Kitabı oku: «Krzyżacy», sayfa 44
Rozdział trzydziesty trzeci
Jechali suchą drogą na Chełmżę do Grudziądza, gdzie zatrzymali się na noc i dzień, gdyż wielki mistrz miał tam do osądzenia sprawę o rybołówstwo między zamkowym starostą krzyżackim a okoliczną szlachtą, której ziemie przylegały do Wisły. Stamtąd płynęli na szkutach3228 krzyżackich rzeką aż do Malborga. Zyndram z Maszkowic3229, Powała z Taczewa3230 i Zbyszko znajdowali się przez cały czas przy boku mistrza, który ciekawy był, jakie wrażenie uczyni, zwłaszcza na Zyndramie, widziana z bliska potęga krzyżacka. Chodziło zaś mistrzowi o to dlatego, że Zyndram z Maszkowic był nie tylko mężnym i strasznym w pojedynkę rycerzem, ale nadzwyczaj biegłym wojownikiem. W całym Królestwie nikt tak jak on nie znał się na prowadzeniu wielkich wojsk, na szykowaniu hufców do bitwy, na budowie i burzeniu zamków, na rzucaniu mostów przez szerokie rzeki, na „armacie”, to jest na uzbrojeniu u rozmaitych narodów, i na wszelkich wojennych sposobach. Mistrz wiedząc, że na radzie królewskiej dużo zależało od zdania tego męża, mniemał, że jeśli zdoła go przerazić wielkość zakonnych bogactw i wojsk, to wojna odwlecze się jeszcze na długo. A przede wszystkim sam widok Malborga mógł przejąć trwogą serce każdego Polaka, albowiem z twierdzą ową, licząc Wysoki Zamek, Średni i Przedzamcze, żadna inna w całym świecie nie mogła się nawet w przybliżeniu porównać. Już z dala, płynąc Nogatem3231, ujrzeli rycerze potężne baszty rysujące się na niebie. Dzień był jasny i przeźroczy3232, więc widać je było doskonale, a po niejakim czasie, gdy szkuty zbliżyły się, jeszcze bardziej rozbłysły szczyty kościoła na Wysokim Zamku i olbrzymie mury piętrzące się jedne nad drugimi – w części barwy ceglanej, przeważnie jednak pokryte ową słynną szarobiałą zaprawą, którą przyrządzać umieli tylko mularze3233 krzyżaccy. Ogrom ich przewyższał wszystko, co w życiu widzieli polscy rycerze. Zdawać się mogło, że tam gmachy wyrastają na gmachach, tworząc w nizinnym z natury miejscu jakby górę, której szczytem był Stary Zamek, a stokami – Średni i rozłożyste Przedzamcze. Biła od tego olbrzymiego gniazda zbrojnych mnichów moc i potęga tak nadzwyczajna, że nawet długa i zwykle posępna twarz mistrza wypogodziła się nieco na ów widok.
– Ex luto Marienburg – z błota Marienburg – rzekł zwracając się do Zyndrama – ale tego błota moc ludzka nie pokruszy.
Zyndram nie odpowiedział – i w milczeniu obejmował oczyma wszystkie baszty i ogrom murów wzmocnionych potwornymi skarpami.
A Konrad von Jungingen dodał po chwili milczenia:
– Wy, panie, którzy się na twierdzach znacie, cóż nam o tej powiecie?
– Twierdza widzi mi się3234 nie do zdobycia – odrzekł jakby w zamyśleniu polski rycerz – ale…
– Ale co? Co w niej możecie przyganić?
– Ale każda twierdza może zmienić panów.
Na to mistrz zmarszczył brwi.
– W jakiejże to myśli mówicie?
– W tej, że zakryte są przed oczyma ludzkimi sądy i wyroki Boże.
I znów patrzał w zamyśleniu na mury, a Zbyszko, któremu Powała przetłumaczył należycie odpowiedź, spoglądał na niego z podziwem i wdzięcznością. Uderzyło go przy tym w tej chwili podobieństwo między Zyndramem a żmujdzkim wodzem Skirwoiłłą. Obaj mieli takie same ogromne głowy, jak gdyby wbite między szerokie ramiona, obaj równie potężne piersi i takie same pałąkowate3235 nogi.
Tymczasem mistrz nie chcąc, by ostatnie słowo zostało przy polskim rycerzu, znów zaczął:
– Mówią – rzekł – że nasz Marienburg sześć razy większy od Wawelu.
– Tam na skale nie masz tyle miejsca, ile tu w równi3236 – odparł pan z Maszkowic – ale serce, widzę, u nas na Wawelu większe.
Konrad podniósł ze zdziwieniem brwi:
– Nie rozumiem.
– Bo cóż ci jest sercem w każdym zamku, jeśli nie kościół? A nasza katedra za trzy takie jak oto ów obstanie3237.
I to rzekłszy, wskazał na istotnie niewielki kościół zamkowy, na którego prezbiterium3238 błyszczała na złotym tle olbrzymia mozaikowa figura Najświętszej Panny.
A mistrz znowu był nierad3239 z takiego obrotu rozmowy:
– Prędkie, ale dziwne macie, panie, odpowiedzi – rzekł.
W tymże czasie dojechali. Wyborna policja krzyżacka uprzedziła widocznie miasto i zamek o przyjeździe wielkiego mistrza, gdyż u przeprawy czekali już, prócz kilku braci, trębacze miejscy, którzy przygrywali zwykle wielkiemu mistrzowi w czasie przewozu. Z drugiej strony czekały gotowe konie, na które siadłszy, przebył orszak miasto i przez Szewcką bramę, wedle Wróblej baszty, wjechał do Przedzamcza. W bramie witali mistrza: wielki komtur Wilhelm von Helfenstein, który zresztą tytuł już tylko nosił, albowiem od kilku miesięcy obowiązki jego sprawował naprawdę Kuno Lichtenstein, wysłany podówczas do Anglii; a dalej: wielki szpitalnik3240, krewny Kunona, Konrad Lichtenstein, wielki szatny3241 Rumpenheim i wielki podskarbi Burghard von Wobecke, i wreszcie mały komtur3242, przełożony nad warsztatami i nad zarządem zamku. Prócz tych dostojników stało tam kilkunastu braci wyświęconych, którzy zawiadowali rzeczami dotyczącymi kościoła w Prusiech3243 i ciężko gnębili inne klasztory oraz świeckie duchowieństwo, zmuszając je nawet do robót przy drogach i przy łamaniu lodów – a z nimi gromada braci świeckich, to jest rycerzy nie obowiązanych do godzin kanonicznych. Rosłe i silne ich postawy (słabych nie chcieli Krzyżacy przyjmować), szerokie ramiona, kręte brody i srogie spojrzenia czyniły ich podobniejszymi do drapieżnych zbójów-rycerzy niemieckich3244 niż do mnichów. Z oczu patrzała im odwaga, hardość i pycha niezmierna. Nie lubili oni Konrada za jego obawę wojny z potęgą Jagiełłową; nieraz na kapitułach otwarcie wyrzucali mu bojaźliwość, rysowali go na murach i podmawiali3245 błaznów do wyśmiewania go w oczy. Jednakże na jego widok pochylili teraz głowy z pozorną pokorą, zwłaszcza że mistrz wjeżdżał w towarzystwie obcych rycerzy, i poskoczyli hurmem, aby potrzymać mu konia za uzdę i strzemię.
Mistrz zaś zsiadłszy, zwrócił się zaraz do Helfensteina i zapytał:
– Są-li jakie nowiny od Wernera von Tettingen?
Werner von Tettingen, jako wielki marszałek, czyli przywódca zbrojnych sił krzyżackich, był w tej chwili na wyprawie przeciw Żmujdzinom i Witoldowi3246.
– Ważnych nowin nie ma – odpowiedział Helfenstein – ale są szkody. Dzicz popaliła osady pod Ragnetą3247 i miasteczka przy innych zamkach.
– W Bogu nadzieja, że jedna wielka bitwa złamie ich złość i zatwardziałość – odparł mistrz.
I to rzekłszy, podniósł oczy w górę, a usta jego poruszały się przez chwilę modlitwą, którą odmawiał za powodzenie wojsk zakonnych.
Po czym ukazał na polskich rycerzy i rzekł:
– To są wysłannicy króla polskiego: rycerz z Maszkowic, rycerz z Taczewa i rycerz z Bogdańca, którzy z nami dla wymiany jeńców przybyli. Niechaj komtur zamkowy wskaże im gościnne komnaty i podejmie ich, i ugości, jako przystało.
Na te słowa bracia-rycerze poczęli spoglądać z ciekawością na wysłanników, a zwłaszcza na Powałę z Taczewa, którego imię, jako słynnego zapaśnika, było niektórym znane. Tych zaś, którzy nie słyszeli o jego czynach na dworze burgundzkim, czeskim i krakowskim, przejmowała podziwem jego ogromna postawa i jego ogier bojowy tak nadzwyczajnej wielkości, że bywalcom, którzy za młodych lat zwiedzili Ziemię Świętą i Egipt, przypomniał wielbłądy i słonie.
Kilku poznało też Zbyszka, który swego czasu potykał się w szrankach3248 w Malborgu, i ci witali go dość uprzejmie, pamiętając, że potężny i mający wielką wziętość3249 w Zakonie brat mistrzów3250, Ulryk von Jungingen, okazywał mu szczerą przyjaźń i przychylność. Najmniej zwracał uwagi i podziwu ten, który w niedalekiej już przyszłości miał być najstraszliwszym pogromcą Zakonu, to jest Zyndram z Maszkowic, albowiem gdy zsiadł z konia, wydawał się z powodu swej niezwykłej krępości3251 i wysokich ramion prawie garbatym. Nazbyt długie jego ręce i pałąkowate3252 nogi budziły uśmiech w twarzach młodszych braci. Jeden z nich, znany krotofilnik3253, przystąpił nawet do niego, chcąc mu przymówić3254, ale spojrzawszy w oczy pana z Maszkowic, stracił jakoś ochotę i odszedł w milczeniu.
Tymczasem komtur zamkowy zabrał gości i powiódł ich z sobą. Weszli naprzód na niewielki dziedziniec, na którym prócz szkoły, starego lamusa3255 i warsztatu siodlarskiego, znajdowała się kaplica Św. Mikołaja, po czym przez most Mikołajski wkroczyli na właściwe Przedzamcze. Komtur prowadził ich przez niejaki czas wśród potężnych murów, bronionych tu i ówdzie mniejszymi i większymi basztami. Zyndram z Maszkowic pilnie przypatrywał się wszystkiemu, przewodnik zaś, nawet nie zapytywany, chętnie pokazywał rozmaite budynki, jakby mu zależało właśnie na tym, aby goście przypatrzyli się wszystkiemu jak najdokładniej.
– Ten okrutny gmach, który wasze miłoście widzicie przed sobą po lewej ręce – mówił – to nasze stajnie. Ubodzyśmy mnisi, a przecie ludzie mówią, że gdzie indziej i rycerze tak nie mieszkają jak u nas konie.
– Nie pomawiają3256 was ludzie o ubóstwo – odrzekł Powała – ale coś tu musi być więcej prócz stajni, bo gmach okrutnie wysoki, a koni przecie po schodach nie sprowadzacie.
– Nad stajnią, która jest w dole i w której czterysta koni się mieści – odrzekł komtur zamkowy – są śpichrze, a w nich zboża choćby na dziesięć lat, nie przyjdzie tu nigdy do oblężenia, ale gdyby przyszło, to głodem nas nie wezmą.
To rzekłszy, zawrócił w prawo i znów przez most między basztą Św. Wawrzyńca a basztą Pancerną wwiódł ich na inny dziedziniec, olbrzymi, leżący w samym środku Podzamcza.
– Zważcie, wasze moście – rzekł Niemiec – że to wszystko, co ku północy widzicie, jakkolwiek za łaską Bożą nie do zdobycia, jest tylko Vorburg3257 – i utwierdzeniem3258 nie może się porównać ani ze Średnim Zamkiem, do którego was prowadzę, ani tym bardziej z Wysokim.
Jakoż oddzielna fosa i oddzielny zwodzony most dzieliły Średni Zamek od dziedzińca i dopiero w bramie zamkowej, która leżała znacznie wyżej, rycerze obróciwszy się za poradą komtura jeszcze raz, mogli objąć oczyma cały ów olbrzymi kwadrat zwany Podzamczem. Gmach tam wznosił się przy gmachu, tak iż wydawało się Zyndramowi, iż widzi przed sobą całe miasto. Były tam nieprzebrane zapasy drzewa ułożone w szychty3259 tak wielkie jak domy, składy kul kamiennych sterczące na kształt piramid, cmentarze, lazarety3260, magazyny. Nieco z boku, wedle3261 leżącego w środku stawu, czerwieniały potężne mury „templu”, to jest wielkiego magazynu z jadalnią dla najemników i czeladzi3262. Pod północnym wałem widać było inne stajnie dla koni rycerskich i dla wyborowych mistrzowskich. Wzdłuż młynówki3263 wznosiły się koszary dla giermków i wojsk najemnych, a po przeciwległej stronie czworoboku mieszkania dla przeróżnych zawiadowców i urzędników zakonnych – znów składy, śpichrze, piekarnie, szatnie, ludwisarnie3264, niezmierny3265 arsenał, czyli Karwan, więzienia, stara puszkarnia3266, każdy gmach tak niezłomny i obronny, że w każdym można się było tak jak w osobnej twierdzy bronić, a wszystko otoczone murem i gromadą groźnych baszt, za murem fosą, za fosą wieńcem olbrzymich palisad, za którymi dopiero na zachód toczył żółte fale Nogat3267, na północ i wschód błyszczała toń ogromnego stawu, a od południa sterczały silniej jeszcze umocnione zamki: Średni i Wysoki.
Gniazdo straszne, od którego biła nieubłagana potęga i w którym skupiły się dwie największe znane wówczas w świecie siły: siła duchowna i siła miecza. Kto oparł się jednej, tego pokruszyła druga. Kto podniósł przeciw nim ramię, na tego krzyk powstawał we wszystkich krajach chrześcijańskich, że przeciw Krzyżowi je podnosi.
I wnet rycerstwo zbiegało się ze wszystkich stron na pomoc. Gniazdo też roiło się wiecznie rzemieślniczym i zbrojnym ludem i wrzało w nim ciągle jak w ulu. Przed gmachami, w przejściach, przy bramach, w warsztatach – wszędzie panował ruch jak na jarmarku. Echo roznosiło odgłos młotów i dłut krzesających3268 kamienne kule, huczenie młynów i deptaków3269, rżenie koni, szczęk zbroi i oręża, dźwięk trąb i piszczałek, nawoływania i rozkazy. Na owych dziedzińcach słyszałeś wszystkie mowy świata i mogłeś napotkać żołnierzy ze wszystkich narodów: więc niechybnych łuczników angielskich, którzy o sto kroków przeszywali gołębia uwiązanego na maszcie, a których groty przebijały pancerze tak łatwo jak sukno, i strasznych szwajcarskich piechurów walczących dwuręcznymi mieczami, i mężnych, choć niepomiarkowanych w jedle3270 i napoju Duńczyków, i skłonnych zarówno do śmiechu, jak zwady rycerzy francuskich, i małomówną a dumną szlachtę hiszpańską, i świetnych rycerzy włoskich, najbieglejszych fechtmistrzów3271 przybranych w jedwabie, aksamity, a na wojnę w niezłomne zbroje, kowane w Wenecji, Mediolanie i Florencji – i rycerzy burgundzkich, i Fryzów3272, i wreszcie Niemców ze wszystkich ziem niemieckich. Kręciły się między nimi „białe płaszcze”, jako gospodarze i zwierzchnicy. „Wieża pełna złota”, a ściślej: osobna izba zbudowana na Wysokim Zamku obok mieszkania mistrza, napełniona od dołu do góry pieniędzmi i sztabami z drogocennego metalu, pozwalała Zakonowi na godne podejmowanie „gości”, również jak na zaciągi najemnego żołdactwa, które wysyłano stąd na wyprawy i do wszystkich zamków, do rozporządzenia wójtów, starostów i komturów. Tak to z siłą miecza i z siłą duchowną kojarzyło się tu niezmierne bogactwo, a zarazem żelazny ład, który lubo3273 rozluźnion już po prowincjach przez zbytnią ufność i upojenie się własną potęgą, trzymał się jeszcze w samym Malborgu mocą dawnego wezwyczajenia3274. Monarchowie przybywali tu nie tylko walczyć z pogany lub pożyczać pieniędzy, lecz i uczyć się sztuki rządzenia, rycerze – uczyć się sztuki wojennej. W całym bowiem świecie nikt nie umiał tak rządzić i wojować jak Zakon. Gdy niegdyś przybył w te strony, prócz szczupłej okolicy i kilku zamków podarowanych przez niebacznego3275 księcia polskiego3276, nie należała do niego ani piędź3277 ziemi, teraz zaś władał obszerną, większą od wielu królestw krainą, pełną ziem żyznych, potężnych miast i niezdobytych zamków. Władał i czuwał, jak włada pająk rozpiętą siecią, której wszystkie nici dzierży3278 pod sobą. Stąd, z tego Wysokiego Zamku, od mistrza i od białych płaszczów rozbiegały się przez pocztowych pachołków rozkazy na wszystkie strony: do lennej szlachty, do rad miejskich, do burmistrzów, do wójtów, podwójcich i kapitanów najemnych wojsk, a co tu zrodziła i postanowiła myśl i wola, tam wnet wykonywały setki i tysiące żelaznych dłoni. Tu spływał pieniądz z całego kraju, tu zboże, tu wszelkiego rodzaju spyża3279, tu daniny od jęczącego pod srogim jarzmem świeckiego duchowieństwa i od innych klasztorów, na które patrzał niechętnym okiem Zakon; stąd wreszcie wyciągały się drapieżne ramiona ku wszystkim okolicznym krajom i ludom.
Liczne pruskie mówiące litewską mową narody starte już były z oblicza ziemi. Litwa czuła do niedawna żelazną stopę krzyżacką ciążącą jej na piersiach tak straszliwie, że za każdym tchnieniem oddawała zarazem krew spod serca; Polska, lubo zwycięska w straszliwej bitwie pod Płowcami3280, straciła jednak za Łokietkowych3281 czasów swe dzierżawy na lewym brzegu Wisły razem z Gdańskiem, Tczewem, Gniewem i Świeciem. Rycerski Zakon Inflancki3282 sięgał po ziemie ruskie, i szły oba te zakony jak pierwsza olbrzymia fala niemieckiego morza, które zalewało coraz szerzej i szerzej słowiańskie ziemie.
Aż nagle zaszło chmurą słońce krzyżacko-niemieckiej pomyślności. Litwa przyjęła chrzest z rąk polskich, a tron krakowski razem z ręką cudnej królewny odzierżył3283 Jagiełło3284. Nie utracił wprawdzie Zakon przez to ani jednej ziemi, ani jednego zamku, ale uczuł, że przeciw sile stanęła siła, i stracił przyczynę, dla której istniał w Prusiech3285. Po chrzcie Litwy wrócić im było chyba do Palestyny i strzec pątników3286 dążących do świętego miejsca. Ale wrócić – to znaczyło wyrzec się bogactw, władzy, potęgi, panowania, miast, ziem i całych królestw. Więc począł miotać się Zakon w przerażeniu i wściekłości jak potworny smok, w którego boku utkwiło żeleźce3287. Mistrz Konrad bał się stawić wszystkiego na jeden rzut kości i drżał na myśl o wojnie z wielkim królem, władcą ziem polskich, litewskich i obszernych dzierżaw ruskich, które Olgierd wydarł z gardła Tatarom, ale większość rycerzy krzyżackich parła do niej czując, że trzeba stoczyć bój na śmierć i życie, póki siły są nienaruszone, póki urok Zakonu nie zblednie, póki świat cały śpieszy mu na pomoc i póki gromy papieskie nie spadną na to ich gniazdo, dla którego rzeczą życia i śmierci było teraz – nie rozszerzanie chrześcijaństwa, lecz właśnie utrzymanie pogaństwa.
A tymczasem między narodami i po dworach oskarżano Jagiełłę i Litwę o chrzest pozorny i fałszywy, przedstawiając jako rzecz niepodobną3288, aby stać się mogło w ciągu roku to, czego miecz zakonny nie mógł przez wieki dokonać. Burzono przeciw Polsce i przeciw jej władcy królów i rycerzy, jako przeciw opiekunom i obrońcom pogaństwa – a głosy te, którym jedynie w Rzymie nie dowierzano, rozchodziły się szeroką falą po świecie i ściągały ku Malborgowi książąt, grafów3289 i rycerzy z Południa i Zachodu. Zakon nabierał ufności i poczuwał się w mocy. Marienburg ze swymi groźnymi zamkami i Przedzamczem olśniewał ludzi potęgą więcej niż kiedykolwiek – i olśniewało bogactwo, olśniewał pozorny ład – i cały Zakon wydawał się być władniejszy i bardziej na wiek wieków niepożyty3290 niż dawniej. I nikt z książąt, nikt z owych rycerskich gości – nikt – prócz mistrza – nawet spomiędzy Krzyżaków nie rozumiał, że od czasu chrztu Litwy stało się coś takiego, jak gdyby te fale Nogatu, które osłaniały z jednej strony straszną twierdzę – zaczęły podmywać cicho i nieubłaganie jej mury. Nikt nie rozumiał, że w owym olbrzymim ciele została jeszcze siła – ale uleciała z niego dusza; kto świeżo przybył i spojrzał na ów wzniesiony ex luto3291 Marienburg, na owe mury, baszty, na czarne krzyże w bramach, na budynkach i na szatach, temu przede wszystkim przychodziło na myśl, że i bramy piekielne nie przemogą3292 tej północnej Krzyża stolicy.
Z podobną też myślą patrzyli na nią nie tylko Powała z Taczewa i Zbyszko, który tu już bywał poprzednio, lecz i wiele bystrzejszy od nich Zyndram z Maszkowic. I jemu, gdy w tej chwili spoglądał na to zbrojne rojowisko żołnierskie objęte w ramę baszt i olbrzymich tynów, zmierzchła twarz, a na pamięć nasunęły się mimo woli dumne słowa, którymi niegdyś Krzyżacy grozili królowi Kazimierzowi:
„Większać nasza moc i jeśli nie ustąpisz, do samego Krakowa mieczami naszymi ścigać cię będziem”.
Ale tymczasem komtur zamkowy powiódł rycerzy dalej, do Średniego Zamku, w którego wschodniej połaci leżały gościnne komnaty.
Rozdział trzydziesty czwarty
Maćko i Zbyszko długi czas trzymali się w ramionach, gdyż miłowali się wzajem zawsze, a w ostatnich latach wspólne przygody i nieszczęścia uczyniły tę miłość jeszcze silniejszą. Stary rycerz od pierwszego wejrzenia na bratanka odgadł, że Danusi nie ma już na świecie, więc nie pytał o nic, jeno3293 tulił do siebie młodzianka, chcąc przez moc tego uścisku pokazać mu, że nie został zupełnym sierotą i że ma jeszcze bliską żywą duszę, gotową podzielić się z nim niedolą.
Aż dopiero, gdy im smutek i boleść znacznie łzami spłynęły, zapytał po długim milczeniu Maćko:
– Zali3294 wydarli ci ją znów, czyli też ci na ręku skonała?
– Na ręku mi skonała pod samym Spychowem – odrzekł młodzian.
I począł opowiadać, jak i co było, płaczem i wzdychaniami przerywając sobie opowiadanie, a Maćko słuchał uważnie, wzdychał także i w końcu znów jął3295 wypytywać:
– A Jurand żywie jeszcze?
– Juranda żywiącegom3296 odjechał, ale niedługo mu na świecie i pewnie go już nie obaczę.
– To może lepiej było nie odjeżdżać.
– Jakoże mi było was tu ostawiać?
– Parę niedziel3297 wcześniej alibo później, wszystko jedno!
Ale Zbyszko popatrzył na niego bacznie i rzekł:
– I tak musieliście tu chorzeć? Jako Piotrowin3298 wyglądacie.
– Bo choć słonko na ziemi przygrzewa, w podziemiu zawsze zimno i wilgoć tam jest okrutna z takowej przyczyny, że tu naokół zamku wody. Myślałem, że do szczętu3299 spleśnieję. Dychać też nie ma czym i od tego wszystkiego rana mi się odnowiła – ta, wiesz… co to mi w Bogdańcu dopiero po bobrowym sadle szczebrzuch3300 wylazł.
– Pamiętam – rzekł Zbyszko – bośmy po bobra z Jagienką chodzili. A to was tu psubraty w podziemiu trzymali?
Maćko poruszył głową i odpowiedział:
– Żeby ci tak szczerze rzec, to nieradzi3301 oni mnie widzieli i już było ze mną źle. Wielka tu jest zawziętość na Witolda3302 i Żmujdzinów, ale jeszcze większa na tych spomiędzy nas, którzy im pomagają. Próżnom3303 gadał, dlaczegośmy między Żmujdzinów poszli. Byliby mi głowę ucięli i jeśli tak nie uczynili, to jeno dlatego, że im wykupu było żal, bo jako wiesz, pieniądz im nawet i od pomsty wdzięczniejszy, a po wtóre chcieli mieć w ręku dowód, że król Polaków poganom w pomoc posyła. Bo że Żmujdzini niebożęta proszą się o krzest, byle nie z ich rąk, to wiemy, którzyśmy tam byli, ale Krzyżaki udają, że nie wiedzą, i skarżą ich po wszystkich dworach, a z nimi razem i naszego króla.
Tu porwała Maćka zadyszka, tak że musiał na chwilę umilknąć, i dopiero odsapnąwszy, mówił dalej:
– I byłbym może skapiał3304 w podziemiu. Wstawiał ci się za mną po prawdzie Arnold von Baden, któremu też o okup chodziło. Ale on nie ma między nimi nijakiej powagi i nazywają go niedźwiedziem. Szczęściem de Lorche dowiedział się o mnie od Arnolda i okrutnego zaraz narobił warchołu3305. Nie wiem, czy ci o tym powiadał, bo on rad3306 kryje swoje dobre uczynki… Jego oni tu to za coś mają, bo już jeden de Lorche wielkie niegdyś w Zakonie piastował godności, a ten jest znamienitego rodu i bogacz. Mówił im tedy, że sam jest naszym jeńcem i że gdyby mi tu gardło wzięli albo gdybym skapiał z głodu i wilgotności, to ty jemu szyję utniesz. Groził ci kapitule3307, że rozpowie po zachodnich dworach, jak Krzyżacy z pasowanymi rycerzami postępują. Aż zlękli się i wzięli mnie do lazaretu3308, gdzie i powietrze, i strawa lepsza.
– Od Lorchego jednej grzywny nie wezmę, tak mi dopomóż Bóg!
– Miło od nieprzyjaciela brać, ale przyjacielowi słuszna rzecz przepuścić – rzekł Maćko – a skoro jako słyszę, ugoda z królem o wymianę jeńców stanęła, to i za mnie nie potrzebujesz płacić.
– Ba! a nasze słowo rycerskie? – zapytał Zbyszko. – Ugoda ugodą, a Arnold bezecność mógłby nam zadać.
Usłyszawszy to, zatroskał się Maćko, pomyślał nieco i rzekł:
– Ale można by coś odtargować?
– Samiśmy się cenili. Zaliśmy3309 to teraz mniej warci?
Maćko zatroskał się jeszcze bardziej, ale w oczach odbił się podziw i jakby jeszcze większa miłość dla Zbyszka.
– A czci potrafi strzec!… Taki ci się już urodził – mruknął sam do siebie.
I począł wzdychać. Zbyszko myślał, że z żalu o te grzywny3310, które mieli von Badenowi zapłacić, więc rzekł:
– Wiecie! Pieniędzy i tak jest dość, byle ona dola nie była taka ciężka.
– Bóg ci ją odmieni! – rzekł ze wzruszeniem stary rycerz. – Mnie tam niedługo już na świecie.
– Nie powiadajcie! Będziecie zdrowi, niech jeno was wiater przewieje.
– Wiater? Wiater młode drzewo przygnie, a stare złamie.
– Owa! nie próchnieją w was jeszcze gnaty i do starości wam daleko. Nie smućcie się!
– Żeby tobie było wesoło, to i ja bym się śmiał. Wszelako mam ci ja i inną do smutku przyczynę, a prawdą rzekłszy, nie tylko ja, ale i my wszyscy.
– Co zaś? – zapytał Zbyszko.
– A pamiętasz, jakom cię w obozie u Skirwoiłły zgromił za to, żeś moc krzyżacką sławił? W polu juści twardy jest nasz naród, ale tak z bliska, to ja się tutejszym psubratom dopiero teraz przypatrzył!…
Tu Maćko jakby w obawie, aby go kto nie dosłyszał, zniżył głos:
– I teraz widzę, żeś ty był praw3311, nie ja. Niech ręka boska broni, co to za moc, co to za potęga! Swędzą naszych rycerzy ręce i chce im się jak najprędzej k’Niemcom3312, a nie wiedzą, że Krzyżaków wszystkie narody i wszyscy królowie wspomagają, że pieniędzy u nich więcej, że ćwiczenie lepsze, że zamki warowniejsze i sprzęt wojenny godniejszy3313. Niech ręka boska broni!… I u nas, i tu mówią, że do wielkiej wojny przyjść musi i przyjdzie, ale gdy przyjdzie, to niechże Bóg zmiłuje się nad naszym Królestwem i naszym narodem!
Tu objął dłońmi swą szpakowatą głowę, łokcie wsparł na kolanach i zamilkł.
Zbyszko zaś rzekł:
– A widzicie. W pojedynkę niejeden z naszych od nich tęższy3314, ale co do wielkiej wojny, pomiarkowaliście3315 sami.
– Oj, pomiarkowałem! a da Bóg i ci posłowie królewscy pomiarkują także, a zwłaszcza rycerz z Maszkowic3316.
– Widziałem, jako spochmurniał. Wielki z niego sprawca wojenny i powiadają, że nikt na świecie nie rozumie się tak na wojnie.
– Jeśli prawda, to chyba jej nie będzie.
– Jeśli Krzyżacy obaczą, że mocniejsi, to właśnie będzie. I powiem wam szczerze: bogdaj już przyszedł wóz alibo przewóz, gdyż dłużej nie lża3317 nam tak żyć…
I z kolei Zbyszko, jakby przygniecion niedolą własną i powszechną, opuścił głowę, a Maćko rzekł:
– Szkoda zacnego Królestwa, a boję się, by nas Bóg za zbytnią zuchwałość nie pokarał. Pamiętasz, jak to rycerstwo przed katedrą na Wawelu przede mszą, wtedy kiedy ci to mieli głowę uciąć i nie ucięli – samego Tymura Kuternogę3318 wyzywało, któren czterdziestu królestw jest panem i któren3319 góry z głów ludzkich uczynił… Nie dość im Krzyżaków! wszystkich naraz chcieliby wyzwać – i w tym może być obraza boska.
A Zbyszko na owo wspomnienie chwycił się za płowe3320 włosy, bo go niespodzianie ogarnął żal okrutny – i zakrzyknął:
– A któż mnie wówczas od kata zratował, jeśli nie ona! O Jezu! Danuśka moja!… O Jezu!…
I począł drzeć włosy, a następnie gryźć pięści, którymi łkanie chciał potłumić, tak rozskowyczało się w nim serce z nagłego bólu.
– Chłopie! miej Boga w sercu!… cichaj! – wołał Maćko. – Co wskórasz3321? Hamuj się! cichaj!…
Ale Zbyszko długi czas nie mógł się uspokoić i upamiętał3322 się dopiero, gdy Maćko, który był istotnie jeszcze chory, zesłabł tak bardzo, że zachwiał się na nogach i padł na ławę w zupełnym zmysłów zamroczeniu. Wówczas młodzian położył go na tapczanie, pokrzepił winem, które przysłał komtur3323 zamkowy, i czuwał nad nim, póki stary rycerz nie zasnął.
Nazajutrz zbudzili się późno, rzeźwiejsi i wypoczęci.
– No – rzekł Maćko – chyba jeszcze na mnie nie czas, i tak myślę, że byle mnie wiater polny przewiał, to i na koniu dosiedzę.
– Posłowie ostaną jeszcze kilka dni – odpowiedział Zbyszko – bo coraz to do nich ludzie przychodzą z prośbą o jeńców, którzy na Mazowszu albo w Wielkopolsce na rozboju schwytani, ale my możem jechać, kiedy chcecie i kiedy poczujecie się w siłach.
W tej chwili wszedł Hlawa.
– Nie wiesz zaś, co tam czynią posłowie? – spytał go stary rycerz.
– Zwiedzają Wysoki Zamek i kościół – odrzekł Czech. – Komtur zamkowy sam ich oprowadza, a potem pójdą do wielkiego refektarza3324 na obiad, na który i wasze miłości ma mistrz zaprosić.
– A ty coś od rana czynił?
– A ja przypatrywałem się niemieckiej najemnej piechocie, którą kapitanowie ćwiczyli, i przyrównywałem ją z naszą czeską.
– A ty czeską pamiętasz?
– Wyrostkiem mnie pojmał rycerz Zych ze Zgorzelic, ale pamiętam dobrze, bom od małego był do takich rzeczy ciekawy.
– No i cóż?
– A nic! Jużci tęga3325 jest krzyżacka piechota i ćwiczona godnie3326, ale to są woły, a nasi Czesi wilcy. Gdyby tak przyszło co do czego, to przecie wasze miłoście wiedzą: woły wilków nie jadają, a wilki okrutnie na wołowinę łakome.
– Prawda jest – rzekł Maćko, który widocznie coś o tym wiedział – kto się o waszych otrze, to jako od jeża odskoczy.
– W bitwie konny rycerz za dziesięciu piechoty stanie3327 – rzekł Zbyszko.
– Ale Marienburga jeno piechota może dobyć – odpowiedział giermek.
I na tym skończyła się rozmowa o piechocie, gdyż Maćko, idąc za biegiem swych myśli, rzekł:
– Słysz, Hlawa, dziś, jak podjem i poczuję się w mocy – to pojedziemy.
– A dokąd? – spytał Czech.
– Wiadomo, że na Mazowsze. Do Spychowa – rzekł Zbyszko.
– I tam już ostaniem?…
Na to spojrzał Maćko na Zbyszka pytającym wzrokiem, gdyż dotychczas nie było między nimi mowy o tym, co dalej uczynią. Młodzian może miał gotowe postanowienie, ale nie chciał nim widocznie stryjca zasmucić, więc rzekł wymijająco:
– Wpierw musicie wydobrzeć3328.
– A potem co?
– Potem? Wrócicie do Bogdańca. Wiem, jako Bogdaniec miłujecie.
– A ty?
– I ja go miłuję.
– Nie mówię, żebyś do Juranda nie jechał – rzekł powoli Maćko – bo jeśli zamrze, to pogrześć3329 go przystojnie należy, ale ty bacz, co powiem, gdyż, jako młody, rozumem mi nie dorównasz. Nieszczęśliwa to jakowaś ziemia ten Spychów. Co cię spotkało dobrego – to gdzie indziej, a tam nic, jeno strapienia ciężkie i frasunki3330.
– Prawdę mówicie – rzekł Zbyszko – ale tam Danusina truchełka3331…
– Cichaj! – zawołał Maćko w obawie, że Zbyszka chwyci taki sam niespodziany ból jak wczoraj.
Ale na twarzy młodzianka odbiło się tylko rozrzewnienie i smutek.
– Będzie czas uradzać – rzekł po chwili. – W Płocku i tak musicie odpocząć.
– Starunku3332 waszej miłości tam nie zbraknie – wtrącił Hlawa.
– Prawda! – rzekł Zbyszko – wiecie, że tam jest Jagienka? Jest dwórką przy księżnie Ziemowitowej3333. Ba – ale przecie wiecie, boście ją sami tam przywieźli. Była i w Spychowie. Aż mi to dziwno, żeście mi nic o niej u Skirwoiłły nie wspomnieli.
– Nie tylko była w Spychowie, ale bez niej Jurand alboby dotychczas macał koszturem drogi, alboby zamarł gdzie przy drodze. Przywiozłem ją do Płocka wedle opatowego dziedzictwa, a nie wspomniałem ci o niej, bo choćbym był wspomniał, byłoby to samo. Na nic tyś, niebożę, wówczas nie baczył.
– Wielce ona was kocha – rzekł Zbyszko. – Chwalić Boga, że nijakie listy nie były potrzebne, ale ona od księżny dostała listy za wami i przez księżnę od posłów krzyżackich.
– Niech Bóg za to dziewce błogosławi, bo lepszej na świecie nie ma! – rzekł Maćko.
Dalszą rozmowę przerwało im wejście Zyndrama z Maszkowic i Powały z Taczewa, którzy zasłyszawszy o wczorajszym omdleniu Maćka, przyszli go dziś odwiedzić.
– Pochwalony Jezus Chrystus! – rzekł przestąpiwszy próg Zyndram. – Jakoże wam dziś?
– Bóg zapłać! Pomału! Zbyszko prawi3334, że byle mię wiater obwiał, to będzie całkiem dobrze.
– Co nie ma być?… będzie! Wszystko będzie dobrze – wtrącił Powała.
– Wywczasowałem3335 się też na porządek! – odrzekł Maćko. – Nie tak jak wasze miłoście, którzy jako słyszę, ranoście wstali.
– Naprzód przychodzili do nas ludzie tutejsi mianować3336 jeńców – rzekł Zyndram – a potem oglądaliśmy gospodarstwo krzyżackie: Przedzamcze i oba zamki.