Kitabı oku: «Niewolnica, Wojowniczka, Królowa », sayfa 11

Yazı tipi:

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

To nie skończy się dobrze, pomyślała Ceres, schodząc po krętych schodach za służką. Pociły jej się dłonie, a serce nie chciało bić w zwykłym tempie i co kilka sekund zatrzymywała się i niemal zawracała do swej komnaty. Tam była bezpieczna. Thanos nie odwiedziłby jej tam, a ona nie pałałaby do siebie nienawiścią za przyjęcie jego zaproszenia i za niewierność Rexusowi.

Zatrzymała się na dole schodów i spojrzała w głąb korytarza, na tuziny marmurowych filarów, stojących wzdłuż przejścia. Służka szła dalej. Stropy zdawały się być wysokie niczym wierzchołki gór, posadzka gładka niczym nieporuszona tafla jeziora, a malowidła ścienne przedstawiały poprzednich królów, królowe, wszelakie bestie i przyrodę.

Służka, która oddaliła się od Ceres już o kilka stóp, odwróciła się i ponagliła ją ruchem dłoni.

- Chodźmy dalej, pani – powiedziała. – Czy też może jesteś zbyt obolała?

Była obolała, lecz to nie dlatego się nie poruszała. Wiedziała jednak, że musi to zrobić, wyprostowała się więc, odetchnęła głęboko i ruszyła naprzód.

Gdy zeszły na dół, służka zaprowadziła Ceres na zewnątrz, przez dziedziniec obok pałacu.

Stanęły przed oddzielnym budynkiem – biblioteką, której fronton zdobiło sześć marmurowych kolumn. Przed nią stała nieduża fontanna z posągiem królowej u góry. Stalowe spojrzenie monarchini skierowane było na Ceres.

Nawet tutaj ma baczenie na wszystko, pomyślała Ceres.

- Czy mogę ci służyć czymś jeszcze, pani, nim się oddalę? – zapytała służka z uśmiechem.

Ceres pokręciła głową i spojrzała za odchodzącą wolnym krokiem dziewczyną.

- Ceres? – usłyszała za swymi plecami.

Obróciwszy się ujrzała Thanosa. Miał na sobie udrapowaną białą togę, a jego czarne loki zaczesane były gładko do tyłu. Choć wyglądał poważniej niż zwykle, Ceres spostrzegła, że pasuje mu to. Starała się nie patrzeć na niego tak przychylnie.

- Niemal cię nie rozpoznałem – powiedział.

- Wyglądam… nie jak ja – odrzekła, wykręcając ręce.

- Wyglądasz dokładnie jak ty, jesteś jedynie nieco czystsza – odparł, a po jego twarzy prześlizgnął się cień rozbawienia.

Nachylił się i wciągnął powietrze.

- I pachniesz ładnie – rzekł.

Akurat to musiał spostrzec, pomyślała poirytowana Ceres, choć nie potrafiła uspokoić bijącego nagle szybciej serca.

- A czy wcześniej było inaczej? – zapytała, unosząc brew.

- Pachniałaś niezupełnie jak dziewczyna – odrzekł.

- Nie przyzwyczajaj się. Na arenie nie będę pachniała jak dziewczyna.

Thanos roześmiał się serdecznie, co jeszcze bardziej rozzłościło Ceres.

- Pójdźmy – powiedział, podając jej ramię, by mogła je ująć.

Nie ujmując go, Ceres przeszła obok niego po schodach prowadzących do biblioteki. Usłyszała, jak Thanos gwałtownie wypuszcza powietrze.

Wszedłszy do wewnątrz budynku, Ceres westchnęła, widząc tysiące zwojów ułożone na drewnianych regałach przy każdej ze ścian. Nie widziała nigdy tak wielu rękopisów w jednym miejscu – biblioteka, do której chodziła czytać, była znacznie mniejsza. Ach, jakżeby pragnęła przesiedzieć tu wiele dni, tygodni, miesięcy i wchłonąć całą wiedzę zapisaną na tych zwojach!

W środku było gorąco, stęchłe powietrze przesiąknięte było zapachem drewna i pergaminu, a po obu bokach, przy drewnianych stołach, pomiędzy marmurowymi filarami, siedzieli i pisali coś uczeni odziani w togi. Panowała tam nabożna cisza i Ceres zawirowało w głowie.

Pośrodku biblioteki, przy marmurowym pulpicie, stał jakiś starzec. Pochylał się nad zwojem, czytając go z uwagą. Był łysy, przez co jego wielkie uszy zdawały się jeszcze większe, a znad jego długiego, haczykowatego nosa spoglądały przenikliwe błękitne oczy.

Podniósł wzrok i uśmiechnął się, a Ceres od razu wiedziała, że zapała do niego sympatią.

Thanos wszedł do środka za nią i położył swą ciepłą dłoń na wgłębieniu jej pleców, i delikatnie pchnął ją ku starcowi.

- Ceres, przedstawiam ci Cosmasa – odezwał się Thanos. – To nadworny uczony, choć zajmuje się nie tylko tym.

- To zaszczyt was poznać – powiedziała Ceres, skinęła głową i dygnęła lekko.

- To zaszczyt dla mnie – odparł starzec, a jego uśmiech poszerzył się, gdy ujął ją za dłoń.

- Czym jeszcze się zajmujecie? – spytała Ceres.

Thanos położył dłoń na ramieniu Cosmasa, a w oczach młodziana Ceres ujrzała czułość.

- Jest doradcą, nauczycielem, przyjacielem, ojcem – powiedział.

Starzec zaśmiał się nagle i skinął głową.

- Owszem, ojcem.

Cosmas zwinął leżący przed nim rękopis, lecz choć Ceres miała chętkę, by dowiedzieć się, co jest w nim zapisane, nie odważyła się zapytać, czy może go odczytać, sądząc, że mogłoby to być niestosowne.

- Nigdy byś tego nie pomyślała, lecz powinnaś była widzieć Thanosa, gdy zjawił się w zamku – rzekł głosem, który brzmiał, jak gdyby w każdej chwili miał się załamać. – Był takim chuchrem, że nikt by nie sądził, że gdy dorośnie, będzie wyglądał jak bóg.

Ceres roześmiała się. Thanos stanął za starcem i postukał się palcem w ucho. Ceres skinęła głową, zrozumiawszy, że mężczyzna niedosłyszy.

- Być może Thanos wspomniał ci o tym, że rodzice jego zmarli, gdy był ledwie dziecięciem. Byli niezwykle miłymi ludźmi – powiedział Cosmas, kręcąc głową, a kąciki jego ust powędrowały w dół.

- Przykro mi to słyszeć – rzekła Ceres, zerkając na Thanosa, lecz młodzian nie odezwał się.

Starzec podniósł zwój, lecz nim zdołał go odłożyć, ciekawość Ceres zwyciężyła i tym razem dziewczyna nie zawahała się.

- Czy mogę go odczytać? – zapytała głośniej niż zwykle, by Cosmas ją usłyszał.

Thanos otworzył szeroko oczy, a na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie.

- Czemuż tak patrzysz? – spytała Ceres, odczuwając niewielkie zakłopotanie pod jego spojrzeniem.

- Chyba… założyłem, że nie potrafisz czytać – powiedział.

- W takim razie źle założyłeś – odparła. – Uwielbiam uczyć się wszystkiego, na co tylko natrafię.

Cosmas roześmiał się i mrugnął do niej.

- Choć nie jest to największa biblioteka w Delos, jest najstarsza i znajdują się w niej pisma najświetniejszych filozofów i niektórych spośród największych uczonych na świecie – rzekł Cosmas. – Możesz tu czytać wszystko, co tylko ci się podoba.

- Dziękuję – odpowiedziała Ceres, przesuwając spojrzeniem po zwojach. – Mogłabym tutaj zamieszkać.

- Chwileczkę – wtrącił się Thanos, patrząc na nią sceptycznie spod zmrużonych powiek. – Czegóż takiego dokładnie się uczyłaś?

- Matematyki, astronomii, fizyki, geometrii, geografii, fizjologii i medycyny, i nie tylko – odparła.

Thanos skinął głową i Ceres ujrzała w jego oczach zdumienie, a nawet dumę.

- Thanosie, oprowadź duszkę po bibliotece, a gdy powrócicie, zasiądziemy do nauki – powiedział Cosmas.

- Czy chciałabyś ją zobaczyć? – zapytał Thanos.

- Oczywiście – odparła Ceres, czując jak na samą myśl o tym wzbiera w niej radosne podniecenie.

Thanos znów wyciągnął w jej stronę ramię, lecz tak jak poprzednim razem Ceres przeszła obok niego. Młodzian wywrócił oczyma.

Wpierw poprowadził ją do izby nauki, następnie do sali wykładów i komnaty spotkań, po czym wyprowadził ją wreszcie do bibliotecznych ogrodów.

Szli w milczeniu kamienną dróżką, mijając posągi bogów i bogiń, równo przystrzyżone krzewy, pokryte bluszczem filary i rozciągające się w nieskończoność klomby barwnych kwiatów. Delikatna bryza muskała jej twarz, a w powietrzu unosiła się woń róż.

Po głowie kołatała się jej myśl, że zamierzała coś rzec Thanosowi, lecz będąc z nim tutaj nie potrafiła wspomnieć sobie co.

- Muszę przyznać, że byłem zaszokowany, gdy zaczęłaś wymieniać nauki, które studiowałaś – przyznał Thanos. – Wybacz, że z początku ci nie uwierzyłem.

- Cóż, na twą obronę trzeba przyznać, iż większość dziewcząt i chłopców z ludu nie pobiera nauk, a większość możnowładców sądzi, że wie wszystko o wszystkich, skąd zatem mogłeś to wiedzieć? – powiedziała.

Thanos roześmiał się z przytyku.

- Jako pierwszy z nich przyznam, że nie wiem wielu rzeczy – rzekł.

Zerknęła na niego z ukosa. Czy udawał skromnego? Nie była tego pewna.

- Gdzie się tego wszystkiego nauczyłaś? – zapytał, splatając dłonie za plecami i idąc dalej.

- Najbliższy przyjaciel mego ojca był uczonym. Pozwalał mi przychodzić do biblioteki i czytać. Niemal za każdym razem siadywał razem ze mną i nauczał mnie – powiedziała.

- Rad jestem, że istnieją rozsądni mężczyźni, którzy zachęcają dziewczęta do nauki – odrzekł.

Ceres zerknęła na niego znów, próbując ocenić, czy jego uwaga była szczera, czy też nie. Sądziła, że to niemożliwe.

- Cosmas jest jednym z nich. Jeśli sobie życzysz, poproszę go, by cię nauczał.

Ceres nie potrafił powstrzymać uśmiechu rozciągającego się od ucha do ucha.

- Z wielką chęcią. Z ogromną chęcią – powiedziała.

Szli jeszcze chwilę, aż dotarli do półokręgu marmurowych filarów. Thanos wskazał jej miejsce na kamiennej ławce, a gdy usiadła, usiadł obok niej. Spojrzawszy na gród i leżące za nim morze westchnęła, tak były piękne.

- Nie wiedziałam, że twoi rodzice zmarli, gdyś był chłopcem – powiedziała Ceres.

Thanos spojrzał w dal, marszcząc lekko nos.

- Nie pamiętam ich, choć usłyszałem kilka opowieści o nich od Cosmasa.

Umilkł i przysunął swoją dłoń do jej. Spoczywały obok siebie na ławie, stykając się najmniejszymi palcami.

Ceres nie potrafiła nie spostrzec, że ścisnęło ją przyjemnie w dołku.

- Rozmyślam często nad tym, jacy byli, a szczególnie nad tym, jak by to było zaznać matczynej miłości – rzekł.

- Jak zginęli? – zapytała cicho.

- Nie jest to pewne, lecz Cosmas sądzi, że ktoś ich zamordował.

- To okropne! – wykrzyknęła Ceres, bez zastanowienia kładąc swoją dłoń na jego.

Spostrzegłszy, co zrobiła, miała już odsunąć rękę, lecz Thanos chwycił ją, nim zdołała to uczynić, i ścisnął mocno.

Siedzieli tak przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność całą. Serca biły im mocno i zaparło dech.

Nie spojrzy mu w oczy, rzekła sobie, gdyż wiedziała, że jeśli to uczyni, do czegoś między nimi dojdzie. Czegoś okropnego. Czegoś wspaniałego.

Ujął ją pod brodę i uniósł ją, tak, że nie mogła spojrzeć nigdzie indziej niż w jego oczy.

I raptem zdało jej się, że całe powietrze uleciało i oblała ją fala gorąca, jakiej nigdy nie czuła.

Spojrzenie jego ciemnych oczu prześlizgnęło się po jej ustach i jakaś niewidzialna siła przyciągnęła ją do niego, odciągając od postanowienia, by nie pozwolić mu się do niej zbliżyć, odciągając od Rexusa i wszystkiego, co kiedykolwiek było bliskie jej sercu.

Z łagodnym uśmiechem uniósł dłoń i pogładził jej policzek, a Ceres za żadne skarby świata nie potrafiła odwrócić wzroku. Młodzieniec nachylił się, a jego miękkie wargi odnalazły jej szyję.

Oddychała przerywanie, a dłońmi przeczesywała jego gęste, ciemne pukle. Odnalazła jego usta – ciepłe, miękkie – i przesuwała po nich powoli swymi. Przeszedł ją dreszcz i nagle wszystko, co było kiedyś i teraz, zniknęło.

- Thanosie! – przerwał im kobiecy głos, który przywrócił Ceres do rzeczywistości.

Odwróciła się i ujrzała stojącą nieopodal Stephanię. Zaciskała mocno usta, a oczy zaszły jej łzami.

Thanos spojrzał na Stephanię surowo.

- Król pragnie się z tobą zobaczyć – warknęła Stephania.

- Czy to nie może zaczekać? – zapytał Thanos.

- Nie, to pilna sprawa – odparła Stephania.

Thanos wypuścił wolno powietrze, a w jego oczach pojawił się zawód. Wstał i skłonił się Ceres.

- Do następnego spotkania – rzekł i ruszył w kierunku biblioteki.

Zawstydzona Ceres wstała i zamierzała odejść, lecz Setphania zagrodziła jej drogę, posyłając jej gniewne spojrzenie.

- Będziesz trzymać się z dala od Thanosa, słyszysz? To, że masz na sobie dworskie odzienie nie znaczy, że jesteś członkinią królewskiego rodu. W twych żyłach płynie jedynie krew wieśniaczki.

- Ja… – zaczęła Ceres, lecz Stephania przerwała jej.

- Wiem, że Thanos darzy cię sympatią, lecz wkrótce znudzisz mu się, tak jak każda wieśniaczka. A gdy już dasz mu to, czego pragnie, wyrzuci cię z pałacu tak, jak pozostałe dziewczęta.

Ceres nie uwierzyła jej ani przez chwilę.

- Skoro zadaje się z tyloma dziewczętami, dlaczego pragniesz go poślubić? – zapytała.

- Nie muszę tłumaczyć się komuś takiemu, jak ty. Trzymaj się z dala od mego przyszłego męża albo znajdę sposób, by sprawić, że znikniesz, pojmujesz?

Stephania ruszyła szybkim krokiem w stronę biblioteki, lecz odwróciła się raz jeszcze ku Ceres.

- Wiedz także – powiedziała. – że opowiem królowej o tym, co widziałam.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Thanos chodził nerwowo to w tę, to we w tę przed drzwiami Ceres. Pociły mu się dłonie i zaschło w gardle, a zbroja krępowała jego ruchy i sprawiała, że zgrzał się. Zdawało się, że wszystko jest nie tak, jak powinno. Wszystko było nie tak, jak powinno. Choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie mógł sprzeciwić się rozkazom wuja, wiedział, że Ceres tego nie zrozumie i poczuje się zraniona, i najpewniej zapała do niego nienawiścią. A najgorsze było to, że będzie miała słuszność. On sam gardził sobą za to, że przystał na rozkaz wuja i żałował, że nie może wybrnąć jakoś z tego koszmaru.

Thanos otarł pot zbierający się mu na czole i zaklął cicho.

Niemądrze było krążyć tu jak pijany głupiec, gdyż król rozkazał mu wyruszyć natychmiast, nie miał zatem czasu do strwonienia. Ceres zasługiwała jednak na to, by poznać prawdę, nawet jeśli pokłócą się o to. Nawet jeśli jego największy lęk okaże się prawdą – że nigdy już nie będzie chciała go widzieć.

Nigdy.

Zacisnął mocno oczy, gdy przerażenie spowodowane tą myślą dotarło do niego. Wtem pojął, że przyszedł tu jeszcze z innego powodu. Musiał ją jeszcze ujrzeć na wypadek gdyby stracił życie.

Nie powinien myśleć o sprawach, nad którymi nie ma władzy, napomniał sam siebie.

Zacisnął zęby i zastukał do drzwi, a gdy służka otwarła je, dał krok do środka.

Spostrzegłszy go Ceres pobladła.

- Dziękuję ci, że uwolniłeś Ankę i pozwoliłeś, by była moją służką – powiedziała.

Thanos zerknął na dziewczynę i skinął głową ku Ceres.

- Oczywiście. Ceres, czy mogę z tobą pomówić? – zapytał.

Thanos spostrzegł, że Ceres sztywnieje, a niepokój na jej twarzy potwierdził, że wiedziała, iż coś jest nie tak, jak powinno.

- Oczywiście – odparła.

- Może moglibyśmy się przespacerować – powiedział.

Wyszli na korytarz i weszli po schodach na dach. Ciepła bryza rozwiała Thanosowi włosy. Widoczna była stąd cała stolica, domostwa zdawały się stać jedne na drugim, Thanos słyszał nawet burdy na ulicach.

Zatrzymał się na werandzie i zwrócił ku Ceres. Jest taka piękna, pomyślał, jej biała suknia powiewa na wietrze, jasne włosy poruszają się muskane bryzą. Lecz to nie za jej urodę tak ją uwielbiał, a za umiłowanie życia i zdobywania wiedzy i pasję, którą okazywała ludziom i rzeczom bliskim swemu sercu.

Thanos odetchnął głęboko i spojrzał jej w oczy, po czym odezwał się.

- Król Claudius rozkazał królewskiej armii zdławić rebelię – powiedział.

Ceres zacisnęła nieznacznie usta i odwróciła od niego twarz, kierując wzrok na gród.

- Czy o tym mówił ten list? – zapytała.

- Tak.

- A skoro przywdziałeś zbroję, zgaduję, że jesteś jednym z tych, którzy wcielą w życie rozkaz króla – rzekła.

Thanos nie chciał jej na to odpowiedzieć. Słowa ugrzęzły mu w gardle.

- Pragnąłbym, by było inaczej, lecz nie mam wyboru, Ceres – odparł.

- Zawsze istnieje wybór.

Mówiła obojętnym głosem, lecz Thanos słyszał, że ściska ją w gardle i wiedział z całą pewnością, że pragnie jedynie nakrzyczeć na niego.

- Jak możesz tak mówić? Nie masz najmniejszego pojęcia, jak żyje się pod panowaniem króla, który nie spuszcza z ciebie bacznego spojrzenia, a widmo śmierci zawsze czai się za rogiem.

- Moi bracia walczą dla rebelii! – krzyknęła, a oczy zaszkliły jej się od łez. – I mój przyjaciel Rexus. Czy zabijesz ich, jeśli ich napotkasz? Uśmiercisz tych, których kocham?

Widząc jej niepokój, Thanos poczuł w piersi tępy ból. Z całego serca pragnął wywołać uśmiech na jej twarzy i sprawić, by poczuła się bezpieczna.

- Rozumiem, że rozeźliło cię to… – powiedział.

- To moi ludzie! – wykrzyknęła. – To także twoi ludzie, Thanosie. Czy nie dostrzegasz tego, że toczysz bój dla nieuczciwego króla, dla opresji? Czy naprawdę tego chcesz?

Thanos nie odezwał się, zaciskając dłoń w pięść.

- Będziesz walczył dla tego, przed czym sam usiłujesz uciec. Czy nie widzisz tego? – powiedziała.

Thanos wiedział, że Ceres ma rację, lecz musiał to uczynić, w przeciwnym razie król nie zawaha się i wtrąci ich oboje na powrót do lochu, jak zagroził, gdy Thanos próbował się mu sprzeciwić.

Młodzian chwycił się balustrady i zacisnął na niej dłonie, aż pobielały mu kłykcie.

- Muszę zrobić to, czego nie chcę, by otrzymać to, czego pragnę bardziej.

Ceres naprężyła się jak struna, jej piękne szmaragdowe oczy otwarły się szeroko, a usta rozchyliły się w szoku.

- Czegóż to niby mógłbyś pragnąć bardziej niż wolności swojej i swych ludzi? – zapytała.

- Ciebie! – odparł.

W oczach Ceres ujrzał rozdarcie i wezbrały w nich łzy. Wypuściła powietrze i spuściła wzrok, oplatając rękoma swą talię, jak gdyby w jakiś sposób miało to ochronić jej serce.

- Muszę już wyruszyć. Chciałem jedynie powiadomić cię, dokąd się udaję, nim zniknę – rzekł.

- Nie wyruszaj. Proszę – wyszeptała, opuszczając bezwładne dłonie po bokach. Po jej policzkach spływały łzy.

- Daruj mi, Ceres. Muszę to uczynić.

Na jej twarzy odmalował się tuzin odcieni smutku i zaszlochała.

- Jeśli to zrobisz, nigdy już się do ciebie nie odezwę – powiedziała drżącym głosem, sama niezupełnie pewna swych słów. – Możesz… Możesz być tego pewien!

Thanos patrzył za odbiegającą Ceres i choć pragnął jedynie dogonić ją i chwycić w objęcia, i czule pocałować, nie mógł się poruszyć. Stał w milczeniu przez chwilę, czując kotłujące się w nim gniew i wstyd.

By ocalić siebie, zamierzał wyrzec się wszystkiego, co kochał.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Thanos jechał ku generałowi Draco, mijając namiot za namiotem, mijając dziesiątki tysięcy imperialnych żołnierzy, od których roiło się na zboczach Gór Alva, i nie próbował nawet ukryć wrogości widocznej w jego spojrzeniu. Nikczemny generał był uosobieniem wszystkiego, co było złe w Imperium. Thanos nienawidził tego podłego mężczyzny w równym stopniu, co swego wuja; może i bardziej jeszcze. Krążyła wszak pogłoska, że to on zabił rodziców Thanosa.

Wreszcie młodzian dotarł na miejsce, zsiadł z konia i ruszył długimi krokami po spalonej trawie ku srebrnowłosemu generałowi w średnim wieku. Mężczyzna stał przed swym namiotem. Jego czerwona peleryna powiewała na wietrze, a muskularne ramię przewiązane było bandażem. Thanosa doszły słuchy, że został raniony wczoraj, gdy rebelianci przypuścili szarżę na Plac Czarnoskalny. Gdyby tylko ta strzała przeszyła jego czarne serce.

- Zbliż się, mój nowy poruczniku – odezwał się generał Draco.

Thanos nie pragnął wcale tego stanowiska; król mu je narzucił. A teraz, gdy Imperium stanęło pomiędzy nim a Ceres, tworząc pomiędzy nimi różnice, które mogły zniweczyć jakiekolwiek szanse, które miał na to, by z nią być, gardził nim bardziej jeszcze. Jego życie i życie Ceres było mu jednak drogie, zamierzał więc zajmować to stanowisko do chwili, aż rebelia zostanie zmiażdżona.

Thanos wszedł za generałem do namiotu, gdzie zatrzymali się przed stojącym pośrodku ciężkim dębowym stołem. Leżała na nim mapa Delos, a na niej strategicznie poustawiane były figurynki.

- Twój wuj wyraża się pochlebnie o twych zdolnościach bojowych i strategicznych, Thanosie. Mam nadzieję, że potwierdzisz jego słowa – wyrzucił z siebie generał.

Thanos milczał.

- Rebelia wymyka się nam spod kontroli i musimy zdławić ją dzisiaj – rzekł generał. – Rebelianci przypuścili dziś szturm na Plac Fontann, jak podejrzewaliśmy, i w tej właśnie chwili nasi żołnierze wypychają ich na północ. W chwili, gdy wyjdziesz z tego namiotu, poprowadzisz oddział stu dwudziestu mężów do północnej strony Placu Fontann, a później tutaj.

Generał wskazał na mapę.

- Pojmiesz albo zabijesz przywódców rebelii i przywieziesz ich do obozowiska żywych lub martwych.

Thanos jęknął w duchu, gdyż wiedział, że ci, których przyprowadzą żywych, będą torturowani na śmierć. Najlitościwiej byłoby zabić ich wszystkich, pomyślał Thanos, lecz tego też nie chciał robić.

- Ta misja musi się powieść, a zważywszy na pochlebną opinię króla, zażądałem, byś to ty został do niej przydzielony – rzekł generał.

- Rozumiem – powiedział Thanos.

- A na wypadek gdybyś potrzebował zachęty do działania, twój wuj prosił przekazać ci, że jeśli ta misja nie zakończy się sukcesem, wtrąci Ceres do lochu i użyje jako przynęty w kolejnych Jatkach.

*

Thanos dotarł jakąś milę na północ od Placu Fontann ze stu dwudziestoma żołnierzami i czterema wozami załadowanymi orężem. Zatrzymał się dokładnie na tej ulicy, w którą imperialni żołnierze mieli zepchnąć rebeliantów. Thanos rozkazał swym ludziom ukryć broń w opuszczonych chatach, na drogach zastawić pułapki i wnieść kotły z rozgrzaną smołą na dachy.

Sam także wdrapał się na dach z dwoma tuzinami żołnierzy, a pozostali skryli się w chatach, zamknęli okiennice i czekali na przejeżdżających rewolucjonistów. Młodzian stał w miejscu, chodził to w jedną stronę, to w drugą, czekał i z każdą upływającą minutą pałał do siebie większą nienawiścią.

Przeszło ledwie pięć minut, gdy Thanos usłyszał stukot końskich kopyt na bruku. Wciąż rozdarty swą misją i rozgniewany przez wzgląd na to, że był pionkiem w rękach króla, podpalił grot strzały i czekał, aż rewolucjoniści wyłonią się galopując zza rogu. Wiedział, że nie może otwarcie zbuntować się przeciw królowi; mógł jednak wyrządzić rebeliantom jak najmniejsze szkody, szczególnie tym bliskim sercu Ceres.

Po kilku sekundach minęło ich czterech mężczyzn na koniach. Ich błękitny sztandar powiewał na wietrze. Nim zdążyli przejechać, zostali postrzeleni przez innych imperialnych żołnierzy i ranieni osunęli się na bruk.

Thanos wciąż opierał strzałę o naciągniętą cięciwę łuku. Po jego policzku spływał pot.

Rebelianci zostali prędko zabrani przez ośmiu żołnierzy Imperium i wrzuceni na wóz, którym zamierzali dowieźć ich do obozowiska na przesłuchanie.

To nie w porządku, pomyślał Thanos. Wiedział, że nie ma wyboru i musi ich zabić.

A może miał wybór? Czy mógł ocalić tych mężczyzn i kobiety, których rozkazano im zaatakować?

Za nimi nadjechała grupa dziewiętnastu rebeliantów i w chwili, gdy minęli Thanosa, imperialni żołnierze na dachach przechylili kotły i rozgrzana smoła pokryła rewolucjonistów. Ich krzyki wdarły się aż do Thanosowego serca i młodzian odwrócił wzrok od wijących się na drodze ciał. Gdy gorąca smoła ostygła, wszystkich dziewiętnastu rebeliantów wrzucono na wóz, by ich także zabrać do obozowiska.

Żołnierze ledwie zdążyli uprzątnąć drogę, zacierając wszelakie ślady ataku, a już galopem zbliżyła się do nich kolejna grupa. Thanos usłyszał, jak jeden z mężczyzn woła do innego:

- Rexusie!

Natychmiast wspomniało mu się, że Ceres wymieniła to imię, gdy rozmawiali na dachu pałacu. Zlustrował rewolucjonistów wzrokiem.

Muskularny, jasnowłosy mężczyzna zatrzymał swego konia i poprowadził go na bok drogi, machając. Za niedużą grupką jechały dziesiątki rewolucjonistów, lecz nim dotarli do miejsca ataku, Thanos ugasił płomień na swej strzale i zeskoczył z dachu w zaułek, czekając, aż Rexus będzie przejeżdżał obok niej.

Nim Rexus znalazł się wystarczająco blisko, chmara żołnierzy wypadła z chat i zaczął zarzynać rebeliantów.

Thanos spostrzegł, że Rexusa zaskoczył nagły atak, lecz ruchem szybszym od błyskawicy zaczął wyciągać z kołczanu jedną strzałę po drugiej i mierzyć w przeciwnika, a każda jego strzała niosła śmierć.

Gdy skończyły mu się strzały, Rexus zeskoczył ze swego wierzchowca i wyciągnął miecz. Thanos spostrzegł, że siecze imperialnych żołnierzy na prawo i lewo z prędkością i precyzją mistrza boju.

Thanos wyrwał z zaułka i ruszył za Rexusem z wysoko uniesionym mieczem, udając, że zamierza go zaatakować. Chciał dotrzeć do młodziana, nim ktoś inny zdoła pozbawić go życia.

Podkradł się do niego od tyłu i silnie zacisnął rękę na jego szyi, i zakrywając dłonią jego usta zaciągnął go w ciemny zaułek.

Rexus jednakże był silny i wyrwał się Thanosowi z rąk, zamachując się mieczem.

Thanos wyciągnął ręce przed siebie i rzucił miecz na ziemię.

- Nie chcę wyrządzić ci krzywdy! – krzyknął, cofając się głębiej w cień z nadzieją, że Rexus podąży za nim.

Rexus zamachnął się na niego z siłą tak wielką, że Thanos zatoczył się w tył i zaczął obawiać, że popełnił błąd i że może to być jego ostatnia godzina. Rexus przyskoczył i obrócił się, pędząc za Thanosem. Jego miecz przecinał powietrze ze świstem.

- Ceres rzekła mi, że jesteś jej przyjacielem! – powiedział Thanos. – Pragnę ci pomóc!

Rexus zawahał się przez chwilę, zatrzymując miecz w powietrzu.

- To podstęp – odrzekł.

- Nie. Ceres martwiła się o ciebie. Wiedziała, że wyruszam walczyć i wspomniała o swych braciach. Wspomniała o tobie.

Rexus zawahał się.

- Pozostań tutaj, a nie zginiesz – powiedział Thanos.

- Nie pozostawię mych ludzi na śmierć! – warknął Rexus.

To oczywiste, że tego nie uczyni i Thanos powinien był to wiedzieć. Działał jednak naprędce, nie przemyślawszy tego uprzednio.

Szybkim jak błyskawica ruchem Thanos sięgnął po strzałę ze swego kołczanu i wypuścił ją w rękaw Rexusa. Grot utkwił w ścianie za Rexusem, unieruchamiając go przy niej.

Odwrócił uwagę młodzieńca na wystarczająco długo, by zdążyć podbiec do niego od tyłu i zdzielić go w głowę rękojeścią miecza.

Pozbawiony przytomności Rexus osunął się na ziemię, a Thanos odetchnął z ulgą. Wiedział, że może nie zdołać ocalić wszystkich, lecz uratował życie przynajmniej jednemu z przyjaciół Ceres.

Thanos wdrapał się znów na dach i spojrzał w dół, na drogę. Wielu imperialnych żołnierzy straciło życie – znacznie więcej, niż się spodziewał. Spostrzegł okazję, by ocalić rewolucjonistów, a zarazem sprawić wrażenie, że podjął decyzję najlepszą dla swoich ludzi. Nikt nie będzie miał mu za złe odwrotu, jeśli osądził, że jego ludzie są masakrowani, że przegrywają z kretesem.

- Żołnierze Imperium, odwrót! – krzyknął. – Natychmiast się wycofać!

Kilku imperialnych żołnierzy podniosło na niego pytające spojrzenia, lecz Thanos wiedział, że usłuchają go. Szkolono ich, by nie sprzeciwiać się żadnemu rozkazowi.

Żołnierze zeskakiwali z dachu jeden za drugim i zmierzali w stronę wozów, a mężczyźni walczący z rewolucjonistami na drodze i w chatach wycofywali się, odpierając wroga.

Ujrzawszy, że jego ludzie są bezpieczni, Thanos miał właśnie do nich dołączyć, gdy jakiś cichy odgłos za jego plecami zwrócił jego uwagę. Obejrzał się i zobaczył młodego rewolucjonistę. W jednej dłoni dzierżył miecz, a w drugiej włócznię.

Thanos dobył miecza i zbliżył się do niego o krok.

- Nie chcę wyrządzić ci krzywdy – powiedział.

Młodzian rzucił się na niego z krzykiem. Grotem włóczni mierzył prosto w jego serce.

Thanos obrócił się dokoła i wytrącił włócznię z dłoni swego przeciwnika. Młodzieniec ciął, lecz chybił i nim zdążył cofnąć rękę, Thanos rozciął ją.

- Nie chcę cię zabijać! – wykrzyknął znowu, dając ostrożnie krok w tył. – Odejdź, a przeżyjesz.

- Wszystko, co wychodzi z ust imperialnego żołnierza, jest łgarstwem! – odparł młodzian.

Krzyknął i zacisnął szczękę, i w mgnieniu oka atakował znów Thanosa.

- Wiem, żeś książę Thanos! – powiedział młodzian, pchając ku niemu mieczem.

- Zgadza się. A kim ty jesteś? – zapytał Thanos, blokując cios.

- Wyjawię ci me imię, gdy przeszyję mieczem twe serce – odparł młodzian.

- Muszę cię przestrzec, że nigdy nie przegrałem pojedynku.

Brwi młodziana powędrowały do góry, lecz Thanos nie ujrzał na jego obliczu strachu.

- Zawsze musi nadejść pierwszy raz! – odkrzyknął.

Młodzian rzucił się ku Thanosowi i ich miecze zetknęły się. Mierzyli się na siły, ostrze przy ostrzu. Thanos odepchnął go z krzykiem, lecz młodzian znów zaatakował. Thanos spostrzegł, że był silny. Napędzały go pewnie wściekłość, gniew i oddanie rewolucji.

Młodzian pchnął ku Thanosowi, lecz chybił, gdy ten usunął się z drogi.

Thanos nie chciał go zabić, lecz zdawało się, że młodzian nie ustanie, póki jeden z nich nie będzie martwy. W ułamku sekundy Thanos zdecydował, że spróbuje uciec.

Jednakże nim zdołał się odsunąć, młodzian rzucił się z mieczem na jego serce. Ten jednak przesunął się tak, że przeciwnik zatoczył się w przód.

Przeciwnik Thanosa przewrócił się, a jego własne ostrze zatopiło się w jego brzuchu.

Młodzian upadł na dach z jękiem i krzyknął, wyciągając miecz ze swego brzucha.

Thanos dał kilka kroków ku swemu wrogowi.

- Zabij mnie – powiedział młodzieniec, a w jego oczach błysnął strach.

Thanos patrzył na niego przez kilka chwil i ogarniało go uczucie coraz większego smutku. Wsunął miecz do pochwy i odwrócił się, by odejść.

- Umieram – jęknął młodzieniec.

Thanosa ogarnął przemożny smutek. Pokręcił głową.

- To prawda – odparł, widząc jak poważna jest rana na jego brzuchu i że nie można mu już pomóc.

- Nie rzekłem ci, jak mi na imię – jęknął młodzian.

Thanos skinął głową, czekając.

- Rzeknij więc – odparł. – a ja dopilnuję, by wszyscy wiedzieli, że zginąłeś honorowo.

- Na imię mi – rzekł z trudem. – Nesos.

Thanos spojrzał na niego z przerażeniem. Nesos. Brat Ceres.

I gdy Nesos osunął się martwy na dach, Thanos wiedział, że jego życie nigdy już nie będzie takie samo.