Kitabı oku: «Niewolnica, Wojowniczka, Królowa », sayfa 8

Yazı tipi:

Wtem jego spojrzenie spoczęło na Ceres.

Poczuła ucisk w żołądku, gdy ruszył w jej stronę ciężkim krokiem, wskazując na nią palcem.

- Ty! – krzyknął. – Ty będziesz ze mną walczyć!

Ceres czuła, że go zwycięży, lecz nie chciała przyjąć wyzwania z obawy, by nie zadać mu krzywdy ani nie ośmieszyć go na oczach innych. Podejrzewała, że jeśli zrobi z niego głupca, młodzian zatroszczy się o to, by wyrzucono ją z pałacu.

- Nie chcę was urazić, lecz nie mogę z wami walczyć – odpowiedziała.

- Będziesz ze mną walczyć! – odparł Lucious. – Rozkazuję ci, byś ze mną walczyła.

Ceres rozejrzała się po pozostałych. Niektórzy z nich kręcili głowami, inni odwracali wzrok, a Stephania posłała jej nikczemny uśmiech. Czy mogła nie usłuchać jego rozkazu? Co wtedy by się stało? Czy Lucious wyrzuciłby ją z pałacu? Rozsądek podpowiadał jej, że najpewniej tak właśnie by było.

- Rozkaz muszę zatem wykonać – rzekła, decydując, że lepiej będzie zgodzić się z nim niż mu się sprzeciwić.

Lucious się rozpromienił.

- Czy wpierw mogę jednak przynieść swój miecz od kowala? – zapytała Ceres, myśląc o mieczu swego ojca.

- Byle żywo, słabeuszu – odrzekł Lucious.

Zezłościły ją jego słowa, lecz nie pozwoliła, by obelgi rzucane przez pijanego tchórza dotknęły ją.

Radosna jak skowronek, gdyż wreszcie będzie mogła użyć swego miecza w walce, Ceres pobiegła co sił w nogach do chaty kowala. Znalazła oręż tam, gdzie go zostawiła. Popędziła co tchu z powrotem na arenę ćwiczebną i stanęła naprzeciw Luciousa, który czekał już z mieczem w dłoni.

Lucious spojrzał na miecz Ceres i zastygł ze zdumienia.

- Skąd taka dzieweczka jak ty ma taki oręż? – zapytał, patrząc na niego pożądliwymi oczyma.

- Mój ojciec mi go podarował.

- Musiał zatem być ogromnym głupcem – rzekł Lucious.

- A to niby dlaczego? – zapytała Ceres.

- Dziś cię zwyciężę, a wtedy twa broń będzie moja.

Lucious przyskoczył do Ceres i klingi ich mieczy zetknęły się. Choć Lucious nie był muskularny – a raczej patykowaty – był silny. Po zatrzymaniu kilku ciosów Ceres zaczęła wątpić w to, czy zdoła go zwyciężyć.

Uderzył znów, lecz Ceres go odparła. Miecz napierał na miecz i krążyli po arenie, utkwiwszy w sobie wzajemnie spojrzenia. W jego piwnych tęczówkach dostrzegała nienawiść do niej i zastanawiała się, cóż takiego zrobiła, by sobie na nią zasłużyć.

Lucious pchnął ją mocno, tak, że musiała cofnąć się kilka kroków, by się nie przewrócić, po czym uderzył od góry, a ona blokowała cios od dołu.

Wśród gapiów przeszedł cichy szmer podnieconych głosów.

Lucious rzucił się na nią i atakował, lecz Ceres cofnęła się i zachwiała nieco. Czoło zrosiły mu krople potu, a mięśnie ramion napięły się.

Wtem jednak jego oczy pociemniały i zamachnął się na nią bez zastanowienia. Ceres przeskoczyła nad klingą jego miecza i lądując na ziemi kopnęła go w brzuch tak, że młodzian upadł na plecy.

Przez chwilę nie poruszył się wcale i Ceres zaczęła się zastanawiać, czy nie utracił przytomności. Wtem jednak z jego ust dobył się przenikliwy pisk i Lucious usiadł. Wspierając się na mieczu stanął na nogi, mamrocząc coś pod nosem.

- Walczysz lepiej, niż sądziłem, to muszę przyznać – powiedział Lucious. – Lecz nie wykorzystywałem wszystkich mych sił. Teraz igraszki się skończyły i musisz zginąć, dzieweczko.

Krople potu spłynęły Ceres do oczu. Uniosła miecz i wzięła kilka głębokich oddechów. Czuła na sobie uporczywe spojrzenie Stephanii i tym bardziej zapragnęła zwyciężyć.

Lucious przypuścił szarżę z całych sił. Ceres udawała, że zetrze się z nim w bezpośrednim starciu, lecz w ostatniej chwili usunęła się na bok, kopiąc go w nogi. Lucious potknął się i upadł na brzuch.

Jego miecz prześlizgnął się po ziemi i zatrzymał kilka stóp dalej, po czym nastała zupełna cisza.

Lucious obrócił się na plecy. Ceres stanęła nad nim, przykładając mu do gardła czubek klingi swego miecza, czekając, aż żołnierz ogłosi zwycięzcę.

Żołnierz jednakże nie odezwał się.

Ceres podniosła wzrok, lecz imperialny żołnierz nadal milczał z beznamiętnym wyrazem twarzy.

Patrząc na nią wilkiem, Lucious podniósł się i splunął na ziemię obok jej stóp.

- Nie uznaję zwycięstwa dziewki – powiedział.

Ceres dała krok naprzód.

- Zwyciężyłam sprawiedliwie – odparła.

Lucious podniósł dłoń i zdzielił Ceres w twarz. Cios sprawił, że z piersi kilkorga obserwujących wyrwał się jęk. Nie zastanawiając się ani chwili, powodowana jedynie wściekłością i instynktem, Ceres także go uderzyła.

W chwili, gdy jej dłoń zetknęła się z jego twarzą, wiedziała już, że popełnia ogromny błąd; nie mogła jednak uczynić nic, by cofnąć ten uczynek. Wszyscy go widzieli i choć nie była pewna, jaka kara spotka ją za uderzenie arystokraty, wiedziała, że będzie poważna.

Położywszy dłoń na swym policzku Lucious spojrzał na nią szeroko otwartymi, zaskoczonymi oczyma i na kilka chwil czas stanął w miejscu.

- Pojmać ją! – wrzasnął, wskazując na nią palcem.

Ceres dała kilka niepewnych kroków w tył. Czas płynął, jak gdyby znalazła się w koszmarze. Jej umysł zdawał się jednak nie funkcjonować i nim zdołała choćby pomyśleć, co teraz zrobić albo rzec, dwóch żołnierzy pochwyciło ją za ręce.

Po chwili odciągali ją z dala od tego miejsca i od życia, które niemal już wiodła.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

- Rexusie!

Rexus obrócił się i zobaczył pędzącego ku niemu co sił w nogach Nesosa. Serce przepełniła mu trwoga. Nesosowi przydzielono ważną misję, Rexus wiedział więc, że skoro się tu zjawił, nie mogło to oznaczać nic dobrego.

Nesos zatrzymał się raptownie tuż przed Rexusem, wzniecając tuman kurzu. Wsparł ręce na kolanach i dyszał ciężko.

- Przybywam… z północnego Delos i… roi się tam od żołnierzy Imperium… mówią, że w życie wchodzą nowe prawa, zabierają… pierworodnych synów i zarzynają… każdego, kto się im sprzeciwi – wydukał pozbawiony tchu Nesos. Strużki potu spływały mu po twarzy.

Jego słowa zmroziły Rexusowi krew w żyłach. Poderwał się na równe nogi i puścił biegiem ku głównej bramie zamku. Musiał ostrzec innych.

- Za kolejny cel obiorą wschodnie Delos, później północne… i wreszcie południowe – mówił biegnący za nim Nesos.

Rexusowi przyszło coś na myśl.

- Zbierz kilkoro ludzi i roześlijcie wszystkie nasze gołębie z wieściami – powiedział. – Poproś, by najszybciej, jak to możliwe zebrali się przy Północnym Placu. Niech wezmą ze sobą tyle sztuk broni, ile tylko zdołają. Oswobodzimy pierworodnych synów, by mogli przyłączyć się do rebelii. Zbiorę sprzymierzeńców tutaj i natychmiast ruszę w drogę.

- Tak jest – odrzekł Nesos.

Oto się rozpoczyna, pomyślał Rexus, biegnąc ku pozostałym. Dziś sprzeciwią się opresji i będą uśmiercać w imię wolności.

W ciągu kilku chwil Rexusowi udało się zgromadzić przed kaskadami setkę mężów i pięćdziesiąt kobiet, czekających już na koniach z bronią w ręku. Objaśniając rewolucjonistom swój plan, dojrzał w ich oczach trwogę. Wiedział, że przestraszony wojownik nie zwycięży bitwy. Stanął więc przed nimi i odezwał się:

- W oczach każdego z was dostrzegam lęk przed śmiercią.

- A czy ty się jej nie lękasz? – krzyknął jeden z mężów spośród ciżby.

- Owszem. Nie chcę umierać. Lecz większy niż ten lęk odczuwam przed przeżyciem reszty mych dni na klęczkach – odrzekł. – Bardziej od śmierci lękam się tego, że nigdy nie zaznam wolności. A ci pierworodni synowie mogą pomóc nam ją uzyskać.

- A co z naszymi dziećmi? – zakrzyknęła jakaś kobieta. – Zostaną ukarane za naszą rebelię!

- Nie mam dzieci, lecz wiem, co znaczy lęk przed utratą kogoś bliskiego. Jeśli zwyciężymy, wasze dzieci i dzieci waszych dzieci nigdy nie poznają ucisku, jakiego my zaznaliśmy. Czy nie wolicie, by wasze dzieci naśladowały was w odważnych uczynkach, a nie tych powodowanych trwogą? – powiedział.

Wśród zebranych zaległa upiorna cisza. Dał się słyszeć jedynie huk spadającego wodospadu i sporadyczne rżenie któregoś z rumaków.

- Nie łudźcie się, że Imperium da wam wolność – rzekł Rexus. –

- Podobnie jak wielu spośród nas tutaj, popieram cię, przyjacielu – wykrzyknął jeden z mężów. – lecz czy sądzisz, że w istocie mamy szansę zwyciężyć w tej wojnie?

- Nie zwyciężymy dziś – mówił dalej Rexus. – Ani nawet jutro. Lecz wreszcie nam się to uda. Lud, który żąda wolności, w końcu ją zdobędzie.

Niektórzy pokiwali głowami, a kilku uniosło oręż w górę.

- Nas jest niewielu. Ich wręcz przeciwnie – odezwał się inny.

- My, uciemiężeni, przewyższamy liczebnie oprawcę sto do jednego, i gdy tylko zdobędziemy wystarczająco wielu sprzymierzeńców, zatriumfujemy!

- Nigdy nie pozwolą, byśmy zdobyli tron! – rzekła jakaś kobieta.

- Nie pozwolą? – odpowiedział Rexus. – Niepotrzebne nam przyzwolenie od żadnego króla, królowej czy możnowładcy, by wyrwać się spod ich jarzma. Dziś, i każdego kolejnego dnia, dajcie sobie przyzwolenie, by walczyć i odzyskać wolność!

Jeden za drugim rebelianci unosili broń do góry i wkrótce ich krzyki zagłuszyły huk wodospadu.

Rexus wiedział, że nadszedł już czas.

*

Rexus prowadził swych ludzi ku Delos. W uszach huczał mu tętent końskich kopyt, a jego myśli powędrowały ku Ceres. Zdała mu się tak drobna i wątła, gdy widział ją po raz ostatni, i serce niemal pękło mu z nadmiaru uczucia. Był głupcem, jak za każdym wcześniejszym razem – złożył na jej ustach jedynie prędki pocałunek, choć pragnął chwycić ją w ramiona i nigdy już nie puszczać.

Z grzbietu swego wierzchowca ujrzał w oddali pałac i dręczyła go myśl o Ceres samej pośród morza zepsucia, pośród wilków, z którymi walczyli. Jej życie było zagrożone na każdym kroku. Rexus pragnął popędzić niczym wicher i wyrwać ją z tego miejsca.

Odkąd sięgał pamięcią, pragnął poślubić Ceres; po prawdzie, sporą częścią jego motywacji, by przyłączyć się do rebelii stanowiło pragnienie, by ich dzieci mogły żyć w wolnym świecie. Jednakże za każdym razem, gdy ją widział, język plątał mu się w tysiące supłów i nie potrafił jej tego wyznać. Był głupcem.

Zmierzając ku niepewnemu losowi, nagle pojął, że kilka chwil temu nie rzekł rebeliantom prawdy. Jego największym lękiem nie było życie na klęczkach. Najbardziej lękał się, że Ceres będzie do tego zmuszona i że nigdy nie otrzymają szansy, by wieść wspólne życie.

*

Rexus dotarł ze swymi oddziałami na Północny Plac. Ciężka mgła snuła się gęsto wokół nich i Delos sprawiało wrażenie wymarłego grodu. Wyprawa okazała się bardziej makabryczna, niż byłby w stanie sobie wyobrazić – trupy twarzami zwrócone do ziemi, powykręcane w nienaturalnych pozycjach, łkające matki trzymające w ramionach martwe dzieci, splądrowane chaty, krew płynąca po wybrukowanych drogach.

Rexus wiedział, że to dopiero początek.

Zwiadowca, którego posłał przodem, doniósł mu, że na placu znajduje się ponad tysiąc żołnierzy imperialnych – choć przez tę mgłę trudno było cokolwiek dojrzeć. W tej chwili żołnierze gotowali się, by zasiąść do posiłku, chwila na atak była zatem znakomita.

Rexus obejrzał się przez ramię na szlachetne twarze drogich mu przyjaciół. Ani jeden z nich nie miał odpowiedniej zbroi, jak żołnierze imperialni, choć większość została wystarczająco dobrze przeszkolona w boju. Nie było sposobu, by ta niewielka armia niepełnych dwu setek ludzi zwyciężyła tysiąc imperialnych żołnierzy. Czy wiedzie tych dzielnych mężów i kobiety na śmierć?, pomyślał.

Rexus wiedział, że jeśli gołębie dotrą tam, gdzie je posłano, dołączą do nich kolejni mężowie i kobiety. Być może uzbierają jeszcze setkę walczących, lecz to i tak nie wystarczy, by zwyciężyć tysiąc.

- Lecz wiele setek młodzieńców – pierworodnych synów – zamkniętych jest w wozach stojących na środku placu – rzekł zwiadowca Rexusowi.

- Setki, powiadasz? – zapytał z nadzieją.

Zwiadowca skinął głową.

Rexus wybrał trzydziestu mężów, w tym siebie, których głównym zadaniem miało być otwarcie klatek i przekonanie pierworodnych synów, by zasilili ich szeregi i walczyli u ich boku. Pozostali mężowie i kobiety będą walczyć z żołnierzami, odwracając ich uwagę od tego, że przejmują ich nowych rekrutów.

Do czasu, gdy plan Rexusa się wykrystalizował, więcej niż stu rewolucjonistów, gotowych do walki, przyłączyło się już do nich.

Rexus rozkazał Nesosowi, zwiadowcy i połowie oddziałów przypuścić szarżę od północy. Podenerwowany, cierpliwie wypatrywał zwiadowcy, który po powrocie oznajmił, że rebelianci dotarli bezpiecznie na przeciwną stronę Północnego Placu.

To ważna chwila, pomyślał Rexus. Ucisk był przekleństwem tych ziem od wielu stuleci, niby łańcuch zawieszony na szyjach setek tysięcy ludzi.

Drżącą ręką, lecz z przekonaniem, uniósł miecz.

- W imię wolności! – zakrzyknął, prowadząc rewolucjonistów do boju.

Zmierzali ku placowi, końskie kopyta dudniły o bruk i Rexus czuł, że każdy rebeliant lęka się, lecz także jest pełen nadziei.

Muszę być silny dla nich, pomyślał, pomimo słabości, która zatruwa me serce.

I pognał konia szybciej, choć lękał się, że jeśli się nie zatrzyma, spotka go śmierć.

Rexus poprowadził swego wierzchowca galopem najgłębiej w pole bitewne, jak mógł, ku wozom, w których zamknięci byli pierworodni synowie, aż gęstwa wojowników uniemożliwiła mu dalsze przejście. Wydał z siebie głośny okrzyk bitewny i rzucił się w wir bitwy.

Rexus uniósł miecz i dźgnął jednego z żołnierzy w serce, poderżnął gardło drugiemu i przeszył brzuch trzeciego. Wokoło poniosły się krzyki ranionych.

Jeden z żołnierzy imperialnych ściągnął go z jego rumaka i zamierzył się na niego mieczem, Rexus jednakże uchylił się i kopnął mężczyznę w kolano. Rozległ się obrzydliwy trzask pękającej kości.

Inny żołnierz Imperium – potężna bestia – wytrącił Rexusowi miecz z dłoni. Pozbawiony broni młodzian skoczył na niego i pchnął swe kciuki w jego oczy.

Olbrzym ryknął i walnął Rexusa w brzuch, a ten upadł na ziemię. Kolejny żołnierz rzucił się na Rexusa, i jeszcze jeden.

Wkrótce otoczyło go trzech mężczyzn.

Dostrzegł swój miecz, leżący ledwie kilka stóp dalej, i rzucił się po niego na czworakach, lecz jeden z żołnierzy zagrodził mu drogę. Rexus wyciągnął szybkim ruchem skryty w bucie sztylet i zatopił go w szyi mężczyzny, po czym chwycił swój miecz i skoczył na nogi.

Olbrzym, który dzierżył teraz w dłoni włócznię, rzucił się na Rexusa. Rexus odskoczył w tył i pchnął włócznię przeciwnika do ziemi, po czym nadepnął ją i złamał. Ze wszystkich sił kopnął wroga w brzuch. Niczego to jednak nie zmieniło. Dźgnął więc przeciwnika w stopę, ten oddał jednakże ciosem pięści w bok głowy. Rexus runął na ziemię i zadźwięczało mu w głowie.

Z trudem podniósł się na nogi – wszystko wokoło wirowało – i nagle poczuł ostry ból w ręce, i rana zaczęła obficie broczyć ciepłą krwią. Rexus wykrzyknął z bólu.

Po chwili widział już wyraźnie i zatopił miecz w dole brzucha olbrzyma. Żołnierz imperialny osunął się na kolana. Rexus odsunął się na bok, a mężczyzna upadł twarzą na ziemię.

Uwagę Rexusa przykuły pokrzykiwania i gdy podniósł wzrok dojrzał wozy, w których uwięzieni byli pierworodni synowie, ledwie dwadzieścia stóp dalej. Podbiegł do nich, tnąc po drodze w kolejnych żołnierzy, i rozrąbał zamek pierwszych drzwiczek.

- Walczcie u naszego boku! – zakrzyknął do wybiegających z wozu młodzieńców. – Odbierzcie swą wolność!

Rexus podbiegł do kolejnego wozu, i do następnego, rozbijając zamki i wypuszczając wszystkich pojmanych synów, nawołując, by przyłączyli się do nich. Większość z nich chwytało za miecze poległych żołnierzy i rzucało się w gęstwę bitwy.

Gdy mgła uniosła się nieco, Rexus spostrzegł ze smutkiem kilku spośród swych ludzi leżących na bruku, swych sojuszników po wsze czasy, swych przyjaciół, którzy stracili życie. Ku swej wielkiej radości ujrzał jednak także wielu więcej imperialnych żołnierzy leżących obok nich, martwych.

- Odwrót! – krzyknął Rexus, widząc, że wykonał już swe zadanie.

We mgle poniósł się ryk rogu, który rozszedł się echem po ulicach, i jego ludzie zaczęli zbiegać z pola bitewnego, rozpraszając się w zaułkach, znikając na głównych drogach z uniesionymi wysoko rękoma, a ich zwycięskie okrzyki niosły się echem przez ulice.

Spojrzał na twarze tych, którzy pozostali przy życiu – teraz przyjaciół po wsze czasy – i ujrzał, że w ich oczach gorzeje płomień. Był to duch rewolucji. Ten płomyk przerodzi się niebawem w wielki ogień piekielny, który strawi całe Imperium.

Wkrótce wszystko się zmieni.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Ceres siedziała na zimnej, kamiennej podłodze lochu i patrzyła na wijącego się z bólu obok niej chłopca, zastanawiając się, czy uda mu się przeżyć. Leżał na brzuchu z na wpół otwartymi oczyma. Jego jasna skóra zdawała się biała w mroku. Nadal powracał do sił po chłoście, którą odebrał na targowisku, oczekując – jak każdy inny w tym lochu – na swój wyrok.

Jak Ceres.

Rozejrzała się po celi, w której upchnięto mężczyzn, kobiet i dzieci. Niektórzy spośród nich przykuci byli łańcuchami do ściany, inni przechadzali się swobodnie. Było tu ciemno, a smród moczu był silniejszy niż w wozie handlarza niewolników, gdyż nie rozwiewał go najmniejszy nawet podmuch wiatru. Kamienne mury były śliskie od brudu i zakrzepłej krwi, sufit wisiał nisko, ciężko nad ich głowami, wysoki ledwie na tyle, że Ceres mogła stanąć prosto, a podłoga umazana była rozmazanymi nieczystościami i mysimi odchodami.

Ceres zerknęła znów z niepokojem na leżącego chłopca. Nie poruszył się odkąd wczoraj wtrącono ją do lochu, lecz jego pierś unosiła się i opadała w ciszy.

Promienie słońca wpadały do środka przez małe, zakratowane okienko i Ceres dostrzegła, że rany na plecach chłopca goją się wraz z tkaniną jego tuniki. Ceres pragnęła zrobić coś – cokolwiek – by ulżyć mu w bólu, lecz kilkukrotnie pytała już, czy mu pomoc i nie usłyszała odpowiedzi na swe pytanie, nie ujrzała nawet błysku w jego bladoniebieskich oczach.

Ceres podniosła się i skuliła w kącie. Oczy miała opuchnięte od łez, usta i gardło suche z pragnienia. Wiedziała, że nie powinna była uderzyć możnowładcy w twarz, lecz jej czyn był jedynie reakcją.

Czy Thanos zjawi się tu po nią?, pomyślała. Czy też jego obietnice było warte tyle, co pozostałych członków królewskiego rodu?

Brzemienna kobieta, siedząca naprzeciw niej, potarła swój ogromny brzuch, pojękując cicho, i Ceres zaczęła się zastanawiać, czy zacznie rodzić. Być może będzie musiała wydać dziecię na świat w tej zatęchłej norze. Opuściła wzrok znów na chłopca i serce ją zabolało, gdy pomyślała, że nie tak wiele jeszcze lat temu Sartes był tak nieduży, jak on i wspomniała, jak zwykła śpiewać mu do snu.

Ceres przestraszyła się, dostrzegłszy przed sobą sylwetki dwu więźniów.

- Kim jest dla ciebie ta chłopaczyna? – odezwał się jeden z nich szorstkim głosem.

Ceres podniosła wzrok. Jeden z mężczyzn miał brudną twarz, brodę i rozjuszone błękitne oczy, a drugi był łysy, muskularny niczym mistrz boju, a skórę pod jego oczyma pokrywały kręte czarne tatuaże. Postawny mężczyzna zacisnął jedną pięść w drugiej, aż strzeliły mu kłykcie, a zapięty wokół jego kostki łańcuch zabrzęczał, gdy się poruszył.

- Nikim – odparła, odwracając wzrok.

Brodacz oparł dłonie o mur po obu stronach Ceres, zagradzając ją. Poczuła na twarzy jego cuchnący oddech.

- Łżesz – powiedział. – Widziałem, jak patrzysz na niego.

- Nie łżę – rzekła Ceres. – Ale nawet gdyby tak było, nie zmieniłoby to ani o krztynę sytuacji twojej ani nikogo tutaj. I tak tkwilibyśmy w tym więzieniu, oczekując na karę.

- Jak zadajemy ci pytanie, chcemy usłyszeć prawdę – odezwał się wytatuowany mężczyzna, dając krok naprzód. Jego łańcuch znów zabrzęczał. – Czy też może uważasz się za lepszą od nas?

Ceres wiedziała, że bycie miłą albo ignorowanie oprychów nie sprawi, że pozostawią ją w spokoju.

Tak szybko, jak tylko potrafiła, uchyliła się i przemknęła obok nich, zmierzając na drugą stronę pomieszczenia, gdzie nie sięgały ich łańcuchy. Nie zdołała jednak dotrzeć zbyt daleko.

Wytatuowany mężczyzna uniósł nogę, a razem z nią łańcuch, o który Ceres zahaczyła nogami i przewróciła się na podłogę. Brodacz stanął na plecach chłopca, a maluch wrzasnął z bólu.

Ceres próbowała podnieść się, lecz wytatuowany mężczyzna owinął łańcuch dokoła jej szyi i zacisnął.

- Puśćcie… chłopca – wycharczała, ledwie wypowiadając te słowa.

Krzyki chłopca przeszywały jej serce na wskroś i szarpała łańcuch, próbując się uwolnić.

Wytatuowany mężczyzna zacisnął go jeszcze mocniej, aż Ceres nie mogła oddychać.

- Nie dbasz o niego, powiadasz? Zełgałaś, więc chłopiec wykrwawi się teraz na śmierć – wysyczał brodacz.

Szybkim ruchem kopnął chłopca w plecy i krzyki dziecka poniosły się po zatłoczonej celi. Inni więźniowie odwracali głowy, niektórzy łkali cicho.

Ceres poczuła, że jej ciało powraca do życia, że ogarnia ją fala energii. Nie wiedząc nawet, co robi, zacisnęła mocniej dłonie na łańcuchu i przerwała go na dwoje.

Brodacz spojrzał na nią z zaskoczeniem, jak gdyby ujrzał ducha powracającego ze świata zmarłych.

Oswobodzona Ceres wstała, chwyciła łańcuch i raz po raz uderzała brodacza, aż mężczyzna skulił się w kącie, błagając o litość.

Gorejąc wewnątrz, Ceres obróciła się i stanęła przed wytatuowanym mężczyzną. Krążąca w niej moc wciąż dawała jej siłę potrzebną, by powstrzymać oprawców.

- Jeśli tylko go dotkniesz, albo mnie, albo kogokolwiek w tej celi, ukatrupię cię gołymi rękoma, pojmujesz? – rzekła, wskazując na niego palcem.

Ten jednak warknął i rzucił się na nią. Ceres uniosła dłonie, czując krążący w jej żyłach ogień i nie dotykając go pchnęła go w ścianę po przeciwnej stronie pomieszczenia, w którą uderzył z hukiem i osunął się na podłogę, pozbawiony przytomności.

Zaległa pełna napięcia cisza i Ceres poczuła, że spojrzenia wszystkich kierują się na nią.

- Cóż to za moc? – zapytała brzemienna kobieta.

Ceres obejrzała się na nią, po czym powiodła spojrzeniem po pozostałych; wszyscy w celi byli osłupiali.

Chłopiec usiadł i wzdrygnął się, a Ceres przyklęknęła obok niego.

- Musisz wypocząć – powiedziała.

Materiał tuniki oderwał się od jego pleców i Ceres dostrzegła, że rany ropieją. Wiedziała, że jeśli nie zostaną oczyszczone, chłopca zabije infekcja.

- Jak to zrobiłaś? – zapytał chłopiec.

Wszyscy nadal patrzyli na Ceres, pragnąc poznać odpowiedź na to pytanie.

Ona także pragnęła ją poznać.

- Ja… nie wiem – rzekła. – Poczułam to… gdy ujrzałam, że cię nęka.

Chłopiec popatrzył na nią zmęczonymi oczyma, położył się z powrotem i powiedział:

- Dziękuję ci.

- Ceres – rozległ się nagły szept w mroku. – Ceres!

Dziewczyna obróciła się i spojrzała za kraty celi. Dostrzegła zakapturzoną sylwetkę. Pochodnie zatknięte na ścianach korytarza oświetlały czarną tkaninę. Czy to sługa przysłany przez Thanosa?, pomyślała Ceres.

Stąpając ostrożnie, by nie nadepnąć na czyjeś palce, Ceres podeszła do przybysza. Ten zsunął kaptur i ku swemu zaskoczeniu i radości spostrzegła, że to Sartes.

- Jak mnie odnalazłeś? Co tu robisz? – zapytała, zaciskając dłonie na kratach, a serce zadrżało jej z radości – i trwogi.

- Kowal rzekł mi, że tu jesteś. Musiałem się z tobą zobaczyć – wyszeptał ze łzami w oczach. – Tak się o ciebie bałem.

Wysunęła rękę przez kraty i przyłożyła dłoń do jego policzka.

- Mój drogi Sartesie, nic mi nie jest.

- Wygląda to zgoła inaczej – rzekł, a na jego twarzy odmalowała się powaga.

- Mylisz się. Przynajmniej nie rzekli nic o…

Zamilkła, nie potrafiąc tego wyrzec i nie chcąc przysparzać Sartesowi zmartwień.

- Jeśli cię zabiją, Ceres, ja… ja…

- Cicho, no już. Nic takiego się nie stanie – obniżyła głos i dodała szeptem:

- Jak rozwija się rebelia?

- Wczoraj stoczyliśmy bitwę w północnym Delos, i to wielką. Zwyciężyliśmy.

Ceres uśmiechnęła się.

- A więc zaczęło się – powiedziała.

- Nesos toczy bój w tej właśnie chwili. Wczoraj doznał ran, lecz nie na tyle poważnych, by zatrzymały go w łożu.

Ceres uśmiechnęła się słabo.

- Zawsze był niezłomny. A jak radzi sobie Rexus? – zapytała.

- On także ma się dobrze. Brak mu ciebie.

Słysząc te słowa Ceres niemal się rozpłakała. Ona także gorąco tęskniła za Rexusem.

Sartes nachylił się bliżej, zasłaniając peleryną rękę. Ceres spojrzała w dół, czując jakiś ostry, zimny przedmiot w dłoni – był to sztylet. Nie odezwali się, zrozumiawszy się bez słów. Ceres wzięła sztylet i wetknęła go za pas spodni, po czym przysłoniła go koszulą.

- Muszę iść, nim ktoś mnie spostrzeże – rzekł Sartes.

Skinęła głową, po czym wyciągnęła do niego ręce przez kraty.

- Kocham cię, Sartesie. Pamiętaj o tym.

- Ja ciebie też kocham. Bądź zdrowa.

Sartes zniknął w korytarzu, z którego zaraz za nim wyłonił się strażnik. Ceres skuliła się znów w kącie obok chłopca, przeczesując dłonią jego włosy. Strażnik przekręcił klucz w drzwiach i wszedł do celi.

- Słuchać no, przestępcy. Wyczytam imiona tych, którzy zostaną straceni o świcie dzień po jutrzejszym: Apollo.

Chłopiec jęknął, a Ceres poczuła, że zaczyna się trząść.

- Trinity… – wymieniał dalej strażnik.

Brzemienna kobieta skuliła się i ujęła rękoma swój brzuch.

- Ceres…

Ceres poczuła, jak ogarnia ją nagła panika.

- …oraz Ichabod.

Mężczyzna przykuty łańcuchem do muru w odległej części celi skrył twarz w dłoniach i zaniósł się cichym płaczem.

Strażnik obrócił się na pięcie i wyszedł z celi, zamykając ją za sobą. Słychać było jedynie odgłos jego ciężkich, oddalających się kroków.

Ceres poczuła, że śmierć wyciąga ku niej dłoń.

Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
10 ekim 2019
Hacim:
231 s. 3 illüstrasyon
ISBN:
9781632919120
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,8, 6 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,8, 6 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre