Kitabı oku: «Don Kichot z La Manchy», sayfa 53
Rozdział XIX
W którym opisany jest dalszy ciąg rządów Sancho Pansy.
Marszałek dworu tak dalece zakochał się w córce Diega de Liana, że nie mógł przez całą noc zmrużyć oka. Intendent przepędził noc na spisywaniu wszystkiego, co mówił Sancho, aby posłać księciu dokładne sprawozdanie.
Gubernator zaś, podniósłszy się z rana, zjadł z rozkazu doktora Pedro Rezio cokolwiek konfitur i wypił szklankę czystej wody. Oddałby wprawdzie to wszystko chętnie za kawał chleba, lecz doktór dowodził mu, że delikatny posiłek z rana rozbudza umysłowe władze, tak potrzebne dla rządzącego krajem.
Sancho, przeklinając doktora, gubernatorstwo i tego, który mu je nadał, wpół umarły z głodu, udał się na posłuchalną salę. Przedstawiono mu jakiegoś cudzoziemca, który taką zaczął rozwijać kwestię:
– Wasza wysokość! wielka rzeka rozdziela majątek jednego pana na dwie części. Proszę jaśnie wielmożnego pana uważnie posłuchać, gdyż kwestia jest trudna i nader ważna. Na rzece tej stoi most, a na jednym końcu mostu zbudowano szubienicę. Obok znajduje się dom, służący za mieszkanie czterem sędziom, którzy przestrzegają praw właściciela. Na tablicy, umieszczonej pod szubienicą, jest taki napis: „Każdy człowiek, przechodzący przez ten most, powinien pod przysięgą zeznać, skąd i dokąd idzie; jeżeli powie prawdę, przepuścić go, jeżeli okaże się, że fałszywie przysiągł, powiesić go natychmiast na szubienicy”. Prawo to było znajome wszystkim. Przechodzący przez most byli zapytywani, kazano im przysięgać i po sprawdzeniu puszczano na wolność. Pewnego dnia, przechodzący jakiś człowiek przysiągł, że przybywa z pewnego miejsca do tej szubienicy, aby na niej umrzeć. Sędziowie nie mogli zgodzić się, co czynić mają w tym razie. Jeżeli go puścimy wolno, mówili, to on krzywoprzysiągł i wedle prawa umrzeć powinien, lecz jeżeli go powiesimy, to on powiedział prawdę, a w takim razie na mocy tegoż prawa powinien być wolnym. Otóż przysłano mnie do waszej wysokości, ażebyś raczył rozstrzygnąć tę sprawę. Głos publiczny sławi twoją przenikliwość, dlatego sędziowie oczekują ostatecznie na zdanie waszej wysokości.
– Prawdę mówiąc – rzecze Sancho – niepotrzebnie cię tu wysłano. Nie mam umysłu tak subtelnego, jak mówią, a wierz mi, że ten, co na człowieka z wierzchu wygląda, jest tylko bydlęciem niekiedy. Jednakże powtórz mi raz jeszcze twoją sprawę, a zobaczymy, co się da zrobić.
Zapytany powtórzył to wszystko i jak mógł najjaśniej rzecz przedstawił.
– To w samej rzeczy bardzo trudna sprawa – rzecze Sancho, pomyślawszy chwilę. – Zdaje mi się jednak, iż rzecz tę rozstrzygnąć można w krótkich słowach; wszakże ów człowiek przysiągł, że przybywa umrzeć na tej szubienicy, jeżeli umrze, powiedział prawdę. Otóż, mówiąc prawdę ze względu na prawo, powinien przejść wolno za most; jeżeli go zaś nie powieszą, to kłamał i jako kłamca, wisieć powinien; wszakże tak?
– Wasza wysokość dokładnie pojąłeś – odpowie cudzoziemiec.
– Otóż tak zrobić potrzeba – rzecze Sancho. – Niech przepuszczą tę połowę człowieka, która mówiła prawdę, a powieszą tę, którą skłamała.
– Lecz zważ, panie gubernatorze, iż potrzeba by rozdzielić tego człowieka na dwie części, a tego uczynić bez zadania mu śmierci niepodobna, więc kwestia zostaje nierozstrzygnięta, jak była.
– Posłuchaj pan – rzecze Sancho. – Albo ja jestem głupiec, albo tyle jest powodu prawnego powiesić owego przechodnia, ile uwolnić go zupełnie, a ponieważ bardziej chwalę sędziów za ich łaskawość, niż za surowość, radziłbym puścić winowajcę. Gdybym umiał pisać, podpisałbym ten wyrok własną moją ręką. A nie sądźcie, abym to mówił sam z siebie, słyszałem od pana Don Kichota ostatniej nocy przed przybyciem na to gubernatorstwo moje, że w wątpliwych wypadkach, sędzia głosu miłosierdzia raczej niż surowości prawa słuchać powinien, i dzięki niech będą Bogu, że w tak stosownej okoliczności przypomniał mi te słowa zacnego rycerza.
– Wierz mi, wasza wysokość – rzecze intendent – że ci, co wynaleźli prawa, nie mogliby tej sprawy osądzić lepiej. Lecz dosyć tego na dziś. Niepodobna utrudzać waszej wysokości w samych początkach panowania. Pójdę dać rozkazy, ażeby wam dobry obiad przygotowano.
– W to mi graj! – rzecze Sancho. – Paście mnie dobrze, a potem dawajcie mi sprawę po sprawie, a jeżeli ich nie rozwikłam jak mędrzec, powiecie, żem osioł.
Intendent dotrzymał słowa i chcąc oszczędzić Sanchę na dzień następny, w którym zamierzono zrobić mu figiel, ułożony wcześnie, kazał suty zastawić obiad. Sancho więc najadł się wybornie, na złość aforyzmom doktora z Forteafuera. Po obiedzie kurier wszedł do sali i wręczył mu list od Don Kichota.
Sancho rozkazał sekretarzowi, ażeby przeczytał list po cichu, jeżeli w nim jest co sekretnego, lecz ten przejrzawszy korespondencję, oświadczył, że nie tylko można ją czytać przed całym światem, lecz że powinna być wyryta złotymi literami, jakoż przeczytał, co następuje:
List Don Kichota z Manchy do Sancho Pansy, gubernatora wyspy Baratarii.
„Kiedy co chwila obawiałem się usłyszeć o głupstwie i zaniedbaniu twoim, dowiedziałem się, przyjacielu Sancho, że z roztropnością i staraniem rządzisz swoją wyspą, jak człowiek uczciwy. Składam dzięki niebu za to, że ubogich z prochu podnosi i daje ducha wiadomości nieudolnym stworzeniom. Powiedziano mi jednak, że w postępowaniu twoim widać zawsze coś pospolitego. Wiedz o tym, Sancho, że dla utrzymania władzy na urzędzie, trzeba umieć wznieść się nad siebie. Ubieraj się czysto i porządnie, bo nawet pień ociosany i przystrojony przestaje być pniem. Nie mówię, ażebyś stroił się w koronki i hafty, abyś ty, sędzia ludu, nosił strój dworaka, lecz abyś umiał zachować właściwą przyzwoitość. Dwa są środki, którymi rządca zjednać sobie może serca ludu: naprzód, starając się ze wszystkimi zachować zgodę w pożyciu, po wtóre, sprowadzając pomyślność powszechną, bo nic tak nie pobudza do szemrania, nic tak nie wzburza narodu, jak nędza i drogość przedmiotów do codziennego życia potrzebnych.
Nie zabawiaj się wydawaniem codziennym rozkazów, a gdy je wydasz, niech będą sprawiedliwie i ściśle wykonywane, bo wszak i prawa niewykonywane przestają być prawami. Powiedzą tylko o tych, którzy je tworzyli, że nie mieli siły wprowadzenia ich w wykonanie. Szczególniej też prawa surowe, traktowane lekko, są w ręku sędziego narodu tym, czym berło w ręku malowanego króla.
Nagradzaj cnoty i karz występki. Nie bądź ani zawsze surowy, ani zawsze pobłażający. Umiej wybrać środek między dwiema ostatecznościami, bo na tym sztuka rządzenia zależy184. Zwiedzaj więzienia i targi publiczne; tu obecność gubernatora jest najpotrzebniejsza, bo policja, niedozorowana ściśle, większy od burzycieli nieład sprawia. Stosuj swe siły do środków, jakie posiadasz i stań się groźny, karząc przykładnie występki przeciwko prawu powszechnemu popełnione.
Nie okazuj się, choćbyś był w istocie, chciwym, dumnym, wylanym185 dla kobiet i wina, bo skoro lud zobaczy w tobie złe skłonności, podżegać je będzie i własnymi zgubi cię namiętnościami.
Odczytuj często rady, które ci napisałem, zanim objąłeś rządy wyspy, a przekonasz się, że nieraz wyprowadzą cię z trudności, jakie stanowisko rządcy nastręczać ci będzie. Pisz do swoich dobroczyńców i przy każdej sposobności, staraj się objawiać im wdzięczność. Puszczać w niepamięć odebrane od ludzi dobrodziejstwa i dary jest dumą i niesprawiedliwością. Księżna pani posłała umyślnego z listem i podarunkami posłańca do twojej żony i co chwila oczekujemy jego przybycia.
Cierpiałem jakiś czas bardzo skutkiem podrapania nosa i twarzy, ale to fraszka w porównaniu z czarownikami, którzy ciągle na moją zgubę czyhają, chociaż i między nimi są tacy, co mnie ratują niekiedy.
Donieś mi, co myślisz o podobieństwie intendenta z hrabiną Trifaldi, pamiętaj uwiadamiać mnie zawsze o wszystkim, co się rządów twoich tyczy. Mówiąc między nami, chciałbym już porzucić to czcze i bezcelowe życie, jakie tu prowadzę. Nie na to jestem stworzony, ażebym z założonymi siedział rękami. Wplątałem się też w sprawę, która może poróżnić mnie z księciem, i kto wie, czy nie będę zmuszony stanąć przeciw niemu, bo chociaż serdecznie zawdzięczam mu uprzejmą jego gościnność, przecież więcej winien jestem obowiązkom mego powołania i święta to prawda: Amicus Plato sed magis amica veritas186. Nie obawiam się przytoczyć ci tych kilku słów po łacinie, gdyż sądzę, że zostawszy gubernatorem, nauczyłeś się tego języka.
Polecam cię Bogu i proszę go, ażeby cię ochronił od wszelkich nieprzyjemności.
Twój przyjaciel Don Kichot z Manchy,
Rycerz Lwa”.
Sancho, odebrawszy ten list, powstał od stołu, zamknął się w gabinecie ze swoim sekretarzem i rozkazał mu pisać wszystko, co tylko dyktować będzie, nie dodając, ani ujmując żadnego wyrazu; pismo brzmiało jak następuje:
List Sancho Pansy do Don Kichota z Manchy.
„Tak dalece zajęty jestem sprawami rządu, że nie mam czasu uczesać sobie głowy, ani obciąć paznokci, toteż mi tak urosły, że sam Pan Bóg chyba obciąć mi je zdoła. Mówię to dlatego, mój kochany panie, żebyś się nie dziwił, że dotąd żadnej ode mnie nie otrzymałeś wiadomości. Co do spraw rządu, nie wiem, jak tam inni sobie w tym radzą, ale to wiem z pewnością taką, jak słońce na niebie, że jestem najgłodniejszym z gubernatorów całego świata, głodniejszym nawet niż wówczas, gdyśmy to razem wałęsali się po tych wertepach, pustyniach i lasach.
Książę pan pisał do mnie przed dwoma dniami, ostrzegając mnie, że jacyś ludzie wkradli się do miasta w celu zamordowania mnie. Dotąd, o ile wiem, nie uczynili tego i nie odkryłem żadnego z nich, oprócz niejakiego doktora, który utrzymywany jest przez miasto na to, ażeby zagłodził na śmierć każdego nowo obranego gubernatora. Nazywa się Pedro Rezio, rodem z Tirteafuera. Ten doktor sam powiada, że nie leczy chorób, które już istnieją, lecz tylko chroni od nowych i wali dietę na dietę, dopóki nie wysuszy człowieka na drzazgę. I ja, com sobie lubo wyobrażał, że jak będę gubernatorem, to pieczone gołąbki same mi przyjdą do gąbki, że w tak świetne czasy, z nieba mi będą spadać pierwsze kiełbasy, żyję jak pustelnik o głodzie i w utrapieniu i lękam się, aby w końcu diabeł nie porwał mnie w powietrze, myśląc, żem szkielet odarty już z ciała.
Dotąd jeszcze nie pobieram pensji ani podatków. Nie mogę pojąć dlaczego; bo słyszałem zawsze, że mieszkańcy miejscowi dają lub pożyczają wielkie sumy gubernatorom, zanim ci jeszcze obejmą swój urząd; i tu przecież to samo dziać by się powinno.
Pewnej nocy, patrolując po mieście, schwytałem młodą panienkę nadzwyczaj piękną, przebraną za chłopca i jej brata, przebranego za dziewczynę. Marszałek mojego dworu zakochał się w pannie i zamierza ją poślubić. Co do mnie, postanowiłem chłopca ożenić z moją maleńką Sanchą. Ja i marszałek dworu wchodzimy tedy w stosunki z ojcem tych dwojga dzieci, który jest chrześcijaninem, a mógłby być i szlachcicem także, gdyż nazywa się Diego de Liana.
Przeglądam też place i targi publiczne, i wczoraj zdaje mi się… a tak, to było wczoraj, złapałem przekupkę, jak sprzedawała orzechy, mieszając stare ze świeżymi, skonfiskowałem więc cały towar na korzyść studentów, którzy je wybrać potrafią, przekupce zaś zabroniłem przez dni piętnaście handlować. Dodam jeszcze, że w tym mieście, jak i we wszystkich, które widziałem, przekupki i w ogólności kupcy, są bez religii i prawości i składają najgorszą część ludności miejscowej.
Niezmiernie cieszę się, że księżna pani pisała do Teresy, posyłając jej podarunki. Będę się starał siak czy tak, okazać jej moją wdzięczność za to. Proszę ucałować jej ręce ode mnie i powiedzieć, żeby nie sądziła, że rzuca perły przed wieprza.
Turbacja to straszna byłaby dla mnie, gdybyś wasza wielmożność pokłócił się z księciem i księżną, panami moimi, bo jak zaczniecie koty drzeć z sobą, to wszystko na mnie się skrupi, a przy tym niepięknie byłoby, żebyście wy panie, co zawsze zachęcacie do wdzięczności, sami tak źle odpłacali dobre przyjęcie, jakiego doznaliście w zamku księstwa. Co się tyczy podrapania, nie rozumiem, co wam się takiego przytrafiło, sądzę jednak, że to znów jaki psi figiel tych zajadłych czarnoksiężników, co wam prawie nigdy spokoju nie dają. Chciałbym wam też posłać jaki podarunek z tego kraju, ale nie mam co, chyba by seręgę i butelkę słodkiej wódki, które tu kunsztownie wyrabiają. Ale jak tylko rozgubernatoruję się tu trochę lepiej, to przyślę panu szyszak albo tarczę. Jeżeli by Teresa Pansa pisała co do mnie, proszę zapłacić porto i przysłać mi list natychmiast, bo umieram z ciekawości, co się tam w domu dzieje. Proszę Boga, ażeby uwolnił was od złych czarnoksiężników, a mnie wydobył cało i zdrowo z tego gubernatorstwa, o czym mocno wątpię, bacząc na przepisy doktora Rezio.
Najniższy sługa waszej wielmożności,
Sancho Pansa, gubernator.
Dan na mojej wyspie, tegoż dnia, w którym się pisze”.
Sekretarz zapieczętował list i wysłał kuriera.
Na koniec pełnomocnicy księcia zamierzyli położyć kres rządów Sanchy i przedstawili mu po obiedzie, ażeby wydał rozkazy policyjne co do administracji wyspy.
Sancho zabronił utrzymywać szynkownie, lecz pozwolił przywozić wino ze wszystkich stron, z warunkiem, aby deklarowano miejsce, skąd pochodzi nadmieniając, że ktokolwiek by wody dolewał do wina, śmiercią karany będzie. Zniżył cenę rozmaitego obuwia, oznaczył pensję służących, rozkazał wymierzać kary na śpiewających publicznie nieprzyzwoite piosnki! Zabronił ślepym mieszać do swoich pieśni opowiadanie cudów, ponieważ zdawało mu się, że większa ich część była zmyślona. Utworzył straż dla ubogich nie dlatego, aby ich wyganiała, lecz aby sprawdzała czy istotnie są ubogimi, gdyż między nimi było wielu pijaków i złodziejów. Jednym słowem, wydał rozkazy tak użyteczne, że do dziś dnia zachowują je w tym miejscu, nazywając konstytucją wielkiego gubernatora Sancho Pansy.
Rozdział XX
W którym opisane są przygody drugiej Dolorydy, inaczej Donny Rodriguez.
Don Kichot, uleczony z podrapania i znudzony życiem, jakie prowadził w zamku, jak prawdziwy rycerz błędny, postanowił pożegnać swoich dostojnych gospodarzy i udać się do Saragossy, aby uczestnicząc w turniejach, które tam wyprawiać miano, pozyskać chwałę zwycięstwa i dostać miecz rycerski w nagrodę. Gdy siedząc przy stole, zamierzał uwiadomić księcia o swoim przedsięwzięciu i coś już przebąknął w tym przedmiocie, otworzyły się drzwi sali i weszły dwie kobiety w żałobnym ubraniu. Jedna z nich rzuciła się do stóp rycerza i całując je tak głęboko wzdychała, że o mało nie wyzionęła ducha z boleści. Wszyscy byli zadziwieni tym widokiem i chociaż oboje księstwo domyślali się, że to jakiś nowy figiel, przez służbę dworską wymyślony, jednakże boleść tych dam była tak wielka i naturalna, że nie wiedząc, co myśleć o tym, dzielili powszechne zdziwienie.
Don Kichot, przejęty współczuciem i uprzejmością, podniósł klęczącą i prosił, aby podniosła zasłonę. Zobaczono wtedy zalaną łzami twarz zacnej Donny Rodriguez, która przybyła z córką tąż samą, którą uwiódł syn bogatego rolnika. Na ten widok wzrosło powszechne zdziwienie, szczególniej też książę i księżna zdumieli się nad naiwnością i głupotą swej damy honorowej.
Na koniec Donna Rodriguez, zwracając się do księstwa, z głębokim ukłonem rzecze:
– Najpokorniej upraszam wasze wysokości pozwolić rozmówić się chwilkę z tym walecznym rycerzem, gdyż potrzebuję jego pomocy, ażeby z honorem wyjść z przykrości, którą mi wyrządził zuchwały i złośliwy wieśniak.
– Możesz powiedzieć wszystko, co chcesz i jego wielmożność Don Kichot chętnie cię pewnie wysłucha.
Wtedy Donna Rodriguez, zwracając się do Don Kichota, tak się ozwała:
– Przed kilku dniami opowiadałam ci, waleczny rycerzu, o zdradzie, której moja córka padła ofiarą. Przyrzekłeś mi bronić ją i zmusić do powrócenia jej czci należnej. Dzisiaj dowiedziałam się, że zamierzasz opuścić ten zamek i dlatego przybyłam prosić, abyś przed oddaleniem się stąd siłą oręża swego znaglił nędznego chłopa do zaślubienia mojej córki, gdyż z powodów, które już raz wymieniłam, nie mam nadziei, aby książę pan wymierzyć mi sprawiedliwość rozkazał. Oto jest wszystko, co miałam powiedzieć wam, panie rycerzu. Niech Bóg wam daje pomyślność, a nam swoją opiekę.
Don Kichot z godnością odpowiednią swojemu powołaniu, tak odpowiedział:
– Szanowna damo! osusz łzy swoje i przytłum westchnienia. Lepiej by uczyniła córka twoja, gdyby nie wierzyła tak pośpiesznie przysięgom kochanków, którzy łatwo przyrzekają, lecz z trudnością dotrzymywać zwykli. Ale gdy złe już się stało, trzeba myśleć o ratunku. Dlatego przyrzekam ci, za pozwoleniem księcia, wyszukać natychmiast uwodziciela, a jeżeli będzie tak zuchwały, że zaprze się obietnic swoich, oddam go upokorzonego w twoje ręce, bo pierwszą powinnością mojego stanu jest karać zuchwałych, a przebaczać pokornym, wspierać cierpiących, a niszczyć niesprawiedliwość.
– Nie potrzebujesz szukać, panie rycerzu, wieśniaka, na którego skarży się ta dama – odpowie książę. – Ja sam ci go wynajdę i zaręczam, że wyzwanie twoje przyjmie. Nadto staraniem moim będzie zostawić wam wolne pole i obopólne bezpieczeństwo, wymierzając tym sposobem sprawiedliwość wedle obyczaju wszystkich książąt, którzy plac bitwy w swoich państwach dają.
– Na takie zapewnienie waszej wysokości – odpowie Don Kichot – zrzekam się na chwilę przywilejów szlachectwa. Czynię się równym mojemu przeciwnikowi, aby mu dać prawo zmierzenia swej włóczni z moją. W tej chwili przeto wyzywam go jako zdrajcę i uwodziciela tej biednej panny, i oświadczam, że albo dotrzyma uczynionej jej obietnicy lub krwią zapłaci za uczynioną zniewagę.
To mówiąc, zdjął rękawicę i rzucił ją na środek sali.
Książę podniósł zakład, mówiąc, że przyjmuje wyzwanie w imieniu swojego wasala i naznacza termin walki za sześć dni, na podwórzu zamkowym, z bronią zwyczajną rycerzom: włócznią i tarczą i bez żadnych podstępów.
– Lecz – rzecze dalej książę – przede wszystkim trzeba wiedzieć, czy matka i córka oddają swoją sprawę pod opiekę Don Kichota z Manchy?
– Oddaję – rzecze stara de Rodriguez.
– I ja także – rzecze z płaczem córka.
Po dopełnieniu wszystkich przepisów i oznaczeniu dnia walki żalące się damy odeszły i księżniczka rozkazała odtąd uważać je nie jak służące, lecz jak damy awanturnicze, szukające sprawiedliwości na jej dworze; usługiwano więc im jak cudzoziemkom, z wielkim podziwieniem innych domowników.
Przy końcu obiadu wszedł paź, posyłany z listami i prezentem do Teresy Pansa. Książę natychmiast rozkazał odejść dworzanom, a paź złożył w ręce księżnej dwa listy: jeden do niej, drugi do Sanchy z takim adresem: „Do mojego męża Sancho Pansy, gubernatora wyspy Barataria, któremu niech Bóg udziela szczęśliwego i długiego życia”.
Księżna z niecierpliwością otworzyła swój list i przeczytała głośno, co następuje:
List Teresy Pansa do księżnej.
„Moja dobra pani!
Wielkiej doznałam radości z listu, który wasza wysokość napisała do mnie, czego sobie najbardziej w życiu winszuję; łańcuch korali dobry jest i piękny, a ubranie myśliwskie mojego męża niezgorsze wcale. Cała wieś nasza raduje się, że zrobiliście Sanchę gubernatorem, wielu nawet wierzyć temu nie chce, nade wszystko zaś ksiądz proboszcz, pan Mikołaj nasz cyrulik i bakałarz Samson Karasko, ale ja wiedząc, iż tak jest prawdziwie, nie dbam o niczyje przekonanie; może bym sama nie wierzyła jak drudzy, ale mnie ubiór myśliwski i korale przekonały. Wszyscy mieszkańcy wioski mają mego męża za głupca i mówią, że człowiek, co dotąd komenderował kozami tylko, nie może dobrze rządzić czym innym, lecz kim się Pan Bóg opiekuje, ten ma dobry przytułek. Przyznam się kochanej pani, że mam rezolucję pojechać którego dnia do dworu i jeździć karetą, ażeby rozwścieklić zazdrosnych i zatkać im gęby. Toteż proszę pani powiedzieć mężowi memu, żeby mi przysłał dużo pieniędzy, bo u dworu wielki być musi wydatek. Jedna bułka chleba ma kosztować reala, a funt mięsa cztery sous podług taksy, a jeżeli on nie chce, żebym jechała, niech mi to prędko obwieści, bo pięty świerzbią mnie do drogi, a ludzie mówią tu jednak, że gdybym pojechała do dworu i pokaźnie wystąpiła z dziećmi, większy bym splendor przynieść mogła mężowi, niż on mnie, bo jakby się pytali, kto są te panie, co karetą jadą, woźnica odpowiedziałby, że to żona i córka Sancho Pansy, gubernatora wyspy Barataria… W taki sposób mąż mój byłby wszystkim znajomy, a ja, respektowana wszędzie, nawet w samym Rzymie. Bardzo się martwię, że się tego roku żołędzie nie obrodziły, posyłam wam jednak niecałe pół korca, które uzbierałam sama. Nie moja wina, że nie są tak duże jak jaja. Bardzo pięknie też proszę waszej wielkości nie zapomnieć pisywać do mnie, nie omieszkam też zaraz odpisywać z wiadomością o moim zdrowiu i o wszystkim, co się tu na wsi dzieje. Mój syn, Sancho, i moja córka, Sancha, całują wasze ręce. Niech Bóg was ma w swojej opiece, moja dobra pani.
Ta, która ma więcej ochoty widzieć was, niż pisać do was listy, wasza najprzywiązańsza sługa,
Teresa Pansa, żona gubernatora Sanchy”.
List ten rozweselił całe towarzystwo. Księżna zapytała Don Kichota, czy można otworzyć list, który Teresa do Sanchy napisała. Don Kichot sam go odpieczętował i czytał co następuje:
„Odebrałam twój list, z duszy ukochany Sancho, i powiadam tobie, że o włos tylko co nie ogłupiałam z radości. Widzisz, mój synku, kiedy usłyszałam, że jesteś gubernatorem, o mało nie upadłam jak martwa, bo słyszałam jak mówiłeś, że od radości tak dobrze, jak i od smutku umrzeć można. Nasza mała Sancha z wielkiej uciechy miejsca sobie znaleźć nie mogła. Gdybym nie miała przed sobą ubrania, które przysłałeś, korali od księżnej na mojej szyi i listów w garści, myślałabym, że wszystko to śni mi się tylko. Bo kto by powiedział, że pasterz kóz zostanie gubernatorem gdzieś na wyspie? Pamiętam, duszko, co mawiała nieboszczka matka moja, i miała rację: kto długo żyje – dużo widzi; myślę, mój kochanku, że jak długo żyć będę, to dużo zobaczę rzeczy i nie uspokoję się, aż cię zobaczę dzierżawcą, albo poborcą jakim, a choć to powiadają, że takie urzędy do diabła należą, zawsze ja myślę, że są jak woda na młyn. Księżna pani powie tobie, że mam ochotę pojechać do dworu. Rozpatrz się, czy to dobrze będzie, i daj mi poznać swoją wolę, bo pojechałabym karetą dla twojego honoru. Proboszcz, cyrulik i bakałarz, nawet i zakrystian także, nie chcą wierzyć, że ty jesteś gubernatorem i powiadają, że to wszystko jest szaleństwo, albo zaczarowanie. Samson powiada nawet, że pójdzie wybić tobie z głowy gubernatorstwo, a panu Don Kichotowi wariację z mózgu, ale ja się śmieję z tego, obracając korale na palcach i myślę sobie o sukni, którą mam zrobić dla Sanchy z tego myśliwskiego ubrania. Posyłam dla księżnej żołędzie i żałuję, że nie są ze złota. Przyślijże mi kilka sznurków pereł, jeśli je noszą na twojej wyspie. U nas tu we wsi jest wiele nowego: oto Berrneca idzie za mąż za jakiegoś malarza, który maluje wszystko, co spotka; państwo z bractwa kościelnego kazali mu odmalować herby królewskie na bramach nowego miasta, chciał od nich dwa dukaty zadatku, a gdy mu dali, pracował przez osiem dni, a nie mogąc trafić do ładu, powiedział, że robota mu nie do smaku, oddał pieniądze i ożenił się. Prawda, że odtąd wziął się do sochy i co dzień w polu orze. Syn Piotra, Lobo, chce iść na księdza i już nosi sutannę. Kiedy Minguilla, córeczka Minga Silwato, dowiedziała się o tym, zapozwała go do sądu, bo dał słowo, że się z nią ożeni. Oliwki przepadły w tym roku, kropli też octu nie będzie w wiosce, choćby najdrożej zapłacił. Przechodziła tędy niedawno kompania wojska. Trzy dziewczyny ze wsi pobiegły za nimi, nie chcę ich wymienić, bo może powrócą jeszcze, a nie zabraknie takich, co ożenić się z nimi zechcą. Nasza córka pracuje tęgo, co dzień dwa Carolusy chowa do woreczka, zbiera je sobie na suknię ślubną. Teraz, kiedy zostałeś gubernatorem, może sobie cokolwiek odpocząć. Fontanny na placu zepsuły się, a w szubienicę piorun uderzył, chciałabym, żeby tak wszędzie zrobił. Będę czekała twej odpowiedzi na mój zamysł wyjazdu do dworu.
Niech ci Bóg daje dobre i długie życie, tak jak i mnie, bo nie chciałabym zostawić cię beze mnie na świecie.
Twoja żona, Teresa Pansa”.
List ten bardzo zabawił księcia i towarzystwo całe, a na domiar radości, w tej samej chwili wszedł kurier, przynosząc list Sanchy Don Kichotowi; skoro go głośno przeczytano, zaczęto wątpić o szaleństwie gubernatora. Księżna zamknęła się z paziem, który widział Teresę Pansa, i słuchając drobiazgowego sprawozdania z poselstw, śmiała się jak szalona. Paź oddał jej żołędzie i ser w podarunku od Teresy.
Teraz powróćmy do Sanchy, który jest kwiatem i zwierciadłem wszystkich gubernatorów wysp.