Kitabı oku: «Książę i żebrak», sayfa 14
Rozdział XXXII. Koronacja
Cofnijmy się o kilka godzin i udajmy się do Opactwa Westminsterskiego o godzinie czwartej nad ranem owego pamiętnego dnia koronacji. Nie jesteśmy sami; bo chociaż to jeszcze noc, oświetlone pochodniami galerie pełne są już ciekawskich, którzy gotowi są czekać cierpliwie siedem czy osiem godzin, aby zaznać widoku, którego nie mają nadziei ujrzeć po raz drugi w życiu – koronacji króla.
Tak, Londyn i Westminster są już na nogach od chwili, gdy o trzeciej nad ranem oddano salwę z dział, teraz tłoczy się już gęsta ciżba zamożnych mieszczan, którzy kupili sobie siedzące miejsca, i płynie falą przez drzwi, przez które dozwolone jest im wejście.
Godziny wloką się wolno. Od dłuższego czasu ustał wszelki ruch, gdyż najmniejsze nawet miejsce na galeriach jest już zajęte. Możemy się więc rozejrzeć spokojnie.
W słabym oświetleniu katedry widzimy poszczególne galerie i balkony obsadzone gęsto ludźmi; inne galerie i balkony zasłaniają nam występy murów i potężne kolumny. Naprzeciw nas znajduje się olbrzymia północna część kościoła – pusta jeszcze, bo czekająca na najwyższe i najdostojniejsze osobistości Anglii. Widzimy też wielkie podwyższenie, wyłożone cennymi kobiercami, na którym znajduje się tron. Tron stoi pośrodku tego wzniesienia i wiodą do niego cztery stopnie. W siedzenie tronu wprawiony jest nieociosany kamień – kamień ze Scone – na którym koronowano długi szereg królów szkockich, a który teraz uważany jest za dostatecznie święty, aby siedzieli na nim podczas koronacji królowie angielscy. Zarówno tron, jak i stojący przed nim podnóżek pokryte są złotogłowiem.
Dokoła panuje głęboka cisza; pochodnie płoną mętnie; czas mija oczekującym bardzo wolno. Nareszcie świta ranek; służba gasi pochodnie i łagodne światło rozjaśnia wielką katedrę. Wszystkie części wspaniałej budowli są teraz widoczne, ale w słabych tylko zarysach, gdyż chmury tłumią blask słońca.
O godzinie siódmej nuda oczekiwania zostaje po raz pierwszy przerwana, gdyż z uderzeniem zegara do wielkiej nawy wchodzi jako pierwsza jakaś dama z wysokiej szlachty; strój jej dorównuje przepychem strojowi Salomona. Urzędnik, ubrany w jedwabie i aksamity, odprowadza ją na miejsce, zaś drugi tak samo ubrany dworzanin niesie długi tren pani, a potem, gdy dama usiadła, kładzie go na jej kolanach. Następnie podsuwa jej podnóżek i kładzie w jej pobliżu koronę, aby wystarczyło jej ręką tylko sięgnąć po nią, gdy nadejdzie chwila, kiedy wszyscy dostojnicy koronują się jednocześnie.
Teraz niby połyskujący potok wchodzą do nawy małżonki parów, zaś bogato odziani dworzanie uwijają się między nimi, odprowadzając damy na miejsca i układając ich treny. Jest teraz na co patrzeć. Wszędzie panuje ruch, wszędzie widać barwne obrazy. Potem znowu nastaje poprzedni spokój i cisza, gdyż małżonki parów zebrane są już w komplecie i pozajmowały już miejsca, stanowiąc jakby olbrzymi klomb kwiatów ludzkich w najrozmaitszych kolorach. Każdy wiek ma wśród nich swoje przedstawicielki; widzimy więc stare, pomarszczone i siwe wdowy, mające za sobą długą przeszłość i pamiętające jeszcze koronację Ryszarda III i walki owych dawno minionych czasów; obok nich dostrzegamy poważne damy w średnim wieku, wdzięczne młode panie i czarujące, łagodne dziewczęta o połyskujących oczach i świeżych barwach twarzy, które zapewne z lękiem i wahaniem włożą na głowy ozdobione klejnotami małe korony, gdy nadejdzie wielka chwila. Gdyż jest to dla nich rzecz nowa i niewątpliwie ogarnia je podniecenie. Poczyniono jednak wszelkie zabiegi, aby wszystko przeszło składnie, a fryzury dam dostosowane są do tego celu, by mogły szybko i pewnie umieścić korony na właściwych miejscach, gdy tylko dane będzie do tego hasło.
Widzieliśmy, jak obficie usiany był klejnotami ten barwny sznur dostojnych pań i jak wspaniałe sprawiał wrażenie – ale przepych ten wzrośnie niebawem jeszcze bardziej. O godzinie dziewiątej chmury rozwiewają się, a promienie słoneczne wpadają do mrocznego kościoła, muskając szeregi dam; gdzie spoczną, tam wykwita barwny i płomienny blask, a na ten widok przenika nas dreszcz zachwytu, jak pod wpływem prądu elektrycznego!
Nagle ukazuje się poseł jakiegoś dalekiego księcia Wschodu, w ogólnym pochodzie posłów obcych mocarstw, a gdy pada na niego ukośny promień słońca, wstrzymujemy oddech na widok blasku bijącego od niego, gdyż jest on od stóp do głowy usiany klejnotami, które za każdym jego ruchem rozsypują potoki migoczących iskier.
Dla wygody opowiadać będziemy dalej w czasie przeszłym.
Czas posuwał się naprzód wolno – minęła godzina – dwie – dwie i pół; nagle głuche grzmoty dział oznajmiły, że król przybył nareszcie; wyczekujący tłum uradował się na tę wiadomość. Wszyscy wiedzieli, że nastąpi jeszcze pewna zwłoka, gdyż król musiał być przygotowany i przebrany do uroczystego aktu. Ale pauzę tę wypełniło w przyjemny sposób zjawienie się parów królestwa we wspaniałych strojach. Odprowadzono ich uroczyście na wyznaczone dla nich miejsca i położono im także korony pod ręką, zaś widzowie na galeriach przypatrywali się temu z najwyższym zainteresowaniem, gdyż wielu z nich po raz pierwszy w życiu widziało owych książąt, hrabiów i baronów, których imiona od pięciu stuleci posiadały znaczenie historyczne. Gdy wszyscy parowie zasiedli wreszcie na swoich miejscach, widzowie na galeriach mieli się czemu przyglądać; był to zaprawdę niezrównany i wspaniały widok.
Na podwyższeniu zebrali się teraz dostojnicy duchowni w ornatach i mitrach biskupich w towarzystwie swoich świt i zajęli przeznaczone dla nich miejsca. Za nimi weszli lord protektor i inni wyżsi dostojnicy państwa, a wreszcie oddział gwardii przybocznej w stalowych zbrojach.
Teraz nadeszła chwila naprężonego oczekiwania, po czym na dany znak zabrzmiała donośna muzyka i Tomek Canty ubrany w fałdzistą szatę ze złotogłowiu wkroczył na podwyższenie. Wszyscy zebrani powstali i rozpoczęła się uroczystość koronacji.
Potężne dźwięki podniosłego hymnu wypełniły falami swymi wszystkie sale olbrzymiego opactwa. Powitanego tymi tonami Tomka poprowadzono do tronu. Z wielką uroczystością dokonano teraz starożytnego ceremoniału tradycyjnego, a tłum przypatrywał się temu z najwyższym zainteresowaniem; im bliższa była jednak decydująca chwila, tym bledszy stawał się Tomek Canty, zaś coraz bardziej wzbierająca troska, beznadziejne przygnębienie opanowywało jego umysł, jego skruszone w poczuciu winy serce.
Nareszcie nadeszła ostatnia uroczysta chwila, arcybiskup Canterbury podniósł z poduszki koronę Anglii i wzniósł ją wysoko ponad drżącą głowę fałszywego króla. W tej chwili jakby tęcza zabłysła w olbrzymiej nawie katedry, gdyż równocześnie wszyscy dostojnicy i damy unieśli swoje korony nad głowami i zastygli w tej pozie.
Głęboka cisza panowała w opactwie. W tej uroczystej chwili na widowni zjawiła się nowa postać – postać, której obecni zapatrzeni w widowisko, nie dostrzegli rychłej, aż dopiero gdy ukazała się nagle pośrodku nawy. Był to chłopiec z gołą głową, w zniszczonym obuwiu, w prostym ubraniu ludowym, wiszącym na nim w strzępach. Wzniósł rękę dziwnie władczym ruchem, który znajdował się w osobliwym kontraście do jego żałosnego wyglądu, i zawołał groźnie:
– Zabraniam wam wkładać koronę Anglii na głowę tego zbrodniarza. Ja jestem królem!
W następnej chwili chwyciły go już dziesiątki rąk, ale Tomek Canty w płaszczu koronacyjnym postąpił krok naprzód i zawołał grzmiącym głosem:
– Nie tykajcie go, dajcie mu spokój! On jest królem!
Nieopisana panika zapanowała wśród zebranych; niektórzy z obecnych zerwali się, to spoglądając błędnym wzrokiem po sobie, to przyglądając się w najwyższym zdumieniu głównym osobom widowiska i zadając sobie pytanie, czy są przy zdrowych zmysłach, czy może opadło ich jakieś obłędne przywidzenie.
Lord protektor był nie mniej zmieszany od innych, ale opanował się szybko i rozkazał tonem stanowczym:
– Nie zwracajcie uwagi na słowa jego królewskiej mości; choroba owładnęła nim znowu! Brać tego włóczęgę!
Usłuchano by go, gdyby nie fałszywy król, który tupnął groźnie nogą i zawołał:
– Strzeżcie się! Nie tykajcie go, on jest królem!
Wszystkie ręce opadły; wszyscy obecni uczuli się jakby sparaliżowani; nikt się nie poruszył, nikt nie rzekł ani słowa; bo nikt nie wiedział, co należało mówić lub czynić w tak niezwykłym wypadku.
Gdy tak każdy z osobna starał się odzyskać panowanie nad sobą, chłopiec w łachmanach ruszył naprzód, a ruchy jego były pewne i stanowcze; i gdy słuchacze nie zdołali się jeszcze opanować, on wszedł już na podwyższenie; fałszywy król z okrzykiem radości rzucił mu się naprzeciw, padł przed nim na kolana i zawołał:
– O, panie mój i królu, pozwól, aby biedny Tomek Canty pierwszy ślubował ci wierność i rzekł: „Włóż swoją koronę na głowę i wejdź znowu w posiadanie tego, co do ciebie należy!”
Oczy lorda protektora rzuciły ponure spojrzenie na intruza, ale surowość jego zmieniła się wnet w zdumienie, a to samo stało się ze wszystkimi dostojnikami, stojącymi w pobliżu. Wszyscy spoglądali po sobie zmieszani i cofnęli się przerażeni; ta sama myśl mimo woli cisnęła się do ich głów:
– „Co za zdumiewające podobieństwo!”
Lord protektor zastanawiał się przez chwilę, potem rzekł poważnie i grzecznie:
– Pozwólcie, panie, że zadam wam kilka pytań, które…
– Odpowiem na nie chętnie, milordzie.
Książę zaczął go wypytywać o rozmaite wydarzenia dworskie, o zmarłego króla, o książąt i księżniczki, zaś chłopiec odpowiadał trafnie i bez wahania. Opisywał sale zamku, komnaty zmarłego króla i pokoje księcia Walii.
Było to zdumiewające; było to niezwykłe; tak, było to niepojęte – przyznawali to wszyscy słuchacze. Nastrój rokował jak najlepsze nadzieje i Tomek Canty był już pewien, że pozbędzie się swej niepożądanej godności, gdy lord protektor oświadczył, potrząsając głową:
– Wszystko to jest istotnie zdumiewające – ale przecież i nasz król i pan wie to wszystko.
Słowa te, a zwłaszcza okoliczność, że lord protektor mianował go ciągle jeszcze królem, zasmuciły Tomka i zadały dotkliwy cios jego nadziejom.
– Nie są to niezbite dowody – dodał książę Somerset.
Prąd opinii publicznej zwrócił się po tych słowach nagle w zupełnie fałszywym kierunku; pozostawiał więc Tomka Canty na tronie, a drugiego chłopca strącić chciał znowu w odmęt poniżenia. Lord protektor zastanowił się, potrząsnął głową i nie mógł się obronić przed myślą:
– „Niebezpieczne jest i dla państwa i dla nas wszystkich, gdy tak niepokojące zagadki pozostają nierozwiązane; może to spowodować rozłam w narodzie i pogrzebać tron”.
Odwrócił się i rzekł:
– Sir Thomas, proszę zaaresztować tego… Nie, czekajcie!
Przyszła mu nagle szczęśliwa myśl i zwrócił się ponownie do chłopca w łachmanach:
– Gdzie jest wielka pieczęć państwowa? Odpowiedz mi na to pytanie, a zagadka będzie rozwiązana; tylko ówczesny książę Walii może o tym udzielić informacji. Od tak znikomej rzeczy zależy oto los tronu i dynastii!
Była to myśl istotnie szczęśliwa i doskonała. Że i wysocy dostojnicy uznali ją za taką, tego dowodziło milczące uznanie widniejące w oczach wszystkich i w porozumiewawczych spojrzeniach, jakie rzucali wzajemnie na siebie. Istotnie, nikt prócz prawdziwego księcia nie mógł rzucić światła na tę niewyjaśnioną tajemnicę zniknięcia wielkiej pieczęci państwowej. Tego małego, zuchwałego oszusta wyuczono doskonale jego roli, ale tu kończyło się wszelkie oszustwo, zawodził wszelki spisek; na to pytanie nie mogli odpowiedzieć nawet ci, co go pouczyli. Była to wspaniała, niezrównana próba; dzięki niej można było najszybciej rozwikłać tę niebezpieczną i zagadkową sytuację! Dlatego wszyscy dostojnicy skinęli głowami w milczącej zgodzie i roześmiali się w duchu na myśl, jak ten głupi chłopiec będzie musiał teraz przyznać się do winy.
Ale jakże byli zdumieni, gdy się to nie stało; jak byli zdumieni, gdy odpowiedział on natychmiast spokojnym i pewnym siebie tonem:
– To zagadka nietrudna.
Po czym, nie pytając nikogo o pozwolenie, odwrócił się i rozkazał tonem człowieka nawykłego do wydawania rozkazów:
– Lordzie St. John, proszę się udać do mego gabinetu prywatnego na zamku – nikt nie zna go przecież lepiej od ciebie. W kącie na lewo, w najbardziej oddalonym od drzwi wejściowych miejscu znajdziesz tuż przy podłodze miedziany gwóźdź w obiciu ściany. Naciśnij ten gwóźdź, a wówczas otworzy się tajemna skrytka, której nie znasz ani ty, ani nikt inny prócz mnie i zaufanego czeladnika, który sporządził ten schowek dla mnie. Pierwszą rzeczą, którą ujrzysz, będzie wielka pieczęć państwowa – przynieś ją tutaj!
Wszyscy zebrani zdumieli się tym przemówieniem, a bardziej jeszcze, że mały żebrak bez wahania lub zmieszania wybrał z całego świetnego otoczenia właśnie tego para i przemówił do niego z taką swobodą, jakby go znał przez całe życie.
Lord był tak zmieszany, że mimo woli chciał usłuchać; zrobił już nawet ruch, jakby zamierzał odejść, ale połapał się i zarumienił się tylko na myśl o prawie popełnionym wykroczeniu. Lecz Tomek Canty zwrócił się do niego i rzekł szorstko:
– Dlaczego się wahasz? Czy nie słyszałeś rozkazu królewskiego? Idź!
Lord St. John złożył głęboki ukłon – a wszyscy obecni zauważyli, że był to ukłon niezmiernie ostrożny, gdyż nie był skierowany do żadnego z królów w szczególności, lecz jakby w stronę neutralnej strefy między nimi – po czym oddalił się szybko.
Wśród gromady dworzan powstał teraz powolny, ale widoczny ruch, wzmagający się z każdą chwilą, jak się to widzi w kalejdoskopie, gdy się go wolno obraca, tak że błyszczące cząsteczki tworzące jakąś figurę rozpadają się i grupują się koło innego ośrodka. Takim właśnie ruchem strojne otoczenie opuszczało Tomka, sunąc z wolna ku nowo przybyłemu. Tomek Canty znalazł się po pewnym czasie w zupełnym odosobnieniu.
Czas mijał w napięciu w oczekiwaniu; nieliczni niezdecydowani, którzy trwali jeszcze przy Tomku, odzyskali odwagę i jeden po drugim przyłączali się do większości. Teraz stał Tomek w swym płaszczu koronacyjnym i klejnotach zupełnie sam, oddzielony od całego świata, widzialny dla wszystkich na tle wymownej pustki.
W tej chwili spostrzeżono powracającego lorda St. Johna. Gdy szedł przez nawę katedry, naprężenie powszechne było tak wielkie, że cichy pomruk, który szedł dotąd przez szeregi zebranych, umilkł nagle i zapanowało tak głębokie milczenie, taka przejmująca grozą cisza, iż dźwięk jego kroków odbijał się głośnym echem. Wszystkie oczy utkwione były w przybywającym do świątyni lordzie. On zaś podszedł do wzniesienia, stanął przed Tomkiem Canty i rzekł z głębokim ukłonem:
– Najjaśniejszy Panie, pieczęci tam nie ma!
Tłum ludzi nie odskoczyłby szybciej od zadżumionego, niżeli gromada bladych i przerażonych dworaków opuściła biednego i obdartego pretendenta do tronu. W następnej chwili znalazł się on sam, bez przyjaciela lub rzecznika, stając się celem niezliczonych groźnych i ponurych spojrzeń. Lord protektor zawołał gniewnie:
– Wypędzić tego żebraka na ulicę! Pognać go biczami przez miasto; ten nędzny oszust nie zasługuje na nic więcej!
Oficerowie gwardii gotowi już byli spełnić rozkaz, ale Tomek Canty powstrzymał ich i rzekł:
– Precz! Kto go dotknie, zapłaci za to życiem!
Lord protektor był w najwyższym stopniu zdumiony i zapytał pana St. Johna:
– Czy tylko dobrze szukaliście? Ale to zbyteczne pytanie. Bardzo to osobliwy wypadek. Że giną drobnostki, to nic dziwnego, ale aby mógł zginąć bez śladu tak wielki przedmiot jak angielska pieczęć państwowa – taki gruby, złoty krąg…
Na te słowa Tomek Canty podbiegł z oczyma płonącymi i zawołał z radością:
– Czekajcie, dość! Więc to jest okrągłe i grube? I są na tym wyrżnięte litery i figury? Tak? Ach, teraz wiem już nareszcie, co to jest wielka pieczęć państwowa, o którą mnie tyle razy pytaliście i której tak długo szukacie daremnie! Gdybyście mi ją od razu opisali, mógłbym ją wam dać przed trzema tygodniami. Wiem doskonale, gdzie ona jest – chociaż nie ja ją tam położyłem – a przynajmniej nie ja pierwszy.
– A któż ją tam położył, panie mój? – zapytał lord protektor.
– Ten, który tam stoi – prawowity król Anglii. I powie wam on sam, gdzie się ona znajduje, a wówczas uwierzycie, że sam o tym wiedział. Przypomnij sobie, królu mój, poszukaj w swej pamięci; była to ostatnia, ostatnia czynność owego dnia, gdy zamieniwszy się ze mną ubraniami, wybiegłeś z zamku, aby ukarać żołnierza, który mnie tak brutalnie potraktował…
Zapadło głębokie milczenie, którego nie przerwał ani ruch, ani szept najlżejszy; oczy wszystkich skierowane były na obdartego chłopca, który z pochyloną głową i zmarszczonym czołem starał się spod stosu mało wartościowych wspomnień wygrzebać ten jeden decydujący fakt, który – jeśli go sobie przypomni – miał mu przywrócić tron, gdyby zaś nie mógł sobie go przypomnieć, skazywał go na wieczną nędzę i potępienie. Mijała sekunda za sekundą, z sekund splatały się minuty, a chłopiec ciągle myślał w milczeniu, nie wykonując najmniejszego ruchu. Wreszcie westchnął głęboko, wolno pochylił głowę i rzekł głosem bezbarwnym, z drżącymi wargami:
– Przypominam sobie dokładnie cały przebieg tego zdarzenia, ale pieczęć państwowa nie ma z tym nic wspólnego.
Urwał, podniósł wzrok i rzekł ze spokojną godnością:
– Moi panowie, jeśli chcecie pozbawić swego króla należnych mu praw, ponieważ nie może dostarczyć wam tego dowodu, to jestem wobec was bezsilny. Ale…
– Ach, to szaleństwo, ach, to niemożliwe, królu mój! – zawołał Tomek Canty przerażony. – Czekaj jeszcze! Przypomnij sobie! Nie dawaj jeszcze za wygraną! Jeszcze nie wszystko stracone. Nie może być stracone! Uważaj, co ci teraz powiem, idź za biegiem mojej myśli – przypomnę ci ten ranek, każdy szczegół, wszystko, co się wydarzyło. Rozmawialiśmy – opowiadałem ci o moich siostrzyczkach, Elżuni i Anusi – ach – teraz sobie przypominasz – o mojej starej babci i o naszych wesołych zabawach w Offal Court – tak, widzę, że i to sobie przypominasz – to doskonale, idź dalej za biegiem moich słów, przypomnę ci wszystko. Dałeś mi jeść i pić i z prawdziwie książęcym taktem odprawiłeś służbę, abym nie potrzebował się wstydzić swej niezręczności – prawda, to wszystko jeszcze pamiętasz?
Tomek opowiadał o tych szczegółach z zupełną swobodą, drugi zaś chłopiec kiwał przy tym głową; wielki tłum zebranych i dostojnicy przysłuchiwali się w niemym podziwie. Opowiadanie miało cechy wiarygodności, ale w jakiż sposób książę i żebrak mogli się zetknąć? Nigdy jeszcze tak dostojne zebranie nie było do tego stopnia zaintrygowane, tak bezradne i tak zakłopotane.
– Potem dla żartu zamieniliśmy się ubraniami i stanęliśmy przed lustrem; i byliśmy do siebie tak podobni, że zawołaliśmy obaj, iż wyglądamy, jakby żadna zmiana nie zaszła – tak, to sobie jeszcze przypominasz. Potem spostrzegłeś, że żołnierz skaleczył mnie w rękę, widzisz, oto ślad; dziś jeszcze nie mogę tą ręką pisać, palce mam jeszcze zesztywniałe. Wtedy wasza królewska mość zerwał się i poprzysiągł, że pomści mnie na żołnierzu. Z tymi słowami pobiegłeś, panie, do drzwi. Ale przechodziłeś obok stołu; ten przedmiot, który nazywacie pieczęcią państwową, leżał na stole – wziąłeś go do ręki, rozejrzałeś się, jakbyś szukał miejsca, gdzie go schować, i oko twoje padło na…
– Stój! Już wiem, Bogu wszechmogącemu niechaj będą dzięki! – zawołał obdarty pretendent do tronu w najwyższym podnieceniu.
– Idź, mój dzielny panie St. John; pieczęć ukryta jest w naramienniku mediolańskiej zbroi, która wisi na ścianie. Tam ją znajdziesz.
– Racja, królu mój, racja! – zawołał Tomek Canty. – Teraz berło Anglii jest znowu we właściwym ręku, a kto by się poważył zaprzeczyć temu, lepiej dla niego, aby się nigdy nie urodził. Pędź, lordzie St. John! Leć jak na skrzydłach!
Wszyscy zebrani powstali w gorączkowym podnieceniu, miotani niepokojem, trwogą i naprężeniem. Zarówno w nawie katedry, jak i na podwyższeniu rozmawiano z ożywieniem, a nikt nie zwracał uwagi na nic innego, jak tylko na to, co sąsiad jego wołał donośnym głosem albo co on swemu sąsiadowi równie głośno odpowiadał. Nikt nie spostrzegł, ile minęło czasu. Nagle całe zebranie umilkło jak na komendę, gdyż w tej chwili ukazał się na podwyższeniu lord St. John, trzymając w wysoko wzniesionej prawicy wielką pieczęć państwową.
Jeden okrzyk zabrzmiał teraz w całej katedrze:
– Niech żyje nasz prawdziwy król!
Pięć minut trwały te okrzyki i donośne dźwięki muzyki i powiewanie chustkami, a pośrodku tego zamętu postać obdartego chłopca, promieniejąc dumą, stała jako cel wszystkich spojrzeń na środku wzniesienia, zaś potężni wasale państwa przyklękli dokoła niej.
Wreszcie powstali wszyscy, a Tomek Canty zawołał:
– A teraz, królu mój, weź ty swoje szaty koronacyjne i oddaj słudze twemu, Tomkowi, jego łachmany.
Lord protektor zerwał się:
– Zedrzyjcie je temu łotrzykowi z ciała i wtrąćcie go do Tower!
Ale król, król prawdziwy, przemówił:
– Nie pozwalam na to. Gdyby nie on, nie odzyskałbym swojej korony królewskiej – niechaj nikt nie podnosi ręki na niego, niechaj mu nikt nic złego nie czyni! A co do ciebie, mój dzielny wuju, mój lordzie protektorze, to zachowanie twoje wobec tego chłopca bynajmniej nie odznacza się wdzięcznością, gdyż jak słyszałem, uczynił cię księciem.
Lord protektor zarumienił się ze wstydu.
– A ponieważ nie był on królem, cóż wart jest teraz twój tytuł? Jutro zwrócisz się do mnie za jego pośrednictwem z prośbą o zatwierdzenie twojej godności, inaczej będziesz nie księciem, lecz zwykłym hrabią.
Pod brzemieniem tej nagany jego wysokość książę Somerset cofnął się zawstydzony.
Król zwrócił się do Tomka i zapytał uprzejmie:
– Biedny chłopcze, jakże się to stało, że zapamiętałeś, gdzie schowałem wówczas pieczęć, kiedy ja sam nie mogłem sobie tego przypomnieć?
– Ach, królu mój, to bardzo proste, gdyż często jej używałem.
– Używałeś – a mimo to nie mogłeś początkowo powiedzieć, gdzie ona jest?
– Nie wiedziałem, że to jest właśnie to, czego szukano tak gorliwie. Nigdy mi nie opisano, jak to wygląda, wasza królewska mość.
– A ty jej używałeś?
Tomek pokrył się ciemnym rumieńcem, spuścił powieki ku ziemi i milczał.
– Odpowiedzże, mój dobry chłopcze, nie lękaj się niczego – rzekł król. – Do czego używałeś wielkiej pieczęci państwowej Anglii?
Tomek zawahał się w najwyższym zmieszaniu, wreszcie rzekł cichutko:
– Tłukłem nią orzechy!
Biedne dziecko! Na dźwięk grzmiącego śmiechu, którym powitano te słowa, Tomek byłby najchętniej schował się pod ziemię.
Gdyby ktoś myślał jeszcze mimo wszystko, że Tomek Canty jest prawdziwym królem angielskim, to już ta nieznajomość insygniów królewskich rozwiać musiała wszelkie wątpliwości.
Zdjęto Tomkowi wspaniały płaszcz koronacyjny i ubrano w niego króla, którego łachmany znikły zupełnie pod tym strojem. Potem uroczystości koronacyjne rozpoczęły się na nowo; prawdziwego króla namaszczono, włożono mu na głowę koronę, a huk dział obwieścił o tym miastu; zdawało się, że Londyn cały drży aż do głębi od nieustannych okrzyków i wiwatów ludu.