Kitabı oku: «Tajemnica Zegarmistrza», sayfa 2
5
Pub Korona i Lew stał samotnie na samym skraju Penleven. Od najbliższego osiedla mieszkalnego oddzielała go zasłona z drzew, niczym trzymającego się na dystans sąsiada. Dziś jednak miejsce to wyglądało nadzwyczaj zachęcająco. Chcąc dojść do pensjonatu z przystanku autobusowego, Slim nie miał innego wyjścia, jak tylko przejść obok owego przybytku. Często jadał tam kolację i przy żadnej wizycie nie miał ochoty na alkohol. Przekreśliłoby to bowiem trzy miesiące jego terapii. Dziś czuł w sobie jednak zbyt wiele znanego z dawnych czasów napięcia i niepokoju, przez które zawsze przekraczał pewną cienką granicę. Ludzie mówią, że jeśli raz zostanie się alkoholikiem, jest się nim przez całe życie. Slim po cichu liczył, że pewnego dnia wypije okazjonalnie piwo, lecz te spokojne dni pełne opanowania i bez demonów były już daleko. Z utęsknieniem zerknął na rozświetlone okno pubu, a potem przyspieszył kroku i poszedł przed siebie.
W pensjonacie było cicho. Tylko stłumione odgłosy telewizora dochodziły zza zamkniętych drzwi. Slim uchylił je i dostrzegł panią Greyson śpiącą w fotelu przed piecykiem elektrycznym. Obok kobiety leżał pilot, jak gdyby przeszło jej przez myśl wyłączenie dźwięku przed zaśnięciem.
Mężczyzna poszedł na górę. Położył zegar na łóżku, a następnie wyszedł na zewnątrz. Jakieś pół mili dalej przed jedynym sklepem we wsi, znalazł budkę telefoniczną.
Zadzwonił do przyjaciela w Lancashire. Kay Skelton był lingwistą i tłumaczem, którego Slim znał jeszcze z czasów wojska. Mieli okazję już współpracować. Gdy Kay odebrał telefon, detektyw wyjaśnił mu sprawę związaną ze starym listem, znalezionym w zegarze.
- Muszę wiedzieć, czy coś tam jest napisane… O ile jest – oznajmił Slim.
- Wyślij mi go poleconym – polecił Kay. – Sam nie dam sobie z tym rady, ale znam kogoś, kto mógłby pomóc.
Po zakończeniu rozmowy Slim odkrył ze zdziwieniem, że sklep jest wciąż otwarty. Był już kwadrans po osiemnastej.
- Już zamykam – usłyszał groźny głos starszej ekspedientki, która miała tak surowy wyraz twarzy, że według Slima pewnie w ogóle nie potrafiła się uśmiechać.
- Ale ja tylko na chwilkę – powiedział.
- Pewnie, tak jak każdy, co? – odpowiedziała z sarkastycznym śmiechem, przez co mężczyzna nie wiedział, czy żartuje, czy po prostu jest nieuprzejma.
Po zakupieniu koperty Slim dowiedział się, że sklep działa również jako urząd pocztowy. Co prawda można było tam wysłać przesyłkę poleconą, lecz za pracę po godzinach wymagana była dopłata.
- Daleko stąd do Trelee? – zapytał Slim, gdy ekspedientka niezbyt subtelnie eskortowała go w kierunku drzwi.
- A po co pan się tam wybiera? Niewiele tam rzeczy dla turystów.
- Słyszałem, że z tym miejscem wiąże się tajemnica.
- Aaa, mówisz pan o Amosie Birchu? Tym zegarmistrzu? – wywróciła oczami kobieta. – Myślałam, że to już nikogo nie obchodzi. Co pan się tak interesuje zaginięciem jakiegoś starca?
- Jestem prywatnym detektywem i ta sprawa wydała mi się ciekawa.
- A niby czemu? Nie ma co opowiadać. Ktoś pana wynajął?
Słowo „wynajął” zostało wypowiedziane z taką pogardą, że Slim zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem ekspedientka nie ma jakichś nieprzyjemnym doświadczeń z prywatnymi detektywami.
- Jestem na urlopie – odparł. – Ale wie pani, jak się mówi: gliną się nie bywa, tylko jest.
- Naprawdę tak się mówi?
- No to… W lewo czy w prawo po wyjściu ze wsi?
Ekspedientka znowu wywróciła oczami.
- Na północ na starej drodze do Camelford. Może będzie tam drogowskaz. Kiedyś był, ale gmina nie przycina już chaszczy tak jak kiedyś. Jakieś dziesięć minut samochodem.
- A pieszo?
- Godzinę. Może ciut więcej. Jak zna się drogę, można pójść skrótem na skraju Bodmin Moor. Tylko trzeba uważać, bo kiedyś były tam kopalnie.
- Dziękuję.
- I weź pan jakieś jedzenie. Poza tym sklepem nie ma innego aż do stacji Shell przy A39, zaraz przed Camelford.
- Dziękuję za informację – skinął Slim.
Ekspedientka wzruszyła ramionami.
- Jeśli miałabym panu coś poradzić, to niech pan sobie odpuści tę wyprawę. Nie ma tam nic, poza starą farmą. Śladów też pewnie niewiele. Gdy Amos Birch zniknął, dopilnował, żeby nikt go nie znalazł.
6
Kolejny dzień zaczął się od deszczu. Gdy Slim wyjaśnił pani Greyson, że wychodzi, kobieta była w tak wyśmienitym nastroju, w jakim jeszcze jej nie widział.
- To chyba niezbyt dobra pogoda na spacer po wrzosowisku, co? – stwierdziła, na co Slim wzruszył ramionami. – Wie pan, mogłabym pożyczyć panu parasol, ale na rowerze będzie miał pan z niego mały pożytek. Nie wspominając już, że na takim wietrze ciężko go okiełznać.
Mężczyzna już miał posłuchać jej rady i poprosić o parasolkę. Ostatecznie postanowił zaryzykować wyjazd w zwykłej kurtce. Pani Greyson wcisnęła mu jednak starą mapę, na której Trelee było oznaczone wielką kropką, kilka klatek nad Penleven. Slim odniósł wrażenie, że poświęcono tej miejscowości o wiele za dużo przestrzeni, niż w rzeczywistości zajmowała.
Stan trasy był taki sam, jak każdej drogi w Kornwalii, która oddalona była od A30 lub A39. Slim miał do pokonania niekończący się, chaotyczny pas, z trudem mieszczący dwa pojazdy. Było tam pełno zakrętów z ograniczoną widocznością, a także ukrytych połączeń, które wchodziły do i z leśnych dolin między wzgórzami gruntów rolnych oraz wrzosowisk. Wywołujące poczucie klaustrofobii żywopłoty niekiedy ustępowały miejsca panoramom otwartej, mglistej przestrzeni, o surowym pięknie. Gdy Slim przedzierał się w ponurym cieniu obwisłych gałęzi, a jedynymi towarzyszącymi mu odgłosami były odległe szczekanie psów i zawodzenia ptaków, jego wyobraźnia zaczęła tworzyć obrazy powykręcanych ciał i zdjęć zaginionych osób, jakie pojawiały się na odwrocie niedzielnej gazety.
Trelee znajdowała się w szczelinie przy drodze, obok której miała być według otrzymanej przez Slima mapy. Wieś składała się z zaledwie tuzina domków, które ciągnęły się przez pół mili. Każdy z nich miał bramę prowadzącą na otwartą przestrzeń, a dalej rozpościerały się widoki na Bodmin Moor. Klika wiejskich ścieżek zanikało w ukrytych dolinach, ustronnych stodołach i zagrodach zasłoniętych niemal całkowicie przez bezlistne drzewa.
Slim przymocował rower do bramy nieopodal tablicy z nazwą wsi. Trawa wokół niej była przygnieciona, jakby ktoś tłukł ją kijem. Stamtąd mężczyzna rozpoczął pieszą wędrówkę. Zastanawiał się, czy cała wyprawa nie okaże się stratą czasu. Trzy najbliższe domy były nowoczesnymi budowlami jednopiętrowymi, oddalonymi od głównej drogi. Przed żadnym nie stał pojazd, co mogło sugerować, że mieszkańcy byli akurat w pracy w jakiejś odległej metropolii. Slim dostrzegł jeszcze kilka oznak życia – porozrzucane zabawki dziecięce na podjeździe jednego domu oraz eleganckiego kota w oknie drugiego.
Za domami stały trzy starsze chatki. Miały kamienne ściany i dachy pokryte strzechą. Wyglądały jak wycinek z podróżniczego filmu dokumentalnego, ulokowany w pustkowiu Kornwalii. Pierwsze dwie zdawały się być puste. Ich bramy były zaryglowane, a skrzynki na listy zaklejone taśmą. Jednak w ogródku przy trzeciej z chatek Slim dojrzał starszego mężczyznę, który wyrzucał pozostałości zwiędłych roślin na stertę kompostu.
Detektyw uniósł dłoń w odpowiedzi na powitanie staruszka.
- Mógłbym zająć panu chwilę? – spytał.
- Pewnie. Jest pan tu nowy? – odpowiedział mężczyzna, podchodząc bliżej.
- Przyjechałem na urlop.
- Nieźle – pokiwał głową starzec. – Ja chyba wybrałbym jakieś miejsce bliżej wybrzeża, ale każdy ma swoje upodobania.
- Tu było niedrogo – wzruszył ramionami Slim.
- Nic dziwnego.
- Szukam kogoś, kto znał Amosa Bircha – oznajmił Slim, zanim w ogóle przemyślał, co chce powiedzieć. – Zdaję sobie sprawę, że odszedł, ale zastanawiałem się, czy nie miał żony lub syna. Znalazłem coś, co mogło należeć do niego.
- Jego odejście jest kwestią dyskusyjną. A kim pan w ogóle jest? – spytał staruszek, wyraźnie spięty po usłyszeniu nazwiska Amosa.
- Nazywam się Slim Hardy. Przebywam w pensjonacie Lakeview w Penleven.
- Co pan znalazł?
- Zegar – Slim uznał, że nie ma sensu grać dłużej w kotka i myszkę. – Słyszałem, że Birch był pasjonatem.
- Pasjonatem? Kto panu naopowiadał takich rzeczy? – roześmiał się mężczyzna.
- Po prostu tak słyszałem.
- Cóż, przyjacielu, jeśli znalazłeś zegar Amosa Bircha, to lepiej zachowaj to dla siebie, a przynajmniej zamknij go pod kluczem.
- A niby dlaczego?
- Jest na nie wielki popyt. Amos Birch nie był żadnym pasjonatem. Był znanym w całym kraju rzemieślnikiem. Jego zegary są warte mnóstwo pieniędzy.
7
Slim siedział przy chybotliwym stole naprzeciwko staruszka, który przedstawił się jako Lester „ale mów mi Les” Coates. Przyłapał się na tym, że stale myślał o zegarze, beztrosko pozostawionym na swoim łóżku w pensjonacie. Mógł być przecież wart małą fortunę. Przydałaby mu się w takiej chwili, ponieważ na horyzoncie nie było widać żadnych nowych zleceń.
- Historii powstało bez liku – powiedział Les przy herbacie, która zdaniem Slima była irytująco słaba. – Człowiek dosłownie zniknął z dnia na dzień. Wymyślano, że wpadł do szybu kopalnianego na Bodmin Moor albo porwała go międzynarodowa grupa terrorystyczna. Całkiem wymyślne scenariusze, prawda?
- Mieszkał w pobliżu?
- Na Worth Farm. Na północ od kopalni i drugie przejście na lewo. Miał ludzi, którzy pracowali na farmie za niego. Nie wymagała jednak dużego nakładu pracy. Ludzie gadali, że trzymał ją dla ulg podatkowych.
- Z powodu zegarów?
- To było później. Z początku był rolnikiem. Chyba przejął gospodarstwo po ojcu. Potem zaczął bardziej interesować się dodatkowym zajęciem i jedno straciło kosztem drugiego.
- Przyjaźniliście się?
- Byliśmy sąsiadami – potrzasnął głową Les. – W zasadzie stary Birch nie miał przyjaciół. Nie był zbyt towarzyski, ale całkiem miły.
- Miał rodzinę?
- Żonę i córkę. Mary pociągnęła jeszcze kilka lat po jego zniknięciu, a po jej śmierci Celia sprzedała posiadłość i wyprowadziła się. Mieszkają tam teraz Tintonowie. Całkiem miła para. Nie wtykają nosa w cudze sprawy. Maggie trochę go zadziera, ale jest w porządku.
- Znali historię miejsca, które kupili?
- Nie wiem – oznajmił Les. – Nawet nie wiedziałem, że Celia wystawiła gospodarstwo na sprzedaż, dopóki nie zaczęły się pojawiać ciężarówki. Nie było żadnych tabliczek, że można kupić posiadłość, to wiem na pewno. Byłoby lepiej, gdyby przejął to ktoś miejscowy, ale nic się na to nie poradzi. Za to nikt tu nie tęskni za Celią. Krzyż jej na drogę!
Slim zmarszczył się przez nagłą zmianę tonu Lesa. Przypomniała mu o reakcji staruszka, gdy po raz pierwszy wspomniał o Amosie.
- Dlaczego tak mówisz?
- Z tej dziewczyny było niezłe ziółko – westchnął. – Stary Birch miał pieniądze. Młodej niczego nie brakowało. Wszędzie było jej pełno. Ludzie gadali o niej przeróżne rzeczy.
- Jakie?
Les wyglądał na zbolałego, jak gdyby słowa były nieświeżym owocem, który i tak musiał zjeść.
- Podobno lubiła mężczyzn. Zwłaszcza tych żonatych. Gdy tu mieszkała, sprzedano sporo domów, bo rozpadały się rodziny. W dniu zniknięcia Amosa miała tylko dziewiętnaście lat. Wielu twierdziło, że stary Birch miał jej dość.
- Myślisz, że mogła go zabić?
Les pacnął w stół wystarczająco mocno, żeby Slim podskoczył.
- Dobry Boże, nie – roześmiał się. – Myślisz, że coś takiego uszłoby jej na sucho? Dziewucha miała swoje talenty, ale nie była najbystrzejsza.
Slim chciał spytać, czy Les zna nowy adres Celii, lecz staruszek tylko zmarszczył się i spojrzał w dal. Detektyw rozejrzał się po wnętrzu, szukając śladów obecności kobiety. Nie znalazł żadnego. Zaczął zastanawiać się, czy opowieści o rozwiązłości Celii Birch nie były czymś więcej, niż tylko zasłyszaną historią.
- Dzięki za poświęcony czas – powiedział. – Będę się już zbierał.
Les odprowadził go do wyjścia.
- Wpadaj kiedy chcesz – oznajmił. – A jeśli mógłbym ci coś doradzić, to nie grzeb zbyt głęboko.
- Co masz na myśli?
- Drzwi tutejszych domów zawsze stoją otworem dla obcych. Jednak jeśli za bardzo wtrącasz nos w sprawy dziejące się za nimi, mogą zamknąć się przed tobą z hukiem.
8
Slim zjadł lunch przy włazie wychodzącym na odległe i zielone sukno wrzosowisk Bodmin Moor. Ślady stóp pozostawione na miękkim błocie w rogu pola sugerowały, że była to popularna trasa, aczkolwiek nie widział jeszcze żadnych spacerowiczów.
Czuł się dość niekomfortowo na samą myśl zapukania do drzwi Worth Farm. Jednak ścieżka ku dolinie zakręcała za ogród gospodarstwa, skąd przecinała strumień i prowadziła na wrzosowisko. To dało Slimowi możliwość zajrzenia po drodze przez żywopłot.
Przed domkiem był betonowy plac, otoczony dwoma dużymi stodołami dla zwierząt, jedną na sprzęt i kilkoma innymi, których przeznaczenia detektyw nie był w stanie odgadnąć. Z tyłu głównego placu znajdowała się żwirowa ścieżka, prowadząca do paru mniejszych przybudówek, które pewnie służyły mieszkańcom do załatwiania spraw osobistych. Slim zajrzał przez płot. Zastanawiał się, czy ceglana szopa z oknem po każdej stronie drzwi i małym kominkiem wystającym z dachu, była niegdyś warsztatem Amosa Bircha.
W ciągu ośmiu lat pracy jako prywatny detektyw, Slim wyrobił w sobie instynkt do wyszukiwania możliwych poszlak. Wyciągnął aparat cyfrowy i zrobił kilka zdjęć gospodarstwa. Chwilę po tym, gdy wsunął urządzenie z powrotem do kieszeni, usłyszał kobiecy głos.
- Wie pan, że można tam utknąć?
Slim odwrócił się i wpadł w poślizg. Wylądował w stercie błota. Gdy podniósł głowę po skrzywieniu się na widok brązowej mazi, sięgającej od kostki do połowy uda, okazało się, że stoi przed nim staruszka, wystrojona w tweedowy stój spacerowy. Oparła się na lasce i zerkała na niego z góry przez okulary osadzone nisko na nosie.
Detektyw stanął na nogi i wytarł z ubrania tyle błota, ile tylko się dało. Kobieta wciąż patrzyła się na niego. Była coraz bardziej zmarszczona, a jej głowa była przechylona na bok, jak gdyby była artystą, badawczo oglądającym dzieło rywala.
- Dostrzegł pan coś interesującego z tego punktu widokowego?
- Słucham?
- Z tych zarośli – wskazała laską. – Wie pan, większość osób na tym szlaku patrzy w drugą stronę. Na te widowiskowe skaliste wzgórza. Tak sobie myślę, cóż ciekawego może być w gospodarstwie ukrytym za żywopłotem przyciętym w sposób oznaczający nawet dla kogoś nierozgarniętego wolę zachowania prywatności?
Ton głosu kobiety przeszedł z zaciekawionego do graniczącego ze złością. Slim zaczynał mieć dość jej puszenia się, ale wtedy olśniło go, z kim ma do czynienia.
- Pani Tinton? To pani jest właścicielką Worth Farm, prawda?
- Bystry pan jest, co? – skinęła zdecydowanie kobieta. – Zgadza się. I coś panu powiem: nie obchodzi mnie, kto tam mieszkał. Mam już po dziurki w nosie węszenia takich poszukiwaczy skarbów jak pan. Od lat namawiam Trevora na elektryczny płot, ale ten zawsze uważa, że każdy natręt przy naszej posiadłości jest tym ostatnim. Naprawdę, powinien być bardziej stanowczy.
- Przepraszam.
- I słusznie. A teraz proszę natychmiast odejść od tego żywopłotu. Prawo do wędrówki może i chroni pana na szlaku, ale to jest część mojej własności, a przedzieranie się przez niego jest już najściem. Wie pan, że grozi za to grzywna do pięciu tysięcy funtów, prawda?
Na potrzeby wcześniejszej sprawy Slim przewertował podręcznik brytyjskiego prawa dla opornych i niczego takiego sobie nie przypominał. Jednak wypomnienie tego kobiecie nie miałoby najmniejszego sensu. Rozłożył więc dłonie i posłał jej najbardziej uprzejmy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć.
- Nie miałem na myśli niczego złego.
- Worth Farm nie jest atrakcją turystyczną!
Kobieta podkreśliła wagę wypowiedzi, wbijając laskę w ziemię i bryzgając błotem na i tak przemoczone buty Slima. Już chciał zaprotestować, lecz zaniechał tego pomysłu. Nie zauważyła aparatu, więc najlepiej było czmychać stamtąd jak najprędzej.
- Lepiej wrócę już do domu – powiedział, wycofując się po ścieżce, podczas gdy staruszka wymachiwała na niego laską. – I jeszcze raz przepraszam. Nie chciałem narobić szkód.
- Wynocha mi stąd!
Slim szedł wzdłuż ścieżki. Gdy był już wśród drzew, zaryzykował spojrzenie za siebie. Pani Tinton szła dróżką do przełazu, lecz tam postanowiła powrócić do swoich strażniczych obowiązków. Zatrzymała się, opierając oburącz na lasce, niczym żołnierz na karabinie.
Jeśli chciał wrócić na drogę bez mijania jej, musiał pójść dłuższą trasą za farmą. Ciągnęła się ona wzdłuż wąskiego i zdradliwego brzegu strumienia o stromym uskoku. Wysoki żywopłot farmy oferował jedynie garści gałęzi do podtrzymywania się. Z kolei szereg drzew zasadzonych na brzegu farmy rzucał skomplikowaną pajęczynę cieni na nierównym gruncie. W niektórych miejscach strumyk podmył części ścieżki, a jeden z fragmentów żywopłotu przy południowowschodnim rogu był wspierany nowszą, kamienną ścianą. Sugerowało to, że wcześniej musiał być obniżony.
Za ścieżką było już widać inne pole i wtedy spadły pierwsze krople deszczu. Gdyby Slim siedział w urokliwej oranżerii z talerzem ciastek lub nawet butelką whisky przed sobą, byłoby to przyjemne i romantyczne zjawisko. W bieżącej sytuacji po prostu przypomniało mężczyźnie o czekającej go długiej przejażdżce rowerem do Penleven. Zastanawiał się, czy nie nadszedł już czas na opuszczenie Kornwalii. Nie mógł jednak rozpocząć jeszcze poszukiwania mieszkania, ani stawić czoła pokusom, które mógłby przynieść ze sobą stres. Spojrzał na mętne niebo i wyszedł z pomiędzy drzew na deszcz.
Wrócił do pensjonatu godzinę później. Pani Greyson zaczęła strofować go za naniesienie błota na wycieraczkę, ale i tak ucieszyła się, że Slim wrócił przed zmrokiem. W pokoju zjadł chipsy i czekoladę. Przesłał też zdjęcia z aparatu na laptopa. Nie spodziewał się niczego przełomowego, ale gdy powiększył fotografię małego ceglanego budynku, kilka rzeczy przykuło jego uwagę.
W oknach znajdowało się coś, co przypominało kraty. Z kolei na drzwiach wisiała wielka kłódka.
9
Okazało się, że zniknięcie Amosa Bircha było zbyt mało widowiskowe, aby wywołać zamieszanie w sieci. W wyniku szeroko zakrojonego wyszukiwania informacji i przeglądania fanowskich stron oraz spekulacji w źródłach o sprawdzonej reputacji, Slimowi udało się ustalić dokładną datę zdarzenia. Było to 2 maja 1996 r., w czwartek. Dwadzieścia jeden lat i dziesięć miesięcy temu. Według archiwalnych prognoz pogody, tego dnia poranek był pochmurny, a od czwartku padała lekka mżawka.
Jedyny szczegółowy artykuł związany z tą sprawą znajdował się na blogu dla entuzjastów zegarmistrzostwa. Był to post o zegarmistrzach-amatorach, w którym Slim i tak nie znalazł więcej, niż udało mu się już dowiedzieć. W czwartkową noc 2 maja 1996 r. Amos Birch zjadł kolację z żoną i córką, a następnie poszedł do swojego warsztatu, gdzie kończył pracę nad najnowszym modelem zegara. To był ostatni raz, kiedy ktokolwiek go widział.
Spekulacji na temat jego zniknięcia było mnóstwo – od morderstwa, po ucieczkę z kochanką. Mężczyzna miał wtedy pięćdziesiąt trzy lata. Mieszkał z żoną Mary, wówczas czterdziestosiedmiolatką, oraz dziewiętnastoletnią córką, Celią. Śledztwo policyjne obejmowało obszerne przeszukiwania wrzosowiska Bodmin Moor. W związku z brakiem dowodów stwierdzono jednak, że Amos Birch po prostu postanowił odejść od swojego dotychczasowego życia. Zostawił otwarty warsztat, a jego jedyne wyjściowe buty i kurtka również zniknęły. Nie wziął ze sobą żadnych dokumentów tożsamości, natomiast jego portfel znaleziono jakiś czas później w kuchennej szufladzie. Uważano jednak, że skoro sprzedał wiele swoich zegarów za gotówkę miejscowym kolekcjonerom, brak jakichkolwiek wypłat z bankomatu oznaczał, że najprawdopodobniej miał te pieniądze przy sobie i przyjął nową tożsamość.
W artykule nie było więcej szczegółów godnych uwagi, chociaż ostatnie zdanie postawiło Slima na nogi.
Wszystko wskazuje na to, że Birch po prostu wstał i wyszedł, zabierając ze sobą swój ostatni zegar.
Nic nie sugerowało, jakoby autor wiedział o zegarze. Nigdzie nie było wzmianki, że zegar pozostał nieukończony w warsztacie, więc być może to stwierdzenie było wytworem wybujałej wyobraźni.
Czy chodziło o zegar znaleziony przez Slima na wrzosowisku?
Geoff Bunce zgodził się z oceną Slima, że zegar nie został skończony. A co jeśli ostatnie dzieło Amosa Bircha leżało teraz pod łóżkiem detektywa?
Slim wstał, czując nagłą nerwowość. Kilka razy przespacerował się po pokoju. Okoliczności zniknięcia Amosa pozostawały nieznane, lecz Slim wcale nie milczał w sprawie swojego znaleziska. A jeśli Amos ukrył ten zegar z konkretnego powodu?
Być może ktoś chciał go przechwycić? Czy Amos mógł zniknąć wraz z zegarem, aby ukryć go przed kimś?
Slim wyciągnął krzesło spod biurka, a następnie podważył nim klamkę od drzwi swojego pokoju. Do tej pory nie uważał braku zamka za problem, ale przezorność nie zaszkodzi.
Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć coś pani Greyson, lecz pomysł ten szybko wyleciał mu z głowy. Najprawdopodobniej tylko by ją zdenerwował, a poza tym napytałby biedy nie jej, a sobie samemu.
Chyba że Amos został zamordowany. Podobno w przeszłości Bodmin Moor i jego okolice były terenami kopalnianymi, a pod ziemią kryło się mnóstwo starych szybów, z których wielu nie było na mapie, a niektórych miejsca nie udało się nawet ustalić. Pozbycie się ciała Amosa w miejscu, w którym nikt nie mógłby go znaleźć, nie byłoby wielkim problemem.