Kitabı oku: «Żmija», sayfa 6
Yazı tipi:
Pieśń VI
Walka
Szczęśliwe czasy dawnych rycerzy!
Szczęśliwe czasy! gdy cud po cudzie
Barwił powieści. Dziś kto uwierzy?
Jacy to byli żelazni ludzie,
Jakie to były zamki zaklęte,
W czarnych cyprysach dusze zamknięte.
Takie powieści śpią niewierzone,
Takie powieści kryją klasztory,
Gdzie mnich przez szyby patrząc barwione,
Światu nadawał tych szyb kolory.
Dziś kto uwierzy, że na skinienie
Ręki hetmana we mgnieniu oka,
Zagasły światła – arf kona brzmienie,
Z ciemnością spada cichość głęboka.
Popa okropna przejęła trwoga —
A hetman mówił z twarzą wesołą:
„Biada, kto tutaj w imieniu Boga,
Wstąpi w czarami skreślone koło.
Lecz gdyś tu przyszedł, bądź pozdrowiony!
Zostaniesz moim gościem na wieki,
Słońca nie ujrzą twoje powieki,
Rdzą się okryje ten krzyż srebrzony;
Nikt nie usłyszy jęku – prócz Boga”.
Skinął – zapadła nagle podłoga —
Pop przeniesiony w lochy podziemne,
Zniknął – i słychać było westchnienie. —
Znów skinął Hetman, a na skinienie,
Dzień świateł wpłynął w komnaty ciemne.
Gdy się rozjaśnił, obaj rycerze
Znów przez te same wyszli podwoje,
I do narożnej wstąpili wieży,
By się do walki stroić we zbroje.
Basza wziął turban stalą podszyty,
Piersi drucianą kryje koszulą,
I miecz Damaszku, z dwóch mieczów zbity,
I ciężki czekan z kolczatą kulą.
Tak uzbrojony lekki i rześki,
Za pasem sztylet zawiesił Fezki;
Wziął tarcz z sitowia, jakiej do wojny
Używa w stepach Tatar budziacki:
I już był gotów. – Hetman kozacki,
Bezpieczniej wprawdzie lecz ciężko zbrojny;
Zakuł pierś mężną w pancerz ze stali,
Niósł hełm z przyłbicą ściśle zakrytą;
A z piór i włosów na hełmie kitą,
Rośnie we dwoje, do sklepień sali;
Kopiją wstrząsa do rzutu celną. —
Przy boku błyszczy miecz obosieczny.
Tak z baszą sercem i zbroją sprzeczny,
Wychodził staczać walkę śmiertelną. —
Już się na biały dzień zabierało
Gdy wyszli z zamku. Jakby zbudzone
Chmury nadrannym wiatrem kręcone,
Już się z mgłą dolin mieszały białą.
I słychać oddech poranku świeży,
Co lekko wzrusza nadwodne trzciny.
Świegocą wróble na zamku wieży,
Na pół uśpione między kaliny.
I księżyc blady, i gwiazdy bladły;
Szarzeją światłem nieba błękity,
A kawki krążąc stadem obsiadły
I ołowiane wież czernią szczyty.
Wsiedli do czajki obaj rycerze,
Płynęli z wodą. Hetman ponury,
Patrzał na wichrem kręcone chmury,
Na mgły tumany, na zamku wieże;
A jego serce, choć stalą zbrojne,
Tak mocno bije, tak niespokojne,
Jakby w przeczuciach – zadrżał – i nagle
Chwycił za wiosło, rozpuścił żagle,
I pędził czajkę: ta w szybkim biegu,
W chwilę na drugim stanęła brzegu.
Tam z serca trwogę odpędził płonną:
„Jak los osądził” – rzekł – „niech się stanie.
Baszo! czy walczysz pieszo? czy konno?”
– „Gdy Arabczyka dasz mi, Hetmanie,
Ujrzysz, jak lekko na siodło wskoczę,
Jak z konia biję i koniem toczę”.
Hetmana trąbki słychać odgłosy:
Wnet nauczone na trąbkę pana
Dwa szybkie konie lecą przez wrzosy:
„Biały twój Baszo! czarny Hetmana”. —
Oba rycerze siedli na konie,
Oba pędzili szybko przez błonie,
Póki kaganiec z wież Oczakowa
Nie błysnął gwiazdą ze mgły wywity.
Za wodzą Żmii, stanął koń wryty —
A Hetman rzecze: „Na próżne słowa
Nie traćmy czasu, poleć się Bogu.
Tam twój Oczaków, kędy się palą
Mnogie kagańce w masztowym lesie,
Tam twoje wieże – do wież tych progu,
Gdy mnie zwyciężysz, koń cię zaniesie,
Gdy padniesz, trup twój popłynie z falą”.
Rzekł – ściślej zamknął w przyłbicę czoło,
I czarnej tarczy okrył się skrzydłem.
Basza jak jastrząb krążył wokoło,
Na różne strony zwijał wędzidłem,
I rzucał czekan, i koniem toczył. —
Tarcza hetmana wydała dźwięki,
Trzykroć od tarczy czekan odskoczył
I na rzemieniu wrócił do ręki.
Trzykroć odskoczył – za czwartą razą
Zgruchotał twarde hełmu żelazo:
Lecz ugrzązł w hełmie. – Żmija zań chwyta:
Nie pośpiał basza odciąć rzemienia
Tak związanego – gdy zbył strzemienia,
Hetman pod końskie ciągnął kopyta.
Skrwawiony ostem i oczeretem,
Czołga się basza jako gadzina;
Żmija miecz wznosi – Basza sztyletem,
I lewą ręką rzemień przecina,
Wstając pod koniem, ów sztylet srogi
Aż po rękojeść wraził pod strzemię.
Rumak hetmana runął o ziemię,
Lecz hetman szybko powstał na nogi,
Odrzucił dzidę, miecza dobywa;
I znów grzmi walka, walka straszliwa!
Daleko słychać szczęki pałaszy,
I tarcza daje odgłos jak dzwony.
Już krew turecka, krew świeża Baszy,
Lśni po burzanach jak kwiat czerwony;
Ten widok siły Hetmana dwoi,
Więc w obie dłonie chwyta miecz silny,
Podniósł i spuścił – lecz raz był mylny,
Sam padł, zwalony ciężarem zbroi;
Nim powstał z ziemi: już wróg straszliwy
Tłoczył mu piersi, wzniósł sztylet mściwy,
I nad bezbronnym mszcząc się rycerzem,
Gdy mu się sztylet po zbroi zwinął,
Podniósł pancerza i pod pancerzem
Wbił po rękojeść, aż krwią zapłynął.
Basza siadł na koń, spiął go ostrogą,
Leciał jak z wiatrem chmura stepowa;
Lecz nie do Turków – do Oczakowa? —
Na północ wsteczną poleciał drogą.
Już zniknął. – Blado wschód się czerwieni,
Już się oddala tętent po wrzosie;
Tu koralową barwą jesieni,
Błyszczą burzany w srebrzystej rosie,
I szpaków stada po nieba sklepach
We mgle się kąpią – i lgną na łozy.
Gdzie dwie samotne płakały brzozy,
Hetman kozacki konał na stepach. —
Ciszej! – tam jakiś śpiew obłąkany,
Z echem przez suche płynie burzany;
Pieśń taka smutna, dzika i rzewna,
Oblana złotem słońca promieni,
Zbliża się postać jak cień niepewna,
Dziewica mogił – to młoda Xeni!
Pieśń jej jak lutni niesfornej głosy,
Nagle skonała, krzykiem ucięta,
Bo koło Kseni skrwawione wrzosy;
A choć przyłbica Żmii zamknięta,
Już go poznała – tak dziewic oczy
Wprawne w miłości, choć obłąkane.
Ale na próżno wyśledzą ranę,
Chce krew zatrzymać rąbkiem warkoczy.
Gdy mu przyłbicę wzniosła na czole,
Żmiję do życia wróciły bole37!
Spojrzał – i poznał – lecz nie rzekł słowa,
Ani się zdradził nagłym poznaniem.
I była cisza – cisza stepowa,
Przerwana czasem łzami i łkaniem
Smutnej dziewicy. Xeni oczyma
Ściga wejrzenie zgasłe Hetmana!
A Żmija oczy wlepione trzyma
W stronę, gdzie mglistą chmurą owiana
Wznosi się zamków siczowych wieża.
Nagle blask ognia stamtąd uderza,
Potem się rozlał po Dniepru fali —
Między wieżami płomień się wije.
– „Zdrajca!” – rzekł Hetman – „Xeni! klnij Żmiję!
Oto mój zamek, zamek się pali!
W zamku twój ojciec! – A basza mściwy
I nad nią jeszcze zemsty dokonał.
Przekleństwo jemu!” – westchnął – i skonał.
Zaledwo skonał – przez kwiatów niwy,
Rzucając za się wzrok niespokojny,
Na koniu Turek przeleciał zbrojny,
I zniknął we mgle – Śmiech dziki Xeni
Smutnie po rosach zabrzmiał. – „Mam syna!
Ojciec mój skonał pośród płomieni.
Syn mój jak świeża rośnie kalina,
A Hetman – Syn miał ojca Hetmanem,
I żyć nie będzie pod innym panem.
Lecz wam Kozacy, wam nie pokażę
Syna mojego – w grób go zakopię;
Ale krew jego przyniosę w czarze,
I krwią mogiłę ojca pokropię”.
Jakie tam było po chatach łkanie,
Gdy wieść okropna biegła przez sioła!
Zgasłeś! – wołali – zgasłeś, Hetmanie!
Któż jak ty w czajce lotem sokoła,
Z nami na Czarne popłynie Morze?
Kiedyż takiego ujrzemy38 pana?
Kiedyż drugiemu słać będziem łoże,
Gruzami z wielkich gmachów sułtana? —
Wieją tłumami kozackie kity,
Hetmańska trumna już nad mogiłą;
A w trumnie Hetman leży odkryty.
Coś mu się we śnie strasznego śniło,
Bo wyraz wzgardy w twarzy wyryty.
Z żaglów tureckich śmiertelna chusta
Spowiła ciało. Złotym obrazkiem
Pop go opatrzył, posypał piaskiem,
Kawałek chleba włożył mu w usta,
Zgraję tym samym obdzielił chlebem —
A gdy wymówił ostatnie słowo,
Płaczki zaczęły pieśń pogrzebową.
Lecz jedna z płaczek szła za pogrzebem,
Śmiechem zbłąkała pieśni odgłosy;
A choć wesela taić nie umie,
Na przekór śmiechom, jak srebrne rosy
Łzy jej do wielkiej płyną łzawicy39;
A gdy łzy cudze zbierała w tłumie,
Gdy w czarę padło światło gromnicy,
Kołem się wszystkie chmurzyły twarze,
Widzieli wszyscy, krew była w czarze!
I krew do grobu wylała cieśni. —
Padła – skonała – Konaj, o pieśni!
37.bole (daw.) – dziś popr.: bóle. [przypis edytorski]
38.ujrzemy (daw.) – dziś: ujrzymy. [przypis edytorski]
39.łzawica – tu: naczynie do przechowywania łez żałobników. [przypis edytorski]
Türler ve etiketler
Yaş sınırı:
0+Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020Hacim:
40 s. 1 illüstrasyonTelif hakkı:
Public Domain