Kitabı oku: «Miranda», sayfa 3
– Bardzo chętnie – rzeki starzec. – Zajdź do mnie jutro rano na śniadanie – to pogadamy; co będę wiedział, to ci powiem. Ja wiem oczywiście nie wszystko: jeden Metafizyka wie wszystko.
Sam uznałem, że czas iść na spoczynek. Bo choć mię wzmocnił obiad i płyn diamentowy – to jednak tyle godzin walki na morzu odczuwałem w kościach! Dano mi pokój na pierwszym piętrze. Pokój, jak w ogóle tutaj, mało co wyższy nad wzrost człowieka. Łóżko niskie, prawie na ziemi, ale szerokie, miękkie i wygodne. Gospodarz sam mi rozesłał pościel; w ogóle służby nie ma tu zupełnie: każdy sam sobie służy.
Wkrótce usnąłem głęboko – i roiły mi się po głowie już to Li-cza-cheń i szaman, już to jezioro Bajkalskie, już to Japonia i wyspa Rakaszima, już to burza morska, rozbicie okrętu, przebudzenie na brzegu Taprobane – i ci cudowni ludzie. – Miranda! Nie – to Damajanti! Nie – to Lenora! Lenora i Damajanti: i od tej chwili ciągle mieszały mi się te dwie osoby. Do kogo była podobną Damajanti? Do Lenory. Tak mi sen rozwiązał moją zagadkę.
Tonto gentil e tant' onesta pare…
V
Nazajutrz rano w towarzystwie Wasiszty poszedłem do jego teścia Wiśwamitry.
Mieszkał on niedaleko w małym, mile zbudowanym domu z cegieł szklanych różnej barwy w deseń ułożonych; deseń ten wyobrażał swastykę. Wasiszta mię pożegnał, gdyż musiał iść do pracy.
Stary Wiśwamitra zaprosił mię do ogrodu, gdzie i zacna jego małżonka Kesini siedziała już w altanie. Miało być śniadanie.
Nie mam potrzeby wspominać, że śniadanie to znowu pigułka, o jakiej mówiłem już kilkakroć, oraz kropla płynnego diamentu, tym razem z mlekiem gorącym.
Może to się wydawać jadłem bardzo jednostajnym, ale jest to złudzenie: instynkt życiowy sprawia, że organizm zawsze otrzymuje te pokarmy i te smaki, których w danej chwili najbardziej pożąda i potrzebuje.
Stąd powstaje właśnie nadzwyczajna rozmaitość i czasami niepowtarzalność potraw i smaków.
Jeżeli tu hodują krowy, owce itd.; jeżeli sadzą ryż i pszenicę – to robi się to ze względu na dzieci, które trzeba dokarmiać sposobem pierwotnym.
Co się mnie tyczy – to taka pastylka była dla mnie wystarczająca: z przyjemnością zresztą wypiłem szklankę mleka, a także zjadłem trochę owoców, które mi Kesini ofiarowała.
Sam stary Wiśwamitra, obecnie emeryt, służył przedtem w magistraturze Mądrości: w Oddziale Wyrównania Prawdy i Złudzenia. Jest tu bowiem urząd osobny Prawdy oraz urząd Złudzenia – a nadto oddział łącznikowy obojga i wyrównawczy.
Nie będę tu szerzej zastanawiał się nad tą sprawą, gdyż jak najśpieszniej chciałem się dowiedzieć, ile jest prawdy w opowieści Campanelli, i te piękne urządzenia zobaczyć.
U nas bowiem w Europie od czasów Morusa i Campanelli, aż po koniec wieku XIX i początek XX – ludzie nic innego nie robią, tylko rozmyślają nad wprowadzeniem takich urządzeń, jakie były w Słońcogrodzie.
Starzec wyszedł na chwilę z ogrodu i wstąpił do domu, a po chwili wrócił i pokazał mi książkę.
– Czy o tym mówisz? – zapytał.
Była to Civitas Solis Campanelli, piękna edycja łacińska, drukowana w Utrechcie w roku 1643.
– Tak jest – odpowiedziałem wzruszony.
– Opis ten nie jest u nas nieznany. Pewien podróżny, w XVII wieku (licząc podług kalendarza waszej ery), Anglik – przywiózł nam tę książkę. Opis ten jest prawdziwy. I w owym czasie, kiedy Campanella był u nas, reforma, którąśmy zaprowadzili u siebie niedawno, była w najpiękniejszym rozkwicie.
Mędrcy nasi w owym czasie doszli do wniosku, że źródłem wszystkiego złego na świecie jest egoizm. A ponieważ podstawą egoizmu jest własność, zatem, aby złamać egoizm – trzeba usunąć własność.
Własność jest źródłem wiekuistej walki między ludźmi jednej społeczności, źródłem wyzysku i ucisku, źródłem niewoli i tyranii.
Posiadanie bogactw rozwija w nas butę, lekceważenie dla innych ludzi, skłonność do użycia i rozpusty, lenistwo, zniewieściałość, zwyrodnienie.
Dążenie do bogactw budzi chytrość, podstęp, skłonność do oszustwa, nieuczciwość, gotowość do zbrodni, zwyrodnienie.
Nieposiadanie bogactw rozwija zazdrość, uniżoność, nienawiść, choroby, wycieńczenie, zwyrodnienie.
Nie mam zresztą potrzeby bliżej ci tych rzeczy wykładać, gdyż wasze społeczeństwo, jak to nam wiadomo, całe jest na tym egoizmie oparte, na tej nienawiści wzajemnej, na tym ucisku, buntach i zwyrodnieniu, do czego dodać należy powszechną obłudę.
Egoizm czyli zasada własności stworzyła spadkobranie, spadkobranie stworzyło rodzinę, rodzina stworzyła niewolę kobiet. Najświętsze uczucie ludzkie – miłość – zostało przez prawo własności zakute w pęta przepisów.
Dlatego, aby z życia usunąć egoizm, stworzyliśmy sobie nową konstytucję, która przede wszystkim znosiła prawo własności.
W ten sposób zniesioną też została praca najemna – i każdy pracownik był uwłaszczony i stawał się jakby urzędnikiem państwa.
Po trzecie, zniesione zostały ustawy o życiu rodzinnym, o spadkobraniu i o związkach małżeńskich. Mężczyźni i kobiety uzyskali swobodę kierowania się uczuciem do woli.
Dzieci znajdowały się pod opieką państwa i zbudowaliśmy dla nich wielkie falanstery26, gdzie młode pokolenie było wychowywane.
Odpowiednio do tego stworzyliśmy sobie nowych bogów i nowe ceremonie religijne, które miały symbolizować różne kategorie życia i działania. Na czele rządu stali mędrcy, zwani Miłość, Mądrość i Potęga – a ponad nimi Metafizyka czyli Słońce. Ten triumwirat pod wodzą Metafizyki miał nam zapewnić sprawność organizacji i szczęście powszechne.
Ponieważ na naszej wyspie były jeszcze cztery państwa, dwa na Wschód i dwa na Zachód, aby więc nie dostać się pod ich władzę, stworzyliśmy armię, która naszych nieprzyjaciół trzymała w szachu.
Tak założyliśmy Republikę, która byłaby może najszczęśliwszą w świecie, gdyby nie nędza natury ludzkiej.
Praca bowiem, na której głównie miała się oprzeć nasza społeczność, bardzo rychło zaczęła być wykonywana nader licho, opieszale i nawet wcale nie wykonywana. Dla każdego stało się obojętne, ile pracy wypełni, jak ją wypełni i kiedy. To, co można było zrobić w godzinę – rozciągano na tydzień.
Choć obmyślono różne kary dla niepracujących – to jednak w prędkim czasie nasi ludzie zaczęli sobie lekceważyć i te kary, a nawet niejeden wolał karę niż pracę, gdyż karany próżniak był również żywiony, jak ten, co pracował gorliwie.
Wynikł z tego wielki upadek wytwórczości: nieraz nawet ryżu brakło.
Natomiast ludzie, oddani próżniactwu, chętnie uprawiali erotyzm. Swoboda w stosunkach miłosnych, zasadniczo idealna, stała się bezgraniczną i przerodziła się w najcyniczniejszą rozpustę. Głównym źródłem nowych praw o stosunkach płci była troska o to, aby nie zawierano małżeństw bez miłości. Tymczasem ludność zrozumiała to jako prawo do wszelkich nadużyć – bez miłości.
Jakoż nasza młodzież, zarówno męska, jak żeńska, nader ochoczo rzuciła się w ten wir rozkoszy – i wszyscy zaczęli się łączyć ze sobą na czas bardzo krótki, coraz krótszy, tak, iż normą stały się związki jednodniowe.
Minister Miłości w swoim wydziale zauważył chaos zupełny.
Nie mniejszy był chaos w ministerium Potęgi: zepsuci niechęcią do pracy i nadużyciem miłostek, młodzi ludzie stali się źle usposobieni dla służby wojskowej. Zdaniem ich wojskowość była niepotrzebna: stworzyli sobie teorie wiecznego pokoju.
Sąsiedzi nasi ze Wschodu i Zachodu nieraz bywali u nas i bardzo im się tu podobało; z zazdrością oglądali nasze porządki.
Uważali ten nastrój za bardzo przyjemny – i wielu było takich, którzy chcieli taki sam ustrój zaprowadzić u siebie. Jednakże u naszych sąsiadów inny był układ stosunków i poglądy solaryczne uważane były za szkodliwe dla państwa; ci zaś, co podobne myśli upowszechniali – dostawali się do więzienia albo ginęli na szubienicy.
Położenie stało się zwłaszcza bardzo naprężone z chwilą, gdy niemal jednocześnie na Wschodzie naszej wyspy Telury połączyły się z państwem sąsiednim, na Zachodzie zaś to samo uczyniły Kalibany. W ten sposób zamiast czterech sąsiadów, którzy wciąż walczyli ze sobą, mieliśmy tylko dwóch, którzy wkrótce porozumieli się i zawarli przymierze zaczepno-odporne.
Campanella był u nas na początku wieku XVII – i widział złoty wiek naszej nowej organizacji. Ale niestety ten złoty wiek trwał bardzo krótko: nie minęło dwudziestu pięciu lat, a w Słońcogrodzie zapanowała anarchia zupełna.
Była u nas wiara w żywy instynkt masy ludowej – i niestety rozczarowaliśmy się zupełnie. Masa była rozpętana, ale sama nad sobą panować nie umiała.
Zdaje się, że nasi mędrcy-organizatorzy popełnili błąd, przypuszczając, jakoby można stworzyć społeczeństwo, oparłszy je wyłącznie na zasadach, wysnutych z czystego rozumu, a pominąwszy znaczenie popędów, instynktów, namiętności i wszystkich słabych stron natury ludzkiej, dla których rozum sam nie jest dostatecznym hamulcem.
Chcieli oni z ziemi usunąć cierpienie, a tymczasem je powiększyli. Chcieli usunąć nędzę, a tymczasem ją podsycili. Chcieli zwalczyć egoizm, a tymczasem rozpętali go jeszcze bardziej.
Natura ludzka wymaga pewnych skrępowań i zastrzeżeń, tak jak ptak, aby latać, musi mieć opór ze strony powietrza: bez tego oporu nie mógłby latać. Myśmy wszelkie zapory znieśli – i stanęliśmy wobec ptaka, co z nadmiaru łatwości nie był w stanie latać.
Takie zaś nastąpiło rozluźnienie ducha i obyczajów, że nasi władcy zaczęli myśleć o zamachu stanu: aby zaprowadzić rządy absolutne i despotyczne, jak u Telurów i Kalibanów.
Ale dążenia te wywołały niezadowolenie w masach. Nie zapominajmy, że fatalna niechęć do wojskowości (gdyż i pod tym względem rozwinęła się wielka anarchia) sprawiła, żeśmy bardzo niewielu mieli żołnierzy.
Przeciwnie, wielu było takich, którzy w obawie zmian, jakie Metafizyka zamierzał wprowadzić, zwrócili się już do Telurów już to do Kalibanów o pomoc, aby nasz ustrój uchronili przed despotyzmem.
Był to najokropniejszy okres naszych dziejów: sąsiedzi nasi od dawna już dybali na naszą ziemię i skwapliwie skorzystali ze sposobności, gdy im ci zdrajcy podsunęli myśl „ochrony” Słońcogrodu.
Sami oni przerazili się, ujrzawszy skutki swego obłędu – i trzeba ku ich chlubie powiedzieć, wszyscy przywódcy tego ruchu samobójczą śmiercią odpokutowali za swe grzechy.
Tymczasem jednak Telury i Kalibany ziemię naszą napadły. Niedługa była to walka, a choć się naraz zbudził animusz i naraz powstała wcale bitna armia, to jednak Suriawastu uległa przemocy nieprzyjaciół – i oto znaleźliśmy się w niewoli. Było to w początkach wieku XVIII podług waszej rachuby.
Podzielili oni nasz kraj na dwie części i sami zaczęli nim rządzić. Jakkolwiek byli to barbarzyńcy, niżsi od nas i co do barwy skóry, i co do ducha – to jednakże mieli za sobą siłę, która zawsze idzie przed prawem, w warunkach takich, jak np. dzisiaj są wasze.
Nasze poczucie honoru, nasza miłość własna, nasza zbiorowa dusza – czuły się zelżone i zhańbione. Rozumieliśmy, żeśmy sami niemało zawinili i że czyściec, w który zapadliśmy, ma na celu naszą poprawę.
Bo chociaż organizacja nasza, ta, której zaczątki piękne opisał wam Campanella – rozpadła się w anarchii, to jednak zasadniczo była ona wyższa od tej, którą spotkaliśmy u naszych wrogów.
Zarówno żółtoskóre Telury, jak i półczarne Kalibany oparli budowę swoich państw na czystym despotyzmie; tylko że u Telurów było wszystko rozwinięte w formach pewnego mechanicznego porządku, gdy u Kalibanów przetrwał jakiś stan bardzo pierwotny zwykłego niewolnictwa. Kalibany nie dorośli do człowieczeństwa, Telury po prostu ludźmi być przestali.
Tacy to władcy zapanowali nad nami. Ale chociaż własny rząd utraciliśmy, to jednak pewnym rodom ofiarowaliśmy idealne dziedzictwo naszych dawnych magistratur.
Jedni z ojca na syna traktowani byli jako Słońce, inni jako kierownicy trzech atrybutów Słońca.
Pod wpływem niewoli, obok goryczy i melancholii, odbyła się wielka zmiana obyczajów: rozluźnione stosunki miłosne ustały i młodzież sama sobie stworzyła surowy kodeks erotyczny.
Również rozwinęło się wielkie zamiłowanie pracy, jako też i nauki, która została zaniedbaną.
Słońce – nasz główny kierownik – wraz z radą mędrców, którzy ustanowili rząd tajny, zaczęli badać przyczyny, dla jakich próba poprzednia skończyła się tak tragicznie.
Doszli oni do wniosku, że ustrój ten ze stanowiska metafizyki doskonale pomyślany, nie był odpowiedni dla ludzi na ich ówczesnym stopniu rozwoju.
Aby ten ustrój istotnie wcielić w życie – trzeba stworzyć innego człowieka, inną rasę.
Głównym czynnikiem, który ludzi trzyma w kajdanach ciemnoty, żądz, plugawstwa, rozpusty, kłamstwa, lenistwa – jest ciało materialne, które powstrzymuje nas w lotach ku górze i każe wiecznie staczać się w błoto.
Jest w nas człowiek zewnętrzny, mało co różny od zwierzęcia, wieczny ludożerca, nieustannie łamiący się między podniosłością marzenia a nędzą jego realizacji; oraz człowiek wewnętrzny, jego duch nieśmiertelny, jego Jaźń wiekuista – nieraz zupełnie obcy tej gruboskórnej powłoce, w której duch mieszka.
Tego człowieka wewnętrznego należy wydobyć na jaw, a tamto zwierzę zewnętrzne unicestwić.
Ale jak to uczynić? Czyli27 czekać siedem tysięcy lat, aż ten człowiek zwycięży zwierza i sam się wyłoni – czy też znaleźć jakiś sposób, choćby mechaniczny, aby go wyzwolić?
Postanowiono zatem szukać środków, by wydobyć esencję niebieską, ducha ludzkiego, aby ona mogła królować, nie zaś ten niższy byt materialny.
Właśnie zaś w owym czasie dwaj nasi mędrcy, Agastia i Bhargawa – pracowali nad wielkim problematem życia i ducha.
Nie były to rzeczy przedtem u nas nieznane, ale teraz stanęliśmy u wrót rozwiązania tych tajemnic.
Już starzy jogowie28 wiedzieli o tym, że człowiek cielesny zawiera w sobie drugą istotę – człowieka astralnego. Ten człowiek astralny w warunkach zwykłych jest istotą bardzo nietrwałą i w gruncie lichszą od człowieka zewnętrznego, a jednak on to jest rzeczywistym człowiekiem, on jest naszym wewnętrznym, doskonalszym, wiekuistym Ja.
Niektórzy ludzie, zwani u Anglików „media” – dają fenomeny niezwykłe, które wielu uważa za nadprzyrodzone. Oczywiście jest to niedorzeczność, gdyż w przyrodzie nie ma rzeczy nadprzyrodzonych.
W pewnych warunkach medium daje chwilowe życie istocie widmowej, astralnej, która jest właśnie zmaterializowaną naszą Jaźnią wewnętrzną.
Owóż Agastia w licznych doświadczeniach zauważył, że ta materializacja widma odbywa się kosztem dematerializacji ciała medium.
Były nawet eksperymenty tego rodzaju, że widmo zmaterializowane trwało kilkanaście godzin, ale medium wyczerpane rychło potem umierało: widmo zaś znikało.
Zdarzyło się jednak tak, że ciało znikało na dwadzieścia cztery godziny, widmo zaś krążyło do woli gdzie zapragnęło – a później znikało, ciało zaś było na nowo żywe i zdrowe.
Rodziły się więc problematy takie: 1) jak zrobić, aby to widmo nie zniknęło wcale i aby ciało nie umarło, słowem, jak utrwalić astral, konserwując jednak ciało? 2) jak zrobić, aby z każdej istoty ludzkiej wydobyć jego astral – i stworzyć niejako społeczeństwo astralów?
Wyzwolenie to naszej istoty wyższej z więzienia byłoby niemożliwe, gdyby nie wynalazek Bhargawy, który do samego rdzenia przeniknął budowę materii i związanej z nią niepodzielnie energii.
Odkrył on Nirwidium, pierwotne punctum tworzywa oraz połączone z nim Nerwidium – jako punctum ruchu mechanicznego, życiowego i psychicznego.
Agastia stworzył maszynę, bardzo prostą, ku wydobywaniu Nirwidium: a ponieważ Nirwidium jest wszędzie, przeto można je wszędzie i w każdej chwili wydobywać w ilości dowolnej i w dowolnej postaci, zwłaszcza z powietrza. Z niego to mamy owe pastylki, które nas żywią, redukując do minimum konieczność jedzenia. Nirwidium np. pozwala nam zmieniać ołów, którego mamy tu bogate pokłady, na złoto: dlatego widzisz u nas tyle złota, które używamy jako metal nie ulegający zepsuciu.
Nirwidium, przesycone swoją energią ruchową, jakby świadomą, nerwową – w postaci, przypominającej płyty rogowe – służy u nas do wyrobu np. samochodów, które się poruszają jak istoty świadome.
Z Nirwidium robimy niezwalczony oręż, który ci pokaże Wasiszta. Jesteśmy w przededniu wojny, więc będziesz mógł się przekonać, jak małym wysiłkiem jesteśmy zdolni złamać najpotężniejsze siły wrogów – na lądzie, na morzu i w powietrzu.
Ale najważniejsze jest to, że Nirwidium pozwala nam wulkanizować (czyli utrwalać), istoty fluidyczne, z naszych ciał powstające.
Aby te widma astralne mogły się niejako uczłowieczyć, musi przedtem nastąpić dematerializacja zupełna człowieka; widmo zaś zostaje wyzwolone, zwulkanizowane i utrwalone.
Człowiek znika, przepada, wchodzi w niebyt, rzec można, staje się widmem. Ale nie przepada bezwzględnie: w razie grzechu, występku, obłędu, choroby u Solarów widzimy częściowy lub całkowity, nagły powrót elementu cielesnego. Pełny powrót ciała widzimy zwykle w chwili śmierci.
Widmo z nirwidialnego ognia i nirwidialnej kąpieli – wychodzi utrwalone i pełne mocy. Ciało jego jest o tyle wyższe od ciała ludzkiego, o ile ciało ludzkie jest wyższe od rośliny.
Jest to rasa odmienna, z ludzkiej pochodząca i z ludzką związana, ale odmienna. Jednakże dzięki naszemu pokrewieństwu możemy się porozumiewać z ludźmi.
Nie należy zapominać, że swoje dzieciństwo my przepędzamy jako istoty ludzkie. Chłopcy w roku 18-tym, dziewczęta w roku 15-tym życia ulegają wyzwoleniu, to jest odcieleśnieniu.
Nie znaleźliśmy dotąd sposobu dematerializacji istoty ludzkiej natychmiast po urodzeniu, gdyż mdłe niemowlę mogłoby nie wytrzymać wielkiej przemiany, a zresztą nie jest to pożądane. Aby astral mógł istnieć, musi przedtem wylęgać się niejako w organizmie ludzkim.
Dopiero odcieleśnieni nasi Solarowie oddani zostają bogu Miłości. Niewątpliwie zapytasz, jak się objawia miłość u istot odcieleśnionych.
Zupełnie tak, jak u ludzi – tylko jest prawdziwsza, trwalsza i czystsza. Dzieci rodzą się w łonie matki tak samo, jak u ludzi – i przychodzą na świat zupełnie jak Anglicy.
Takie odkrycia porobił Bhargawa, który doszedł do wniosku, że trzeba użyć pewnej procedury mechanicznej, aby utrwalić istotę duchową na ziemi.
Odkrycia te w całej pełni zostały wykończone koło roku 1780, gdy naraz Telury i Kalibany, którzy dotąd naszym kosztem żyli w porozumieniu – rozpoczęli ze sobą długą i okrutną wojnę, która trwała koło lat dziesięciu.
W owym czasie posiadaliśmy już broń nirwidialną – i w końcu owych lat dziesięciu, widząc, jak słabną Telury i Kalibany – powstaliśmy do walki z zaborcą – i przepędziliśmy jednych i drugich. Tak się skończyła wojna, a republika Słońcogrodzka nagle zmartwychwstała.
Historia naszego wyzwolenia wcale nie była tak radosna, jak to wielu z nas w ciągu owych lat niewoli marzyło.
Nie ma na świecie rzeczy niebezpieczniejszej, niż realizacja jakiejś idei. Widzieliśmy to już w XVII wieku, gdy wcielony został w życie u nas, zdawało by się, najdoskonalszy porządek społeczny: i oto wyszła z tego anarchia, rozpusta, nędza, nieszczęście i niewola.
W niewoli marzyliśmy o wyzwoleniu, ale wielu przywykło do niewoli, wierząc, że ona się nigdy nie skończy. Pod wpływem dwoistej władzy jedni upodobnili się raczej do Telurów, inni do Kalibanów. Powstały jakby dwa różne narody, choć jednym językiem mówiące – i nie mogły się zrozumieć.
Nowy rząd, który powstał w odrodzonym Słońcogrodzie – oczekiwał z niepokojem, jak się urzeczywistni stuletnie marzenie.
Istotnie blisko trzydzieści lat po odbudowaniu ojczyzny – trwały na nowo z grobu powstałe grzechy, intrygi warcholskie, walki stronnictw i korupcja wszelkiego rodzaju. Byli z jednej strony tacy, którzy chcieli na nowo wrócić do organizacji opisanej przez Campanellę; inni raczej chcieli rządów despotycznych, jak u Telurów lub Kalibanów; inni za wzór stawiali urządzenia angielskie.
Trzeba dodać, że choć na czele rządu stoją bardzo szanowni mężowie, to jednak oszczerstwa najnikczemniejsze na nich rzucano, tak ohydne, że nawet bardzo uczciwi ludzie zaczęli żałować okresu niewoli.
Należało przystąpić do wielkiej, bardzo ryzykownej reformy. Sąsiedzi nasi długoletnią wojną byli tak osłabieni, że mogliśmy spokojnie zająć się przemianą wewnętrzną.
Trzeba było przede wszystkim stworzyć z tysiąc nadludzi, jakich obmyślił Agastia i Bhargawa. Robiło się to w wielkiej tajemnicy: w podziemiach Słońca ustawiona była maszyna, produkująca Nirwidium – i tamże zbudowano izbę dematerializacji tych, którzy chcieli się poddać doświadczeniu.
Kilkadziesiąt jednostek takich już było: ale i to była realizacja – przy tym daleko trudniejsza niż inne – sięgająca do samej esencji natury ludzkiej. Trzeba było zbadać, jak się te zwulkanizowane widma zachowują.
Przez 48 godzin astrale błądziły po świecie, jak opętane, nie pojmując zupełnie swego zjawienia. Ale po krótkimi czasie, po ośmiu dniach okazywały wielkie zrozumienie rzeczy ziemskich – i znakomitą wyższość nad istotą ludzką.
Zatem nasi mistrze drogą hipnozy zaczęli pouczać naród o tym, co zamierzają uczynić.
Wielu było opornych, gdyż ciało jest łakome i pożądliwe: ale gdy z wolna przyjrzeli się wyższości ludzi astralnych nad sobą, a zwłaszcza zdolności latania po powietrzu, która jest wynikiem faktu, że ciało nasze jest niezmiernie lekkie, przy czym ciężar jego stanowi nasza wola, chętnie zaczęli się poddawać potrzebnej operacji.
Operacja ta wymaga czasu i składa się z kilku momentów: naprzód trzeba wprowadzić medium w stan katalepsji, a bywają media bardzo oporne; następnie trzeba z niego stopniowo wydobywać ciało astralne, medium odcieleśniać, zjawę materializować; wreszcie medium unicestwić, zjawę zwulkanizować i utrwalić tak, że ona jedna żyje.
Dopiero w chwili śmierci naraz ciało się ukazuje z powrotem – i gdy astral ulatuje swobodnie na inną planetę – w komnacie żałobnej masz zwyczajnego trupa ludzkiego, który zostaje spalony na stosie.
Na tym polegała zmiana człowieka w naszej Republice – i dopiero wtedy, kiedy nędzna materialna istota ludzka została przezwyciężona i przewyższona, kiedy zapanował na naszej wyspie duch wyzwolony z cielesności, dopiero wtedy można było zacząć istotną realizację tego świata, który opisał Campanella.
Wówczas była to pierwsza próba – w warunkach ludzkich – nieudana. Druga próba, którą teraz przeprowadziliśmy – rzec można – świadczy o możliwości społeczeństwa, doskonalszego, niż te, które dotychczas były na ziemi. Ale musi powstać człowiek nowy.
Taką jest historia naszej Suriawastu.
*
Łatwo zrozumiecie, z jakim wzruszeniem słuchałem opowieści czcigodnego Wiśwamitry. Przede wszystkim uderzyła mnie analogia między moją teorią dematerializacji mediów a procedurą używaną w Suriawastu stale i powszechnie. Byłem też niesłychanie ciekawy tego widowiska, jakim musiało być owo odcieleśnienie ludzi, wydobycie ich pierwiastka astralnego oraz ich nirwidyzacja lub, jak tu mówiono – wulkanizacja. Starzec obiecał mi, że zaprowadzi mię na taką uroczystość, która ma się odbyć natychmiast po wojnie, gdyż właśnie cała partia młodzieży płci obojga – doszła do odpowiedniego wieku.
A więc Miranda mogła być dla mnie źródłem stworzenia wyższej istoty nadludzkiej, ale, niestety, brakło mi Nirwidium.
Co za nieszczęście dla świata – owa śmierć naszego Paracelsa Nirwida! Wiadomość o Nirwidium była drugim powodem mego wzruszenia, ale o tym będę mówił później.