Kitabı oku: «Don Kichot z La Manchy», sayfa 50
Rozdział XI
W którym opisany jest dalszy ciąg rad udzielonych Sanchowi przez Don Kichota.
Każdy zapewne osądzi z tej rozmowy, że Don Kichot był nie tylko człowiekiem uczciwym, ale i przy najzdrowszych zmysłach. Sąd jego we wszystkich rzeczach powszednich był nader sprawiedliwy, jedna tylko kwestia błędnego rycerstwa tak dziwacznie oddziaływała na jego umysł, że opuszczał granicę rozsądku, dzikie mary biorąc za rzeczywistość.
Sancho bacznie słuchał wszystkich rad swojego pana, zgromadzał je w pamięci, aby je później na dobry obrócić pożytek.
Don Kichot tak mówił dalej:
– Staraj się urządzić swój dom przede wszystkim. Badaj troskliwie, ile prawych dochodów dostarczyć ci może twoja posada. Jeżeli będziesz w stanie ubrać swój dwór zbytkownie, zaprowadź w nim tylko czystość i wygodę, pieniądze zaś na to przeznaczone rozdaj ubogim.
Te są moje rady dla ciebie, przyjacielu Sancho. W ciągu twego urzędowania udzielę ci ich więcej, jeśli korzystać zechcesz.
– Wszystko, co mi powiedzieliście, panie, jest bardzo piękne – odpowie Sancho – jedna jest tylko przeszkoda w wypełnianiu rad waszych, że oprócz tego, co mówiliście o zbieraniu pieniędzy i powtórnym ożenieniu się, nic a nic więcej nie pamiętam, napiszcie mi to lepiej, a każę mojemu spowiednikowi odczytywać co dzień, abym się tych wszystkich maksym na pamięć nauczył wreszcie.
– Przekleństwo Boskie! – zawołał Don Kichot – jakaż to rzecz obmierzła patrzeć na gubernatora, nieumiejącego ani czytać, ani pisać. Słyszałeś, co mówią o mańkutach i nieukach, że są ludźmi z najgorszej klasy i najtępszego pojęcia. To wielki błąd, mój przyjacielu, i pragnąłbym, abyś choć podpisać się umiał.
– Nauczono mnie podpisywać moje imię, gdy byłem jeszcze stróżem przy bractwie w naszej parafii, a potem mogę udawać kalekę i kto inny za mnie podpisywać się będzie; oprócz śmierci, wszystkiego uniknąć można, a panu wolno i diabła zjeść. Pójdzie to jakoś.
– Co to, to nie prawda – zawołał Don Kichot – głupi zawsze jest głupi; ale zostawmy to na potem. Dałem ci rady, jakie za najlepsze uważam, teraz rządź swoją wyspą i niech cię Bóg prowadzi!
– Panie – odpowie Sancho – jeżeli sądzisz, że nie mam zdolności do tego, porzucę natychmiast moje gubernatorstwo, będzie mi również dobrze żyć w domu o chlebie i wodzie, a z czystym sumieniem, niż gdybym, gubernatorem będąc, jadał kapłony i kury indyjskie. Bo na koniec, jeśli sądzicie, że diabli mogą mnie porwać na tym urzędzie, wolę, żeby Sancho poszedł do nieba, niż gubernator do piekła.
– Zaprawdę, przyjacielu Sancho, ostatnie słowa, które powiedziałeś, czynią cię godnym zarządu stoma wyspami. Z natury masz dobre serce, a bez tego nauka nie przyda się na nic. Pamiętaj tylko, że niebo wspiera zawsze dobre cele, a teraz dosyć tego. Pójdźmy do ich wysokości, gdyż czekają na nas z obiadem.
Rozdział XII
W którym opisano, jakim sposobem Sancho objął rządy wyspy i co się zdarzyło Don Kichotowi podczas nocy w zamku.
Po obiedzie Don Kichot, napisawszy instrukcję dla Sanchy, oddał mu ją, lecz giermek za chwilę ją zgubił i tym sposobem dostała się do rąk księżnej, która nie mogła wydziwić się dosyć, jak w jednej głowie tyle prawości i zdrowego sądu, a zarazem tyle szaleństwa mieścić się mogło. Tegoż jeszcze wieczora wyprawiono Sanchę w wielkim orszaku, aby z okazałością objął rządy nad wyspą. Intendent, który odgrywał rolę hrabiny Trifaldi, miał rozkaz zaprowadzić Sanchę do jego państwa.
Nasz giermek, przypatrując się pilnie intendentowi i dostrzegłszy nadzwyczajne między nim i hrabiną Trifaldi podobieństwo, rzekł do swego pana:
– Mości Rycerzu Lwa, choćbyś miał pęknąć, musisz powiedzieć mi jedną rzecz: czy nie uważasz, że twarz intendenta książęcego jest taż sama, którą niedawno miała Doloryda?
– I cóż w tym dziwnego – odpowie Don Kichot – prawda, że jest podobieństwo, lecz ponieważ intendent nie jest panią Dolorydą, nie ma o czym gadać. Wierz mi tylko, mój przyjacielu, że powinniśmy obydwaj gorąco prosić Boga, aby nas ustrzegł od wpływu czarnoksiężników.
– Ba! ba! Ja na tym nie poprzestanę – rzecze Sancho. – Niedawno słyszałem głos intendenta za ścianą i byłem pewny, że to Doloryda przyszła nam dziękować za ogolenie brody. Nie darmo jestem gubernatorem; przecie choć jaką taką policję mieć będę i muszę prawdę wybadać.
– To dobrze, Sancho – odpowie Don Kichot – tylko donieś mi o wszystkim, jak również o tym, co najważniejszego w twoim państwie przytrafić się może.
Na koniec godzina wyjazdu nadeszła, Sancho wyjechał otoczony znaczną liczbą ludzi. Przybrano go okazale, miał bowiem na sobie długi płaszcz z zielonego kamlotu i beret takiegoż koloru. Siedział na wspaniale przybranym mule. Za nim postępował osiołek, kosztownie przystrojony. Sancho zwracał niekiedy głowę, aby nacieszyć się widokiem siwoszka, radując się niepomału, że obydwu ich tak pięknie ubrano. Żegnając się z księstwem, ucałował ich ręce i smutnie uścisnął nogi swojego pana, który ze łzami w oczach dał mu błogosławieństwo.
Zostawmy w pokoju naszego nowego gubernatora, wkrótce zapewne usłyszymy o nim. Teraz zobaczmy, jak Don Kichot przepędził noc po smutnym rozstaniu z giermkiem.
Zaledwie Sancho odjechał, nasz rycerz uczuł niezmierną tęsknotę, tak dalece, że gdyby od niego zależało, odjąłby mu gubernatorstwo, nagrodę zasług wiernego giermka, byleby tylko cieszyć się mógł jego widokiem.
Księżna, spostrzegłszy smutek rycerza, spytała go o przyczynę.
– Brak mi Sanchy – odpowie Don Kichot – przyzwyczaiłem się do jego usług i muszę wyznać waszej wysokości, że mimo całej uprzejmości, jakiej doznaję w tym domu, najpokorniej prosić ją będę, aby nikt teraz mi nie usługiwał i nie wchodził do mego pokoju.
– Nie mogę przystać na to, panie rycerzu – odpowie księżna – służyć ci będą cztery dziewice z mojego dworu, piękne jako róże wiosenne.
– Będą one dla mnie kolcami, nie kwiatem – odpowie Don Kichot – dlatego z całym uszanowaniem dla waszej wysokości śmiem upraszać, ażeby żadna nie wchodziła do mego pokoju. Pozwólcie mi prócz tego zamykać drzwi mojej sypialni, będą one zaporą między żądzami i uczciwością moją. Jednakże, słowem, wolę nie rozbierać się wcale, niż narażać na szwank moralność moją.
– Dosyć na tym, rycerzu – odpowie księżna – a ponieważ chcesz tego koniecznie, nie tylko żadna z moich kobiet, ale mucha nawet nie zajrzy do twego pokoju. Miałam sposobność przekonać cię, że między innymi, najwydatniejszą cnotą waszego charakteru jest skromność. Ubieraj się więc i rozbieraj wasza wielmożność według upodobania; co do mnie, rozkażę tylko przygotowywać mu to wszystko w ten sposób, abyś nie miał potrzeby wstawać. Niech żyje tysiące wieków wielka Dulcynea z Toboso! niech sława jej imienia napełni świat cały, gdy umiała ujarzmić serce tak wiernego i cnotliwego rycerza i oby niebo natchnęło serce gubernatora Sanchy szlachetną żądzą wyliczenia sobie oznaczonej liczby plag jak najprędzej, aby tym sposobem powróciła na świat najpiękniejsza jego ozdoba.
– Słowa waszej książęcej mości są piękniejszą pochwałą pani Dulcynei z Toboso, niż gdyby pieśni tysiąca bardów wysławiały ją po świecie.
– Nieudolne są moje wyrazy – rzecze księżna – lecz trudno oznaczyć dokładną wartość rzeczy wyższej nad cenę, ale idźmy poszukać księcia. Zapewne oczekuje na nas z wieczerzą, a potem spoczniecie sobie, rycerzu, po trudach wczorajszej podróży do Kandii.
– Zapewniam panią, że nie czuję najmniejszego utrudzenia i przysięgam waszej wielkości, że w życiu moim nie widziałem lepszego i lżej niosącego konia, niż Chevillard, toteż pojąć nie mogę, dlaczego Malambrun pozbył się tak wygodnego wierzchowca, rozbijając go na sztuki.
– Sądzę – odpowie księżna – że wyrzuty sumienia za złość i krzywdy, jakie wyrządzał przez czarnoksięstwo, do którego głównie pomagał Chevillard, były powodem tego postępku. Może też sądził, że rumak, którego dosiadał nieporównany Don Kichot z Manchy, nikogo na swoim grzbiecie nosić już nie może.
Po wieczerzy Don Kichot, pożegnawszy księżnę i jej męża, udał się do swojej sypialni, nie pozwalając żadnej z czterech dziewic, przeznaczonych mu na usługi, wejść za sobą. Tak dalece obawiał się na niepewną walkę narazić wierności swego serca dla zgasłej pod urokiem czarów kochanki. Zostawszy sam, zaczął się rozbierać: zdjął własną ręką pończochy swoje, a tej czynności nie dopełniali nigdy ludzie jego znaczenia. Don Kichot tym więcej żałował nieobecności swego giermka, iż zdejmując, rozdarł jedną pończochę. Szczęściem jednak, Sancho zostawił mu parę długich butów, które nazajutrz smutny ten wypadek pod cieniem cholew ukryć mogły.
Położył się wreszcie marzący i smutny, a zdmuchnąwszy światło, zasnąć usiłował. Lecz na próżno! Nieobecność Sanchy i nadzwyczajne gorąco burzyły krew naszego rycerza. Powstał więc i dla odświeżenia powietrza otworzył okno, wychodzące na ogród. W tej chwili usłyszał głosy kobiece pod oknem. Jedna z nich rzekła z głębokim westchnieniem:
– O, nie każ mi śpiewać, Emerencio. Odkąd oczy moje zobaczyły tego obcego rycerza w naszym zamku, nie mam chęci do śpiewu, tylko łzy gorące kolą moje powieki. Wreszcie wiesz, że księżna łatwo się budzi, a za nic w świecie nie chciałabym, ażeby nas tu widziano. Na koniec, na cóż się przyda śpiewać, jeżeli ten niebezpieczny Eneasz, który przybył tu zakłócić spokój mego serca, śpi spokojnie, nie słuchając skarg i żalów moich?
– Niech cię to nie wstrzymuje, droga Altisidoro – odpowie drugi głos – cały zamek w uśpieniu, tylko w oknach rycerza miga bladawe światło. I on może w tej chwili, odrzuciwszy kołdrę, marzy rycerskim sercem o czystych uczuć krainie.
– Ależ, Emerencio – zawołała Altisidora – ja również obawiam się odkryć stanu mojego serca przed zuchwałym przedsiębiorczego rycerza okiem, ale cóż czynić, trzeba szukać środka do ułagodzenia boleści mojej.
To rzekłszy, dotknęła palcami strun lutni, a zachwycony Don Kichot nie wątpiąc, że jedna z panien honorowych księżnej zakochała się w nim, zakaszlał po cichu, chcąc ją uwiadomić o swojej obecności.
Po chwili Altisidora, nastroiwszy lutnię, zaśpiewała melodyjnym głosem:
Ty w łóżku z nocy do rana
Przeciągasz kościste ciało,
Ja pod oknem zapłakana,
Jak bocian stoję noc całą.
Rycerzu w chwałę bogaty!
Mancha tobie życie dała,
Droższyś niż złoto i kwiaty
I niż woń Arabii cała!
Posłuchaj śpiewu dziewicy,
Którą twe serce oddala.
Której słońce twej źrenicy
Namiętną duszę zapala!
Me ręce silne i zdrowe,
Nie jestem wcale kaleką,
Gdy rozpuszczę włosy płowe,
Po ziemi za mną się wloką.
Do orła podobnam z gęby,
Do kota z oczu i nosa;
Lecz topazowe me zęby
Wdzięk mój podnoszą w niebiosa.
Jeśli słuchasz głosu mego,
Widzisz, że słodko żałobny;
Wzrost mam wyższy od średniego
I kształt do trzciny podobny.
Chcesz posiąść te wszystkie wdzięki?
Śpiesz rycerzu póki pora,
Zakończ serca srogie męki,
Błaga cię – Altisidora!
Czuła Altisidora zakończyła swój śpiew, a obojętny Don Kichot z westchnieniem wyrzekł do siebie:
– Jakżem nieszczęśliwy! Każde moje spojrzenie rani dokoła serca niewieście. Ty tylko, nieporównana, nieszczęsna Dulcyneo z Toboso, nie możesz nasycać się rozkoszą posiadania swojego rycerza. Na próżno królowe, księżniczki, próżno i wy młode dziewice, dobijacie się o uczucia moje. Zostawcie Dulcynei to, co stało się jej udzielną własnością, bo dla niej umyślnie stworzyły mnie nieba. Niech Altisidora śpiewa lub płacze, niech ma nadzieję lub kona z rozpaczy, a na przekór wszystkiemu, pomimo czarnoksiężników zaciekłości, dla Dulcynei tylko poświęcę życie moje!
Spełniwszy to ciche poświęcenie, Don Kichot z trzaskiem zamknął okno. Zostawmy go w pokoju, bo oto wielki Sancho nas przyzywa na świadków szczęśliwego rozpoczęcia rządów na wyspie Barataria.
Rozdział XIII
W którym opisuje się, jak Sancho objął w posiadanie wyspę i jakim sposobem nią rządził.
O ty! co bezustannie okrążasz obie półkule globu! Ty, oko niebios wszystkowidzące na ziemi! światły Apollinie! Timbruisie starożytnych! Wielbiony od wszystkich ludzi Febie! Ojcze poezji i twórco muzyki… Ty, co wstając, dajesz dzień śmiertelnym, a sam nie zasypiasz nigdy. Słońce! Ojcze natury! Źródło światła! Twoje głębokie promienie przenikają złoto we wnętrznościach ziemi. Oświeć, ogrzej głębinę piersi mojej, rozjaśnij ciemność mego umysłu, abym zdołał wypowiedzieć, co zaszło pod rządami wielkiego Sancho Pansy, nad opisaniem czynów którego Homer176, Tasso177, Ariost178 i Vergili179 spotnieliby do nitki!…
Nasz dzielny gubernator po krótkiej podróży przybył do małego miasteczka, liczącego około tysiąca mieszkańców, które było jedną z główniejszych posiadłości księcia. Oświadczono mu, że to jest wyspa Barataria.
Skoro tylko do bram miasta przybyli, mieszkańcy zbrojnie, przy odgłosie parafialnych dzwonów, wyszli na spotkanie gubernatora, podskokami i wrzaskiem objawiając radość niezmierną. Zaniesiono go na rękach do katedry miejscowej, gdzie po skończonym Te Deum, podano mu klucze miasta. Następnie wykonano przysięgę na wierność.
Gęsta mina, szeroka broda, pękata figura i orszak nowego gubernatora, zadziwiły wszystkich. Po wyjściu z kościoła zaprowadzono go do pałacu sprawiedliwości.
Gdy zasiadł na tronie, intendent księcia rzekł:
– Mam zaszczyt zawiadomić waszą dostojność, że wedle dawnego zwyczaju, gubernator nowo obejmujący rządy wyspy, powinien rozstrzygnąć dwie trudne sprawy, aby dał próbę swojego rozumu, a z sądu jego poddani złą lub pomyślną rokują sobie przyszłość.
Podczas mowy intendenta Sancho przyglądał się napisowi, wyrytemu na przeciwległej ścianie. Nie umiejąc czytać, zapytał, co ma znaczyć to malowidło.
– Jaśnie oświecony panie – odpowiedziano mu – jest to wypisany dzień przybycia twojego na wyspę: „Dziś dnia tego i tego miesiąca, roku etc., możny Don Sancho Pansa, objął rządy tej wyspy; oby władza jego długo i pomyślnie trwała!”
– I kogo to nazywają Don Sancho Pansa – zapyta Sancho.
– Waszą dostojność – odpowie intendent.
– A więc uwiadamiam was, moi przyjaciele – rzecze Sancho – że nie chcę przybierać nienależnego mi tytułu Don, niedodawanego nigdy do mego imienia; nazywam się Sancho Pansa po prostu. Moi przodkowie ani donami, ani wielmożnościami nie byli. Widzę, że na tej wyspie więcej jest donów niż kamieni, ale przy boskiej pomocy, w ciągu czterech dni jak muchy porozpędzam wszystkich donów z miasta. Teraz niech zadadzą mi próbę, panie intendencie, osądzę rzecz, jak będę mógł najlepiej, nie zważając wcale, czy odpowiedź moja ucieszy lub zasmuci poddanych.
Wprowadzono dwóch ludzi do sali, wieśniaka i krawca.
– Jaśnie wielmożny gubernatorze – rzecze krawiec – ten człowiek przybył do mego sklepu i, oddając kawałek sukna, zapytał, czy wystarczy na zrobienie jednego kaptura, odpowiedziałem, że dosyć będzie, lecz on, sądząc złośliwie wedle powszechnej o krawcach opinii, że mam zamiar dla siebie zachować część jego sukna, zapytał znów, czyli by z tego materiału dwóch kapturów zrobić nie było można. Zgadując jego podejrzenie, dałem potwierdzającą odpowiedź, wtedy zapytał mnie znów, czy by na więcej kapturów sukno nie wystarczyło, żądając wreszcie, ażebym mu pięć sztuk wykroił. Obecnie robota jest skończona, a ten człowiek zamiast zapłacić mi za nią, żąda, ażebym mu wartość sukna zwrócił.
– Czy tak jest w samej rzeczy? – zapytał Sancho wieśniaka.
– Tak jest w istocie – odpowie zapytany – ale niech wasza wysokość rozkaże pokazać mu jego kaptury.
– Z całego serca – rzecze krawiec i wyjąwszy rękę z zanadrza, pokazał pięć małych kapturków, uwieszonych na końcu każdego palca.
– Oto są żądane kaptury – rzecze – i niech biegli osądzą, czy można zrobić więcej z podobnej ilości materiału.
Obecni śmieli się serdecznie, słysząc tak dziwną sprawę.
Sancho, pomyślawszy chwilę, rzecze:
– Sprawa niewarta długiego zastanowienia, rozkazuję, ażeby wieśniak wyrzekł się sukna, a krawiec pieniędzy za robotę. Kaptury zaś niech darują więźniom.
Następnie przybyli dwaj starcy, z których jeden opierał się na grubej lasce – drugi rzecze do Sanchy:
– Jaśnie wielmożny panie! Przed niedawnym czasem pożyczyłem dziesięć sztuk złota temu człowiekowi, z warunkiem, że mi je odda na pierwsze moje żądanie. Nie upominałem się czas jakiś, nie chcąc mu czynić przykrości, lecz widząc nareszcie niedbałość dłużnika, prosiłem go o zwrot pożyczonych pieniędzy; on zaś nie tylko, że mi ich nie chciał zwrócić, lecz oświadczył nadto, że pieniądze te już dawno mi oddał. Obydwaj nie mamy świadków; niech więc wasza wysokość rozkaże mu wykonać przed Bogiem przysięgę, a będę zadowolony.
– Cóż odpowiesz na to? – zapyta Sancho oskarżonego.
– Jaśnie wielmożny panie! Wyznaję, że człowiek ten pożyczył mi dziesięć sztuk złota, lecz gotów jestem przysiąc, że mu je w całości oddałem.
Gubernator rozkazał mu podnieść rękę, a starzec, oddawszy przeciwnikowi do potrzymania laskę, wykonał uroczystą przysięgę.
Wielki gubernator zapytał wierzyciela, co ma jeszcze przeciwko temu?
Skarżący odrzekł, że znając swego dłużnika jako pobożnego i bogobojnego człowieka, przysięgę jego za ważną uznaje, chociaż nie przypomina sobie wypłaty zaciągniętego długu.
Dłużnik odebrał swoją laskę i szybko oddalił się z sali.
Sancho, podziwiając cierpliwość oskarżyciela i dostrzegłszy pospieszne odejście dłużnika, zastanowił się przez chwilę i nagle, ukąsiwszy się w koniec palca, rozkazał przyprowadzić sobie oskarżonego.
Gdy wypełniono rozkaz, rzekł Sancho do starca:
– Oddaj mi swoją laskę.
– Oto jest, jaśnie wielmożny panie – odrzekł zawezwany.
Sancho wziął kij i podając go wierzycielowi, rzekł mu:
– Teraz już odebrałeś swoją należność.
– Jak to, wasza wysokość, alboż ta laska warta dziesięć sztuk złota?
– Bez wątpienia – rzecze gubernator – albo ja jestem największym głupcem, jakiego widziano na świecie. Zobaczycie zaraz, czy zdolny jestem do rządzenia państwem. Niech rozłamią tę laskę – dodał.
Wykonano rozkaz, kij rozłamano na połowę i dziesięć sztuk złota wypadło z niego na ziemię.
Wszyscy podziwiali mądrość gubernatora, porównywając go z Salomonem. Starcy odeszli, jeden z radością, drugi ze wstydem, a historyk, opisujący czyny Sanchy, po pilnym rozpatrzeniu się, nie wiedział, jak go uważać: za głupca, czy za rozumnego człowieka.
Wszyscy uwielbiali sądy nowego gubernatora, o których natychmiast donoszono księciu, oczekującemu z niecierpliwością na wiadomość o każdym Sanchy postępku.
Teraz powróćmy do Don Kichota, którego zostawiliśmy otoczonego miłosnym płomieniem rozkochanej Altisidory.
Rozdział XIV
W którym opisany jest dziwny wypadek Don Kichota, podczas gdy marzył o miłości Altisidory.
Zostawiliśmy wielkiego Don Kichota, lękającego się miłosnych uczuć młodej Altisidory. Położył się w łóżku z wielką niespokojnością, a wspomnienie rozdartej pończochy, łącząc się do tłumnych myśli, wstrząsały mu umysł i nie pozwalały zasnąć na chwilę. Wkrótce też dzień zaświtał i nasz bohater powstawszy, ubrał się w buty z cholewami, aby zakryć rozdartą pończochę. Zarzucił na ramiona szkarłatny płaszcz, na głowę włożył zielony, aksamitny kapelusz, obszyty srebrnym galonem, i tak przystrojony udał się na salę, gdzie znalazł gospodarzy gotowych na jego przyjęcie.
Przechodząc przez galerię, spotkał Altisidorę z towarzyszką, oczekującą go jakby umyślnie. Altisidora, spostrzegłszy rycerza, udała nagle zemdlenie i upadła w objęcia swojej przyjaciółki, która rozsznurowała ją w celu przyprowadzenia do przytomności.
Don Kichot zbliżył się do dam i bez wzruszenia rzecze:
– To nic nie znaczy; podobne wypadki nie są szkodliwe.
– Przebacz, panie rycerzu – rzecze przyjaciółka – lecz Altisidora dotąd była w najlepszym zdrowiu. Nie pragnęła niczego na świecie, dopóki nie przybyliście do tego zamku. Niech Bóg potępi całe błędne rycerstwo, jeżeli wszyscy są równie niewdzięczni, jak ten, którego widzę przed sobą! Na miłość Boga, oddal się stąd rycerzu Don Kichocie! Ta biedna dziewczyna nie wróci do zmysłów, póki tu znajdować się będziesz.
– Proszę cię, panno – odpowie Don Kichot – każ tej nocy przynieść lutnię do mego pokoju. Spróbuję w rzewliwych dźwiękach dać pomoc rozkochanemu sercu twojej przyjaciółki.
To rzekłszy, odszedł, lękając się, aby go ktokolwiek rozmawiającego z dziewczętami nie zobaczył. Po odejściu Don Kichota, Altisidora przyszła do siebie z udanego omdlenia i rzecze do towarzyszki.
– Trzeba koniecznie dać Don Kichotowi żądaną lutnię, zapewne zechce nam zaśpiewać jaką piosnkę zabawną!
Księżna, uwiadomiona o wszystkim, co zaszło, przepędziła razem z mężem cały dzień na przyjemnej z Don Kichotem rozmowie. List Sanchy posłano do jego żony razem z paczką rozmaitych podarków, o godzinie jedenastej pożegnano się i Don Kichot udał się do swego pokoju; przybywszy tu, zastał gitarę leżącą na stole, nastroił ją natychmiast, otworzył okno, a widząc jakieś postacie w ciemnościach ukryte, zaśpiewał nowo-metodycznie, acz cokolwiek ochrypłym głosem, romans tegoż dnia skomponowany:
Gdy dusza miłością płonie,
Bieży z kotwicy spokoju
I na nieczynności łonie
Płynie w mar bezcelnych180 roju.
Więc szycie, haft i rozmowa
I praca w cichej ustroni
Od żądz miłosnych uchowa,
Od niebezpieczeństw obroni.
Miła dziewicza prostota
Wnet wejdzie w małżeńskie śluby,
Bo jej posagiem jest cnota
I powodem słusznej chluby.
Błędni rycerze – tłum złoty,
Widząc damy uczuć chciwe,
Do próżnych chodzą w zaloty,
Lecz zaślubiają cnotliwe.
Łatwa miłość wnet się studzi,
Krótka uciecha z kochankiem,
Wieczorem serce się zbudzi,
Lecz uśnie jeszcze przed rankiem.
Kwiat się w sercu nie rozwinie,
Gdy łza wstydu błyszczy w oku;
Ciche źródło szczęścia ginie
W bystrym rozkoszy potoku!
Gdzie jedna piękność jest wzorem,
Druga – wydaje się smutno,
Bo na cóż jednym kolorem
Dwa razy malować płótno!
Na tablicy mojej duszy
Dulcynei obraz błyszczy,
Nic jej władzy nie poruszy
I obrazu nikt nie zniszczy!
Bo stałość, co zawsze bywa
Najpierwszą kochanków cnotą,
Cudowną władzę zdobywa
I stwarza im przyszłość złotą!
Zaledwie Don Kichot przestał śpiewać, nie domyślając się, że księstwo oboje i dwór cały słucha go z ukrycia, gdy nagle na balkonie, nad głową jego będącym, dał się słyszeć przeraźliwy dźwięk stu dzwonków rozmaitej wielkości. W tejże chwili wytrząśnięto mu przed okno pełen wór kotów, z których każdy miał przywiązany dzwonek do ogona. Straszliwe miauczenie tych zwierząt, zmieszane z hałaśliwym dzwonków odgłosem, sprawiły tak dziwną dysharmonię, że ci nawet, którzy wymyślili figiel, zdumieli się niepomału. Don Kichot był przerażony.
Na nieszczęście, kilka kotów wpadło do sypialni rycerza i, przewróciwszy świecę, zaczęło biegać po wszystkich kątach, dzwoniąc i miaucząc przeraźliwie.
Przez ten czas dzwonki na balkonie nie przestawały jęczeć różnotonnie. Doprowadzony do wściekłości Don Kichot, porwał miecz do ręki i rąbiąc na prawo i lewo framugi okien i mur wystający, wołał groźnym głosem:
– Precz stąd, złośliwi czarnoksiężnicy! precz stąd, podły motłochu! macie do czynienia z Don Kichotem z Manchy, przeciw któremu moc czarów waszych bezsilna.
Zwrócił się do sypialni i pędząc koty, które po błyszczących rozpoznawał ślepiach, wygonił je przez okno.
Pozostał tylko jeden kot, który, bądź to nie mogąc inaczej już poradzić sobie przeciw natarczywej pogoni rycerza, bądź raniony boleśnie, rzucił się na twarz Don Kichota i zatopiwszy pazury i zęby w policzkach i nosie błędnego rycerza, zmusił go do bolesnego krzyku.
Na ten głos książę, otoczony gromadą ludzi, otworzywszy generalnym kluczem pokój Don Kichota, wpadł ze światłem, zastał naszego bohatera w silnych z kotem zapasach, usiłującego koniecznie oderwać go sobie od twarzy. Książę pośpieszył na ratunek rycerza, lecz Don Kichot, widząc to, zawołał:
– Niech nikt mi nie przeszkadza w potyczce, cieszę się bardzo, że schwytałem wreszcie tego przeklętego czarownika, dowie się łotr ode mnie, co to jest zaczepić Don Kichota z Manchy!
Kot jednakże, nie trwożąc się ani sławą rycerskiego imienia, ani widokiem światła, nie opuszczał swojej zdobyczy, aż książę rozkazał porwać go i wyrzucić przez okno.
Don Kichot pozostał na placu bitwy poszarpany i skrwawiony, srodze żałując, że wydarto mu z rąk przeciwnika, którego ukarać pragnął. Przyniesiono maści i piękna Altisidora białymi rączkami, sama przykładając plastry na twarz rycerza, szepnęła do niego cicho:
– Całe to zdarzenie, okrutny i niewdzięczny rycerzu, jest karą niebios za srogość twoją dla płci naszej; co do mnie, błagam Boga, aby twój giermek Sancho zapomniał wyliczyć sobie trzy tysiące sześćset plag, do wyzwolenia Dulcynei koniecznych, aby nie mogła utulić cię w swoim objęciu dopóty, póki będę żyła na świecie ja, która kocham cię i ubóstwiam, niewdzięczniku!
Don Kichot odpowiedział tylko głębokim westchnieniem i udał się do łóżka, podziękowawszy za troskliwość księciu, nadzwyczajnie zasmuconemu stanem Don Kichota, który zmuszał go przez kilka dni pozostać w łóżku.
W ciągu tych dni kilku zdarzyła się naszemu rycerzowi awantura bardziej zabawna niż poprzednie, lecz opowieść o niej zostawimy na później.
Teraz powróćmy do Sanchy, którego zastaniemy nadzwyczajnie zakłopotanego rządami wyspy i śmieszniejszego niż kiedykolwiek.