Kitabı oku: «Szkoła żon», sayfa 6
SCENA DZIEWIĄTA
ARNOLF, GRZELA, AGATKA.
ARNOLF
Dzieci moje, znów trzeba mi waszej pomocy.
Wierność wasza napełnia mnie szczęściem prawdziwem,
Lecz jeszcze raz niech błyśnie światłem równie żywem;
A jeśli to, co po was tuszę, się wypełni,
Wdzięczność moja okaże się wnet w całej pełni.
Człowiek, o którym wiecie (tylko cicho o tem),
Chce mnie (wiem to na pewno) nowym zajść obrotem;
Do pokoju Anusi chce wnijść38 po drabinie;
Ja przeto, razem z wami, zasadzkę uczynię.
Niechaj każde z was weźmie dobrego patyka,
I, gdy na górnym szczeblu ujrzycie chłopczyka
(Ja bowiem, na znak dany, okno mu otworzę),
Niech mi każde łajdaka grzmoci ile może,
Ale tak, by grzbiet jego chował pamięć o tem,
I by go chęć odeszła zjawiać się z powrotem:
Jednak, niech was Bóg broni zdradzić imię moje,
Ni dać poznać, że ja tam tuż za wami stoję.
Cóż, czy to, co wam mówię, spełnić potraficie?
GRZELA
Ojej! Jeśli się tylko rozchodzi o bicie:
Ja mam rękę jak kamień, skoro się przyłożę.
AGATKA
Moja też, choć mniej krzepką wydawać się może,
Do takich wiernych usług zawżdy jest gotowa.
ARNOLF
Idźcie więc, ale wara pisnąć ani słowa.
Sam:
Z tego dla bliźnich dobra nauka wyrasta:
Gdyby wszyscy mężowie z calutkiego miasta
W podobny sposób gaszków w dom swój przyjmowali,
Mniej może między nami byłoby rogali.
AKT PIĄTY
SCENA PIERWSZA
ARNOLF, GRZELA, AGATKA.
ARNOLF
Cóżeście wy zrobili, a łotry, niecnoty!
GRZELA
Co kazano, spełniliśmy, panie, do joty.
ARNOLF
Próżno chcecie w ten sposób z rzeczy się wywijać:
Kazałem grzmocić, alem nie kazał zabijać;
I na grzbiet tego draba, a nie zaś na głowę,
Miały być wymierzone te batogi zdrowe.
O nieba! jakież nowe los mi zsyła troski!
Jakże tu ukryć taki wypadek szelmowski?
Schowajcie się i milczcie, w tem zdarzeniu całem,
O niewinnym rozkazie, który wam wydałem.
Wnet świta; myśli trzeba mi zebrać powoli,
Jaką postawę przybrać w tej nowej niedoli.
O Boże! co to będzie? i co ojciec powié,
Gdy usłyszy, kto zadał śmierć jego synowi?
SCENA DRUGA
HORACY, ARNOLF.
HORACY
na stronie:
Muszę zbadać, kto mi tu znowu w drodze stoi.
ARNOLF
myśląc że jest sam:
Kto by to był przewidział…
Potrącony przez Horacego, którego nie poznaje:
Kto zacz, z łaski swojej?
HORACY
To pan Arnolf?
ARNOLF
Tak. Ale…
HORACY
Pan mnie nie poznaje?
Właśnie do pana z wielką prośbą się udaję;
Ależ pan ranny ptaszek!
ARNOLF
po cichu na stronie:
Boże, czy to czary?
Szaleństwo? czy igraszki sennej jakieś mary?…
HORACY
W istocie, nie wiedziałem co począć w tej sprawie,
I błogosławię nieba, co mi tak łaskawie
Spotkać tu w samą porę pozwoliły pana.
Otóż, wyprawa moja przepysznie udana,
Bardziej niż śmiałem marzyć, a że tak się stało,
Sprawił traf, co zniweczyć miał przygodę całą.
Nie pojmuję zupełnie, jak i z czyjej głowy
Mogło wyjść podejrzenie naszej słodkiej zmowy,
Lecz nagle, gdy pod oknem byłem już u góry,
Ujrzałem niespodzianie jakieś dwie figury,
Które, kijem wyraźnie mierząc w moje ciemię,
Sprawiły, żem się potknął i upadł na ziemię;
A upadek ten (zresztą nieduży kawałek)
Oszczędził mi przynajmniej ze dwadzieścia pałek.
Tamci (wśród nich rogala mego też odgadłem)
Mniemali snać, iż przez nich ubity tak spadłem;
A że ból, w pierwszej chwili w istocie dotkliwy,
Sprawił, żem legł na miejscu zrazu jak nieżywy,
Że mnie zatłukli na śmierć, uwierzyli święcie.
Wnet się w popłoch odmienia całe przedsięwzięcie:
Słyszę, wśród ciszy nocnej, jak tam gwałt się czyni,
Jeden drugiego gniewnie o tę sprawkę wini,
Wreszcie, bez światła, w lęku, ze ściśniętem gardłem,
Zeszli zmacać ostrożnie, czy naprawdę zmarłem.
Możesz zgadnąć, że, z ciemnej nocy korzystając,
Bez oddechum przycupnął, jak pod lasem zając.
Rzecz zbadawszy, umknęli z przestrachem niemałym,
A wraz ja, chcąc dać nura, też z martwych powstałem.
Wtem Anusia, spłoszona również tą udaną
Śmiercią, przybiega ku mnie z trwogą niesłychaną;
(Dobiegły do jej uszu rozmówki i gwary
Które, jeszcze na górze, wiodły te niezdary:
I, kiedy wszyscy pierzchli wietrząc nieboszczyka,
Ona się bez trudności z mieszkania wymyka.)
Radość dziewczyny, gdy mnie bez szwanku ujrzała,
Zgaduje pan: ze szczęścia mało nie zemdlała.
Cóż więcej panu powiem? Teraz, moja miła
Z energią, którą nagle miłość w niej zrodziła,
Nie chce wracać do domu i swoje dziewczęce
Losy, wraz z sercem swojem, oddaje w me ręce.
Pomyśl pan tylko, skoro się na to odważa,
Na co ją furia tego szaleńca naraża,
I na jaką by biegła zgubę oczywistą,
Gdyby miłość ma dla niej nie była tak czystą.
Ale nadto ją kocham, bym mógł los jej zburzyć:
Wolałbym zginąć, niż jej czułości nadużyć;
Inną dolę zgotować pragnę mej dziewczynie,
I rozdzielić nas może chyba śmierć jedynie.
Przeczuwam, że mój ojciec gniewny będzie trocha,
Lecz pewnym39, że gdy ujrzy ją, wnet ją pokocha.
Wdziękom tak słodkim serce me oprzeć się wzbrania,
I dni swoje poświęcić chcę jej bez wahania.
Przychodzę pana prosić więc, abym, w sekrecie,
Mógł powierzyć w twe ręce to niewinne dziecię;
Tak, przyjm ją w dom swój, rękę pomocną nam podaj,
Niech tu znajdzie schronienie na dni parę bodaj.
Prócz tego, że ucieczkę jej trzeba osłonić,
I że z pewnością szukać jej będą i gonić,
Pojmie pan, że dziewczyna tak młodziutka wiekiem,
Zbyt podejrzanie z młodym wygląda człowiekiem;
Że zaś przed panem, ufny w twe wyrozumienie,
Pierwej już swej miłościm uczynił zwierzenie,
Panu też, pewien jego szlachetnej przyjaźni,
Skarb swój powierzyć mogę dzisiaj bez bojaźni.
ARNOLF
Chciej mi ufać, że jestem na usługi twoje.
HORACY
Mogęż zatem uśmierzyć serca niepokoje?
ARNOLF
Bardzo chętnie, powtarzam. Nader mi przyjemnie,
Że możesz mieć w tej sprawie jakąś pomoc ze mnie.
Za tę sposobność wdzięczność dla niebiosów żywię,
I nigdy nie czyniłem nic równie skwapliwie.
HORACY
Dzięki za twoją dobroć, dzięki sercem całem!
Wyznaję, że się przeszkód z twej strony lękałem;
Lecz pan zna świat, i rozum panu nie przeszkodzi
Wybaczyć nieco szaleństw zakochanej młodzi.
Anusia z mym służącym opodal została.
ARNOLF
Lecz jakże to wykonać? już świta bez mała:
Jeśli tu się z nią spotkam, ktoś zoczyć nas może;
Jeśli ty znów z nią przyjdziesz do mnie o tej porze,
Służba wszystko rozpaple. Zło będzie najmniejsze,
Jeśli ją przeprowadzisz gdzieś w miejsce ciemniejsze.
Moja sień jest najlepsza, tam ukryć się można.
HORACY
W istocie, rada pańska jest bardzo ostrożna.
Co do mnie, tylko panu w ręce ją powierzę,
I do siebie powracam, spokojny w tej mierze.
ARNOLF
sam:
Ha, losie, dobry losie! tym zwrotem wspaniałym
Naprawiasz wszystkie krzywdy, których dziś doznałem.
Zasłania twarz płaszczem.
SCENA TRZECIA
ANUSIA, ARNOLF, HORACY.
HORACY
do Anusi:
Spokojna idź, Anusiu, gdzie cię poprowadzę:
Oddam cię najbezpieczniej pod przyjaźni władzę.
Wziąć cię z sobą, znaczyłoby uchybić tobie:
Wejdź w tę w bramę, powierzam cię pewnej osobie.
Arnolf bierze ją za rękę niepoznany przez nią.
ANUSIA
do Horacego:
Czemu pan mnie opuszcza?
HORACY
Trzeba tak, kochanie.
ANUSIA
Niech pan choć prędko wraca, mój najdroższy panie.
HORACY
Dość mnie już naglić będzie tęsknota okrutna.
ANUSIA
Kiedy pana nie widzę, takam strasznie smutna.
HORACY
Bez ciebie i mnie szukać radości daremno.
ANUSIA
Gdyby to była prawda, zostałby pan ze mną.
HORACY
Jak to? w mą miłość możesz wątpić, ubóstwiana!
ANUSIA
Nie, pan mnie tak nie kocha mocno, jak ja pana.
Arnolf ciągnie ją za rękę.
Ach, kto mnie tam tak ciągnie!
HORACY
Bo wnet będzie rano,
I źle jest, by nas razem w tem miejscu widziano;
Toteż dobrze nam życzy ręka przyjaciela,
Co w porę ci przestrogi roztropnej udziela.
ANUSIA
Lecz tak, z obcym człowiekiem…
HORACY
Z nim możesz iść wszędzie;
Bezpieczniej już w niczyich rękach ci nie będzie.
ANUSIA
Wolę kiedy mnie tuli Horacego ręka,
Wówczas już…
Do Arnolfa, który ją znów ciągnie:
Zaraz.
HORACY
Idę: świta już jutrzenka.
ANUSIA
Kiedyż pana zobaczę?
HORACY
Wkrótce, za to ręczę.
ANUSIA
Przez ten czas ja się chyba z tęsknoty zadręczę!
HORACY
odchodząc:
Dzięki niebu, nie grozi już nic mej miłości,
I mogę chwilę w łóżku rozprostować kości.
SCENA CZWARTA
ARNOLF, ANUSIA.
ARNOLF
z twarzą zasłoniętą płaszczem i zmieniając głos:
Chodź ze mną, moje dziecko, to nie tutaj jeszcze,
Gdzie indziej cię w bezpiecznem schronieniu umieszczę:
Tam nikt spokoju twego zmącić się nie waży.
Odsłaniając się:
Poznajesz?
ANUSIA
poznając go:
Och!
ARNOLF
A, szelmo! Zlękłaś się tej twarzy?
Już cię do gruchań słodkich chętki opuściły,
Wierzę, że widok taki nie jest ci zbyt miły.
Teraz o twych zamysłach pomówimy sami.
Anusia patrzy, czy nie dojrzy jeszcze Horacego.
Gaszka swego na pomoc nie wołaj oczami;
Już jest daleko, możesz krzyczeć aż do rana.
Ho, ho; taka młodziutka, a już taka szczwana!
Więc ty, w swej naiwności, trusiątko nieśmiałe,
Pytasz się, czy bociany znoszą dzieci małe,
A umiesz dawać schadzki galantom po nocy,
I by z nim umknąć z domu, nie trza ci pomocy!
Jak się to umie łasić, jak się to z nim cacka!
Do kroćset! widać szkoła musiała być chwacka.
Któż cię tego nauczył, powiedz, z łaski swojej?
Więc już panienka żadnych duchów się nie boi?
Ten gładysz ci po nocy tak dodał odwagi?
Szelmo! widzę cię wreszcie w bezwstydności nagiej!
Takie dobrodziejstw swoich zbieram dzisiaj plony!
Wężu mały, przy mojej piersi odkarmiony,
Który, skoro się tylko znów w mocy poczuje,
Tego, co go wypieścił, żądłem wrażem kłuje!
ANUSIA
Za co pan krzyczy na mnie?
ARNOLF
Bez racji, tak sobie!
ANUSIA
Przecież nic złego nie ma w tem wszystkiem, co robię.
ARNOLF
Zatem, uciekać z gachem, to jest dozwolone?
ANUSIA
Wszak on mówi, iż pragnie pojąć mnie za żonę:
Słucham nauk i czynię, co pan sam mi każe:
Wszak małżeństwem się tylko taki grzech wymaże.
ARNOLF
Tak. Lecz ja miałem zamiar pojąć cię w zamęście,
I dość jasnom ci chyba dał poznać twe szczęście.
ANUSIA
Tak. Ale muszę wyznać, rada czy nie rada,
Że on mi dużo więcej do smaku przypada.
U pana jest małżeństwo przykre, uciążliwe,
Słowa twe kreślą same obrazy straszliwe,
A on! on je przedstawia tak słodko, przyjemnie,
Że, doprawdy, najszczersze zbudził chęci we mnie.
ARNOLF
Ha, kochasz go, niewierna!
ANUSIA
Ach! tak, kocham, panie.
ARNOLF
I mnie śmiesz w oczy czynić podobne wyznanie?
ANUSIA
W wyznaniu szczerej prawdy cóż złego być może?
ARNOLF
I wolnoż ci go kochać, zuchwała?
ANUSIA
Mój Boże!
Cóżem ja temu winna? On przyczyną całą,
I anim o tem śniła, kiedy już się stało.
ARNOLF
Zwalczać chęć taką skromnej przystało dziewczynie.
ANUSIA
Jakże z tem walczyć, z czego rozkosz sama płynie?
ARNOLF
Nie wiedziałaś, że serce mi przejmiesz zgryzotą?
ANUSIA
Ja? Wcale nie. Cóż panu może chodzić o to?
ARNOLF
To prawda, to jest dla mnie radość niesłychana.
A zatem mnie nie kochasz, co?
ANUSIA
Pana?
ARNOLF
przedrzeźniając:
Tak, pana.
ANUSIA
Niestety, nie.
ARNOLF
Nie? jak to!
ANUSIA
Chce pan, bym kłamała?
ARNOLF
I czemuż mnie nie kochasz, ty gąsko zuchwała?
ANUSIA
Czyliż to moja wina? chciałabym z ochotą.
Czemuż, jak on, wprzód pan się nie postarał o to?
Wszakżem ja nie broniła, byś mi stał się miłym.
ARNOLF
Co było w mocy mojej, po temu czyniłem;
Lecz, jak widzę, chęć moja cała zmarnowana.
ANUSIA
Widać więc, że on lepiej to umie od pana;
Bo wzbudził we mnie miłość bez trudności żadnej.
ARNOLF
na stronie:
Patrzcie, jak rozumuje ten potworek zdradny!
Literatki zawstydzić może w każdym zwrocie!
Źlem ją sądził, u licha; lub też, w tym przedmiocie,
Lada gąska jest mędrsza niż mądry mężczyzna.
Do Anusi:
Może twój światły umysł bodaj to mi przyzna:
Czym cię po to swym kosztem żywił czas tak długi,
By mi w końcu spod nosa zdmuchnął cię ktoś drugi?
ANUSIA
Nie. On panu zapłaci wszystko do szeląga.
ARNOLF
po cichu na stronie:
Każdem słówkiem ta żmija w oczy mi urąga.
Głośno:
A czy mi zwróci, szelmo, twój wspaniały książę,
Wdzięczności dług, co wreszcie też cię do mnie wiąże?
ANUSIA
Mniej panu winna jestem, niż pan o tem mniema.
ARNOLF
Więc chować cię od dziecka, to znaczenia nie ma?
ANUSIA
Ładne w istocie owo pańskie wychowanie;
Dużom z niego wyniosła: śliczne dzięki za nie!
Myśli pan, że się łudzę i że nie wiem sama,
Że jestem głupia gąska, a nie żadna dama?
Mnie samej wstyd, doprawdy; to nie jest przyjemnie
Być tak głupią, że każdy śmiać się musi ze mnie.
ARNOLF
Nauki zatem szukasz, i chcesz, żmijko mała,
Aby ten frant cię kształcił?
ANUSIA
Pewnie, że bym chciała;
Jeśli co wiem, to tylko od niego, zaręczam,
I wiele więcej jemu niż panu zawdzięczam.
ARNOLF
Nie wiem, co mnie wstrzymuje, bym z zuchwalstwem takiem
Nie zrobił porachunku porządnym kułakiem.
Znosić te jej ukłucia to przechodzi miarę,
I setnie by ulżyło mi kuksańców parę.
ANUSIA
Może pan; wszak masz władzę, a ja cierpieć muszę.
ARNOLF
na stronie:
Ten głos jej i spojrzenie rozbraja mą duszę;
Znowu w mem sercu czułość nagła dla niej wzbiera,
Co ohydę jej zbrodni w mych oczach zaciera.
Dziwna to rzecz jest kochać: czegóż nie uczyni
Człowiek spętany w sidła tak lubej zdrajczyni!
Wszak cały świat od wieków zna tych stworzeń wady:
Sam stek niedorzeczności, szaleństwa, przesady,
Dusza od wiatru lżejsza, umysł do niczego,
Słabszego nie ma w świecie nic ani głupszego,
Nic niewiernego bardziej: a mimo to, przecie,
Wszystko dla takich bestyj robi się na świecie.
Do Anusi:
Dobrze więc! już się zgódźmy, ty mała huncwotko:
Przebaczam ci; przywracam swoją tkliwość słodką.
Oceń sama, co miłość mogła zrobić ze mnie,
I, widząc moją dobroć, kochaj mnie wzajemnie.
ANUSIA
Z całego serca chciałabym mu w tem być miła:
I cóż by mi szkodziło, gdybym potrafiła?
ARNOLF
Potrafisz, kotku mały, tylko z duszy pragnij.
Wzdycha.
Słyszysz: wzdycham; do próśb mych uszko swoje nagnij;
Spojrz40 na mnie, spojrz na wzrok mój z miłości omdlały,
I pluń na tego draba i jego zapały.
On cię urzekł na chwilę, jakąś mocą ciemną,
Lecz sto razy szczęśliwą bardziej będziesz ze mną.
Lubisz się ładnie stroić, lubisz wstążki, szmatki,
Nie znasz, aniołku, jeszcze mej hojności rzadkiej;
W dzień i w nocy cię będę na rękach kołysał,
Będę cię cackał, pieścił, całuski wysysał;
Wszystko możesz pozwalać sobie bez bojaźni:
No, rozumiesz?… nie można wszak mówić wyraźniej.
Po cichu na stronie:
Na jakież nas namiętność prowadzi bezdroże!
Głośno:
Z miłością moją nic się porównać nie może:
Jakichż dowodów żądasz, niewdzięczna, w potrzebie?
Chcesz, bym płakał przed tobą? abym tłukł sam siebie?
Chcesz, bym włosy wyrywał oto sobie z głowy?
Chcesz, abym się tu zabił? Na wszystkom gotowy:
Może cię to, okrutna, nareszcie poruszy.
ANUSIA
Dziwne, jak mi to wszystko nie trafia do duszy:
Horacego dwa słowa sprawiłyby więcej.
ARNOLF
Ha! to wreszcie za wiele, do kroćset tysięcy!
Spełnię zatem swój zamiar, bestio ty uparta,
I tak z tobą postąpię, jakeś tego warta.
Odtrącasz moje chęci, igrasz z pomstą moją,
Klasztor i dyscyplinka wnet cię uspokoją.