Kitabı oku: «Krzyżacy, tom drugi», sayfa 15

Yazı tipi:

Tu westchnął stary rycerz, bo żal mu istotnie było i Jagienki, i tych zamiarów, które w duszy piastował1100.

Po chwili znów spytał:

– Wiem, żeś chłop i roztropny, i mocny, ale potrafiszże ty ustrzec jej od jakiej krzywdy albo przygody? Bo to w drodze łatwie1101 się może to i owo zdarzyć.

– Potrafię, choćby też przyszło i łbem nałożyć! Wezmę kilku dobrych pachołków, których mi pan spychowski nie pożałuje, i doprowadzę ją przezpiecznie1102 choćby na koniec świata.

– No! zbytnio sobie nie dufaj1103. Pamiętaj też, że na miejscu, w samych Zgorzelicach, trzeba znów mieć oko na Wilków z Brzozowej i na Cztana z Rogowa… Ale prawda! Nie do rzeczy gadam, bo ich trzeba było strzec, póki się miało co innego na myśli. A teraz nie żywie1104 już nadzieja i będzie, co ma być.

– Wszelako ustrzegę ja panienki i od tamtych rycerzy, bo ta, pana Zbyszkowa nieboga, ledwie chudziątko zipie… nużby zmarła!

– Słusznie, jak mi Bóg miły: ledwie chudziątko zipie – nużby zmarła…

– Trzeba to na Pana Boga zdać, a teraz myślmy jeno1105 o panience zgorzelickiej.

– Po sprawiedliwości – rzekł Maćko – godziłoby się1106, abym sam ją do ojcowizny odprowadził. Ale trudna rada. Nie mogę ja teraz Zbyszka odstąpić, a to z różnych wielkich przyczyn. Widziałeś, jako zgrzytał i jako się do tego starego komtura1107 rwał, by go zadźgać niby warchlaka1108. Niechże, jako powiadasz, ta dziewka skapieje1109 w drodze, to nie wiem, czy i ja go pohamuję. Ale jeśli mnie nie będzie, to nic go nie strzyma i hańba wiekuista spadnie na niego i na cały ród, czego nie daj Bóg, amen!

Na to zaś Czech:

– Ba! jest przecie prosty sposób. Dajcie mi jego katowską mać, a już ja go nie uronię1110 i dopiero w Spychowie panu Jurandowi z worka go wytrząsnę.

– A niechże ci Bóg da zdrowie! O, to masz rozum! – zawołał z radością Maćko. – Prosta rzecz! prosta rzecz! Zabieraj go razem i byleś go żywięcym1111 do Spychowa dowiózł, rób z nim, co chcesz.

– To dajcie mi i onę sukę szczytnieńską! Jeśli mi nie będzie po drodze wadzić1112, to dowiozę ją też; a jeśli będzie, to na gałąź!

– Prędzej też może Danuśkę strach opuści i prędzej się opamięta, gdy nie obaczy tych dwojga. Ale jeśli służkę zabierzesz, jakoże bez pomocy niewieściej się obejdzie?

– Nie bez tego, byście w puszczach nie spotkali jakich miejscowych albo zbiegłych chłopów z babami. Weźmiecie pierwszą lepszą, a już każda będzie lepsza od tej. Tymczasem pana Zbyszkowa opieka wystarczy.

– Dziś jakoś roztropniej mówisz niż zwyczajnie. Prawda i to. Może się prędzej obaczy, widząc Zbyszka wciąż przy sobie. Potrafi ci on być dla niej jako ojciec i matka. Dobrze. A kiedy ruszysz?

– Nie będę świtania czekał, ale teraz przylegnę trochę. Nie ma jeszcze chyba północka.

– Wóz, jako mówiłem, już świeci, ale Kurki1113 jeszcze nie wzeszły.

– Chwała Bogu, żeśmy cokolwiek uradzili, bo okrutnie było mi markotno1114.

I to rzekłszy, Czech wyciągnął się przy dogasającym ognisku, nakrył się kudłatą skórą i w mig zasnął. Niebo jednak nie pobielało jeszcze ani trochę i noc była głęboka, gdy zbudził się, wylazł spod skóry, spojrzał ku gwiazdom i przeciągnąwszy zesztywniałe nieco członki, zbudził Maćka.

– Czas mi się zbierać! – rzekł.

– A dokąd? – zapytał na wpół przytomnie Maćko, przecierając pięściami oczy.

– Do Spychowa.

– A prawda! Kto tu tak chrapie obok? Umarłego by rozbudził.

– Rycerz Arnold. Dorzucę gałęzi na głownie1115 i idę do pachołków.

Jakoż odszedł, po chwili wrócił jednak pośpiesznym krokiem i począł wołać z daleka cichym głosem:

– Panie, jest nowina – i to zła!

– Co się stało? – zawołał zrywając się Maćko.

– Służka uciekła. Wzięli ją pachołcy między konie i rozwiązali jej nogi, żeby ich pioruny zatrzasły! a gdy się pospali, wyczołgała się jako wąż spomiędzy nich i uciekła. Pójdźcie, panie.

Zaniepokojony Maćko ruszył spiesznie z Hlawą do koni, ale zastali przy nich jednego tylko pachołka. Inni rozbiegli się szukać zbiegłej. Głupie to jednak było szukanie w ciemnościach i w gęstwinie; jakoż popowracali wkrótce z pospuszczanymi głowami. Maćko począł ich okładać w milczeniu pięścią, po czym wrócił do ogniska, gdyż nie było nic innego do zrobienia.

Po chwili nadszedł Zbyszko, który strażował przed chatą i nie mógł spać, a usłyszawszy stąpania, chciał wiedzieć, co to jest. Maćko opowiedział mu, co uradzili razem z Czechem, potem zaś oznajmił o ucieczce służki zakonnej.

– Nieszczęście wielkie nie jest – rzekł – bo albo zdechnie z głodu w lesie, albo znajdą ją chłopi, którzy dadzą jej łupnia, jeśli wpierw nie znajdą jej wilcy. Żal jeno, że ją kara w Spychowie minęła.

Zbyszko żałował także, że ją kara minęła, ale zresztą przyjął wiadomość spokojnie. Nie sprzeciwił się również odjazdowi Czecha z Zygfrydem, gdyż wszystko, co nie dotykało wprost Danusi, było mu obojętne. Zaraz też zaczął o niej mówić:

– Wezmę ją jutro przed się na koń i tak pojedziem – rzekł.

– A jakoże tam? śpi? – zapytał Maćko.

– Czasem kwili trochę, ale nie wiem, przez sen-li czy na jawie, a nie chcę wchodzić, aby się nie przelękła.

Dalszą rozmowę przerwał im Czech, który ujrzawszy Zbyszka, zawołał:

– O, to i wasza miłość na nogach? No, czas mi! Konie gotowe i stary diabeł przywiązan do siodła. Wkrótce zaświta, bo teraz noc krótka. Ostawajcie z Bogiem, wasze miłoście!

– Jedź z Bogiem, a zdrowo!

Ale Hlawa odciągnął jeszcze Maćka na bok i rzekł:

– Chciałem też pięknie prosić, w razie gdyby co zaszło… wiecie, panie… aby jakowe nieszczęście albo co… aby pchnąć zaraz pachołka na łeb do Spychowa. Jeślibyśmy zaś już wyjechali, niech nas goni!

– Dobrze – rzekł Maćko. – Zabaczyłem1116 ci też powiedzieć, byś Jagienkę do Płocka wiózł, rozumiesz! Idź tam do biskupa i powiedz mu, kto ona jest, że opatowa chrześniaczka, dla której jest u biskupa testament, dalej proś dla niej o opiekuństwo, bo to też stoi w testamencie.

– Jeśli zaś biskup każe nam ostać w Płocku?

– Słuchaj go we wszystkim i uczyń, jako poradzi.

– Tak i będzie, panie. Z Bogiem!

– Z Bogiem.

Rozdział dwudziesty czwarty

Rycerz Arnold, dowiedziawszy się nazajutrz o ucieczce służki zakonnej, uśmiechnął się pod wąsem, ale rzekł to samo, co Maćko: że albo ją wilcy zjedzą, albo Litwini zabiją. Jakoż było to prawdopodobne, albowiem ludność miejscowa, litewskiego pochodzenia, nienawidziła Zakonu i wszystkiego, co miało z nim styczność. Chłopi częścią pouciekali do Skirwoiłły, częścią poburzyli się1117 i pomordowawszy tu i ówdzie Niemców, pokryli się razem z rodzinami i dobytkiem w niedostępnych głębiach leśnych. Szukano jednakże na drugi dzień służki, ale bez skutku, bo niezbyt gorliwie, a to z tej przyczyny, że Maćko i Zbyszko, mając głowy zajęte czym innym, nie wydali dość surowych rozkazów. Pilno im było jechać ku Mazowszu i chcieli zaraz o wschodzie słońca wyruszyć, ale nie mogli tego uczynić, gdyż Danuśka usnęła nade dniem głęboko i Zbyszko nie dał jej budzić. Słyszał ją, jak „kwiliła” w nocy, domyślał się, że nie spała, więc teraz wiele sobie dobrego z tego snu obiecywał. Dwukrotnie zakradał się do chaty i dwukrotnie widział przy świetle wpadającym przez szpary między bierwionami jej zamknięte oczy, otworzone usta i mocne rumieńce na twarzy, takie, jakie mają głęboko uśpione dzieci. Topniało w nim wówczas z rozrzewnienia serce i mówił do niej: „Daj ci Bóg wypoczynek i zdrowie, kwiatuszku najmilszy!” A potem mówił jeszcze: „Skończona twoja niedola, skończone płakanie, a da Pan Jezus miłosierny, to szczęśliwość będzie jako te wody rzeczne nieprzepłynione”. Przy tym, mając prostą i dobrotliwą duszę, wznosił ją ku Bogu i zapytywał sam siebie: czym by się wywdzięczyć, czym by się wypłacić, co by jakiemu kościołowi ofiarować z dostatków, z ziarna, ze stad, z wosku albo z innych podobnych, miłych boskiej potędze rzeczy? Byłby nawet zaraz ślubował i wymienił dokładnie, co ofiaruje, ale wolał zaczekać, nie wiedząc bowiem, w jakim zdrowiu Danuśka się rozbudzi i czy się rozbudzi przytomna, nie miał jeszcze pewności, czy będzie za co dziękować.

Maćko, chociaż rozumiał, że będą zupełnie bezpieczni dopiero w krajach księcia Janusza, był jednak także zdania, że nie należy Danusi mącić tego spoczynku, który mógł być dla niej zbawieniem, więc trzymał wprawdzie w pogotowiu parobków i juczne konie, ale czekał.

Wszelako gdy minęło południe, a ona wciąż spała jeszcze, poczęli się niepokoić. Zbyszko, który ustawicznie zaglądał przez szpary i przez drzwi, wszedł wreszcie po raz trzeci do chaty i siadł na pieńku, który wczorajszego wieczoru służka przyciągnęła do posłania i na którym przebierała Danusię.

Siadł i wpatrzył się w nią, ona nie otworzyła wcale oczu, ale po upływie takiego czasu, jakiego potrzeba by na odmówienie bez pośpiechu „Ojcze nasz” i „Zdrowaś”, drgnęły nieco jej usta i wyszeptała, jakby widząc przez zamknięte powieki:

– Zbyszko…

On zaś rzucił się w jednej chwili przed nią na kolana, chwycił jej wychudzone ręce i całując je z uniesieniem, jął mówić przerywanym głosem:

– Bogu dzięki! Danuśka! poznałaś mnie!

Głoś jego rozbudził ją zupełnie, więc siadła na posłaniu i z otwartymi już oczyma powtórzyła:

– Zbyszko…

I poczęła mrugać, a następnie rozglądać się naokoło jakoby ze zdziwieniem.

– Już ty nie w niewoli! – mówił Zbyszko. – Wydarłem cię im i do Spychowa jedziem!

Ale ona wysunęła dłonie z jego rąk i rzekła:

– To wszystko przez to, że tatusiowego pozwoleństwa nie było. Gdzie pani1118?

– Przebudźże ty się, jagódko. Księżna daleko, a my cię Niemcom odjęli1119.

Na to ona, jakby nie słysząc tych słów i jakby sobie coś przypominając:

– Zabrali mi też luteńkę1120 i o mur rozbili – hej!

– Na miły Bóg! – zawołał Zbyszko.

I dopiero spostrzegł, że oczy jej są nieprzytomne i błyszczące, a policzki pałają1121. W tejże chwili mignęła mu przez głowę myśl, że ona może być ciężko chora i że wymówiła dwukrotnie jego imię tylko dlatego, że się jej majaczył w gorączce.

Więc zadrżało w nim serce z przerażenia i pot zimny pokrył mu czoło.

– Danuśka! – rzekł – widziszże ty mnie i rozumiesz?

A ona odrzekła głosem pokornej prośby:

– Pić… Wody!

– Jezu miłosierny!

I wyskoczył z izby. Przed drzwiami potrącił starego Maćka, który szedł właśnie zobaczyć, jak tam jest – i rzuciwszy mu jedno słowo: „Wody!” – przebiegł pędem ku strumieniowi, płynącemu w pobliżu wśród gęstwy i mchów leśnych.

Po chwili wrócił z napełnionym naczyniem i podał je Danusi, która poczęła pić chciwie. Przedtem jeszcze wszedł do izby Maćko i popatrzywszy na chorą, spochmurniał widocznie.

– W gorętwie1122 jest? – rzekł.

– Tak! – jęknął Zbyszko.

– Rozumie, co mówisz?

– Nie.

Stary zmarszczył brwi, po czym podniósł rękę i począł dłonią trzeć po karku i potylicy.

– Co robić?

– Nie wiem.

– Jedna jest tylko rzecz – zaczął Maćko.

Ale Danusia przerwała mu w tej chwili. Skończywszy pić, utkwiła w nim swe rozszerzone przez gorączkę źrenice, po czym rzekła:

– I wam też nie zawiniłam. Miejcież zmiłowanie!

– Mam ci ja zmiłowanie nad tobą, dziecko, i tylko dobra chcę twojego – odpowiedział z pewnym wzruszeniem stary rycerz.

A potem do Zbyszka.

– Słuchaj! Na nic jej tu ostawać. Jak ją wiatr obwieje, a słonko ogrzeje – to może się jej lepiej zrobi. Nie traćże ty, chłopie, głowy, jeno ją bierz do tej samej kołyski, w której ją wieźli, albo też na kulbakę1123 i w drogę! Rozumiesz?

To rzekłszy, wyszedł z izby, aby wydać ostatnie rozporządzenia, ale zaledwie spojrzał przed siebie, gdy nagle stanął jak wryty.

Oto silny zastęp pieszego ludu, zbrojnego w dzidy i w berdysze1124, otaczał z czterech stron jak murem chatę, kopce i polankę.

„Niemce!” – pomyślał Maćko.

Więc zgroza napełniła mu duszę, ale w mgnieniu oka chwycił za głownię miecza, zacisnął zęby i stał tak podobny do dzikiego zwierza, który niespodzianie przez psy osaczon gotuje się do rozpaczliwej obrony.

A wtem od kopca począł iść ku niemu olbrzymi Arnold z jakimś drugim rycerzem i zbliżywszy się, rzekł:

– Wartkie1125 koło fortuny. Byłem waszym jeńcem, a teraz wyście moimi.

To rzekłszy, spojrzał z dumą na starego rycerza jakby na lichszą1126 od siebie istotę. Nie był to człowiek całkiem zły ani zbyt okrutny, ale miał przywarę1127 wspólną wszystkim Krzyżakom, którzy ludzcy, a nawet układni w nieszczęściu, nie umieli nigdy pohamować ani pogardy dla zwyciężonych, ani bezgranicznej pychy, gdy czuli za sobą większą siłę.

– Jesteście jeńcami! – powtórzył wyniośle.

A stary rycerz spojrzał ponuro naokół. W piersi jego biło nie tylko nie płochliwe, lecz aż nazbyt zuchwałe serce. Gdyby był we zbroi na bojowym koniu, gdyby miał przy sobie Zbyszka i gdyby obaj mieli w ręku miecze, topory albo owe straszne „drzewa1128”, którymi tak sprawnie władała ówczesna lechicka szlachta, byłby może próbował przełamać ów otaczający go mur dzid i berdyszów. Ale Maćko stał oto przed Arnoldem pieszo, sam jeden, bez pancerza, więc spostrzegłszy, że pachołkowie porzucali już oręż, i pomyślawszy, że Zbyszko jest w chacie przy Danusi całkiem bez broni, zrozumiał, jako człek doświadczony i z wojną wielce obyty, że nie ma żadnej rady.

Więc wyciągnął z wolna kord1129 z pochwy, a następnie rzucił go pod nogi owego rycerza, który stał przy Arnoldzie. Ów zaś z nie mniejszą od Arnoldowej dumą, ale zarazem z łaskawością ozwał się w dobrej polskiej mowie:

– Wasze nazwisko, panie? Nie każę was wiązać na słowo, boście, widzę, pasowany rycerz i obeszliście się po ludzku z bratem moim.

– Słowo! – odpowiedział Maćko.

I oznajmiwszy, kto jest, zapytał, czy wolno mu będzie wejść do chaty i ostrzec bratanka, „by zaś czego szalonego nie uczynił” – za czym, uzyskawszy pozwolenie, zniknął we drzwiach, a po niejakim czasie zjawił się znów z mizerykordią1130 w ręku.

– Bratanek mój nie ma nawet miecza przy sobie – rzekł – i prosi, aby póki w drogę nie ruszycie, mógł zostać przy swojej niewieście.

– Niech zostanie – rzekł brat Arnoldów – przyślę mu jadło i napitek, bo w drogę nie ruszym zaraz, gdyż lud utrudzon, a i nam samym pożywić się i spocząć potrzeba. Prosim też was, panie, do kompanii.

To rzekłszy, zawrócili i poszli ku temu samemu ognisku, przy którym Maćko noc spędził, ale bądź to przez pychę, bądź przez prostactwo dość między nimi powszechne, poszli przodem, dozwalając mu iść z tyłu. Ale on, jako wielki bywalec, rozumiejący, jaki ma być w każdym zdarzeniu zachowany obyczaj, zapytał:

– Prosicie, panie, jako gościa czy jako jeńca?

Dopieroż zawstydził się brat Arnoldów1131, bo zatrzymał się i rzekł:

– Przejdźcie, panie.

Stary rycerz przeszedł, nie chcąc jednak ranić miłości własnej człowieka, na którym mogło mu dużo zależeć, rzekł:

– Widać, panie, że nie tylko znacie różne mowy, lecz i obyczaje macie dworne.

Na to Arnold, rozumiejąc zaledwie niektóre słowa, ozwał się:

– Wolfgang, o co chodzi i co on mówi?

– Do rzeczy mówi! – odpowiedział Wolfgang, któremu widocznie pochlebiły Maćkowe słowa.

Po czym zasiedli przy ognisku i przyniesiono jeść i pić. Nauka dana Niemcom przez Maćka nie poszła jednakże w las, gdyż Wolfgang od niego zaczynał poczęstunek. Z rozmowy dowiedział się przy tym stary rycerz, jakim sposobem wpadli w pułapkę. Oto Wolfgang, młodszy brat Arnolda, prowadził człuchowską piechotę także przeciw zbuntowanym Żmujdzinom do Gotteswerder, ta jednakże, jako pochodząca z dalekiej komturii1132, nie mogła nadążyć jeździe. Arnold zaś nie potrzebował na nią czekać wiedząc, że po drodze napotka inne piesze oddziały z miast i zamków bliższych litewskiej granicy. Z tej przyczyny młodszy ciągnął o kilka dni drogi później – i właśnie znajdował się na szlaku w pobliżu smolarni, gdy służka zakonna, zbiegłszy nocą, dała mu znać o przygodzie, jaka spotkała starszego brata. Arnold słuchając tego opowiadania, które powtórzono mu po niemiecku, uśmiechnął się z zadowoleniem, a wreszcie oświadczył, że spodziewał się, że tak się może zdarzyć.

Ale przebiegły Maćko, który w każdym położeniu starał się znaleźć jakowąś radę, pomyślał, że z pożytkiem będzie zjednać sobie tych Niemców – więc po chwili rzekł:

– Ciężka to zawsze rzecz popaść w niewolę, wszelako Bogu dziękuję, że mnie nie w inne, jeno w wasze oddał ręce, bo, wiera1133, żeście prawi1134 rycerze i czci przestrzegający.

Na to Wolfgang przymknął oczy i skinął głową, wprawdzie dość sztywnie, ale z widocznym zadowoleniem.

A stary rycerz mówił dalej:

– I że to mowę naszą tak znacie! Dał wam, widzę, Bóg rozum do wszystkiego!

– Mowę waszą znam, bo w Człuchowej naród po polsku mówi, a my z bratem od siedmiu lat pod tamtejszym komturem służym.

– A z porą i z czasem weźmiecie po nim i urząd! Nie może inaczej być… Wżdy1135 wasz brat nie mówi tak po naszemu.

– Rozumie trochę, ale nie mówi. Brat ma siłę większą, chociaż i ja nie ułomek1136, a za to dowcip1137 tępszy.

– Hej! nie widzi mi się i on głupi! – rzekł Maćko.

– Wolfgang! co on powiada? – zapytał znów Arnold.

– Chwali cię – odpowiedział Wolfgang.

– Jużci, chwalę – dodał Maćko – bo prawy jest rycerz, a to grunt! Szczerze wam też powiem, że chciałem go dziś całkiem na słowo puścić, niechby był jechał, gdzie chciał, byle się chociażby i za rok stawił. Także to przecie między pasowanymi rycerzami przystoi.

I począł pilnie patrzeć w twarz Wolfganga, ale ów zmarszczył się i rzekł:

– Puściłbym może i ja was na stawiennictwo, gdyby nie to, żeście psom pogańskim przeciwko nam pomagali.

– Nieprawda jest – odparł Maćko.

I począł się znów taki sam ostry spór jak wczorajszego dnia z Arnoldem. Staremu rycerzowi jednak, chociaż miał słuszność, trudniej szło, gdyż Wolfgang bystrzejszy był istotnie od starszego brata. Wynikła wszelako z owego sporu ta korzyść, że i młodszy dowiedział się o wszystkich szczytnieńskich zbrodniach, krzywoprzysięstwach i zdradach, a zarazem o losach nieszczęsnej Danusi. Na to, na owe niegodziwości, którymi rzucał mu w oczy Maćko, nie umiał nic odpowiedzieć. Musiał przyznać, że pomsta była sprawiedliwą i że polscy rycerze mieli prawo tak czynić, jak czynili, a wreszcie rzekł:

– Na błogosławione kości Liboriusza1138! nie ja będę Danvelda żałował. Mówili o nim, że się czarną magią parał1139, ale moc i sprawiedliwość boska od czarnej magii mocniejsze! Co do Zygfryda, nie wiem, czyli takoż diabłu służył, ale za nim nie pogonię, bo naprzód konnicy nie mam, a po wtóre, jeśli, jako powiadacie, ową dziewicę udręczył, to niechby też z piekła nie wyjrzał!

Tu przeżegnał się i dodał:

– Boże, bądź mi ku pomocy i przy skonaniu!

– A z ową nieszczęsną męczennicą jakoże będzie? – zapytał Maćko. – Zali nie pozwolicie jej odwieźć do domu? Zali ma w waszych podziemiach konać? Wspomnijcie na gniew Boży!…

– Mnie do niewiasty nic – odpowiedział szorstko Wolfgang. – Niech jeden z was odwiezie ją ojcu, byle się potem stawił; ale drugiego nie puszczę.

– Ba, a gdybym na cześć i na włócznię św. Jerzego1140 zaprzysiągł?

Wolfgang zawahał się nieco, gdyż wielkie to było zaklęcie, ale w tej chwili Arnold spytał po raz trzeci:

– Co on powiada?

I dowiedziawszy się, o co chodzi, począł przeciwić się zapalczywie i po grubiańsku wypuszczeniu obu na słowo. Miał on w tym swoje wyrachowanie: oto był zwyciężon w większej bitwie przez Skirwoiłłę, a w pojedynczej przez tych polskich rycerzy. Jako żołnierz wiedział także, że ta piechota brata musi teraz wracać do Malborga, bo chcąc iść dalej do Gotteswerder, szłaby po zniszczeniu poprzednich oddziałów jako na rzeź. Wiedział więc, że trzeba mu będzie stanąć przed mistrzem i marszałkiem, i rozumiał, że mniejszy mu będzie wstyd, gdy będzie miał do pokazania choć jednego naczniejszego jeńca. Żywy rycerz, którego się przedstawia do oczu, więcej znaczy niż opowiadanie, że się takich dwóch wzięło w niewolę.

Jakoż Maćko, słuchając chrapliwego wrzasku i klątew Arnolda pojął od razu, że należy przyjąć, co dają, gdyż więcej nic nie wskóra1141, i rzekł, zwracając się do Wolfganga:

– To proszę was, panie, jeszcze o jedno: pewien ci jestem, iż mój bratanek sam będzie rozumiał, że jemu wypada zostać przy żonie, a mnie z wami. Ale na wszelki wypadek pozwólcie oznajmić mu, że nie ma o tym co gadać, bo taka wasza wola.

– Dobrze, wszystko mi to jedno – odpowiedział Wolfgang. – Pomówmy jeno o okupie, który wasz bratanek za siebie i za was ma przywieźć, bo od tego wszystko zależy.

– O okupie? – zapytał Maćko, który wolałby był odłożyć tę rozmowę na później. – Albo to mało mamy czasu przed sobą? Gdy z pasowanym rycerzem sprawa, to słowo tyle znaczy, co gotowe pieniądze, a i wedle ceny można się na sumienie zdać. My oto pod Gotteswerder wzięliśmy w niewolę znacznego waszego rycerza, niejakiego pana de Lorche, i bratanek mój (on to bowiem go pojmał) puścił go na słowo wcale się o cenę nie umawiając.

– Wzięliście pana de Lorche? – zapytał żywo Wolfgang. – Ja go znam. Możny to rycerz. Ale czemu to nie spotkaliśmy go w drodze?

– Bo widać tędy nie pojechał, jeno do Gotteswerder albo ku Ragnecie – odparł Maćko.

– Możny i znamienitego rodu to rycerz – powtórzył Wolfgang. – Suto1142 się obłowicie! Ale dobrze, żeście o tym wspomnieli, bo teraz i was za byle co nie puszczę.

Maćko przygryzł wąsa, jednakże podniósł dumnie głowę:

– My i bez tego wiemy, ileśmy warci.

– Tym lepiej – rzekł młodszy von Baden.

Ale zaraz potem dodał:

– Tym lepiej, nie dla nas, bośmy pokorni mnisi, którzy ubóstwo ślubowali, lecz dla Zakonu, który waszych pieniędzy użyje na chwałę Bożą.

Maćko nie odrzekł na to nic, spojrzał tylko na Wolfganga tak, jakby mu chciał powiedzieć: „Powiedz to komu innemu” – i po chwili poczęli się układać. Była to dla starego rycerza ciężka i drażliwa rzecz, bo z jednej strony czuły był wielce na wszelką stratę, z drugiej zaś rozumiał, że nie wypada mu siebie i Zbyszka zbyt mało cenić. Wił się tedy jak piskorz, tym bardziej że Wolfgang, lubo niby ludzki i gładki w mowie, okazał się niepomiernie chciwym i twardym jako kamień. Jedyną pociechą była Maćkowi myśl, że zapłaci za to wszystko de Lorche, ale i tak żałował straconej nadziei zysku, na przybytek1143 zaś z wykupu Zygfryda nie liczył, myślał bowiem, że Jurand, a nawet i Zbyszko za żadną cenę nie wyrzekną się jego głowy.

Po długich układach zgodził się wreszcie na ilość grzywien1144 i na termin, i zawarowawszy1145 wyraźnie, ilu pachołków i ile koni ma wziąć Zbyszko, poszedł mu to oznajmić, przy czym widocznie w obawie, aby Niemcom nie strzeliła jaka inna myśl do głowy, radził mu, aby wyjeżdżał natychmiast.

– Tak to w rycerskim stanie – mówił wzdychając – wczora tyś za łeb trzymał, dzisiaj ciebie trzymają! Ano, trudno! Da Bóg, przyjdzie znów nasza kolej! Ale teraz czasu nie trać. Wartko1146 jadący1147 zgonisz1148 Hlawę i przezpieczniej1149 wam będzie razem, a byle raz z puszczy się wydostać i w ludzkim kraju na Mazowszu stanąć, to przecie u każdego szlachcica alibo włodyki1150 znajdziecie gościnę i pomoc, i starunek1151. Obcym ci tego u nas nie odmówią, a cóż dopiero swoim! Dla tej niebogi może też być w tym zbawienie.

Tak mówiąc, spoglądał na Danusię, która pogrążona w półśnie, oddychała szybko i rozgłośnie. Przezroczyste jej ręce leżące na ciemnej niedźwiadkowej skórze drgały gorączkowo.

Maćko przeżegnał ją i rzekł:

– Hej, bierz ją i jedź! Niechże to Bóg odmieni, bo widzi mi się, że cienko ona przędzie!

– Nie mówcie! – zawołał z rozpaczliwym przyciskiem Zbyszko.

– Moc boska! Każę ci tu konia podprowadzić, a ty jedź!

I wyszedłszy z izby, zarządził wszystko do odjazdu. Turczynkowie, podarowani od Zawiszy1152, podprowadzili konie z kołyską wymoszczoną mchem i skórami, a pachołek Wit Zbyszkowego wierzchowca – i po chwili Zbyszko wyszedł z izby, trzymając na ręku Danusię. Było w tym coś tak wzruszająco, że obaj bracia von Baden, których ciekawość przywiodła przed chatę, ujrzawszy na wpół dziecinną jeszcze postać Danuśki, jej twarz podobną istotnie do twarzy świętych panienek z kościelnych obrazów i jej słabość tak wielką, że nie mogąc dźwignąć głowy, trzymała ją wspartą ciężko na ramieniu młodego rycerza, poczęli spoglądać po sobie ze zdziwieniem i burzyć się w sercach przeciw sprawcom jej niedoli. „Jużci, katowskie, nie rycerskie serce miał Zygfryd – szepnął do brata Wolfgang – a ową żmiję, chociażeś za jej przyczyną uwolnion, każę rózgami osmagać”. Wzruszyło ich i to także, że Zbyszko niesie Danusię na ręku jak matka dziecko – i zrozumieli jego kochanie, gdyż obaj mieli jeszcze młodą krew w żyłach.

On zaś zawahał się przez chwilę, czy chorą przed się wziąć na siodło i trzymać w drodze przy piersi, czy też złożyć w kołysce. Namyślił się wreszcie na to ostatnie mniemając, że wygodniej jej będzie jechać leżący1153. Zatem zbliżywszy się do stryjca, pochylił się do jego ręki, aby ucałować ją na pożegnanie, ale Maćko, któren1154 w rzeczy1155 miłował go jak źrenicę oka, jakkolwiek nie chciał okazywać przy Niemcach wzruszenia, nie mógł się jednak powstrzymać i objąwszy go mocno, przycisnął usta do jego bujnych złotawych włosów.

– Boże cię prowadź! – rzekł. – A o starym przecie pamiętaj, bo niewola zawsze to ciężka rzecz.

– Nie zapomnę – odpowiedział Zbyszko.

– Daj ci Matko Najświętsza pociechę!

– Bóg wam zapłać i za to… i za wszystko.

Po chwili Zbyszko siedział już na koniu, ale Maćko przypomniał sobie jeszcze coś, gdyż skoczył ku niemu i położywszy mu dłoń na kolanie, rzekł:

– Słuchaj! A jeśli Hlawę dogonisz, to co do Zygfryda, bacz, byś hańby i na się, i na mój siwy włos nie ściągnął. Jurand – dobrze, ale nie ty! Na miecz mi to przysięgnij i na cześć!

– Póki nie wrócicie, to i Juranda pohamuję, aby się na was za Zygfryda nie pomścili – odpowiedział Zbyszko.

– Tak-że ci o mnie chodzi?

A młodzianek uśmiechnął się smutno:

– Przecie wiecie.

– W drogę! Jedź w zdrowiu!

Konie ruszyły i wkrótce przesłoniła je jasna leszczynowa gęstwina. Maćkowi stało się nagle okrutnie markotno1156 i samotnie, a dusza rwała mu się ze wszystkich sił za tym umiłowanym chłopakiem, w którym była cała nadzieja rodu. Ale wraz otrząsnął się z żalu, gdyż był człowiekiem twardym i moc nad sobą mającym.

„Dziękować Bogu – rzekł sobie – że nie on w niewoli jest, jeno ja…” I zwrócił się ku Niemcom:

– A wy, panie, kiedy ruszycie i dokąd?

– Kiedy nam się spodoba – odpowiedział Wolfgang – a ruszymy do Malborga, gdzie przed mistrzem naprzód musicie, panie, stanąć.

„Hej, jeszcze mi tam szyję gotowi za pomaganie Żmujdzinom uciąć!” – rzekł sobie Maćko.

Jednakże uspokajała go myśl, że jest w odwodzie pan de Lorche i że sami von Badenowie będą bronili jego głowy choćby dlatego, aby ich okup nie minął.

„Bo jużci – mówił sobie – że w takowym zdarzeniu Zbyszko nie potrzebowałby ni sam stawać, ni chudoby1157 pomniejszać”.

I myśl ta przyniosła mu pewną ulgę.

1100.piastować (daw.) – opiekować się, tu przen. „żywić zamiary”. [przypis edytorski]
1101.łatwie – dziś popr.: łatwo. [przypis edytorski]
1102.przezpiecznie (daw.) – bezpiecznie. [przypis edytorski]
1103.dufać (daw.) – ufać, zwł. nadmiernie. [przypis edytorski]
1104.żywie – dziś popr.: żyje. [przypis edytorski]
1105.jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
1106.godziłoby się (daw.) – wypadałoby. [przypis edytorski]
1107.komtur – zwierzchnik domu zakonnego bądź okręgu w zakonach rycerskich, do których zaliczali się krzyżacy. [przypis edytorski]
1108.warchlak – młody dzik. [przypis edytorski]
1109.skapieć (daw.) – umrzeć. [przypis edytorski]
1110.uronić (daw.) – zgubić. [przypis edytorski]
1111.żywięcy (daw.) – żywy. [przypis edytorski]
1112.wadzić (daw.) – zawadzać, przeszkadzać. [przypis edytorski]
1113.Kurki – Plejady (gwiazdozbiór). [przypis edytorski]
1114.markotno (daw.) – smutno. [przypis edytorski]
1115.głownia – palący się lub spalony kawałek drewna. [przypis edytorski]
1116.zabaczyć (daw.) – zapomnieć. [przypis edytorski]
1117.poburzyli się – tu: zbuntowali się. [przypis edytorski]
1118.Anna Danuta – (1358–1448), córka księcia trockiego Kiejstuta i Biruty, żona księcia mazowieckiego Janusza (było to najdłużej trwające małżeństwo w dziejach dynastii). [przypis edytorski]
1119.odjąć (daw.) – zabrać. [przypis edytorski]
1120.lutnia (muz.) – instrument strunowy szarpany. [przypis edytorski]
1121.pałać – być rozpalonym, rozgrzanym. [przypis edytorski]
1122.gorątwa (daw.) – gorączka. [przypis edytorski]
1123.kulbaka – wysokie siodło przeważnie wojskowe. [przypis edytorski]
1124.berdysz – szeroki topór na długim drzewcu. [przypis edytorski]
1125.wartki (daw.) – szybki. [przypis edytorski]
1126.lichszy (daw.) – gorszy. [przypis edytorski]
1127.przywara – wada. [przypis edytorski]
1128.drzewo – tu: kopia. [przypis edytorski]
1129.kord – krótki miecz. [przypis edytorski]
1130.mizerykordia – (od łac. misericordia czyli miłosierdzie), krótki, wąski sztylet do dobijania rannych. [przypis edytorski]
1131.Arnoldów (daw.) – Arnoldowy, Arnolda. [przypis edytorski]
1132.komturia – jednostka administracyjna w państwie krzyżackim. [przypis edytorski]
1133.wiera (daw.) – wierzę. [przypis edytorski]
1134.prawy (daw.) – prawdziwy. [przypis edytorski]
1135.wżdy (daw.) – jednak, przecież. [przypis edytorski]
1136.ułomek (daw.) – słabeusz. [przypis edytorski]
1137.dowcip (daw.) – rozum. [przypis edytorski]
1138.św. Liboriusz – zm. IV w., biskup Le Mans. [przypis edytorski]
1139.parać się czymś (daw.) – praktykować (np. jakieś rzemiosło). [przypis edytorski]
1140.św. Jerzy – męczennik z III–IV w., patron rycerzy. [przypis edytorski]
1141.wskórać coś – zdziałać coś. [przypis edytorski]
1142.suto – obficie. [przypis edytorski]
1143.przybytek – tu: zysk. [przypis edytorski]
1144.grzywna – śrdw. jednostka płatnicza, o wartości pół funta złota lub srebra. [przypis edytorski]
1145.zawarować (daw.) – zastrzec. [przypis edytorski]
1146.wartko (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
1147.jadący – dziś popr.: jadąc. [przypis edytorski]
1148.zgonić (daw.) – dogonić. [przypis edytorski]
1149.przezpiecznie (daw.) – bezpiecznie. [przypis edytorski]
1150.włodyka – rycerz, zwłaszcza niemajętny lub bez pełni praw stanowych. [przypis edytorski]
1151.starunek (daw.) – staranie, opieka. [przypis edytorski]
1152.Zawisza Czarny z Garbowa – (ok. 1370–1428) polski rycerz, przez pewien czas na służbie króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego. [przypis edytorski]
1153.leżący – dziś popr.: leżąc. [przypis edytorski]
1154.któren – dziś popr.: który. [przypis edytorski]
1155.w rzeczy (daw.) – w rzeczywistości, rzeczywiście. [przypis edytorski]
1156.markotno (daw.) – smutno. [przypis edytorski]
1157.chudoba (daw.) – dobytek. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
600 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 4,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 4 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,4, 7 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,7, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,7, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,7, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 5 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 2 oylamaya göre