Kitabı oku: «Quo vadis», sayfa 19
Rozdział trzydziesty
Cezar wróciwszy do Rzymu zły był, że wrócił, i po kilku dniach już zapłonął na nowo chęcią wyjazdu do Achai. Wydał nawet edykt, w którym oświadczał, że nieobecność jego nie potrwa długo i że rzeczy publiczne na żadną szkodę z tego powodu nie będą narażone. Za czym w towarzystwie augustianów, między którymi znajdował się i Winicjusz, udał się na Kapitol, by złożyć bogom ofiary za pomyślną podróż. Lecz na drugi dzień, gdy z kolei odwiedził przybytek Westy, zaszedł wypadek, który wpłynął na zmianę wszystkich zamiarów. Nero nie wierzył w bogów, ale bał się ich, zwłaszcza zaś tajemnicza Westa taką przejmowała go obawą, że na widok bóstwa i świętego ognia włosy podniosły mu się nagle z przerażenia, zwarły się zęby, drżenie przebiegło po wszystkich członkach i osunął się na ręce Winicjusza, który wypadkiem znajdował się tuż za nim. Wyniesiono go natychmiast ze świątyni i przeprowadzono na Palatyn, gdzie, lubo niebawem przyszedł zupełnie do siebie, nie opuszczał jednak łoża przez cały dzień. Oświadczył też, ku wielkiemu zdziwieniu obecnych, że zamiar wyjazdu odkłada stanowczo do czasów późniejszych, gdyż bóstwo ostrzegło go tajemnie przed pośpiechem. W godzinę później głoszono już publicznie ludowi po całym Rzymie, że cezar widząc zasmucone twarze obywateli, powodowany miłością ku nim, jako ojciec ku dzieciom, zostaje z nimi, by dzielić ich uciechy i dolę. Lud, uradowany z postanowienia, a zarazem pewien, że nie chybią igrzyska i rozdawnictwo zboża, zebrał się tłumnie przed bramą Palatyńską, wydając okrzyki na cześć boskiego cezara, ów zaś przerwał grę w kości, w którą się zabawiał z augustianami, i rzekł:
– Tak, trzeba było odłożyć; Egipt i władztwo nad Wschodem wedle przepowiedni nie może mnie minąć, więc i Achaja mi nie przepadnie. Każę przekopać istm342 koryncki, a w Egipcie wzniesiem takie pomniki, przy których piramidy wydadzą się igraszką dziecinną. Każę zbudować Sfinksa większego siedem razy od tego, który koło Memfis patrzy w pustynię, ale każę mu dać twarz moją. Wieki potomne będą mówiły tylko o tym pomniku i o mnie.
– Zbudowałeś sobie już pomnik swymi wierszami, większy nie siedem, ale trzy razy po siedem od piramidy Cheopsa – rzekł Petroniusz.
– A śpiewem? – spytał Nero.
– Niestety! Gdyby to umiano zbudować ci taki posąg jak posąg Memnona, który by odzywał się twoim głosem o wschodzie słońca! Morza przyległe Egiptowi roiłyby się po wiek wieków od okrętów, na których tłumy z trzech części świata wsłuchiwałyby się w pieśń twoją.
– Niestety, któż to potrafi? – rzekł Nero.
– Ale możesz kazać wyciąć z bazaltu siebie powożącego kwadrygą.
– Prawda! Uczynię to!
– Uczynisz podarek ludzkości.
– W Egipcie zaślubię też Lunę, która jest wdową, i będę naprawdę bogiem.
– A nam dasz na żony gwiazdy, my zaś utworzymy nową konstelację, która będzie się zwała konstelacją Nerona. Witeliusza jednak ożeń z Nilem, aby płodził hipopotamy. Tygellinowi podaruj pustynię, będzie wówczas królem szakalów…
– A mnie co przeznaczasz? – spytał Watyniusz.
– Niech cię Apis343 błogosławi! Wyprawiłeś nam tak wspaniałe igrzyska w Benewencie, że nie mogę ci źle życzyć: zrób parę butów Sfinksowi, któremu łapy drętwieją w czasie ros nocnych, a potem będziesz robił obuwie dla kolosów tworzących aleje przed świątyniami. Każdy tam znajdzie odpowiednie zajęcie. Domicjusz Afer na przykład zostanie skarbnikiem, jako znany z uczciwości. Lubię, cezarze, gdy marzysz o Egipcie, i smuci mnie to, żeś odłożył zamiar wyjazdu.
Nero zaś rzekł:
– Wasze śmiertelne oczy nic nie widziały, bo bóstwo czyni się niewidzialnym, dla kogo zechce. Wiedzcie, że gdym był w świątyni Westy, ona sama stanęła koło mnie i rzekła mi w ucho: „Odłóż wyjazd”. Stało się to tak niespodziewanie, żem się przeraził, choć za taką widoczną opiekę bogów nade mną powinien bym im być wdzięczny.
– Wszyscyśmy się przerazili – rzekł Tygellinus – a westalka Rubria zemdlała.
– Rubria! – rzekł Nero. – Jaką ona ma śnieżną szyję.
– Lecz się rumieni na twój widok, boski cezarze…
– Tak! Zauważyłem to i ja. To dziwne! Westalka! Jest coś boskiego w każdej westalce, a Rubria jest bardzo piękna.
Tu zamyślił się na chwilę, po czym zapytał:
– Powiedzcie mi, dlaczego Westy ludzie się więcej boją niż innych bogów? Co w tym jest? Ot, mnie samego lęk ogarnął, chociaż jestem najwyższym kapłanem. Pamiętam tylko, że padłem na wznak i byłbym runął na ziemię, gdyby mnie ktoś nie podtrzymał. Kto mnie podtrzymał?
– Ja – odrzekł Winicjusz.
– Ach, ty „srogi Aresie”? Czemu nie byłeś w Benewencie? Mówiono mi, żeś chory, i istotnie twarz masz zmienioną. Ale! Słyszałem, że Kroto chciał cię zamordować? Czy to prawda?
– Tak jest – i złamał mi ramię, ale się obroniłem.
– Złamanym ramieniem?
– Pomógł mi pewien barbarzyńca, który był od Krotona silniejszy.
Nero spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Silniejszy od Krotona? Chyba żartujesz? Kroto był najsilniejszy z ludzi, a teraz jest Syfaks z Etiopii.
– Mówię ci, cezarze, com widział na własne oczy.
– Gdzież jest ta perła? Czy nie został królem Nemoreńskim?
– Nie wiem, cezarze. Straciłem go z oczu.
– Nie wiesz nawet, z jakiego narodu?
– Miałem złamaną rękę, więc nie mogłem się o nic go wypytać.
– Poszukaj mi go i znaleź344.
Na to Tygellinus rzekł:
– Ja się tym zajmę.
Lecz Nero mówił dalej do Winicjusza:
– Dziękuję ci, żeś mnie podtrzymał. Mogłem, padłszy, rozbić głowę. Niegdyś dobry był z ciebie towarzysz, ale od czasu wojny i służby pod Korbulonem zdziczałeś jakoś i rzadko cię widuję.
Po czym pomilczawszy chwilę rzekł:
– Jak się ma owa dziewczyna… za wąska w biodrach… w której się kochałeś i którą odebrałem Aulusom dla ciebie?…
Winicjusz zmieszał się, lecz Petroniusz w tej chwili przyszedł mu z pomocą:
– Założę się, panie – rzekł – że zapomniał. Czy widzisz jego zmieszanie? Pytaj go o to, ile ich było od tego czasu, a nie ręczę, czy i na to potrafi odpowiedzieć. Z Winicjuszów dobrzy żołnierze, ale lepsze jeszcze koguty. Trzeba im stada. Ukarz go za to, panie, i nie zaproś go na ucztę, jaką nam Tygellinus obiecuje wyprawić na twoją cześć na stawie Agryppy.
– Nie, nie uczynię tego. Ufam Tygellinowi, że tam właśnie stada nie zabraknie.
– Miałożby braknąć Charytek tam, gdzie będzie Amor? – odpowiedział Tygellin.
Lecz Nero rzekł:
– Nuda mnie dręczy! Zostałem z woli bogini w Rzymie, ale go nie mogę znosić. Wyjadę do Ancjum. Duszę się w tych ciasnych ulicach, wśród tych walących się domów, wśród tych plugawych zaułków. Smrodliwe powietrze zalatuje aż tu, do mego domu i do moich ogrodów. Ach, gdyby trzęsienie ziemi zniszczyło Rzym, gdyby jaki rozgniewany bóg zrównał go z ziemią, dopiero pokazałbym wam, jak powinno się budować miasto, które jest głową świata i moją stolicą.
– Cezarze – odpowiedział Tygellinus – mówisz: „Gdyby jaki rozgniewany bóg zniszczył miasto” – czy tak?
– Tak! Więc cóż?
– Alboż nie jesteś bogiem?
Nero machnął ręką z wyrazem znużenia, po czym rzekł:
– Zobaczymy, co nam urządzisz na stawach Agryppy. Potem wyjadę do Ancjum. Wy wszyscy jesteście mali, więc nie rozumiecie, że mi potrzeba rzeczy wielkich.
To powiedziawszy przymknął oczy dając w ten sposób znać, że potrzebuje spoczynku. Jakoż augustianie poczęli się rozchodzić. Petroniusz wyszedł z Winicjuszem i rzekł mu:
– Jesteś więc wezwany do udziału w zabawie. Miedzianobrody wyrzekł się podróży, ale natomiast będzie szalał więcej niż kiedykolwiek i rozpościerał się w mieście jak we własnym domu. Staraj się i ty znaleźć w szaleństwach rozrywkę i zapomnienie. U licha! Podbiliśmy przecie świat i mamy prawo się bawić. Ty, Marku, jesteś bardzo pięknym chłopcem i temu w części przypisuję słabość, jaką mam do ciebie. Na Dianę efeską! Gdybyś ty mógł widzieć swoje zrośnięte brwi i swoją twarz, w której znać starą krew Kwirytów! Tamci wyglądają przy tobie jak wyzwoleńcy. Tak jest! Gdyby nie ta dzika nauka, Ligia byłaby dziś w domu twoim. Próbujże mi jeszcze dowodzić, że to nie są nieprzyjaciele życia i ludzi… Obeszli się z tobą dobrze, więc możesz być im wdzięczny, ale na twoim miejscu znienawidziłbym tę naukę, a szukał rozkoszy tam, gdzie ją znaleźć można. Jesteś pięknym chłopcem, powtarzam ci, a Rzym roi się od rozwódek.
– Dziwię się tylko, że cię to wszystko jeszcze nie męczy – odpowiedział Winicjusz.
– Kto ci to powiedział? Mnie męczy to od dawna, ale ja nie mam twoich lat. Ja zresztą mam inne zamiłowania, których tobie brak. Lubię książki, których ty nie lubisz, lubię poezję, która cię nudzi, lubię naczynia, gemmy i mnóstwo rzeczy, na które ty nie patrzysz, mam bóle w krzyżu, których ty nie miewasz, i wreszcie znalazłem Eunice, ty zaś nic podobnego nie znalazłeś… Mnie dobrze w domu, wśród arcydzieł, z ciebie zaś nigdy nie zrobię estety. Ja wiem, że w życiu nic już więcej nie znajdę nad to, com znalazł, ty sam nie wiesz, że ciągle jeszcze spodziewasz się i szukasz. Gdyby na ciebie śmierć przyszła, przy całej twej odwadze i wszystkich smutkach umarłbyś ze zdziwieniem, że już trzeba świat opuścić, ja zaś przyjąłbym ją jako konieczność z tym przeświadczeniem, że nie ma na całym świecie takich jagód, których bym nie spróbował. Nie śpieszę się, ale też nie będę się ociągał, postaram się tylko, by mi było do ostatka wesoło. Są na świecie weseli sceptycy. Stoicy są dla mnie głupcami, ale stoicyzm przynajmniej hartuje, twoi zaś chrześcijanie wprowadzają na świat smutek, który jest tym w życiu, czym deszcz w naturze. Czy wiesz, czegom się dowiedział? – Oto że w czasie uroczystości, które wyprawi Tygellin, na brzegach stawu Agryppy staną lupanaria, a w nich zebrane będą kobiety z najpierwszych domów w Rzymie. Czyż nie znajdzie się choć jedna dość piękna, by mogła cię pocieszyć? Będą i dziewice, które po raz pierwszy na świat wystąpią… jako nimfy. Takie nasze cesarstwo rzymskie… Ciepło już! Południowy wiatr ogrzeje wody i nie spryszczy nagich ciał. A ty, Narcyzie, wiedz o tym, że nie znajdzie się ani jedna, która by ci się oparła. Ani jedna – choćby była westalką.
Winicjusz począł się uderzać w głowę dłonią jak człowiek zajęty wiecznie jedną myślą.
– Trzebaż szczęścia, żebym na taką jedyną trafił…
– A któż to sprawił, jeśli nie chrześcijanie!… Ale ludzie, których godłem jest krzyż, nie mogą być inni. Słuchaj mnie: Grecja była piękna i stworzyła mądrość świata, my stworzyliśmy siłę, a co, jak myślisz, może stworzyć ta nauka? Jeśli wiesz, to objaśnij mnie, bo, na Polluksa, nie mogę się domyśleć.
Winicjusz wzruszył ramionami.
– Zdawałoby się, iż boisz się, abym nie został chrześcijaninem.
– Boję się, byś sobie życia nie popsuł. Jeśli nie potrafisz być Grecją, bądź Rzymem: władaj i używaj! Szaleństwa nasze mają dlatego pewien sens, że w nich tkwi taka właśnie myśl. Miedzianobrodym pogardzam, bo jest błaznem-Grekiem. Gdyby się miał za Rzymianina, przyznałbym mu, że ma słuszność pozwalając sobie na szaleństwa. Przyrzecz mi, że jeśli teraz wróciwszy do domu zastaniesz jakiego chrześcijanina, pokażesz mu język. Jeśli to będzie Glaukus lekarz, to się nawet nie zdziwi. Do widzenia na stawie Agryppy.
Rozdział trzydziesty pierwszy
Pretorianie okrążali gaje rosnące po brzegach stawu Agryppy, aby zbyt wielkie tłumy widzów nie przeszkadzały cezarowi i jego gościom, gdyż i tak mówiono, że co tylko było w Rzymie odznaczającego się bogactwem, umysłem lub pięknością, stawiło się na ową ucztę, która nie miała równej sobie w dziejach miasta. Tygellinus chciał wynagrodzić cezarowi odłożoną podróż do Achai, a zarazem przewyższyć wszystkich, którzy kiedykolwiek podejmowali Nerona, i dowieść mu, że nikt go tak zabawić nie potrafi. W tym celu, jeszcze bawiąc przy cezarze w Neapolis, a potem w Benewencie, czynił przygotowania i wysyłał rozkazy, by z najodleglejszych krańców świata sprowadzono zwierzęta, ptaki, rzadkie ryby i rośliny, nie pomijając naczyń i tkanin, które miały ucztę uświetnić.Dochody z całych prowincji szły na zaspokojenie szalonych pomysłów, lecz na to potężny faworyt nie potrzebował się oglądać. Wpływ jego wzrastał z dniem każdym. Tygellinus może nie był jeszcze Neronowi milszy od innych, ale stawał się coraz niezbędniejszym. Petroniusz przewyższał go nieskończenie polorem345, umysłem, dowcipem i w rozmowach lepiej umiał bawić cezara, ale na swoje nieszczęście przewyższał w tym i cezara, wskutek czego budził jego zazdrość. Nie umiał też być posłusznym we wszystkim narzędziem i cezar bał się jego zdania, gdy chodziło o rzeczy smaku. Z Tygellinem zaś nie czuł się nigdy skrępowanym. Sama nazwa: arbiter elegantiarum, jaką nadawano Petroniuszowi, drażniła miłość własną Nerona, któż bowiem, jeśli nie on sam, powinien ją nosić? Tygellinus miał jednak tyle rozumu, iż zdawał sobie sprawę ze swych braków, a widząc, że nie może iść w zawody ani z Petroniuszem, ani z Lukanem, ani z innymi, których wyróżniało czy to urodzenie, czy talenty, czy nauka – postanowił zgasić ich podatnością swych służb, a przede wszystkim zbytkiem takim, żeby i wyobraźnia Nerona została nim uderzona.
Ucztę więc kazał zastawić na olbrzymiej tratwie zbudowanej z pozłoconych belek. Brzegi jej przybrane były w przepyszne konchy, poławiane w Morzu Czerwonym i w Oceanie Indyjskim, grające kolorami pereł i tęczy. Boki były pokryte kępami palm, gaikami lotosów i róż rozkwitłych, wśród których ukryto fontanny tryskające wonnościami, posągi bogów i złote lub srebrne klatki napełnione różnokolorowym ptactwem. W środku wznosił się olbrzymi namiot albo raczej, dla niezasłaniania widoku, tylko wierzch namiotu z syryjskiej purpury, wsparty na srebrnych słupkach, pod nim zaś błyszczały jak słońca stoły przygotowane dla biesiadników, obciążone szkłem aleksandryjskim, kryształem i naczyniami wprost bez ceny, złupionymi w Italii, Grecji i Azji Mniejszej. Tratwa, mająca z powodu nagromadzonych na niej roślin pozór wyspy i ogrodu, połączona była sznurami ze złota i purpury z łodziami w kształcie ryb, łabędzi, mew i flamingów, w których przy kolorowych wiosłach siedzieli nadzy wioślarze i wioślarki, o kształtach i rysach cudnej piękności, z włosami utrefionymi na sposób wschodni lub ujętymi w złote siatki. Gdy Nero, przybywszy z Poppeą i augustianami, przybił do głównej tratwy i zasiadł pod purpurowym namiotem, łodzie owe poruszyły się, wiosła poczęły uderzać wodę, wyprężyły się złote sznury i tratwa wraz z ucztą i gośćmi poczęła się poruszać i opisywać kręgi po stawie. Otoczyły ją też inne łodzie i inne mniejsze tratwy, pełne cytrzystek i harfiarek, których różowe ciała, na tle błękitu nieba i wody i w odblaskach od złotych instrumentów, zdawały się wsiąkać w siebie owe błękity i odblaski, mienić się i kwitnąć jak kwiaty.
Z gajów pobrzeżnych, z dziwacznych budynków, powznoszonych umyślnie i poukrywanych wśród gęstwy, ozwały się także odgłosy muzyki i śpiewu. Zabrzmiała okolica, zabrzmiały gaje, echa rozniosły dźwięk rogów i trąb. Sam cezar, mając po jednej stronie Poppeę, po drugiej Pitagorasa, podziwiał i zwłaszcza gdy między łodziami pojawiły się młode niewolnicze dziewczęta poprzebierane za syreny, pokryte zieloną siatką naśladującą łuskę, nie szczędził pochwał Tygellinowi. Z przyzwyczajenia spoglądał jednak na Petroniusza, chcąc poznać zdanie „arbitra”, lecz ów zachowywał się przez długi czas obojętnie i dopiero wręcz zapytany odrzekł:
– Ja sądzę, panie, że dziesięć tysięcy obnażonych dziewic czyni mniejsze wrażenie niż jedna.
Cezarowi podobała się jednak „pływająca uczta”, albowiem była czymś nowym. Podawano zresztą, jak zwykle, tak wyszukane potrawy, że i wyobraźnia Apicjusza omdlałaby na ich widok, i wina w tylu gatunkach, że Othon, który podawał ich osiemdziesiąt, skryłby się pod wodę ze wstydu, gdyby mógł widzieć ów przepych. Do stołu prócz kobiet zasiedli sami augustianie, wśród których Winicjusz gasił wszystkich pięknością.Niegdyś postać i twarz jego zbyt znamionowały żołnierza z zawodu, teraz troski wewnętrzne i ból fizyczny, przez który przeszedł, wyrzeźbiły tak jego rysy, jakby przeszła po nich delikatna ręka mistrza rzeźbiarza. Płeć jego straciła dawną śniadość, lecz zostały jej złotawe połyski numidyjskiego marmuru. Oczy stały się większe, smutniejsze. Tylko tors jego zachował dawne potężne formy, jakby stworzone do pancerza, lecz nad tym torsem legionisty widniała głowa greckiego boga albo przynajmniej wyrafinowanego patrycjusza, zarazem subtelna i przepyszna. Petroniusz mówiąc mu, że żadna z augustianek i nie potrafi, i nie zechce mu się oprzeć, mówił jak człowiek doświadczony. Patrzyły na niego teraz wszystkie, nie wyjmując Poppei ani westalki Rubrii, którą cezar życzył sobie mieć na uczcie.
Wina, mrożone w śniegach z gór, wkrótce rozgrzały serca i głowy biesiadników. Z gęstwiny pobrzeżnej wysuwały się coraz nowe łódki o kształtach koników polnych i łątek. Błękitna szyba stawu wyglądała, jakby ją kto przyrzucił płatkami kwiatów lub jakby ją poobsiadały motyle. Nad łodziami unosiły się tu i ówdzie poprzywiązywane na srebrnych i niebieskich niciach lub sznurkach gołębie i inne ptaki z Indii i Afryki. Słońce przebiegło już większą część nieba, ale dzień, lubo uczta odbywała się w początkach maja, był ciepły, a nawet upalny. Staw kołysał się od uderzeń wioseł, które biły toń w takt muzyki, lecz w powietrzu nie było najmniejszego tchnienia wiatru i gaje stały nieruchome, jakby zasłuchane i zapatrzone w to, co działo się na wodzie. Tratwa krążyła wciąż po stawie wioząc coraz bardziej pijanych i wrzaskliwych biesiadników. Jeszcze uczta nie dobiegła do połowy, gdy nie pilnowano już porządku, w jakim wszyscy zasiedli przy stole. Sam cezar dał przykład, wstawszy bowiem kazał ustąpić Winicjuszowi, który spoczywał przy Rubrii westalce, i zająwszy jego triclinium począł jej szeptać coś do ucha. Winicjusz znalazł się przy Poppei, która po chwili wyciągnęła doń ramię prosząc, by zapiął jej rozluźniony naramiennik, a gdy uczynił to trochę drżącymi rękoma, rzuciła mu spod swoich długich rzęs spojrzenie jakby zawstydzone i potrząsnęła swą złotą głową, niby czemuś przecząc. Tymczasem słońce stało się większe, czerwieńsze i z wolna staczało się za szczyty gajów; goście byli po większej części zupełnie pijani.Tratwa krążyła teraz blisko brzegów, na których wśród kęp drzew i kwiatów widać było grupy ludzi poprzebieranych za faunów lub za satyrów, grających na fletniach, multankach346 i bębenkach, oraz grupy dziewcząt przedstawiających nimfy, driady i hamadriady. Mrok zapadł wreszcie wśród pijanych okrzyków na cześć Luny, dochodzących spod namiotu; wówczas gaje zaświeciły tysiącem lamp. Z lupanariów, stojących po brzegach, popłynęły roje światła: na tarasach ukazały się nowe grupy, również obnażone, składające się z żon i córek pierwszych domów rzymskich. Te głosem i wyuzdanymi ruchami poczęły przyzywać biesiadników. Tratwa przybiła wreszcie do brzegu, cezar i augustianie wypadli do gajów, rozproszyli się w lupanariach, w namiotach ukrytych wśród gęstwy, w grotach sztucznie urządzonych wśród źródeł i fontann. Szał ogarnął wszystkich; nikt nie wiedział, gdzie podział się cezar, kto jest senatorem, kto rycerzem, kto skoczkiem lub muzykiem. Satyry i fauny poczęły gonić z krzykiem za nimfami. Bito tyrsami w lampy, by je pogasić. Niektóre części gajów ogarnęła ciemność. Wszędzie jednak słychać było to głośne krzyki, to śmiechy, to szept, to zdyszany oddech ludzkich piersi. Rzym istotnie nie widział dotąd nic podobnego.
Winicjusz nie był pijany jak na owej uczcie w pałacu cezara, na której była Ligia, ale i jego olśnił i upoił widok wszystkiego, co się działo, a wreszcie ogarnęła go gorączka rozkoszy. Wypadłszy do lasu, biegł razem z innymi, upatrując, która z driad wyda mu się najpiękniejszą. Co chwila przelatywały koło niego ze śpiewem i okrzykami coraz nowe ich stada, gonione przez faunów, satyrów, senatorów, rycerzy i przez odgłosy muzyki. Ujrzawszy nareszcie orszak dziewic prowadzony przez jedną, przybraną za Dianę, skoczył ku niemu chcąc bliżej spojrzeć na boginię i nagle serce zamarło mu w piersiach. Oto zdawało mu się, że w bogini z księżycem na głowie poznaje Ligię.
One zaś otoczyły go szalonym korowodem, a po chwili, chcąc go widocznie skłonić do pościgu, pierzchły jak stado sarn347. Lecz on został na miejscu z bijącym sercem, bez oddechu, bo jakkolwiek rozpoznał, że Diana nie była Ligią i z bliska nie była nawet do niej podobna, zbyt silne wrażenie pozbawiło go sił. Nagle ogarnęła go tęsknota za Ligią tak niezmierna, jakiej nigdy w życiu nie doświadczał, i miłość do niej napłynęła mu nową ogromną falą do piersi. Nigdy nie wydała mu się droższą, czystszą i bardziej umiłowaną jak w tym lesie szału i dzikiej rozpusty. Przed chwilą sam chciał pić z tego kielicha i wziąć udział w owym rozpętaniu zmysłów i bezwstydu, teraz przejął go wstręt i obrzydzenie. Poczuł, że dusi go ohyda, że piersiom potrzeba powietrza, a oczom gwiazd nie zaćmionych przez gęstwę tego strasznego gaju, i postanowił uciekać. Lecz zaledwie ruszył, stanęła przed nim jakaś postać z głową owiniętą w zasłonę i wsparłszy się dłońmi na jego ramionach, poczęła szeptać oblewając mu gorącym tchnieniem twarz:
– Kocham cię!… Pójdź! Nikt nas nie ujrzy. Śpiesz się!
Winicjusz obudził się jakby ze snu:
– Ktoś ty?
Lecz ona wsparła się na nim piersią i poczęła nalegać:
– Śpiesz się! Patrz, jak tu pusto, a ja cię kocham. Pójdź!
– Ktoś ty? – powtórzył Winicjusz.
– Zgadnij!…
To rzekłszy przycisnęła przez zasłonę usta do jego ust, ciągnąc jednocześnie ku sobie jego głowę, aż wreszcie, gdy jej zbrakło oddechu, oderwała od niego twarz.
– Noc miłości!… noc zapamiętania! – mówiła chwytając szybko powietrze. – Dziś wolno… Masz mnie!
Lecz Winicjusza sparzył ów pocałunek i napełnił go nowym obrzydzeniem. Dusza i serce jego były gdzie indziej i na całym świecie nie istniało dla niego nic prócz Ligii.
Więc odsunąwszy ręką zakwefioną postać rzekł:
– Ktokolwiek jesteś, kocham inną i nie chcę cię.
A ona zniżyła ku niemu głowę:
– Uchyl zasłony.
Lecz w tej chwili zaszeleściły liście pobliskich mirtów; postać znikła jak senne widziadło, tylko z daleka rozległ się jej śmiech, jakiś dziwny i złowrogi.
Petroniusz stanął przed Winicjuszem.
– Słyszałem i widziałem – rzekł.
Winicjusz zaś odpowiedział:
– Pójdźmy stąd!…
I poszli. Minęli gorejące światłem lupanaria, gaj, łańcuch konnych pretorianów i odnaleźli lektyki.
– Wstąpię do ciebie – rzekł Petroniusz.
I wsiedli razem. Lecz przez drogę milczeli obaj. Dopiero gdy znaleźli się w atrium Winicjuszowego domu, Petroniusz rzekł:
– Czy wiesz, kto to był?
– Rubria? – spytał Winicjusz wstrząsnąwszy się na samą myśl, że Rubria była westalką.
– Nie.
– Więc kto?
Petroniusz zniżył głos:
– Ogień Westy został splugawiony, bo Rubria była z cezarem. Z tobą zaś mówiła…
Tu dokończył jeszcze ciszej:
– Diva Augusta.
Nastała chwila milczenia.
– Cezar – rzekł Petroniusz – nie umiał ukryć przy niej swej żądzy do Rubrii, więc może chciała się zemścić, a ja przeszkodziłem wam dlatego, że gdybyś poznawszy Augustę odmówił jej, to byłbyś zgubiony bez ratunku: ty, Ligia, a może i ja.
Lecz Winicjusz wybuchnął:
– Mam dosyć Rzymu, cezara, uczt, Augusty, Tygellina i was wszystkich! Duszę się! Nie mogę tak żyć, nie mogę! Rozumiesz mnie?
– Tracisz głowę, sąd, miarę!… Winicjuszu!
– Kocham ją jedną w świecie!
– Więc co?
– Więc nie chcę innej miłości, nie chcę waszego życia, waszych uczt, waszego bezwstydu i waszych zbrodni!
– Co się z tobą dzieje? Czyś ty chrześcijanin?
A młody człowiek objął rękoma głowę i począł powtarzać jakby z rozpaczą:
– Jeszcze nie! Jeszcze nie!