Kitabı oku: «Kwiat paproci»
Od wieków wiecznych wszystkim wiadomo, a szczególniej starym babusiom, które o tem szeroko a dużo opowiadają wieczorem przy kominie, gdy się na nim drewka jasno palą i wesoło potrzaskują, że nocą św. Jana, która najkrótszą jest w całym roku, kwitnie paproć, a kto jej kwiatuszek znajdzie, urwie i schowa, ten wielkie na ziemi szczęście mieć będzie.
Bieda zaś cała z tego, że noc ta jest tylko jedna w roku a taka niezmiernie krótka, i paproć w każdym lesie tylko jedna zakwita, a to w takim zakątku, tak ukryta, że nadzwyczajnego trzeba szczęścia aby na nią trafić.
Ci co się na tych cudowiskach znają, mówią jeszcze i to, że droga do kwiatu bardzo jest trudna i niebezpieczna, że tam różne strachy przeszkadzają, bronią, niedopuszczają i nadzwyczajnej odwagi potrzeba, aby zdobyć ten kwiat.
Dalej jeszcze powiadają, że samego kwiatka w początku rozeznać trudno, bo się wydaje maleńki, brzydki, niepozorny, a dopiero urwany przemienia się w cudownej piękności i jasności kielich.
Że to tak bardzo trudno dojść do tego kwiatuszka, i ułapić go, że mało kto go oglądał, a starzy ludzie wiedzą o nim tylko z posłuchów, więc każdy rozpowiada inaczej i swojego coś dorzuca.
Ale to przecież pewna, że nocą świętojańską on kwitnie, krótko, póki kury nie zapieją, a kto go zerwie, ten już będzie miał co zechce.
Pomyśli tedy sobie, choćby najcudowniejszą rzecz, ziści mu się wnet.
Wiadomo także, iż tylko młody może tego kwiatu dostać i to rękami czystemi.
Stary człowiek choćby nań trafił, to mu się w palcach w pruchno rozsypie.
Tak ludzie bają, a w każdej baśni jest ziarenko prawdy, choć obwijają ludzie w różne szmatki to jąderko, że często go dopatrzeć trudno, ale taki ono jest.
I z tym kwiatkiem to jedno pewna, że on nocą św. Jana zakwita.
Pewnego czasu był sobie chłopak, któremu na imię było Jacuś, a we wsi przezywali go ciekawym, że zawsze szperał, szukał, słuchał, a co było najtrudniej dostać, on się najgoręcej do tego garnął… taką miał już naturę. Co pod nogami znalazł, po co tylko ręką było sięgnąć, to sobie lekceważył, za ba-i – bardzo miał, a o co się musiał dobijać, karku nadłamać, najwięcej mu smakowało.
Trafiło się tedy raz, że gdy wieczorem przy ogniu siedzieli, a on sobie kij kozikiem wyrzynał, chcąc koniecznie psią głowę na nim posadzić, – stara niemczycha, baba okrutnie rozumna, która po świecie bywała i znała wszystko, poczęła powiadać o tym kwiecie paproci…
Ciekawy Jacuś słuchał i tak się zasłuchał, że mu aż kij z rąk wypadł a kozikiem sobie omal palców nie pozarzynał.
Niemczycha o kwiecie paproci rozpowiadała tak, jakby go sama w żywe oczy widziała, – choć po jej łachmanach szczęścia nie było znać. Gdy skończyła, Jacuś powiedział sobie: – niech się dzieje co chce a ja kwiatu tego muszę dostać.
Dostanę go, bo człowiek kiedy chce mocno, a powie sobie że musi to być, zawsze w końcu na swojem postawi.
Jacuś to często powtarzał i takie miał głupie przekonanie.
Tuż pod wioską, w której stała chata rodzicieli Jacusia, z ogrodem i polem – był niedaleko las, i pod nim właśnie obchodzono Sobótki, a ognie palono w noc świętojańską.
Powiedział sobie Jacuś: – gdy drudzy będą przez ogień skakali i łydki sobie parzyli, pójdę w las, znajdę ten kwiat paproci. Nie uda mi się jednego roku, pójdę na drugi, na trzeci, i będę chodził póty, aż go wyszukam, i zdobędę.
Przez kilka miesięcy potem czekał, czekał na tę noc, i o niczem nie myślał, tylko o tem. Czas mu się strasznie długim wydawał.
Naostatek nadszedł dzień, zbliżyła się noc, której on tak wyglądał; ze wsi wszystka młodzież się wysypała, ognie palić, skakać, śpiewać i zabawiać się.
Jacuś się umył czysto, wdział koszulinę białą, pasik czerwony nowy łapcie lipowe nienoszone, czapeczkę z pawiem piórkiem, i jak tylko pora nadeszła a mrok zapadł, szmyrgnął do lasu.