Kitabı oku: «Józki, Jaśki i Franki», sayfa 2

Yazı tipi:

Rozdział piąty

Przedhistoryczne czasy górki pod dziką gruszą. Niezawodny przepis na budowanie domków z piasku. Narodziny, rozwój, zagłada.

Na górce koło dzikiej gruszy w ubiegłym sezonie wznosiła się groźna forteca. Jakkolwiek już dwa tygodnie upłynęły od ostatnich bojów i niejeden deszcz zmywał dumną twierdzę – doskonale się zachowały jej wały i rowy; widnieje jeszcze kopiec pułkownika Suchty, część pierwszego i cały fort drugi, i chłopcy uczą się dawać nurki z wałów i pływać tu na piasku.

I tu oto, na polu krwawych walk, pierwsi budowniczowie: Bień, Iwanicki i Słotwiński wznieśli pierwszy domek z piasku, otoczyli go ogródkiem z gałązek i kwiatów i ogrodzili parkanem z patyków. Domek był bardzo pierwotny: nie miał ani drzwi, ani okien, ani komina. Nie uwłacza to jednak honorowi naszych budowniczych. I pierwszy parowóz, i pierwsza maszyna drukarska były również niedoskonałe i dopiero całe pokolenia następców pracowały nad ulepszeniem wiekopomnego wynalazku.

Właściwie Bień, Iwanicki i Słotwiński nie byli wynalazcami, bo – jak wieść niesie – już w Warszawie sztuka budowania domków z piasku święciła liczne tryumfy. Oto na Nowej Pradze zbudowali raz chłopcy całą Jasną Górę, nie zapomnieli nawet o szwedzkich kulach, bo w murach częstochowskiego klasztoru tkwiły jagody czeremchy.

Tym niemniej zasługa ich jest wielka, że potrafili w odległej Wilhelmówce rozniecić ognisko szczerego zapału dla budownictwa.

Nie posiadam dość danych, by twierdzić stanowczo, wyrażam jednak przypuszczenie, że domki z piasku z biegiem czasu przetworzyły się w szałasy z gałęzi, szałasy tak dostojne, że nawet pastuch chronił się w nich przed spieką43, a raz nawet przed burzą.

Zabawa w domki z piasku, pierwsza wspólna zabawa na wspólnym terenie, w ciągu trzech dni powstała, przeżyła okres rozkwitu i upadku.

Niezawodny przepis na budowanie domków z piasku zachowałem i przytaczam w całości, by służył przyszłemu historykowi, gdy zechce pisać dzieje górki koło dzikiej gruszy:

„Bierze się kupkę piasku i się ją oklepuje. Jak się ją już oklepie, to się ją gładzi. Piasek trzeba brać z głęboka, bo na wierzchu jest suchy, a z suchego nie chce się robić, bo się sypie, a wieża to się już nigdy nie ulepi. Jak się kupkę oklepie i ogładzi, to już teraz wszystko zależy od tego, co się chce zrobić. Drzwi i ramy okien robi się z patyków, a do ozdoby i na baszty bierze się szyszki zwyczajne albo lepiej zielone. Domek w cieniu dłużej trwa” (Franciszek Przybylski).

Pierwszego dnia kopano rękami, drugiego dnia pan miał nudną przemowę o tym, że należy być bardzo ostrożnym – i wydał na próbę tylko pięć łopat.

Domki z piasku mają już drzwi, okna, kominy – jednakże nie koniec na tym.

Badun obok chałupy zrobił krzyż z dwóch patyków związanych trawą. I wszyscy zaczęli robić krzyże obok domków z piasku.

Pogłud obok zagrody wykopał studnię z żurawiem, a Szynkiewicz, Cyganem zwany, w ten sposób ulepszył studnię, że na żurawiu zawiesił na trawce szyszkę, która jest kubłem.

Karaś pokrył dach chałupy liśćmi brzozowymi – i przez całą godzinę modne były brzozowe strzechy.

Do ogrodu Kowalczyka weszła mrówka i szła akurat dróżką.

– O, mrówka. O, jak sobie idzie.

– Ciężko jej, biednej, iść po piasku.

– To ją puśćcie na trawę.

– Głupi, w trawie jeszcze gorzej trudno.

– O, jakie ma nóżki. O, na wał idzie, na wał.

– Spadnie.

– Nie spadnie.

– Spada.

– O, spada.

– Daj, ja ją wytrę, bo się piachem umazała.

– Idź, mrówkę będzie wycierał. Skórę byś z niej zdarł.

– A mrówka ma skórę?

I zapewne mrówki weszłyby teraz w modę, ale Terlecki zbudował zamek warowny i most zwodzony.

Natychmiast zaczęto budować zamki warowne i na wyścigi ulepszano mosty zwodzone. Łańcuchy i liny mostów pleciono z sitowia, deski robiono z patyków.

Chabelski wyrył pod zamkiem pierwszy loch z trzema wyjściami. Rzecz jasna, że w zamkach muszą być lochy. Zaczęto przerabiać stare zamki na modne, z lochami, podczas przeróbki niejeden się zawalił.

– A nie mówiłem, że się zawali.

– Bo stoisz i gadasz nad głową.

– Nie gadam, tylko do lochów trzeba inaczej budować.

– A jakże, inaczej.

– To idź i zobacz, jak oni robią fundamenty.

Teraz modne są kaplice przy zamkach i baszty z szyszek.

– Czterdzieści dwa sysek znalazłem – mówi mały Frankowski, wysypując je z kieszeni i z czapki.

– A ja znalazłem ulęgałki na kule armatnie.

– Pokaż, patrz, jaki ty jesteś. Daj jedną ulęgałkę.

– Widzisz go, będę mu dawał.

– Czy to są aby prawdziwe ulęgałki? – ktoś pyta nieufnie.

– A może fałszywe?

Właściciel prawdziwych ulęgałek wnet znalazł wspólników do budowy twierdzy z basztami, wałami, rowami, lochami, zwodzonymi mostami i składem amunicji. Ulęgałki leżeć będą przy wejściu do prochowni.

Nowe ulepszenie!

Zieliński zbudował całą wieś z kościołem, a na szosie widnieją latarnie. Na patyk nasadza się szyszkę i latarnia gotowa. Tak proste, a przecież tak późno dopiero przyszło do głowy.

Łęgowski wprowadził pierwsze schody – i od tej pory nawet zwyczajne chałupy miały choć po jednym schodku przy wejściu.

Nie należy sądzić, by przy budowaniu wszystko odbywało się zgodnie.

Królik z grupy C pokłócił się ze swą parą przy budowie czatowni44.

– Tu potrzebna dziurka – mówi para.

– Nie potrzeba dziurki.

– A skąd będą strzelali?

Zamyślił się Królik, ale że ustępować nie lubi, więc mówi:

– Z dachu będą strzelali.

Niewłaściwość podobnego rozwiązania sprawy zbyt biła w oczy, by para Królika nie miała się pobić z Królikiem. I w gruzy rozpadł się gmach pyszny, dźwignięty z takim mozołem.

Ileż razy przekonali się tu budowniczy, że zgodą drobne sprawy wzrastają, od niezgody giną największe.

Concordia res parvae crescunt, discordia maximae dilabuntur – mówi łacińskie przysłowie.

Jednym łopaty przyniosły pożytek, bo głębiej kopali i wilgotniejszy mieli materiał do budowy, innym łopata tylko przeszkadzała w robocie, bo nieciła niezgodę. Jedni długo gromadzili materiał do budowy, a nic nie zrobili, inni mało zrobili, za to dużo piasku mają w uszach i za koszulą; inni wreszcie zamiast zakasać rękawy i jąć się pracy, woleli łazić i krytykować wysiłki towarzyszów.

– Ten dom tak wygląda, jakby się miał zawalić. Okna krzywe, brama za daleko.

– Pilnuj swego nosa.

Byli tu skromni a skrzętni, twórcy i naśladowcy, wytrwali i niecierpliwi – i zgoła trutnie.

Drugiego dnia domki z piasku dosięgły najwyższego rozwoju, trzeciego dnia majstrowali już tylko malcy, starsi inne teraz żywili ambicje.

Słońce wysuszyło piasek i walić się poczęły pyszne pałace i skromne chateńki, górka pod dziką gruszą opustoszała, ale nie na długo.

Rozdział szósty

Do Zofiówki. Pierwsze spotkanie. Zwierzenia Wikci. Wielkie tajemnice.

– Chłopcy, ustawiać się w pary. Idziemy do Zofiówki.

– Uuuuu!

Kto krzyczy: uuu! – ten się cieszy, kto krzyczy: ojoj! – ten się bardzo cieszy; a najbardziej się cieszy ten, kto nic nie mówi.

Wiktor Krawczyk, który ma się przekonać na własne żywe oczy, że w Zofiówce jest jego siostra, nie mówi nic z wielkiego wzruszenia, tylko mocno trzyma za rękę swą parę, żeby mu nie uciekła.

– Proszę pana, moja para gdzieś się podziała.

– Ej, chłopaki, gdzie moja para od samowara?

Raz jeszcze powtórzono chłopcom, że powinni być rycerscy względem dziewcząt…

Ruszamy w drogę – siedemdziesiąt pięć par – każda grupa z chorążym na czele…

– Ja mam kuzynkę w Zofiówce.

– Moja siostra była w pierwszym sezonie…

– Polcia to jest Apolonia. Może być też Paulina.

– Proszę pana, on się depcze po nogach.

– To idź prędzej i nie gap się, gapiu.

– Proszę pana, on się przezywa…

Niezmiernie ciekawe zjawisko: jak się włoży kłos pod koszulę na brzuch i się idzie – to kłos podnosi się, podnosi do góry, aż dojdzie do szyi i wyjdzie przez kołnierz.

– Nie wierzysz, to się załóż…

Piąta para rozmawia o kolonii w Pobożu45, szósta spiera się o to, czy kamienie rosną, siódma projektuje, co kupi, gdy im przed wyjazdem pan odda pieniądze.

– O kolej! Kolej idzie!

– Nie pchaj się. Proszę pana, on się pcha.

Ktoś pierwszy zaczął śpiewać – wszyscy teraz śpiewają.

– Proszę pana, czy do Zofiówki jest wiorsta?

– Czy to prawda, że będzie muzyka i będziemy tańczyli?

 
Tańcowała ryba z rakiem,
A pietruszka z pasternakiem.
Cebula się dziwowała,
Jak pietruszka tańcowała.
 

– Ja będę nogi podstawiał, żeby się przewracali – projektuje Achcyk, który bije, gdy Zechcyg46 na niego wołają.

A mały Wiktor Krawczyk co chwila wybiega z pary i pyta się, czy jeszcze daleko.

– Trzy mile za piec – drażnią się z nim chłopcy.

Dziewczęta już z dala poznały nasze chorągiewki i biegną naprzeciw.

– Chłopaki idą, chłopaki!

– Chłopaki-straszaki!

– Chłopaki-drapaki!

Mały Wiktor puścił się jak kula armatnia i z wielkiego wzruszenia siostrę pocałował w rękę; a siostra się rozpłakała: bo Wiktor jest mały i pewnie mu chłopcy dokuczają…

Siostra Czerewki też wybiegła na spotkanie brata, ale dostrzegłszy go, bardzo się zawstydziła i uciekła. Siostra Ańdziaka dała bratu w łeb czapką płócienną; a układny Troszkiewicz przedstawił panu kuzynkę:

– To jest, proszę pana, Helenka.

Helenka ładnie dygnęła i oznajmiła, że wczoraj list z domu dostała…

Mały Gawłowski długo i uważnie przyglądał się dziewczynkom, potem westchnął głęboko i, zmarszczywszy brwi z wielkiego skupienia, orzekł stanowczo:

– Dziewuchy mają takie same czapki jak my.

Przed werandą na ławkach siedzą dziewczęta.

Chłopcy, zapomniawszy o należnej damom rycerskości, spędzili je z ławek, sami się rozsiedli; a damy, ochłonąwszy szybko, odwojowały czapkami utraconą placówkę.

Nie obyło się bez wielkiego hałasu, wskutek czego wszystkie wróble pouciekały z Zofiówki.

Koło studni bawią się dziewczynki w szkołę.

– W szkołę się tam na wsi bawić – śmieją się chłopcy.

A Wikcia Korzeniowska opowiada Felkowi w wielkiej tajemnicy swe liczne przygody…

Wikcia i Felek mieszkają w Warszawie na jednym podwórku, Felek jest przyjacielem brata Wikci i obiecał, że się Wikcią będzie opiekował.

Wikcia ma w Warszawie dwie lalki: jedną dostała od cioci, drugą dostała – także od tej samej cioci. Wikcia ma jeden krzywy ząb i siostrę Elżbietkę, i brata Władka, a krzywy ząb ma dlatego, że jak ząb mleczny wyleciał, ciągle to miejsce ruszała językiem. Teraz Elżbietka nie ma się z kim bawić i pewnie się bawi lalkami.

Wikci zrobiła się krosta na języku, bo za dużo gadała, a Władka raz chłopiec trafił kamieniem i tak mu krew leciała, a teraz ma znaczek na czole.

Jak Władek idzie z Felkiem kąpać się do Wisły, Wikcia się modli, żeby się nie utopili. Władek chodzi na obiady do cioci, tej samej, która dała Wikci raz lalkę, a kiedy indziej drugą lalkę.

Wikcia najwięcej kocha mamę, a tatusia i Elżbietkę kocha zupełnie tak samo, i tak samo kocha Władka i Felka, i ciocię, chociaż Felek nawet nie jest kuzynem. Ale swojej pary na kolonii nie kocha. Para jest niegrzeczna, nikomu nie da przejść drogi i zaraz się kłóci. Para nazywa się Zosia i gdyby ją Wikcia znalazła, toby ją pokazała.

Z tą parą Wikcia się nawet pobiła i chętnie opowie, jak było, ale żeby nikomu nie mówić, bo to jest tajemnica.

Jakaś dziewczynka wzięła tej parze dwie szyszki, a para myślała, że Wikcia, i powiedziała na nią coś, co się Wikcia wstydzi powtórzyć. Potem para pchnęła Wikcię, Wikcia pchnęła parę i para ją tak podrapała, że aż pęcherz wyskoczył. I teraz już do siebie wcale nie mówią.

Wikcia chce jeszcze coś powiedzieć, ale w największej tajemnicy.

Więc właściwie one się już dawno gniewają, od wczoraj po obiedzie.

Bo kiedy raz Wikcia zrobiła domek i stół, i wszystko z piasku, i takie było ładne, że pani z grupy E przyszła obejrzeć, niby że chce u Wikci wynająć mieszkanie, to Wikcia poprosiła parę, żeby się razem bawiły. A jak wczoraj para zrobiła mieszkanie i Wikcia chciała się przyłączyć, to para powiedziała, żeby sobie poszła, że już nie ma miejsca.

A rano, jak się myją, para nikomu nie chce dać mydła. A jeszcze dawniej para naplotkowała na Władka, że jest łobuz i że go wyrzucą ze szkoły. Wtedy Wikcia już nie mogła wytrzymać i powiedziała: „Ty kłamczuchu” i „Ty drapieżny kocie”. Bo para wcale nie zna Władka, bo zupełnie gdzie indziej mieszkają.

Wikcia nie lubi się kłócić i nigdy nie mówi takich wyrazów, ale w największej tajemnicy powie, co na nią para powiedziała: powiedziała na nią „Smarkatka”, a potem „Smarkula”, a potem „Plotkara”.

Wikcia już woli, żeby na nią mówili „Smarkatka”, bo to znaczy, że jest mała, a być małą nie wstyd, bo urośnie; „Plotkara” jest znacznie gorzej, bo znaczy, że plotki robi, a ona przecież mówi tylko w wielkiej tajemnicy. „Smarkula” znaczy zupełnie to samo co „Smarkatka”. To są bardzo brzydkie wyrazy – znaczą, że Wikcia nosa nie wyciera, i Wikcia aż się wstydzi, że musiała je powiedzieć, ale tylko w największej tajemnicy.

Jak Wikci raz drzazga weszła w nogę, to jej się przykrzyło na kolonii i chciała pojechać do Warszawy, ale teraz, kiedy jest Felek, Wikcia cały rok mogłaby już tu siedzieć…

Felek uważnie wysłuchał wszystkich tajemnic Wikci, trochę się uśmiechał, a kiedy zapytano, czy Wikcia jest mądra i czy ją lubi, odpowiedział, że bardzo mądra jeszcze nie jest, bo jak opowiada, to wszystko razem plącze, ale bardzo ją lubi, bo jest dobra, i zna ją, kiedy była jeszcze zupełnie malutka.

Tymczasem Wikcia znalazła parę, a że parze było zimno, więc jej Wikcia dała ponosić swoją pelerynę – i przeprosiły się, i Wikcia prosiła, żeby wszystko aż do wyjazdu zachować w najgłębszej tajemnicy.

Rozdział siódmy

Sprawa o gniazdo, o żabę, o kąpiel. Daj nos, Dajnowski.

Zgadnijcie, ile spraw rozpatrywał sąd kolonii Wilhelmówki w ciągu dwóch sezonów.

Czterdzieści trzy sprawy.

Okropnie dużo. Jeśli jednak zważyć, że dwoje dzieci, bawiąc się w pokoju, potrafi często w ciągu godziny pięć razy pokłócić się, poskarżyć mamie, znów pogodzić i znów pokłócić, to dla stu pięćdziesięciu chłopców na wsi w ciągu czterech tygodni i znów stu dwudziestu w ciągu następnych czterech – ta ilość spraw47 sądowych nie jest zbyt wielka.

A wyroki?

Najwyższa kara: dwadzieścia minut klęczenia – tylko dwóch chłopców dotknęła…

Ileż to razy zdawało się, że chłopiec bardzo zawinił; a kiedy sąd wniknął we wszystkie szczegóły – wina stawała się mniejszą, małą, maleńką.

P. starszy, S. i B.48 zniszczyli gniazdo ptasie. W gniazdku było pięć jajek.

Zrabowane gniazdo oskarżeni sami rozebrali i obliczyli, że było w nim49: siedemdziesiąt trzy piórka, dwieście osiemdziesiąt słomek, dwieście czterdzieści sześć źdźbeł kory brzozowej, sto czterdzieści osiem włosów końskich. Ileż to pracy drobnej, słabej ptaszyny poszło na marne. A te jajeczka małe, toż to dzieci ptasząt. Dom zrujnowany, dzieci zabite!

Oskarżyciel żądał najsurowszej kary, ale głos zabrał obrońca:

– Sędziowie, spójrzcie na oskarżonych. Jeden z nich płacze, jeden siedzi smutny, a jeśli trzeci się śmieje, to dlatego tylko, by ukryć swój smutek. Sędziowie, czy by oni popełnili czyn tak zły i niemądry, gdyby wiedzieli to, co teraz wiedzą?

Długo mówił i tymi słowy zakończył obrońca:

– Sędziowie, zapewniam was: że gdyby ten ptaszek był tu obecny, mógł do was przemówić, na pewno tak by powiedział: „Chłopcy wyrządzili mi wielką, wielką krzywdę, ale przebaczcie im, bo kara ani nam chatki naszej nie powróci50, ani nie wskrzesi nam dzieci. Poproście jednak, aby tego nigdy nie robili, bo i my mamy serca, które umieją kochać i przebaczać”. Sędziowie, nie bądźcie gorsi od małej ptaszyny.

Wyrok w dosłownym brzmieniu głosi:

„Dnia 3 lipca, w piątek, po podwieczorku, sąd kolonii złożony z sędziów: Tarkowskiego z grupy A, Holca z grupy B, Antczaka z grupy C, Faszczewskiego z grupy D i Spychalskiego z grupy E – rozpatrywał sprawę o zniszczenie gniazda ptasiego przez: P., S. i B. Wszyscy przyznali się dobrowolnie do winy.

Sąd, biorąc pod uwagę, że:

1. zniszczono gniazdko po raz pierwszy;

2. zrobiono to nie w złej myśli, nie w celu skrzywdzenia bezbronnego i niewinnego ptaszka;

3. winni nie wykręcali się, nie kłamali, a51 od razu i wyraźnie wszystko opowiedzieli…

Sąd, biorąc to pod uwagę, postanowił:

B. i P. starszy jeść będą dziś kolację osobno.

Dalej sąd, uznając udział S. w zniszczeniu gniazda za niedowiedziony i widząc szczery żal jego, postanowił:

S. przebaczyć…”

Gorsza była następna sprawa, a jakkolwiek i tu obrońca próbował choć w części usprawiedliwić oskarżonych, wyrok wypadł po myśli prokuratora:

„Tenże sąd na tymże posiedzeniu rozpatrywał sprawę o męczenie i zabicie żaby przez W. Sąd, biorąc pod uwagę, że:

1. W. chciał zobaczyć serce żaby, o którym w szkole opowiadał i na obrazku pokazywał w Warszawie nauczyciel;

2. W. jest pierwszy raz na kolonii i mógł nie wiedzieć, jak bardzo zabrania się tu męczenia zwierząt,

postanowił łagodnie ukarać oskarżonego.

Zważywszy jednak, ile bólu sprawił niewinnemu stworzeniu – wyznaczył karę: dziesięć minut klęczenia”.

„Tenże sąd na tymże posiedzeniu rozpatrywał sprawę Z. oskarżonego o zabicie dwóch żab.

Sąd, biorąc pod uwagę, że Z. uczynił to bez żadnego powodu, gdyż nie można uważać za dostateczny powód, że żaby przestraszyły go podczas zbierania poziomek, postanowił ukarać Z. przez klęczenie w ciągu dwudziestu minut.

Tym, którym wyrok ten może się wydawać zbyt surowym, sąd przypomina, jak bardzo cierpiały dręczone żaby.

Sąd przypomina z naciskiem, że nie wolno śmiać się z odbywających karę, a to pod grozą poniesienia kary podwójnej”.

Druga surowa kara dwudziestominutowego klęczenia przypada w udziale Staśkowi, który stale się spóźniał, nigdy po trąbce nie przychodził z lasu i szukać go trzeba było zawsze.

*

Jedna tylko sprawa wyłączona była spod władzy sądu koleżeńskiego i tę rozpatrywał sąd złożony z dozorców.

Kilku chłopców poszło kąpać się w rzece – jest to największe kolonijne przestępstwo.

Bo pomyślcie tylko: rodzice powierzają dziecko koloniom letnim; jeszcze w zimie pamiętać musieli, by iść do zapisu52, potem do lekarskiego badania53, a jeszcze metrykę trzeba było odszukać. Niełatwo matce oderwać się od gospodarstwa, biec do biura z odległej ulicy; a ile się natroskała: czy aby wyślą, czy miejsc nie zabraknie, a może na próżno się trudzi?

Po co tyle troski i zachodów? Po to, by dziecko na wsi przyszło nieco do zdrowia.

I nagle matka otrzyma wiadomość, że syn się utopił w rzece! Taki wypadek miał raz miejsce, lat temu piętnaście, i od tej pory najsurowiej zabrania się dzieciom chodzić samym do rzeki.

Cóż z tego, że jeden z chłopców, którzy poszli się kąpać, pływa tak dobrze, że Wisłę tam i z powrotem przepłynie? Jeśli dziś jemu pozwolimy, to jutro wymknie się jakiś niedołęga, a o nieszczęście tak łatwo.

Dozorcy napisali do rodziców karty otwarte tej treści:

„Niniejszym zawiadamiamy Szanownego Pana, że syn Jego wydalił54 się samowolnie z kolonii i poszedł do kąpieli bez dozorcy. Prosimy o zawiadomienie, jak go za to ukarać. Rzeka jest głęboka i za skutki podobnych wycieczek odpowiedzialności na siebie brać nie możemy.

Dozorcy dzieci”.

Jednakże obiecano chłopcom, że karty wysłane nie będą, jeśli dadzą wszyscy uroczyste zapewnienie, że do końca sezonu sami do kąpieli nie pójdą ani razu.

I do dziś dnia karty te leżą w mojej szufladzie, zachowane na pamiątkę o pięciu dzielnych chłopcach, którzy mieli odwagę przyznać się do przewinienia i mieli taki hart ducha, że choć ich nęciła rzeka, dotrzymali danego przyrzeczenia.

Wyrosną z nich dzielni ludzie!

*

Najwięcej spraw cywilnych, to jest spraw, gdzie chłopiec, a nie dozorca oskarża – dały nam przezwiska.

Sowińskiego nazywają Sową, Stachlewskiego – Staśka, Frankowskiego – Frankiem albo Żydkiem, Achcyga – Zechcygiem.

Na Pajera wołają: Frajer Pierwszy albo Frajer Pompka, na Nowakowskiego: Cip, cip, cip, nowa kokoszka; a Dajnowskiego za nos łapią i mówią: Daj nos, Dajnowski.

Kto się nazywa Janek, ten zbił dzbanek, kto Felek – ten zjadł babie serdelek. Michniewski – Cygan, Gajewski – stary gajowy – gruszek na wierzbie pilnuje, a Omelańczyk – ele mele dudki.

Nie każdy się o przezwiska obraża.

Boćkiewicza nazywają Bocianem, Szczepańskiego – Ciamarą55, innego – Paluszkiem, Kumą, Bednarzem, a wcale się nie gniewają. A królowie nasi: Łokietek, Krzywousty, Laskonogi, Śmiały – czyż nie nosili przezwisk, które przeszły nawet do historii?

Jeśli ktoś jednak nie chce być Imbrykiem, Chińczykiem, Babcią, Waligórą, Ciocią, Słoniem lub Fajtłapą, ma zupełne prawo, tylko że na sądzie więcej z tego śmiechu niż pożytku, bo najczęściej obie strony są winne. Kaza nazwał Smolarka szczeniakiem, ale Smolarek nazwał Kazę kozą.

Olsiewicz powiedział:

– Czekaj, Babciu, dam ja ci po obiedzie.

Ale Gajewski nasypał Olsiewiczowi kaszy do kompotu.

Nie przypominam sobie, by która56 ze spraw cywilnych nie zakończyła się zgodą.

43.spieka (daw.) – spiekota, upał. [przypis edytorski]
44.czatownia (daw.) – strażnica, punkt obserwacyjny. [przypis edytorski]
45.Pobórz – wieś w województwie łódzkim. [przypis edytorski]
46.Zechcyg – prawdopodobnie nawiązanie do dawnej gry karcianej o nazwie zechcyk (z niem. sechzig: sześćdziesiąt). [przypis edytorski]
47.ilość spraw – dziś popr.: liczba spraw. [przypis edytorski]
48.P. starszy, S. i B. – autor podaje nazwiska w skróceniu, nie chcąc robić chłopcom przykrości, gdyby opowiadanie wpadło im w ręce. [przypis autorski]
49.było w nim – dziś popr.: były w nim. [przypis edytorski]
50.nie powróci – dziś raczej: nie zwróci. [przypis edytorski]
51.nie kłamali, a – dziś popr.: nie kłamali, ale. [przypis edytorski]
52.do zapisu – tu: do biura Towarzystwa Kolonii Letnich, gdzie odbywały się zapisy na kolonie. [przypis edytorski]
53.do lekarskiego badania – dziś popr.: na badanie lekarskie (a. pot.: do lekarza na badanie). [przypis edytorski]
54.wydalić się (daw.) – oddalić się. [przypis edytorski]
55.ciamara (daw.) – ciamajda, ślamazara. [przypis edytorski]
56.która – tu dziś popr.: któraś. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
130 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip