału sądowego pośród skazańców. Będąc nieomylnym, zgromadzenie to stałoby się strasznym i ohydnym. Cóż za wstyd dla nie wybranych, gdyby każdy wybrany był zawsze najlepszym?

Córka Richelieugo musi się po trochu puszczać, dla pokazania, że nie jest zbyt dumna i zarozumiała. Kaprys i słabostki ratują honor Akademii, czyn niewłaściwy stwierdza jej niewinność, a gdy wiemy, że ma swoje chimery, nie czujemy się dotknięci, gdy kogoś odrzuci. Omyłki bywają dla niej tak korzystne, że nasuwa mi się przypuszczenie, iż Akademia czyni je z rozmysłem, imając się tej właśnie genialnej metody oszczędzania miłości własnej kandydatów nie dopuszczonych do jej grona. Wybory tego rodzaju rozbrajają zawistnych i właśnie w pozornych błędach podziwiać musimy realną i rzeczywistą mądrość Akademii.

XIV. Buntownicy

Pewnego dnia udałem się z drogim mistrzem moim, jak zazwyczaj, w odwiedziny do księgarni „Pod Obrazem Św. Katarzyny” i zastaliśmy tam słynnego pana Rockstronga. Siedział na samym szczycie drabiny i szperał w książkach z zaciekawieniem niemałym. Wiadomo, iż zgoła nie martwi go burzliwy żywot, jaki wieść musi, że gromadzi cenne książki i piękne rysunki.

Skazany na dożywotne więzienie wyrokiem parlamentu angielskiego za udział w zamachu Monmoutha, uciekł do Francji i żyje tutaj, posyłając do pism angielskich rozliczne artykuły51.

Drogi mistrz mój usiadł swoim zwyczajem w fotelu, a potem powiedział, wznosząc oczy pod powałę, gdzie pan Rockstrong skakał i fertał się niby wiewiórka, z żywością nieprawdopodobną w jego wieku:

– Panie buntowniku! Widzę, żeś, dzięki Bogu, zdrów i młody, jak zawsze.

Pan Rockstrong zwrócił na mistrza pałające oczy swe, tkwiące w bladej twarzy, i rzekł:

– Opasły klecho, czemuż to zwiesz mnie buntownikiem?

– Zwę cię buntownikiem, chudy panie Rockstrongu, albowiem wywróciłeś koziołka i zrobiłeś klapę. Ci, którym się udaje przedsięwzięcie, nie są nigdy buntownikami.

– Księże, cynizm pański napełnia mnie obrzydzeniem!

– Za pozwoleniem! – zawołał mistrz. – Maksyma owa nie wyszła z mojej głowy, panie Rockstrong. Wyrzekł ją człowiek wielki, znalazłem te słowa w pismach Juliusza Cezara Skaligera.

– To mnie wcale nie wzrusza, księże! Pisma owe nic widać niewarte, a samo wyrażenie jest haniebne. Niepowodzenie przypisać musimy jeno chwiejności przywódcy, który zapłacił za to głową. Ale sprawa nasza nie przestała być przez to słuszną i sprawiedliwą. Ludzie uczciwi pozostają takimiż, choćby ulegli przemocy łotrów!

– Panie Rockstrong, nie mówże pan, na miłość boską, o ludziach uczciwych i łotrach, gdy idzie o politykę. Te proste pojęcia mogły starczyć dla oznaczenia zwolenników dobra i zła w czasach dawnych, kiedy to walczyli ze sobą aniołowie w niebie, przed stworzeniem świata. Pisał o tym rodak pański Milton, a dzieło jego zaleca się genialnością i odstrasza barbarzyństwem. Ale na tym naszym ziemskim globie obozy nie są nigdy rozdzielone tak dokładnie, by można rozróżnić bez przesądu czy kurtuazji zastępy błogosławionych od hordy potępieńców, a nawet powiedzieć, która strona ma słuszność, a która jej nie posiada. Toteż jedynie powodzenie rozstrzyga o słuszności danej sprawy. Gniewasz się pan, słysząc, że zwę cię rebelizantem, ponieważ zostałeś pokonany, a jednak gdyby powiodło się wam pochwycić władzę, zwalczalibyście sami rebelię.

– Księże, nie wiesz sam, co mówisz. Zawsze stawałem po stronie zwyciężonych!

– To prawda, panie Rockstrong! Jesteś z natury wrogiem państwa i stale je zwalczasz. Tę zatwardziałość serca powiększa jeszcze pański wybitny talent, tak że lubujesz się w ruinach i igraszką ci jest niweczenie wszystkiego.

– Uważasz to ksiądz za zbrodnię?

– Panie Rockstrong, gdybym był przyjacielem króla i mężem stanu na podobieństwo pana Roman, uznałbym cię za dostojnego zbrodniarza i osadził dożywotnio w honorowym kryminale, zapewniając wszelkie przyjemności życia. Niestety, nie jestem tak gorącym wyznawcą religii politycznego ładu, bym odczuwał święte oburzenie wobec pańskich fortelów i zamachów, które sprawiają więcej hałasu niż zła.

– Księże, jesteś pozbawiony zmysłu moralnego!

– Nie bierz mi pan tego za złe! Drogi panie, wierzaj mi, że tylko tą ceną można okupić cnotę pobłażliwości.

– Cóż mi z twej pobłażliwości, człowieku pozbawiony reszty cnót, skoro otaczasz nią zarówno mnie, będącego ofiarą, jak i zbrodniczy parlament, który mnie skazał w sposób tak niesprawiedliwy i haniebny?

– Zabawny jesteś, panie Rockstrong, mówiąc o niesprawiedliwości lordów.

– Czyż nie woła o pomstę?

– Prawdą jest, że wyrok na ciebie zapadł na skutek dziecinnie śmiesznego śledztwa lorda kanclerza, a to z powodu pewnej liczby paszkwilów, z których żaden z osobna nie przekracza zasadniczych ustaw państwa angielskiego. Prawdą jest, że w kraju, gdzie wolno pisać wszystko, ukarany zostałeś za kilka ulotnych pisemek, przysolonych w sposób nader smaczny. Prawdą jest również, że wyrok zapadł w formie niezwykłej i nie widzianej dotąd, której majestatyczna obłuda nie mogła ukryć tego faktu, iż na drodze innej, legalnej nie mógłbyś być dosiężony ramieniem władzy. Prawdą jest również, że sądzący pana milordowie mieli wielki interes w tym, by cię zgubić, a to z tej prostej przyczyny, że powodzenie zamachu Monmoutha musiałoby nieuchronnie postrącać ich ze złoconych, miękkich foteli. Nie ulega też kwestii, iż zguba pańska postanowiona była z góry na radzie koronnej. Ucieczka uchroniła pana od męczeństwa niezbyt sławnego co prawda, ale bolesnego bardzo, bowiem dożywotnie więzienie jest to rzecz niemiła wówczas nawet, gdy łudzimy się nadzieją wydostania się na świat.

Ale, drogi panie, w tym wszystkim nie ma ani niesprawiedliwości, ani też sprawiedliwości. Skazano pana przez wzgląd na rację stanu, która to racja jest niezmiernie honorowa. Zważ pan, że pośród lordów, którzy cię potępili, było kilku podobnych panu spiskowców sprzed lat dwudziestu. Zbrodni się dopuściłeś napędzając strachu ludziom na czele państwa stojącym, a tej zbrodni przebaczyć nie sposób! Ministrowie i przyjaciele ich powołują się zawsze na dobro państwa, ilekroć niebezpieczeństwo zagraża ich majątkom czy stanowisku, a przekonani są o swej niezbędności osobistej dla istnienia tegoż państwa, gdyż są to przeważnie ludzie praktyczni i pozbawieni wykształcenia filozoficznego. Mimo to nie można ich zwać łajdakami. Są to ludzie i miano to starczy dla wytłumaczenia nikczemnej przeciętności, głupoty i zachłanności, której się pan dziwisz bez żadnej racji.

Kogoż to im przeciwstawić chciałeś, drogi panie Rockstrong? Innych ludzi, równie przeciętnych, a pewnie jeszcze chciwszych, bowiem bardziej wyposzczonych. Lud Londynu zgodziłby się na tę zamianę i znosiłby nowych władców, jak znosił dawnych. Czekał jeno zwycięstwa pańskiego lub klęski, by się oświadczyć po stronie wygrywających, i okazał przez to wielką mądrość. Lud czuje doskonale, co ma czynić, zwłaszcza gdy na zmianie władzy nie może nic zyskać ni stracić.

Tak mówił drogi mistrz mój, a pan Rockstrong poczerwieniał, peruka przekrzywiła mu się na głowie, oczy miotały gromy. Wymachując rękami, wrzeszczał z wysokości drabiny:

– Księże, rozumiem wszelkiego rodzaju złodziei, rozumiem szubrawców urzędu kanclerskiego i parlamentu, ale nie rozumiem pana. Bez żadnego interesu, z czystej jeno przewrotności podtrzymujesz tezę, którą tamci stosują dla własnych korzyści. Jesteś tedy od nich gorszy, przewrotniejszy i nikczemniejszy, a pańska bezinteresowność czyni twe zachowanie po prostu ohydnym. Pogardzam tobą, księże!

– To świadczy, iż jestem prawdziwym filozofem! – odparł słodkim głosem drogi mistrz mój. – Mędrzec z natury rzeczy musi budzić niezadowolenie reszty ludzi. Anaksagoras jest wymownym przykładem prawdziwości mego twierdzenia. Nie wspomnę o Sokratesie, gdyż był to jeno prosty sofista. We wszystkich wiekach, jak to widzimy, dusze oddane rozmyślaniom stawały się powodem oburzenia i wywoływały skandale. Panie Rockstrong, wydaje się panu niezawodnie, że różnisz się bardzo od wrogów swoich i że jesteś o tyle miły i pociągający, o ile oni są wstrętni. Pozwól sobie powiedzieć, iż jest to jeno złudzenie i wynik pańskiej zarozumiałości i nieustraszonego męstwa. W rzeczywistości masz wspólne z tymi, którzy cię skazali, słabostki i namiętności ludzkie. Co prawda, jesteś uczciwszy od wielu z nich i prześcigasz ich o wiele bystrością umysłu, natomiast natura wyposażyła pana geniuszem niezgody i nienawiści, które to zalety czynią cię niemożliwym w każdym na zasadach ładu i prawa zorganizowanym państwie. Zawód gazeciarza52, w którym celujesz, wydoskonalił do najwyższego stopnia przedziwną stronniczość i zaślepienie pańskiego intelektu, tak że nawet będąc ofiarą, nie stałeś się sprawiedliwym. To, co mówię, poróżni mnie niezawodnie na zawsze z panem, a zarazem także z pańskimi wrogami, i najmocniej przekonany jestem, iż do śmierci nie otrzymam od ministra tłustej prebendy. Ale wolność myśli stawiam ponad najmaśniejsze53 probostwo i najlepiej w wino uposażone opactwo. Oburzę na siebie cały świat, ale doprowadziwszy ludzi do wściekłości, udelektuję serce swoje i umrę, wśród wrzasków, spokojnie.

– Księże! – zawołał pan Rockstrong. – Przebaczam ci, albowiem masz po trochu bzika. Nie czynisz różnicy pomiędzy ludźmi uczciwymi a łotrami i nie stawiasz państwa wolnego ponad rządy ciemięzców i despotów. Lunatyk z pana przedziwny i nie widziany dotąd na kuli ziemskiej.

– Panie Rockstrong – oświadczył mój drogi mistrz – chodźmy na wino pod „Małego Bachusa” a wyjaśnię panu przy szklance, dlaczego jest mi zgoła obojętną forma rządu i dlaczego nie pragnę zmieniać oprawców.

– Zgoda! – zawołał pan Rockstrong. – Bardzo chętnie popiję z tak przewrotnym rezonerem i nabożnym oczajduszą!

Zeskoczył jednym susem z drabiny i udaliśmy się we trzech do szynku.

43.św. Maclou – biskup z St.-Mels, zmarły około r. 565. Święto jego obchodzą we Francji 15 listopada. [przypis tłumacza]
44.Wszyscy akademicy są sobie równi wedle brzmienia statutu – patrz: St. Evremont: Akademicy. Godeau: Jak się masz, Colletecie?/ Colletet (rzuca się na kolana): Wielki biskup z Grassu/ Raczy rzec, czy mam upaść i w wielkiej pokorze/ Usta do święconego przyłożyć obcasu?/ Godeau: Ależ wstań, wstań, kolego! Nie całuj, broń Boże!/ Wszakżeśmy sobie równi, synowie Apolla,/ Wstań mi zaraz!/ Colletet: Gdy Waszej Eminencji wola,/ Wstaję, dzięki ci czyniąc, Przedostojny Panie!/ Godeau: Statut wśród wszystkich członków uczynił zrównanie,/ Więc choć, gdy biskup jedzie, stać ci trzeba z brzega,/ Ale tum dla cię Godeau, twój druh i kolega. Ks. Coignard żył za czasów monarchii. W onych latach Akademia uczyniła równymi członków swych, choć nierówni byli wobec prawa. Została ona zniszczoną w roku 1793, jako „ostatni przytułek arystokracji”. [przypis autorski]
45.schody Św. Innocentego – schody bardzo dawnego pochodzenia, dziś ustąpiły miejsca Halom Centralnym, tuż obok wodozbiór dłuta Jana Goujon i Piotra Lescot, przy skwerze tejże nazwy, w pobliżu Hal Centralnych. [przypis tłumacza]
46.wszakże Akademia ma obowiązek powoływać do swego grona najlepsze umysły królestwa, nie zaś biskupów-wujów tych osób, które mają wpływy – chciał powiedzieć, że beneficjum królewskie nadane biskupowi nie ma nic wspólnego z kwalifikacjami akademickimi. [przypis autorski]
47.protegowani króla – król był protektorem Akademii. [przypis autorski]
48.Wbrew ich opozycji powiadano dalej, jak przedtem: „Zamykam drzwi!”, chociaż drzwi zamknąć nie można, ale tylko pokój – Akademia w samej rzeczy zabroniła takiego powiedzenia: Nawyczka, co z rozsądku często sobie drwi,/ Zezwala o kimś mówić, że „zamyka drzwi”./ Zwyczaj jest bezrozumny, lecz potężny tak,/ Że ulega mu każdy, chociaż mówi wspak./ Chcąc mieć ciepło, gdy w grudniu sypie śnieg aż strach,/ Zamykamy gabinet, sień lub cały gmach. St. Evremont: Akademicy. [przypis autorski]
49.Akademia, natknąwszy się na ów zwyczaj, nader szybko ustąpiła […] Było to jedyną jej akcją – ówczesna Akademia nie rozdzielała nagród ni odznaczeń. [przypis autorski]
50.Erigens de stercore pauperem ut collocet eum cum principibus populi sui. (łac.) – podnosi ubogiego z rynsztoka, aby postawić go pomiędzy pierwszymi w jego narodzie. [przypis edytorski]
51.Skazany na dożywotnie więzienie […] żyje tutaj, posyłając do pism angielskich rozliczne artykuły – w rozprawach dotyczących zamachu Monmoutha nie znalazłem żadnej wzmianki o panu Rockstrongu. [przypis autorski]
52.gazeciarz (tu daw.) – dziennikarz. [przypis edytorski]
53.maśny a. mastny (gw.) – tłusty; tu: dochodowy, pozwalający na wystawne życie. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
170 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu