Kitabı oku: «Księżna De Clèves», sayfa 3

Yazı tipi:

Nazajutrz, kiedy był u królowej i rozmawiał z królewicową, przybyły panie de Chartres i de Clèves i zbliżyły się do tej monarchini. Pani de Clèves była ubrana jak osoba, która dopiero co chorowała, ale twarz jej nie była w zgodzie ze strojem.

– Jesteś tak piękna – rzekła królewicowa – iż nie mogę uwierzyć, że byłaś chora. Sądzę, iż książę de Condé, powtarzając ci poglądy pana de Nemours, nasunął ci myśl, że bytność twoja u marszałka de Saint-André byłaby faworem, i że to cię wstrzymało od tego balu.

Pani de Clèves zaczerwieniła się, widząc, że królewicowa odgadła tak dobrze, i że powiedziała przy panu de Nemours to, co odgadła.

Pani de Chartres przejrzała natychmiast, czemu córka nie poszła na bal; i nie chcąc, aby pan de Nemours odgadł to równie dobrze jak ona, odezwała się z miną, która zdawała się tchnąć samą szczerością.

– Upewniam panią – rzekła do królewicowej – że W. K. M4. robi mojej córce więcej zaszczytu, niż na to zasługuje. Była naprawdę chora, ale sądzę, że, gdybym jej nie przeszkodziła, pobiegłaby za wszystkimi i pokazałaby się, mimo iż tak zmieniona, byle mieć przyjemność oglądania wszystkich cudów wczorajszego wieczoru.

Królewicowa uwierzyła pani de Chartres, a pan de Nemours zmartwił się, gdyż rzecz zdała mu się prawdopodobna. Bądź co bądź, rumieniec pani de Clèves obudził w nim podejrzenie, że słowa królewicowej nie były zupełnie oddalone od prawdy. Pani de Clèves była zrazu nierada, iż pan de Nemours może przypuszczać, że to on ją wstrzymał od balu marszałka; ale później uczuła jakby żal, kiedy matka zniszczyła w nim zupełnie to mniemanie.

Mimo że zjazd w Cercamp zerwano, rokowania pokojowe toczyły się ciągle. Rzeczy ułożyły w taki sposób, że pod koniec lutego zebrano się w Cateau-Cambresis. Wrócili tam ciż sami posłowie; nieobecność marszałka de Saint-André uwolniła pana de Nemours od rywala, który mu był groźniejszy przez baczność, z jaką śledził tych, co się zbliżali do pani de Clèves, niż przez postępy, jakie mógł czynić w jej łaskach.

Pani de Chartres nie chciała zdradzić przed córką, że zna uczucia jej dla księcia, z obawy, aby nie osłabić wpływu tego, co jej chciała powiedzieć. Zaczęła jednego dnia mówić o nim; mówiła wiele dobrego, wychwalając podstępnie jego rozsądek, który go chroni przed zakochaniem, tak iż kobiety są dlań tylko przedmiotem rozrywki, ale nie poważnego przywiązania.

– Prawda – dodała – iż posądzano go o wielkie uczucie dla królewicowej; widzę nawet, że bywa tam bardzo często, i radze ci, abyś unikała, ile tylko zdołasz, rozmów z nim, zwłaszcza na osobności, gdyż wobec twojej zażyłości z królewicową powiedziano by rychło, że jesteś ich powiernicą, a wiesz, jak taka reputacja jest przykra. Jestem zdania, jeśli te pogłoski będą trwały, abyś chodziła trochę mniej do królewicowej; po co cię mają mieszać w te miłostki.

Pani de Clèves nie słyszała nigdy o panu de Nemours i o królewicowej: była tak zdziwiona słowami matki i przeświadczona o swej omyłce co do uczuć księcia, że zmieniła się na twarzy. Pani de Chartres spostrzegła to: w tej chwili nadeszli goście, pani de Clèves udała się do siebie i zamknęła się w alkierzu.

Niepodobna wyrazić boleści, jaką uczuła, poznając, z okazji tego co jej powiedziała matka, jak bardzo ją obchodzi pan de Nemours: nie śmiała jeszcze wyznać tego sama sobie. Ujrzała wówczas, że ma dla niego właśnie te uczucia, o które tak ją błagał pan de Clèves: uczuła, jakim wstydem jest mieć je dla kogo innego raczej niż dla męża, tak bardzo zasługującego na nie. Zraniła ją i zakłopotała obawa, że może pan de Nemours chce się nią posłużyć jak pozorem przy królewicowej; ta myśl skłoniła ją, aby zwierzyć pani de Chartres to, czego jej jeszcze nie powiedziała.

Udała się nazajutrz rano do pokoju matki, aby wykonać to, co postanowiła: ale dowiedziała się, że pani de Chartres ma nieco gorączki, tak iż nie chciała z nią mówić. Cierpienie to zdało się wszakże tak lekkie, że pani de Clèves udała się popołudniu do królewicowej. Pani ta była w swoim gabinecie z paroma damami ze swoich najbliższych.

– Mówiliśmy o panu de Nemours – rzekła widząc ją monarchini – i podziwiamy, jak on się zmienił od powrotu z Brukseli. Nim tam pojechał, miał niezliczoną ilość kochanek; i to nawet była jego wada, dbał bowiem tyleż o te, które były tego warte, co i o te inne. Od czasu jak wrócił, nie zna ani tych, ani tamtych; nigdy świat nie widział podobnej odmiany; uważam nawet, że odmienił się i jego humor, i że jest mniej wesoły niż dawniej.

Pani de Clèves nie odpowiedziała nic; myślała ze wstydem, że gdyby jej nie otworzono oczu, byłaby wzięła za oznaki miłości wszystko, co mówiono o odmianie księcia. Czuła niejaką złość do królewicowej, iż dochodzi przyczyn i dziwi się rzeczy, której sekret zna niewątpliwie lepiej niż ktokolwiek inny. Nie mogła się wstrzymać, aby nie okazać tego po trosze; kiedy inne damy się oddaliły, podeszła i rzekła z cicha:

– Czy i dla mnie pani to mówi, i czy chciałabyś ukryć przede mną, że to pani jesteś tą, która zmieniła usposobienie pana de Nemours?

– Niesprawiedliwa jesteś – odparła królewicowa – wiesz że nie mam tajemnic przed tobą. Prawda, że pan de Nemours przed wyjazdem do Brukseli rad był mi okazywać, że mu nie jestem niemiła; ale od czasu jak wrócił, nie zdaje mi się wręcz, aby pamiętał o tym, co było, i wyznaję, że rada bym wiedzieć, co go odmieniło. Nie sądzę, abym nie miała dojść tego – dodała – widam de Chartres, jego serdeczny przyjaciel, kocha się w osobie, na którą mam niejaki wpływ; dowiem się tedy tą drogą o przyczynie tej odmiany.

Królewicowa mówiła tonem, który przekonał panią de Clèves; mimo woli zrobiło się jej na sercu spokojniej i milej. Wróciła do domu, dowiedziała się, że matka miewa się o wiele gorzej. Gorączka wzmogła się i w następnych dniach urosła tak, iż widocznym było, że to jest ciężka choroba. Pani de Clèves, wielce strapiona, nie opuszczała pokoju matki; pan de Clèves również spędzał tam całe dnie i przez troskliwość o panią de Chartres, i aby nie dać żonie pogrążyć się w smutku, ale także dla przyjemności widzenia jej: namiętność jego nic nie osłabła.

Pan de Nemours, który miał zawsze dla niego wiele przyjaźni, nie przestawał mu jej okazywać od swego powrotu z Brukseli. W czasie choroby pani de Chartres, książę ów znalazł sposób widzenia kilka razy pani de Clèves, udając, że szuka jej męża lub zachodzi po niego, aby go wziąć na przechadzkę. Szukał go nawet w godzinach, w których wiedział, że go nie ma, i pod pozorem czekania nań siedział w przedpokoju pani de Chartres, gdzie zawsze było kilka znamienitszych osób. Pani de Clèves zachodziła tam często; mimo że strapiona, zdawała się panu de Nemours niemniej piękną. Okazywał, jak żywy bierze udział w jej strapieniu, a mówił o tym z twarzą tak łagodną i uległą, iż z łatwością przekonał ją, że nie w królewicowej jest zakochany.

Nie mogła powściągnąć wzruszenia na jego widok, a mimo to widok ten sprawiał jej przyjemność; ale kiedy go nie było przy niej i kiedy uświadamiała sobie, że ten urok, jaki znajduje w jego pobliżu, to zwykły początek miłości, mało brakło, aby go nie znienawidziła w tej chwili z przyczyny bólu, jakim przejmowała ją ta myśl.

Zdrowie pani de Chartres pogorszyło się tak bardzo, że zaczęto wątpić o jej życiu; kiedy lekarze wspomnieli jej o niebezpieczeństwie, przyjęła to z odwagą godną jej pobożności i cnoty. Skoro wyszli, kazała wyjść wszystkim i wezwać panią de Clèves.

– Trzeba nam się rozstać, moja córko – rzekła, podając jej rękę. – Niebezpieczeństwo, w jakim cię zostawiam sprawia, iż tym ciężej mi jest porzucić cię w chwili, gdy mnie potrzebujesz. Żywisz skłonność do pana de Nemours; nie żądam, abyś mi się przyznała do tego: nie jestem już zdolna korzystać z twojej szczerości, aby tobą pokierować. Od dawna już spostrzegłam tę skłonność; ale nie chciałam ci o niej mówić z obawy, byś jej nie spostrzegła sama. Znasz ją aż nadto obecnie; jesteś na skraju przepaści; trzeba wielkich wysiłków i wielkiej mocy, aby się zatrzymać. Pomyśl, co jesteś winna mężowi; pomyśl, co jesteś winna samej sobie i pomyśl, że możesz stracić ową dobrą sławę, którą zdobyłaś i której tyle pragnęłam dla ciebie. Miej siłę i odwagę, moja córko, usuń się ze dworu, skłoń męża, aby cię stąd zabrał; nie lękaj się powziąć zbyt twardych i trudnych postanowień, choćby ci się zdały zrazu najokropniejsze: łagodniejsze będą w skutkach niż opłakane miłostki. Gdyby inne pobudki niż racje cnoty i obowiązku mogły cię skłonić do tego, czego pragnę, powiedziałabym ci, że jeśli coś byłoby zdolne zmącić szczęście, jakiego się spodziewam schodząc z tego świata, to świadomość, że upadłaś jak inne kobiety; ale jeśli to nieszczęście ma ci się zdarzyć, przyjmuję śmierć z radością, aby nie być jego świadkiem.

Pani de Clèves oblała łzami ręce matki, ściskając je w dłoniach tak, iż pani de Chartres sama uczuła się wzruszona.

– Żegnaj mi, córko – rzekła – skończmy rozmowę, która nadto wzrusza nas obie, i pamiętaj, jeżeli możesz, o wszystkim, com rzekła.

Obróciła się na bok, kończąc te słowa i kazała córce przywołać dworki, nie chcąc słuchać ani mówić więcej. Pani de Clèves wyszła od matki w stanie, który można sobie wyobrazić, a pani de Chartres myślała już tylko o tym, aby się gotować na śmierć. Żyła jeszcze dwa dni, przez które nie chciała widzieć córki, jedynej istoty, którą kochała.

Pani de Clèves była straszliwie znękana: mąż nie opuszczał jej, i skoro tylko pani de Chartres oddała ducha, zabrał żonę na wieś, aby ją oddalić od miejsc, które drażniły jedynie jej boleść. Nigdy nie widziano podobnego bólu; mimo że czułość i wdzięczność miały w nim największy udział, to iż straciła w matce obronę przeciw panu de Nemours też wiele się przyczyniało. Czuła się nieszczęśliwa, zdana samej sobie w chwili, gdy tak mało była panią swoich uczuć i gdy tak bardzo pragnęłaby mieć kogoś, kto by się jej użalił i dodał jej siły. Sposób, w jaki pan de Clèves z nią postępował, budził w niej silniejszą niż kiedykolwiek chęć, aby w niczym nie uchybić temu, co mu była powinna. Okazywała mu więcej przyjaźni i czułości niż wprzódy, nie chciała, aby ją opuszczał, i zdawało się jej, że znajdzie w tym przywiązaniu obronę przeciw panu de Nemours.

Książę odwiedził pana de Clèves na wsi, czynił, co mógł, aby przedłożyć też służby pani de Clèves, ale nie chciała go przyjąć. Czując, że nie mogłaby sprawić, aby się jej nie wydał uroczy, uczyniła silne postanowienie, iż wzbroni sobie widywania go i będzie unikała wszelkiej po temu sposobności.

Pan de Clèves udał się do Paryża, aby być u dworu i przyrzekł żonie, iż wróci nazajutrz; ale wrócił dopiero w dzień potem.

– Czekałam cię wczoraj cały dzień – rzekła pani de Clèves – i muszę się użalić na ciebie, żeś nie wrócił, tak jak przyrzekłeś. Wiesz, że gdybym w stanie, w jakim się znajduję, była zdolna do nowego strapienia, to pewnie z powodu śmierci pani de Tournon, o której dowiedziałam się dziś rano. Żałowałabym jej, gdybym jej nawet nie znała; zawsze to rzecz godna współczucia, gdy młoda i piękna kobieta jak ona umrze w ciągu dwóch dni: ale co więcej, była to jedna z osób, które mi były najmilsze, i godna tego przez swój charakter i cnoty.

– Bardzo byłem strapiony, że nie mogłem wrócić wczoraj – odparł pan de Clèves – ale trzeba mi było pocieszać człowieka tak nieszczęśliwego, że niepodobna było go opuścić. Co do pani de Tournon, nie radzę ci martwić się zbytnio, jeśli ją opłakujesz jako kobietę pełną cnót i godną twego szacunku.

– Dziwi mnie to, co mówisz – odparła pani de Clèves – nieraz słyszałam z twoich ust, że nie ma na dworze kobiety, którą byś cenił wyżej.

– To prawda – odparł – ale kobiety są niepojęte; im więcej je poznaję, tym czuję się szczęśliwszy, że mam ciebie, tak iż nie mogę dość nadziwić się memu szczęściu.

– Cenisz mnie ponad wartość – odparła pani de Clèves z westchnieniem – nie czas jeszcze uważać mnie za godną ciebie. Ale powiedz mi, błagam, co cię rozczarowało do pani de Tournon.

– To już stare dzieje – odparł – od dawna wiem, że kochała hrabiego de Sancerre i dawała mu wszelkie nadzieje, że go zaślubi.

– Nie mogę uwierzyć – przerwała pani de Clèves – aby pani de Tournon, po tak niezwykłym wstręcie do małżeństwa, jaki okazywała od czasu, gdy jest wdową, i po tylu publicznych oświadczeniach, że nigdy nie wyjdzie powtórnie za mąż, dawała nadzieje hrabiemu de Sancerre.

– Gdybyż tylko jemu jednemu – odparł pan de Clèves – nie trzeba by się dziwić; ale co osobliwsze, to że dawała je równocześnie panu d'Estouteville. Opowiem ci całą tę historię.

Część druga

– Wiesz, jaka przyjaźń łączy mnie z Sancerrem; mimo to, kiedy się zakochał w pani de Tournon, mniej więcej przed dwoma laty, ukrywał to przede mną bardzo pilnie, zarówno jak przed wszystkimi innymi. Daleki byłem od takiej myśli. Pani de Tournon zdawała się wciąż niepocieszona po śmierci męża i żyła z dala od świata. Siostra Sancerra była, można rzec, jedyną osobą, którą widywała, i tam właśnie on się w niej zakochał.

Pewnego wieczora, kiedy miano dawać komedię w Luwrze i czekano już tylko na króla i panią de Valentinois, oznajmiono, że księżnej zrobiło się słabo i że król nie przyjdzie. Z łatwością domyślono się, że cierpienie tej damy to jakaś sprzeczka z królem. Wiedzieliśmy o zazdrości, jaka go dręczyła o marszałka de Brissac w czasie, gdy bawił na dworze; że jednak marszałek wrócił przed kilkoma dniami do Piemontu, nie mogliśmy się domyślić przyczyny tej zwady.

Kiedy rozmawiałem o tym z Sancerrem, wszedł pan d'Anville i szepnął mi po cichu, że król jest zgryziony i zgniewany tak, że aż litość bierze patrzeć; że pogodziwszy się z panią de Valentinois przed kilku dniami po sprzeczkach o marszałka de Brissac, król dał jej pierścionek i prosił, aby go nosiła; gdy się ubierała, aby iść na komedię, zauważył, że nie ma tego pierścionka i spytał o przyczynę; ona wydała się zdziwiona tym, że go nie ma; spytała swoich dworek, które przypadkiem lub dlatego, że nie były dobrze pouczone, odpowiedziały, że nie widziały pierścionka już od kilku dni.

„To był właśnie czas wyjazdu marszałka de Brissac” – ciągnął pan d'Anville; król nie mógł wątpić, że dała mu pierścionek przy pożegnaniu. Ta myśl obudziła tak żywo całą zazdrość jeszcze nie wygasłą, że wbrew swemu obyczajowi uniósł się i obsypał ją tysiącem wymówek. Wrócił właśnie do siebie bardzo strapiony, ale nie wiem, czy bardziej strapiony jest domysłem, że pani de Valentinois oddała jego pierścionek innemu, czy obawą, że się jej naraził swoim gniewem”.

Skoro tylko pan d'Anville skończył mi opowiadać tę nowinę, podszedłem do Sancerra, aby mu ją powtórzyć; opowiedziałem mu ją jako sekret, który mi powierzono i o którym zabroniłem mu mówić.

Nazajutrz rano udałem się dość wcześnie do mojej bratowej; zastałem panią de Tournon przy jej łóżku. Nie lubiła pani de Valentinois i wiedziała, że moja bratowa też nie ma przyczyny jej lubić. Sancerre był u niej po wyjściu z komedii. Opowiedział jej o sprzeczce króla z księżną; pani de Tournon przyszła opowiedzieć o tym mojej bratowej, nie wiedząc lub nie zastanawiając się, że to ja zwierzyłem rzecz jej kochankowi.

Skoro tylko zbliżyłem się do bratowej, ta szepnęła pani de Tournon, że można mi powtórzyć tę nowinę; i nie czekając jej pozwolenia, opowiedziała mi słowo w słowo wszystko to, co ja powiedziałem Sancerrowi poprzedniego wieczora. Możesz osądzić, jak byłem zdziwiony. Patrzałem na panią de Tournon, wydała mi się zmieszana. Zmieszanie jej obudziło we mnie podejrzenie; powiedziałem rzecz tylko Sancerrowi, pożegnał mnie, wychodząc z komedii bez podania powodu; przypomniałem sobie, żem słyszał z jego ust wielkie pochwały dla pani de Tournon. Wszystko to otworzyło mi oczy; domyśliłem się z łatwością, że jest coś między nimi i że on ją widział po rozstaniu ze mną.

Tak mnie dotknęło, że on mi ukrywa tę przygodę, że powiedziałem coś, co uprzytomniło pani de Tournon jej nieopatrzność; odprowadziłem ją do karocy i zapewniłem przy rozstaniu, że zazdroszczę szczęścia temu, kto jej powtórzył o sprzeczce króla z panią de Valentinois.

Udałem się natychmiast do Sancerra i obsypałem go wymówkami: powiedziałem, że znam jego uczucia dla pani de Tournon, nie mówiąc, jak je odkryłem. Musiał się przyznać. Przytoczyłem mu następnie, z czego to zgadłem, a on opowiedział mi szczegóły ich przygody; zwierzył mi, iż, mimo że jest młodszym synem i bardzo dalekim od prawa do tak świetnej partii, ona jest gotowa wyjść za niego. Nie podobna się bardziej zdumieć, niż ja się zdumiałem. Powiedziałem Sancerrowi, aby nastawał na to małżeństwo, i że wszystkiego może się obawiać od kobiety, która umiała grać w oczach świata rolę tak daleką od prawdy. Odparł, iż była szczerze strapiona, ale skłonność jej dla niego przemogła to zmartwienie, nie mogła zaś nagle ukazać tak wielkiej odmiany. Przytoczył mi na jej usprawiedliwienie jeszcze inne racje, z których poznałem, do jakiego stopnia jest zakochany. Zapewnił mnie, że skłoni ją do tego, abym ja był powiernikiem ich miłości, skoroć to ona sama zdradziła ją przede mną. Udało mu się to w istocie, mimo że z wielkim trudem, i byłem później ich bardzo poufałym powiernikiem.

Nigdy nie widziałem kobiety, która by się odnosiła tak uczciwie i mile do swego kochanka; mimo to, zawsze raziła mnie jej komedia wiecznej zgryzoty. Sancerre był tak zakochany i tak rad z jej uczuć, że nie bardzo śmiał nalegać o małżeństwo z obawy, aby nie sądziła, że pragnie tego raczej z interesu niż z prawdziwej miłości. Wspominał jej wszakże o tym i ona zdawała się gotowa zaślubić go; zaczynała nawet opuszczać zamknięcie, w którym żyła, i pojawiać się w świecie. Zachodziła do mojej bratowej w godzinach, gdy bywało u niej sporo osób ze dworu. Sancerre bywał tam rzadko; ale ci, którzy widywali częściej panią de Tournon, chwalili ją bardzo.

W jakiś czas potem, gdy zaczęła opuszczać swoją samotnię, zdało się Sancerrowi, że widzi niejakie ostudzenie jej uczuć. Wspominał mi o tym, ale nie przywiązywałem wagi do jego żalów; w końcu jednak, kiedy mi rzekł, iż ona, miast przyspieszyć małżeństwo, zdaje się je oddalać, zacząłem sądzić, że obawy jego są nie bez kozery. Odpowiedziałem mu, iż, jeżeli miłość pani de Tournon osłabła po dwóch latach, nie trzeba się temu dziwić; że choćby się nie zmniejszyła, ale nie jest dosyć mocna, aby ją przywieść do małżeństwa, też nie powinien się skarżyć; że to małżeństwo zaszkodziłoby jej bardzo w świecie, nie tylko dlatego, że on nie jest dla niej dość dobrą partią, ale przez uszczerbek, jaki przyniosłoby jej reputacji; wszystko zatem, czego może pragnąć, to aby go nie oszukiwała i nie dawała mu fałszywych nadziei. Powiedziałem mu jeszcze, że gdyby ona nie miała odwagi go zaślubić lub też wyznała mu, że kocha innego, nie powinien się unosić ani skarżyć, ale powinien zachować dla niej szacunek i wdzięczność.

„Daję ci – rzekłem – radę, jaką przyjąłbym dla samego siebie; szczerość bowiem wzrusza mnie tak bardzo, że sądzę iż, gdyby moja kochanka, a nawet moja żona, wyznała mi, że ktoś jest jej miły, zmartwiłoby mnie to, ale nie pogniewało. Porzuciłbym rolę kochanka lub męża, aby jej doradzać i aby się jej użalić”.

Te słowa przyprawiły o rumieniec panią de Clèves; ujrzała w nich niejaki związek ze stanem, w jakim się znajdowała; to ją zaskoczyło i wprawiło w pomieszanie, z którego długo nie mogła ochłonąć.

– Sancerre rozmówił się z panią de Tournon – ciągnął pan de Clèves – powiedział jej wszystko, co mu poradziłem: ale ona uspokoiła go tak pilnie i zdała się tak obrażona jego podejrzeniami, że uśmierzyła je zupełnie. Odłożyła małżeństwo aż on wróci z podróży, w którą się wybierał i która miała trwać dość długo; ale była tak czuła aż do jego wyjazdu, i zdawała się tak strapiona, iż wierzyłem, jak on, że kocha go naprawdę. Odjechał mniej więcej trzy miesiące temu; w czasie jego nieobecności mało widywałem panią de Tournon: ty zajęłaś mnie całkowicie i wiedziałem tylko, że on ma niedługo wrócić.

Przedwczoraj, przybywszy do Paryża, dowiedziałem się, że ona umarła: posłałem do niego zapytać, czy nie było o nim wiadomości. Powiedziano mi, że przyjechał właśnie w wilię śmierci pani de Tournon. Udałem się doń natychmiast, domyślając się, jak go zastanę, ale jego rozpacz przewyższała o wiele to, co sobie wyobrażałem.

W życiu nie widziałem boleści tak głębokiej i tkliwej; skoro mnie ujrzał, uściskał mnie, zalewając się łzami: „Nie ujrzę jej już – powiadał – nie ujrzę jej już, umarła! Nie byłem jej godny, ale pójdę za nią niebawem”.

Zamilkł; następnie od czasu do czasu, powtarzając ciągle: „umarła, nie ujrzę jej już!”, rozpoczynał na nowo krzyki i płacze, jak człowiek, który nie panuje nad swoim rozumem. Rzekł mi, że nie często odbierał od niej listy w czasie swej nieobecności, ale go to nie dziwiło, ponieważ ją znał i wiedział, z jakim trudem waży się na list. Nie wątpił, że byłby ją zaślubił za powrotem; uważał ją za najmilszą i najwierniejszą osobę, jaka istniała; wierzył w jej szczerą miłość; traci ją w chwili, gdy mniemał połączyć się z nią na zawsze! Wszystkie te myśli pogrążały go w rozpaczy, nad którą nie umiał zapanować; i wyznaję, iż nie mogłem patrzyć na to bez współczucia.

Musiałem wszakże opuścić go, aby spieszyć do króla; rzekłem że wrócę niebawem. Wróciłem w istocie; ale jakież było moje zdumienie, kiedy go zastałem zupełnie innym, niż go zostawiłem. Chodził po pokoju z wściekłością na twarzy, przystając co chwila jak człowiek nieprzytomny. „Chodź, chodź – zawołał – ujrzysz człowieka najbardziej zrozpaczonego pod słońcem; jestem tysiąc razy nieszczęśliwszy niż byłem przed chwilą, a to, czego dowiedziałem się o pani de Tournon, gorsze jest niż jej śmierć”.

Myślałem, że boleść pomieszała mu całkowicie rozum; nie mogłem sobie wyobrazić, aby mogło być coś gorszego niż śmierć kochanki, którą się miłuje i której ma się wzajemność. Rzekłem, iż dopóki zgryzota jego miała granice, pochwalałem ją i współczułem mu; ale przestanę go żałować, skoro się tak poddaje rozpaczy i skoro traci rozum.

„Nadto byłbym szczęśliwy gdybym go utracił, i życie także – wykrzyknął – pani de Tournon zdradzała mnie; i dowiaduję się o jej niewierności i zdradzie nazajutrz po dniu, w którym dowiedziałem się o jej śmierci, w chwili gdy dusza moja przepełniona jest najżywszą boleścią i najtkliwszą miłością; w chwili gdy jej obraz jest w mym sercu jako najdoskonalsza rzecz na świecie, i najdoskonalsza w stosunku do mnie, odkrywam, żem się mylił, że ona niewarta, abym ją opłakiwał; i czuję żal po jej śmierci tak samo, co gdyby mi była wierna, a czuję jej niewierność tak, jakby nie była umarła. Gdybym był dowiedział się o tej odmianie przed jej śmiercią, zazdrość, gniew, wściekłość byłyby mnie przepełniły i opancerzyły niejako przeciw bólowi po jej stracie; ale jestem w stanie, w którym nie mogę ani pocieszyć się, ani jej nienawidzić”.

Pojmujesz jak zdumiały mnie słowa Sancerra: spytałem, w jaki sposób dowiedział się tego, co mi powiada. Opowiedział, że w chwilę po moim odejściu, d'Estouteville, który jest jego serdecznym przyjacielem, ale który nie wiedział nic o jego miłości, przyszedł go odwiedzić; skoro tylko usiadł, zaczął płakać. Przeprosił go, że przed nim ukrywał to, co mu powie; prosi, aby się nad nim użalił: przyszedł otworzyć przed nim serce: „oto (rzekł) widzisz człowieka strapionego bez miary śmiercią pani de Tournon”.

„To nazwisko – ciągnął Sancerre – tak mnie zdumiało, iż, mimo że pierwszym mym odruchem było powiedzieć, że ja tu bardziej jestem stroskany od niego, nie miałem siły przemówić. Opowiedział mi następnie, że kochał ją od pół roku, że wielokroć chciał mi to wyznać, ale że ona mu tego wyraźnie wzbroniła, i to tak stanowczo, że nie śmiał się sprzeciwić; że zdobył jej serce prawie natychmiast kiedy ją pokochał; że ukrywali swą miłość przed całym światem; że nigdy nie był u niej publicznie; że zdołał szczęśliwie pocieszyć ją po stracie męża; że wreszcie miał ją zaślubić w chwili, gdy umarła; ale że to małżeństwo, skojarzone z miłości, miało uchodzić za wynik obowiązku i posłuszeństwa; że uprosiła ojca, aby jej nakazał wyjść za niego, iżby to nie było w zbytniej sprzeczności z jej zachowaniem tak odległym od powtórnego zamęścia”.

„Póki d'Estouteville mówił – ciągnął Sancerre – wierzyłem: gdyż wszystko zdawało mi się prawdopodobne; czas, w którym powiadał, że zaczął kochać panią de Tournon, to był właśnie czas, gdy wydała mi się odmieniona; ale w chwilę potem miałem go za kłamcę lub bodaj za lunatyka. Omal nie powiedziałem mu tego; potem umyśliłem rzecz wyświetlić; wziąłem go na spytki, zacząłem okazywać wątpliwości. Słowem, uczyniłem tyle, aby się upewnić o moim nieszczęściu, że spytał mnie w końcu, czy znam pismo pani de Tournon. Położył na mym łóżku cztery jej listy i portret; w tej chwili wszedł mój brat. Estouteville miał twarz tak pełną łez, że musiał wyjść, aby ich nie pokazać: powiedział mi, że wróci wieczorem zabrać to, co mi zostawia. Pod pozorem, że się czuję niedobrze, pozbyłem się brata w niecierpliwości ujrzenia owych listów i spodziewając się znaleźć w nich jakąś sprzeczność z tym, co mi d'Estouteville powiadał przed chwilą. Niestety! Czegóż tam nie znalazłem! Co za czułość! Co za zaklęcia! Co za obietnice małżeństwa! Co za listy! Nigdy do mnie nie pisała podobnych. Tak więc – dodał – nęka mnie zarazem jej śmierć i jej niewierność: dwie niedole, które często porównywano, ale których nigdy jeden i ten sam człowiek nie poznał równocześnie. Wyznaję, ku memu wstydowi, że czuję jeszcze dotkliwiej jej stratę niż jej odmianę; nie mogę jej uznać dosyć winną, aby się pogodzić z jej śmiercią. Gdyby żyła, miałbym przyjemność czynienia jej wyrzutów, mógłbym się mścić, ukazując jej jej niegodziwość. Ale nie ujrzę jej już – powtarzał – nie ujrzę; to nieszczęście największe jest ze wszystkich nieszczęść. Chciałbym jej wrócić życie kosztem mego życia. Co za życzenie! Gdyby wróciła, żyłaby dla Estouteville'a. Jakiż ja byłem szczęśliwy wczoraj! – wołał – Jakiż ja byłem szczęśliwy! Byłem człowiekiem najnieszczęśliwszym w świecie: ale zgryzota moja była rozsądna i znajdywałem niejaką słodycz w tym, że nigdy nie zdołam się pocieszyć. Dziś, wszystkie moje uczucia są niedorzeczne. Jej udanej miłości płacę ten sam haracz bólu, jaki mniemałem być winien miłości prawdziwej. Nie mogę już ani nienawidzić, ani kochać jej pamięci; nie mogę ani się pocieszyć, ani troskać. Przynajmniej – rzekł, obracając się nagle ku mnie – spraw, zaklinam cię, abym nie ujrzał nigdy Estoutevilla; samo jego nazwisko przejmuje mnie zgrozą. Wiem dobrze, że nie mam prawa się nań skarżyć: moja wina, żem mu ukrywał, iż kocham panią de Tournon; gdyby był wiedział o tym, nie byłby się może w niej rozkochał, ona nie byłaby mi niewierna; przyszedł tutaj, by mi zwierzyć swoją boleść, żal mi go. Ach! I słusznie! – wykrzyknął – On kochał panią de Tournon, miał jej wzajemność i nie ujrzy jej nigdy: mimo to, czuję, że muszę go nienawidzić. I jeszcze raz, zaklinam cię, uczyń, abym go nie widział”.

Po czym Sancerre zaczął płakać, rozpaczać po pani de Tournon, mówić do niej, powiadać jej najczulsze rzeczy w świecie; potem wrócił do nienawiści, do skarg, do wyrzutów i do wyklinań. Widząc go w takim ciężkim stanie, zrozumiałem, że trzeba mi będzie jakowejś pomocy, aby go uspokoić. Posłałem jego brata, którego właśnie zostawiłem u króla; nim wszedł, wyszedłem pomówić z nim w przedpokoju i opowiedziałem mu stan, w jakim znajduje się Sancerre. Wydaliśmy rozkazy, aby zapobiec, by nie ujrzał d'Estouteville'a. I obróciliśmy sporą cześć nocy na to, aby go przywieść do rozumu. Dziś rano zastałem go jeszcze bardziej strapionym; brat został przy nim, a ja wróciłem do ciebie.

– Zdumiona jestem niepomiernie – rzekła pani de Clèves – przypuszczałam, że pani de Tournon niezdolna jest do miłości i do zdrady.

– Niepodobna – odparł pan de Clèves – dalej posunąć zręczności i obłudy. Zważ, że kiedy Sancerre sądził, iż ona zmieniła się dla niego, było tak w istocie: zaczynała kochać d'Estouteville'a. Powiadała tamtemu, że ją pocieszył po stracie męża i że on jest przyczyną, iż sfolgowała swej ciężkiej żałobie; a Sancerre wierzył, że to dlatego, że myśmy postanowili, iż nie będzie już okazywała takiego strapienia. Udawała przed d'Estoutevillem, że jeśli ukrywa ich porozumienie i pragnie wyjść za niego jakoby zmuszona przez ojca, to przez troskę o swoją dobrą sławę; a to było, aby porzucić Sancerre'a tak, aby nie mógł się na to żalić. Trzeba mi wracać – ciągnął pan de Clèves – aby odwiedzić tego nieszczęśliwego, a sądzę, że i tobie trzeba wracać do Paryża. Czas jest, abyś zaczęła widywać ludzi i abyś zaczęła przyjmować ową niezliczoną ilość wizyt, od których nie możesz się zwolnić.

Pani de Clèves zgodziła się na powrót i wróciła nazajutrz. Czuła się spokojniejsza co do pana de Nemours; słowa umierającej matki i ból po jej śmierci oderwały ją od dawnych uczuć, pozwalając mniemać, że te uczucia zupełnie się zatarły.

Tegoż samego wieczora odwiedziła ją królewicowa i wyraziwszy udział, jaki bierze w jej strapieniu, rzekła iż, aby ją odwrócić od tych smutnych myśli, opowie jej wszystko, co się działo na dworze w czasie jej nieobecności: jakoż opowiedziała pani de Clèves parę poufnych rzeczy.

– Ale o czym najpilniej chciałam ci powiedzieć – dodała – to iż pewnym jest, że pan de Nemours jest namiętnie zakochany i że najpoufalsi jego przyjaciele nie tylko nie są w sekrecie, ale nie mogą zgadnąć, kto jest przedmiotem jego uczuć. Bądź co bądź miłość ta jest dość silna, aby mu kazać zaniedbać lub, aby lepiej rzec, porzucić nadzieję korony.

Królewicowa opowiedziała następnie wszystko, co się zdarzyło w sprawie Anglii.

– Dowiedziałam się tego – ciągnęła – od pana d'Anville; powiedział mi dziś rano, że król posłał wczoraj wieczór po pana de Nemours na skutek listów Lignerola, który chce wrócić, i pisze królowi, że nie może już upozorować przed królową angielską ociągań pana de Nemours. Królowa (pisze) zaczyna czuć się obrażona; mimo że nie dała jeszcze stanowczego słowa, dosyć już powiedziała, aby można było azardować podróż. Król przeczytał ten list panu de Nemours, który, zamiast mówić poważnie, jak czynił w początkach, zaczął się jeno śmiać, baraszkować i drwić sobie z nadziei Lignerola. Powiadał, że cała Europa potępiłaby jego nierozwagę, gdyby się wybrał do Anglii jako rzekomy mąż królowej, nie będąc pewien powodzenia. „Zdaje mi się takoż – dodał – że w złą porę wybrałbym się teraz, kiedy król hiszpański robi co w jego mocy, aby zaślubić tę królową. Nie byłby to może bardzo groźny rywal w miłości, ale, gdy chodzi o małżeństwo, sądzę że W. K. Mość nie radziłby mi z nim współzawodniczyć”.

4.W. K. M. – Wasza Królewska Mość. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
180 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip