Kitabı oku: «Zaginiona», sayfa 3

Yazı tipi:

ROZDZIAŁ 5

Mężczyzna trzymał się blisko kobiety, ale nie zwracał na siebie uwagi. Spoglądał na nią zaledwie przelotnie. Wrzucił do koszyka kilka drobiazgów, jak zwyczajny klient, i pogratulował sobie umiejętności dobrego kamuflażu. Nikt nie domyśliłby się, jaką naprawdę ma moc.

W sumie nigdy nie był typem przyciągającym uwagę kobiet. Jako dziecko czuł się praktycznie niewidzialny. Lecz teraz wreszcie niepozorny wygląd działał na jego korzyść.

Przed chwilą stał tuż obok niej, niewiele więcej jak pół metra. Zajęta wybieraniem szamponu wcale go nie zauważyła.

On jednak wiedział o niej dużo. Wiedział, że ma na imię Cindy, że jej mąż jest właścicielem galerii, że ona pracuje w bezpłatnej przychodni. Dzisiaj miała dzień wolny. I właśnie rozmawiała z kimś przez telefon – z siostrą, jak się zdawało. Śmiała się z czegoś, co słyszała.

Poczerwieniał ze złości, zastanawiając się, czy ona śmieje się z niego, jak to niegdyś robiły wszystkie dziewczyny. Jego wściekłość wzrosła.

Cindy miała na sobie szorty, koszulkę na szerokich ramiączkach i wyglądające na drogie buty do biegania. Obserwował ją wcześniej z auta w trakcie przebieżki, czekał, aż skończy i wejdzie do sklepu spożywczego. Znał jej plan dnia, kiedy miała wolne, jak dziś: zawiezie rzeczy do domu i je porozkłada, weźmie prysznic, a potem pojedzie zjeść lunch z mężem.

Ładną figurę zawdzięczała w dużej mierze ćwiczeniom fizycznym. Miała co najwyżej trzydzieści lat, ale skóra na jej udach nie była już napięta. Zapewnie w jakimś momencie życia sporo schudła, prawdopodobnie całkiem niedawno. I była z tego niewątpliwie dumna.

Nagle kobieta skierowała się do najbliższej kasy. Mężczyzna stał zaskoczony. Skończyła zakupy wcześniej niż zwykle. Pośpieszył do tej samej kolejki, niemal popychając innego klienta, aby móc stanąć za nią. Skarcił się za to w myślach.

Podczas gdy kasjerka skanowała zakupy, on zbliżył się tak, że niemal dotykał Cindy. Znalazł się wystarczająco blisko, żeby poczuć zapach jej ciała, teraz pokrytego kwaśnym potem po energicznym biegu. Był to aromat, z którym miał się dużo – dużo! – lepiej zapoznać już wkrótce. Tyle że zmieszanym z jeszcze inną wonią. Tą, która fascynowała go z powodu swojej niezwykłości i tajemniczości.

Z zapachem bólu i przerażenia.

Przez chwilę prześladowca czuł ożywienie, a nawet lekkie zawroty głowy. Tak bardzo nie mógł doczekać się tej chwili.

Kobieta zapłaciła za zakupy i wyjechała koszykiem przez automatyczne szklane drzwi na parking.

Nie śpieszył się z płaceniem za swoją garstkę sprawunków. Nie musiał jej śledzić aż do domu. Był tam już wcześniej, nawet w środku. Dotykał jej ubrań. Zacznie ją śledzić od nowa, kiedy ona wyjdzie z pracy.

To już niedługo, pomyślał. To już całkiem niedługo.

*

Kiedy Cindy MacKinnon wsiadła do auta, siedziała w nim chwilę nieruchomo. Z niewiadomego powodu czuła dreszcze. Uświadomiła sobie, że to uczucie ogarnęło ją jeszcze w sklepie. Niepokojące, irracjonalne przeświadczenie, że jest obserwowana. Ale było w tym coś więcej.

Zdefiniowanie tego czegoś zajęło jej chwilę.

W końcu do niej dotarło. Cindy miała wrażenie, że ktoś chce ją skrzywdzić.

Zadygotała. Wrażenie nie opuszczało jej od kilku dni. Zganiła się za te myśli, przekonana, że są całkowicie bezpodstawne.

Potrząsnęła głową, odganiając resztki przeczucia. Włączyła silnik i zmusiła się do myślenia o innych rzeczach. Uśmiechnęła się na myśl o rozmowie z siostrą. Z Becky. Tego popołudnia miała jej pomóc przygotować wielkie przyjęcie urodzinowe z tortem i balonami dla jej trzyletniej córeczki.

To będzie piękny dzień, pomyślała.

ROZDZIAŁ 6

Riley siedziała w SUV-ie na miejscu pasażera. Za kierownicą auta należącego do FBI siedział Bill. Jechali w stronę wzgórz. Riley pocierała dłońmi o nogawki spodni, nie wiedząc, dlaczego dłonie tak się pocą ani dlaczego jest w tym właśnie miejscu. Po sześciu tygodniach na zwolnieniu nie czuła kontaktu z własnym ciałem.

Powrót zdawał się być surrealistycznym doświadczeniem.

Dziwne napięcie drażniło Riley. W trakcie tej ponadczterogodzinnej podróży prawie z Billem nie rozmawiali. Ich dawne braterstwo, żarty, specyficzna nić porozumienia – wszystko to zniknęło. Riley wydawało się, że rozumie, dlaczego Bill jest tak nieobecny. Nie, nie chce być niegrzeczny, po prostu się martwi. On też miał wątpliwości, czy powinna wrócić do pracy.

Jechali w stronę Parku Stanowego Mosby’ego, gdzie, jak jej powiedział, Bill widział ostatnią ofiarę morderstwa. Po drodze Riley obserwowała otoczenie. Powoli odzywał się zapomniany profesjonalizm.

Wiedziała, że czas się otrząsnąć.

„Znajdź sukinsyna i zabij go”.

Słowa Marie ją prześladowały. Ale motywowały i ułatwiały podjęcie decyzji.

Tyle że nic nie wydawało się łatwe. Po pierwsze Riley nie potrafiła przestać zamartwiać się o April. Odesłanie córki do domu jej ojca nie było idealnym rozwiązaniem dla żadnego z zainteresowanych. Ale dziś była sobota, a Riley nie chciała czekać z oglądaniem miejsca zbrodni aż do poniedziałku.

Głęboka cisza wzmagała niepokój. Riley desperacko potrzebowała rozmowy. Poszukała w myślach tematu.

– To powiesz mi, co się dzieje między tobą i Maggie? – zagadnęła.

Bill spojrzał zaskoczony, a Riley nie była pewna czy dlatego, że przerwała milczenie, czy przez zbyt obcesowe pytanie. Cokolwiek było powodem, pożałowała tego natychmiast. Wiele razy słyszała, że zraża do siebie ludzi bezpośredniością. Riley nie chciała być taka. Po prostu nie lubiła tracić czasu.

Bill westchnął.

– Ona myśli, że mam romans.

Riley aż podskoczyła ze zdumienia.

– Co takiego?

– Z pracą – oznajmił Bill z kwaśnym uśmiechem. – Mówi, że zdradzam ją z pracą. Sądzi, że kocham to wszystko bardziej niż ją. Ciągle jej powtarzam, żeby się nie wygłupiała, ale cóż, nie potrafię z tym skończyć. A przynajmniej nie z robotą.

– Jakbym słyszała Ryana. – Riley pokiwała głową. – Był bardzo zazdrosny, kiedy jeszcze byliśmy razem.

Niewiele brakowało, a powiedziałaby całą prawdę. Jej były mąż nie był zazdrosny o pracę. Był zazdrosny o Billa. Riley zastanawiała się, czy Ryan rzeczywiście mógł mieć ku temu podstawy. Pomimo niezręczności sytuacji, sama obecność Billa sprawiała, że Riley czuła się nadzwyczaj dobrze. Czy było to uczucie czysto zawodowe?

– Mam nadzieję, że nie jedziemy tam na darmo – powiedział Bill. – Wiesz, że miejsce zbrodni posprzątano?

– Wiem. Chcę tylko zobaczyć je na własne oczy. Zdjęcia i raporty to za mało.

Riley poczuła lekki zawrót głowy. Była pewna, że to przez wysokość, bo cały czas jechali pod górę. Podekscytowanie też robiło swoje. Dłonie nie przestawały się pocić.

– Daleko jeszcze? – zapytała, widząc coraz gęstszy las i coraz mniej zabudowań.

– Niedaleko.

Kilka minut później Bill zjechał z utwardzonej drogi w polną, wyznaczoną śladami opon. Auto podskakiwało gwałtownie przez pół kilometra, aż wreszcie się zatrzymało.

Bill wyłączył silnik. Odwrócił się do Riley i spojrzał z troską.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – zapytał.

Dobrze wiedziała, czego się obawiał. Tego, że ona będzie mieć przebłyski z traumatycznej niewoli. Nieważne, że to była kompletnie inna sprawa i inny zabójca.

Przytaknęła.

– Jestem pewna – powiedziała, choć wcale nie była przekonana, że to prawda.

Wysiadła z samochodu i poszła za Billem, który odbił z przecinki w zarośniętą, wąską leśną ścieżkę. Jej uszu dobiegał szum pobliskiego strumienia. Las się zagęszczał i Riley musiała odchylać zwisające przed nią gałęzie. Na nogawkach jej spodni zbierało się coraz więcej rzepów. Wkurzała ją myśl, że będzie musiała je poodczepiać.

W końcu oboje dotarli do brzegu strumienia. Riley natychmiast zachwyciła się cudownością tego miejsca. Popołudniowe słońce przebijało przez liście, pstrząc nurt kalejdoskopowym światłem. Jednostajny szmer wody działał uspokajająco. Trudno było sobie wyobrazić, że miejsce widziało taką okropność.

– Znaleziono ją tutaj – powiedział Bill, doprowadziwszy do szerokiego płaskiego głazu.

Riley stała, rozglądała się wokół i oddychała głęboko. Tak, dobrze, że tu przyjechała. Zaczynała to czuć.

– Zdjęcia – poprosiła.

Przycupnęła obok Billa na kamieniu i razem zaczęli wertować teczkę pełną fotografii wykonanych tuż po odnalezieniu ciała Reby Frye. Inną teczkę wypełniały raporty i zdjęcia dotyczące zabójstwa, które badali z Billem sześć miesięcy temu. Teczkę sprawy, której nie udało się im rozwiązać.

Zdjęcia przywołały żywe wspomnienia pierwszego morderstwa. Przeniosły Riley prosto na tamtą farmę opodal Dagett. Pamiętała, że Eileen Rogers była oparta o drzewo w podobny sposób co Reba.

– Całkiem jak nasze stare śledztwo – zauważyła. – Obydwie kobiety po trzydziestce, obydwie miały małe dzieci. To zdaje się być częścią jego modus operandi. Ma słabość do matek. Musimy sprawdzić stowarzyszenia rodziców i dowiedzieć się, czy istniały jakieś powiązania pomiędzy tymi kobietami albo ich dziećmi.

– Zlecę to – powiedział Bill. Robił na bieżąco notatki.

Riley brnęła przez raporty i zdjęcia, porównując je z rzeczywistą scenerią.

– Uduszone w ten sam sposób, różową wstążką – powiedziała. – Kolejna peruka. I taka sama sztuczna róża przed ciałem.

Podniosła do oczu dwie fotografie.

– I otwarte powieki, przyszyte u góry – ciągnęła. – Jeśli dobrze pamiętam, technicy stwierdzili, że powieki Eileen Rogers przyszyto post mortem. Czy w przypadku Reby Frye było tak samo?

– Owszem. Wygląda na to, że zabójca chciał, żeby patrzyły na niego nawet po śmierci.

Po plecach Riley przebiegł dreszcz. Jak zawsze, kiedy fragmenty układanki miały zaraz złożyć się w całość. Nie wiedziała, czy powinna czuć radość, czy trwogę.

– Nie – odparła. – To nie to. Było mu wszystko jedno, czy na niego patrzyły.

– Więc dlaczego to robił?

Riley milczała. Pod jej czaszką kłębiły się pomysły. Była ożywiona, ale wciąż jeszcze niegotowa, by je ubrać w słowa. Nawet we własnej głowie.

Rozłożyła na kamieniu zdjęcia parami, pokazując Billowi szczegóły.

– Nie do końca są identyczne – powiedziała. – Ciało w Dagett nie było tak starannie ułożone. Próbował je przenieść, kiedy było już sztywne. Tym razem, jak zgaduję, przeniósł je jeszcze przed rigor mortis. W przeciwnym razie nie mógłby ułożyć jej tak…

Powstrzymała się przed użyciem słowa „ładnie”. A potem uświadomiła sobie, że dawniej, jeszcze przed uwięzieniem i torturami, określiłaby to dokładnie w ten sposób. Tak, znów zaczynała czuć klimat i narastającą gdzieś w środku znaną tylko sobie mroczną obsesję. Wkrótce nie będzie odwrotu.

Tylko czy to dobry, czy zły znak?

– Co jest nie tak z jej oczami? – zapytała, wskazując na zdjęcie. – Ten niebieski nie wygląda na prawdziwy.

– Kontakty – odparł Bill.

Mrowienie w kręgosłupie przybrało na sile. Na gałkach ocznych Eileen Rogers nie było soczewek kontaktowych. Znacząca różnica.

– A ten połysk na jej ciele?

– Wazelina.

Kolejna istotna różnica. Riley czuła, jak pojedyncze myśli wpasowują się w całość z zatrważającą prędkością.

– Czego dowiedzieli się technicy o peruce? – zapytała.

– Na razie niczego. Oprócz tego, że była pozszywana z kawałków kilku tanich peruk.

Podniecenie Riley rosło. Przy ostatnim zabójstwie morderca użył pojedynczej prostej peruki, a nie pozszywanej z resztek. Tak taniej, podobnie jak róża, że technicy kryminalni nie byli w stanie jej wytropić. Riley czuła, że elementy układanki zaczynają się zazębiać. Nie widziała jeszcze całości, ale już sporą jej część.

– Co planują w związku z tym?

– To samo, co ostatnim razem. Zbadać jej włókna i spróbować dowiedzieć się, skąd pochodzą, sprawdzając dostawców peruk.

– Marnują tylko czas – powiedziała Riley, zadziwiona niezachwianą pewnością we własnym głosie.

Bill spojrzał, wyraźnie zaskoczony.

– Dlaczego?

Poczuła lekkie zniecierpliwienie, jak zawsze gdy wyprzedzała tok myślenia Billa o krok czy dwa.

– Popatrz na obraz, który on chce nam przekazać. Niebieskie soczewki, które sprawiają, że oczy Reby nie wyglądają na prawdziwe. Przyszyte powieki, żeby pozostawały cały czas otwarte. Ciało oparte, nogi dziwacznie rozłożone. Wazelina, żeby skóra wyglądała jak plastik. Peruka pozszywana z małych peruczek. Nie dla ludzi, a dla lalek. On chciał, żeby obydwie ofiary wyglądały jak lalki. Jak nagie manekiny na wystawie.

– Jezu… – Bill notował gorączkowo. – Czemu tego nie widzieliśmy poprzednim razem, w Daggett?

Odpowiedź była tak oczywista, że Riley musiała zdusić jęk irytacji.

– Nie był wtedy jeszcze wystarczająco dobry – powiedziała. – Wciąż próbował znaleźć sposób na przekazanie wiadomości. Uczy się na błędach.

Bill spojrzał znad notatek i z podziwem potrząsnął głową.

– Cholera, tęskniłem za tobą.

Doceniła komplement, choć wiedziała, że zbliża się jeszcze większe odkrycie. Lata doświadczenia mówiły Riley, że najlepiej nie robić niczego na siłę. Musi się po prostu zrelaksować i poczekać, aż natchnienie przyjdzie samo. Przykucnęła w milczeniu na głazie i czekała. Leniwie zbierała rzepy z nogawek.

Jak one mnie wkurzają!, pomyślała.

Nagle jej wzrok padł na powierzchnię kamienia tuż u jej stóp. Niewielkie rzepy, niektóre w całości, inne w kawałkach, leżały obok tych, które właśnie poodczepiała.

– Bill. – Głos Riley drżał z podniecenia. – Czy to leżało tutaj, kiedy znaleziono ciało?

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami.

Trzęsącymi się i spoconymi bardziej niż kiedykolwiek dłońmi Riley chwyciła plik zdjęć i zaczęła je przerzucać. Wreszcie znalazła takie, na którym widać było ciało z przodu. Pomiędzy rozłożonymi nogami, zaraz obok róży, widniało kilka małych plamek. To były te rzepy. Dokładnie te same, które właśnie znalazła. Tyle że nikomu nie wydały się istotne. Nikt nie pomyślał, żeby przyjrzeć się im uważnie. I nikomu nawet nie przyszło do głowy, by zebrać je, kiedy sprzątano to miejsce.

Riley zamknęła oczy i uruchomiła wyobraźnię. Dopadły ją silne zawroty głowy. Aż nazbyt dobrze znała to uczucie – spadania w otchłań, w okropną czarną czeluść, w okrutny umysł mordercy. Wyobrażała sobie siebie na jego miejscu, doświadczającą tego, co on. Była w niebezpiecznym i przerażającym miejscu. Ale właśnie tam miała być, przynajmniej w tym momencie.

Dała się ponieść.

Czuła pewność zabójcy, który taszczył ciało po ścieżce w kierunku strumienia, przekonany, że nikt go nie złapie. Wcale się nie śpieszył. Mógł sobie nawet podśpiewywać albo pogwizdywać. Czuła jego cierpliwość, jego kunszt i wprawę, kiedy układał ciało na kamieniu.

Widziała przerażający obraz jego oczami. Czuła głęboką satysfakcję z dobrze wykonanej roboty – to samo ciepłe uczucie spełnienia, jak zawsze kiedy rozwiązywała sprawę. Przycupnął na kamieniu, zatrzymał się na krótką chwilę – albo na tak długo, jak miał ochotę – żeby podziwiać dzieło własnych rąk.

A potem poodczepiał rzepy z nogawek. Nieśpiesznie. Nie czekał z tym, aż się oddali w bezpieczne miejsce.

Riley niemal usłyszała własne słowa.

„Jak one mnie wkurzają!”.

Tak, nawet z rzepami mu się nie śpieszyło.

Westchnęła głośno i gwałtownie otworzyła oczy. Obracając rzep w dłoni, zauważyła, że bardzo się czepia. I że jego kolce mogą przebić skórę do krwi.

– Zbierz te rzepy – nakazała. – Może uda się z nich wyciągnąć trochę DNA.

Oczy Billa zrobiły się okrągłe. Natychmiast wyjął torebkę na dowody i pensetę.

Tymczasem mózg Riley pracował na najwyższych obrotach. Jeszcze nie skończył.

– Wszyscy się myliliśmy – powiedziała. – To nie jest jego drugie morderstwo. To już trzecie.

Bill przerwał i spojrzał, wyraźnie zdumiony.

– Skąd wiesz? – zapytał.

Ciało Riley napięło się, gdy spróbowała opanować drżenie.

– Jest już zbyt dobry. Czas nauki już za nim. Teraz jest zawodowcem. Znać pewną rękę. On kocha to, co robi. To musi być jego trzecie morderstwo. Co najmniej.

Mimo ściśniętego gardła Riley przełknęła głośno ślinę.

– A na kolejne nie trzeba będzie czekać zbyt długo.

ROZDZIAŁ 7

Bill znalazł się w morzu niebieskich oczu, z których ani jedna para nie była prawdziwa. Nie miewał raczej koszmarów związanych ze sprawami, które prowadził, i teraz też o tym nie śnił. Ale nie opuszczało go takie właśnie wrażenie. Stojąc pośrodku sklepu z lalkami, widział niebieskie oczy wszędzie, wszystkie szeroko otwarte, błyszczące i czujne.

Rubinowoczerwone usta lalek, w większości uśmiechnięte, też budziły niepokój. Podobnie jak pieczołowicie uczesane sztuczne włosy, sztywne i nieruchome. Patrząc na te wszystkie szczegóły, Bill zastanawiał się, jak to możliwe, że nie domyślił się intencji zabójcy, żeby jak najbardziej upodobnić ofiary do lalek. Dopiero Riley na to wpadła.

Dzięki Bogu, że wróciła!, pomyślał.

Mimo wszystko nie mógł przestać się o nią martwić. Był zadziwiony jej świetną robotą tam, w parku Mosby’ego. Ale potem, kiedy odwoził ją do domu, zdawała się wykończona i zniechęcona. W drodze powrotnej niemal nie odezwała się do niego słowem. Może to było dla niej za dużo?

Mimo wszystko żałował, że Riley nie ma teraz przy nim. Zdecydowała, że lepiej będzie, jeśli się rozdzielą, żeby szybciej zbadać więcej wątków. Nie mógł się z tym nie zgodzić. Zaproponowała, żeby on zajął się okolicznymi sklepami z zabawkami, podczas gdy ona pojedzie ponownie na miejsce zbrodni, które badali sześć miesięcy temu.

Bill rozejrzał się, przytłoczony widokiem, i zastanowił, co w tym sklepie wywnioskowałaby Riley. Ze wszystkich, które dzisiaj odwiedził, ten był najbardziej elegancki. Usytuowany na przedmieściach Waszyngtonu, gdzie prawdopodobnie przyjeżdżało wielu klientów z klasą z bogatych hrabstw północnej Wirginii.

Chodził po sklepie i patrzył. Wpadła mu w oko mała lalka. Jej mocno uniesione kąciki ust i blada cera przypominały ostatnią ofiarę. Wprawdzie była w pełni ubrana, w różową sukienkę z bogatą koronką przy kołnierzyku, mankietach i obszyciach, siedziała jednak w niepokojąco podobnej pozycji.

– Myślę, że szukasz w nieodpowiednim dziale – usłyszał znienacka z prawej strony.

Odwrócił się i zobaczył korpulentną niewysoką kobietę o ciepłym uśmiechu. Miała w sobie coś, co kazało mu sądzić, że jest tutaj szefową.

– Dlaczego tak twierdzisz? – zapytał.

Kobieta zachichotała.

– Bo nie masz córek. Potrafię rozpoznać na kilometr mężczyznę, który nie ma córki. Nie pytaj mnie jak. To chyba rodzaj instynktu.

Jej intuicja zrobiła na zaskoczonym Billu ogromne wrażenie.

Kobieta wyciągnęła rękę.

– Ruth Behnke – przedstawiła się.

Bill uścisnął jej dłoń.

– Bill Jeffreys. Zgaduję, że jesteś właścicielką.

Zachichotała ponownie.

– Widzę, że też masz instynkt. Miło cię poznać. Ale synów masz, prawda? Trzech, jak zgaduję.

Bill się uśmiechnął. Intuicja była porażająca. Ta kobieta i Riley świetnie by się dogadywały, pomyślał.

– Dwóch – odparł. – Ale byłaś blisko.

Roześmiała się.

– W jakim wieku? – Chciała wiedzieć.

– Osiem i dziesięć lat.

Rozejrzała się po sklepie.

– Nie sądzę, żebym znalazła tu dla nich dużo rzeczy. Chociaż właściwie mam kilka całkiem ciekawych żołnierzyków w następnym rzędzie. Ale to nie jest to, co lubią teraz chłopaki, prawda? Teraz wszyscy chcą mieć gry wideo. W dodatku z przemocą.

– Obawiam się, że masz rację.

Rzuciła Billowi krytyczne spojrzenie.

– Nie przyszedłeś tutaj, żeby kupić lalkę, prawda? – zapytała.

Uśmiechnął się i potrząsnął głową.

– Dobra jesteś – odparł.

– To może jesteś gliną?

Bill zaśmiał się cicho i wyjął odznakę.

– Nie do końca, ale blisko.

– O matko! – powiedziała przejęta. – Czego FBI szuka w moim sklepie? Jestem na jakiejś liście?

– W pewnym sensie – powiedział Bill. – Ale nie masz się czym martwić. Twój sklep pojawił się w wynikach wyszukiwania okolicznych sklepów z zabytkowymi i kolekcjonerskimi lalkami.

Tak naprawdę nie miał pojęcia, czego dokładnie szukać. Riley poradziła mu, żeby sprawdził kilka miejsc tego typu, zakładając, że zabójca mógł w nich bywać lub przynajmniej odwiedzać je od czasu do czasu. Czego dokładnie oczekiwała, nie wiedział. Czy spodziewała się, że zabójca tam będzie? Albo że któryś z pracowników miał z nim styczność?

Wątpliwe. Nawet jeśli, to mało prawdopodobne, żeby zobaczył w nim mordercę. Prawdopodobnie wszyscy mężczyźni, którzy tu przychodzili – o ile przychodzili – byli dziwakami.

Riley chciała raczej, żeby wczuł się w sposób myślenia zabójcy, w jego sposób widzenia świata.

Będzie zawiedziona, pomyślał Bill. Ja po prostu nie mam ani takiej intuicji, jak ona, ani talentu do identyfikowania się z mordercą.

Wydawało mu się, że ona szuka punktu zaczepienia. Na terenie, który przeczesywali, znajdowały się tuziny sklepów z zabawkami. Lepiej by było, stwierdził, gdyby technicy kryminalni nadal skupiali się na producentach lalek. Choć jak do tej pory bez efektu.

– Zapytałabym, co to za sprawa – zagadnęła Ruth. – Ale raczej nie powinnam.

– Nie – odparł Bill. – Raczej nie powinnaś.

Nie żeby sprawa była tajemnicą. Nie po tym, jak ludzie senatora Newbrougha wydali na ten temat oświadczenie prasowe. Media pękały już w szwach od tych wiadomości. W FBI jak zwykle urywały się telefony z błędnymi wskazówkami, a internet aż huczał od dziwacznych teorii. Wszystko to zaczynało być nieznośne.

Tylko po co o tym mówić tej kobiecie? Wydawała się miła, a jej sklep tak czysty i niewinny, że Bill nie chciał denerwować jej czymś tak mrocznym i szokującym jak seryjny morderca z obsesją na punkcie lalek.

Była jednak rzecz, o którą musiał zapytać.

– Powiedz mi… – zaczął. – Ilu z twoich klientów to osoby dorosłe? Mam na myśli dorosłych bez dzieci.

– Och, to zdecydowanie większość moich klientów. Kolekcjonerzy.

Bill był zaintrygowany. Nigdy by na to nie wpadł.

– Jak sądzisz, dlaczego oni zbierają lalki?

Kobieta obdarzyła go dziwnie chłodnym uśmiechem.

– Bo ludzie umierają, Billu Jeffreysie – odparła łagodnie.

Teraz Bill zdumiał się naprawdę.

– Słucham?

– Kiedy się starzejemy, tracimy ludzi. Przyjaciele i bliscy umierają. Czujemy żal. A lalki zatrzymują dla nas czas. Pomagają zapomnieć o stracie. Dają ukojenie i pocieszenie. Rozejrzyj się tylko. Są tu lalki, które mają ponad sto lat, i takie prawie nowe. W niektórych przypadkach nie da się ich rozróżnić. Są wiecznie młode.

Bill rozejrzał się wokół i poczuł nieswojo pod spojrzeniem tych wszystkich wpatrzonych w niego stuletnich zabawek. Zastanawiał się, ilu ludzi przeżyły. Czego były świadkami? Miłości, złości, nienawiści, przemocy? A jednak wciąż gapiły się tym samym pustym wzrokiem.

Nie rozumiał ich.

Ludzie powinni się starzeć, pomyślał. Wziąwszy pod uwagę całe to panujące na świecie zło i strach, powinni robić się starzy, pomarszczeni i siwi. Jak on. Jeśli pomyśleć o wszystkim, co widziałem, byłoby grzechem wciąż wyglądać tak samo, stwierdził. Miejsca zbrodni zapuściły w nim korzenie i sprawiły, że nie chciał już pozostawać młody.

– One także nie są żywe – powiedział w końcu.

Uśmiech kobiety zmienił się w słodko-gorzki, niemal współczujący.

– Czy aby na pewno, Billu? Większość moich klientów by się z tobą nie zgodziła. Ja chyba też nie.

Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał chichot właścicielki. Ruth podała Billowi kolorową broszurę pełną zdjęć.

– Tak się składa, że wybieram się wkrótce na targi do Waszyngtonu. Może też chcesz pojechać? Kto wie, czy nie znajdziesz tam jakiejś wskazówki dotyczącej tego, czego szukasz.

Bill podziękował i wyszedł ze sklepu, wdzięczny za informację o targach. Liczył, że Riley będzie mu towarzyszyć. Pamiętał, że tego popołudnia miała przesłuchać senatora Newbrougha i jego żonę. Było to ważne spotkanie, nie tylko dlatego, że senator mógł dostarczyć cennych informacji, ale również ze względów prestiżowych. Przez tego człowieka całe FBI siedziało jak na szpilkach. Riley była idealnym agentem do przekonania go, że biuro robi wszystko, co w jego mocy.

Tylko czy rzeczywiście tam pojedzie?, zastanawiał się Bill.

Dziwaczny był ten brak pewności. Jeszcze sześć miesięcy temu Riley była jedyną pewna rzeczą w jego życiu. Ufał jej bezgranicznie. Jednak jej stan psychiczny, wyraźnie nie najlepszy, go martwił.

Co więcej, Bill tęsknił za Riley. Jej zdumiewająco bystry umysł był potrzebny przy takiej sprawie, jak ta. A ostatnie sześć tygodni uświadomiło mu również, że potrzebuje jej przyjaźni.

A może, w głębi duszy, czegoś więcej?

Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
10 ekim 2019
Hacim:
241 s. 2 illüstrasyon
ISBN:
9781640294301
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, zip

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu