Kitabı oku: «Quo vadis», sayfa 14

Yazı tipi:

Rozdział dwudziesty drugi

Winicjusz dopiero w sieni zrozumiał całą trudność przedsięwzięcia. Dom był duży, kilkopiętrowy, jeden z takich, jakich tysiące budowano w Rzymie w widokach zysku z najmu mieszkań, zwykle zaś budowano tak pośpiesznie i licho, że nie było niemal roku, aby kilka z nich nie zapadło się na głowy mieszkańców. Były to prawdziwe ule, zbyt wysokie i zbyt wąskie, pełne komórek i zakamarków, w których gnieździła się ludność uboga, a zarazem nader liczna. W mieście, w którym wiele ulic nie miało nazw, domy owe nie miały numerów; właściciele powierzali pobór komornego niewolnikom, ci jednak, nie obowiązani przez władzę miejską do podawania imion mieszkańców, częstokroć nie znali ich sami. Dopytać się o kogoś w takim domu bywało nieraz niezmiernie trudno, zwłaszcza gdy przy bramie nie było odźwiernego.

Winicjusz z Krotonem przez długą, podobną do korytarza sień dostali się na wąskie, zabudowane z czterech stron podwórko, stanowiące rodzaj wspólnego dla całego domu atrium, z fontanną w środku, której strumień spadał w kamienną misę, wmurowaną w ziemię. Przy wszystkich ścianach biegły w górę zewnętrzne schody, częścią kamienne, częścią drewniane, prowadzące do galerii, z których wchodziło się do mieszkań. Na dole były również mieszkania, niektóre zaopatrzone w drewniane drzwi, inne oddzielone od podwórza tylko za pomocą wełnianych, po większej części wystrzępionych i podartych lub połatanych zasłon.

Godzina była wczesna i na podwórku żywej duszy. Widocznie w całym domu spali jeszcze wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy wrócili z Ostrianum.

– Co uczynimy, panie? – spytał Kroton zatrzymując się.

– Czekajmy tu; może się ktoś zjawi – odrzekł Winicjusz. – Nie trzeba, by nas widziano na podwórzu.

Lecz zarazem myślał, że rada Chilona była praktyczną. Gdyby się miało kilkudziesięciu niewolników, można było obsadzić bramę, która zdawała się być jedynym wyjściem, i przetrząsnąć wszystkie mieszkania, tak zaś należało od razu trafić do mieszkania Ligii, inaczej bowiem chrześcijanie, których zapewne w tym domu nie brakło, mogli ją ostrzec, że jej szukają. Z tego względu było niebezpiecznym i rozpytywanie się obcych osób. Winicjusz przez chwilę namyślał się, czy nie wrócić się po niewolników, gdy wtem spod jednej z zasłon zamykających dalsze mieszkania wyszedł człowiek z sitem w ręku i zbliżył się do fontanny.

Młody człowiek na pierwszy rzut oka poznał Ursusa.

– To Lig! – szepnął Winicjusz.

– Czy mam zaraz połamać mu kości?

– Czekaj.

Ursus nie dostrzegł ich, albowiem stali w mroku sieni, i począł spokojnie opłukiwać w wodzie jarzyny napełniające sito. Widocznym było, że po całej nocy spędzonej na cmentarzu zamierzał przygotować z nich śniadanie. Po chwili, ukończywszy swą czynność, wziął mokre sito i zniknął z nim razem za zasłoną. Kroton i Winicjusz ruszyli za nim, sądząc, że wpadną wprost do mieszkania Ligii.

Więc zdziwienie ich było niepomierne, gdy spostrzegli, że zasłona oddzielała od podwórza nie mieszkanie, ale drugi ciemny korytarz, na końcu którego widać było ogródek, złożony z kilku cyprysów, kilku mirtowych krzaków, i mały domek, przylepiony do ślepej tylnej ściany innej kamienicy.

Obaj zrozumieli natychmiast, że jest to dla nich okoliczność pomyślna. Na podwórzu mogło powstać zbiegowisko wszystkich mieszkańców, ustronność zaś domku ułatwiała przedsięwzięcie. Prędko uwiną się z obrońcami, a raczej z Ursusem, po czym z porwaną Ligią równie prędko dostaną się na ulicę, a tam już dadzą sobie rady. Prawdopodobnie nikt ich nie zaczepi, gdyby ich zaczepiono, powiedzą, że chodzi o zbiegłą zakładniczkę cezara, w ostatnim zaś razie Winicjusz da się poznać wigilom i wezwie ich pomocy.

Ursus wchodził już prawie do domku, gdy szelest kroków zwrócił jego uwagę, więc przystanął, a ujrzawszy dwóch ludzi złożył sito na balustradzie i zawrócił ku nim.

– A czego tu szukacie? – spytał.

– Ciebie! – odparł Winicjusz.

Po czym zwróciwszy się do Krotona zawołał prędkim, cichym głosem:

– Zabij!

Kroto rzucił się jak tygrys i w jednej chwili, zanim Lig zdołał się opamiętać lub rozpoznać nieprzyjaciół, chwycił go w swoje stalowe ramiona.

Lecz Winicjusz zbyt był pewien jego nadludzkiej siły, by czekać na koniec walki, więc pominąwszy ich skoczył ku drzwiom domku, pchnął je i znalazł się w ciemnej nieco izbie, rozświeconej jednak przez ogień palący się na kominie. Blask tego płomienia padał wprost na twarz Ligii. Drugą osobą siedzącą przy ognisku był ów starzec, który towarzyszył dziewczynie i Ursusowi w drodze z Ostrianum.

Winicjusz wpadł tak nagle, że zanim Ligia mogła go rozpoznać, chwycił ją wpół i uniósłszy w górę, rzucił się znów ku drzwiom. Starzec zdołał mu je wprawdzie zastąpić, lecz on, przycisnąwszy dziewczynę jednym ramieniem do piersi, odtrącił go drugą, wolną ręką. Kaptur spadł mu z głowy i wówczas na widok tej znajomej sobie, a straszliwej w tej chwili twarzy krew ścięła się w Ligii z przerażenia, a głos zamarł jej w gardle. Chciała wołać o pomoc i nie mogła. Również na próżno chciała uchwycić za ramę drzwi, by dać opór. Palce jej zesunęły się po kamieniu i byłaby straciła przytomność, gdyby nie okropny obraz, który uderzył jej oczy, gdy Winicjusz wypadł z nią do ogrodu.

Oto Ursus trzymał w ramionach jakiegoś człowieka, całkiem przegiętego w tył, z przechyloną głową i ustami we krwi. Ujrzawszy ich, raz jeszcze uderzył pięścią w tę głowę i w jednym mgnieniu oka skoczył, jak rozjuszony zwierz, ku Winicjuszowi.

„Śmierć!” – pomyślał młody patrycjusz.

A potem usłyszał, jakby przez sen, okrzyk Ligii: „Nie zabijaj!” – następnie uczuł, że coś, jakby piorun, rozwiązało jego ręce, którymi ją obejmował, wreszcie ziemia zakręciła się z nim i światło dnia zgasło w jego oczach.

Chilo jednakże, ukryty za węgłem narożnika, czekał, co się stanie, albowiem ciekawość walczyła w nim ze strachem. Myślał również, że jeśli im się uda porwać Ligię, to dobrze będzie być przy Winicjuszu. Urbana nie obawiał się już, był bowiem także pewny, że Kroto go zabije. Natomiast liczył, że w razie gdyby na pustych dotąd ulicach zaczęło się tworzyć zbiegowisko, gdyby chrześcijanie lub jacykolwiek ludzie chcieli stawić opór Winicjuszowi, tedy on przemówi do nich jako przedstawiciel władzy, jako wykonawca woli cezara, a w ostatnim razie wezwie wigilów na pomoc młodemu patrycjuszowi przeciw ulicznej hołocie i tym zaskarbi sobie nowe łaski. W duszy sądził zawsze, że postępek Winicjusza jest nieroztropny, bacząc jednak na straszliwą siłę Krotona, przypuszczał, że może się udać. „Gdyby było z nimi źle, sam trybun będzie niósł dziewczynę, a Kroto utoruje mu drogę”. Czas jednakże dłużył mu się, niepokoiła go cisza sieni, na którą z daleka spoglądał.

„Jeśli nie trafią do jej kryjówki, a naczynią hałasu, to ją spłoszą”.

I myśl o tym nie była mu zresztą przykrą, rozumiał bowiem, że w takim razie będzie znów potrzebny Winicjuszowi i znów potrafi z niego wycisnąć pokaźną ilość sestercji.

– Cokolwiek uczynią – mówił sobie – dla mnie uczynią, choć żaden się tego nie domyśla… Bogowie, bogowie, pozwólcie mi tylko…

I nagle urwał, zdawało mu się bowiem, że coś wychyliło się z sieni, więc przycisnąwszy się do muru, począł patrzeć, tamując dech w piersiach.

I nie mylił się, z sieni bowiem wysunęła się do wpół jakaś głowa i poczęła się rozglądać dookoła.

Po chwili jednak znikła.

„To Winicjusz albo Kroto – pomyślał Chilo – ale jeśli porwali dziewkę, dlaczego ona nie krzyczy i po co wyglądają na ulicę? Ludzi i tak muszą napotkać, bo nim dojdą do Karynów, ruch się zrobi na mieście. Co to? Na wszystkich bogów nieśmiertelnych!…”

I nagle resztki włosów zjeżyły mu się na głowie.

We drzwiach pokazał się Ursus z przewieszonym przez ramię ciałem Krotona i rozejrzawszy się raz jeszcze, począł z nim biec pustą ulicą ku rzece.

Chilo uczynił się przy murze tak płaski jak kawał tynku.

„Zginąłem, jeśli mnie dojrzy!” – pomyślał.

Lecz Ursus przebiegł szybko koło narożnika i zniknął za następnym domem. Chilo zaś, nie czekając dłużej, począł biec w głąb poprzecznej uliczki, dzwoniąc zębami z przerażenia i z chyżością, która by nawet w młodzieńcu mogła dziwić.

„Jeśli wracając dojrzy mnie z daleka, to dogna i zabije – mówił sobie. – Ratuj mnie, Zeusie, ratuj, Apollinie, ratuj, Hermesie, ratuj, Boże chrześcijan! Opuszczę Rzym, wrócę do Mezembrii, ale ocalcie mnie z rąk tego demona”.

I ten Lig, który zabił Krotona, wydawał mu się w tej chwili rzeczywiście jakąś nadludzką istotą. Biegnąc myślał, że to może być jaki bóg, który wziął na siebie postać barbarzyńcy. W tej chwili wierzył we wszystkich bogów świata i we wszystkie mity, z których drwił zwykłego czasu. Przelatywało mu także przez głowę, że Krotona mógł zabić Bóg chrześcijan, i włosy zjeżały mu się znów na głowie na myśl, że zadarł z taką potęgą.

Dopiero przebiegłszy kilka zaułków i spostrzegłszy jakichś robotników idących z dala naprzeciw, uspokoił się nieco. W piersiach brakło mu już tchu, siadł więc na progu domu i począł rogiem płaszcza obcierać pokryte potem czoło.

„Stary jestem i potrzebuję spokoju” – rzekł.

Ludzie, idący naprzeciw, skręcili na jakąś boczną uliczkę i znów ogarnęła go pustka. Miasto spało jeszcze. Rankami ruch czynił się wcześniej właśnie w zamożniejszych dzielnicach, gdzie niewolnicy bogatych domów zmuszeni byli wstawać do dnia, w tych zaś, które zamieszkiwała ludność wolna, żywiona kosztem państwa, zatem próżniacza, budzono się, zwłaszcza w zimie, dość późno. Chilo, przesiedziawszy czas jakiś na progu, uczuł dojmujący chłód, więc powstał i przekonawszy się, że nie zgubił kieski, którą dostał od Winicjusza, wolniejszym już krokiem skierował się ku rzece.

– Może obaczę gdzie ciało Krotona – mówił sobie. – Bogowie! Ten Lig, jeśli jest człowiekiem, mógłby w ciągu jednego roku zarobić miliony sestercji, albowiem jeśli Krotona udusił jak szczenię, to któż mu się oprze? Za każde wystąpienie na arenie dano by mu złota tyle, ile sam waży. Lepiej on strzeże tej dziewki niż Cerber piekła. Ale niech go też to piekło pochłonie! Nie chcę mieć z nim do czynienia. Zanadto jest kościsty. Co tu jednak począć? Stała się rzecz straszna. Jeśli on takiemu Krotonowi połamał kości, to pewno i dusza Winicjusza kwili tam nad tym przeklętym domem, czekając pogrzebu. Na Kastora! To przecie patrycjusz, przyjaciel cezara, krewny Petroniusza, pan znany w całym Rzymie i trybun wojskowy. Śmierć jego nie ujdzie im na sucho… Gdybym też na przykład udał się do obozu pretorianów albo do wigilów?…

Tu zamilkł i począł się namyślać, lecz po chwili rzekł:

– Biada mi! Któż wprowadził go do tego domu, jeśli nie ja?… Jego wyzwoleńcy i niewolnicy wiedzą, żem do niego przychodził, a niektórzy wiedzą, w jakim celu. Co będzie, gdy posądzą mnie, żem umyślnie wskazał mu dom, w którym spotkała go śmierć? Choćby pokazało się potem w sądzie, żem jej nie chciał, i tak powiedzą, żem ja jej przyczyną… A to przecie patrycjusz, więc w żadnym razie nie ujdzie mi to bezkarnie. Ale gdybym milczkiem opuścił Rzym i przeniósł się gdzieś daleko, to podałbym się w tym większe podejrzenie.

I tak, i tak było źle. Chodziło tylko o to, by wybrać złe mniejsze. Rzym był ogromnym miastem, a jednak Chilon uczuł, że może mu być w nim za ciasno. Bo każdy inny mógłby pójść wprost do prefekta wigilów, opowiedzieć, co się stało, i choćby padło na niego jakoweś podejrzenie, czekać spokojnie na śledztwo. Ale cała przeszłość Chilona była tego rodzaju, że wszelka bliższa znajomość bądź z prefektem miasta, bądź z prefektem wigilów musiałaby nań sprowadzić nader poważne kłopoty, a zarazem uzasadnić wszelkie podejrzenia, jakie by przyjść mogły do głowy urzędnikom.

Z drugiej strony, uciec było to utwierdzić Petroniusza w mniemaniu, że Winicjusz został zdradzony i zamordowany skutkiem zmowy. Owóż Petroniusz był człowiek potężny, który mógł mieć na rozkazy policję w całym państwie i który niechybnie postarałby się odnaleźć winowajców choćby na krańcach świata. Jednakże Chilonowi przyszło do głowy, czyby nie udać się wprost do niego i nie opowiedzieć mu, co się zdarzyło. Tak! był to najlepszy sposób. Petroniusz był człowiekiem spokojnym i Chilo mógł być pewnym przynajmniej tego, że go wysłucha do końca. Petroniusz, który znał sprawę od początku, łatwiej też uwierzyłby w niewinność Chilona niż prefekci.

Żeby jednak udać się do niego, trzeba było wiedzieć na pewno, co stało się z Winicjuszem, Chilo zaś tego nie wiedział. Widział wprawdzie Liga skradającego się do rzeki z ciałem Krotona, ale nic więcej. Winicjusz mógł być zabitym, ale mógł też być rannym lub schwytanym. Teraz dopiero przyszło Chilonowi do głowy, że chrześcijanie zapewne nie ośmieliliby się zabić człowieka tak potężnego, augustianina i wysokiego urzędnika wojskowego, albowiem tego rodzaju postępek mógł ściągnąć na nich ogólne prześladowanie. Prawdopodobniejszym było, że zatrzymali go przemocą, aby dać czas Ligii do ponownego ukrycia się w innym miejscu.

Myśl ta napełniła Chilona otuchą.

„Jeśli ten ligijski smok nie rozdarł go w pierwszym zapędzie, tedy jest żywy, a jeśli jest żywy, tedy sam da świadectwo, żem go nie zdradził, a wówczas nie tylko nic mi nie grozi, ale (o Hermesie, licz znów na dwie jałówki!) otwiera się przede mną nowe pole… Mogę dać znać jednemu z wyzwoleńców, gdzie ma szukać pana, a czy on uda się do prefekta, czy nie, to jego rzecz, bylebym ja się do niego nie udawał… Mogę także pójść do Petroniusza i liczyć na nagrodę… Szukałem Ligii, teraz będę szukał Winicjusza, a potem znów Ligii… Trzeba jednak naprzód wiedzieć, czy żyw, czy zabit299”.

Tu przeszło mu przez głowę, że mógłby nocą udać się do piekarza Demasa i spytać o to Ursusa. Ale myśl tę porzucił natychmiast. Wolał nie mieć nic do czynienia z Ursusem. Mógł słusznie przypuszczać, że jeśli Ursus nie zabił Glauka, to widocznie został przestrzeżony przez któregoś ze starszych chrześcijańskich, któremu wyznał swój zamiar, że to sprawa nieczysta i że chciał go do niej namówić jakiś zdrajca. Zresztą na samo wspomnienie Ursusa Chilona przebiegał dreszcz po całym ciele. Natomiast pomyślał, że wieczorem wyśle Eurycjusza po wieści do tego domu, w którym wypadek się zdarzył. Tymczasem potrzebował pożywić się, wykąpać i wypocząć. Niespana noc, droga do Ostrianum i ucieczka z Zatybrza strudziły go istotnie nad wszelką miarę.

Jedna rzecz pocieszała go stale: oto, że miał przy sobie dwie kieski: tę, którą Winicjusz dał mu w domu, i tę, którą mu rzucił w powrotnej drodze z cmentarza. Ze względu też na tę szczęśliwą okoliczność, jak również ze względu na wszelkie wzruszenia, przez jakie przeszedł, postanowił zjeść obficiej i napić się lepszego wina niż zwykle.

I gdy wreszcie nadeszła godzina otwarcia winiarni, uczynił to w mierze tak znacznej, iż zapomniał o kąpieli. Chciało mu się przede wszystkim spać i senność odjęła mu siły do tego stopnia, że wrócił zupełnie chwiejnym krokiem do swego mieszkania na Suburze, gdzie czekała go zakupiona za Winicjuszowe pieniądze niewolnica.

Tam, wszedłszy do ciemnego jak lisia jama cubiculum, rzucił się na posłanie i zasnął w jednej chwili.

Zbudził się dopiero wieczorem, a raczej zbudziła go niewolnica wzywając go, by wstawał, albowiem ktoś szuka go i chce się z nim widzieć w pilnej sprawie.

Czujny Chilo oprzytomniał w jednej chwili, zarzucił naprędce płaszcz z kapturem i kazawszy się niewolnicy usunąć na bok, wyjrzał naprzód ostrożnie na zewnątrz.

I zmartwiał! Albowiem przez drzwi cubiculum ujrzał olbrzymią postać Ursusa.

Na ów widok uczuł, że nogi i głowa jego stają się zimne jak lód, serce przestaje bić w piersiach, po krzyżu chodzą roje mrówek… Czas jakiś nie mógł przemówić, następnie jednak, szczękając zębami, rzekł, a raczej wyjęczał:

– Syro! Nie ma mnie… nie znam… tego… dobrego człowieka…

– Powiedziałam mu, że jesteś i że śpisz, panie – odrzekła dziewczyna – on zaś żądał, by cię rozbudzić…

– O bogi!… Każę cię…

Lecz Ursus, jakby zniecierpliwiony zwłoką, zbliżył się do drzwi cubiculum i schyliwszy się wsadził do wnętrza głowę.

– Chilonie Chilonidesie! – rzekł.

– Pax tecum! Pax, pax!300 – odpowiedział Chilon. – O najlepszy z chrześcijan! Tak! Jestem Chilonem, ale to omyłka… Nie znam cię!

– Chilonie Chilonidesie – powtórzył Ursus. – Pan twój, Winicjusz, wzywa cię, abyś się do niego udał wraz ze mną.

Rozdział dwudziesty trzeci

Winicjusza obudził dotkliwy ból. W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, gdzie jest i co się z nim dzieje. W głowie czuł szum i oczy jego były zakryte jakby mgłą. Stopniowo jednak wracała mu przytomność i wreszcie przez ową mgłę dojrzał trzech schylonych nad sobą ludzi. Dwóch rozpoznał: jeden był Ursus, drugi – ten starzec, którego obalił unosząc Ligię. Trzeci, zupełnie obcy, trzymał jego lewą rękę i dotykając jej wzdłuż łokcia aż do ramienia i obojczyka, zadawał mu właśnie ból tak straszny, iż Winicjusz sądząc, że to jest jakiś rodzaj dokonywanej nad nim zemsty, rzekł przez zaciśnięte zęby:

– Zabijcie mnie.

Lecz oni nie zdawali się uważać na jego słowa, jakby nie słyszeli ich lub jakby je poczytywali za zwykły jęk cierpienia. Ursus, ze swoją zatroskaną, a zarazem groźną twarzą barbarzyńcy, trzymał pęki białych szmat podartych na długie pasy, starzec zaś mówił do człowieka, który naciskał ramię Winicjusza:

– Glauku, jestżeś pewny, że ta rana w głowie nie jest śmiertelna?

– Tak jest, cny301 Kryspie – odpowiedział Glaukus. – Służąc jako niewolnik na flocie, a potem mieszkając w Neapolis, opatrywałem wiele ran, i z zysków, jakie mi przynosiło to zajęcie, wykupiłem wreszcie siebie i swoich… Rana w głowie jest lekka. Gdy ten człowiek (tu wskazał głową na Ursusa) odebrał młodzieńcowi dziewczynę i pchnął go na mur, ów widocznie, padając, zasłonił się ręką, którą wybił i złamał, ale przez to ocalił głowę – i życie.

– Niejednego już z braci miałeś w swej opiece – odpowiedział Kryspus – i słyniesz jako biegły lekarz… Dlatego to posłałem po ciebie Ursusa.

– Który po drodze wyznał mi, iż jeszcze wczoraj gotów był mnie zabić.

– Ale pierwej niż tobie wyznał swój zamiar mnie – ja zaś, który znam ciebie i twoją miłość do Chrystusa, wytłumaczyłem mu, że nie ty jesteś zdrajcą, ale ów nieznajomy, który go do zabójstwa chciał namówić.

– To był zły duch, ale ja wziąłem go za anioła – odrzekł z westchnieniem Ursus.

– Kiedy indziej opowiesz mi to – rzekł Glaukus – ale teraz musimy myśleć o rannym.

I to rzekłszy począł nastawiać ramię Winicjusza, który mimo iż Kryspus skrapiał mu twarz wodą, mdlał ciągle z bólu. Była to zresztą szczęśliwa dla niego okoliczność, nie czuł bowiem nastawiania nogi ani opasywania złamanego ramienia, które Glaukus ujął w dwie wklęsłe deseczki, a następnie obwiązał szybko i silnie, aby je unieruchomić.

Lecz po dokonaniu operacji rozbudził się znowu – i ujrzał nad sobą Ligię.

Stała tuż przy jego łóżku, trzymając przed sobą miedziane wiaderko z wodą, w której Glaukus zanurzał od czasu do czasu gąbkę i zwilżał nią jego głowę.

Winicjusz patrzył i oczom nie wierzył. Zdawało mu się, że to sen albo gorączka stawia przed nim drogie widmo – i po długiej dopiero chwili zdołał wyszeptać:

– Ligio…

Na jego głos wiaderko zadrżało w jej ręku, lecz zwróciła na niego oczy pełne smutku.

– Pokój z tobą! – odrzekła z cicha.

I stała z wyciągniętymi przed się rękoma, z twarzą pełną litości i żalu.

On zaś patrzył na nią, jakby chcąc napełnić nią źrenice tak, aby po zamknięciu powiek obraz jej został mu pod nimi. Patrzył na jej twarz, bledszą i szczuplejszą niż dawniej, na skręty ciemnych włosów, na ubogi ubiór robotnicy; patrzył tak uporczywie, że aż pod wpływem jego wzroku jej śnieżne czoło poczęło różowieć – i naprzód pomyślał, że ją kocha zawsze, a po wtóre, że ta jej bladość i to jej ubóstwo są jego dziełem, że on to wypędził ją z domu, gdzie ją kochano i gdzie ją otaczał dostatek i wygody, a wtrącił do tej mizernej izby i odział w ten nędzny płaszcz z ciemnej wełny.

Ponieważ zaś pragnąłby ją odziać w najdroższe złotogłowy302 i we wszystkie klejnoty świata, więc zdjęło go zdumienie, trwoga, litość – i żal tak wielki, że byłby jej do nóg padł, gdyby mógł się poruszyć.

– Ligio – rzekł – nie pozwoliłaś mnie zabić.

A ona odpowiedziała ze słodyczą:

– Niech Bóg wróci ci zdrowie.

Dla Winicjusza, który miał poczucie i tych krzywd, które jej dawniej wyrządził, i tej, którą chciał wyrządzić świeżo, był w słowach Ligii prawdziwy balsam. Zapomniał w tej chwili, że przez jej usta może mówić chrześcijańska nauka, a czuł tylko, że mówi umiłowana kobieta i że w odpowiedzi jej jest jakaś osobista tkliwość i wprost nadludzka dobroć, która wstrząsa nim do głębi duszy. Jak poprzednio z bólu, tak teraz osłabł ze wzruszenia. Ogarnęła go jakaś niemoc, zarazem ogromna i słodka. Doznał takiego wrażenia, jakby się zapadał gdzieś w otchłań, ale czuł przy tym, że mu jest dobrze – i że jest szczęśliwy. Myślał też w tej chwili osłabienia, że stoi nad nim bóstwo.

Tymczasem Glaukus skończył obmywać ranę w jego głowie i przyłożył do niej maść gojącą. Ursus zabrał miednik303 z rąk Ligii, ona zaś, wziąwszy przygotowaną na stole czarę z wodą pomieszaną z winem, przyłożyła ją do ust rannego. Winicjusz wypił chciwie, po czym doznał ogromnej ulgi. Po dokonanym opatrunku ból prawie minął. Rany i stłuczenia poczęły tężeć. Wróciła mu zupełna przytomność.

– Daj mi pić jeszcze – rzekł.

Ligia odeszła z próżną czarą do drugiej izby, natomiast Kryspus, po krótkich słowach zamienionych z Glaukiem, zbliżył się do łóżka i rzekł:

– Winicjuszu, Bóg nie pozwolił ci popełnić złego uczynku, ale zachował cię przy życiu, byś opamiętał się w duszy. Ten, wobec którego człowiek jest tylko prochem – podał cię bezbronnego w ręce nasze, lecz Chrystus, w którego wierzymy, kazał nam miłować nawet nieprzyjaciół. Więc opatrzyliśmy twoje rany i jako rzekła Ligia, będziemy modlić się, aby Bóg wrócił ci zdrowie, ale dłużej nad tobą czuwać nie możemy. Zostań więc w spokoju i pomyśl, czyli godziłoby ci się prześladować dłużej Ligię, którą pozbawiłeś opiekunów, dachu – i nas, którzyśmy ci dobrym za złe wypłacili?

– Chcecie mnie opuścić? – spytał Winicjusz.

– Chcemy opuścić ten dom, w którym może nas dosięgnąć prześladowanie prefekta miasta. Towarzysz twój został zabity, ty zaś, który jesteś możnym między swymi, leżysz ranny. Nie z naszej to winy się stało, ale na nas musiałby spaść gniew prawa…

– Prześladowania się nie bójcie – rzekł Winicjusz. – Ja was osłonię.

Kryspus nie chciał mu odpowiedzieć, że chodzi im nie tylko o prefekta i policję, ale że nie mając zaufania i do niego także, chcą zabezpieczyć Ligię przed dalszym jego pościgiem.

– Panie – rzekł – prawa twoja ręka jest zdrowa – więc oto tabliczki i styl304: napisz do sług, aby przyszli do ciebie dziś wieczór z lektyką i odnieśli cię do twego domu, w którym ci będzie wygodniej niż wśród naszego ubóstwa. My tu mieszkamy u biednej wdowy, która wkrótce nadejdzie z synem swoim – i owo pacholę odniesie twój list, my zaś musimy wszyscy szukać innego schronienia.

Winicjusz pobladł, pojął bowiem, że chcą go rozłączyć z Ligią i że gdy straci ją ponownie, to może nigdy w życiu jej nie ujrzeć… Rozumiał wprawdzie, że zaszły między nią i nim rzeczy wielkie, na mocy których, chcąc ją posiąść, musi szukać jakichś nowych dróg, o których nie miał jeszcze czasu myśleć. Rozumiał również, że cokolwiek by powiedział tym ludziom – choćby im zaprzysiągł, że wróci Ligię Pomponii Grecynie, to mają prawo mu nie uwierzyć i nie uwierzą. Przecie mógł to uczynić już dawniej; przecie mógł, zamiast prześladować Ligię, udać się do Pomponii – i przysiąc jej, że się pościgu wyrzeka, a w takim razie sama Pomponia byłaby odszukała i zabrała na powrót dziewczynę. – Nie! Czuł, że żadne tego rodzaju przyrzeczenia nie zdołają ich wstrzymać i żadna uroczysta przysięga nie zostanie przyjęta, tym bardziej że nie będąc chrześcijaninem mógłby im chyba przysiąc na bogów nieśmiertelnych, w których sam nie bardzo wierzył, a których oni uważali za złe duchy.

Pragnął jednak rozpaczliwie przejednać i Ligię, i tych jej opiekunów – jakimkolwiek sposobem, na to zaś potrzebował czasu. Chodziło mu także o to, by choć kilka dni patrzeć na nią. Jak tonącemu każdy odłam deski lub wiosła wydaje się zbawieniem, tak i jemu wydawało się, iż przez te kilka dni zdoła może powiedzieć coś takiego, co go do niej zbliży, że może coś obmyśli, że może coś zajdzie pomyślnego.

Więc zebrawszy myśli rzekł:

– Posłuchajcie mnie, chrześcijanie. Wczoraj byłem wraz z wami na Ostrianum i słuchałem waszej nauki, ale choćbym jej nie znał, wasze uczynki przekonałyby mnie, iż jesteście ludzie uczciwi i dobrzy. Powiedzcie owej wdowie, która zamieszkuje ten dom, aby została w nim, wy zostańcie także i mnie pozwólcie zostać. Niech ten człowiek (tu zwrócił wzrok na Glauka), który jest lekarzem lub przynajmniej zna się na opatrywaniu ran, powie, czy można mnie dziś przenosić. Jestem chory i mam złamane ramię, które musi choć kilka dni zostać nieruchome – i dlatego oświadczam wam, iż nie ruszę się stąd, chyba mnie przemocą wyniesiecie.

Tu przerwał, bo w rozbitej jego piersi zbrakło oddechu, Kryspus zaś rzekł:

– Nikt, panie, nie użyje przeciw tobie przemocy, my tylko uniesiemy stąd nasze głowy.

Na to nieprzywykły do oporu młody człowiek zmarszczył brwi i rzekł:

– Pozwól mi odetchnąć.

Po chwili zaś począł znów mówić:

– O Krotona, którego zdusił Ursus, nikt nie zapyta, miał dziś jechać do Benewentu, dokąd wezwał go Watyniusz, wszyscy więc będą myśleli, że wyjechał. Gdyśmy weszli z Krotonem do tego domu, nie widział nas nikt prócz jednego Greka, który był z nami w Ostrianum. Powiem wam, gdzie mieszka, sprowadźcie mi go – ja zaś nakażę mu milczenie, albowiem jest to człowiek przeze mnie płatny. Do domu mego napiszę list, żem wyjechał także do Benewentu. Gdyby Grek już dał znać prefektowi, oświadczę mu, żem Krotona sam zabił i że on to złamał mi rękę. Tak uczynię, na cienie ojca i matki mojej! – a więc możecie tu pozostać bezpiecznie, gdyż włos nie spadnie z żadnej głowy. Sprowadźcie mi prędko Greka, który zwie się Chilo Chilonides!

– Więc Glaukus zostanie przy tobie, panie – rzekł Kryspus – i wraz z wdową będzie miał pieczę nad tobą.

Winicjusz zmarszczył brwi jeszcze silniej.

– Uważ, stary człowieku, co powiem – rzekł. – Winienem ci wdzięczność i wydajesz się dobrym i uczciwym człowiekiem, ale nie mówisz mi tego, co masz na dnie duszy. Ty się obawiasz, bym nie wezwał moich niewolników i nie kazał im zabrać Ligii? Zali tak nie jest?

– Tak jest! – odrzekł z pewną surowością Kryspus.

– Tedy zważ, że z Chilonem będę rozmawiał przy was i że przy was napiszę list do domu, iżem wyjechał – i że innych posłańców, jak wy, później nie znajdę… Rozważ to sam i nie drażnij mnie dłużej.

Tu wzburzył się i twarz skurczyła mu się z gniewu, po czym jął mówić w uniesieniu:

– Zaliś ty myślał, że ja się zaprę, iż chcę pozostać dlatego, by ją widzieć?… Głupi by odgadł, choćbym się zaparł. Ale przemocą nie będę jej więcej brał… Tobie zaś powiem co innego. Jeśli ona tu nie zostanie, to tą zdrową ręką pozrywam wiązania z ramienia, nie przyjmę jadła ni napoju i niech śmierć moja spadnie na ciebie i na twoich braci. Czemuś mnie opatrywał, czemuś nie kazał mnie zabić?

I pobladł z gniewu i osłabienia. Lecz Ligia, która z drugiej izby słyszała całą rozmowę i która była pewną, iż Winicjusz spełni to, co zapowiada, zlękła się jego słów. Nie chciała za nic jego śmierci. Raniony i bezbronny budził w niej tylko litość, nie strach. Od czasu ucieczki żyjąc wśród ludzi pogrążonych w ciągłym upojeniu religijnym, rozmyślających tylko o ofiarach, poświęceniach i miłosierdziu bez granic, sama upoiła się tym nowym tchnieniem do tego stopnia, że zastąpiło ono dla niej dom, rodzinę, stracone szczęście i zarazem uczyniło z niej jedną z takich dziewic chrześcijanek, które zmieniły później starą duszę świata. Winicjusz zbyt zaważył w jej losach i zbyt się jej narzucił, by mogła o nim zapomnieć. Myślała o nim po całych dniach i nieraz prosiła Boga o taką chwilę, w której, idąc za tchnieniem nauki, mogłaby mu wypłacić się dobrem za złe, miłosierdziem za prześladowanie, złamać go, zdobyć dla Chrystusa i zbawić. A teraz zdawało się jej właśnie, że taka chwila nadeszła i że modlitwy jej zostały wysłuchane.

Zbliżyła się więc do Kryspusa z twarzą jakby natchnioną i poczęła mówić tak, jakby przez nią mówił głos jakiś inny:

– Kryspie, niech on zostanie między nami i my pozostaniemy z nim, dopóki Chrystus go nie uzdrowi.

A stary prezbiter, przywykły szukać we wszystkim tchnień Bożych, widząc jej egzaltację pomyślał zaraz, że może mówi przez nią moc wyższa, i uląkłszy się w sercu, pochylił swą głowę.

– Niech się tak stanie, jak mówisz – rzekł.

Na Winicjuszu, który przez cały czas nie spuszczał jej z oczu, to szybkie posłuszeństwo Kryspa uczyniło dziwne i przejmujące wrażenie. Wydało mu się, że Ligia jest między chrześcijanami jakąś Sybillą czy kapłanką, którą otacza cześć i posłuch. I mimo woli poddał się także tej czci. Do miłości, jaką czuł, przyłączyła się teraz jakby pewna obawa, wobec której miłość sama stawała się czymś niemal zuchwałym. Nie umiał przy tym oswoić się z myślą, że stosunek ich został zmieniony, że teraz nie ona od jego, ale on zależy od jej woli, że leży oto chory, złamany, że przestał być siłą napastniczą – zdobywczą i że jest jakby bezbronnym dzieckiem na jej opiece. Dla jego natury dumnej i samowolnej stosunek podobny względem każdej innej istoty byłby upokorzeniem – tym razem jednak nie tylko nie odczuł upokorzenia, ale był jej wdzięczny jak swojej pani. Były to poczucia w nim niesłychane, które dniem przedtem nie chciałyby mu się w głowie pomieścić i które zdumiewałyby go nawet w tej jeszcze chwili, gdyby umiał sobie jasno zdać z nich sprawę. Lecz on nie pytał teraz, dlaczego tak jest, jakby to było rzeczą zupełnie naturalną, czuł się tylko szczęśliwy, że zostaje.

I chciał jej dziękować – z wdzięcznością i jeszcze z jakimś uczuciem tak dalece mu nie znanym, że go nawet nazwać nie umiał, ponieważ było po prostu pokorą. Lecz poprzednie uniesienie wyczerpało go tak, że nie mógł mówić i dziękował jej tylko oczyma, w których świeciła radość, że zostaje przy niej i że będzie mógł na nią patrzeć jutro, pojutrze, może długo. Radość tę mieszała mu tylko obawa, by nie stracić tego, co zyskał, tak wielka, że gdy Ligia podała mu znów po chwili wody i gdy chwyciła go przy tym ochota, by objąć jej dłoń – bał się tego uczynić, bał się – on, ten sam Winicjusz, który na uczcie u cezara całował przemocą jej usta, a po jej ucieczce obiecał sobie, że będzie ją za włosy włóczył do cubiculum lub każe ją smagać.

299.żyw, zabit (daw. krótkie formy przym.) – dziś: żywy, zabity. [przypis edytorski]
300.Pax tecum! Pax, pax! (łac.) – Pokój z tobą! Pokój, pokój! [przypis edytorski]
301.cny (przestarz.) – cnotliwy, prawy, szlachetny. [przypis edytorski]
302.złotogłów – kosztowna tkanina ze złotą nicią. [przypis edytorski]
303.miednik – właść. miednica. [przypis edytorski]
304.styl (z łac.) – rylec, narzędzie do rycia liter na woskowanych tabliczkach. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
12+
Litres'teki yayın tarihi:
02 haziran 2020
Hacim:
710 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 4, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 4 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,4, 7 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,7, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,7, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,7, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 5 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 2 oylamaya göre