Kitabı oku: «Strzemieńczyk», sayfa 21
Młody król przyjmował Turków na tronie, otoczony co najprzedniejszemi ze dworu swojego panami… z całym majestatem monarszym… Przy tronie stali trzymający chorągiew, miecz wielki obnażony, laski i godła pańskie, urzędnicy węgierscy…
Grek po turecku przyodziany, w szubie na wierzch, którą mu podarowano, przykląkł przed królem i w krótkich słowach powitał Władysława… Zagaił tem, że pan jego pokój z sąsiadem zawrzeć jest gotów…
Rodokos miał powierzchowność niepowabną, czarny był, oczy mu biegały niespokojnie, ruchy miał dziwne i dumą nadrabiał, czując, że podłym się wydawać musi. Z twarzy jego niewiele się dawało wyczytać, wejrzenie skośne przypominało dzikie zwierzę, w ustach było coś złego… Na przemiany uniżony do zbytku, jakby potem przypomniał sobie od kogo i z czem przychodził, rwał się zuchwale…
Po tem posłuchaniu wielkiem, rozpoczęły się dopiero z wyznaczonymi panami węgierskimi o pokój umowy. Turek tak skłonnym był do zgody, że prawie bez sporu oddawał zamki zagarnięte w Rascii wszystkie, część Albanii dla despoty… Bulgarów tylko zatrzymać chciał dla siebie.
Przytomny Jerzy despota Rascii, który najwięcej miał korzystać z tej powolności Turka, rzucał się na kolana, błagał, zaklinał, aby nie opuszczano tak szczęśliwej zręczności odzyskania twierdz i grodów obronnych, które niegdyś wiele krwi kosztowały a dziś darmo zwrócone być miały. Panowie też węgierscy obstawali równie gorąco za pokojem…
Kardynał zdala patrzał, słuchał, marszczył się, lecz przeciwko prądowi ogólnemu nie mógł wystąpić. Nie chciał opierać się nadaremnie i być pokonanym, a czuł, że nie zwycięży…
Oprócz króla samego, który smutnie przyjmował warunki te, niemogąc zaprzeczyć, że były korzystne, prócz kardynała i dziekana, wszyscy zdawali się zgodnie cieszyć pokojem, który na lat dziesięć miał być zawarty…
Jęki i błagania despoty, który oprócz zamków miał odzyskać dwóch swoich synów, będących w rękach Amurata, przyczyniały się też wielce do przyspieszenia układów.
Grek zdawał się nad wszelkie przewidywanie powolnym, godził się na warunki już wprzód oznaczone, wymagań nowych nie stawił…
Trzeciego dnia dał znać Lasocki Cesariniemu, że pokój był już tak jak zawartym. Kardynał pobladł, ale nie rzekł ani słowa… Wyszedł jak zwykle do króla i ani spytał go o nic, ani wymówek mu nie czynił.
Traktat ów dziesięcioletni z obu stron miał być poprzysiężonym, przez Turków na alkoranie, przez króla…
Rodokos, w chwili gdy o tem była mowa, obstając mocno aby przysięga jak najuroczystszą była i jak najsilniej obowiązującą, wniósł, ażeby król ją na poświęconej Hostyi u ołtarza złożył, na tem co dla chrześcianina najświętszem było…
Nie bez przyczyny Grek się tego domagał. Wiedział on dobrze, iż przy królu byli ludzie, którzy przeciwko traktatowi mieli go podżegać i do złamania namawiać.
Arkadiusz myśl tę mu poddał…
Na pierwszą wzmiankę o tem, Grzegorz z Sanoka, który się w izbie znajdował, podniósł głos z gwałtownością wielką.
– Nigdy w świecie być to nie może! – krzyknął. – Przysięga na hostyę niesłychana u nas, zwyczaj żaden jej ani dopuszcza, ani uświęca! Byłaby profanacyą! Na to dozwolić nie można.
Grek obstał przy swojem.
Oburzony wybiegł mistrz wprost do króla, przy którym znalazł kardynała z zaciętemi usty i piorunującemi oczyma.
Pomiędzy Cesarinim a Grzegorzem z Sanoka w ostatnich dniach przychodziło codzień do sprzeczek i sporów, często w rzeczach małej wagi, jak gdyby Cesarini oprzeć się nie mógł niechęci swej do tego człowieka.
Gdy ze zmienioną a gniewną twarzą wpadł na pokoje mistrz, kardynał zmierzył go wejrzeniem złośliwem…
– Miłościwy panie – odezwał się Grzegorz z zapałem. – Grek bezbożny domaga się rzeczy niegodziwej, niemożliwej… Chce przysięgi na Hostyę! Byłoby to profanacyą! Tego dopuścić się niegodzi!!
Władysław porwał się z siedzenia, ale nieodpowiadając spojrzał na kardynała, jakby go wyzywał.
Cesarini się skrzywił ironicznie.
– Jeżeli pokój robicie i króla do przysięgi nań zmuszacie – odezwał się – dlaczegóżby i na Hostyę nie miał przysięgać? Zwyczaju tego niema, ale zakazu niema!! Taka czy inna przysięga będzie nieważna!
– Jakto? – wykrzyknął Grzegorz, cofając się zdumiony. – I to wasza przewielebność mówicie? Wy? książe kościoła? Dopuścilibyście, aby dla sprawy ziemskiej Boga samego używać i czynić świętość narzędziem.
– Przysięgamy na Krzyż i Ewangelią – odparł kardynał – dlaczegoby nie na Hostyę?3
– Nigdy w świecie nie dopuścim tego! – zawołał Grzegorz.
– Powtarzam wam – wtrącił Cesarini – że nie widzę w tem ani profanacyi, ani nic nadzwyczajnego… a ta przysięga!!!
Lekceważąco ręką potrząsnął.
– Heretykom i poganom ani wiary, ani przysiąg nie jesteśmy obowiązani dotrzymywać – dodał kardynał.
Grzegorz się wzdrygnął.
– I to miałoby być chrześciańską nauką? – zawołał gwałtownie – nauką tego Zbawiciela, który nieprzyjaciół miłować kazał, a za złe dobrem odpłacać?? Który w Ewangelii swej nikogo z pod prawa miłości nie wyjął?
Cesarini spojrzał z rodzajem politowania na mistrza Grzegorza, ramionami poruszył i odwrócił oczy w inną stronę.
Grzegorz podszedł do króla.
– Miłościwy królu – rzekł z powagą i namaszczeniem – chociaż przytomny tu legat Ojca świętego zdaje się być za tą niesłyszaną formą przysięgi, której Turek a raczej chytry Grek, jego poseł, wymaga… ja, jako stary twój sługa i stróż sumienia, błagam cię, warunku tego nie przyjmuj. Byłem i jestem za pokojem – dodał – ale taką okupionym ceną!! nigdy…
Kardynał pilno patrzył na króla.
Być mogło, że popierając przysięgę na Hostyę, chciał jej zapobiedz i pokój ten zniweczyć w chwili, gdy już był blizkim zawarcia. Domyślał się, iż pobożny Władysław pójdzie za radą mistrza. Jakoż król okazał jawnie, że na te wymagania przystać nie może.
– Nie będę im przysięgał inaczej, tylko wedle obyczaju – rzekł stanowczo. – Nie bój się, mistrzu mój… świętokradztwem się nie skażę.
Uśmieszek przebiegł po ustach Cesariniego, milcząco spojrzał na Grzegorza, który stał jeszcze.
– Mam odnieść tę odpowiedź króla? – zapytał.
– Tak, powiedz im, że, jeźli mi nie ufają, przysięga żadna wiary nie wzbudzi – odparł Władysław.
Grzegorz zwycięzko spojrzał na Cesariniego, który w obliczu miał coś szyderskiego… i oddalił się.
Na pokojach króla czekano potem rozwiązania tego sporu o przysięgę dosyć długo. Trochę zniecierpliwiony niepewnością tą Cesarini, wyprawił Lasockiego na zwiady.
Dziekan powrócił przynosząc wiadomość, że Grek upierał się przy swej przysiędze na Hostyę, ale widocznem było, że ulegnie i od warunku tego odstąpi, ograniczając się Krzyżem, Ewangelią a ołtarzem…
Kardynał posłyszawszy to pochmurniał, ostatnia nadzieja zerwania układów znikła…
Nazajutrz król poprzysiągł zawarty traktat dawnym obyczajem, a Turcy zamki w przeciągu ośmiu dni wydać się zobowiązali.
X
Milczenie, cierpliwość, obojętność, z jaką kardynał Cesarini patrzył na zawarcie pokoju w Szegedynie, podżeganie dziwne gdy szło o przysięgę, lekceważenie jej… dla tych, co jak Grzegorz z Sanoka znali Cesariniego, niepojętem się wydawało.
On, co był wyprawy przeciwko Turkom duszą i sprężyną, co czuwał tu tylko nad tem, aby wojnę krzyżową przeciw niewiernym uczynić nieubłaganą i ostateczną… w chwili zawarcia dziesięcioletniego pokoju zachował się tak, jakby w istocie już nie miał najmniejszej nadziei skłonienia do walki. Nie pozostawało mu nic więcej jak powracać do Rzymu, gdyż pobyt jego na dworze króla Władysława nie miał celu.
Nie mówił jednak wcale o odjeździe, a w drodze do Budy, jak w Szegedynie, zachował się z tąż samą obojętnością. Grzegorz z Sanoka, który śledził każdy ruch tej zagadkowej postaci, przekonał się tylko, że przy każdej zręczności sam na sam z królem i z tymi, których znał usposobienia rycerskie, kardynał starał się obudzić w nich żal, iż pokój ten laury, sławę, zasługi im odbierał, niweczył wszystkie ich nadzieje…
Król też był smutny i zamyślony. W podróży na jednym ze spoczynków, nie oglądając się na to, że Grzegorz był przytomnym, Cesarini począł te żale rozwodzić…
– Zaprawdę – mówił do króla – nigdy Turek nie dał dowodu większego przewrotności a rozumu, jak teraz. Czuł i wiedział dobrze, że siły całego chrześciaństwa zbierają się przeciwko niemu, że im nie podoła… Dlatego zgodził się na wszelkie warunki, jakichby nigdy inaczej duma pohańca przyjąć nie dozwoliła! Przeszła wojna, w której wy, miłościwy panie, okryliście się taką sławą, nauczyła go, czego się ma spodziewać po drugiej wyprawie!! Nieszczęsny ten pokój drogo opłacacie… Nie mówię o sobie, com się zobowiązał za was w obliczu Europy, bom wyszedł na kłamcę… wszakci Chrystusowe dzieci w oplwanych sukniach powinny się nauczyć chodzić! Znoszę to z pokorą… Żal mi większy was, bo wam palmę z rąk wydarto!
Król wzdychał…
Toż samo utyskiwanie powtórzyło się w Budzie.
Dnia jednego kardynał z taką mówił gorącością, z takiem przejęciem, że łzy niemal młodemu panu wycisnął.
– Ojcze mój – wyrwało się z ust Władysławowi – nie krwawcie mi serca. Stało się, przysięgę złożyłem, jest świętą przysięga!
Cesarini ruszył ramionami.
– Przysięga niewiernym, nieprzyjaciołom Chrystusa! podchwycona, przynaglona przez Huniadego i despotę? Co warta taka przysięga! Nic!! Papież i ja rozgrzeszylibyśmy, gdyby ją złamać przyszło…
Król pobladł i drżeć zaczął.
– Ojcze mój – odparł wychowany w poszanowaniu nietylko przysięgi ale danego słowa, młody Jagiellończyk – wybyście mnie może rozgrzeszyli, ale moje sumienie nigdy!!
Na ten raz, nie popierając swojego zdania, Cesarini skrzywił się pogardliwie i zamilkł.
Wieczorem król ułamek tej rozmowy powtórzył Grzegorzowi z Sanoka, który słysząc to zadrżał i ręce załamał.
– Królu mój – rzekł – przysięga każda jest świętą… poganom czy wiernym dochować jej potrzeba. Kardynał jest uniesiony wielką myślą zagłady nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, ale się myli. Zapał mu nie daje widzieć jasno prawdy! Na Boga, nie dajcie się zwieść z prawej drogi!
Tymczasem zaledwie król do Budy powrócił, ów tak na pozór uspokojony kardynał, który w początku utyskiwał tylko, począł już nie własne żale, ale nadchodzące zewsząd pisma i podżegania do wojny przynosić.
Pierwsze listy, które nadeszły były od kardynała Franciszka tytułu św. Klemensa, dowódzcy papiezkiej floty, z doniesieniem, iż okręta jego oraz połączone z niemi statki Wenetów i Genueńczyków stały w pogotowiu do wyjścia, że mogły wprędce wyruszyć na morze, aby Turkom zaprzeć przeprawę do Natolii i posiłków nie dopuścić.
W listach tych, wyprawionych wprzódy nim się dowiedziano o zawarciu pokoju, naglono króla, aby wedle danego słowa, ze swej strony pospieszał do Romanii i wojnę rozpoczynał.
Kardynał przybył do króla z pismami temi szydersko uśmiechnięty, ironiczny, i rzucając je na stół, wybuchnął już wcale innym tonem niż wprzódy.
– Ani Ojciec święty, ani rzeczpospolite, ani książę Burgundyi nie wiedzą – zawołał – że my tu pokój zawarliśmy… Floty są gotowe, Europa na was rachuje… Co za srom! jakie upokorzenie, jakie niebezpieczeństwo dla sprawy chrześciaństwa, którą opuściliście.
Król słuchał przerażony…
– Pokój was wiąże, ale Europy nie obowiązuje… ona go znać nie chce. Ojciec ś. poczynił takie ofiary, kardynał Franciszek czeka, a my tu… z założonemi rękami…
– Widzieliście konieczność, mój ojcze – rzekł król.
– Widziałem nie konieczność, ale upór despoty i Huniada – odparł żywo Cesarini – a teraz widzę wiarołomstwo wasze względem papieża. Przyrzekliście, ale i złamaliście słowo wasze…
Król rzucił się z załamanemi rękami ku Cesariniemu.
– Możecież mi to zarzucić? – wykrzyknął.
– Zaprawdę! zaprawdę! – wołał rozogniając się kardynał. – Papieżowi i panom chrześciańskim daliście przyrzeczenie, słowo rycerskie… a teraz… wystawujecie ich na sztych…
– Ojcze mój! litości! – odezwał się król błagająco. – Widzieliście postępowanie moje, byłem zmuszony…
– Więc cóż warta wasza przymusowa przysięga? – przerwał tryumfująco kardynał.
Nie umiał Władysław odpowiedzieć na to, lecz z piersią uciśnioną, przerażony, smutny wyszedł i zamknął się w swej sypialni.
Kardynał był znowu, jak wprzódy, rozgorączkowanym. Nie ograniczył się na tem nawracaniu króla, poniósł pismo kardynała do kanclerza, do panów polskich, wszędzie toż samo powtarzając i usiłując zawczasu przygotować do tego, że zawarty pokój i złożona przysięga nie miała żadnej wagi.
Przyznać należy ognistemu kardynałowi, że umiał sprawę swą popierać wymownie i przekonywająco. Przed kanclerzem węgierskim starał się okazać, że na naród cały spada hańba za to przeniewierstwo…
– Króla nie obwinią – mówił – młodzieniaszek, niedoświadczony, mógł się wam dać uwieść i przekonać… Hańba czeka Węgrów za zdradę Chrystusa… na was świat cały zrzuci winę i słusznie! Wy w obliczu historyi będziecie dźwigać hańbę tego zawodu… Ojciec ś. wam tego nie przebaczy…
Pismo to pierwsze już poruszyło umysły… wielu z Węgrów i niemal wszyscy Polacy szemrali przeciwko pokojowi. Kardynał coraz głośniej dowodził, że traktat ten nie miał żadnej wagi, a przysięga króla znaczenia.
Mówił głośno, wszystkim, a coraz natarczywiej powtarzając, że gotów jest wziąć złamanie przysięgi na swe sumienie i króla uroczyście z niej rozgrzeszyć.
Słowo to, zaledwie wyrzeczone, doszło do Grzegorza z Sanoka, który z oburzenia i gniewu wpadł w zapamiętanie… Począł równie głośno wołać, że nikt ani nawet Ojciec św. od dobrowolnie złożonej przysięgi uwolnić nie może…
– Sam Pan Bóg – krzyknął w zapale – tego, co było spełnionem, nie może znicestwić. Co się stało, źle czy dobrze, stało się, i człowiek dźwiga następstwa… Niech Bóg uchowa, aby króla kto śmiał namawiać do złamania przysięgi!! Skalać tem tego czystego, bohaterskiego pana naszego! Nigdy!!
Jeszcze wrażenie po liście kardynała nie ostygło, gdy z Konstantynopola przyniesiono list błagalny od cesarza Jana Paleologa, który zaklinał króla, aby się Turkom nie dał omamić, a szedł ich wojować teraz, gdy godzina ich zguby naznaczoną była, gdy on mógł im zadać cios śmiertelny…
Kardynał tryumfował, lice jego promieniało. Krzątał się goręcej, niż kiedy, nie poczynając od króla, ale potajemnie nalegając na znaczniejszych panów węgierskich…
Dowodził on im, pojedynczo każdego z nich biorąc do siebie, że zawarty pokój był zdradą, hańbą, a zobowiązania dawniejsze, przysięgę tę czyniły nieważną…
Powaga Cesariniego, wymowa jego, listy z Rzymu i Konstantynopola, wszystko to zwolna zaczynało działać na słabsze umysły i zachwiało niemi.
Rycerstwo chciwe sławy, zagrzane tem, że papież, rzeczpospolite włoskie, książe Burgundyi, krzyżowcy angielscy i francuscy pomoc obiecywali, zaczęło głośno utyskiwać. Grzegorz z Sanoka sam niemal jeden pozostał ze swem niezłomnem przekonaniem, że słowa i pokoju należało dotrzymać.
Kardynał umiał sobie pozyskać młodzież, z królem Władysławem najpoufalej obcującą, dwóch z Tarnowa i Zawiszów…
Młodość ich czyniła łatwemi do przekonania… Cesarini w kilku dniach wmówić im potrafił, że powinni byli króla nawracać i starać się przygotować do wojny… mimo przysięgi.
O tej przysiędze wszędzie i ciągle odzywał się z taką wzgardą, ponawiając to, że brał złamanie jej na swe sumienie, że rozgrzeszyć był gotów publicznie, iż w końcu wielka większość dworu już ją lekceważyć zaczęła.
Stracona owa wyprawa przeciwko Turkom, wydawała się tak niezawodnem zwycięztwem, że żal po niej obłąkiwał umysły rycerstwa.
Pozostawał do zwalczenia kardynałowi mąż, od którego najwięcej zależało, wódz najdzielniejszy, człek prawy, nieskalany niczem, rycerskiego ducha, Huniady… Pokój zawarty z Turkami zapewniał mu Bulgaryę. On sam z despotą przyczynił się do jego zawarcia, a bez Huniad’a, wojna była niemożliwą. Kardynał wezwał go dla widzenia się z sobą nie do Budy, lecz w małej odosobnionej mieścinie, w której zjechać się mieli.
Wojewoda siedmiogrodzki listem powołany, w którym nie było mowy o celu narad, przybyć obiecał. Kardynał nie wydając się z tem, dokąd jechał i po co, znikł z Budy.
Jakim sposobem potrafił przekonać i nawrócić wojewodę, i skłonić go do zgody na złamanie traktatu zawartego, pozostało tajemnicą. Powrócił z tej wycieczki kardynał wesół, z rozjaśnionem czołem, i nazajutrz stawiąc się przed królem, począł powitanie od tych słów.
– Mógłbym miłości waszej powinszować, gdybym nie wiedział, że wiadomość, którą przywożę, sumienia królewskiego, zbyt surowo trzymającego się litery zobowiązań, nie oswobodzi od skrupułów.
Turcy się zobowiązali w osiem dni zdać zamki… Upłynęło już dużo więcej czasu… słowo złamali i my też od dotrzymywania go jesteśmy wolni.
– Trzy zamki oddali Turcy – odparł król – zawiadamiając, że resztę niezwłocznie uwolnią… i załogi wyprowadzą.
– Nie rozumiem dlaczegobyście miłość wasza mieli im okazywać powolność, którejby oni zaprawdę w. miłości nie uczynili.
Nie dotrzymali traktatów… są więc zerwane.
Król spojrzał niespokojnie dokoła, badając, jakie to na innych przytomnych uczyni wrażenie, i nie odpowiedział nic. Czuł w duszy swej, przy tych naleganiach, ucisk wielki. Co wieczór bolał i skarżył się przed Grzegorzem z Sanoka, który z uporem niezachwianego przekonania, starał się go krzepić i umacniać, aby trwał przy swej przysiędze…
Na twarzach przytomnych nie mógł król nic wyczytać, oprócz zafrasowania. Nikt nie przeczył temu, że Turcy, ściśle biorąc, traktatu nie dotrzymali.
Kardynał nie nalegał. Chciał on wszystko tak przygotować, aby na ostatku mieć tylko do przełamania skrupuł króla. Rachował na jego młodość, na swą wymowę i natarczywość.
W największej tajemnicy rozkazał Lasockiemu przygotować i spisać akt stwierdzony najuroczystszą przysięgą i pieczęciami, którym zobowiązywali się ci, co do niego przystępowali, nie zważając na żadne inne śluby i przyrzeczenia, iść walczyć z pogany i w walce tej trwać do końca…
Król jeszcze o niczem nie wiedział, gdy już na wspomnionym dokumencie stały imiona i pieczęcie kanclerza państwa Szymona Rozgon’a, biskupów kilku, wojewody siedmiogrodzkiego, wszystkich niemal urzędników najwyższych i dostojników węgierskich…
Kardynał po jednemu naprzód ich pozyskiwał sobie, potem kilku zebrawszy, ich imionami resztę pociągnął…
Czas upływał, należało naostatek uderzyć na samego króla… Cesarini się przygotował do tego i do walki z Grzegorzem, o którym wiedział, iż go złamać nie potrafi. Wpływ spowiednika skromnego musiał ustąpić przed powagą ojca kościoła. Młodzież będąca przy Władysławie, zwolna go oswajała z myślą tą, iż wojna mogła jeszcze przyjść do skutku.
Ale król dotąd zamykał im usta przysięgą.
Starszyzna polska, rycerze dzielni, jak Jan z Rzeszowa, Paweł z Grabowa, Jan Wątróbka, Jędrzej z Sienna, Piotr z Latoszyna i inni mnodzy, już ze względu na Polskę, do której króla odciągnąć chcieli, już z poszanowania przysięgi, której świętość im Grzegorz z Sanoka codzień wpajał, stali na uboczu, i przy każdej zręczności, starali się Władysława zapał wojenny hamować.
Ale jak z jednej strony to trudnem było, bo król bolał okrutnie, że zawód uczynił papieżowi i książętom, którzy mu zaufali, tak z drugiej niemniej złamać w nim poszanowanie ślubu, uroczyście przed ołtarzem złożonego…
W młodem sercu jego i umyśle wrzała walka straszna, która się na licu, w mowie, w życiu całem odbijała. Nic mu nie smakowało, chodził niespokojny, modlił się prawie ze łzami… szukał pociechy i nigdzie znaleźć jej nie mógł.
Grzegorz z Sanoka z żelaznym, niezłomnym uporem, powtarzał codzień – Królu, słowa i przysięgi każdy powinien dotrzymywać, a kto stoi na świeczniku, ten stokroć winniejszy, gdy da zły przykład…
Z jednej strony słysząc ciągle, że przysięga nie była ważna, z drugiej, że nic jej naruszyć nie mogło, Władysław w sobie nie znajdował rozwiązania tej wątpliwości.
Tak stały sprawy królewskiego sumienia, gdy kardynał mając już za sobą biskupów, Huniada i panów węgierskich, zjawił się u króla z licznym pocztem duchowieństwa i panów, aby ostateczny szturm przypuścić.
Dziekan Lasocki, o którym mówić nie potrzebowaliśmy, na kilka dni wprzódy, przysposabiał Władysława… Sam on czuł, że się coś gotowało. Panowie i duchowieństwo nie zdradzając się, milczało znacząco, gdy mowa była o pokoju…
Chwila obraną została tak, że mistrz Grzegorz, który się do klasztoru Franciszkanów rano udał, przeszkodzić nie mógł rozmowie. Z kardynałem przybywali Szymon Kozgon kanclerz państwa, Piotr biskup czanadzki i Wawrzyniec palatyn… nie licząc dziekana…
Już zebranie tych osób zapowiadało, że Cesarini niósł z sobą sprawę ważną, która się tu rozstrzygać miała.
Odgadnąć było łacno, po udziale kardynała, o co chodziło… Król wychodząc zadrżał i pobladł. Przeczuwał, iż Cesarini zechce go skłonić do zapomnienia przysięgi, ale nie domyślał się, że towarzyszący mu już się zobowiązali nie poszanować jej…
Z wielką uroczystością i majestatem wysłańca głowy kościoła, kardynał rozpoczął mowę. Dowodził w niej, że nie król i nie korona węgierska łamała traktat, lecz sami Turcy już go naruszyli i nie dotrzymali. Dodał, że on powagą Ojca św. rozgrzesza i rozwiązuje sumienie, że wojna stała się nieuchronną, świat patrzy cały i czeka na nią.
Naostatek zachował argument najsilniejszy i wskazując kanclerza, palatyna, biskupów, rozwinął akt przygotowany, przy którym wisiała też pieczęć Huniada…
Pozostawał jeden król, jeden Władysław, i losy chrześciaństwa od niego zawisły… W jego ręku była cała przyszłość, jego słowo miało ją rozstrzygnąć…
Gdy to mówił kardynał, wszystkich oczy zwrócone były na króla, który stał, patrzał na kartę rozwiniętą przed sobą, na biskupów, na kardynała, i wargi mu drżały, a głos nie mógł dobyć się z piersi.
Zamiast słowa, dwie wielkie łzy stoczyły się na pargamin…
Milczenie długie panowało w sali. Władysław stał, rękę położył na piersi uciśnionej, zadumał się i w końcu rzekł głosem drżącym.
– Przysięgi złamać nie dopuszcza mi sumienie, ale koronę złożyć, abym nie stał na zawadzie wielkiemu dziełu, gotówem…
– A któż nam takiego jak wy bohatera zastąpi? – odezwał się kardynał. – Nie, bez ciebie na czele nie ma wyprawy…
– Huniady! – przebąknął król
– Wódz wielki, lecz wojewoda siedmiogrodzki nie zastąpi króla Polski i Węgier! – począł gorąco Cesarini i skłonił się tak, iż niemal kolano ugiął przed królem.
Władysław schylił się szybko ku niemu… Wtem Cesarini o pomoc obejrzał się do Rozgona i innych biskupów i kanclerz począł głosem trochę niepewnym powtarzać to, co wprzód kardynał tak wymownie wykładał…
W milczeniu słuchał król, nie dając znaku ani przeciwieństwa, ni zgody. Kardynał, który badał młodą tę twarz zmienioną, cierpiącą, zbolałą, czekał ażali na niej promyk nie zabłyśnie… Widział tylko coraz potęgujący się niepokój.
Po biskupach, którzy wszyscy wtórowali Cesariniemu, odezwał się Lasocki z żywością i poufałością starego sługi, domownika, doradzcy…
Ze wszystkich może, mowa dziekana, który najlepiej wiedział, jak do młodego pana przemawiać należy, najsilniejsze na nim uczyniła wrażenie.
Otwarły się usta, Władysław bronić się zaczął słowy i argumentami Grzegorza z Sanoka… Lasocki odpierał je zasłaniając się legatem papieża, powagą Ojca św…
Obronić się temu naciskowi król nie mógł. Widocznie czuł się już złamanym, oglądając czy mu kto na pomoc nie przyjdzie. Ale wszyscy byli przeciwko niemu…
Zachwiany, znużony, Władysław padł na krzesło, oparł się na ręku, i nie odpowiadając już nic, pozostał nieruchomym.
Ktośby był może ulitował się nad stanem jego, lecz nie kardynał Cesarini, który właśnie z tego rozbrojenia i chwilowej bezsilności, musiał korzystać.
Nastał więc na króla, aby w niepewności ich nie zostawiał…
Władysław spojrzał błagająco, i nie odpowiedział nic.
Milczenie Cesarini wytłumaczył jako przyzwolenie.
Lasocki miał już pod datą dnia tego przygotowane pismo królewskie (d. 4 sierpnia 1444), i natychmiast na głos czytać je zaczął.
Zwyciężył Cesarini.
Gdy w kilka godzin potem Grzegorz z Sanoka wróciwszy z klasztoru, wszedł na podwórce, uderzyła go zmieniona ich fizyognomia. Młodzież z okrzykami i weselem, dawno tu niewidzianem, biegała jakby już się przysposabiając do jakiejś wyprawy…
Amor z Tarnowa zastąpił mu drogę podnosząc rękę do góry.
– Mistrzu! – zawołał – dobra nowina! Idziemy na Turka! Wojna ogłoszona.
– Śni ci się? – odparł mistrz.
Wtem podpadł Gratus.
– Nie wiecie więc, król i wszyscy panowie przyłożyli pieczęcie do aktu ogłaszającego wojnę… Idziemy na pogan!
Nie wierząc uszom swym mistrz pobiegł wprost do króla.
Była to chwila właśnie, gdy Władysław po kilkogodzinnej walce, powróciwszy do sypialni, jakby chciał Boga o przebaczenie prosić za to, że uległ wywartemu nad sobą gwałtowi, padł przy klęczniku przed krucyfiksem na modlitwę… złożone ręce trzymał ponad głową…
Zastał go tak Grzegorz z Sanoka… i litość wielka serce mu przejęła. Uczuł, że jeźli była wina czyja, nie spadała ona na króla. Nie rzekł więc słowa, nie uczynił wymówki, ukląkł za nim na modlitwę, ale z wezbranej piersi wyrwało mu się łkanie i oczy zalały łzami…