Kitabı oku: «Niewolnica, Wojowniczka, Królowa », sayfa 4
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ceres pędziła, lawirując dróżkami grodu, aż poczuła, że nogi dłużej jej już nie poniosą, aż płuca zaczęły palić ją tak, że miała wrażenie, iż lada chwila pękną, aż miała całkowitą pewność, że handlarz niewolników nigdy jej nie odnajdzie.
Osunęła się wreszcie na ziemię w jednej z bocznych uliczek pośród śmieci i szczurów i otoczyła kolana rękoma. Po rozpalonych policzkach strumieniami spływały jej łzy. Ojciec wyjechał, matka zamierzała ją sprzedać – nie miała już nikogo. Jeśli pozostanie na ulicy i będzie na niej sypiała, umrze w końcu z głodu albo zamarznie na śmierć, gdy nadejdzie zima. Być może tak byłoby najlepiej.
Wiele godzin siedziała i płakała, aż opuchły jej oczy, a zmysły zmąciła rozpacz. Dokąd się teraz uda? Jak zdobędzie złoto, by przetrwać?
Upłynęło już wiele godzin, gdy zdecydowała się powrócić do domu, zakraść się do szopy, zabrać kilka mieczy, które tam pozostały i sprzedać je w pałacu. I tak spodziewali się jej dziś. W ten sposób zyska złota choćby na kilka dni, aż obmyśli lepszy plan.
Weźmie też miecz, który ofiarował jej ojciec, a który ukryła pod podłogą szopy. Tego jednak nie sprzeda, o nie. Musiałaby chyba spojrzeć śmierci w oczy, by oddać podarek od ojca.
Ruszyła biegiem do chaty, bacznie wypatrując po drodze znajomych twarzy i wozu handlarza niewolników. Gdy dobiegła do ostatniego pagórka, podkradła się za rzędem chat i wyszła ostrożnie na pole, na paluszkach przemierzając spieczoną ziemię i wypatrując uważnie matki.
Poczuła ukłucie winy na wspomnienie o tym, jak ją pobiła. Nie chciała nigdy wyrządzić jej krzywdy, nawet po tym, jak okrutną okazała się kobietą. Nawet wtedy, gdy serce Ceres pękło tak, że nie dało się go już pozbierać.
Stanęła za szopą i zajrzała do środka przez szczelinę w ścianie. Ujrzawszy, że nikogo w niej nie ma, weszła do ciemnego wnętrza i zebrała miecze. Jednakże w chwili, gdy miała unieść deskę, pod którą skryła miecz, usłyszała dobiegające z zewnątrz głosy.
Gdy podniosła się i zerknęła przez niewielką szparę w ścianie, ku swemu przerażeniu ujrzała matkę i Sartesa, idących w kierunku szopy. Matka miała podbite oko i sińca na policzku. Widząc, że kobieta żyje i ma się dobrze, Ceres niemal się uśmiechnęła, wiedząc, że to jej sprawka. Cały gniew wezbrał w niej na nowo, gdy wspomniała sobie, że matka chciała ją sprzedać.
- Jak przyłapię cię na wynoszeniu Ceres jadła, wychłostam cię, słyszysz? – burknęła matka, mijając z Sartesem drzewo babki Ceres.
Sartes milczał i matka zdzieliła go w twarz.
- Słyszysz, chłopaku? – powiedziała.
- Tak – odparł Sartes, patrząc w dół ze łzą w oku.
- A jeśli kiedykolwiek ją zobaczysz, przyprowadź ją do domu, a ja spuszczę jej lanie, którego nigdy nie zapomni.
Ruszyli znów w stronę szopy i serce Ceres biło nagle jak oszalałe. Chwyciła miecze i pomknęła ku tylnemu wyjściu najszybciej i najciszej, jak potrafiła. W chwili, gdy wyszła, drzwi z przodu szopy otwarły się z trzaskiem, a Ceres oparła się o zewnętrzną ścianę i nasłuchiwała. Rany na plecach po pazurach omnikota zapiekły.
- Kto tam jest? – zapytała matka.
Ceres wstrzymała oddech i zacisnęła mocno powieki.
- Wiem, że tam jesteś – odezwała się matka i umilkła, czekając. – Sartesie, sprawdź, czy nikogo nie ma za szopą. Drzwi są uchylone.
Ceres przycisnęła miecze do piersi. Usłyszała kroki zbliżającego się do niej Sartesa. Drzwi otwarły się ze skrzypieniem.
Sartes otworzył szeroko oczy, gdy ją spostrzegł, i wciągnął gwałtownie powietrze.
- Jest tam ktoś? – zapytała matka.
- Eee… nie – odrzekł Sartes, a oczy zamgliły mu się od łez, gdy napotkał spojrzenie Ceres.
Ceres wypowiedziała bezgłośne „dziękuję” do brata, a Sartes gestem dłoni nakazał jej, by uciekła.
Dziewczyna skinęła głową i z ciężkim sercem wyrwała przed siebie w stronę pola, a tylne drzwi szopy zamknęły się z trzaskiem. Później wróci po swój miecz.
*
Zlana potem, wygłodzona i wycieńczona Ceres zatrzymała się przed pałacem z mieczami w ręku. Wartownicy rozpoznali, że to ona nosi miecze swego ojca i przepuścili ją bez zadawania pytań.
Ruszyła spiesznie przez brukowany dziedziniec i skręciła ku kamiennej chacie kowala, skrytej za jedną z czterech wież. Weszła do środka.
Przy kowadle, przed huczącym paleniskiem stał kowal, uderzający młotem w rozgrzane ostrze. Skórzany fartuch chronił jego odzienie przed fruwającymi wszędzie iskrami. Troska na jego twarzy sprawiła, że Ceres zaczęła się zastanawiać, co się stało. Ten serdeczny, pełen werwy mężczyzna w średnim wieku rzadko kiedy czymś się frasował.
Nim spostrzegł Ceres, pochylał nisko łysą, spoconą głowę.
- Witaj – powiedział, gdy ją zobaczył i skinął głową ku warsztatowi, wskazując, by położyła tam miecze.
Ceres przeszła przez gorące, zadymione pomieszczenie i położyła oręż. Metal stuknął o spalone, podniszczone drewno.
Wyraźnie czymś zaniepokojony mężczyzna pokręcił głową.
- O co chodzi? – zapytała Ceres.
Podniósł na nią zatroskane oczy.
- Że też choroba zmogła go właśnie dziś – wymamrotał.
- Bartholomewa? – zapytała Ceres, widząc, że młodego orężnika nie ma na jego zwykłym miejscu, gorączkowo przygotowującego kilka ostatnich sztuk orężu nim rozpoczną się ćwiczenia.
Kowal odłożył młot i spojrzał na nią z poirytowanym wyrazem twarzy. Jego krzaczaste brwi zmarszczyły się.
Pokręcił głową.
- I to akurat w dzień ćwiczeń – rzekł. – I to nie byle jaki – wetknął ostrze w rozżarzone węgle w palenisku i rękawem tuniki otarł spływający po czole pot. – Dziś możnowładcy ćwiczą się z mistrzami boju. Król osobiście wybrał dwunastu spośród nich, by ćwiczyli się do Jatek. Trzech z nich będzie w nich walczyło.
Ceres rozumiała, czemu mężczyzna się niepokoi. Jego obowiązkiem było zapewnienie orężników, w przeciwnym razie mógł utracić pracę. Setki kowali z chęcią zajmą jego miejsce.
- Król nie uraduje się, gdy ujrzy, że brakuje jednego z orężników – powiedziała.
Kowal oparł dłonie o swe grube uda i potrząsnął głową. Wtem do kuźni weszło dwóch żołnierzy imperialnych.
- Przyszliśmy po broń – odezwał się jeden z nich, mierząc Ceres gniewnym spojrzeniem.
Choć dziewczętom nie broniono pracować w kuźni, krzywo na to spoglądano, gdyż uważano ją za miejsce dla mężczyzny. Ceres przywykła jednak do ironicznych uwag i nienawistnych spojrzeń, gdy dostarczała oręż do pałacu.
Kowal podniósł się i podszedł do trzech drewnianych cebrów, w które zatknięta była broń gotowa do zaniesienia na arenę ćwiczebną.
- To pozostały oręż, którego zażądał na dziś jego wysokość – powiedział do imperialnych żołnierzy.
- A gdzie orężnik? – zapytał jeden z nich.
Kowal otworzył usta, by odpowiedzieć i w tej chwili Ceres przyszło coś do głowy.
- Tu jestem – powiedziała, czując jak wzbiera w niej ekscytacja. – Zastępuję Bartholomewa dziś i do czasu, aż wydobrzeje.
Żołnierze patrzyli na nią przez chwilę zaskoczeni.
Ceres zacisnęła mocno wargi i dała krok naprzód.
- Całe me życie pracowałam wespół z ojcem i z pałacem, wykuwając miecze, tarcze i wszelakiego rodzaju broń – powiedziała.
Nie wiedziała, jakim sposobem zebrała się na odwagę, lecz uniosła dumnie głowę i spojrzała żołnierzom prosto w oczy.
- Ceres… – zaczął kowal, patrząc na nią ze współczuciem.
- Sprawdźcie, czy się nadaję – rzekła z determinacją, chcąc, by sprawdzili jej umiejętności. – Nikt poza mną nie może zastąpić Bartholomewa. A jeśli orężnik się dzisiaj nie zjawi, czy nie rozgniewa to króla?
Ceres nie była tego pewna, lecz pomyślała, że żołnierze i kowal zrobią niemal wszystko, by król był zadowolony. Szczególnie dzisiaj.
Żołnierze spojrzeli na kowala, a kowal na nich. Mężczyzna zamyślił się na chwilę. I kolejną. Wreszcie skinął głową. Rozłożył na stole różne rodzaje oręża, po czym gestem dłoni nakazał Ceres mówić.
- Mówże zatem, Ceres – powiedział kowal z błyskiem w oku. – Znając twego ojca, najpewniej nauczył cię wszystkiego, czego nie powinnaś wiedzieć.
- A nawet więcej – odparła Ceres, uśmiechając się w duchu.
Podchodziła po kolei do każdej z broni i objaśniała w wielkim szczególe, kiedy której się używa i jakie mają zalety, i dlaczego w pewnym rodzaju walki jedna lepsza jest od drugiej.
Gdy zamilkła, żołnierze spojrzeli na kowala.
- Sądzę, że lepiej, by orężnikiem była dziewczyna, niż by nie było go wcale – powiedział kowal. – Pozwólcie nam pomówić z królem. Być może zgodzi się, widząc, że to jedyne wyjście.
Ceres uradowała się tak bardzo, że niemal zarzuciła ramiona na szyję kowala, gdy ten mrugnął do niej. Żołnierze nadal zdawali się niechętni temu pomysłowi, lecz nie widząc innego rozwiązania, zgodzili się, by Ceres poszła z nimi.
Wyszła za nimi tylnymi drzwiami na pałacowe tereny ćwiczebne. Ceres była nawykła do szczęku stykających się mieczy, chrząknięć mistrzów boju i unoszącego się w powietrzu zapachu potu, skóry i metalu. Wyjątkowy był jednak widok ćwiczących się pośrodku placu możnowładców. Odziani byli w swe wymyślne, wypolerowane zbroje i wyglądali, jak gdyby przydała im się lekcja władania mieczem – albo i tysiąc takich lekcji. Ceres pomyślała, że to nie miejsce dla nich. Odrazą napawał ją widok lordów, hrabiów i dostojników na terenach ćwiczebnych, którzy przypatrywali się, jedząc i popijając ze złotych kielichów. Powinni powrócić na swe wyrafinowane uczty, pomyślała. A nie udawać, że są odważni i honorowi.
Jednak jeden z nich wyróżniał się: był to Thanos. Przypatrując się mu w walce, spostrzegła, że porusza się prędko, z gracją i zręcznością. Ku swemu zaskoczeniu zauważyła, że jest niemal tak wprawny, jak Brennius; i nie miał na sobie zbroi podobnej do pozostałych członków królewskiego rodu. Także jego włosy wyglądały inaczej: nie były ściągnięte gładko w niski kucyk. Niesforne ciemne kędziory podskakiwały wokół jego twarzy z każdym ruchem.
Ceres nachmurzyła się. Może i znał się nieco na walce, ale był najwynioślejszym spośród rodu królewskiego. Zawsze patrzył spode łba na kogoś lub na coś i nigdy nie chciał w niczym uczestniczyć.
Strażnicy poprowadzili ją przed tron, a gdy kowal przedstawił ją królowi jako zastępcę orężnika, król zawahał się, po czym zaśmiał się cicho, zerkając na siedzących po obu jego stronach doradców. Ceres nie podobało się, że patrzy na nią jak na kłopot, którego należy się pozbyć. Wyraz twarzy króla jednak zmienił się w mig i mężczyzna rozpromienił się, jak gdyby do głowy przyszła mu najświetniejsza myśl na świecie.
- Skoro nikt inny nie może go zastąpić, musi być tak, jak rzekłeś – powiedział król do kowala. – Ceres, będziesz służyć pomocą księciu Thanosowi.
Król wyrzekł te słowa w taki sposób, że Ceres pomyślała, iż to kara albo sposób, by zawstydzić księcia Thanosa, lecz nie dbała o to. Choć nie uszczęśliwiała jej myśl, że będzie orężnikiem Thanosa, została komuś przydzielona i teraz mogła wykazać się swymi umiejętnościami na królewskim dworze. Żadnej dziewczynie nigdy na to nie przyzwolono.
Pokłoniła się królowi i mijając kowala zerknęła na niego. Mężczyzna skinął głową niemal z dumą, po czym ruszył z powrotem do kuźni.
Jeden ze strażników poprowadził Ceres do stojącego przy stole Thanosa. Gdy młodzian spostrzegł ją, jego twarz spochmurniała jeszcze bardziej.
- Znakomicie – wymamrotał, patrząc przez plac na swego wuja, jak gdyby chciał ukatrupić go spojrzeniem. Król posłał Thanosowi przebiegły uśmieszek, który utwierdził Ceres w przekonaniu, że przypisanie jej Thanosowi było jakiegoś rodzaj karą.
Thanos stanął przed Ceres i dziewczyna spostrzegła, że rozchylone poły jego koszuli ukazują nieduże kępki kręconych czarnych włosów na muskularnej piersi. Zaparło jej dech. Thanos spojrzał na nią, a gdy ich oczy się spotkały, spostrzegła, że spojrzenie ma głębokie, a tęczówki ciemniejsze od najczarniejszej sadzy. Nie onieśmielał jej jednak. Po prawdzie, jego głębokie spojrzenie przyciągało ją do niego tak, że nie potrafiła oderwać od niego oczu.
Gdy Thanos odwrócił wzrok, Ceres mogła wziąć oddech i pomyśleć jasno; postanowiła pokazać mu, że zna się na rzeczy.
- Powinienem chyba zawierzyć ci, skoro kowal wypowiada się o tobie tak pochlebnie – powiedział Thanos, gdy Ceres układała jedną broń za drugą na drewnianym stole.
Zaskoczyło ją to, że choć była dziewczyną i choć Thanos bez wątpienia był wystarczająco bystry, by domyślić się, że jego wuj zakpił sobie z niego okrutnie, dał jej szansę.
- Zrobię, co w mej mocy, panie – rzekła, kładąc na stole miecz.
Thanos zerknął na nią, a jego spojrzenie było zbyt głębokie, by mogła czuć się swobodnie.
- Nie ma potrzeby używać takich tytułów. Mów mi Thanos – powiedział.
Raz jeszcze zaskoczyło ją jego swobodne podejście. Czyżby źle go oceniła? Czyżby nie był aroganckim, zapatrzonym w siebie, niewdzięcznym młodzieńcem, za którego go miała?
Gdy rozłożyła już cały oręż, jeden z imperialnych żołnierzy powtórzył reguły walk. Wpierw będą patrzeć, jak kilku mistrzów boju się ćwiczy, a później nadejdzie ich kolej. Żołnierz wywołał Luciousa, muskularnego lecz raczej wątłego młodzieńca o jasnych włosach, który podszedł do mistrza boju. Thanos pochylił się.
- Wątpię, by Lucious wytrwał długo – wyszeptał.
- Dlaczego tak mówisz? – zapytała Ceres, zastanawiając się, dlaczego miałby powiedzieć jej – obcej osobie – coś takiego o jednym z członków królewskiego rodu.
- Przekonasz się.
Prawy kącik ust Thanosa uniósł się, a Ceres spodobało się, że mówi z nią jak z równą sobie.
Jeszcze zanim rozpoczęła się walka, Ceres wiedziała, że Thanos ma rację. Lucious trzymał stopy zbyt blisko siebie, lekko zaciskał dłoń na rękojeści, a jego oczy były zbyt rozbiegane. Upokorzeniem – mówiąc delikatnie – byłoby dla niego przegrać szybko z wojownikiem, naprzeciw którego stał.
Gdy miecze zetknęły się po raz pierwszy ze szczękiem, Ceres podniosła oczy na zaciągnięte chmurami niebo i nie odwracała wzroku, słuchając pochrząkiwań i brzęku kling. Walka trwała już chwilę i Ceres zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie osądziła Luciousa zbyt surowo. Radził sobie wszak w tej walce.
Jednak gdy po kilku minutach Lucious zaczął krzyczeć, a publika szeptać między sobą, nie mogła się powstrzymać i spojrzała znów na walczących. Lucious leżał na ziemi, w jednej dłoni trzymając klingę miecza, a w drugiej jego rękojeść, i z trudem odpychał miecz mistrza boju od swojej twarzy. Po ręce spływała mu krew i piszczał, błagając, by ta runda dobiegła końca.
- Dosyć! – powiedział wreszcie król i mistrz boju odsunął się.
Orężnik Luciousa podbiegł do niego i podał mu dłoń, lecz ten odepchnął ją.
- Sam potrafię wstać! – wycedził przez zaciśnięte zęby, dysząc ciężko i ciskając przekleństwami.
Lucious złapał ranioną dłoń drugą ręką i przetoczył się na brzuch, po czym wstał.
- Mówiłem, że tego nie chcę! – wrzasnął do króla. – Popatrzcie, co się stało! Zrobiliście ze mnie głupca!
Ruszył szybkim krokiem przez plac i zniknął w łukowatym wejściu do pałacu. Większość dostojników królewskich zamilkła, lecz kilku się roześmiało.
- Lucious zawsze urządza widowisko – powiedział Thanos, przewracając oczyma.
- W następnej walce zmierzą się Thanos i Oedifus – oznajmił żołnierz.
- Jesteś gotowa? – zapytał Thanos Ceres.
- Tak. A ty? – odparła.
Zamilkł na chwilę i rzucił jej spojrzenie z ukosa, po czym odezwał się:
- Zawsze. Zacznę z trójzębem i tarczą.
Podała mu tarczę, a gdy umocował ją na ręce, także trójząb. Tętno jej przyspieszyło, gdy patrzyła, jak wychodzi na środek areny ćwiczebnej. Miała nadzieję, że zwycięży, lecz gotowała się na jego wielce prawdopodobną porażkę. Mistrza boju nie pokonywało się ot, tak sobie, szczególnie, że – jak przypuszczała Ceres – członkowie rodu królewskiego nie odebrali zbyt wielu lekcji walki.
Mistrz boju równał się z Thanosem wzrostem, lecz mięśnie miał bardziej wypukłe, niemal monstrualnych rozmiarów, spostrzegła Ceres. Jego ręce pokrywały blizny, twarz miał zniekształconą od dawnych, źle zagojonych ran i powarkiwał na Thanosa jeszcze zanim rozpoczęła się walka.
Już po pierwszym uderzeniu Thanosa Ceres stwierdziła, że jest znakomitym wojownikiem. Walka trwała i choć mistrz boju starał się jak tylko mógł, nie potrafił zadać mu ciosu. Thanos uchylał się szybko i atakował niczym wąż, a zarazem posiadał siłę omnikota. Nie tylko zdawał się odczytywać myśli swego przeciwnika, lecz jego stopy poruszały się z lekkością wprawnego tancerza.
Thanos był o krok przed swym przeciwnikiem przez całą walkę, wzbudzając entuzjazm publiki. Ceres oceniła, że trójząb był dla niego doskonałym wyborem, lecz po sposobie, w jaki się poruszał, oceniła, że to długi miecz przyniósłby mu zwycięstwo.
Mistrz boju przykucnął i przesunął nogą po piasku szybkim, kolistym ruchem i uderzył w nogi Thanosa, który runął na plecy. Skoczył natychmiast na nogi, lecz jego trójząb upadł kilka stóp dalej.
Nim zdążyła się zastanowić, Ceres chwyciła długi miecz i krzyknęła:
- Thanosie!
Zerknął na nią, a ona rzuciła mu miecz. Thanos schwycił go w powietrzu i nie zatrzymawszy się nawet na chwilę ze wszystkich sił natarł na mistrza boju. Ostrza zetknęły się ze sobą i wokoło posypały się iskry. Patrząc, jak mięśnie na twarzy i szyi Thanosa naprężają się, Ceres zacisnęła dłonie i wstrzymała oddech.
Mistrz boju prychał i dyszał, cofając się, a z ust pryskała mu ślina, lecz Thanos nie ustawał. Miast tego wytrącił mu miecz z dłoni, pchnął go na ziemię i sam stanął nad nim, przykładając mu ostrze do gardła.
Ceres krzyczała radośnie wraz z resztą zebranych z szeroko otwartymi oczyma i sercem tłukącym się w piersi.
Thanos podniósł wzrok na króla z kamienną twarzą, a monarcha zmrużył oczy, pochylił się i wyszeptał coś do siedzącego obok doradcy. Wuj skinął głową i Thanos opuścił miecz i zszedł z areny ćwiczebnej.
Podszedł do Ceres, patrząc na nią z nowym podziwem i zadziwieniem. Przypatrywał się jej bacznie przez kilka sekund, dysząc ciężko. Wreszcie odezwał się:
- Skąd wiedziałaś, którą broń mi rzucić? – zapytał, ocierając chustką pot z czoła.
- Przez sposób, w jaki się poruszałeś – odrzekła. – zdało mi się, że długi miecz będzie dla ciebie właściwy.
Oddychając nadal ciężko, patrzył na nią uważnie i skinął głową.
Po czym przeszedł przez pole ćwiczebne i wszedł do pałacu. Przez chwilę Ceres nie wiedziała, co sądzić o jego osobliwym zachowaniu i braku dalszych poleceń. Czy miała tu zostać? Czy też pójść sobie? Postanowiła poczekać, aż pozwolą jej odejść.
Po kilku minutach, gdy rozpoczęła się już kolejna runda, podszedł do niej posłaniec.
- To dla ciebie, pani – rzekł, wyciągając w ręce sakiewkę. – Zapłata od księcia Thanosa. Jeśli na to przystaniesz, zostaniesz najęta jako nowy orężnik księcia. Książę prosi, byście spotkali się w tym miejscu nazajutrz godzinę po wschodzie słońca.
Ceres wyciągnęła rękę i wzięła sakiewkę. Otworzywszy ją ujrzała w niej pięć sztuk złota. Z początku, zaskoczona i przejęta radością, zaniemówiła, lecz gdy posłaniec ponownie zapytał, czy się zgadza, przystała na to.
- Możesz teraz odejść, pani – powiedział, po czym obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w stronę pałacu.
- Dziękuję – rzekła, zdając sobie sprawę, że mówi w powietrze. Podniosła wzrok ku wschodniej wieży i ujrzała, że na balkonie stoi Thanos i przypatruje się jej. Skinął do niej i uśmiechnął się, po czym zniknął w środku.
Ceres opuściła pałacowe ziemie z lekkim sercem i ruszyła w stronę domu po swój miecz. Zamierzała także w tajemnicy oddać to złoto braciom, tak, by jej matka się nie dowiedziała, i pożegnać się z nimi ostatecznie.
Wreszcie ktoś jej chciał.
Wreszcie miała dom.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ceres, której zaschło w gardle, zajrzała ostrożnie przez na wpół otwarte okiennice, wypatrując uważnie matki. Przybiegła do domu w spadającym na Delos zmierzchu, który musnął pogodne niebo różem i lawendą. Chęć oddania złota braciom pchała ją do przodu. Brzuch bolał ją z głodu i zastanawiała się, czy za jedną z monet nie nabyć jadła, ale lękała się, że na targowisku spotka matkę.
Nasłuchując, zajrzała głębiej do ciemnej chaty. W środku nie było nikogo. Gdzie podziali się Nesos i Sartes? O tej porze zwykle byli w chacie, a matki nie było. Może jeśli wpierw zabierze miecz, jej bracia zdążą w tym czasie powrócić.
Zakradła się po cichu na tył chaty, minęła drzewo swej babki i ruszyła w stronę szopy. Drzwi zaskrzypiały, gdy je otwierała. Weszła do środka dusznej szopy i ruszyła prosto w jeden z kątów. Klęcząc na podłodze, podniosła jedną z desek i sięgnęła po miecz. Odetchnęła z ulgą, widząc, że wciąż tam jest.
Przez chwilę siedziała i podziwiała jego piękno, połączenie metali, błyszczące, cienkie, nieskalane jeszcze ostrze, złotą rękojeść ozdobioną wężami. Wykuty był na północną modłę – tak rzekł jej ojciec. Będzie nosiła go z honorem, mając zawsze w pamięci wielką miłość, jaką ją darzył.
Wsunęła go do pochwy, którą przytroczyła do pasa i wyszła na zewnątrz.
Ujrzawszy, że nikogo tam nie ma, przeszła znów na przód chaty i tym razem weszła do środka. W chacie było ciemnawo, nie rozpalono w palenisku, a na stole piętrzyły się owoce, warzywa, mięsiwo i wszelakie wypieki, bez wątpienia opłacone złotem ze sprzedaży Ceres. Ich smakowita woń roznosiła się po izbie. Dziewczyna podeszła do jadła, podniosła bochen chleba i wgryzając się w niego, oderwała kilka kęsów. Od kilku dni ściskało ją w żołądku z głodu.
Wiedząc, że nie pozostało jej już wiele czasu, Ceres pospieszyła do piętrowego łoża Nesosa i wsunęła sakiewkę ze złotem pod jego siennik. Znajdzie ją, gdy powróci wieczorem i nie wątpiła, że zachowa to w tajemnicy przed matką. Ceres zamrugała, próbując powstrzymać łzy i zastanawiając się, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzy tak drogich jej braci. Serce ścisnęło jej się na myśl o Rexusie. Czy zapomni o niej?
Podskoczyła ze strachu raptownie, gdy drzwi otwarły się z trzaskiem. Ku jej przerażeniu do środka wszedł lord Blaku.
Mężczyzna uśmiechnął się paskudnie, triumfalnie.
- No proszę, czy to nie nasz zbieg? – powiedział, a jego górna warga rozciągnęła się, odsłaniając pożółkłe zęby. Izbę wypełnił smród potu.
Dając kilka kroków w tył, Ceres zrozumiała, że musi się stąd wydostać, i to szybko. Sądząc, że zdoła wymknąć się przez okno w izbie rodziców, wypuściła z rąk bochen chleba i pomknęła jak strzała w stronę tylnych drzwi.
Jednak gdy dotarła do progu, stanęła w nim jej matka. Ceres wpadła na nią.
Kątem oka Ceres spostrzegła, że matka ma na sobie nową suknię z najlepszego jedwabiu i że roztacza się wokół niej woń kwiatowych perfum.
- Naprawdę sądziłaś, że pobijesz mnie, aż stracę przytomność, zabierzesz moją zapłatę i ujdzie ci to na sucho? – spytała nienawistnie, chwytając Ceres za włosy i ciągnąc tak mocno, że Ceres aż krzyknęła.
Zabierzesz moją zapłatę? Wtem wszystko zrozumiała. To oczywiste, że jej matka nie sprzymierzałaby się z handlarzem, gdyby wiedziała, że odebrał złoto, które dał jej za Ceres. Najpewniej powiedział jednak jej matce, że to ona je wzięła i uciekła. Matka leżała wszak bez przytomności, gdy mężczyzna zabrał sakiewkę z pięćdziesięcioma pięcioma sztukami złota.
Nim Ceres zdołała cokolwiek wyjaśnić, matka zdzieliła ją w twarz i pchnęła tak, że upadła na podłogę. Następnie kopnęła Ceres w brzuch swymi nowymi spiczastymi butami.
Ceres odebrało oddech. Zmusiła się jednak, by stanąć na nogi i już miała skoczyć na matkę, gdy nagle handlarz chwycił ją od tyłu. Ścisnął tak mocno, że była pewna, iż rany na jej plecach znów się otworzyły.
Kopała i krzyczała, szarpała się i drapała, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku tłustego starca. Mężczyzna przeniósł ja przez izbę ku drzwiom.
- Zaczekajcie! – krzyknęła matka.
Podeszła do nich i oplotła chciwymi palcami miecz Ceres.
- Co to jest? – zapytała, a w jej oczach błysnął gniew.
Nie poddając się, Ceres kopnęła matkę w łydkę najmocniej, jak tylko potrafiła, a handlarz nadal ją dusił.
Matce spurpurowiała twarz i walnęła Ceres w brzuch z siłą tak wielką, że dziewczyna pomyślała, iż chyba zwróci te kilka kęsów chleba, które zdążyła przełknąć.
- To mój miecz – powiedziała jej matka.
Ceres wiedziała, że matka pozna, ile wart jest ten miecz i że nie pozwoli pod żadnym pozorem, by handlarz zabrał go ze sobą.
- Zapłaciłem za dziewkę i to, co znajduje się przy niej, należy do mnie – uśmiechnął się szyderczo lord Blaku.
- Nie miała przy sobie miecza, gdy wam ją sprzedawałam – odparowała matka, majstrując palcami przy mieczu, próbując go odtroczyć.
Lord Blaku warknął i rzucił Ceres o stół w izbie kuchennej w taki sposób, że uderzyła głową o jego rant. Przez jej skroń przeszedł ostry ból i zakręciło jej się w głowie. Leżąc na podłodze usłyszała krzyki matki i trzask rzucanych po izbie mebli. Podniosła powieki, usiadła i zobaczyła, jak handlarz stoi nad jej matką i zamierza się na jej głowę krzesłem.
- Ceres, pomóż mi! – krzyknęła matka, lecz Ceres nie miała już sił.
Ledwie będąc w stanie się poruszyć, Ceres zaczęła iść na czworakach w stronę drzwi. Przekroczyła próg i z trudem stanęła na nogi. Nie miała jednak czasu. Czuła, że lord Blaku próbuje ją złapać, że jego oczy wwiercają się w jej plecy. Jeśli miała mu uciec, musiała się pospieszyć. Jej ciało nie poruszało się jednak tak zręcznie, jak by chciała.
Serce jej kołatało, gdy kuśtykając szła przez podwórze. Dotarła do zakurzonej drogi, myśląc, że jest już wolna.
Wtem lord Blaku krzyknął za nią. Usłyszała trzask bicza i poczuła, jak gruby, skórzany sznur oplata się wokół jej szyi. Mężczyzna szarpnął ją w tył i Ceres – ze ściśniętym gardłem i nabrzmiałą od krwi głową – runęła jak długa na ziemię. Chwyciła za sznur i próbowała go poluzować, lecz był opleciony zbyt ciasno. Wiedziała, że straci przytomność, jeśli nie zaczerpnie powietrza, lecz nie mogła tego zrobić.
Lord Blaku podniósł ją, przerzucił sobie przez ramię i wrzucił na tył wozu. Z wolna wszystko wokoło zaczął okrywać mrok. Coraz gęstszy.
Mężczyzna szybko skuł łańcuchem jej kostki i przeguby dłoni i odplątał bicz z jej szyi.
Rzężąc i dysząc chwytała łapczywie powietrze. Wszystko wokoło pojaśniało znów i oddychając z trudem, Ceres poczuła bijący od handlarza odór.
Wyrwał miecz z jej pasa i przypatrywał mu się przez chwilę.
- W rzeczy samej, wspaniała robocizna – powiedział. – Miecz należy teraz do mnie, a ja go przetopię.
Ceres wyciągnęła rękę po miecz swego ojca. Łańcuchy zabrzęczały, lecz mężczyzna odepchnął jej dłoń i wyskoczył z wozu.
Ruszył na powrót do chaty, a gdy z niej wyszedł, trzymał w dłoni sakiewkę ze złotem, którą Ceres zostawiła braciom.
Wóz zakołysał się, gdy lord Blaku wszedł do środka, a gdy smagnął konie biczem, koła zaczęły się obracać, trzeszcząc. Wóz potoczył się po drodze, a Ceres utkwiła spojrzenie w czarnym już niemal niebie, patrząc na sylwetki przelatujących ptaków. Po jej policzku spłynęła łza, lecz dziewczyna ani pisnęła. Nie miała siły płakać. Teraz wszystko zostało jej odebrane. Jej zapłata. Jej miecz. Jej rodzina. Jej wolność.
A gdy nazajutrz o poranku nie stawi się w pałacu, by pracować dla księcia Thanosa, straci wszystko.