Kitabı oku: «Miazga», sayfa 34
czwartek, 18 czerwca
Od niedzieli, wyłączając pusty wtorek (nie poszedłem ostatecznie do kościoła Wizytek na mszę w rocznicę śmierci Marka), praca nad III częścią, której tak się obawiałem, czyniąc wiele wybiegów, aby w nią nie wejść. Dwa pierwsze dni były okropne, z wyobraźnią jak gęsta, wystygła kasza. Wiedząc prawie wszystko, nie umiałem tego wypowiedzieć.
W ostatnim, majowym numerze „Twórczości”, we fragmencie jeszcze niewydanej książki Marii Kureckiej (tej samej, która towarzyszyła mi w charakterze tłumaczki w mojej podróży po NRF w końcu roku 1967 i którą – jak mnie – okradziono w Stuttgarcie), poświęconym przekładowi Doktora Faustusa, odnalazłem cytat z listu Tomasza do siedemdziesięcioletniego już wówczas Bruno Waltera (więc z roku 1946):
„Schiller twierdził, że gwiezdno-mgławicowy, pierwotny stan dzieła jest stanem muzycznym, rytmicznym przeczuciem. Przy pisaniu, zapewniam cię, myśl jest nader często produktem rytmicznej tylko potrzeby; używa się jej z uwagi na kadencję, a nie ze względu na nią samą – mimo iż pozornie ze względu na nią samą. Jestem przeświadczony, że najtajniejsza i najsilniejsza siła przyciągania jakiejś prozy tkwi w jej rytmie – którego prawa ileż są delikatniejsze od wyraźnie metrycznych…”.
Trochę pociechy, że właśnie tak myślał Mann. Większość moich lęków i niepewności nie na tym polega, iż nie wiem, co mam napisać, przeważnie wiem, moją klęską bywa zazwyczaj zdanie i jako takie, i w jego łączności ze zdaniem następnym. Jestem bezsilny i pozbawiony wszelkiej inwencji, gdy swoich zdań nie potrafię usłyszeć. Zdaję sobie aż nadto dobrze sprawę, jak wiele refleksji i rozważań, ile moich stronic najbardziej zaangażowanych powstaje właśnie z mojej wewnętrznej i mnie samego fascynującej melodii. Być może, warto by się nieco dłużej zastanowić nad owymi tajemniczymi związkami pomiędzy myślą i melodią, i w jaki rytm przeobrażają się (lub przeobrażać się muszą) określone stany duchowe.
Zapamiętać, że nie zanotowałem wielu uwag związanych z Życiorysami. Ich polskość; nikt, kto w tym kraju się nie urodził i nie wychował – nie jest w stanie zrozumieć i przyjąć różnych szczegółów oraz odcieni językowo-historycznych, z których, w różnych drobiazgach, te Życiorysy zostały zredagowane. Wiem, że moja ojczyzna w stosunku i na tle pierwszoplanowych problemów międzynarodowych odgrywa rolę podrzędną, a im jest bardziej zniewolona – tym w opinii świata znaczy mniej. Nie opuszcza mnie przecież nadzieja (Gombrowicz tę gorzką nadzieję podjął i zrealizował), że z każdej ludzkiej kondycji zarówno jednostkowej, jak zbiorowej – można, co można?
Obawiam się, że można mało. Ludzkość nie lubi klęsk i skarg. Pokonany rzadko bywa interesujący. Interesujący jest sprzeciw i bunt, choćby nawet przybierał kształty tak tragicznie groteskowe jak ostatnie poczynania Sartre'a. Ludzie korzystający z pewnych przywilejów wolności osobistej i publicznej wolą ciemną bzdurę pozornego buntu aniżeli gorzkie żale spętanych i poniżonych. Kto spośród tamtych, krzyczących o postępie i wolności, zechce zrozumieć i to zrozumienie ocenić, że w pewnym układzie braku wolności ludzie już nie o niej myślą, nie do niej dążą, lecz po dniu ciężko przepracowanym, po dniu, w którym sto razy kłamali i przeczyli samym sobie – chcą tylko jednego: zasnąć i spać. To jest bardzo mało efektowne, to żenuje i nudzi. Wydaje mi się jednak czasem, że kiedyś (kiedy?) prawdziwie wielka literatura właśnie z tych grząskich bagien, z tych nieudanych nieszczęść ludzkich wyrośnie i kiedyś (kiedy?) znajdzie się ktoś, kto ponad bunt i protest będzie potrafił ukazać racje ludzi zniewolonych i bez nadziei.
4
Natychmiast po wyjściu Łukasza Beata Konarska, jeszcze w łóżku, przysuwa aparat telefoniczny na tapczan i wykręca numer Moniki Panek. Telefon odbiera Zofia Panek.
BEATA
Dzień dobry pani, mówi Beata Konarska. Czy mogę poprosić Monikę?
PANKOWA
Chwileczkę, zaraz sprawdzę, czy córka będzie mogła podejść.
BEATA
Dziękuję pani bardzo.
MONIKA
po chwili
Beatka?
BEATA
Przepraszam, kochana, że zabieram ci czas, ale doszłam do przekonania, że koniecznie muszę do ciebie zadzwonić.
MONIKA
Słucham cię.
BEATA
Tylko się ze mnie nie śmiej, błagam cię. Wczoraj wieczorem coś mnie takiego napadło, że zaczęłam robić, tylko się nie śmiej, proszę cię, zaczęłam robić coś w rodzaju rachunku sumienia, to było dla mnie bardzo przykre, musiałam stwierdzić, że mam niedobry, zły charakter, a w stosunku do ciebie nie jestem w porządku.
MONIKA
Beatko? Czy nie przesadzasz?
BEATA
Wcale nie przesadzam! Byłam wobec ciebie bardzo, ale to bardzo nie w porządku. A ponieważ dzisiaj jest twój ślub, pomyślałam sobie, że powinnam się w jakiś sposób przed tobą oczyścić i wyznać ci moje grzeszki.
MONIKA
lekko
Mam nadzieję, że nie będzie to wyznanie, iż romansowałaś z Konradem.
BEATA
Ach, nie! Skąd? Przede wszystkim nie lubię w łóżku starszych panów, a poza tym… nie, nie! Moje winy wobec ciebie nie mają nic wspólnego z tymi rzeczami. Wprost przeciwnie. Ja ci okropnie zazdrościłam, tak okropnie, że chwilami cię nienawidziłam.
MONIKA
Zdumiewasz mnie, Beatko.
BEATA
No, widzisz! Będziesz mną teraz pogardzać.
MONIKA
Ależ, Beatko? Trochę dziwna jesteś.
BEATA
Wcale nie dziwna. Jestem zła.
MONIKA
Czegóż ty mnie mogłaś zazdrościć? Jesteś młodziutka, śliczna, utalentowana, masz wszystko przed sobą…
BEATA
A jednak ci zazdrościłam, widzisz, jaka jestem wstrętna, podła. Cholernie ci zazdrościłam. Zazdrościłam ci, bo chodziły, pewnie słyszałaś, takie plotki, że masz grać Lady Makbet. A ja tak marzyłam o tej roli! Rozumiesz mnie teraz? Jestem szczera, powinnaś mi wybaczyć moje obrzydliwe myśli.
MONIKA
po chwili
Przyznam się, że nie bardzo cię, Beato, rozumiem. Powiedziałaś: plotki. Jakie plotki? Nic mi o żadnych plotkach nie wiadomo. Plotki? Niesłychanie w takim razie dowcipne plotki! Bardzo mi przykro, Beato, ze względu na ciebie i twój rodzaj uczuć, ale ja gram Lady Makbet, to nie są plotki, w poniedziałek zaczynamy próby.
BEATA
biednie i pokornie
Właśnie, pan dyrektor Otocki też mi to powiedział.
MONIKA
Dał ci rolę? No, widzisz! To bardzo ładnie z jego strony. Nie powinnaś się, Beatko, czuć pokrzywdzona, jesteś jeszcze taka młoda, tyle się jeszcze w życiu nagrasz! Kogo masz grać? Lady Makduf? A może jedną z wiedźm, to by było bardzo w stylu Eryka.
BEATA
tym samym głosem
Nie, Lady Makbet.
MONIKA
po chwili
Przepraszam cię, moja Beatko, wiem, że jesteś dowcipna, ale w tym wypadku, niestety, twoje żarty nie wydają mi się w najlepszym gatunku. Nie rozumiem doprawdy…
BEATA
Ależ ja nie żartuję. Dlaczego na mnie krzyczysz?
MONIKA
Nie żartujesz? Więc co to wszystko znaczy?
BEATA
Nie wiem, kochana Moniko, doprawdy pojęcia, nie mam. Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie pan dyrektor Otocki i powiedział, bardzo cię przepraszam, ale mówię, jak było, powiedział, że po rozmowie z panem Wanertem obaj doszli do wniosku, że mam grać Lady Makbet i w poniedziałek zaczynamy próby.
MONIKA
nieostrożnie
A ja?
BEATA
Dyrektor Otocki powiedział jeszcze, żeby na razie nic ci nie wspominać, ale myślałam, że żartował, może w związku z tymi plotkami, i ty jesteś we wszystkim zorientowana. Okropnie mi przykro, ale jeśli mam być szczera, czuję pewną ulgę, naprawdę czuję się, jak gdyby lepsza, bo mnie już nie zżera zazdrość, to jest okropne, okropne uczucie.
MONIKA
Wyobrażam sobie, choć muszę wyznać, że moja wyobraźnia nie za wszystkimi namiętnościami podąża dość sprawnie. Obawiam się, że z zazdrości dostałabym na egzaminie stopień najgorszy, bardzo źle.
BEATA
Szczęśliwa jesteś!
MONIKA
Możliwe. W każdym razie wyobraźni mi starcza, żeby docenić, Beatko, twoje intencje. Bardzo miło z twojej strony, że zadzwoniłaś. Mam nadzieję, że wieczorem zobaczę cię razem z Łukaszem w Jabłonnie?
BEATA
Wcześniej, będziemy przecież na ślubie.
MONIKA
To się cieszę, Beatko. A na razie wybacz, mam jeszcze strasznie dużo roboty. Pa!
Beata po tej rozmowie trochę markotnieje i przygasa. Czuje się zawiedziona. Była prawie pewna, że Monika jak nakłuty balonik pęknie z wielkim hukiem. I nie pękła. W pewnym momencie była bliska załamania, szybko się przecież pozbierała. „Twarda krowa” – myśli Beata. I gdy to stwierdza, ogarniają ją wątpliwości, czy jednak nie przesadziła, odsłaniając swoje karty tak wcześnie i wbrew umowie z Otockim. Och, Beatko, Beatko! – mówi do siebie rozczesując przed lustrem długie, jasne włosy – musisz się jeszcze bardzo, bardzo wiele nauczyć… głupia dupa jesteś, Beata, nędzna cipa – mówi na głos, wysuwając dolną wargę do przodu i gdy przygląda się swemu odbiciu w lustrze, przychodzi jej na myśl, że w podobny sposób powinna w pewnych momentach dolną wargę wysuwać do przodu Lady Makbet, a równocześnie, wciąż w siebie czujnie wpatrzona, obserwuje z zainteresowaniem, jak jej okrągłe dziewczęco-naiwne oczy tracą nagle ciepły, miodowy blask, zwężają się i stają się zimne, prawie przeźroczyste, jak krucha warstewka lodu – widzisz, co narozrabiałaś? Twarda krowa na pewno się nie podda potulnie, już w tej chwili zmieniła się prawdopodobnie w lwicę i ryczy, i pazury wysuwa, uważaj, Beatko, ona ma plecy, a ty co masz? Kto się o ciebie upomni, kiedy lwica ryknie i dla świętego spokoju ciebie rzucą na pożarcie? Beatko, Beatko, może być z tobą niedobrze…
Więc, żeby zapobiec ewentualnym komplikacjom, Beata dzwoni do Teatru Stołecznego. Otocki dopiero co przyszedł i chyba po wiadomej rannej rozmowie telefonicznej powinien być w znakomitym humorze.
OTOCKI
Jak się masz, Beatko! Co dobrego?
BEATA
Niestety, panie dyrektorze, nic dobrego. Jestem zrozpaczona, stała się rzecz okropna, naprawdę okropna.
OTOCKI
Okropna? Beatko! Pokłóciłaś się z Łukaszem?
BEATA
Och, nie! Łukasz, panie dyrektorze, jest bardzo miły i zabawny, kiedy się gniewa, ale dzisiaj nie miał czasu się kłócić, bo się spieszył do telewizji.
OTOCKI
Więc co się stało?
BEATA
Coś bardzo nieprzyjemnego, panie dyrektorze. Okropnie mi przykro i wstyd, ale niechcący wygadałem się przed Moniką, tak się to jakoś wszystko głupio złożyło. Już po wyjściu Łukasza przypomniałem sobie, że zupełnie wyleciało mi z głowy, o której jest ślub Moniki, nie byłam pewna, czy w południe, czy o pół do pierwszej. Więc zadzwoniłam do Moniki…
OTOCKI
wyrozumiale
I wygadałaś się?
BEATA
Sama nie wiem, panie dyrektorze, jak to się stało, ale ona chyba musiała coś przeczuwać, bo zaczęła mi zadawać takie pytania…
OTOCKI
Że szczere, prawdomówne dziecko nie mogło się oprzeć?
BEATA
Jak na mężczyznę jest pan bardzo dobrym psychologiem, panie dyrektorze. Ja naprawdę kłamię bardzo nieudolnie.
OTOCKI
Nie martw się, z wiekiem się nauczysz.
BEATA
Myśli pan? To okropne, że prawdziwe cnoty lgną do człowieka dopiero na starość.
OTOCKI
Starości, Beatko, też się coś niecoś należy. Nie sądzisz?
BEATA
Zapewne. Ale tymczasem my młodzi, niedorośli do cnót, jesteśmy bezbronni. I co teraz będzie?
OTOCKI
Masz szczęście, Beatko!
BEATA
Pan ze mnie żartuje, panie dyrektorze.
OTOCKI
Posłuchaj mnie, Beatko. Starsi panowie, do których się zaliczam, nie tylko bywają, jak to przyznałaś, niezłymi psychologami, ale również nie lubią, kiedy się ich wrabia w konia. Tak się mówi po waszemu?
BEATA
ostrożnie
To zależy. Można też robić z kogoś balona, jeleń już wyszedł z mody.
OTOCKI
Tak? Za okupacji „jeleń” był w powszechnym użyciu.
BEATA
Bardzo mi przykro, ale ja się wtedy jeszcze nie ujawniłam.
OTOCKI
Duży tupet, Beatko, zawsze się łączy z pewnym ryzykiem. Grasz w pokera?
BEATA
Łukasz lubi. I chwali się, że wygrywa.
OTOCKI
Wyobrażam sobie, że też ma niezły tupet.
BEATA
Coś musimy mieć, panie dyrektorze.
OTOCKI
Proszę bardzo, miejcie! Mój syn też ma tupet i podobno robi karierę.
BEATA
On jest fajny, panie dyrektorze. Bardzo fajny.
OTOCKI
Zapewne, jak wy młodzi lubicie mówić. Chciałbym jednak, żeby ta młoda i interesująca osoba, jaką, Beatko, jesteś, zechciała przyjąć do wiadomości, że jeszcze obok was, tupetowców, istnieją stare ramole, które świetnie się we wszystkich waszych grach i komediach orientują. Słyszysz mnie, Beatko?
BEATA
Wszystkie palce u rąk i nóg zmieniłam w słuchanie, panie dyrektorze.
OTOCKI
Niepotrzebnie, wystarczy ci jedno ucho. Otóż, przyjm, Beatko, do wiadomości, że gdyby nie pewien układ faktów – dlatego ci powiedziałem, że masz szczęście – mogłabyś się leciutko potknąć. Rozumiesz mnie?
BEATA
Obawiam się, że nie nadążam, panie dyrektorze.
OTOCKI
Przestań się zgrywać, Beatko, przede mną nie musisz. Będziesz lepiej grać, kiedy zrozumiesz, że nie każdy wapniak musi być głupcem. Że w szczeniackim stylu chciałaś się odegrać na Monice, w obecnym układzie nie mam ci za złe. Przeciwnie, wyświadczyłaś mi swego rodzaju przysługę. Takie bywa życie, Beatko. I jeszcze jedno, dobra rada wujaszka: jeśli w tej rozgrywce jesteś na minus… jesteś?
BEATA
Zapewne, panie dyrektorze.
OTOCKI
To się w najbliższej przyszłości nie staraj odgrywać. Ludzie, którzy się jako tako poznali, powinni sobie wzajemnie pomagać. Takie bywa życie.
BEATA
To znaczy, że w poniedziałek…
OTOCKI
Za kwadrans dziesiąta, Beatko. Grałaś u Wanerta, więc wiesz, jak przestrzega punktualności.
Tymczasem, zgodnie z przewidywaniami Beaty, Monika, odłożywszy słuchawkę, rzeczywiście przeżywa moment rozterki, kiedy już, już ma się przemienić w lwicę. Sama w pustym hallu, już uczesana, lecz z niedokończonym makijażem (dzięki czemu tylko jedno oko ma opracowane ostatecznie, a drugie jeszcze naturalne, więc jakby niewyklute), nie może w pierwszej chwili uwierzyć, iż to, co przed chwilą usłyszała, jest prawdą. A jednak! Przypomina sobie cokolwiek dziwne zachowanie Otockiego przed wczorajszym koncertem. Tam się ukrywa pies pogrzebany? Więc skupiona i opanowana stara się dokładnie odtworzyć tę scenę od początku, kiedy razem z Konradem podeszli do Otockiego rozmawiającego w hallu z Erykiem Wanertem. Czyżby właśnie wtedy uknuli to świństwo? Tak nagle! I dlaczego? Kto za tym stoi? Raszewski? Mało prawdopodobne, tego rodzaju zemsta nie byłaby w jego stylu. Lecz jaką sprawę, jeśli nie tę, mógł mieć Otocki? I dlaczego nie powiedział od razu, co miał do powiedzenia? Zachowywał się raczej normalnie, ale Eryk miał twarz trochę niewyraźną. Czy mówił coś? Chyba nie. A może?
W tym momencie Pankowa, nieświadoma sytuacji, zagląda do przedpokoju, chciała o coś ważnego córkę spytać, lecz gdy ta, nieruchoma i blada, a poza tym jednooka, i choć niezmiennie piękna, jest w tej chwili piękna urodą trochę niesamowitą i groźną, więc gdy Monika nieprzyjemnie ku matce warknie: czego chcesz? Pankowa intuicyjnie wyczuwając, że musiało zajść coś poważnego, zapomina, co miała do powiedzenia, duża i tęga, też jeszcze bez makijażu, we frymuśnie kolorowym szlafroku stoi osłupiała, a półotwarte usta nie zdobią jej trochę nazbyt obfitej twarzy (tylko ciemno zagęszczone i wciąż ze smolistym poblaskiem oczy mamy Pankowej przypominają prehistoryczne czasy, kiedy przy stoliku w „Nadświdrzańskiej”, w brajtszwancach i ciężarna, przyjmowała oświadczyny ubogiego i niezgrabnego ćwoka).
MONIKA
Czego chcesz?
PANKOWA
Moniczko…
MONIKA
na stłumionym krzyku
Zostaw mnie! Czy w tym przeklętym domu człowiek nie może być chwilę sam?
Więc wobec nadgorliwie pośpiesznego zniknięcia matki jest sama. Zdecydowanie i bez pośpiechu nakręca numer sekretariatu Teatru Stołecznego. Sekretarka Otockiego informuje ją, że dyrektor właśnie rozmawia. Zatem dzwoni po kilku minutach, a ponieważ w przedpokoju, jak we wszystkich przedpokojach, wisi lustro – oczekując na połączenie widzi siebie, nie jest tym odbiciem usatysfakcjonowana, zatem jej chłodna niechęć zwraca się ku Konradowi, bo on, nie kto inny wczoraj wieczorem w Filharmonii, gdy sytuacja stała się podejrzanie dwuznaczna, powinien był okazać się mężczyzną i natychmiast zażądać od Otockiego wyjaśnień. Zastanawia się również, trochę na stronie, czy nie popełniła w swoim czasie błędu, rezygnując z doprowadzenia Raszewskiego do rozwodu, w tej chwili woli w tej sprawie sobie przypisać winę, aniżeli pamiętać, jak było naprawdę (Raszewski, zdając sobie sprawę, jak złe wrażenie wśród towarzyszy z kierownictwa zrobiłoby jego małżeństwo z dziewczyną o tyle młodszą i do tego córką starego przyjaciela, nigdy by się na podobną historię nie zdecydował, nie był poza tym aż tak bardzo w Monice zakochany, jak to ona sobie wyobrażała).
Rozmowa Moniki z Otockim:
OTOCKI
Jak się masz, Moniczko?
MONIKA
Dziękuję, mam się bardzo dobrze. Natomiast nie jestem pewna, czy możesz o sobie powiedzieć to samo.
OTOCKI
O! A czemuż to?
MONIKA
Wiem wszystko. Ta mała żmija nie omieszkała się pochwalić. Jestem zdumiona, tak zdumiona, że wolę nawet nie określać charakteru tego zdumienia. Powiem tylko tyle: wydawało mi się, że od ludzi, których uważałam za przyjaciół, którzy, jak mogłam sądzić, także i ze swojej strony za moich przyjaciół przynajmniej jak dotąd się uważali, mogę oczekiwać minimum lojalności i szacunku. Może się mylę, lecz do tej pory sądziłam, że jeśli się podejmuje jakieś decyzje, to informuje się przede wszystkim osobę zainteresowaną. Jakim prawem narażacie mnie, ty i Eryk, żebym się dopiero od jakiejś smarkatej musiała dowiadywać, że zdecydowaliście się na podwójną obsadę? Wstyd mi za was!
OTOCKI
Przepraszam cię, Moniko, ale nie bardzo cię rozumiem.
MONIKA
Jeszcze nie rozumiesz?
OTOCKI
Wspomniałaś o podwójnej obsadzie. Czyżby Beatka tak ci tę sprawę zreferowała?
MONIKA
Wybacz, ale teraz ja nie rozumiem.
OTOCKI
Czego?
MONIKA
po chwili
Ach tak? Umówmy się zatem, że już rozumiem. Nie doceniałam cię, mój błąd. Pozwól jednak, że cię o jedno tylko spytam.
OTOCKI
Słucham.
MONIKA
Za kogo ty mnie właściwie bierzesz? Za kreaturę, którą można w taki sposób załatwiać odmownie i do tego ośmieszać?
OTOCKI
Nie denerwuj się, kochana Moniko.
MONIKA
Ja się nie denerwuję, ja pytam.
OTOCKI
Owszem, denerwujesz się. A tymczasem nikt nie miał zamiaru ani załatwiać cię odmownie, ani tym bardziej ośmieszać. Sprawa jest rzeczywiście pod pewnymi względami trochę przykra i drastyczna…
MONIKA
Trochę?
OTOCKI
Ale jeżeli zechcesz ją rozpatrzyć obiektywnie…
MONIKA
Dość, nie wysilaj się. Nie mam ochoty wysłuchiwać twoich obłudnych racji obiektywnych. Chcę wiedzieć jedno: poza moimi plecami, bez mojej wiedzy odebraliście mi w ostatniej chwili rolę. Tak czy nie?
OTOCKI
Przyznaję, może zbyt późno, ale trudno, wiele złożyło się przyczyn, doszliśmy z Erykiem do przekonania, zresztą lojalnie stwierdzam: inicjatywa wyszła ode mnie, a jako dyrektor teatru mam chyba do tego prawo, otóż doszliśmy do przekonania, że przy koncepcji Eryka, zwłaszcza przy jego koncepcji postaci Lady Makbet, lepiej się do tej roli nada dziewczyna typu Beaty. Zaufaj, Moniko, mojemu artystycznemu doświadczeniu, ale kiedy dokładnie całą sprawę przeanalizowałem, doszedłem do przekonania, że po kilku próbach, posiadając tak niezawodny instynkt, sama byś z roli zrezygnowała. Tradycyjną Lady Makbet na pewno zagrałabyś wspaniale, ale nie Lady Makbet Eryka, wierz mi, kochana Moniko.
MONIKA
Zatem to twoja decyzja ostateczna?
OTOCKI
Jeszcze mi będziesz kiedyś za nią wdzięczna, zobaczysz.
MONIKA
Mam nadzieję, że Konrad nie został wciągnięty do tego spisku?
OTOCKI
Nie mógł zostać wciągnięty do czegoś, czego nie było.
MONIKA
W takim razie może zechce pan, panie dyrektorze, przyjąć do wiadomości, że w sytuacji, którą pan z tak niebywałym artystycznym taktem zechciał wytworzyć, w pańskich planach repertuarowych, a także personalnych będą musiały zajść pewne zmiany, powiedziałabym: dość radykalne. To jedno. A poza tym, wolałabym zrezygnować z przyjemności ujrzenia pana na moim ślubie. Może pan uważać, że życzenia już mi pan złożył. Żegnam.
Pankowa cały czas podsłuchuje pod drzwiami, ponieważ jednak nie dosłyszy na prawe ucho, nawet mimo nienagannej dykcji córki nie może się połapać w całości sytuacji.
Monika przechodzi do gabinetu ojca i stamtąd dzwoni do telewizyjnego studia. Telefon wciąż zajęty, a gdy wreszcie połączenie uzyskuje – generalna próba Prometeusza, już się zaczęła.
poniedziałek, 22 czerwca
Od paru dni upały. Agnieszka skończyła dzisiaj swoją pracę magisterską pod bardzo uczonym tytułem: Analiza elementów modelu społeczno-etycznego skonstruowanego na podstawie dramatów Tennessee Williamsa (1945–1960). Janusz zaczął zdawać egzaminy do liceum. Zbliżam się do pięciuset stron maszynopisu. Kłopot z papierem, nigdzie go nie można dostać.
Od kilku dni, wieczorami, lektury nieczytanej od bardzo dawna Anabasis Ksenofonta i w związku z tym pomysł, że jednym z ostatnich filmów Eryka Wanerta (tylko jego życiorys nie został ostatecznie wykończony), oczywiście nakręconym za granicą, mogłaby być właśnie ekranizacja tej pasjonującej i dramatycznej historii.