Kitabı oku: «Śmierć i pies», sayfa 3
–Świetnie – wymamrotała Lacey, kiedy Buck zaczął głośno mówić do Daisy. – Najpierw popsuli moją randkę z Tomem. Teraz psują nasz lunch.
Para najwyraźniej nie zakłóciła spokoju Giny.
–Mam pomysł – powiedziała.
Schyliła się i szepnęła coś Budyce, której uszy momentalnie drgnęły. Później spuściła ją ze smyczy. Budyka biegiem puściła się przez kawiarnię, oparła łapy o stół i porwała stek z talerza Bucka.
–HEJ! – wrzasnął.
Brooke nie mogła się powstrzymać. Wybuchnęła śmiechem.
Lacey parsknęła śmiechem, rozbawiona pomysłowością Giny.
–Jesteś mi winna steka – zażądał Buck. – A pies ma się stąd WYNOSIĆ.
–Przykro mi, ale to był mój ostatni stek – powiedziała Brooke i delikatnie puściła oko do Lacey.
Obruszona para wyszła z herbaciarni.
Trzy kobiety wybuchnęły śmiechem.
–To wcale nie był twój ostatni stek, co? – zapytała Lacey.
–Nie – powiedziała Brooke i zachichotała. – Mam ich pełną zamrażarkę!
*
Kiedy Lacey skończyła wyceniać antyki na aukcję, zbliżał się już czas zamknięcia sklepu. Nie mogła doczekać się jutra.
Do momentu, kiedy zadzwonił dzwonek nad drzwiami, a do środka weszli Buck i Daisy.
Lacey jęknęła. Nie była tak opanowana jak Tom ani tak przyjacielska jak Brooke. Miała przeczucie, że to spotkanie skończy się katastrofą.
–Popatrz na te starocie – powiedział Buck do żony. – Po co to komu? Dlaczego w ogóle chciałaś tu przyjść, Daisy? Nie da się tu oddychać – jego wzrok zatrzymał się na Chesterze. – I znowu ten ohydny pies!
Lacey zacisnęła zęby tak mocno, że myślała, że pękną. Postanowiła przyjąć spokojną postawę à la Tom i podeszła do pary.
–Obawiam się, że Wilfordshire to małe miasteczko – powiedziała. – Będziecie ciągle wpadać na tych samych ludzi. I na te same psy.
–To ty – powiedziała Daisy, która musiała rozpoznać Lacey. – To twój sklep? – Jej głos był piskliwy i denerwujący, raczej nie wskazywał na wysoką inteligencję.
–Dokładnie – potwierdziła Lacey, a jej zdenerwowanie rosło. Pytanie Daisy brzmiało bardziej jak oskarżenie.
–Kiedy usłyszałam twój akcent w cukierni, myślałam, że jesteś turystką – mówiła dalej Daisy. – Ale ty tu mieszkasz? – skrzywiła się. – Dlaczego ze Stanów przeprowadziłaś się tutaj?
Lacey czuła, że każdy mięsień w jej ciele zaczyna sztywnieć. Gotowało się w niej.
–Pewnie z tych samych powodów, dla których wy tu przyjechaliście – odpowiedziała z całym opanowaniem, które z siebie wykrzesała. – Plaża. Ocean. Wieś. Piękna architektura.
–Daisy – warknął Buck. – Możesz się streszczać i znaleźć to, po co mnie tutaj zaciągnęłaś?
Daisy wyjrzała za ladę.
–Nie ma go – spojrzała na Lacey. – Co się stało z mosiężną machiną, która tu leżała?
Mosiężną machiną? Lacey próbowała sobie przypomnieć, nad którymi antykami pracowała przed przyjściem Giny.
Daisy próbowała wyjaśnić.
–Taki jakby kompas z przyczepionym teleskopem. Do żeglowania. Zobaczyłam go przez okno, kiedy sklep był zamknięty. Już go sprzedałaś?
–Chodzi o sekstant? – spytała i zmarszczyła brwi ze zdziwieniem. Co Daisy, ta głupiutka blondynka, zamierzała zrobić z antycznym sekstantem?
–Dokładnie! – krzyknęła Daisy. – Sekstant.
Buck zarechotał. Nazwa najwyraźniej go rozbawiła.
–W domu masz za mało sekstantu? – próbował zażartować.
Daisy zachichotała, ale Lacey jej śmiech wydał się wymuszony, jakby jego jedyną funkcją było sprawienie przyjemność Buckowi.
Lacey, z kolei, nie było do śmiechu. Skrzyżowała ramiona i uniosła brwi.
–Obawiam się, że sekstant nie jest na sprzedaż – wyjaśniła, starając się skupić uwagę na Daisy. Buck naprawdę nie pomagał jej w zachowaniu spokoju. – Wszystkie marynistyczne antyki będą licytowane podczas jutrzejszej aukcji. Nie są na sprzedaż.
Daisy wydęła usta.
–Ale chcę go mieć. Buck zapłaci podwójną cenę. Zapłacisz, Bucky? – pociągnęła go za ramię.
Lacey wtrąciła się, zanim Buck miał szansę odpowiedzieć.
–Przykro mi, ale to niemożliwe. Nie wiem, ile za niego dostanę. O to właśnie chodzi w aukcjach. To rzadki okaz i wielu pasjonatów zjedzie się z całego kraju, żeby wziąć udział w jego licytacji. Nie mam pojęcia, za ile zostanie sprzedany. Jeśli sprzedam go teraz, mogę sporo stracić, a cały przychód pójdzie na cele charytatywne, więc nie mogę ryzykować.
Na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Dopiero wtedy Lacey zdała sobie sprawę z tego, jak wielkim mężczyzną był Buck. Miał sporo ponad metr osiemdziesiąt i był dwa razy szerszy od Lacey, jak stary dąb. Zarówno jego rozmiar jak i zachowanie wzbudzały strach.
–Nie słyszałaś, co powiedziała moja żona? – warknął. – Chcę kupić to twoje ustrojstwo, więc po prostu powiedz, ile.
–Słyszałam, co powiedziała – odparła Lacey, która nie zamierzała odpuścić. – To moje słowa zostały zignorowane. Sekstant nie jest na sprzedaż.
Brzmiała pewniej, niż się czuła. Alarm w jej głowie włączył się i podpowiadał, że pakuje się w niebezpieczną sytuację.
Buck zrobił krok w przód, rzucając na Lacey złowrogi cień. Chester stanął u jej boku i zawarczał, jednak Buck nawet nie drgnął i zupełnie zignorował psa.
–Odmawiasz mi sprzedaży? – powiedział. – To w ogóle jest legalne? Co jest nie tak z moimi pieniędzmi? – wyciągnął zwitek banknotów z kieszeni i pomachał nim przed nosem Lacey. Jego zachowanie z niegrzecznego zamieniło się w najzwyczajniej agresywne. – Jest na nim królowa i wszystko inne. Czego ci jeszcze trzeba?
Chester zaczął zajadle szczekać. Lacey gestem kazała mu przestać, a on posłuchał, jednak dalej był w pełnej gotowości, żeby zaatakować, kiedy tylko dostanie na to pozwolenie.
Lacey skrzyżowała ręce na piersi i nie ustąpiła na krok, mimo tego, że musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć na Bucka. Nie pozwoli nikomu się zastraszyć. Nie pozwoli zniszczyć temu przykremu, prostackiemu mężczyźnie aukcji, w którą włożyła tyle pracy i na którą tak czekała.
–Jeśli chcesz kupić sekstant, będziesz musiał przyjść na aukcję i licytować – powiedziała.
–Bez obaw, przyjdę – powiedział Buck i zmrużył oczy. Pogroził palcem przed twarzą Lacey. – O to się nie martw, przyjdę na pewno. I Buckland Stringer znowu wygra.
Po tych słowach para opuściła sklep, tak szybko, że Lacey potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie. Chester podbiegł do okna, oparł łapy na szybie i warczał, wpatrując się w plecy odchodzącej pary. Lacey też im się przyglądała, aż zniknęli z pola widzenia. Dopiero wtedy zauważyła, jak szybko bije jej serce i jak bardzo drżą jej nogi i ręce. Musiała przytrzymać się lady, żeby odzyskać równowagę.
Tom miał rację! Nie powinna zapeszać i mówić, że ta dwójka nie ma powodu, żeby odwiedzić jej sklep. Ale skąd mogła wiedzieć, że coś może ich zainteresować? Ciężko było się domyślić, że Daisy marzy o własnym antycznym sekstancie!
–Och, Chester – powiedziała, a głowę wsparła na pięściach. – Po co mówiłam im o aukcji?
Pies zaskomlał na dźwięk jej zasmuconego głosu.
–Jutro znowu będę musieć się z nimi użerać! – jęknęła. – I jakie są szanse, że potrafią się zachować na aukcji? To będzie katastrofa.
W mgnieniu oka cała ekscytacja jutrzejszą aukcją rozwiała się jak dym. Jej miejsce zajął niepokój.
ROZDZIAŁ 4
Po spotkaniu z Buckiem i Daisy, Lacey poczuła, że najwyższy czas zamknąć już sklep. Dzisiaj Tom miał przygotować dla nich kolację i perspektywa zwinięcia się w kłębek na kanapie z kieliszkiem wina wydawała się jej niesamowicie kusząca. Jednak wciąż musiała podliczyć kasę, posprzątać, zamieść podłogi, wyczyścić ekspres do kawy… Ale Lacey nie narzekała. Kochała swój sklep i wszystkie związane z nim zajęcia.
Kiedy w końcu skończyła i skierowała się do wyjścia z Chesterem u boku, ramiona żelaznego zegara wskazywały na siódmą, a na zewnątrz panował mrok. Wraz z przyjściem wiosny dni stały się dłuższe, jednak Lacey jeszcze nie udało się z nich skorzystać. Ale i tak czuła zmianę atmosfery. Miasteczko stało się ożywione, kawiarnie i bary zamykały się później, a ogródki piwne pełne były ludzi popijających kawy i piwa. W wiosennym powietrzu unosił się odświętny nastrój.
Lacey zamknęła sklep. Od czasu włamania stała się bardzo ostrożna, jednak nawet jeśli włamanie nigdy nie miałoby miejsca, zrobiłaby tak samo – traktowała sklep jak swoje dziecko. Dbała o niego i chciała go chronić. Sklep był jej miłością od pierwszego wejrzenia.
–Kto by pomyślał, że można zakochać się w sklepie? – zastanawiała się na głos z głośnym westchnieniem, pełnym zadowolenia z życia i tego, jak się potoczyło.
Chester u jej boku zaskomlał. Lacey pogłaskała go po łbie.
–Tak, tak, w tobie też jestem zakochana, nie martw się!
Słowo „zakochana” przypomniało jej o planach na wieczór z Tomem i spojrzała w kierunku jego cukierni.
Ze zdziwieniem odkryła, że wszystkie światła dalej były włączone. Coś musiało się stać. Tom przyjeżdżał do cukierni o nieludzkiej piątej rano, żeby przygotować wszystko dla tłumu ludzi, którzy o siódmej szli do pracy i zawsze zamykał o piątej po południu. Ale była siódma, a on najwyraźniej dalej był w środku. Jego potykacz dalej stał przed drzwiami, a znak na drzwiach mówił „otwarte”.
–Chodź, Chester – rzuciła do czworonoga. – Zobaczymy, co się stało.
Wspólnie przecięli ulicę i weszli do cukierni.
Lacey od razu usłyszała hałas dobiegający z kuchni. Było to standardowe stukanie garnków i patelni, jednak wyjątkowo intensywne i przyspieszone.
–Tom? – zawołała z lekkim zdenerwowaniem.
–Hej! – z kuchni dobiegł jego głos. Był radosny, jak zwykle.
Lacey, pewna, że nie przerwała właśnie włamania złodziejowi rogalików, uspokoiła się. Wskoczyła na swoje miejsce za ladą, a garnki w kuchni dalej głośno pobrzękiwały.
–Wszystko pod kontrolą? – spytała.
–Pod kontrolą – zawołał Tom w odpowiedzi.
Chwilę później pojawił się w drzwiach kuchni. Miał na sobie fartuch, który – jak zresztą większość jego ubrań pod spodem – był ubrudzony mąką.
–Wydarzył się mały wypadek.
–Mały? – zaśmiała się Lacey. Kiedy wiedziała, że Tom i jego sklep są bezpieczni, mogła dostrzec zabawną stronę sytuacji.
–Mówiąc dokładniej, Paul spowodował mały wypadek – zaczął Tom.
–Co tym razem zrobił? – chciała dowiedzieć się Lacey, która przypomniała sobie, jak praktykant Toma pomylił sodę oczyszczoną z mąką i zniszczył całą porcję ciasta.
Tom uniósł dwa niemal identyczne worki. Na etykiecie jednego worka było napisane „cukier”, na etykiecie drugiego „sól”.
–Aha – powiedziała Lacey.
Tom pokiwał głową.
–Tak. To była porcja ciasta na jutrzejsze rogaliki. Muszę zrobić je od nowa, inaczej narażę się na gniew głodnych mieszkańców Wilfordshire, zanim jeszcze wypili poranną kawę.
–To znaczy, że dzisiaj nie przychodzisz? – zapytała Lacey. Dobry nastrój, który towarzyszył jej jeszcze kilka chwil temu, rozpłynął się w powietrzu, a jego miejsce zajęło bolesne rozczarowanie.
Tom spojrzał na nią ze skruszoną miną.
–Przepraszam. Może przełożymy to na jutro? Przyjdę i coś dla ciebie ugotuję.
–Jutro odpada – odparła Lacey. – Mam spotkanie z Ivanem.
–Ach, kupno Domku nad Urwiskiem – odpowiedział Tom i pstryknął palcami. – Oczywiście, pamiętam. W takim razie środa?
–Twój kurs robienia focacci nie jest w środę?
Tom wyglądał na zaniepokojonego. Sprawdził wiszący na ścianie kalendarz i odetchnął z ulgą.
–Okej, to dopiero w następną środę – zaśmiał się. – Przestraszyłaś mnie na chwilę. Ale i tak w środę będę zajęty. A w czwartek…
–Masz trening badmintona – dokończyła za niego Lacey.
–Czyli będę wolny w piątek. Pasuje ci piątek?
Jego ton był pogodny jak zwykle, zauważyła Lacey, ale jego lekceważące podejście do odwołania wspólnych planów ją zabolało. Wydawało się, że w ogóle nie przeszkadza mu to, że nie spotkają się na dłużej niż przerwę w pracy do końca tygodnia.
Mimo że Lacey dokładnie wiedziała, że nie ma planów na piątek, usłyszała swój głos:
–Sprawdzę kalendarz i dam ci znać.
I kiedy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła w ciele nową emocję, która mieszała się z jej rozczarowaniem. Ku zdziwieniu Lacey, była to ulga.
Ulga, że nie spotka się z Tomem w romantycznych okolicznościach przez tydzień? Nie do końca rozumiała, skąd wzięły się u niej takie emocje i poczuła nagłe ukłucie poczucia winy.
–Jasne – powiedział Tom, który nie zauważył jej wzburzenia. – Odłóżmy to na później, ale kiedy oboje będziemy mieć więcej czasu, zorganizujemy coś wyjątkowego, okej? – zatrzymał się i czekał na jej odpowiedź, ale ona nie nadchodziła. – Lacey?
Lacey wróciła do rzeczywistości.
–Tak… Okej, brzmi dobrze.
Tom podszedł do niej, oparł się łokciami o bar i popatrzył w jej oczy.
–A teraz poważne pytanie. Co zjesz dzisiaj na kolację? Wiem, że liczyłaś na mój pyszny i pożywny posiłek. Mam zapiekanki, których dzisiaj nie sprzedałem, chcesz wziąć jedną do domu?
Lacey zachichotała i klepnęła go w ramię.
–Dzięki, ale nie potrzebuję twoich resztek! Nie wiem, czy wiesz, ale też potrafię gotować!
–Naprawdę? – droczył się Tom.
–Zdarzyło mi się gotować raz czy dwa – powiedziała Lacey. – Risotto z grzybami. Paella z owocami morza – przeczesywała umysł w poszukiwaniu trzeciej rzeczy, dzięki której mogłaby z godnością zamknąć swoją listę. – Yy… Hm…
Tom uniósł brwi.
–Mów dalej.
–Makaron z serem! – dokończyła Lacey.
Tom zaśmiał się serdecznie.
–Imponujące zestawienie. Ale nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. I nie spróbuję.
Rzeczywiście, to Tom zawsze przygotowywał dla nich jedzenie. Nie bez powodu. Uwielbiał gotować i wiedział, jak to robić. Zdolności kulinarne Lacey niemal kończyły się na wsadzeniu tacki do mikrofalówki.
Skrzyżowała ręce na piersi.
–Po prostu jeszcze nie miałam okazji niczego ugotować – odpowiedziała, starając się żartobliwym tonem ukryć swoje zdenerwowanie komentarzem Toma. – Pan Masterchef zawsze woli wszystkim zająć się sam.
–Dla ciebie zrobię wyjątek – powiedział Tom z uśmiechem i uniesionymi brwiami.
Brawo, Lacey – pomyślała. Wpadła w pułapkę własnej ambicji. – Sama wpakowałaś się w tę sytuację.
–Zgoda – powiedziała Lacey z wymuszoną pewnością siebie. Wyciągnęła rękę w jego stronę. – Przyjmuję wyzwanie.
Tom bez ruchu spojrzał na jej dłoń i przekrzywił usta na bok.
–Ale mam jeden warunek.
–Tak? Jaki?
–To musi być coś tradycyjnego. Typowy nowojorski posiłek.
–Tylko ułatwiłeś mi zadanie – stwierdziła Lacey – bo to znaczy, że będę robić pizzę i sernik.
–Ale wszystko musisz zrobić sama – dodał Tom. – W sklepie możesz kupić tylko składniki. I bez niczyjej pomocy. Bez proszenia Paula o ciasto.
–Proszę cię – powiedziała Lacey i wskazała na worek z solą na blacie. – Paul jest ostatnią osobą, którą poprosiłabym o pomoc.
Tom zaśmiał się. Lacey jeszcze bardziej zbliżyła rękę w jego stronę. On pokiwał głową, zgadzając się na warunki. Chwycił jej dłoń, ale nie uścisnął jej, tylko przyciągnął Lacey do siebie i pocałował ją nad ladą.
–Widzimy się jutro – wyszeptała Lacey, dalej czując jego usta na swoich. – Przez okno, oczywiście. Chyba że masz czas, żeby przyjść na aukcję?
–Oczywiście, że przyjdę na aukcję – powiedział. – Wystarczy, że nie było mnie na ostatniej. Teraz możesz na mnie liczyć.
Uśmiechnęła się.
–Cieszę się.
Odwróciła się i poszła do drzwi, zostawiając Toma z jego bałaganem.
Kiedy tylko zamknęła drzwi cukierni, spojrzała na Chestera.
–I sama się w to wpakowałam – powiedziała do psa, który słuchał jej z uwagą. – Naprawdę, czemu mnie nie powstrzymałeś? Nie pociągnąłeś za rękaw? Nie szturchnąłeś nosem? Cokolwiek. Teraz muszę sama przygotować pizzę. I sernik! Fantastycznie – z przerysowaną frustracją szurnęła butem po chodniku. – Chodź, musimy jeszcze zrobić zakupy.
Lacey poszła w dół ulicy, do sklepu spożywczego (lub do „warzywniaka”, jak to mówiła Gina). W drodze napisała i wysłała wiadomość w grupie „Dziewczynki Doyle”.
Ktoś wie, jak się robi sernik?
Jej mama powinna wiedzieć, jak się robi takie rzeczy, prawda?
Po chwili Lacey usłyszała dźwięk powiadomienia i wyjęła telefon, żeby sprawdzić, kto odpowiedział. Niestety, była to jej wiecznie sarkastyczna młodsza siostra, Naomi.
Nie robi się – żartowała. – Serniki kupuje się w sklepie.
Lacey szybko wystukała odpowiedź.
Mało pomocne, siostra.
Naomi odpowiedziała z prędkością światła.
Zadajesz głupie pytania – oczekuj głupich odpowiedzi.
Lacey wywróciła oczami i poszła dalej.
Na szczęście, zanim doszła do sklepu, jej mama już wysłała przepis.
Przepis Marthy Stewart – pisała. – Możesz jej zaufać.
Zaufać? – odpowiedziała Naomi. – Ona czasem nie była w więzieniu?
Była – odpisała ich matka – ale nie miało to nic wspólnego z sernikiem.
Czapki z głów – napisała Naomi.
Lacey zaśmiała się. Mamie naprawdę udało się przegadać Naomi!
Odłożyła telefon, zawiązała smycz Chestera wokół latarni i weszła do jasno oświetlonego sklepu. Przemykała alejkami tak szybko, jak potrafiła, wkładając do koszyka wszystkie niezbędne – według Marthy Stewart – składniki. Potem zgarnęła z półki paczkę z ugotowanym makaronem, mały słoiczek z gotowym sosem (który zajmował w lodówce wygodne miejsce obok makaronu) i paczkę startego parmezanu (który był tuż obok sosu). Na koniec sięgnęła po butelkę wina z półki niżej, która była opisana słowami „idealne do makaronu”.
I jak miałam nauczyć się gotować? – pomyślała Lacey. – To wszystko jest za proste.
Poszła do kasy, zapłaciła za zakupy i wyszła ze sklepu. Odwiązała smycz Chestera i wrócili przed jej sklep – zauważyła, że Tom nie ruszył się z miejsca – i udali się do jej samochodu, który był zaparkowany na bocznej ulicy.
Droga do Domku nad Urwiskiem nie była długa. Biegła wzdłuż brzegu morza, a następnie w górę klifu. Chester w skupieniu siedział na siedzeniu pasażera, kiedy samochód Lacey wspinał się na wzgórze. Na linii horyzontu pojawił się Domek nad Urwiskiem. Lacey poczuła ciepło rozchodzące się po jej ciele. Czuła, że naprawdę wraca do domu. I była możliwość, że po jutrzejszym spotkaniu z Ivanem będzie o krok bliżej do tego, żeby stać się jego prawowitym właścicielem.
Dopiero wtedy zauważyła ciepły blask ogniska, który oświetlał dom Giny. Postanowiła, że pojedzie wąską, wyboistą drogą prosto do swojej sąsiadki.
Lacey zaparkowała i spojrzała na Ginę, która stała obok ognia w swoich kaloszach i dokładała do niego gałązek. Ogień wyglądał wyjątkowo pięknie w ten ciemny, wiosenny wieczór.
Lacey zatrąbiła i opuściła szybę w samochodzie. Gina odwróciła się i pomachała jej.
–Halo, Lacey. Masz coś do spalenia?
Lacey oparła łokcie w oknie auta.
–Nie. Chciałam spytać, czy nie potrzebujesz pomocy.
–Nie byłaś dzisiaj umówiona z Tomem? – spytała Gina.
–Byłam – odparła Lacey i wróciły do niej sprzeczne uczucia rozczarowania i ulgi. – Ale odwołał. Wypadek przy pracy.
–Aha – powiedziała Gina. Wrzuciła kolejną gałąź do ognia, a czerwono-żółte iskry uniosły się w powietrze. – Cóż, ja tutaj panuję nad wszystkim, dzięki. Chyba że masz pianki, które chcesz upiec nad ogniem?
–Cholera, nie mam! A to dobry pomysł. I dopiero co byłam na zakupach!
Postanowiła, że brak pianek na ognisko to wina Marthy Stewart i jej przeraźliwie konwencjonalnego przepisu na waniliowy sernik.
Lacey już miała pożegnać się z Giną i wycofać samochodem do siebie, kiedy poczuła, że Chester trąca ją nosem. Odwróciła się i spojrzała na niego. Torby z zakupami, które były pod siedzeniem pasażera, otwarły się, a produkty rozsypały się po podłodze.
–Dobry pomysł… – powiedziała Lacey. Wyjrzała z powrotem przez okno. – Hej, Gina, co powiesz na wspólną kolację? Mam wino i makaron. I wszystkie składniki potrzebne na autentyczny, nowojorski sernik Marthy Stewart, jeśli bardzo będzie się nam nudzić.
Gina wyglądała na zachwyconą tym pomysłem.
–Przestałam słuchać po tym, jak wspomniałaś wino! – krzyknęła.
Lacey zaśmiała się. Schyliła się po torby z zakupami, a Chester po raz kolejny trącił ją swoim mokrym nosem.
–Co znowu? – zapytała go.
Przechylał łeb z jednej strony na drugą, a jego brwi powędrowały w górę.
–Okej, rozumiem – powiedziała Lacey. – Chodzi o to, że miałam pretensje, że nie przerwałeś mojej rozmowy z Tomem? Próbujesz mi coś udowodnić? Okej, przyznaję, że koniec końców wszystko się ułożyło.
Pies zaskomlał. Lacey zaśmiała się i pogłaskała go po łbie.
–Mądry piesek.
Wysiadła z samochodu, a Chester zaraz za nią. Poszli ścieżką, która prowadziła do domu Giny, omijając owce i kurczaki, które biegały po podwórku.
Weszli do domu.
–Więc o chodzi z Tomem? – zapytała Gina, kiedy szły niskim korytarzem w stronę jej przytulnej, prostej kuchni.
–Tak naprawdę to wina Paula – wyjaśniła Lacey. – Pomylił mąki czy coś w tym stylu.
Kiedy doszły do jasno oświetlonej kuchni, Lacey położyła torby z zakupami na blacie.
Gina prychnęła.
–Już dawno powinien zwolnić tego Paula.
–Jest praktykantem – powiedziała Lacey. – Ma prawo popełniać błędy.
–Jasne. Ale potem powinien się z nich uczyć. Ile już razy zniszczył całą partię ciasta? I teraz jeszcze krzyżuje wasze plany. Przecież to przechodzi ludzkie pojęcie!
Lacey uśmiechnęła się, widząc wzburzenie przyjaciółki.
–To nic takiego, naprawdę – powiedziała, wyciągając zakupy z siatki. – Jestem silną, niezależną kobietą. Nie muszę codziennie spotykać się z Tomem.
Gina wyciągnęła kieliszki i nalała im wina. Teraz mogły przejść do przygotowania kolacji.
–Nie uwierzysz, kto dzisiaj odwiedził mój sklep przed samym zamknięciem – powiedziała Lacey i niedbale zamieszała gotujący się makaron. Na etykiecie przeczytała, że w trakcie czterech minut gotowania makaronu nie trzeba go mieszać, jednak nie potrafiła stać bezczynnie.
–Chyba nie Amerykanie? – zapytała Gina zdegustowanym tonem i włożyła sos pomidorowy do mikrofalówki na dwie wymagane minuty.
–Dokładnie. Amerykanie.
Gina wzdrygnęła się.
–Oj, biedaku. Czego oni tam szukali? Niech zgadnę, Daisy chciała, żeby Buck kupił jej najdroższą biżuterię, jaką da radę znaleźć?
Lacey odcedziła makaron przez sitko i rozdzieliła go na dwie porcje.
–No, prawie. Rzeczywiście, Daisy chciała, żeby Buck coś jej kupił. Sekstant.
–Sekstant? – powtórzyła Gina i bez cienia gracji chlapnęła pomidorowym sosem na ich makaron. – Przyrząd nawigacyjny? Po co komuś takiemu jak Daisy sekstant?
–Dokładnie to samo pomyślałam! – Lacey oprószyła swój kopiec makaronu parmezanem.
–Może po prostu wpadł jej w oko – zastanawiała się Gina i podała Lacey jeden z dwóch widelców, które wyciągnęła z szuflady.
–Chodziło jej dokładnie o sekstant – tłumaczyła Lacey. Położyła swoje jedzenie i wino na stole. – Chciała go kupić i, oczywiście, powiedziałam jej, że będzie musiała przyjść na aukcję. Myślałam, że sobie odpuści, ale nie. Powiedziała, że przyjdzie. Więc jutro znowu będę musiała się z nimi użerać. Gdybym tylko schowała go przed wyjściem, a nie zostawiła na środku stołu i wyszła ze sklepu!
Spojrzała na Ginę, która zajmowała miejsce naprzeciwko niej i zauważyła, że sąsiadka nieco spochmurniała. Co więcej, nie skomentowała historii Lacey, co w przypadku gadatliwej Giny było prawdziwą anomalią.
–Co jest? – zapytała Lacey. – Co się stało?
–Cóż, to ja przekonałam cię, że nic się nie stanie, jak zamkniesz na godzinkę czy dwie – powiedziała Gina pod nosem. – No i widzisz. Tyle wystarczyło, żeby Daisy zauważyła sekstant! To moja wina.
Lacey zaśmiała się.
–Nie wygłupiaj się. Lepiej zabierzmy się za jedzenie, zanim wystygnie, a nasza ciężka praca pójdzie na marne.
–Poczekaj. Czegoś tu brakuje – Gina podeszła do parapetu, gdzie stały jej doniczki z ziołami i zerwała kilka listków. – Świeża bazylia! – położyła po gałązce na ich smutnym, kleistym makaronie. – Voilà!
Mimo wątpliwego wyglądu danie było całkiem smaczne. Choć, oczywiście, jak każde przetworzone jedzenie, pełne cukru i tłuszczy, miało ułatwione zadanie.
–Czy jestem godnym zastępstwem Toma? – zapytała Gina, kiedy jadły i popijały wino.
–Jakiego Toma? – zażartowała Lacey. – Ach, zapomniałam ci powiedzieć! Tom rzucił mi wyzwanie, żebym coś dla niego ugotowała. Jakieś nowojorskie danie. Więc robię sernik na deser. Mama wysłała mi przepis Marthy Stewart. Nie chciałabyś mi pomóc?
–Martha Stewart – powiedziała Gina i pokiwała głową. – Mam znacznie lepszy przepis.
Podeszła do szafki i zaczęła w niej szperać. W końcu wyjęła zmaltretowaną książkę kucharską.
–Ta książka to dzieło życia mojej matki – wytłumaczyła i położyła ją na stole przed Lacey. – Latami zbierała przepisy. Są tu wycinki z gazet, które pochodzą jeszcze z czasów wojny.
–Niesamowite – powiedziała Lacey. – Jakim cudem nigdy nie nauczyłaś się gotować, skoro miałaś w domu taką artystkę?
–Ponieważ – powiedziała Gina – byłam zajęta pomaganiem ojcu w sadzeniu warzyw w ogrodzie. Byłam prawdziwą chłopczycą. Córeczką tatusia. Lubiłam pobrudzić sobie ręce.
–Cóż, to możesz zrobić też przy pieczeniu – zauważyła Lacey. – Szkoda, że nie widziałaś Toma. Od stóp do głów w mące.
Gina zaśmiała się.
–Ja wolałam chlapać się w błocie! Obserwować owady. Wspinać się na drzewa. Chodzić na ryby. Jak na mój gust gotowanie to zbyt kobiece zajęcie.
–Lepiej nie mów tego Tomowi – zaśmiała się Lacey. Spojrzała na książkę z przepisami. – Więc pomożesz mi z tym sernikiem, czy dalej wolisz latać za owadami?
–Pomogę – powiedziała Gina. – Możemy użyć świeżych jajek, i Dafne i Dilajla dzisiaj złożyły.
Posprzątały po kolacji i zabrały się na przygotowanie sernika według przepisu nie Marthy Stewart, a mamy Giny.
–Więc, nie licząc Amerykanów, cieszysz się na jutrzejszą aukcję? – zapytała Gina, która kruszyła ciastka w misce praską do ziemniaków.
–Cieszę się. Stresuję – Lacey zrobiła łyk wina. – Głównie się stresuję. Znając mnie, nie zmrużę dzisiaj oka.
–Mam pomysł – zakomunikowała Gina. – Jak skończymy, możemy zabrać psy na spacer nad morze. Pójdziemy wschodnią ścieżką. Tamtędy jeszcze nie szłaś, co? Morskie powietrze cię wymęczy i zaśniesz jak bobas, zaufaj mi.
–To dobry pomysł – zgodziła się Lacey. Jeśli teraz poszłaby do domu, tylko martwiłaby się jutrem.
Lacey włożyła swój niezgrabny sernik do lodówki, a Gina poszła do składzika po peleryny przeciwdeszczowe. Wieczory dalej były chłodne, szczególnie nad morzem, gdzie wiał silny wiatr.
Lacey topiła się w swoim ogromnym płaszczu. Ale kiedy wyszły na zewnątrz, ucieszyła się, że ma go na sobie. Wieczór był zimny i przejrzysty.
Zaczęły schodzić w dół klifu. Plaża była zupełnie pusta i ciemna. Lacey poczuła dreszcz emocji. Miejsce było tak opustoszałe, że czuła się, jakby były jedynymi ludźmi na świecie.
Przez chwilę szły w stronę morza, ale skręciły na wschód. Lacey nigdy wcześniej nie zapuszczała się w tę stronę. Dobrze było zobaczyć coś nowego. W miasteczku tak małym jak Wilfordshire zdarzało się to jej coraz rzadziej.
–Hej, a to co? – spytała Lacey, próbując rozpoznać kształty po drugiej stronie wody. Wydawało jej się, że widzi budynek na wysepce.
–Średniowieczne ruiny – powiedziała Gina. – Przy odpływie wyłania się wał piasku, po którym możesz dojść na wyspę. Fajnie się tam pokręcić, jeśli chce ci się tak wcześnie wstać.
–O której godzinie jest odpływ? – zapytała Lacey.
–Piątej rano.
–Auć. To chyba nie dla mnie.
–Oczywiście, możesz też dopłynąć tam łódką – wyjaśniła Gina. – Jeśli znasz kogoś, kto ją ma. Ale jeśli tam utkniesz, będziesz musiała zadzwonić po wolontariuszy ze stacji ratownictwa. A uwierz mi, że nie przepadają za takimi interwencjami. Kiedyś mi się to zdarzyło i dosyć ostro mnie potraktowali. Na szczęście, zanim dopłynęliśmy na brzeg, już śmiali się z mojego paplania i wszystko dobrze się skończyło.
Chester zaczął wyrywać się w stronę wyspy.
–Chyba zna to miejsce – powiedziała Lacey.
–Może poprzedni właściciele go tam zabierali? – zaproponowała Gina.
Chester zaszczekał, jakby chciał potwierdzić.
Lacey schyliła się i zmierzwiła jego sierść. Już od dawna nie myślała o poprzednich właścicielach Chestera i o tym, jak straszna musiała być dla niego tak nagła utrata swojej rodziny.
–Może któregoś dnia cię tam zabiorę, co? – zapytała. – Dla ciebie mogę wstać o świcie.
Chester z ekscytacją pomachał ogonem, po czym odchylił łeb i zaszczekał w stronę nocnego nieba.
*
Lacey miała rację. Tej nocy nie mogła zasnąć. Nawet morskie powietrze nie zdało egzaminu. Po jej głowie krążyło tyle myśli, że po prostu nie mogła się wyłączyć. Spotkanie z Ivanem i aukcja wracały do niej jak bumerang. Cieszyła się jutrzejszą aukcją, ale była też zdenerwowana. I nie tylko dlatego, że to miała być dopiero jej druga aukcja, ale przez nieproszonych gości – Bucka i Daisy – którymi będzie musiała się zająć.
Może nie przyjdą – pomyślała, przyglądając się cieniom na suficie. – Pewnie Daisy już wyprosiła coś innego od Bucka.
Ale Lacey wiedziała, że Daisy chodziło właśnie o sekstant. Musiał mieć dla niej jakieś specjalne znaczenie. Lacey była pewna, że przyjdą na aukcję, nawet jeśli tylko po to, żeby coś udowodnić.
Lacey słuchała rytmicznego oddechu Chestera oraz odgłosu fal, które rozbijały się o klif i pozwalała kojącym dźwiękom utulać ją do snu. Właśnie zaczynała odpływać, kiedy jej telefon z hałasem zaczął wibrować na drewnianej szafce nocnej. Jego upiorne, zielone światło błysnęło po pokoju. Zazwyczaj wyciszała telefon na noc, jednak dzisiaj, w natłoku innych spraw, musiała o tym zapomnieć.
Jęknęła ze zmęczeniem i sięgnęła po telefon. Zbliżyła go do twarzy, żeby sprawdzić, kto zakłóca jej spokój o takiej nieludzkiej porze. Na ekranie zobaczyła słowo „Mama”.
Oczywiście – pomyślała Lacey i wzięła głęboki oddech. Jej matka musiała zapomnieć, żeby nigdy nie dzwonić do niej później niż o szóstej po południu nowojorskiego czasu.
Westchnęła i odebrała telefon.
–Mamo? Wszystko w porządku?
W słuchawce na moment rozległa się cisza.
–Dlaczego zawsze witasz mnie tymi słowami? Czy coś złego musi się wydarzyć, żebym mogła zadzwonić do własnej córki?
Lacey wywróciła oczami i opadła z powrotem na poduszkę.
–Nie, ale w Anglii jest druga w nocy, a ty zawsze dzwonisz do mnie, kiedy czymś się przejmujesz. Więc? Co tym razem?
Cisza, która zapanowała tym razem, była dla Lacey potwierdzeniem tego, że trafiła w sedno.
–Mamo? – zachęcała Lacey.
–Byłam właśnie u Davida… – zaczęła jej matka.
–Co? – krzyknęła Lacey? – Po co?
–Żeby poznać Edę.
Lacey zesztywniała. Tylko żartowała, kiedy sugerowała, że David, Eda i jej mama powinni wybrać się na wspólny manicure, ale z tego, co słyszała, naprawdę spędzali razem czas! Lacey nie mogła pojąć, dlaczego jej matka chciała utrzymywać kontakt z jej byłym mężem. To było niedorzeczne!
–I? – wydusiła Lacey przez zaciśnięte zęby. – Co o niej myślisz?
–Wydaje się miła – powiedziała jej matka – ale nie po to dzwonię. David wspominał o alimentach…
Lacey nie mogła wytrzymać.
–To David kazał ci do mnie zadzwonić? Żeby pytać o pieniądze? – nawet nie musiała czekać na odpowiedź matki, dobrze ją znała. – Oczywiście, że tak. Bo Davidowi zależy tylko na pieniądzach. No, i na znalezieniu kogoś, kto jest skłonny urodzić jego dzieci.
Ücretsiz ön izlemeyi tamamladınız.