Kitabı oku: «Krzyżacy, tom drugi», sayfa 18
– Chciałem cię właśnie o to prosić – odrzekł de Lorche – bom z dawna chciał widzieć waszych rycerzy, a przy tym słyszałem, że damy z dworu królewskiego więcej do aniołów niż do mieszkanek ziemskiego padołu są podobne.
– Dopiero coś to powiedział o Witoldowym dworze – zauważył Zbyszko.
Rozdział trzydziesty
Zbyszko wyrzucał sobie w duszy, iż w swej boleści o stryjcu przepomniał1291, a że i bez tego prędko zwykł był wykonywać, co zamierzył, więc nazajutrz do dnia1292 wyruszyli razem z panem de Lorche do Płocka. Nadgraniczne drogi nawet w czasach największego spokoju nie bywały bezpieczne z przyczyny łotrów, których liczne kupy wspierali i otaczali opieką Krzyżacy, co ostro wymawiał1293 im król Jagiełło. Mimo skarg, które aż o Rzym się opierały, mimo pogróżek i srogiego wymiaru sprawiedliwości, komturowie1294 sąsiedni pozwalali często zaciężnym knechtom1295 zakonnym łączyć się ze zbójami, wypierając się wprawdzie tych, którzy mieli nieszczęście wpaść w ręce polskie, ale dając schronienie powracającym ze zdobyczą i jeńcami, nie tylko we wsiach zakonnych, lecz i w zamkach.
W takie to właśnie zbójeckie ręce dostawali się niejednokrotnie podróżni i mieszkańcy nadgraniczni, a zwłaszcza dzieci bogatych ludzi, które porywano dla okupu. Ale dwaj młodzi rycerze, mając znaczne poczty, złożone każdy, prócz woźniców, z kilkunastu orężnych1296 pieszych i konnych pachołków, nie obawiali się napadu i bez przygód dotarli do Płocka, gdzie zaraz na wstępie miła czekała ich niespodzianka.
Oto w gospodzie znaleźli Tolimę, który przybył na dzień przed nimi. Stało się to takim sposobem, iż starosta krzyżacki z Lubawy zasłyszawszy, że wysłannik, w chwili gdy go napadnięto niedaleko Brodnicy, zdołał ukryć część okupu, odesłał go do tego zamku z poleceniem do komtura, aby go zmusił do wskazania, gdzie pieniądze zostały schowane. Tolima skorzystał ze sposobności i uciekł, gdy zaś rycerze dziwili się, iż udało mu się to tak łatwo, objaśnił im rzecz, jak następuje:
– Wszystko przez ich łakomstwo. Nie chciał komtur brodnicki przydawać mi znacznej straży, bo nie chciał, by się o pieniądzach rozgłosiło. Może ułożyli się z lubawskim, że się podzielą, a bali się, iż gdy się rozgłosi, to trzeba będzie znaczną część do Malborga odesłać albo i wszystko owym Badenom oddać. Dodał ci mi tedy jeno1297 dwóch ludzi: jednego zaufanego knechta, który musiał po Drwęcy razem ze mną wiosłować, i jakowegoś pisarza… A zaś chodziło im, by nikt nas nie widział, więc było to pod noc, i wiecie, że granica tuż. Dali mi też wiosło dębowe… no – i łaska boska… bom jest oto w Płocku.
– Wiem, a tamci nie wrócili! – zawołał Zbyszko.
Na to uśmiech rozjaśnił srogą twarz Tolimy.
– Wżdy1298 Drwęca do Wisły płynie – rzekł. – Jakoże im było pod wodę1299 wracać? Znajdą ich Krzyżaki chyba w Toruniu.
Po chwili zaś zwróciwszy się do Zbyszka, dodał:
– Pieniędzy część mi komtur lubawski zagrabił, ale te, którem przy napaści ukrył, tom odnalazł i teraz dałem je, panie, waszemu giermkowi do schowania, bo on w zamku u księcia mieszka, a tam im przezpieczniej1300 niż u mnie w gospodzie.
– To mój giermek jest tu w Płocku? a co on tu robi? – zapytał ze zdziwieniem Zbyszko.
– On przecie po przywiezieniu Zygfryda odjechał z tą panną, która w Spychowie była, a teraz jest dwórką tutejszej księżny. Tak ci mi wczoraj gadał.
Ale Zbyszko, który przygłuszon boleścią po śmierci Danusi o nic w Spychowie nie pytał i o niczym nie wiedział, teraz dopiero przypomniał sobie, że Czech był naprzód z Zygfrydem wyprawiony – i na to wspomnienie serce ścisnęło mu się żalem i pomstą.
– Prawda! – rzekł. – A gdzie zaś ów kat? Co się z nim stało?
– Nie powiadał wam ksiądz Kaleb? Zygfryd powiesił się i przejeżdżaliście, panie, wedle1301 jego mogiły.
Nastała chwila milczenia.
– Mówił giermek – rzekł wreszcie Tolima – iże się do was wybiera, a byłby to już dawno uczynił, jeno że panny musiał pilnować, która tu po powrocie ze Spychowa chorzała.
A Zbyszko spytał znów, otrząsnąwszy się z żałosnych wspomnień jakby ze snu:
– Jakiej panny?
– No, tej – odrzekł stary – waszej siostry albo krewniaczki, która tu z rycerzem Maćkiem do Spychowa w pacholikowych szatkach przyjechała, a po drodze pana naszego omackiem idącego znalazła. Żeby nie ona, nie byliby rycerz Maćko ani wasz giermek pana poznali. Miłował ci też ją potem nasz pan wielce, bo w takim go miała starunku1302 jak córka i prócz księdza Kaleba – ona jedna mogła go wyrozumieć.
Więc młody rycerz otworzył ze zdumienia szeroko oczy.
– Nie powiadał mi ksiądz Kaleb o żadnej pannie i ja nijakiej krewniaczki nie mam…
– Nie powiadał, boście, panie, w zapamiętaniu1303 od boleści żyli i o bożym świecie nie wiedzieli.
– A jakoże na ową pannę wołali?
– Wołali na nią: Jagienka.
Zbyszkowi wydawało się, że śni. Myśl, że Jagienka z odległych Zgorzelic mogła przyjechać aż do Spychowa, nie chciała mu się w głowie pomieścić. I po co? Dlaczego? Nie było mu wprawdzie tajnym, że dziewczyna rada1304 go widziała i lgnęła do niego w Zgorzelicach, ale on jej przecie wyznał, że był żonaty – więc wobec tego nie mógł żadną miarą przypuścić, aby stary Maćko zabrał ją do Spychowa w tym celu, aby ją za niego wydać. Zresztą i Maćko, i Czech nawet mu o niej nie wspomnieli… Wszystko to wydało mu się ogromnie dziwne i zupełnie niezrozumiałe, więc zaczął znów zarzucać pytaniami Tolimę, jak człowiek, który własnym uszom nie wierzy i chce, by mu powtórzono nieprawdopodobną nowinę.
Tolima jednak nie umiał mu nic więcej powiedzieć nad to, co poprzednio powiedział, ale natomiast poszedł na zamek szukać giermka i niebawem, jeszcze przed zachodem słońca, z nim powrócił. Czech witał młodego pana z radością, ale i ze smutkiem, bo się już był poprzednio o wszystkim, co zaszło w Spychowie, dowiedział. A Zbyszko również rad mu był z całej duszy czując, iż to jest serce przyjazne i wierne, jedno z takich, jakich człowiek w nieszczęściu najbardziej potrzebuje. Rozrzewnił się też i roztkliwił, opowiadając mu o śmierci Danusi i podzielił się z nim bólem, żalem, łzami tak właśnie, jak brat dzieli się z bratem. Długo to wszystko trwało, zwłaszcza że w końcu na prośbę Zbyszkową powtórzył im pan de Lorche ową pieśń żałosną, którą był o zmarłej ułożył, i śpiewał ją przy cytrze1305 w otwartym oknie, podnosząc oczy i twarz ku gwiazdom.
Aż gdy już im wreszcie znacznie ulżyło, poczęli mówić o sprawach, które czekały ich w Płocku.
– Wstąpiłem tu po drodze do Malborga – rzekł Zbyszko – bo to wiesz, że stryj Maćko w niewoli i że po niego z okupem jadę.
– Wiem – odparł Czech. – Dobrzeście zrobili, panie. Chciałem sam do Spychowa jechać, aby wam drogę na Płock doradzić; król w Raciążu ma układy z wielkim mistrzem prowadzić, przy królu zaś łatwiej się upomnieć, ile że wobec majestatu nie tacy Krzyżacy hardzi i udają poczciwość chrześcijańską.
– A mówił Tolima, że miałeś do mnie jechać, ale cię niezdrowie Jagienki Zychówny wstrzymało. Słyszałem, że ją stryj Maćko w te strony przywiózł i że w Spychowie też była? Okrutniem się dziwował! Ale gadaj, skroś jakiejże przyczyny1306 stryj Maćko ją ze Zgorzelic zabierał?
– Siła1307 było przyczyn. Bał się rycerz Maćko, że gdy ją bez nijakiej opieki zostawi, to rycerze Wilk i Cztan będą na Zgorzelice najeżdżali, przy czym mogła się stać i młodszym dzieciom krzywda. A bez niej jużci przezpieczniej, bo w Polsce, jako wiecie: zdarzy się, iż szlachcic – nie mogąc inaczej – siłą dziewkę bierze, ale na małe sieroty nikt ręki nie podniesie, gdyż za to i miecz katowski, i gorsza od miecza hańba! Była wszelako i druga takowa przyczyna, że opat1308 umarł i pannę dziedziczką swych włości uczynił, nad którymi opiekę miał tutejszy biskup. Przeto rycerz Maćko pannę do Płocka przywiózł.
– Ale ją i do Spychowa brał?
– Brał, na czas wyjazdu biskupa i księstwa1309, gdyż nie było jej przy kim ostawić. I szczęście, że ją wziął. Gdyby nie panienka, bylibyśmy ze starszym panem przejechali wedle1310 rycerza Juranda jak koło obcego dziada. Dopieroż jak się poczęła nad nim litować, uznaliśmy1311, kto ów dziad. Pan Bóg to wszystko zrządził przez jej miłosierne serce.
I począł opowiadać, jak następnie Jurand nie mógł się bez niej obyć, jak ją miłował i błogosławił, a Zbyszko, choć to już wiedział od Tolimy, słuchał tego opowiadania ze wzruszeniem i wdzięcznością dla Jagienki.
– Niech jej Bóg da zdrowie! – rzekł wreszcie. – Dziwno mi jeno, żeście mi nic o niej nie mówili.
A Czech zakłopotał się nieco i chcąc zyskać czas do namysłu nad odpowiedzią, zapytał:
– Gdzie, panie?
– A u Skirwoiłły, tam, na Żmujdzi.
– Nie mówiliśmy? Jako żywo! Mnie się wydaje, żeśmy mówili, ale wam w głowie było co innego.
– Mówiliście, że Jurand wrócił, ale o Jagience nic.
– Ej! czyście nie zabaczyli1312? A wreszcie, Bóg raczy wiedzieć! Może rycerz Maćko myślał, że ja powiedziałem, a ja, że on. Na nic to było, panie, cośkolwiek wam wtedy powiadać. I nie dziwota! Ale teraz rzekę co innego: Szczęście, że panienka tu jest, bo ona i rycerzowi Maćkowi się przyda.
– Cóż zaś może wskórać1313?
– Niech jeno słowo tutejszej księżnie1314 powie, która okrutnie ją miłuje! A znów Krzyżacy niczego księżnie nie odmawiają, bo raz, że królewska rodzona1315, a po wtóre, wielka Zakonu przyjaciółka. Teraz, jakoście może słyszeli, kniaź1316 Skirgiełł1317, też rodzony brat królewski, podniósł się przeciw kniaziowi Witoldowi1318 i do Krzyżaków uciekł, którzy chcą go wspomóc i na Witoldowym stolcu1319 posadzić. Król bardzo księżnę nawidzi1320 i rad, jako mówią, ucha jej podaje, więc Krzyżacy chcą, by na stronę Kirgiełła1321 przeciw Witoldowi króla skłoniła. Rozumieją to – mać ich zatracona! – że byle się Witolda pozbyli, będą mieli spokój. Więc posły krzyżackie od rana do wieczora księżnie pokłony biją i każdą jej chęć zgadują.
– Jagienka miłuje wielce stryja Maćka i pewnie za nim się wstawi – rzekł Zbyszko.
– Jużci, że nie będzie inaczej! Ale chodźcie, panie, na zamek i powiedzcie jej, jak i co ma mówić.
– Mieliśmy i tak na zamek z panem de Lorche iść – odrzekł Zbyszko – i po tom tu przyjechał. Trzeba nam tylko włosy utrefić1322 i przyodziać się przystojnie.
Po chwili zaś dodał:
– Chciałem z żałości włosy obciąć, alem przepomniał1323.
– To i lepiej! – rzekł Czech.
I wyszedł wołać służebnych pachołków, wróciwszy zaś z nimi, podczas gdy dwaj młodzi rycerze przyozdabiali się godnie na wieczorną ucztę do zamku, powiadał dalej, co się na królewskim i książęcym dworze dzieje.
– Krzyżacy – mówił – jako mogą, pod kniaziem Witoldem kopią, bo póki on żyw i z ramienia królewskiego potężną krainą władnie1324, póty nie zaznać im spokoju! Naprawdę jego jednego oni się boją! Hej! kopią też, kopią jako krety! Podburzyli już na niego tutejszych księstwa oboje, a ponoć dokazali także, że nawet i książę Janusz1325 teraz na niego krzyw1326 z przyczyny Wizny…
– A książę Janusz i księżna Anna1327 też tu są? – zapytał Zbyszko. – Siła znajomych się znajdzie, bom przecie i w Płocku nie pierwszy raz.
– Jakże – odrzekł giermek – są oboje, mają oni niemało spraw z Krzyżakami, które to krzywdy chcą mistrzowi przy królu do oczu wymówić.
– A król co? za kim jest? Zali1328 mu nie gniewno na Krzyżaków i mieczem nad nimi nie potrząsa?
– Król Krzyżaków nie kocha i mówią, że z dawna już wojną grozi… A co do kniazia Witolda, to woli go król od rodzonego Skirgiełła, któren jest wicher1329 i opój… I dlatego rycerze, którzy są przy majestacie, powiadają, że król się przeciw Witoldowi nie opowie i nie obiecnie Krzyżakom, że go nie będzie wspomagał. I to może być, bo od kilku dni księżna tutejsza, Aleksandra, bardzo wedle króla zabiega i jakaś frasobliwa1330 chodzi.
– Zawisza Czarny1331 tu jest?
– Nie masz1332 go, ale i tym, którzy są, napatrzyć się nie można, i gdyby co do czego przyszło, hej, mocny Boże! polecą też wióry i paździerze z Niemców, polecą!…
– Nie ja ich będę żałował.
W kilka pacierzy później przybrawszy się pięknie, wyszli na zamek. Uczta wieczorna miała się odbyć tego dnia nie u samego księcia, lecz u starosty grodowego Andrzeja z Jasieńca, którego obszerne domostwo leżało w obrębie murów zamkowych przy Baszcie Większej. Z powodu przecudnej, aż nazbyt ciepłej nocy, starosta bojąc się, aby gościom nie było duszno w izbach, rozkazał zastawić stoły na podworcu, na którym spomiędzy kamiennych płyt wyrastały jarzęby i cisy. Płonące beczki smolne oświecały je jasnym żółtym płomieniem, ale jeszcze jaśniej oświecał księżyc, który błyszczał na bezchmurnym niebie wśród rojów gwiazd jak srebrna tarcza rycerska. Koronowani goście jeszcze nie nadeszli, ale roiło się już od miejscowego rycerstwa, od duchownych, od dworzan zarówno królewskich, jak i książęcych. Zbyszko znał ich wielu, zwłaszcza z dworu księcia Janusza, a z dawnych znajomych krakowskich ujrzał Krzona z Kozichgłów, Lisa z Targowiska, Marcina z Wrocimowic1333, Domarata z Kobylan i Staszka z Charbimowic, a wreszcie i Powałę z Taczewa1334, którego widok szczególniej go ucieszył, pamiętał bowiem, jaką życzliwość okazał mu swego czasu ów sławny rycerz w Krakowie.
Nie mógł jednakże do żadnego z nich od razu dostąpić, albowiem miejscowi rycerze mazowieccy otaczali każdego z nich ciasnym kołem, wypytując się o Kraków, o dwór, o zabawy, o różne przewagi bojowe, a zarazem przypatrując się ich świetnym szatom, ich trefieniu włosów, których cudne zwoje polepione były białkiem dla mocy, i biorąc z nich we wszystkim wzór dworności i obyczajów.
Wszelako Powała z Taczewa dojrzał Zbyszka i rozsunąwszy Mazurów, zbliżył się ku niemu.
– Poznałem cię, młodzianku – rzekł, ściskając jego dłoń. – Jakoż się miewasz i skąd się tu znalazłeś? Dla Boga! widzę, że już pas i ostrogi nosisz. Inni do siwych włosów na to czekają, ale ty widać godnie św. Jerzemu1335 służysz.
– Szczęść wam Boże, szlachetny panie – odrzekł Zbyszko. – Gdybym najprzedniejszego Niemca z konia zwalił, nie tak bym się ucieszył jak z tego, że was we zdrowiu oglądam.
– Jam też rad. A rodzic twój gdzie?
– Nie rodzic, jeno stryj. W niewoli ci on u Krzyżaków i z wykupem za niego jadę.
– A oważ dzieweczka, która cię nałęczką1336 przykryła?
Zbyszko nie odrzekł nic, tylko podniósł w górę oczy, które załzawiły mu się w jednej chwili, co widząc pan z Taczewa rzekł:
– Padół to jest łez… nic, jeno prawy1337 padół! Ale chodźmy na ławę pod jarzęba, to mi opowiesz swoje rzewliwe1338 przygody.
I pociągnął go w kąt dziedzińca. Tam Zbyszko, siadłszy obok niego, począł mu opowiadać o niedoli Juranda, o pochwyceniu Danusi i o tym, jako jej szukał i jako mu zmarła po odbiciu. A Powała słuchał uważnie i na przemian to zdumienie, to gniew, to zgroza, to litość odbijały mu się na obliczu. Wreszcie, gdy Zbyszko skończył, rzekł:
– Opowiem to królowi, panu naszemu! Ma on i tak upomnieć się u mistrza o małego Jaśka z Kretkowa i srogiej domagać się kary na tych, którzy go porwali. A porwali dlatego, że bogaty i chcą wykupu. Nic to u nich na dziecko rękę podnieść.
Tu zamyślił się nieco, po czym mówił dalej jakby do siebie samego:
– Nienasycone to plemię, gorsze od Turków i Tatarów. Bo oni w duszy i króla, i nas się boją, a jednak od grabieży i mordów nie mogą się powstrzymać. Napadają wsie, rzezają1339 kmieciów1340, topią rybaków, chwytają dzieci jako wilcy. Cóż by to było, gdyby się nie bali!… Mistrz na króla listy do obcych dworów wysyła, a w oczy mu się łasi, bo lepiej od innych naszą potęgę rozumie. Ale przebierze się w końcu miara!
I znów na chwilę ucichł, a potem położył dłoń na ramieniu Zbyszka.
– Powiem królowi – powtórzył – a w nim wre już z dawna gniew jak ukrop w garnku i tego bądź pewien, że kara okrutna nie minie sprawców twojej niedoli.
– Z tych, panie, już żaden nie żywie1341 – odparł Zbyszko.
A Powała spojrzał na niego z wielką przyjacielską życzliwością:
– Bogdajże cię! To widać swego nie darujesz. Jednemu Lichtensteinowi jeszcześ nie odpłacił, bo wiem, żeś nie mógł. Myśmy mu także w Krakowie ślubowali, ale z tym trzeba chyba wojny – którą daj Bóg – czekać, gdyż on bez pozwoleństwa mistrzowego stanąć nie może, a mistrzowi jego rozum potrzebny, dla1342 którego ciągle go na różne dwory posyła, więc mu i niełatwo pozwoli.
– Pierwej muszę stryjca wykupić.
– Tak… i wreszcie pytałem się o Lichtensteina. Nie ma go tu i nie będzie w Raciążku, gdyż wysłan jest do króla angielskiego po łuczników. A o stryja niech cię głowa nie boli. Gdy król albo tutejsza księżna1343 słowo rzekną, to z okupem nie pozwoli mistrz kręcić.
– Tym bardziej że mam jeńca znacznego, rycerza de Lorche, któren1344 jest pan możny i między nimi sławny. Rad by on się pewnie wam, panie, pokłonić i znajomość z wami uczynić, bo nikt więcej nad niego nie wielbi sławnych rycerzy.
To rzekłszy, skinął na pana de Lorche, któren stał w pobliżu, a ów, rozpytawszy się już poprzednio, z kim Zbyszko rozmawia, zbliżył się skwapliwie1345, bo istotnie zapłonął chęcią poznania tak sławnego jak Powała rycerza.
Więc gdy ich Zbyszko zaznajomił, skłonił się wytworny Geldryjczyk1346 jak najukładniej i rzekł:
– Jeden tylko byłby większy zaszczyt, panie, od uściśnięcia waszej dłoni, a to potykać się z wami w szrankach1347 albo w bitwie.
Na to uśmiechnął się potężny rycerz z Taczewa, gdyż przy drobnym i szczupłym panu de Lorche wyglądał jak góra, i rzekł:
– A ja tam rad1348, że się spotkamy jeno przy pełnych konwiach i da Bóg, nigdy inaczej.
De Lorche zaś zawahał się nieco, a potem ozwał się jakby z pewną nieśmiałością:
– Gdybyście jednak, szlachetny panie, chcieli twierdzić, że panna Agnieszka z Długolasu nie jest najpiękniejszą i najcnotliwszą damą w świecie… Wielki byłby dla mnie honor… zaprzeczyć i…
Tu przerwał i począł patrzeć w oczy Powale z szacunkiem, ba! nawet z uwielbieniem, ale bystro i uważnie.
Ale ów, czy dlatego że wiedział, iż zgniótłby go w dwóch palcach jak orzech, czy dlatego że duszę miał niezmiernie dobrotliwą i wesołą, roześmiał się głośno i rzekł:
– Ba, ja swego czasu ślubowałem księżnie burgundzkiej, ale ona wówczas miała z dziesięć roków więcej ode mnie; jeżelibyście więc, panie, chcieli twierdzić, że moja księżna nie jest starsza od waszej panny Agnieszki, to trzeba nam będzie zaraz na koń…
Usłyszawszy to, de Lorche popatrzał przez chwilę w zdumieniu na pana Taczewa, po czym twarz poczęła mu drgać i wreszcie wybuchnął i on szczerym śmiechem.
A Powała pochylił się, otoczył mu biodra ramieniem, nagle podniósł go z ziemi i począł kołysać go z taką łatwością, jakby pan de Lorche był niemowlęciem.
– Pax1349! pax! – rzekł – jak mówi biskup Kropidło… Udaliście mi się, rycerzu, i prze Bóg, nie będziemy się potykali o żadne damy.
Za czym uściskawszy go, postawił na ziemi, gdyż właśnie przy wejściu na dziedziniec huknęły nagle trąby – i wszedł książę Ziemowit Płocki1350 z małżonką.
– Tutejsi księstwo przed królem i przed księciem Januszem1351 przybywają – rzekł do Zbyszka Powała – bo choć to uczta u starosty, ale zawsze w Płocku – oni gospodarze. Pójdź ze mną do pani, boć ją znasz jeszcze z Krakowa, gdzie się do króla za tobą przyczyniała1352.
I wziąwszy go za rękę, powiódł przez dziedziniec. Za księciem i za księżną szli dworzanie i dwórki, wszyscy z powodu obecności króla bardzo strojni i świetni, że aż cały dziedziniec zajaśniał od nich jak od kwiatów. Zbyszko, zbliżając się z Powałą, przepatrywał z dala twarze, czyli nie dojrzy między nimi znajomych, i nagle aż przystanął ze zdumienia.
Bo oto tuż za księżną ujrzał rzeczywiście znajomą postać i znajomą twarz, ale tak poważną, tak piękną i tak pańską, iż pomyślał, że go chyba oczy mylą.
– Jagienka-li to czyli może córka księstwa na Płocku?
Ale to była Jagienka Zychówna ze Zgorzelic, gdyż w chwili gdy oczy ich spotkały się, uśmiechnęła się do niego zarazem przyjaźnie i litościwie, a potem przybladła nieco i nakrywszy oczy powiekami, stała w złotej przepasce na ciemnych włosach i w niezmiernym blasku swej piękności, wysoka, smutna i cudna, nie tylko do księżniczki, ale do prawdziwej królewny podobna.
Rozdział trzydziesty pierwszy
Zbyszko podjął panią na Płocku1353 pod nogi i służby jej swoje ofiarował, ale ona nie poznała go w pierwszej chwili, gdyż nie widziała go od dawnego czasu. Aż dopiero, gdy jej powiedział, jako go wołają – rzekła:
– Prawdziwie! A ja myślałam, że kto z dworu królewskiego. Zbyszko z Bogdańca! Jakże! Gościł tu u nas wasz stryjko, stary rycerz z Bogdańca, i pamiętam, jako i mnie, i moim dwórkom śluzy1354 ciurkiem leciały, gdy nam o was prawił1355. A odnaleźliście waszą niewiastę1356? gdzie ona teraz?
– Zmarła mi, miłościwa pani…
– O miły Jezu! Nie mówcie, bo płakania nie strzymam. Jedno to pociecha, że pewnie w niebie, a wyście młodzi. Mocny Boże! mdłe1357 to stworzenie – każda niewiasta. Ale w niebie za wszystko nagroda i tam ją znajdziecie. Zaś stary rycerz z Bogdańca jest tu z wami?
– Nie masz go, bo w niewoli u Krzyżaków, z której jadę go wykupić.
– To i jemu się nie poszczęściło. A zdawał się człek bystry i wszelaki obyczaj znajęcy1358. Ale jak go wykupicie, zajedźcie też do nas. Radzi1359 was ugościm, bo szczerze powiadam, że jemu na rozumie, a wam na gładkości nie zbywa.
– Uczynim tak, miłościwa pani, tym bardziej żem i teraz umyślnie tu przyjechał, aby waszą miłość o dobre słowo za nim prosić.
– Dobrze. Przyjdźcie jutro przed wyjazdem na łowy, to będę miała czas…
Dalsze jej słowa przerwał znowu huk trąb i kotłów oznajmujących przybycie księstwa Januszów Mazowieckich1360. Ponieważ Zbyszko z panią na Płocku stał tuż przy wejściu, więc księżna Anna Danuta1361 spostrzegła go od razu i natychmiast zbliżyła się do niego, nie zważając na pokłony gospodarza starosty.
A w młodzianku rozdarło się na nowo serce na jej widok, więc klęknął przed nią i objąwszy rękoma jej kolana, klęczał w milczeniu, ona zaś pochyliła się nad nim i ścisnąwszy mu dłońmi skronie, roniła łzę po łzie na jego jasną głowę, zupełnie jak matka, która płacze nad nieszczęściem syna.
I ku wielkiemu zdziwieniu dworzan i gości płakała tak długo powtarzając: „O Jezu, o Jezu miłosierny!” – po czym podniosła Zbyszka z klęczek i rzekła:
– Płaczę po niej, po mojej Danuśce, i płaczę nad tobą. Bóg tak wszelako1362 zrządził, że na nic były twoje trudy i na nic teraz nasze łzy. Ale ty mi praw o niej i jej śmierci, bo choćbym do północka słuchała, nigdy nie będzie mi tego dosyć.
I wzięła go na stronę, tak jak poprzednio brał go pan z Taczewa1363. Ci z gości, którzy nie znali Zbyszka, poczęli dopytywać się o jego przygody i w ten sposób przez jakiś czas wszyscy rozmawiali tylko o nim, o Danusi i o Jurandzie. Dopytywali się także posłowie krzyżaccy, Frydrych von Wenden, komtur toruński, wysłany na spotkanie króla, i Jan von Schönfeld, komtur1364 z Osterody. Ten ostatni, Niemiec, ale rodem ze Śląska, umiejąc dobrze po polsku z łatwością dopytał, o co chodzi, i wysłuchawszy opowieści z ust Jaśka z Zabierza, dworzanina księcia Janusza, rzekł:
– Danveld i de Löwe byli samemu mistrzowi podejrzani – że zajmowali się czarną magią.
Po czym pomiarkował1365 wnet, że jednak opowiadanie podobnych rzeczy mogło rzucić na cały Zakon cień taki, jaki padł swego czasu na Templariuszów1366, i dodał prędko:
– Tak przynajmniej bajczarze1367 prawili, ale to nie była prawda, bo takich nie masz między nami.
Lecz stojący w pobliżu pan z Taczewa odpowiedział:
– Komu wadził1368 chrzest Litwy, tego może mierzić1369 i krzyż.
– My krzyż na płaszczach nosim – odpowiedział z dumą Schönfeld.
Na to zaś Powała:
– A trzeba go nosić w sercach.
Tymczasem zagrały trąby jeszcze rozgłośniej i nadszedł król1370, a z nim razem arcybiskup gnieźnieński, biskup krakowski, biskup płocki, kasztelan krakowski i kilku innych dygnitarzy i dworzan, między którymi był i Zyndram z Maszkowic1371, herbu Słońce, i młody kniaź Jamont, przyboczny pański. Król mało się zmienił od czasu, jak go Zbyszko nie widział. Na jagodach1372 miał takie same mocne rumieńce, takie same długie włosy, które co chwila zakładał za uszy, i tak samo niespokojnie strzelające oczy. Zdawało się tylko Zbyszkowi, że więcej ma w sobie powagi i więcej majestatu, jak gdyby się już czuł pewniejszy na tym tronie, który po śmierci królowej chciał był zrazu1373 opuścić nie wiedząc, czy się na nim osiedzi1374, i jak gdyby świadomszy teraz był swej niezmiernej potęgi i siły. Obaj książęta mazowieccy ustawili się zaraz przy bokach pana, od przodu bili powitalne pokłony Niemcy-posłowie, a naokół stanęli dygnitarze i przedniejsi1375 dworscy1376.
Mury okalające dziedziniec drżały od nieustających okrzyków, od odgłosu trąb i grzmienia kotłów.
Gdy wreszcie nastała cisza, poseł krzyżacki von Wenden począł coś mówić o sprawach Zakonu, ale król, gdy po kilku słowach zmiarkował1377, do czego zmierza przedmowa, machnął niecierpliwie ręką i ozwał się swym grubym, donośnym głosem:
– Milczałbyś! Na uciechę my tu przyszli – i jadło a napitek, nie twoje pergaminy1378, radzi obaczym.
Lecz uśmiechnął się przy tym dobrotliwie nie chcąc, aby Krzyżak myślał, że mu gniewnie odpowiada, i dodał:
– O sprawach będzie czas gadać z mistrzem w Raciążku.
Potem do księcia Ziemowita:
– A jutro do puszczy na łów – co?
Pytanie to było zarazem oznajmieniem, że tego wieczoru nie chce o czym innym mówić, jeno1379 o łowach, w których z całej duszy się kochał i dla których rad1380 na Mazowsze przyjeżdżał, gdyż Mało- i Wielkopolska mniej były lesiste, a w niektórych ziemiach tak już zaludnione, że im zgoła1381 brakło lasów.
Więc poweselały oblicza, bo wiedziano, że król przy rozmowie o łowach bywa także i wesół, i niezmiernie łaskaw. Książę Ziemowit1382 począł też zaraz opowiadać, dokąd pojadą i na jakiego zwierza będą polowali, a książę Janusz posłał jednego z dworzan, aby sprowadził z miasta jego dwóch „brońców”, którzy żubry wywodzili1383 z ostępów za rogi i łamali kości niedźwiedziom, pragnął ich bowiem królowi pokazać.
Zbyszko chciał bardzo pójść pokłonić się panu, ale nie mógł do niego dostąpić. Z dala tylko kniaź1384 Jamont, zapomniawszy widocznie o ostrej odpowiedzi, jaką swego czasu młody rycerz dał mu w Krakowie, kiwnął mu przyjaźnie głową, dając zarazem znać na migi, aby się do niego przy sposobności zbliżył. Ale w tej chwili jakaś ręka dotknęła ramienia młodego rycerza i słodki, smutny głos ozwał się tuż przy nim:
– Zbyszku…
Młodzian odwrócił się i ujrzał przed sobą Jagienkę. Zajęty poprzednio powitaniem księżny Ziemowitowej, a następnie rozmową z księżną Januszową, nie mógł dotychczas zbliżyć się do dziewczyny, więc ona sama, korzystając z zamieszania, jakie wywołało przybycie króla, przyszła ku niemu.
– Zbyszku – powtórzyła – niech cię pocieszy Bóg i Najświętsza Panna.
– Bóg wam zapłać – odpowiedział rycerz.
I spojrzał z wdzięcznością w jej modre oczy, które w tej chwili przesłoniły się jakby rosą. Po czym stali przed sobą w milczeniu, bo choć ona przyszła do niego jak dobra i smutna siostra, wydała mu się jednak w swej królewskiej postawie i w świetnych dworskich szatach tak inną od dawnej Jagienki, że w pierwszej chwili nie śmiał nawet mówić jej: ty, jak ongi1385 w Zgorzelicach i w Bogdańcu. Ona zaś myślała, że po tych słowach, które wyrzekła, nie ma mu nic więcej do powiedzenia.
I aż zakłopotanie odbiło się na ich twarzach. Ale w tej chwili rum1386 uczynił się na dziedzińcu, albowiem król zasiadł do wieczerzy. Do Zbyszka zbliżyła się znów księżna Januszowa i rzekła:
– Żałośliwa to będzie dla nas obojga uczta, ale mi służ, jakoś dawniej sługiwał.
Więc młody rycerz musiał odejść od Jagienki i gdy goście zasiedli, stanął przy ławce za plecami księżny, aby zmieniać miski i nalewać jej wody i wina. Służąc, mimo woli spoglądał kiedy niekiedy na Jagienkę, która będąc dwórką księżny na Płocku, siedziała tuż obok niej – i również mimo woli musiał podziwiać jej urodę. Jagienka od tych kilku lat urosła znacznie, ale zmienił ją jednak nie tyle wzrost, ile powaga, której nie miała przedtem ani śladu. Dawniej, gdy w kożuszku i z liśćmi w roztarganych włosach ganiała na koniu po borach i lasach, można ją było poczytać bogdaj1387 za urodziwą chłopiankę, teraz na pierwszy rzut oka widać w niej było dziewkę znacznego rodu i wielkiej krwi – taki rozlewał się w jej twarzy spokój. Zbyszko zauważył też, że znikła jej dawna wesołość, ale temu mniej się dziwił, wiedział bowiem o śmierci Zycha. Dziwiła go natomiast najwięcej ta jakowaś jej godność, i z początku zdawało mu się, że to strój daje jej takie pozory. Więc spoglądał kolejno to na złotą przepaskę, która obejmowała jej białe jak śnieg czoło i ciemne włosy spadające w dwóch warkoczach na plecy, to na niebieską, obcisłą, a bramowaną1388 purpurowym szlakiem szatę, pod którą rysowała się wyraźnie jej strzelista postać i dziewicza pierś – i mówił sobie: „Iście1389 prawa1390 księżniczka!” Ale potem uznał, że to nie tylko ubiór jest przyczyną odmiany i że choćby teraz wzięła na siebie prosty kożuch, to już by nie potrafił jej tak lekko brać i tak być z nią śmiałym jak dawniej.
Zauważył następnie, że rozmaici młodzi, a nawet starsi rycerze wpatrują się w nią pilnie i łakomie, a raz, gdy zmieniał przed księżną misę, spostrzegł zapatrzoną i jakby wniebowziętą twarz pana de Lorche i na ten widok uczuł na niego gniew w duszy. Nie uszedł geldryjski1391 rycerz baczności1392 i księżny Januszowej, która, poznawszy go nagle, rzekła:
– Widzisz: de Lorche! Pewnikiem1393 znów się w kim kocha, bo całkiem olśnął1394.
Za czym pochyliła się nieco nad stołem i spojrzawszy w bok ku Jagience, rzekła:
– Wiera1395, że gasną inne świeczki przy tej pochodni.
Zbyszka ciągnęło jednak do Jagienki, gdyż wydała mu się jakby kochająca i kochana krewna, i czuł, że lepszej spólniczki1396 do smutku i większej litości w niczyim sercu nie znajdzie, ale tego wieczora nie mógł do niej więcej przemówić, a to dlatego, że był zajęty służbą, a po wtóre, że przez cały czas uczty gądkowie1397 śpiewali pieśni albo trąby czyniły tak hałaśliwą muzykę, że ci nawet, którzy koło siebie siedzieli, zaledwie mogli się dosłyszeć. Obie też księżne, a z nimi niewiasty, wstały wcześniej od stołów, od króla, książąt i rycerzy, którzy mieli zwyczaj do późna w noc zabawiać się kielichami. Jagience, która niosła poduszkę do siedzenia dla księżny, nijako się było zatrzymać, więc odeszła także, tylko na odchodnym uśmiechnęła się znów Zbyszkowi i skinęła mu głową. Późno dopiero przede dniem młody rycerz, pan de Lorche i dwaj ich giermkowie wracali do gospody. Czas jakiś szli pogrążeni w myślach, ale gdy już byli niedaleko domu, de Lorche począł coś mówić do swego giermka, Pomorzanina, umiejącego dobrze po polsku, a ten zwrócił się następnie do Zbyszka: