Kitabı oku: «Faraon, tom pierwszy», sayfa 13

Yazı tipi:

Rozdział XXIII

Teraz w mieście Anu nastąpił szereg uczt i zabaw. Dostojny Ranuzer wydobył z piwnic najlepsze wina, z trzech sąsiednich nomesów zjechały najpiękniejsze tancerki, najsławniejsi muzycy, najosobliwsi sztukmistrze. Książę Ramzes miał czas doskonale zapełniony. Z rana musztra wojsk i przyjęcia dygnitarzy, później uczta, widowiska, polowania i znowu uczta.

Lecz w chwili gdy nomarcha Haku był pewny, że namiestnik już znudził się kwestiami administracyjnymi i ekonomicznymi, książę wezwał go do siebie i spytał:

– Nomes waszej dostojności należy do najbogatszych w Egipcie?…

– Tak… chociaż mieliśmy kilka lat ciężkich… – odparł Ranuzer i znowu serce w nim zamarło, a nogi zaczęły drżeć.

– To mnie właśnie dziwi – mówił książę – że z roku na rok zmniejszają się dochody jego świątobliwości. Czy nie mógłbyś mi tego objaśnić?

– Panie – rzekł nomarcha, schylając głowę do ziemi. – Widzę, że moi wrogowie w duszy twej zasieli166 nieufność; cokolwiek bym więc powiedział, nie trafi do przekonania twego. Pozwól mi zatem nie zabierać już głosu. Niech tu raczej przyjdą pisarze z dokumentami, które będziesz mógł sam dotknąć ręką i sprawdzić…

Książę nieco zdziwił się nieoczekiwanym wybuchem, lecz przyjął propozycję. Owszem, uradował się nią. Sądził bowiem, że raporty pisarzów167 wyjaśnią mu tajemnice zarządu.

Przyszli tedy na drugi dzień – wielki pisarz nomesu Hak tudzież jego pomocnicy, i przynieśli ze sobą kilkanaście zwojów papirusu, zapisanych na obie strony. Gdy rozwinięto je, utworzyły wstęgę, szeroką na trzy piędzi dużej ręki, długą na sześćdziesiąt kroków. Książę pierwszy raz widział tak olbrzymi dokument, w którym znajdował się opis jednej tylko prowincji i z jednego roku.

Wielki pisarz usiadł na podłodze z podwiniętymi nogami i zaczął:

– „W trzydziestym trzecim roku panowania jego świątobliwości Mer-amen-Ramzesa Nil opóźnił się z wylewem. Chłopi, przypisując to nieszczęście czarnoksięstwu cudzoziemców zamieszkałych w prowincji Hak, zaczęli burzyć domy niewiernych Żydów, Hetytów i Fenicjan, przy czym kilka osób zabito. Z rozkazu jego dostojności nomarchy winnych stawiono przed sąd, dwudziestu pięciu chłopów, dwóch mularzy i pięciu szewców skazano do kopalń, a jednego rybaka uduszono…”

– Co to za dokument? – przerwał książę.

– To sprawozdanie sądowe, przeznaczone dla stóp jego świątobliwości.

– Odłóż to i czytaj o dochodach skarbowych.

Pomocnicy wielkiego pisarza zwinęli odrzucony dokument, a podali mu inny. Dostojnik znowu zaczął czytać:

– „Dnia piątego miesiąca Tot przywieziono do spichrzów królewskich sześćset miar pszenicy, na co główny dozorca wydał pokwitowanie.

Dnia siódmego Tot wielki skarbnik dowiedział się i sprawdził, że z zeszłorocznych zbiorów ubyło sto czterdzieści ośm168 miar pszenicy. W czasie sprawdzania dwaj robotnicy ukradli miarę ziarna i ukryli je między cegłą. Co gdy stwierdzono, oddani zostali pod sąd i zesłani do kopalń za podniesienie ręki na majątek jego świątobliwości…”

– A tamte sto czterdzieści ośm miar?… – spytał następca.

– Myszy zjadły – odpowiedział pisarz i czytał dalej:

– „Ósmego Tot przesłano dwadzieścia krów, ośmdziesiąt169 cztery owiec na rzeź, które nadzorca wołów kazał oddać pułkowi Krogulec, za stosownym pokwitowaniem…”

Tym sposobem namiestnik dowiadywał się, dzień po dniu, ile jęczmienia, pszenicy, fasoli i ziarn lotosu zwieziono do spichrzów, ile oddano do młynów, ile skradziono i ilu robotników z tego powodu skazano do kopalń. Raport był tak nudny i chaotyczny, że w połowie miesiąca Paofi książę kazał przerwać czytanie.

– Powiedz mi, wielki pisarzu – spytał Ramzes – co ty z tego rozumiesz?… Co ty wiesz z tego?…

– Wszystko, co wasza dostojność rozkaże…

I zaczął znowu od początku, ale już z pamięci:

– Dnia piątego miesiąca Tot przewieziono do królewskich spichrzów…

– Dość! – zawołał rozgniewany książę i kazał im iść precz.

Pisarze upadli na twarz, potem szybko zabrali zwoje papirusów, znowu upadli na twarz i pędem wynieśli się za drzwi.

Książę wezwał do siebie nomarchę Ranuzera. Przyszedł z rękoma złożonymi na piersiach, ale spokojnym obliczem. Dowiedział się bowiem od pisarzów, że namiestnik nie może niczego dojść z raportów i że ich nawet nie wysłuchał.

– Powiedz mi, wasza dostojność – zaczął następca – czy i tobie czytają raporty?

– Co dzień…

– I ty je rozumiesz?

– Wybacz, najdostojniejszy panie, ale… czyliż mógłbym rządzić nomesem, gdybym tego nie rozumiał?

Książę stropił się i zamyślił. Może być, że naprawdę on tylko jest tak nieudolny?… A wówczas – w co się zamieni jego władza?…

– Siądź – rzekł po chwili, wskazując Ranuzerowi krzesło. – Siądź i opowiedz mi: w jaki sposób rządzisz nomesem?…

Dostojnik pobladł i oczy wywróciły mu się białkami do góry. Ramzes spostrzegł to i zaczął się tłumaczyć:

– Nie myśl, że nie ufam twej mądrości… Owszem, nie znam człowieka, który mógłby lepiej od ciebie sprawować władzę. Ale jestem młody i ciekawy: co to jest sztuka rządzenia? Więc proszę cię, abyś mi udzielił okruchów z twoich doświadczeń. Rządzisz nomesem – wiem o tym!… A teraz wytłumacz mi: jak się robi rząd?

Nomarcha odetchnął i zaczął:

– Opowiem waszej dostojności cały bieg życia mego, abyś wiedział, jak ciężką mam pracę.

Z rana, po kąpieli, składam ofiary bogu Atum, a potem wołam skarbnika i wypytuję go: czy należycie zbierają się podatki dla jego świątobliwości? Gdy mówi, że – tak, chwalę go; gdy zaś powie, że ci a ci nie zapłacili, wydaję rozkaz, aby nieposłusznych uwięziono.

Następnie wołam dozorcę królewskich stodół, aby wiedzieć ile przybyło ziarna. Jeżeli dużo, chwalę go; jeżeli mało, każę dać plagi winnym.

Później przychodzi wielki pisarz i mówi, czego z dóbr jego świątobliwości potrzebuje wojsko, urzędnicy i robotnicy – a ja każę wydać to za pokwitowaniem. Gdy wyda mniej, chwalę go, jeżeli więcej, rozpoczynam śledztwo.

Po południu przychodzą do mnie kupcy feniccy, którym sprzedaję zboże, a do skarbu faraona wnoszę pieniądze. Potem modlę się i zatwierdzam wyroki sądowe; zaś nad wieczorem policja donosi mi o wypadkach. Nie dalej jak onegdaj ludzie z mego nomesu wpadli na terytorium prowincji Ka170 i znieważyli posąg boga Sebaka171. W sercu uradowałem się, nie jest to bowiem nasz patron; niemniej skazałem paru winnych na uduszenie, wielu do kopalń, a wszystkich na plagi.

Toteż w nomesie moim panuje cisza i dobre obyczaje, a podatki wpływają co dzień…

– Chociaż dochody faraona zmniejszyły się i u was – wtrącił książę.

– Prawdę rzekłeś, panie – westchnął dostojny Ranuzer. – Kapłani mówią, że bogowie rozgniewali się na Egipt za napływ cudzoziemców; ja jednak widzę, że bogowie nie gardzą fenickim złotem i drogimi kamieniami…

W tej chwili, poprzedzony przez służbowego oficera, wszedł na salę kapłan Mentezufis, aby zaprosić namiestnika i nomarchę na jakieś publiczne nabożeństwo. Obaj dostojnicy zgodzili się na zaprosiny, a nomarcha Ranuzer okazał przy tym tyle pobożności, że aż zadziwił księcia.

Kiedy Ranuzer wśród ukłonów opuścił towarzystwo, namiestnik odezwał się do kapłana:

– Ponieważ, święty proroku, jesteś przy mnie zastępcą najczcigodniejszego Herhora, proszę cię więc, ażebyś mi wytłumaczył jedną rzecz, która serce moje napełnia troską.

– Czy potrafię? – odparł kapłan.

– Odpowiesz, bo napełnia cię mądrość, której jesteś sługą. Rozważ tylko, co ci rzeknę.

Wiesz, po co wysłał mnie tutaj jego świątobliwość faraon…

– Ażebyś, książę, zapoznał się z bogactwem i rządami kraju – wtrącił Mentezufis.

– Czynię to. Wypytuję nomarchów, oglądam kraj i ludzi, słucham raportów pisarzy, ale nic nie rozumiem, a to zatruwa mi życie i dziwi mnie.

Bo kiedy mam do czynienia z wojskowością, wiem wszystko: ilu jest żołnierzy, koni, wozów, którzy oficerowie piją lub zaniedbują służbę, a którzy pełnią swoje obowiązki. Wiem też, co robić z wojskiem. Gdyby na równinie stał korpus nieprzyjacielski, ażeby go pobić, muszę wziąć dwa korpusy. Gdyby nieprzyjaciel stał w obronnej pozycji, nie wyruszyłbym bez trzech korpusów. Gdy wróg jest niewyćwiczony i walczy w bezładnych tłumach, przeciw jego tysiącowi mogę wystawić pięciuset naszych żołnierzy i pobiję go. Gdy strona przeciwna ma tysiąc toporników i ja tysiąc, rzucę się na nich i pokonam, jeżeli będę miał do pomocy stu procarzy.

W wojsku, święty ojcze – ciągnął Ramzes – wszystko się widzi, jak palce u własnych rąk, i na każde pytanie ma się gotową odpowiedź, którą mój rozum ogarnia. Tymczasem w zarządzie nomesów ja nie tylko nic nie widzę, ale mam taki zamęt w głowie, że nieraz zapominam – po co tu przyjechałem?

Odpowiedz mi zatem szczerze, jak kapłan i oficer: co to znaczy? Czy nomarchowie mnie oszukują, czy ja jestem nieudolny?…

Święty prorok zamyślił się.

– Czy oni śmieliby oszukiwać waszą dostojność – odparł – nie wiem, bo nie przypatrywałem się ich czynom. Zdaje mi się jednak, że oni księciu dlatego nic nie mogą wytłumaczyć, ponieważ sami nic nie rozumieją.

Nomarchowie i ich pisarze – ciągnął kapłan – są jak dziesiętnicy w wojsku: każdy zna swoją dziesiątkę i zawiadamia o niej wyższych oficerów. Każdy też rozkazuje swojemu oddziałkowi. Ale ogólnego planu, jaki układają wodzowie armii, dziesiętnik nie zna.

Naczelnicy nomesów i pisarze zapisują wszystko, cokolwiek zdarzy się w ich prowincji, i te raporta przysyłają do stóp faraona. Lecz dopiero rada najwyższa wydobywa z nich miód mądrości…

– Ależ ja właśnie chcę tego miodu!… – zawołał książę. – Dlaczegóż mi nie dają…

Mentezufis potrząsnął głową.

– Mądrość państwowa – rzekł – należy do tajemnic kapłańskich, więc może ją zdobyć tylko człowiek poświęcony bogom. Tymczasem wasza dostojność, pomimo wychowania przez kapłanów, jak najbardziej stanowczo usuwasz się od świątyń…

– Jak to, więc jeżeli nie zostanę kapłanem, nie objaśnicie mnie?…

– Są rzeczy, które wasza dostojność możesz poznać i teraz, jako erpatre, są, które poznasz jako faraon. Ale są i takie, o których może wiedzieć tylko arcykapłan.

– Każdy faraon jest arcykapłanem – przerwał książę.

– Nie każdy. A jeszcze i między arcykapłanami są różnice.

– Więc – zawołał rozgniewany następca – wy rząd państwa ukrywacie przede mną… I ja nie będę mógł spełnić rozkazów mego ojca…

– To – mówił spokojnie Mentezufis – czego księciu potrzeba, możesz poznać, bo przecie masz najniższe święcenia kapłańskie. Rzeczy te jednak są ukryte w świątyniach, za zasłoną, której nikt nie odważy się uchylić bez odpowiednich przygotowań.

– Ja uchylę!…

– Niech bogowie bronią Egipt od takiego nieszczęścia!… – odparł kapłan, wznosząc ręce do góry. – Czyliż wasza dostojność nie wiesz o tym, że piorun zabije każdego, kto bez odpowiednich nabożeństw dotknąłby zasłony? Każ, książę, zaprowadzić do świątyni jakiego niewolnika lub skazańca, i niech tylko wyciągnie rękę, a natychmiast umrze.

– Bo wy go zabijecie.

– Każdy z nas umarłby tak samo jak najpospolitszy zbrodniarz, gdyby w świętokradzki sposób zbliżył się do ołtarzy. Wobec bogów, mój książę, faraon i kapłan tyle znaczy, co niewolnik.

– Więc cóż mam robić?… – spytał Ramzes.

– Szukać odpowiedzi na swoją troskę w świątyni, oczyściwszy się przez modły i posty – odparł kapłan. – Jak Egipt Egiptem żaden władca w inny sposób nie zdobył mądrości państwowej.

– Pomyślę o tym – rzekł książę. – Choć widzę z tego, że i najczcigodniejszy Mefres, i ty, święty proroku, chcecie mnie wciągnąć w nabożeństwa, jak mego ojca.

– Wcale nie. Jeżeli wasza dostojność, jako faraon, ograniczyłbyś się na komenderowaniu wojskiem, musiałbyś zaledwie kilka razy na rok przyjmować udział w nabożeństwach, bo w innych razach zastępowaliby cię arcykapłani. Lecz jeżeli chcesz poznać tajemnice świątyń, musisz składać cześć bogom, gdyż oni są źródłem mądrości.

Rozdział XXIV

Teraz już Ramzes wiedział, że albo nie spełni rozkazu faraona, albo musi poddać się woli kapłanów, co go przejmowało gniewem i niechęcią do nich.

Nie śpieszył się więc do tajemnic ukrytych w świątyni. Miał jeszcze czas na posty i pobożne zajęcia. Tym zaś gorliwszy zaczął przyjmować udział w ucztach, jakie na jego cześć wyprawiano.

Właśnie powrócił Tutmozis, mistrz we wszelkiej zabawie, i przywiózł księciu dobre wiadomości od Sary. Była zdrowa i pięknie wyglądała, co dziś mniej już obchodziło Ramzesa. Lecz kapłani postawili jego przyszłemu dziecku tak dobry horoskop, że książę był zachwycony.

Twierdzili na pewno, że dziecko będzie synem bardzo obdarowanym od bogów i jeżeli ojciec będzie go kochał, osięgnie172 w życiu wielkie zaszczyty.

Książę śmiał się z drugiej części tej przepowiedni.

– Dziwna ich mądrość – mówił do Tutmozisa. – Wiedzą, że będzie syn, o czym ja nie wiem, choć jestem ojcem; a wątpią, czy go będę kochał, choć łatwo zgadnąć, że kochałbym to dziecię, gdyby nawet było córką.

A o zaszczyty dla niego niech będą spokojni. Ja się tym zajmę!…

W miesiącu Pachono (styczeń – luty) następca przejechał do nomesu Ka, gdzie był podejmowany przez nomarchę Sofra. Miasto Anu leżało o siedem godzin pieszej drogi od Atribis, ale książę przez trzy dni odbywał tę podróż. Na myśl o modlitwach i postach, jakie czekały go przy wtajemniczaniu się w sekreta173 świątyń, Ramzes czuł coraz większą ochotę do zabaw; jego orszak odgadł to, więc następowała uciecha po uciesze.

Znowu na gościńcach, którymi przejeżdżał do Atribis, ukazały się tłumy ludu z okrzykami, kwiatami i muzyką. Szczególniej pod miastem zapał dosięgnął szczytu. Zdarzyło się nawet, że jakiś olbrzymi robotnik rzucił się pod wóz namiestnika. A gdy Ramzes zatrzymał konie, z gromady wystąpiło kilkanaście młodych kobiet i cały wóz oplotły mu kwiatami.

„Oni jednak kochają mnie!…” – pomyślał książę.

W prowincji Ka już nie zapytywał nomarchy o dochody faraona, nie zwiedzał fabryk, nie kazał sobie czytać raportów. Wiedział, że niczego nie zrozumie, więc odłożył te zajęcia do czasu, gdy zostanie wtajemniczonym. Tylko raz, gdy zobaczył, że świątynia boga Sebaka stoi na wysokim wzgórzu, oświadczył chęć wejścia na jej pylon i obejrzenia okolicy.

Dostojny Sofra natychmiast spełnił wolę następcy, który znalazłszy się na wieży spędził parę godzin z wielką uciechą.

Prowincja Ka była to żyzna równina. Kilkanaście kanałów i odnóg nilowych przecinało ją we wszystkich kierunkach niby sieć skręcona ze srebrnych i lazurowych sznurów. Melony i pszenica, siana w listopadzie, już dojrzewała. Na polach gęsto roili się nadzy ludzie, którzy zbierali ogórki lub sieli174 bawełnę. Ziemia była pokryta budynkami, które na kilkunastu punktach skupiały się mocniej i tworzyły miasteczka.

Większość domów, osobliwie tych, które leżały wśród pól, były to gliniane lepianki przykryte słomą i palmowymi liśćmi. Za to w miastach domy były murowane, o płaskich dachach, i wyglądały jak białe sześciany podziurawione w miejscach, gdzie były drzwi i okna. Bardzo często na jednym takim sześcianie stał drugi nieco mniejszy, a na tym trzeci jeszcze mniejszy i każde piętro wymalowane było innym kolorem. Pod ognistym słońcem Egiptu domy te wyglądały jak wielkie perły, rubiny i szafiry rozrzucone wśród zieleni pól, otoczone palmami i akacjami.

Z tego miejsca Ramzes spostrzegł zjawisko, które go zastanowiło. Oto w pobliżu świątyń domy były najpiękniejsze, a w polach kręciło się najwięcej ludności.

„Folwarki kapłanów są najbogatsze!…” – przypomniał sobie i jeszcze raz przebiegł oczyma świątynie i kaplice, których z wieży było widać kilkanaście.

Ponieważ jednak pogodził się z Herhorem i potrzebował usług od kapłanów, więc nie chciał dłużej zajmować się tą sprawą.

W ciągu następnych dni dostojny Sofra urządził dla księcia szereg polowań posuwając się od miasta Atribis ku wschodowi. Nad kanałami strzelano do ptaków z łuku, chwytano je w ogromne potrzaski z sieci, które od razu zagarniały po kilkadziesiąt sztuk, albo na latających175 swobodnie wypuszczano sokoły. Gdy zaś orszak księcia wkroczył do wschodniej pustyni, zaczęły się wielkie łowy z psami i panterą na czworonożne zwierzęta, których w ciągu kilku dni zabito lub schwytano paręset sztuk.

Gdy dostojny Sofra spostrzegł, że książę ma już dość zabaw pod otwartym niebem i noclegów w namiotach, przerwał polowanie i najkrótszymi drogami zawrócił swoich gości do Atribis.

Stanęli tu o czwartej po południu, a nomarcha zaprosił wszystkich do swego pałacu na ucztę.

Sam zaprowadził księcia do łazienki, asystował przy kąpieli i z własnej skrzyni wydobył wonności dla namaszczenia Ramzesa. Potem dozorował fryzjera, który uporządkował włosy namiestnikowi, wreszcie uklęknąwszy na podłodze błagał księcia o łaskawe przyjęcie od niego nowych szat.

Była tam świeżo utkana koszula pokryta haftem, fartuch wyszyty perłami i płaszcz przetykany złotem, bardzo mocny, ale tak delikatny, że można go było zamknąć w dwu rękach.

Następca łaskawie przyjął to, oświadczając, że jeszcze nigdy nie otrzymał tak pięknego podarunku.

Słońce już zaszło i nomarcha zaprowadził księcia do sali balowej.

Był to duży dziedziniec otoczony kolumnadą, wyłożony mozaiką. Wszystkie ściany były pokryte malowidłami przedstawiającymi sceny z życia przodków Sofry, a więc – wojny, morskie podróże i polowania. Nad budynkiem tym, zamiast dachu, unosił się olbrzymi motyl z różnobarwnymi skrzydłami, które poruszali ukryci niewolnicy dla odświeżenia powietrza.

W brązowych kagańcach, przybitych do kolumn, płonęły jasne pochodnie, wydzielając ze siebie176 pachnące dymy.

Sala dzieliła się na dwie części: jedna była pusta, druga zapełniona stolikami i krzesłami dla biesiadników. W głębi wznosił się pomost, na którym, pod kosztownym namiotem z rozsuniętymi ścianami, stał stolik i łóżko dla Ramzesa.

Przy każdym stoliku znajdowały się wielkie wazony z palmami, akacjami i figami. Stół następcy otoczono roślinami iglastymi, które w sali rozlewały woń balsamiczną.

Zgromadzeni goście powitali księcia radosnym okrzykiem, a gdy Ramzes zajął miejsce pod baldachimem, skąd był otwarty widok na całą salę, orszak jego zasiadł do stołów.

Odezwały się arfy i zaczęły wchodzić damy w bogatych muślinowych szatach, z odsłoniętymi piersiami, błyszczące od klejnotów. Cztery najpiękniejsze otoczyły Ramzesa, inne zasiadły obok dostojników jego orszaku.

W powietrzu unosiła się woń róż, konwalij177 i fiołków, a książę poczuł, że mu tętna biją w skroniach.

Niewolnicy i niewolnice w koszulach białych, różowych i błękitnych zaczęli roznosić ciasta, pieczony drób i zwierzynę, ryby, wino i owoce tudzież wieńce z kwiatów, które biesiadnicy kładli na głowy. Ogromny motyl coraz szybciej wachlował skrzydłami, a w pustej połowie sali rozpoczęło się widowisko. Po kolei występowały tancerki, gimnastycy, błazny, kuglarze i fechmistrze; gdy zaś który okazał niezwykły dowód zręczności, widzowie rzucali mu kwiaty ze swych wieńców lub złote pierścienie.

Kilka godzin ciągnęła się uczta, przeplatana okrzykami na cześć księcia, nomarchy i jego rodziny.

Ramzesa, który w postawie półleżącej siedział na łóżku okrytym lwią skórą ze złotymi szponami, obsługiwały cztery damy. Jedna wachlowała go, druga zmieniała mu wieńce na głowie, dwie inne przysuwały potrawy. Pod koniec uczty ta z nich, z którą książę najchętniej rozmawiał, przyniosła mu kielich wina. Ramzes wychylił połowę, resztę podał jej, a gdy wypiła, pocałował ją w usta.

Wówczas niewolnicy szybko zaczęli gasić pochodnie, motyl przestał poruszać skrzydłami, a w sali zrobiła się noc i cisza, przerywana nerwowym śmiechem kobiet.

Nagle rozległy się prędkie stąpania kilku ludzi i straszny krzyk:

– Puśćcie mnie!… – wołał ochrypnięty głos męski. – Gdzie jest następca?… Gdzie namiestnik?…

W sali zagotowało się. Kobiety płakały przerażone, mężczyźni wołali:

– Co to jest?… Zamach na następcę!… Hej, warta!…

Słychać było dźwięk tłuczonych naczyń i trzask krzeseł.

– Gdzie jest następca? – ryczał obcy człowiek.

– Warta!… Brońcie następcy!… – odpowiedziano z sali.

– Zapalcie światło!… – odezwał się młodzieńczy głos następcy. – Kto mnie szuka?… Tu jestem.

Wniesiono pochodnie. Na sali piętrzyły się wywrócone i połamane sprzęty, między którymi kryli się biesiadnicy. Na estradzie książę wydzierał się kobietom, które krzycząc oplątywały mu ręce i nogi. Obok księcia Tutmozis w potarganej peruce, z brązowym dzbanem w ręku, gotów był walić w łeb każdego, kto by się zbliżył. We drzwiach sali ukazało się kilku żołnierzy z obnażonymi mieczami.

– Co to jest?… Kto tu jest?… – wołał przerażony nomarcha.

Nareszcie spostrzeżono sprawcę zamętu. Jakiś olbrzym, nagi, okryty błotem, z krwawymi pręgami na plecach, klęczał na schodach estrady i wyciągał ręce do następcy.

– Oto morderca!… – wrzasnął nomarcha. – Bierzcie go!…

Tutmozis podniósł swój dzban, ode drzwi przybiegli żołnierze. Poraniony człowiek upadł twarzą na schody wołając:

– Miłosierdzia, słońce Egiptu!…

Już mieli go schwycić żołnierze, gdy Ramzes, wydarłszy się kobietom, zbliżył się do nędzarza.

– Nie dotykajcie go! – zawołał na żołnierzy. – Czego chcesz, człowieku?

– Chcę ci opowiedzieć o naszych krzywdach, panie…

W tej chwili Sofra zbliżywszy się do księcia szepnął:

– To Hyksos… spojrzyj, wasza dostojność, na jego kudłatą brodę i włosy… Jego wreszcie zuchwalstwo, z jakim się tu wdarł, dowodzi, że zbrodniarz ten nie jest urodzonym Egipcjaninem…

– Kto jesteś? – spytał książę.

– Jestem Bakura, robotnik z pułku kopaczy w Sochem. Nie mamy teraz zajęcia, więc nomarcha Otoes kazał nam…

– To pijak i wariat!… – szeptał wzburzony Sofra. – Jak on przemawia do ciebie, panie…

Książę tak spojrzał na nomarchę, że dygnitarz zgięty wpół cofnął się.

– Co wam kazał dostojny Otoes? – pytał namiestnik Bakury.

– Kazał nam, panie, chodzić brzegiem Nilu, pływać po rzece, stawać przy gościńcach i robić zgiełk na twoją cześć. I obiecał, że za to wyda nam, co się należy… Bo, panie, my już dwa miesiące nie dostawaliśmy nic… Ani placków jęczmiennych, ani ryb, ani oliwy do namaszczania ciała.

– Cóż wy na to, dostojny panie? – zapytał książę nomarchy.

– Niebezpieczny pijak… brzydki kłamca… – odparł Sofra.

– Jakiżeście to zgiełk robili na moją cześć?

– Jak rozkazano – mówił olbrzym. – Moja żona i córka krzyczały wraz z innymi: „oby żył wiecznie!”, a ja skakałem do wody i ciskałem wieńce do statku waszej dostojności, za co miano mi płacić po utenie. Zaś kiedy wasza cześć raczyłeś wjeżdżać łaskawie do miasta Atribis, mnie naznaczono, abym rzucił się pod konie i zatrzymał wóz…

Książę zaczął się śmiać.

– Jako żywo – mówił – nie myślałem, że tak wesoło zakończymy ucztę!… A ileż ci zapłacono za to, żeś wpadł pod wóz?

– Obiecano mi trzy uteny, ale nie zapłacono nic ani mnie, ani żonie i córce. Również całemu pułkowi nie dano nic do jedzenia przez dwa miesiące.

– Z czegóż żyjecie?

– Z żebraniny albo z tego, co się zapracuje u chłopa. Więc w tej ciężkiej nędzy trzy razy buntowaliśmy się i chcieliśmy wracać do domu. Ale oficerowie i pisarze albo obiecywali nam, że oddadzą, albo kazali nas bić…

– Za ten zgiełk dla mnie? – wtrącił śmiejąc się książę.

– Prawdę mówi wasza cześć… Otóż wczoraj był bunt największy, za co jego dostojność nomarcha Sofra kazał nas dziesiątkować… Co dziesiąty brał kije, a ja dostałem najwięcej, bom duży i mam do wykarmienia trzy gęby: moją, żony i córki… Zbity, wydarłem się im, ażeby upaść na mój brzuch przed tobą, panie, i opowiedzieć nasze żale. Ty nas bij, jeżeliśmy winni, ale niech pisarze wydadzą nam, co się należy, bo z głodu pomrzemy – my, żony i dzieci nasze…

– To człowiek opętany!… – zawołał Sofra. – Racz spojrzeć, wasza dostojność, ile on mi szkody narobił… Dziesięciu talentów nie wziąłbym za te stoły, misy i dzbany…

Między biesiadnikami, którzy już odzyskali przytomność, zaczął się szmer.

– To jakiś bandyta!… – mówiono. – Patrzcie, to naprawdę Hyksos… Jeszcze w nim burzy się przeklęta krew jego dziadów, którzy najechali i zniszczyli Egipt… Takie kosztowne sprzęty… takie ozdobne naczynia porozbijane na proch!…

– Jeden bunt niezapłaconych robotników więcej sprawia szkody państwu, aniżeli warte są te bogactwa – surowo odezwał się Ramzes.

– Święte słowa!… Należy zapisać je na pomnikach – w tejże chwili odezwano się między gośćmi. – Bunt odrywa ludzi od pracy i zasmuca serce jego świątobliwości… Nie godzi się, ażeby robotnicy po dwa miesiące nie odbierali żołdu…

Z nieukrywaną pogardą spojrzał książę na zmiennych jak obłoki dworaków i zwrócił się do nomarchy.

– Oddaję ci – rzekł groźnie – tego skatowanego człowieka. Jestem pewny, że nie spadnie mu włos z głowy. Zaś jutro chcę zobaczyć pułk, do którego należy, i przekonać się, czy skarżący mówił prawdę.

Po tych słowach namiestnik wyszedł, zostawiając nomarchę i gości w wielkim strapieniu.

Na drugi dzień książę, ubierając się przy pomocy Tutmozisa, zapytał go:

– Czy robotnicy przyszli?

– Tak, panie. Od świtu czekają na twoje rozkazy.

– A ten… ten Bakura jest między nimi?

Tutmozis skrzywił się i odparł:

– Zdarzył się dziwny wypadek. Dostojny Sofra kazał go zamknąć w pustej piwnicy swego pałacu. Otóż ten hultaj, bardzo silny człowiek, wyłamał drzwi do drugiego lochu, gdzie stało wino, przewrócił kilka dzbanów bardzo kosztownych, a sam tak się spił, że…

– Że co?… – spytał książę.

– Że umarł.

Następca zerwał się z krzesła.

– I ty wierzysz – zawołał – że on sam zapił się na śmierć?…

– Muszę wierzyć, bo nie mam dowodów, że go zabito – odpowiedział Tutmozis.

– Ale ja ich poszukam!… – wybuchnął książę.

Biegał po komnacie i parskał jak rozgniewane lwiątko.

Gdy nieco uspokoił się, rzekł Tutmozis:

– Nie szukaj, panie, winy tam, gdzie jej nie widać, bo nawet świadków nie znajdziesz. Gdyby ktoś w rzeczy samej z rozkazu nomarchy zadławił tego robotnika, nie przyzna się. Sam umarły także nic nie powie, a zresztą, cóż by znaczyła jego skarga na nomarchę!… W tych warunkach żaden sąd nie zechce rozpocząć śledztwa…

– A jeżeli ja każę?… – spytał namiestnik.

– W takim razie przeprowadzą śledztwo i dowiodą niewinności Sofry. Po czym ty, panie, będziesz zawstydzony, a wszyscy nomarchowie, ich krewni i służba zostaną twoimi wrogami.

Książę stał na środku pokoju i myślał.

– Wreszcie – mówił Tutmozis – wszystko zdaje się przemawiać za tym, że nieszczęsny Bakura był pijak albo wariat, a nade wszystko – człowiek obcego pochodzenia. Bo czyliż rodowity i przytomny Egipcjanin, choćby przez rok nie pobierał żołdu i dwa razy tyle dostał kijów, czy ośmieliłby się – wpadać do pałacu nomarchy i z takim wrzaskiem wzywać ciebie?…

Ramzes pochylił głowę, a widząc, że w drugim pokoju są dworzanie, rzekł zniżonym głosem:

– Czy ty wiesz, Tutmozisie, że od czasu jak wyruszyłem w tę podróż, Egipt zaczyna mi się wydawać jakiś inny. Niekiedy pytam samego siebie: czy ja jestem w obcym kraju? To znowu serce moje niepokoi się, jakbym miał na oczach zasłonę, poza którą dzieją się łotrostwa, których ja – nie mogę dojrzeć…

– Toteż i nie wypatruj ich, bo w końcu wyda ci się, żeśmy wszyscy powinni iść do kopalń – odparł ze śmiechem Tutmozis. – Pamiętaj, że nomarchowie i urzędnicy są pasterzami twego stada. Gdy który wydoi miarę mleka dla siebie albo zarznie owcę, przecie go nie zabijesz ani wypędzisz. Owiec masz za dużo, a o pastuchów trudno.

Namiestnik, już ubrany, przeszedł do sali poczekalnej, gdzie zebrała się jego świta: kapłani, oficerowie i urzędnicy. Następnie wraz z nimi opuścił pałac i udał się na dziedziniec zewnętrzny.

Był to obszerny plac zasadzony akacjami, pod cieniem których oczekiwali na księcia robotnicy. Na odgłos trąbki cały tłum zerwał się z ziemi i uszykował w pięć szeregów.

Ramzes, otoczony błyszczącym orszakiem dostojników, nagle zatrzymał się, chcąc najpierwej z daleka obejrzeć pułk kopaczy. Byli to ludzie nadzy, w białych czepcach na głowie i takichże przepaskach około bioder. W szeregach doskonale można było odróżnić brunatnych Egipcjan, ciemnych Murzynów, żółtych Azjatów i białych mieszkańców Libii tudzież wysp Morza Śródziemnego.

W pierwszej linii stali kopacze z oskardami, w drugiej z motykami, w trzeciej z łopatami. Czwarty szereg stanowili tragarze, z których każdy miał drąg i dwa kubełki, piąty również tragarze, lecz z wielkimi skrzyniami obsługiwanymi każda przez dwu ludzi. Przenosili oni wykopaną ziemię.

Przed szeregami co kilkanaście kroków stali majstrowie: każdy miał w rękach mocny kij i duży cyrkiel drewniany lub węgielnicę.

Kiedy książę zbliżył się do nich, zawołali chórem: „obyś żył wiecznie!”, i uklęknąwszy uderzyli czołem o ziemię. Następca kazał im powstać i znowu przypatrzył się z uwagą.

Byli to ludzie zdrowi i silni, bynajmniej nie wyglądający na takich, którzy od dwu miesięcy utrzymywali się z żebraniny.

Do namiestnika przystąpił nomarcha Sofra ze swoim orszakiem. Ale Ramzes udając, że go nie spostrzegł, zwrócił się do jednego z majstrów:

– Jesteście kopaczami z Sochem? – zapytał.

Majster jak długi upadł twarzą na ziemię i milczał.

Książę wzruszył ramionami i zawołał do robotników:

– Jesteście z Sochem?

– Jesteśmy kopacze z Sochem!… – odpowiedzieli chórem.

– Dostaliście żołd?

– Żołd dostaliśmy – jesteśmy syci i szczęśliwi – słudzy jego świątobliwości – odparł chór, wybijając każdy wyraz.

– W tył zwrot!… – zakomenderował książę.

Odwrócili się. Prawie każdy miał na plecach głębokie i gęste blizny od kijów; ale świeżych pręg nie było.

„Oszukują mnie!…” – pomyślał następca. Kazał robotnikom iść do koszar i nie witając się ani żegnając z nomarchą, wrócił do pałacu.

– Czy i ty mi powiesz – rzekł w drodze do Tutmozisa – że ci ludzie są robotnikami z Sochem?…

– Wszakże oni sami to powiedzieli – odparł dworak. Książę zawołał, aby mu podano konia, i odjechał do wojsk obozujących za miastem.

Cały dzień musztrował pułki. Około południa na placu ćwiczeń, pod dowództwem nomarchy, ukazało się kilkudziesięciu tragarzy z namiotami, sprzętami, jadłem i winem. Ale książę odprawił ich do Atribis, a gdy nadszedł czas posiłku dla wojska, kazał sobie podać i jadł owsiane placki z suszonym mięsem.

Były to najemne pułki libijskie. Kiedy książę wieczorem kazał im odłożyć broń i pożegnał się z nimi, zdawało się, że żołnierze i oficerowie ulegli szaleństwu. Krzycząc: „żyj wiecznie!”, całowali jego ręce i nogi, zrobili lektykę z włóczni i płaszczów, ze śpiewami odnieśli księcia do miasta, a w drodze kłócili się o zaszczyt dźwigania go na ramionach.

Nomarcha i urzędnicy prowincji, widząc zapał barbarzyńskich Libijczyków i łaskę dla nich następcy, zatrwożyli się.

– Oto jest władca!… – szepnął do Sofry wielki pisarz. – Gdyby zechciał, ci ludzie pobiliby mieczem nas i dzieci nasze…

Strapiony nomarcha westchnął do bogów i polecił się ich łaskawej opiece.

166.zasieli – dziś popr.: zasiali. [przypis edytorski]
167.pisarzów – dziś raczej: pisarzy. [przypis edytorski]
168.ośm – dziś popr.: osiem. [przypis edytorski]
169.ośmdziesiąt – dziś popr.: osiemdziesiąt. [przypis edytorski]
170.Ka – Ka-chem, 10. nom Dolnego Egiptu ze stolicą w Athribis, na południu Delty. Sąsiadujący z nomem 13. Hek-At. [przypis edytorski]
171.Sebak – dziś: Sobek, Sebek, bóg krokodyl, władający wodą. Centrum jego kultu była oaza Fajum. [przypis edytorski]
172.osięgnie – dziś popr.: osiągnie. [przypis edytorski]
173.sekreta – dziś popr.: sekrety. [przypis edytorski]
174.sieli – dziś popr.: siali. [przypis edytorski]
175.latających – dziś popr. forma B. lm r.nmos.: latające. [przypis edytorski]
176.ze siebie – dziś popr.: z siebie. [przypis edytorski]
177.konwalij – dziś popr.: konwalii. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
270 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu