Kitabı oku: «Noc Śmiałków », sayfa 3

Yazı tipi:

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Odpływając w dal, Lorna patrzyła, jak wciąż płonąca wyspa Knossos znika na widnokręgu i serce jej pękło. Stała na dziobie okrętu, zaciskając dłonie na relingu. Merk stał u jej boku, a za nimi płynęła flota Zaginionych Wysp. Czuła, że oczy wszystkich zwrócone są na nią. Ta ukochana wyspa, dom Obserwatorów, dzielnych wojowników z Knossos, przestała istnieć. Stała w płomieniach, jej wielki fort został zniszczony, a wojownicy, którzy stali na straży przez tysiące lat byli teraz martwi, zabici przez falę trolli i dobici przez stado smoków.

Lorna wyczuła jakiś ruch i gdy się odwróciła, zobaczyła, że obok niej staje Alec, chłopiec, który zabił smoki, ten, dzięki któremu nad Zatoką Śmierci wreszcie zaległa cisza. Stanął obok niej. Wyglądał na równie oszołomionego co ona. Trzymał w dłoni miecz. Lorna poczuła przypływ wdzięczności względem niego i względem oręża, który trzymał w ręku. Opuściła na niego wzrok, na Niedokończony Miecz – piękną broń – i poczuła intensywną energię, która się z niego rozchodziła. Wróciła myślami do śmierci smoków i wiedziała, że chłopak trzymał w dłoniach los Escalonu.

Lorna radowała się, że żyje. Wiedziała, że ją i Merka czekałby niechybny koniec w Zatoce Śmierci, gdyby nie zjawili się ci wojownicy z Zaginionych Wysp. Zarazem nękało ją jednak poczucie winy przez wzgląd na tych, którzy nie przeżyli. Z bólem serca myślała o tym, że tego nie przewidziała. Przez całe swe życie przewidziała wszystko, wszystkie koleje losu w swym samotnym życiu, strzegąc Wieży Kos. Przewidziała nadejście trolli, przewidziała nadejście Merka, a nawet zniszczenie Miecza Ognia. Przewidziała wielką bitwę na wyspie Knossos – lecz nie przewidziała tego, jak się skończy. Nie przewidziała, że stanie w płomieniach, nie przewidziała tych smoków. Zwątpiła w swe własne moce i to dotknęło ją do żywego.

Jak to się mogło stać? – zastanawiała się. Jedyną możliwością było to, że los Escalonu zmieniał się z chwili na chwilę. To, co było zapisane przez tysiące lat, zanikało. Wyczuła, że los Escalonu ważył się na szali, był nieuformowany.

Lorna wyczuła, że wszystkie oczy na okręcie skierowane są na nią. Wszyscy pragnęli dowiedzieć się, dokąd się udać i co szykował dla nich los, gdy oddalali się od płonącej wyspy. Pogrążony w chaosie świat płonął i wszyscy szukali u niej odpowiedzi.

Lorna zamknęła oczy i z wolna poczuła, jak formuje się w niej odpowiedź, która wskazuje, gdzie są najbardziej potrzebni. Coś jednak osnuwało mrokiem jej wizję. Wtem przypomniała sobie. Thurn.

Lorna otworzyła oczy i rozejrzała się po wodzie w dole, przypatrując się każdemu unoszącemu się ciału, które przepływało obok okrętu, odbijając się od kadłuba. Marynarze także wytężali wzrok od wielu godzin, razem z nią przypatrując się twarzom, lecz nie znaleźli tego, którego szukali.

– Pani, czekamy na twe rozkazy – ponaglił delikatnie Merk.

– Przeszukujemy wodę od wielu godzin – dodał Sovos. – Thurn nie żyje. Musimy się z tym pogodzić.

Lorna potrząsnęła głową.

– Czuję, że jest inaczej – zaprzeczyła.

– Bardziej niż ktokolwiek inny pragnę, by tak było – odparł Merk. – Zawdzięczam mu życie. Ocalił nas przed smoczym oddechem. Ale widzieliśmy, jak staje w płomieniach i skacze do morza.

– Ale nie widzieliśmy, jak umiera – odrzekła.

Sovos westchnął.

– Nawet jeśli jakimś cudem przeżył upadek, pani – dodał Sovos. – nie mógłby przetrwać w tych wodach. Musimy się z tym pogodzić. Nasza flota czeka na rozkazy.

– Nie – powiedziała stanowczo, z przekonaniem. Czuła, jak rodzi się w niej jakieś przeczucie, jakby mrowienie pomiędzy oczyma. Podpowiadało jej, że Thurn nadal żyje, że jest gdzieś pośród szczątków, pośród tysięcy unoszących się na wodzie ciał.

Lorna przyglądała się uważnie wodzie, czekając z nadzieją, nasłuchując. Choć tyle była mu winna, a nigdy nie odwracała się od przyjaciela. Nad Zatoką Śmierci zawisła osobliwa cisza. Trolle poginęły, smoki zniknęły; jednak zatoka wciąż niosła własne dźwięki, nieustające wycie wichru, rozbryzgiwanie się tysięcy spienionych fal, skrzypienie ich okrętu, nieustannie kołyszącego się na wodzie. Gdy tak nasłuchiwała, podmuchy wiatru przybrały na sile.

– Zbliża się sztorm, pani – rzekł wreszcie Sovos. – Musimy płynąć, a nie wiemy dokąd.

Wiedziała, że mają rację. A jednak nie potrafiła się z tym pogodzić.

W chwili gdy Sovos otworzył usta, by się odezwać, Lorna poczuła nagły dreszcz podniecenia. Pochyliła się i dojrzała na horyzoncie coś na wodzie. Prąd niósł to w stronę okrętu. Poczuła mrowienie w dołku i wiedziała, że to on.

– TAM! – wykrzyknęła.

Mężczyźni podbiegli do relingu i spojrzeli za burtę. Oni także to zobaczyli: Thurn unosił się na wodzie. Lorna nie traciła czasu. Dała dwa duże kroki, przeskoczyła przez burtę i zanurkowała głową w przód, spadając dwadzieścia stóp w powietrzu ku lodowatym wodom zatoki.

– Lorna! – zawołał za nią Merk z troską w głosie.

Lorna ujrzała czerwone rekiny kłębiące się w wodzie i zrozumiała jego niepokój. Zataczały koła wokół Thurna, lecz choć trącały go, spostrzegła, że nie były w stanie przebić zbroi. Zdała sobie sprawę, że Thurn miał szczęście, iż pozostał w zbroi, która go ocaliła – i jeszcze większe, że trzymał się deski, dzięki której utrzymywał się na powierzchni. Kłębiło się jednak koło niego coraz więcej rekinów, które stawały się coraz śmielsze i Lorna wiedziała, że nie pozostało mu już dużo czasu.

Wiedziała też, że rekiny podpłyną i do niej, lecz mimo tego nie zawahała się, nie kiedy jego życiu coś zagrażało. Choć tyle była mu winna.

Lorna wpadła do wody. Zaszokowała ją jej niska temperatura. Nie zatrzymując się nawet na chwilę, zaczęła kopać i płynąć pod powierzchnią, aż dotarła do Thurna, używając swej mocy, by znaleźć się przy nim szybciej niż rekiny. Otoczyła go rękoma, wyczuwając, że żyje, choć jest nieprzytomny. Rekiny płynęły w jej kierunku, a ona zebrała siły, gotowa zrobić wszystko, by pozostali przy życiu.

Nagle Lorna spostrzegła spadające obok niej liny. Schwyciła mocno jedną z nich i poczuła, jak ktoś szybko odciąga ją w tył i w górę, w powietrze. Pomoc przyszła w sam czas: czerwony rekin wyskoczył z wody i rzucił się na jej nogi, chybiając o włos.

Trzymającą Thurna Lornę wciągano w górę przy podmuchach lodowatego wichru. Kołysała się mocno, uderzając o kadłub okrętu. Po chwili obaj zostali wciągnięci przez załogę, lecz nim znalazła się znów na pokładzie, Lorna spojrzała ostatni raz w dół i zobaczyła kłębiące się w dole rekiny, rozwścieczone utratą posiłku.

Kobieta upadła na pokład z głuchym hukiem, z Thurnem w ramionach. Natychmiast obróciła go i przyjrzała się mu bacznie. Pół jego twarzy było zeszpecone, strawione płomieniami, lecz przynajmniej przeżył. Oczy miał zamknięte. Nie były przynajmniej otwarte i zwrócone ku niebu; to dobry znak. Położyła dłonie na jego sercu i poczuła coś. Choć słabo, jego serce biło.

Lorna położyła dłonie na jego sercu, a wtedy poczuła przypływ energii, intensywne ciepło przepływające z jej dłoni w jego ciało. Przyzwała swe moce i modliła się, by Thurn powrócił do życia.

Nagle mężczyzna otworzył oczy i usiadł, wciągając gwałtownie powietrze. Dyszał ciężko, wypluwając wodę. Zakasłał, a pozostali mężczyźni podbiegli do niego i okryli go futrami, by się rozgrzał. Lorna nie posiadała się z radości. Patrzyła, jak rumieniec wraca na jego twarz i wiedziała, że będzie żył.

Nagle Lorna poczuła, jak ktoś otula jej plecy ciepłym futrem i obróciwszy się ujrzała stojącego nad nią Merka. Uśmiechnął się i pomógł jej wstać.

Mężczyźni szybko zebrali się wokół niej, patrząc na nią z jeszcze większym szacunkiem.

– A teraz? – spytał poważnie, stając obok niej. Musiał niemal krzyczeć, by było go słychać przez wiatr i skrzypienie ich rozkołysanego okrętu.

Lorna wiedziała, że nie pozostało im wiele czasu. Zamknęła oczy i wyciągnęła dłonie ku niebu. Z wolna wyczuła istotę wszechświata. Miecz Ognia został zniszczony, Knossos zniknęło, smoki uciekły, a Lorna musiała dowiedzieć się, w którym miejscu Escalon najbardziej ich potrzebował w tych trudnych chwilach.

Nagle poczuła obok siebie drżenie Niedokończonego Miecza i już wiedziała. Odwróciła się i spojrzała na Aleca, który patrzył na nią wyczekująco.

Poczuła, że poznaje, jak wyjątkowe jest jego przeznaczenie.

– Nie będziesz już podążał za smokami – powiedziała. – Te, które uciekły nie zbliżą się do ciebie – lękają się ciebie teraz. A jeśli będziesz ich szukał, nie znajdziesz ich. Wyruszyły toczyć boje w innej części Escalonu. Zadanie uśmiercenia ich należy teraz do kogoś innego.

– Co mam zatem zrobić, pani? – zapytał, wyraźnie zaskoczony.

Zamknęła oczy i poczuła, jak spływa na nią odpowiedź.

– Płomienie – odrzekła, czując, że to właściwa odpowiedź. – Muszą wznieść się ponownie. Tylko w ten sposób powstrzymamy Mardę przed zniszczeniem Escalonu. To ma teraz największe znaczenie.

Alec zdawał się zakłopotany.

– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał.

Spojrzała na niego.

– Niedokończony Miecz – odparła. – To ostatnia nadzieja. On – tylko on – może sprawić, że Ściana Ognia wzniesie się ponownie. Musi powrócić do swego prawdziwego domu. Do tej chwili Escalon nie będzie bezpieczny.

Spojrzał na nią z zaskoczeniem.

– A gdzie leży jego dom? – zapytał, a mężczyźni zbliżyli się, by posłuchać.

– Na północy – powiedziała. – W Wieży Ur.

– Ur? – spytał skołowany Alec. – Czy wieża nie została już zniszczona?

Lorna skinęła głową.

– Wieża – owszem – odrzekła. – Lecz nie to, co leży pod nią.

Wzięła głęboki oddech, a wszyscy spojrzeli na nią jak zaczarowani.

– W wieży znajduje się ukryta komnata, głęboko pod ziemią. To nie wieża była ważna – była jedynie odwróceniem uwagi. Chodziło o to, co kryje się pod nią. Tam Niedokończony Miecz odnajdzie swój dom. Gdy przywrócisz go na miejsce, kraj będzie bezpieczny, a Płomienie przywrócone już po wsze czasy.

Alec wziął głęboki oddech, przyswajając sobie wszystkie te nowiny.

– Chcecie, bym udał się na północ? – zapytał. – Do wieży?

Skinęła głową.

– To będzie niebezpieczna podróż – odrzekła. – Na każdym kroku będziesz natykał się na wrogów. Zabierz ze sobą wojowników z Zaginionych Wysp. Wyruszcie przez Morze Smutku i nie zatrzymujcie się, póki nie dotrzecie do Ur.

Dała krok naprzód i położyła dłoń na jego ramieniu.

– Zwróć miecz – rozkazała. – I ocal nas.

– A ty, pani? – zapytał Alec.

Zamknęła oczy i poczuła przeraźliwy ból. Od razu wiedziała, dokąd musi się udać.

– W tej właśnie chwili umiera Duncan – rzekła. – i tylko ja mogę go ocalić.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Aidan zmierzał przez pustkowie z ludźmi Leifalla. Kasandra jechała po jednej jego stronie, Anvin po drugiej, a Biały biegł przy nim. Galopowali, wzniecając tumany kurzu, a Aidan nie posiadał się z radości z powodu swego zwycięstwa i dumy. Pomógł osiągnąć niemożliwe, odwrócić bieg wodospadu, zmienić kierunek potężnych wód Everfall, skierować jego wody rwącym strumieniem przez równinę i zalać kanion – i ocalić swego ojca w samą porę. Zbliżali się już i Aidan, który pragnął spotkać się znów z ojcem, widział jego ludzi w oddali, nawet tutaj słyszał ich radosne okrzyki i przepełniała go duma. Udało im się.

Aidan nie posiadał się z radości, że on i jego ludzie przeżyli, że kanion został zatopiony, aż wylewała się z niego woda i wyrzucała tysiące martwych Pandezjan. Po raz pierwszy Aidan poczuł, że ma jakiś cel, że do czegoś przynależy. Mimo młodego wieku, znacząco przyczynił się do sprawy ojca i czuł się teraz jak równy pośród mężczyzn. Czuł, że jest to jedna z wielkich chwil w jego życiu.

Pędzili galopem w pełnym słońcu, a Aidan nie mógł się doczekać, aż zobaczy swego ojca, dumę w jego oczach, wdzięczność i nade wszystko – szacunek. Jego ojciec będzie teraz – Aidan był tego pewien – widział w nim równego sobie, jednego spośród nich, prawdziwego wojownika. Aidan nie pragnął nigdy niczego więcej.

Chłopiec jechał przed siebie, a w uszach dudnił mu tętent kopyt końskich. Pokryty był kurzem i spalony słońcem od długiej jazdy. Gdy wreszcie wspięli się na wzgórze i ruszyli w dół, ujrzał przed sobą ostatni odcinek drogi. Spojrzał na grupę ludzi swego ojca, serce biło mu niespokojnie z niecierpliwości – gdy nagle zorientował się, że coś jest nie tak.

W oddali ludzie jego ojca rozstępowali się na boki, a między nimi Aidan ujrzał jakąś postać, idącą samotnie przez pustynię. Dziewczynę.

To nie miało sensu. Co robiła tutaj dziewczyna, sama, i czemu szła w stronę jego ojca?  Dlaczego wszyscy mężczyźni zatrzymali się i przepuszczają ją? Aidan nie wiedział, co dokładnie jest nie w porządku, lecz po sposobie, w jaki serce tłukło mu się w piersi, coś w głębi duszy podpowiadało mu, że jego ojciec jest w niebezpieczeństwie.

Co dziwniejsze, gdy Aidan zbliżył się do nich, zbił go z tropu szczególny wygląd dziewczyny. Dojrzał jej zamszowo-skórzaną pelerynę, wysokie czarne buty, laskę u boku, jej długie, jasne włosy, dumny wyraz twarzy i jej rysy i zamrugał, zdezorientowany.

Kyra.

Jego konsternacja jedynie pogłębiła się. Patrząc, jak idzie, widząc jej chód i postawę, wiedział, że nie wszystko jest w porządku. Dziewczyna wyglądała jak Kyra, lecz to nie była ona. Nie była to siostra, z którą mieszkał całe życie, z którą spędził tak wiele godzin, czytając na jej kolanach.

Aidan był jeszcze sto jardów od nich, a serce waliło mu jak oszalałe. Był coraz bardziej przerażony. Schylił głowę, spiął konia i ponaglił go. Galopował tak szybko, że niemal nie mógł złapać oddechu. Miał coraz gorsze przeczucie, czuł nadchodzącą tragedię, patrząc na zbliżającą się do Duncana dziewczynę.

– OJCZE! – wrzasnął.

Był jednak zbyt daleko i wiatr zagłuszył jego krzyki.

Aidan przyspieszył, wyprzedzając pozostałych i pędząc w dół zbocza. Patrzył bezradnie, jak dziewczyna wyciąga ręce, by objąć jego ojca.

– NIE, OJCZE! – krzyknął.

Był pięćdziesiąt jardów od niego, później czterdzieści, później trzydzieści – jednak wciąż zbyt daleko i mógł jedynie wszystkiemu się przyglądać.

– BIAŁY, BIEGNIJ! – rozkazał.

Biały wyrwał do przodu, wyprzedzając nawet konie.  Mimo tego Aidan wiedział, że nie zdąży.

Wtedy ujrzał, jak to się dzieje. Dziewczyna – ku przerażeniu Aidana – wyciągnęła rękę i zatopiła sztylet w piersi jego ojca, który otworzył szeroko oczy, osuwając się na kolana.

Aidan miał wrażenie, że i jego dźgnięto. Czuł, jak całe ciało mu słabnie, nigdy w życiu nie czuł się tak bezradny. Wszystko stało się tak szybko, że ludzie jego ojca stali zdezorientowani, oniemiali. Nikt nie wiedział nawet, co się dzieje. Lecz Aidan wiedział. Zorientował się od razu.

Dwadzieścia jardów od nich, Aidan, zrozpaczony, sięgnął do pasa, dobył sztyletu, który dostał od Motleya, zamachnął się i cisnął nim.

Sztylet poszybował w powietrzu, obracając się dokoła siebie, połyskując w słońcu, w stronę dziewczyny. Ta wyciągnęła swój sztylet, wykrzywiła twarz w grymasie i przygotowała, by znowu dźgnąć Duncana – gdy nagle trafił ją sztylet Aidana. Chłopak odczuł przynajmniej ulgę, patrząc, jak przebija tył jej dłoni, słysząc, jak dziewczyna krzyczy i upuszcza broń. Nie był to ludzki krzyk, a już z pewnością nie był to krzyk Kyry. Kimkolwiek była, Aidan ją zdemaskował.

Odwróciła się i spojrzała na niego, a wtedy Aidan patrzył z przerażeniem, jak jej twarz się zmienia. Dziewczęce rysy i sylwetka ustąpiły miejsca groteskowej, męskiej postaci, rosnącej z sekundy na sekundę, aż stała się większa niż którykolwiek z nich. Aidan otworzył oczy szeroko ze zdumienia. Nie była to jego siostra. Był to nie kto inny, jak Wielki i Święty Ra.

Ludzie Duncana także patrzyli w szoku. Jakimś cudem sztylet, który przebił jego dłoń przerwał iluzję, zniszczył magiczne zaklęcie, którego użył, by zwieść Duncana.

W tej chwili Biały rzucił się naprzód, skoczył wysoko, oparł się swymi wielkimi łapami o pierś Ra i przewrócił go na ziemię. Warcząc, pies szarpał jego gardło i drapał go. Przebierał łapami po jego twarzy, zaskakując go i uniemożliwiając mu przygotowanie do ponownego ataku.

Ra, mocując się z nim na ziemi, spojrzał ku niebiosom i wykrzyczał jakieś słowa, coś w języku, którego Aidan nie rozumiał, najwyraźniej rzucając jakieś pradawne zaklęcie.

I wtedy nagle Ra zniknął w obłoku kurzu.

Pozostał po nim jedynie leżący na ziemi okrwawiony sztylet.

A obok, w kałuży krwi, leżał nieruchomo ojciec Aidana.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wezuwiusz jechał przez pustkowie, kierując się na północ. Galopował na wierzchowcu, którego ukradł po zamordowaniu grupy pandezjańskich żołnierzy – i niszczył wszystko na swej drodze od tamtej pory, niemal nie zwalniając, przedzierając się przez jedną wieś za drugą, mordując niewinne kobiety i dzieci. Czasem wybierał jakąś osadę, by zdobyć jadło i broń; w inne zapuszczał się dla samej radości zabijania. Uśmiechnął się szeroko, gdy przypomniał sobie, jak podkładał ogień w jednej osadzie po drugiej, jak w pojedynkę spalał je do cna. Pozostawi swój znak w Escalonie w każdym miejscu, w którym się znajdzie.

Wyjeżdżając z ostatniej osady, Wezuwiusz jęknął i cisnął płonącą pochodnię, patrząc z satysfakcją, jak upada na kolejny dach, podpalając kolejną wieś. Wypadał z osady z radością. Była to już trzecia, którą spalił w ciągu tej godziny. Spaliłby je wszystkie, gdyby mógł – czekały go jednak bardziej naglące sprawy. Pogonił konia kopniakiem, zdeterminowany, by dołączyć do swych trolli i poprowadzić je podczas ostatniej części najazdu. Potrzebowali go teraz bardziej niż kiedykolwiek.

Wezuwiusz jechał i jechał, pokonując wielką równinę i wkraczając na północne ziemie Escalonu. Poczuł, że jego wierzchowiec męczy się, ale tylko spiął go mocniej. Nie dbał o to, czy go zajeździ – tak naprawdę miał nadzieję, że tak się stanie.

Słońce chyliło się ku zachodowi i Wezuwiusz czuł, że jego poddani są coraz bliżej i czekają na niego; wyczuwał to. Myśl o jego ludziach w Escalonie – wreszcie po tej stronie Płomieni – sprawiała mu ogromną radość. Jadąc jednak dalej, zastanawiał się, dlaczego jego trolle nie są już dalej na południu i nie plądrują całego kraju. Co je powstrzymywało? Czy jego generałowie są aż tak niekompetentni, że nie potrafią osiągnąć nic bez niego?

Po długim czasie Wezuwiusz wypadł wreszcie z lasu, a wtedy serce zadrżało mu na widok jego wojsk zebranych na równinie Ur. Dziesiątki tysięcy trolli zbierały się, co spostrzegł z radością. Był jednak skołowany: trolle nie wyglądały tak, jakby odniosły zwycięstwo, a raczej na pokonane, zagubione. Jak to możliwe?

Gdy Wezuwiusz obserwował swych żołnierzy, na jego twarzy odmalowało się rozczarowanie. Bez niego wszyscy zdawali się stracić ducha, jak gdyby zupełnie utracili wolę walki. Płomienie opadły i Escalon wreszcie należał do nich. Na co czekali?

Wezuwiusz dotarł wreszcie do nich i gdy wpadł w tłum, galopując pomiędzy nimi, patrzył, jak odwracają się i spoglądają na niego w szoku, ze strachem, a później nadzieją. Wszyscy zamarli i wpatrywali się w niego. Zawsze wywierał na nich takie wrażenie.

Wezuwiusz zeskoczył ze swego wierzchowca i bez chwili wahania uniósł wysoko halabardę, zamachnął się i odrąbał koniowi łeb. Bezgłowy koń stał przez chwilę, po czym osunął się na ziemię martwy.

To, pomyślał Wezuwiusz, za to, że nie biegłeś wystarczająco szybko.

Poza tym lubił zawsze uśmiercić coś, gdy przybywał w nowe miejsce.

Wezuwiusz ujrzał strach w oczach swych trolli, gdy ruszył w ich kierunku rozwścieczony, patrząc pytająco.

– Kto przewodzi tym żołnierzom? – zapytał.

– Ja, panie.

Wezuwiusz obrócił się i ujrzał wysokiego, tłustego trolla, Suvesa, zastępującego go dowódcę w Mardzie. Stał przed nim, a za nim dziesiątki tysięcy trolli. Wezuwiusz widział, że Suves stara się wyglądać dumnie, lecz w jego oczach krył się strach.

– Sądziliśmy, że nie żyjesz, panie – dodał, jak gdyby tłumacząc się.

Wezuwiusz spojrzał na niego gniewnie.

– Ja nie umieram – warknął. – Śmierć jest dla tchórzy.

Trolle przyglądały się w strachu i ciszy, a Wezuwiusz na przemian rozluźniał i zaciskał rękę na halabardzie.

– A dlaczego zatrzymaliście się tutaj? – zapytał. – Dlaczego nie zniszczyliście całego Escalonu?

Suves przenosił przestraszone spojrzenie ze swych ludzi na Wezuwiusza.

– Zostaliśmy zatrzymani, mistrzu – przyznał wreszcie.

Wezuwiusz poczuł przypływ wściekłości.

– Zatrzymani?! – warknął. – Przez kogo?

Suves zawahał się.

– Tego, którego zwą Alva – powiedział wreszcie.

Alva. To imię utkwiło głęboko w duszy Wezuwiusza. Najpotężniejszy czarnoksiężnik Escalonu. Być może jedyny, który dysponował większą mocą niż on.

– Stworzył szczelinę w ziemi – wyjaśnił Suves. – Kanion, którego nie potrafiliśmy przekroczyć. Oddzielił południe od północy. Zbyt wielu spośród nas zginęło już, próbując go przejść. To ja odwołałem atak, ja ocaliłem wszystkie trolle, które tutaj widzisz. To mnie należą się podziękowania za ocalenie ich cennego życia. To ja ocaliłem nasz naród. Dlatego, panie, proszę, byś mnie awansował i pozwolił objąć dowództwo. Wszak ten naród słucha teraz mych rozkazów.

Wezuwiusz poczuł, że gotuje się ze złości tak bardzo, że zaraz wybuchnie. Dał dwa szybkie kroki i drżącymi rękoma zamachnął się mocno halabardą, i odciął głowę Suvesowi.

Suves upadł na ziemię, a reszta trolli patrzyła w szoku, z przerażeniem.

– Proszę – odrzekł Wezuwiusz do martwego trolla. – Oto twoje dowództwo.

Wezuwiusz spojrzał na swój trolli naród z odrazą. Rozejrzał się po szeregach, patrząc uważnie na ich gęby, siejąc w nich strach i panikę, co bardzo lubił robić.

Wreszcie odezwał się, a jego głos przypominał warczenie.

– Leży przed wami wielkie południe – ryknął swoim mrocznym głosem, przepełnionym furią. – Te ziemie należały niegdyś do nas, zostały odebrane waszym pradziadom. Te ziemie były niegdyś częścią Mardy. Skradli nam to, co należy do nas.

Wezuwiusz wziął głęboki oddech.

– Ci z was, którzy lękają się iść naprzód – poznam wasze imiona i imiona waszych rodzin i każę każdego z was torturować powoli, jednego za drugim, a później poślę, byście gnili w lochach w Mardzie. Ci, którzy chcą walczyć, ocalić swe życie, odzyskać to, co należało niegdyś do waszych pradziadów, przyłączą się teraz do mnie. Kto wyrusza ze mną? – zawołał.

Rozległy się donośne wiwaty, głośne pomruki w szeregach, rząd za rzędem, daleko jak okiem sięgnąć, gdy trolle unosiły halabardy i wykrzykiwały jego imię.

– WEZUWIUSZ! WEZUWIUSZ! WEZUWIUSZ!

Wezuwiusz wydał z siebie głośnym okrzyk bitewny, obrócił się i ruszył biegiem na południe. Za sobą usłyszał hałas, niby przetaczającego się grzmotu, tupot tysięcy podążających za nim trolli, wielkiego narodu zdecydowanego zniszczyć Escalon raz na zawsze.

Ücretsiz ön izlemeyi tamamladınız.

₺73,45
Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
10 eylül 2019
Hacim:
224 s. 8 illüstrasyon
ISBN:
9781632916952
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu