Kitabı oku: «Opętana », sayfa 3
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Scarlet kaszlnęła i wytarła kurz z oczu. Kiedy spróbowała zastanowić się nad sensem tego wszystkiego, co wokół niej się działo, dostała zawrotów głowy. W jednej chwili Nieśmiertelni nacierali na nią i Sage’a, a już w drugiej rozległa się potężna eksplozja, która wstrząsnęła całym zamkiem. Potem zapadł się strop, zrzucając na dół cegły, drzewo i ciężkie łupkowe płyty dachowe.
Scarlet rozejrzała się wokoło i uświadomiła sobie, że otacza ją kokon gruzów. Było tak ciemno, że prawie nic nie widziała. Do jej płuc dostał się gęsty pył i utrudnił oddychanie.
– Sage? – krzyknęła w mrok.
Coś poruszyło się niedaleko niej.
– Scarlet? – odezwał się głos Sage’a. – To ty?
Serce jej zabiło mocniej, kiedy uświadomiła sobie, że jej ukochany wciąż żyje. Wygramoliła się przez głazy i rumowisko w kierunku zgarbionej sylwetki Sage’a. Kiedy do niego dotarła, przycisnęła usta do jego warg.
– Mam cię – wyszeptała.
– Scarlet, już za późno – oponował.
Ale Scarlet nie słuchała go. Objęła rękoma jego nagi tors i podniosła do pozycji siedzącej. Osunął się. Był słaby, ledwie mógł utrzymać ciało w górze.
– Co się stało? – zapytał chrapliwym głosem, lustrując zniszczenia.
– Nie mam pojęcia – odparła Scarlet.
Rozejrzała się ponownie i tym razem zauważyła plątaninę ciał Nieśmiertelnych powalonych na podłodze, bądź też uwięzionych pod przęsłami stropu i gruzami z cegieł i kamienia. Z kilku różnych miejsc unosiły się płomienie niczym dziwaczne pomarańczowe zarośla.
Octal leżał bez ruchu na podłodze. Jego laska leżała tuż obok, przełamana w połowie, a krzyż na jednym z jej końców, którym przebijał Sage’a, stał w płomieniach. Scarlet nie mogła stwierdzić, czy Octal jest martwy, czy nie, ale z pewnością nie wyglądał na takiego, który może wyrządzić im teraz jakąkolwiek krzywdę
Wówczas Scarlet rozpoznała pośród gruzów powyginany metalowy kadłub wojskowego samolotu. Aż się zachłysnęła.
– To samolot – powiedziała. – Wojskowy samolot rozbił się o zamek.
Sage pokręcił głową z widoczną konsternacją.
– Żaden samolot nie miałby powodu tu przylatywać – odparł. – Zamek leży na pustkowiu.
– Chyba, że go szukali – dokończyła za niego Scarlet, kiedy zaświtała jej ta myśl. – Chyba, że szukali mnie.
Wówczas akurat poluzowała się sterta cegieł i Sage skrzywił się, kiedy walnęła go w nogę.
– Musimy iść – odparła Scarlet.
Nie obawiała się jedynie zagrożenia ze strony zniszczonej budowli – martwiła się również z powodu Nieśmiertelnych. Musieli uciec zanim którykolwiek odzyska zmysły.
Odwróciła się do Sage’a.
– Możesz biec?
Podniósł na nią znużony wzrok.
– Scarlet. Już za późno. Umieram.
Zacisnęła zęby.
– Nie jest za późno.
Objął jej dłonie swoimi i zajrzał głęboko w jej oczy.
– Posłuchaj. Kocham cię. Ale musisz pozwolić mi umrzeć. To koniec.
Scarlet odwróciła od niego twarz i starła pojedynczą łzę, która spłynęła jej z oka. Kiedy odwróciła się ponownie, narzuciła sobie na ramię jego rękę, po czym podźwignęła go do pozycji stojącej. Zawył z bólu i zawisł na niej. Kiedy poprowadziła go przez gruzy i smugi gryzącego dymu, powiedziała:
– Dopóki ja tak nie powiem, to nie koniec.
*
Zamek był w nieładzie. Choć samolot, który rozbił się w nim, był niewielki, uszkodzenia, które spowodował były kolosalne.
Scarlet lawirowała korytarzami pośród kruszejących murów. Trzymała Sage’a mocno przy boku, a on wspierał się na niej i jęczał z bólu. Był taki osłabiony, taki mizerny, że serce Scarlet się krajało. Pragnęła jedynie zabrać go w bezpieczne miejsce.
Wówczas właśnie usłyszała dochodzące z tyłu krzyki.
– Uciekają!
Scarlet uświadomiła sobie ze złym przeczuciem, że odzyskują przytomność, że pomimo zniszczonego zamku i wielu braci rannych i umierających na podłodze, kierowało nimi pragnienie zemsty.
– Sage – powiedziała – idą po nas. Musimy przyspieszyć.
Sage przełknął głośno i skrzywił się.
– Szybciej nie dam rady.
Scarlet spróbowała przyspieszyć tempa, lecz spowalniało ich osłabienie Sage’a. Musiał przestać biec. Musiała znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, by go ukryć, by przynajmniej mogli się ze sobą pożegnać.
Spojrzała przez ramię i spostrzegła kilku nadciągających Nieśmiertelnych. A w tyle, ukryty częściowo w cieniu, biegł Octal. A więc przeżył.
Kiedy zbliżyli się do nich bardziej, Scarlet dostrzegła, iż połowa twarzy Octala była ciężko poparzona. Musiał bardzo cierpieć, a jednak wciąż chciał wyrządzić jej i Sage’owi krzywdę. Na myśl o tym, że miłość, która łączyła ją z Sagem, oburzała Nieśmiertelnych tak bardzo, poczuła wielki smutek.
Nagle rozległ się potężny huk i Scarlet podskoczyła, po czym niespodziewanie oblała ją lodowato zimna woda. Obejrzała się przez lewe ramię i zobaczyła, że cały bok zamku runął do morza, sprawiając, iż załamała się nad nimi ogromna fala.
Usłyszała krzyki i ujrzała Nieśmiertelnych spadających do morza. Spadali tak szybko, że nie mieli nawet czasu ulecieć w bezpieczne miejsce. Kiedy tylko uderzyli w fale, połknął ich złowieszczy ocean.
Kiedy płyty zaczęły się pod nimi zapadać, Scarlet uderzyła plecami o mur korytarza i pociągnęła do tyłu również Sage’a. Kilka stóp poniżej zakotłowała się czarna woda. Scarlet odniosła nagle wrażenie, jakby balansowała niepewnie na skalnym występie.
Jedyną osobą, która pozostała na nogach po drugiej stronie szerokiej przepaści, był Octal. Scarlet wiedziała, że tylko kilka sekund zajmie mu pokonanie dzielącej ich czeluści. Zamiast tego jednak Octal zdecydował się tylko ich obserwować.
Myśli, że to nie ma sensu. Sądzi, że i tak umrzemy.
– Szybko – powiedziała do Sage’a. – Bo wpadniemy do morza.
Zimny ocean spryskał jej twarz, kiedy poprowadziła go przez występ. Z każdym ich krokiem coraz więcej podłogi odłamywało się i wpadało do oceanu. Serce Scarlet biło mocno z udręki. Modliła się, aby zdołali wydostać się z zamku, dotarli w jakieś bezpieczne miejsce.
– Tam – powiedziała do Sage’a. – Jeszcze tylko kilka kroków.
Jednakże, zaledwie te słowa opuściły jej usta, kiedy pękły płyty pod Sagem. Zdążył jedynie podnieść wzrok i spojrzeć jej w oczy, kiedy podłoga zapadła się i runął w dół, w czarną czeluść.
– Sage! –krzyknęła Scarlet z wyciągniętą dłonią, sięgając w jego kierunku.
Ale przepadł.
Scarlet zerknęła na drugą stronę rozpadliny i zobaczyła, jak na przerażająco oszpeconą twarz Octala wypełza uśmiech.
Bez wahania zeskoczyła z występu niczym nurek skaczący z deski, i pomknęła w dół w kierunku opadającej sylwetki Sage’a. Na sekundę przed tym, jak uderzył w wody oceanu, zgarnęła go w swe ramiona.
– Mam cię – wyszeptała, przytrzymując go przy sobie.
Był ciężki. Scarlet zdołała jedynie zawisnąć w powietrzu. Byli zaledwie kilka cali nad zdradziecką wodą. Wiedziała, że nie może pofrunąć wyżej, gdyż zdradziłaby Octalowi, że przeżyli i od razu przypuściłby na nich atak.
I właśnie wówczas dostrzegła po prawej stronie jaskinie. Powstały w naturalny sposób, w procesie erozji spowodowanej wielowiekowym podmywaniem litej skały przez fale oceanu. Zamek musiał zostać wybudowany bezpośrednio nad nimi.
Scarlet nie marnowała czasu. Wpadła do jaskini z Sagem w ramionach i postawiła go na nogi. Zwalił się w tył ma ziemię i zajęczał.
– Jesteśmy cali – powiedziała do niego. – Udało się nam.
Lecz była przemoknięta do suchej nitki i drżała z zimna. Kiedy mówiła, szczękała zębami. Gdy podniosła dłoń Sage’a, uświadomiła sobie, że on również drży.
– Nie udało się nam – powiedział w końcu. – Mówiłem ci to przez cały czas. Ja umrę. Dzisiejszej nocy.
Scarlet pokręciła głową, sprawiając, że jej łzy poleciały na boki.
– Nie – powiedziała.
Ale zdała sobie wówczas sprawę, że to na nic. Sage umierał. Taka była prawda.
Przytrzymała go w ramionach i pozwoliła, by łzy popłynęły jej strumieniem. Potoczyły się w dół po policzkach i spadły na jej szyję. Nawet nie zadała sobie trudu, by je zetrzeć.
Scarlet miała już wypowiedzieć słowa pożegnania, kiedy zauważyła dziwny blask wydobywający się spod jej koszulki, z miejsca, gdzie biło jej serce. Potrząsnęła głową, sądząc z początku, że ulega halucynacjom. Jednak blask stał się jeszcze bardziej jasny.
Spuściła wzrok i uświadomiła sobie, że to promienieje jej naszyjnik, że białe światło wydobywa się przez zawiasy. Sięgnęła za koszulkę i wydobyła go na zewnątrz. Nigdy wcześniej nie udało się jej go otworzyć, jednak teraz coś podpowiadało jej, że tym razem będzie inaczej. Kiedy wsunęła paznokieć w zatrzask, zdała sobie sprawę, że jej łzy przez cały czas na niego kapały. Być może w jakiś sposób otworzyły medalion.
Dwie połówki rozwinęły się i białe światło trysnęło na całą jaskinię, oświetlając sylwetki Scarlet i Sage’a. Po środku płonącego światła znajdował się wizerunek. Scarlet przyjrzała się mu uważnie. Był to zamek pośród morza, lecz nie był to zamek Boldt. Ten był wyższy i smuklejszy. Wyglądał bardziej jak rozbudowana wieża, aniżeli rzeczywisty zamek.
Scarlet potrząsnęła ramię Sage’a.
– Patrz – poinstruowała go.
Sage zdołał otworzyć do połowy znużone oko.
Scarlet usłyszała, jak nagle wziął głęboki wdech.
– Wiesz, gdzie to? – spytała.
Sage skinął głową.
– Wiem.
Potem jego głowa opadła z powrotem na jej kolana z wycieńczenia.
Coś w jej sercu podpowiedziało Scarlet, iż gdziekolwiek znajduje się to miejsce, jest ważne. I jeśli Sage wiedział o nim, było również ważne dla Nieśmiertelnych. Dlaczego jej naszyjnik miałby teraz pokazać to miejsce? I dlaczego medalion otworzył się tylko wtedy, gdy upadły na niego jej łzy? Najpewniej była to jakaś wskazówka.
Zatrzasnęła medalion i biała poświata znikła, zabierając ze sobą wizerunek pochylonego zamku pośród szalejącego oceanu. W pewnym sensie wiedziała, gdzieś w głębi serca, że jeśli zabierze tam Sage’a, on przeżyje. Ale kończył się jej czas.
Podźwignęła nieprzytomnego Sage’a na plecy. Był ciężki, jednak tym razem Scarlet była zdeterminowana, jak nigdy dotąd, i bardziej pewna, że jest nadzieja. Wystrzeliła pod niebo.
Zamierzała go ocalić. Bez względu na konsekwencje.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Caitlin starała się złapać oddech, spadając na tle nocnego nieba. W jednej chwili Caleb wcisnął przycisk katapulty, a w następnej samolotu już nie było. Znalazła się w czarnej otchłani, mknąc w dół ku rozszalałemu oceanowi.
Zerknęła w prawo w poszukiwaniu Caleba. Nie było go tam. Powodowana udręką, rozejrzała się wokół siebie – i w końcu dostrzegła Caleba powyżej, z otwartym spadochronem. Wskazywał na swoją linkę od spadochronu. Wyjący wiatr sprawiał, że nie mogła go usłyszeć.
I wtedy uświadomiła sobie: starał się powiedzieć jej, żeby pociągnęła za swoją. Zrobiła to i natychmiast jej gwałtowne spadanie zostało przerwane, po czym szarpnęło ją w górę. Wszystko nagle się uspokoiło. Zawisła w powietrzu, płynęła, z białą czaszą spadochronu rozpostartą nad nią niczym skrzydła anioła.
Wzięła kilka głębokich oddechów, by uspokoić szalejące serce. Spojrzała z powrotem w górę na Caleba i zobaczyła, jak pokazuje jej wyprostowane kciuki. Caleb był o wiele bardziej doświadczony w tego typu rzeczach i zdołał wymanewrować tak, że byli po chwili niemal na równej wysokości.
– Będzie zimno! – krzyknął do niej.
Caitlin spuściła wzrok. Woda zbliżała się bardzo szybko. Zanim zdołała choćby pomyśleć o wpadnięciu w mroźne fale, całym światem wstrząsnęła potężna eksplozja.
Zdjęta paniką Caitlin spojrzała na prawo i zobaczyła, że ich samolot rozbił się o coś. Uzmysłowiła sobie ze złym przeczuciem, że była to budowla, którą widziała na horyzoncie, ta, o której ostrzegły ją zmysły, że to tam znajdzie Scarlet.
– Nie! – wrzasnęła.
Do morza runęły kawałki płonącego kadłuba, a w powietrze uniósł się ogromny pióropusz czarnego dymu.
Wówczas Caitlin wpadła do oceanu.
Kiedy uderzyła w lodowatą wodę, wydała z siebie stłumiony okrzyk. Była tak zimna, jakby jej kości obróciły się w lód.
Ale ostry ból spowodowany lodowatą wodą bladł w porównaniu z udręką w jej sercu. Znajdujący się wprost przed nią budynek, w którym, Caitlin była pewna, przebywała jej córka, stał w płomieniach. Widziała, jak przez mgłę, jak zawalił się dach. Chwilę później cała ściana wychodząca na morze runęła do wody, pozostawiając na zewnątrz głębokie uszkodzenia.
– Caitlin! – dobiegł ją głos Caleba.
Caitlin pokręciła głową i odzyskała trzeźwość myśli. Caleb płynął do niej, odpiąwszy już swój spadochron, który odpływał niesiony silnym prądem.
– Zdejmij plecak! – poinstruował ją, kiedy tylko znalazł się przy niej.
Caitlin pozbyła się ciężaru, czując natychmiastową ulgę. Jednakże, wciąż dokuczało jej znużenie, a przesiąknięte wodą ubranie ciągnęło w dół.
– Musimy dotrzeć na ląd – powiedział Caleb.
Objął żonę ramieniem. Wyczuła, że trząsł się mocno. Próbował być silny za nią, jednak tak naprawdę znajdował się w równie niebezpiecznej sytuacji.
– Myślisz, że dasz radę dopłynąć tak daleko? − dodał, skinąwszy głową w stronę popadającego w ruinę zamku Boldt.
Caitlin zacisnęła dzwoniące zęby.
– A jeśli spadł na nią samolot? – zdołała wymówić.
Caleb pokręcił głową.
– Nie myśl tak.
– Nie mogę. Jest naszą córką. Jeśli…
Lecz Caleb nie pozwolił jej dokończyć. Przycisnął dłoń do jej serca.
– Gdyby nie żyła, wiedziałabyś – powiedział. – Prawda? Jeśli wyczuwasz naszą córkę, jeśli potrafisz znaleźć ją tutaj, to wiedziałabyś w swoim sercu. Mam rację, prawda?
Caitlin zagryzła wargę.
– Tak – powiedziała wreszcie. – Masz rację. Wiedziałabym, gdyby nie żyła. Czułabym to.
Jednakże, nawet kiedy wymawiała te słowa, chociaż wierzyła w nie, mimowolnie odczuwała ten sam lęk. Nawet jeśli Scarlet żyła, wciąż groziło jej niebezpieczeństwo.
Caitlin czuła, jak ręce zaczynają się męczyć od przebierania wody przez tak długi czas.
– Co robimy? – krzyknęła do Caleba. – Jedyna ziemia jest w tą stronę.
Wskazała na zamek Boldt, na ziejący otwór w jego boku. Caleb podążył wzrokiem za jej wyciągniętym palcem.
– Wiem – powiedział z niepokojem.
Caitlin skinęła. Do jej twarzy przykleiły się mokre kosmyki włosów. Odgarnęła je i popłynęła w kierunku zamku.
Wówczas jej uwagę zwrócił jakiś dźwięk. Brzmiał jak odległe wycie, o charakterze z goła mechanicznym. Takim znajomym. I coraz bardziej głośnym.
Caitlin zerknęła przez ramię na Caleba.
– Helikopter – powiedziała.
Caleb znieruchomiał w połowie zamachnięcia i podniósł wzrok na niebo, na którym coraz głośniej rozbrzmiewał hałas silnika.
– Policja? – powiedział. – Nie siedzą nam chyba wciąż na ogonie, prawda? Chyba, że śledzili lot samolotu.
Nagle Caleb trzasnął otwartymi dłońmi o powierzchnię wody, wywołując głośny plusk. Jednak odgłos ten został całkowicie zagłuszony warkotem wirujących śmigieł helikoptera, który bardzo szybko zbliżał się do nich.
– Uważaj – powiedział. – Będzie znacznie bardziej niebezpiecznie.
*
Minęło kilka minut zanim dopłynęli do zamku Boldt. Strona najbliższa Caitlin i Caleba była w całkowitej ruinie w miejscu, gdzie rozbił się samolot. Do oceanu potoczyły się kamienie i gruz, tworząc rodzaj stoku, po którym mogli się teraz wspiąć. Wspinaczka należała do niebezpiecznych, ale, w końcu, dotarli na zamek Boldt.
W powietrzu czuć było silny swąd paliwa lotniczego zmieszany z zapachem błota, dymu i soli morskiej. Caitlin słyszała w oddali hałaśliwe odgłosy krzyczących ludzi, dyskutujących i krzyczących z bólu. Od razu zrozumiała, że budynek był pełen ludzi, kiedy uderzył w niego samolot i, że dzięki niej, wiele osób zostało rannych. Zadygotała, a jej zlodowaciałe serce pełne było poczucia winy.
Była roztrzęsiona, włosy miała w nieładzie, a skok z samolotu i siła fal uczyniły z nich przemoczone dredy. Jej ubranie było gdzieniegdzie porwane. Caleb również wyglądał jak zmokła kura.
– No i? – powiedział. – Wyczuwasz ją?
Caitlin przyłożyła palec do ust, by go uciszyć. Starała się wyczuć intuicją swą córkę, nakłonić swój instynkt, by podpowiedział jej, gdzie jest, jednak ciężko jej było uchwycić coś konkretnego. Dźwięk krążącego nad nimi wyjącego helikoptera, żar dochodzący od ognia, krzyki rannych, wszystko to napierało na jej zmysły i zakłócało jej zdolności.
– Nie wyczuwam jej – szepnęła, czując się pokonana.
Caleb podrapał się po brodzie. Caitlin zauważyła, że jest na skraju wytrzymałości. Żałowała, że nie może nic więcej zrobić, lecz za bardzo odchodziła od zmysłów, by skoncentrować się na Scarlet.
– Jest gdzieś w zamku? – spytał Caleb.
Pomimo jego szczerych prób ukrycia poirytowania, Caitlin dostrzegła je w jego głosie. Przywiodła go tu, zmusiła do skoku z samolotu, a teraz nie potrafiła nawet powiedzieć, czy miała rację, czy nie.
Zacisnęła mocno powieki i spróbowała uspokoić myśli.
– Sądzę, że tak – powiedziała w końcu. – Myślę, że jest gdzieś tutaj.
– Więc jej poszukajmy – odparł Caleb.
Odwrócił się, gotowy ruszyć w drogę, jednak Caitlin chwyciła go za ramię.
– Boję się – powiedziała.
– Tego, co znajdziemy?
Potrząsnęła głową.
– Nie – powiedziała – zobaczyć szkody, jakie wyrządziłam.
Caleb sięgnął w jej stronę i ścisnął jej dłoń.
Weszli dalej do zamku. Szli ostrożnie, jako że podłoże pod ich stopami zdawało się niestabilne. Kiedy nagle Caleb zatrzymał się w miejscu, blokując drogę wyciągniętą ręką, Caitlin założyła, że przed nimi znajduje się jakaś przeszkoda. Kiedy wyciągnęła szyję, by spojrzeć mu przez ramię, szczęka opadła jej ze zdumienia. Niedaleko nich zobaczyła całe setki mężczyzn i kobiet. Niektórzy latali, inni unosili się w powietrzu, wszyscy jednak byli zwróceni twarzą do mężczyzny wyższego od innych ludzi, jakich kiedykolwiek widziała. Był przynajmniej dwukrotnie większy od normalnego człowieka. Połowa jego twarzy była spalona do żywego.
– Czym on jest? – Caitlin wyszeptała do męża.
Caleb pokręcił tylko głową.
Caitlin zadrżała. Odnalezienie córki stało się dla niej teraz większym priorytetem niż kiedykolwiek dotychczas. Ci dziwni ludzie wzbudzali w niej niepokój, zwłaszcza ten olbrzymi mężczyzna z oszpeconą twarzą.
– Tędy – powiedział do niej Caleb przyciszonym głosem.
Wymknęli się chyłkiem, zachowując jak najciszej, trzymając się cienia, w którym tłumy nie mogły ich dostrzec. Potem Caitlin położyła dłoń na ramieniu Caleba, by go zatrzymać. Odwrócił wzrok w jej stronę.
– O co chodzi? Co się stało?
– Scarlet – powiedziała Caitlin. – Nie wyczuwam już jej.
– Chcesz powiedzieć, że nie ma jej tu? – zakwestionował Caleb.
Caitlin skurczyła się od furii słyszanej w jego głosie.
– Myślę, że jest gdzie indziej – powiedziała cicho, czując się pokonana i zrozpaczona. – Wyczuwałam ją wcześniej, tuż obok miejsca, którym tu weszliśmy, ale im bardziej zagłębiamy się w zamku, tym słabiej ją wyczuwam. Myślę, że wyszła stąd, zanim tu przybyliśmy. Wydostała się tą samą drogą, którą weszliśmy.
Caleb przesunął dłonie po włosach z rozdrażnienia.
– Nie wierzę – wymamrotał pod nosem.
Właśnie wtedy wnętrze zamku zalało ostre światło pochodzące z wiszącego powyżej helikoptera. Obniżał pułap przez zapadnięty strop.
– Próbuje lądować! – krzyknął Caleb z niedowierzaniem.
Tłumy w wielkiej sali zaczęły rozpraszać się, ludzie biegali i latali wszędzie wokół.
– Musimy się wydostać – Caitlin powiedziała do męża.
– Wiem – odparł. –Ale jak?
– Tędy – powiedziała Caitlin, pociągnąwszy go za ramię.
Poprowadziła go przez wielką salę. Dzięki lądującemu helikopterowi, żaden ze znajdujących się w sali dziwnych ludzi jakoś nie zdał sobie sprawy, że przebiegające pędem obok nich sylwetki są obcymi. Śmigła helikoptera wywołały w pomieszczeniu mini tornado, wzbijając kłęby dymu, co tylko rozdmuchało panujący chaos.
Caitlin i Caleb wypadli z sali na ciemny korytarz. Unosił się tu gęsty dym i światło było przytłumione. Razem przebiegli przez całą jego długość i dotarli do drzwi. Caleb naparł na nie ramieniem i otworzyły się natychmiast, ukazując im świat na zewnątrz.
– Tam! – krzyknęła Caitlin, przeczesując wzrokiem otoczenie.
Caleb spojrzał w kierunku, który wskazywała.
Wprost przed nimi, w dół po kilku stopniach prowadzących do zamku, znajdował się niewielki parking, na którym zmieściłoby się cztery do pięciu pojazdów. Między nimi stał motocykl.
Pobiegli do niego. Nie był w żaden sposób zamknięty, ani zabezpieczony.
Caleb musiał kopnąć rozrusznik kilka razy, żeby motor obudził się do życia, i na raz silnik zaryczał i wypluł z siebie spaliny. Do tego czasu ludzie z sypiącej się świątyni zaczęli wysypywać się na zewnątrz rzędem.
– Szybko – krzyknęła Caitlin, wskakując na tył za Calebem. – Nadchodzą.
Zanim jednak Caleb zdążył dodać gazu, w pobliżu rozległ się dźwięk zawodzących syren policyjnych.
Ruszył z miejsca, lawirując, by uniknąć wypadających z zamku Boldt. Za nimi wyłonili się policjanci, którzy przybyli tu helikopterem. Ginącą w mroku, wijącą się drogą pędziło ku nim kilka radiowozów z wściekle migoczącymi światłami.
– I co teraz? – krzyknęła Caitlin.
Caleb obejrzał się na nią. Zwiększył obroty motocyklowego silnika.
– Trzymaj się mocno – powiedział.
Caitlin zdążyła jedynie objąć Caleba rękoma w pasie, kiedy motocykl wystrzelił do przodu.
*
Motocykl pognał ulicą. Caitlin była wyczerpana. Oparła głowę o plecy Caleba, czerpiąc pocieszenie z miarowego bicia jego serca, po czym spojrzała w czarną noc. Wiedziała jednak, że nie może teraz odpoczywać. Scarlet potrzebowała jej pomocy i pod żadnym względem nie pozwoliłaby sobie teraz na przerwę, kiedy ona jest w niebezpieczeństwie.
– Masz jakiś pomysł? – krzyknął Caleb przez ramię, starając się usilnie, by jego głos był usłyszany ponad wiatrem i policyjnymi syrenami siedzącymi im na ogonie. – Gdzie teraz?
Caitlin widziała, że usiłował zachować spokój i opanowanie, ale był równie wycieńczony, co ona.
– Nie wyczuwam jej – odkrzyknęła Caitlin. – Nie w tej chwili.
Caleb nic nie powiedział, jednak Caitlin zauważyła, że jego dłonie napięły się na kierownicy wystarczająco mocno, by zbielały mu kłykcie.
Motocykl pomknął dalej, stopniowo zwiększając dzielącą ich od policyjnych wozów odległość.
Droga była wąską wiejską drożyną, która zaczęła wić się pod wzgórze. Wkrótce po jednej stronie pojawił się stromy spadek, a po drugiej stroma ściana. Odczuwając mdłości, Caitlin schyliła się nisko za Calebem, szukając tam ochrony. Wiatr tańczył w jej włosach.
Wówczas poczuła drganie w kieszeni. Z pewnością nie mogła to być jej komórka. Ale kiedy sięgnęła do kieszeni, przekonała się, że jej telefon rzeczywiście przetrwał skok do oceanu. Wcześniej nie miała zasięgu, lecz teraz nagle ożył, sygnalizując migoczącą diodą nową wiadomość głosową.
Wykręciła numer poczty głosowej i wysłuchała mówiącego pośpiesznie Aidena.
– Caitlin – powiedział. – Gdzie jesteś? Musisz natychmiast oddzwonić.
Wiadomość urwała się. To było wszystko. Wybrała oddzwoń − ale znów straciła zasięg.
– Cholera! – krzyknęła.
– Co jest? − zawołał Caleb przez ramię.
– Musimy się zatrzymać – odparła Caitlin, zdając sobie sprawę, kiedy zerknęła na telefon, że został jej jeden procent baterii.
– Nie mogę – odparł Caleb. – Policja siedzi nam na ogonie. Najpierw musimy odjechać stąd jak najdalej.
Wówczas akurat Caitlin dostrzegła jaskinię ukrytą w zboczu urwiska.
– Jedź tam – krzyknęła.
– Caleb zareagował natychmiast, skręcając kierownicą z mistrzowską precyzją w taki sposób, że motocykl gwałtownie skręcił i wjechał do jaskini, wzbijając tuman kurzu, zanim zatrzymał się w miejscu.
Jak tylko się zatrzymali, Caleb odwrócił się twarzą do żony.
– Wyczuwasz Scarlet?
– Nie – odparła Caitlin. – Mój telefon odzyskał zasięg. Muszę zadzwonić do Aidena.
Właśnie wtedy koło niewielkiej jaskini, w której skryli się Caitlin i Caleb, przejechały siedzące im na ogonie policyjne radiowozy, wrzeszcząc syrenami.
Caitlin chwyciła telefon i wybiła numer Aidena, modląc się, by bateria wytrzymała. Odebrał p trzecim dzwonku.
– Nie spieszyłaś się – powiedział.
– Byłam nieco zajęta – odparła Caitlin, myśląc o locie i skoku do oceanu. – Co takiego musisz mi powiedzieć?
Caitlin słuchała głosu Aidena po drugiej stronie linii, kiedy ten krzątał się i przerzucał książki i papiery. Poczuła, jak wzbiera w niej frustracja.
– Możesz się pospieszyć, proszę? – wrzasnęła. – Bateria mi pada.
– A, tak – powiedział wreszcie.
– Co? – zażądała Caitlin. – Powiedz mi!
– Przypomnij mi słowa kantyku. Te słowa, które są lekiem.
Caitlin pogrzebała w kieszeni i wyjęła notatki które zrobiła, przeglądając księgę. Były jednak przemoczone i atrament się rozmył. Zamknęła oczy i spróbowała wyobrazić sobie stronę, tak jak ją czytała. W jej umyśle zaczęły pojawiać się słowa.
Jestem morzem, niebem i piaskiem,
Jestem kwiatowym pyłkiem na wietrze.
Jestem horyzontem, wrzosowiskiem, wrzosem na wzgórzu.
Jestem lodem.
Jestem niczym,
Niczym wymarły.
Caitlin otworzyła oczy i słowa ulotniły się z jej myśli. Nastała długa chwila, podczas której Aiden zachował milczenie.
Caitlin chciała wydrzeć się na niego, by się pospieszył.
– Caitlin! – powiedział w końcu. – Wiem. Już wiem!
– Powiedz mi – odparła Caitlin pośpiesznie, czując jak jej serce przyspiesza.
– Byliśmy tacy głupi! To wcale nie jest kantyk.
Caitlin zmarszczyła brwi.
– Co masz na myśli? Dlaczego nie miałby to być kantyk? Nie rozumiem.
– Chodzi mi o to, że kantyk nie jest lekiem – odparł Aiden, szukając odpowiednich słów z podekscytowania. – Kantyk jest wskazówką do odszukania leku!
Caitlin poczuła, jak jej serce wali z niecierpliwości.
– No więc, jaka to wskazówka? – spytała.
– Caitlin! Pomyśl tylko. To zagadka. Instrukcje. Każą ci udać się w pewne miejsce.
Caitlin poczuła, jak krew uszła z jej twarzy, gdy powtórzyła te słowa w myślach.
– Jestem morzem, niebem i piaskiem – powtórzyła pod nosem. Wtem, nagle, oświeciło ją. – Nie. Nie myślisz chyba…
– Tak – odparł Aiden. – S.F.I.N.K.S.
– Miasto wampirów – wyszeptała do siebie Caitlin.
Oczywiście. Zanim Scarlet zniknęła, narażając się na niebezpieczeństwo, Caitlin próbowała znaleźć lek, odkryć sposób, by przemienić córkę z wampira z powrotem w człowieka. Sądziła, że słowa ze strony należy odczytać w obecności Scarlet, by ją uleczyć, że to, co znalazła, jest lekiem. Ale nie. To, co znalazła, było wskazówkami, które miały zaprowadzić ją do niego. Caitlin pozwoliła, by jej wrodzony niepokój o dobro córki przyćmił rozsądek i logikę naukowca, którymi musiała się teraz wykazać, by pojąć, że zagadka nie była lekiem – ale mapą.
– Dziękuję, Aidenie – powiedziała pospiesznie.
Telefon jej padł.
Caitlin podniosła wzrok na pełną wyczekiwania twarz Caleba.
– No i? – powiedział.
– Wiem, gdzie teraz – odparła Caitlin, czując krztę nadziei pierwszy raz od dłuższego czasu.
Caleb uniósł brew i obejrzał się na żonę.
– Gdzie? – spytał.
Caitlin uśmiechnęła się.
– Lecimy do Egiptu.
Ücretsiz ön izlemeyi tamamladınız.