Kitabı oku: «Powrót Smoków », sayfa 5

Yazı tipi:

Lądując na plecach w śniegu, Maltren wypuścił miecz z uścisku. Kyra poderwała się na równe nogi, stanęła nad nim i znów przycisnęła czubek kija do jego gardła. W tym samym momencie Leo pojawił się obok niej, warcząc i śliniąc się tuż nad samą twarzą Maltrena, czekając tylko na komendę do ataku.

Maltren spojrzał w górę oszołomiony i ostatecznie upokorzony. Krew spływała mu po dolnej wardze.

– Jesteś hańbą dla ludzi mojego ojca – Kyra aż kipiała z wściekłości – Co teraz sądzisz o moim małym kijku?

Napięcie sięgało zenitu. W dowolnej chwili Kyra mogła przebić mu gardło jednym pchnięciem i część niej bardzo tego pragnęła. Żaden ze zgromadzonych tam mężczyzn nie próbował jej zatrzymać, nie przyszedł mu z pomocą.

Zdając sobie sprawę z tego, że został sam, Maltren spojrzał na Kyre z prawdziwym przerażeniem w oczach.

– KYRA!

Szorstki głos nagle przeciął ciszę.

Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku jego źródła i nagle spomiędzy tłumu wyłonił się ojciec Kyry, ubrany w swoje futra i patrzący na nią z dezaprobatą.

Zatrzymał się kilka kroków od niej i spojrzał prosto w oczy. Wiedziała, że czeka ją pogadanka. Gdy tak stali naprzeciw siebie, Maltren wygramolił się spod niej kija i czmychnął w tłum. Kyra nie wiedziała, dlaczego ojciec skarcił ją zamiast Maltrena. Rozgniewało ją to. Trwali tak w pojedynku spojrzeń, ojciec i córka, oboje równie uparci i pewni swoich racji.

Wreszcie, bez słowa ojciec odwrócił się i w asyście swoich przybocznych ruszył z powrotem w kierunku fortu, wiedząc, że ona podąży. Uczyniła to niechętnie. Brnęła przez śnieg, widząc w oddali światła warowni, wiedząc, że czeka ją porządna bura. Ale jej było już wszystko jedno.

Bez względu na to, czy to mu się podobało czy nie, tego dnia jego ludzie ja zaakceptowali, stała się jedną z nich i dla niej tylko to było ważne. Wiedziała, że od tego dnia nic już nie będzie jak dawniej.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kyra maszerowała obok ojca kamiennymi korytarzami fortu Volis, fortu wielkości małego zamku, pełnego zakamarków, z gładkimi kamiennymi ścianami, strzelistymi sufitami i masywnymi, bogato zdobionymi drewnianymi drzwiami. Korytarzami antycznej reduty, która była domem dla Strażników Płomieni i która chroniła Escalon od wieków. Wiedziała, że miejsce to ma strategiczne znaczenie dla ich Królestwa, dla niej jednak był to po prostu dom, jedyny dom jaki kiedykolwiek znała. Zasypiając, często wsłuchiwała się w głosy wojowników, ucztujących za ścianą i przechadzających się po korytarzach, ujadania psów walczących o resztki z pańskiego stołu, trzask ognia w kominku i podmuchy wiatru, wdzierające się do komnat przez szczeliny. Może nie był to zwykły dom, ale nie zamieniłaby go na żaden inny.

Starając się dotrzymać kroku swemu ojcu Kyra zastanawiała się, co tak naprawdę go trapi. Podążali długimi korytarzami w zupełnej ciszy, Leo dreptał obok nich. Co i rusz mijali żołnierzy, którzy oddawali im honory. Ojciec szedł bardzo szybko, co nie było w jego stylu. Zazwyczaj kroczył dostojnie, ramię w ramię ze swą córką, obejmował ją czule, żartował, chętnie rozmawiał.

Teraz szedł posępny kilka kroków przed nią, na twarzy miał wyraz dezaprobaty, który rzadko u niego widziała. Poza tym wyglądał na zmartwionego, co wynikać mogło z dwóch powodów – lekkomyślnych wyczynów łowieckich jej braci, których konsekwencją był zatarg z Gwardią Lorda oraz jej potyczki z wojownikami na poligonie. Początkowo myślała, że jest przejęty świętem, którego organizacja była dla niego wyjątkowo uciążliwym obowiązkiem. Tradycja bowiem nakazywała mu coroczne wyprawianie przyjęcia dla kilkuset wojowników i prominentnych gości i ucztowanie z nimi do późnych godzin nocnych. Kiedy jeszcze żyła jej matka, to ona odpowiedzialna była za organizację tego wydarzenia, co dla ojca było wielkim udogodnieniem. On był osobą raczej mało towarzyską, imprezy wszelkiego typu męczyły go niesłychanie.

Teraz, gdy z każdą chwilą milczenie stawało się coraz bardziej dokuczliwe, Kyra była już pewna, że przyjęcie nie było jedynym powodem jego zatroskania. Było wielce prawdopodobne, że jego humor miał coś wspólnego z jej treningiem na poligonie. Jej relacje z ojcem, do niedawna tak dobre stawała się coraz bardziej skomplikowana, w miarę jak dorastała. Wydawało się, że jego oczekiwania wobec córki i jej zachowania były niejednoznaczne. Z jednej strony często uczył ją zasad sztuki wojennej i kodeksu rycerskiego. Prowadzili długie rozmowy na temat męstwa, honoru, odwagi, często do późnej nocy opowiadał jej historie o bohaterstwie swych przodków, opowieści, którymi żyła, których chciała słuchać bez końca.

Ostatnio jednak zauważyła, że coś się między nimi zmieniło. Wielokrotnie bywało tak, że gdy ona wchodziła do pokoju, on ucinał rozmowę, jakby wiedział, że to właśnie tymi opowieściami karmiła się jej waleczna dusza i jakby teraz bał się poruszać męskie tematy w jej obecności. Rozprawianie o bitwach i męstwie leżało w jego naturze, teraz jednak, gdy Kyra stawała się kobietą i wojownikiem, wydawał się być tym zaskoczony, jak gdyby nie spodziewał się tego, że ona kiedykolwiek dorośnie. Chyba nie do końca wiedział, jak traktować dorastającą córkę, zwłaszcza taką, której największym marzeniem jest zostanie wojownikiem. Nie wiedział, jak sobie z nią radzić, czasem czuł się w jej towarzystwie wręcz nieswojo. Miała nadzieję, że na swój sposób jest z niej dumny, tylko z jakiegoś powodu nie chce jej tego okazać.

Kyra nie mogła już dłużej znieść jego milczenia – musiała dowiedzieć się, co go trapi.

– Przejmujesz się świętami? – zapytała wreszcie.

– Czemu miałbym się przejmować? – odpowiedział, nawet na nią nie patrząc. To utwierdziło ją w przekonaniu, że był zdenerwowany – Wszystko jest przygotowane. Tylko my jesteśmy spóźnieni. Gdybym nie musiał szukać cię aż we Wrotach Walk, zasiadałbym już u szczytu swego stołu – stwierdził z wyrzutem.

A więc jednak o to chodziło – trening wśród wojowników. Jego złość i ją wyprowadziła z równowagi. W końcu pokonała wszystkich jego ludzi, zasługiwała więc na kilka słów pochwały. Zamiast tego, zachowywał się, jakby nic się nie stało, a jeśli już, co coś godnego potępienia.

Chciała usłyszeć prawdę, wiec zirytowana postanowiła go sprowokować.

– Widziałeś, jak pokonałam twych ludzi? – zapytała, pragnąc go zawstydzić, domagając się pochwały, której on najwyraźniej nie chciał wyrazić.

Nie powiedział ani słowa, ale widziała, jak jego twarz robi się coraz bardziej czerwona z wściekłości.

Kontynuowali marsz, przeszli obok Sali Bohaterów, obok Izby Mądrości i już prawie dochodzili do Sali Chwały, kiedy wybuchła.

– O co chodzi ojcze? – spytała – Jeśli mnie potępiasz, powiedz mi to w oczy.

Wtedy zatrzymał się tuż przed drzwiami do sali biesiadnej, odwrócił się i spojrzał na nią z kamienną twarzą. Ranił ją swoim lodowatym spojrzeniem. Jej własny ojciec, którego kochała najbardziej na świecie, który zawsze miała dla niej uśmiech i dobre słowo, teraz patrzył na nią obojętnie, jakby była obcą osobą. Nie mogła tego zrozumieć.

– Nigdy więcej nie chcę cię widzieć na tym terenie – powiedział stanowczo.

Ton jego głosu zranił ją bardziej nawet od słów. Poczuła się zdradzona. Gdyby mówił to ktoś inny, pewnie nie zrobiłoby to na niej wrażenia. Jednak w ustach człowieka, którego kochała nad życie i na którego wsparcie zawsze mogła liczyć, słowa te zmroziły jej krew w żyłach.

Lecz Kyra nie zamierzała odpuścić – nieustępliwość była jedną z cech, którą przejęła od niego.

– A to dlaczego? – spytała.

Jego twarz nabrała mrocznego wyrazu.

– Nie muszę ci się tłumaczyć – odpowiedział oschle – Jestem twoim ojcem. Jestem dowódcą tego fortu i tych ludzi. I nie życzę sobie, żebyś trenowała wśród nich.

– Obawiasz się, że ich pokonam? – drążyła, chcąc zrozumieć powód jego sprzeciwu, powód, dla którego chciał pozbawić ją marzeń.

Widziała, że słowa te go zraniły.

– Duma jest dla plebsu – zbeształ ją – A nie dla wojowników.

– Sam przecież mówiłeś, że ja nie jestem wojownikiem, Ojcze – odparła prowokacyjnie.

Zmarszczył brwi, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Dzisiaj kończę piętnaście lat. Czy naprawdę chcesz, bym przez całe życie walczyła przeciwko drzewom i gałęziom?

– Ja w ogóle nie chcę, żebyś walczyła – warknął – Jesteś dziewczyną – stajesz się kobietą. Powinnaś zajmować się tym, czym inne kobiety – gotowaniem, szyciem, czy innymi rzeczami, których nauczyłaby cię matka, gdyby żyła.

Teraz to Kyra spochmurniała.

– Przykro mi, że nie jestem córką, jaką chciałbyś mieć – odpowiedziała – Przykro mi, że nie jestem jak wszystkie inne dziewczyny.

Na jego twarzy rysował się ból.

– Jestem jednak twoją córką – ciągnęła – Jestem taka, jaką mnie wychowałeś. Dezaprobując moje zachowanie i to kim jestem, dezaprobujesz też siebie.

Patrzył na nią, jak buńczucznie stoi z rękami wspartymi na biodrach, a w oczach jej ujrzał duszę wojownika. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią, aż w końcu pokręcił głową.

– Dzisiaj mamy święto – powiedział w końcu – Uroczystości nie tylko dla wojowników, ale i dla gości oraz dygnitarzy. Ludzie będą przybywać z całego Escalonu, z najbardziej nawet odległych krajów – zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu i prychnął z dezaprobatą – Masz na sobie strój wojownika. Pójdź do swojej komnaty i przywdziej kobiece szaty. Chcę, żebyś przy stole wyglądała przyzwoicie.

Zarumieniła się, a on rozwścieczony pochylił się i pogroził jej palcem.

– I żebym cię więcej nie widział na poligonie z moimi ludźmi – zagrzmiał i odwrócił się ostentacyjnie.

W tej właśnie chwili za ich plecami otworzyły się ogromne, bogato zdobione wrota, a z wnętrza sali wylała się przytłaczająca fala wiwatów na ich cześć. W środku unosił się rozkoszny zapach pieczonego mięsa i płonącego ogniska. Pod stołami pałętały się brudne psy, a panujący tam zgiełk, potęgowany był przez głośne dźwięki muzyki. Kyra obserwowała jak ojciec wychodzi dumny na środek sali, a za nim podąża jego świta.

Słudzy wciąż trzymali otwarte drzwi do komnaty, czekając na Kyrę, aż wejdzie.

W końcu odwróciła się i pędem ruszyła w stronę swojej komnaty. Leo biegł przy jej nodze. Po raz pierwszy w życiu poczuła nienawiść do swojego własnego ojca. Myślała, że on jest inny, że nie dba o konwenanse. Dopiero teraz dotarło do niej, że był taki jak reszta – i to zraniło ją do żywego. Zabraniając jej robienia tego, co kochała najbardziej na świecie – trenowania z wojownikami – odebrał jej całą radość życia. Myśl o życiu, które toczyć się miało wokół jedwabiu i sukien, przyprawiło ją o mdłości.

Chciała opuścić Volis – i nigdy już tu nie wrócić.

*

Dowódca Duncan zasiadł u szczytu długiego stołu w monumentalnej sali biesiadnej fortu Volis, i z ciężkim sercem przyglądał się swojej rodzinie, wojownikom, poddanym, doradcom i gościom. Wśród setki osób siedzących przed nim, znajdowała się ta jedna, o której myśleć nie mógł przestać, a na którą nie chciał nawet patrzeć. Kyra. Duncana od początku łączyły z nią szczególne więzi, zawsze czuł potrzebę bycia dla niej zarówno ojcem jak i matką. Wiedział jednak, że zawodzi w obu tych rolach.

Duncan zawsze bał się o jej bezpieczeństwo. Kyra nie była jak inne dziewczęta. Wychowywana w rodzinie samych chłopców, mieszkała w forcie pełnym wojowników, a na dodatek była zdecydowanie zbyt podobna do niego. Wiedział, że była bardzo samotna w tym męskim świecie, dlatego zawsze starał się wyjść naprzeciw jej oczekiwaniom i pragnieniom. Robił to nie tylko z poczucia obowiązku, ale również z miłości, miłości tak wielkiej, że trudnej do opisania, miłości, jaką nie darzył żadnego ze swoich synów. Mimo że była dziewczyną, widział w niej najwięcej swoich cech. Jej upór; jej determinacja; jej duch walki; jej nieustępliwość; jej odwaga; i jej współczucie. Zawsze wstawiała się za słabszymi, a zwłaszcza za swoim młodszym bratem. Sprawiedliwość była dla niej najważniejsza, bez względu na koszty.

Co było kolejnym powodem, dla którego ich rozmowa tak bardzo go rozwścieczyła. Gdy tego wieczoru obserwował ją na poligonie, jego serce drżało z dumy i radości. Nienawidził Maltrena, uważał go za plamę na honorze jego ludzi. Był przeszczęśliwy, że to właśnie jego córka, spośród wszystkich zebranych tam ludzi, pokazała mu, gdzie jest jego miejsce. Był szalenie dumny z tego, że jego zaledwie piętnastoletnia córka, mogła stawać w szranki z doświadczonymi wojownikami, a wręcz ich pokonać. Tak bardzo chciał ją wtedy objąć, obsypać pochwałami w obecności wszystkich tych ludzi.

Jako jej ojciec nie mógł sobie na to pozwolić. Duncan chciał dla niej tego, co najlepsze, a w głębi duszy czuł, że kroczy ona niebezpieczną ścieżką, ścieżką prowadzącą do męskiego świata pełnego przemocy. Byłaby jedyną kobietą wśród tylu groźnych mężczyzn, mężczyzn owładniętych żądzami, mężczyzn, którzy gotowi byli walczyć na śmierć i życie. Nie wiedziała, czym jest prawdziwa wojna, rozlew krwi, ból i śmierć. To nie było życie, którego dla niej chciał. Pragnął by Kyra wiodła bezpieczne, spokojne i dostatnie życie tutaj, w forcie. Nie wiedział tylko, jak ją do tego przekonać.

To wszystko sprawiało, że czuł się zagubiony. Miał nadzieję, że odmawiając jej pochwał, uda mu się ją zniechęcić. W głębi duszy wiedział jednak, że to nie będzie takie proste, a jego zachowanie jeszcze bardziej ich od siebie oddali. Nienawidził się za to, jak dzisiaj postąpił i czuł się z tym okropnie. Nie widział jednak żadnej innej drogi.

Jego niepokój potęgowało proroctwo ogłoszone w dniu jej narodzin. Do tej pory lekceważył je, uważając na nonsens, głupie gadanie starej wiedźmy; ale dziś, przyglądając się jej i widząc jej waleczność, uświadomił sobie, że Kyra była zupełnie wyjątkowa, a zatem że ta przepowiednia nie musiała być kompletną bzdurą. I ta myśl przeraziła go jeszcze bardziej. Już niedługo będzie musiała wypełnić swoje przeznaczenie, a on nic na to nie będzie mógł poradzić. Ile czasu minie, zanim wszyscy poznają o niej prawdę?

Przełykając spory łyk wina, Duncan zamknął oczy i pokręcił głową. Za wszelką cenę chciał wygnać te myśli ze swojej głowy. W końcu tej nocy zebrali się tu by świętować.

Nadeszło przesilenie zimowe.

Otworzył oczy, by za oknem ujrzeć szalejącą zamieć, masy śniegu zwalone na kamieniach, jakby zgromadzone tu specjalnie z okazji święta. Podczas gdy na zewnątrz hulał lodowaty wiatr, w środku na paleniskach przyjemnie trzaskały drwa. W forcie wszyscy byli bezpieczni i nikomu nie miało prawa zabraknąć jadła ni napitków.

Zgromadzeni przy stole wyglądali na uradowanych – kuglarze, muzycy i bardowie na zmianę zabawiali gości. Ludzie śmiali się i cieszyli, snując opowieści o stoczonych bitwach. Duncan spojrzał z uznaniem na niezwykłą obfitość wybornego jadła, którym zastawiony był cały stół. Czuł dumę, gdy patrzył na barwne tarcze, wiszące wysoko wzdłuż długiej ściany, każda z nich ręcznie kuta z innym herbem, każda przyozdobiona insygniami reprezentującymi inny ród, innego wojownika, który odważył się z nim walczyć. Przyglądał się uważnie wszystkim trofeom wojennym, a każde z nich przypominało mu o innej bitwie stoczonej za wolność Escalonu. Miał w życiu dużo szczęścia i wiedział o tym.

Bez względu na to, jak bardzo się przed tym bronił, musiał w końcu przyznać, że jego Królestwo znajduje się pod okupacją. Dawny władca, Król Tarnis, okrył hańbą swój lud, doprowadzając do kapitulacji wojsk bez walki, umożliwiając Pandezji inwazję. Wprawdzie posunięcie to oszczędziło wielu ofiar wśród ludzi, jednak złamało ducha narodu. Tarnis zawsze twierdził, że Escalon był nie do obronienia, że nawet jeśli utrzymaliby Bramę Południową i Most Udręk, Pandezja mogłaby otoczyć ich i zaatakować od strony morza. Wszyscy jednak wiedzieli, że to był marny argument. Błogosławieństwem Escalonu było jego wybrzeże, które zbudowane było z wysokich na trzydzieści metrów klifów, z ostrymi jak brzytwy skałami u ich stóp, o które rozbijały się potężne fale. Żaden statek nie mógłby tamtędy podpłynąć, żadna armia nie podjęłaby takiego ryzyka. Jeśli Pandezja spróbowałaby zaatakować od strony morza, zapłaciłaby za to wysoką cenę, zbyt wysoką nawet jak na tak wielkie imperium. Ląd był przeto jedyną drogą, a wszyscy w Escalon wiedzieli, że wąskie gardło Bramy Południowej, było doskonale chronione. Poddanie się wynikało więc z czystego tchórzostwa.

Teraz on i wszyscy inni wielcy wojownicy zostali bez króla, każdy pozostawiony samemu sobie, własnej prowincji, własnej twierdzy, a każdy zmuszony paść na kolana przed Lordem Gubernatorem, powołanym przez Imperium Pandezjan. Duncan wciąż pamiętał dzień, w którym zmuszony został do ślubowania wierności nowemu władcy – na samo tego wspomnienie zrobiło mu się niedobrze.

Duncan starał się wrócić myślami do czasów, kiedy stacjonował w Andros, gdzie rycerze z najbardziej nawet odległych prowincji zjednoczeni byli we wspólnym działaniu, walczyli z ramienia jednego Króla, jednej stolicy, pod jednym sztandarem, a dysponowali wtedy siłą ponad dziesięciokrotnie większą niż dziś. Teraz byli rozproszeni po najbardziej odległych zakątkach Królestwa, a ze zjednoczonych sił pozostała zaledwie ta garstka ludzi.

Duncan zawsze wiedział, że Tarnis był słabym królem. Jako jego główny dowódca za zadanie miał chronić go, nawet jeśli ten na to nie zasługiwał. W pewnym sensie nie był nawet zaskoczony tym, że Król się poddał. Zdziwiła go jednak szybkość, z jaką to wszystko się rozpadło. Bez Króla, któremu mogliby służyć, wszyscy wielcy rycerze rozpierzchli się na cztery strony świata, powracając do swoich domostw. Od kiedy rządy przejęła Pandezja, niegdyś spokojna i praworządna kraina zamieniła się w wylęgarnię przestępczości i frustracji. Obecnie nawet życie poza murami warowni stało się ryzykowne.

Mijały godziny, a w miarę jak jadła na stole ubywało, piwa w kuflach stale przybywało. Na tacach pojawiły się przysmaki, serwowane specjalnie z okazji święta Zimowego Księżyca. Duncan wziął kilka czekoladek do ust i rozkoszował się ich aksamitnym smakiem. Po chwili wokół stołu krążyć zaczęły złote kielichy pełne królewskiej czekolady, przyozdobione dodatkowo świeżą śmietana z koziego mleka. Duncan ujął w dłonie puchar i przez chwilę delektował się jego ciepłem. Jednym haustem wypił całą jego zawartość i teraz czuł, jak boski napój rozgrzewa go od środka. Za oknem śnieżyca z każdą chwilą przybierała na sile, w środku zaś grała muzyka, bardowie snuli opowieści, a błaźni rozweselali gości. Tradycją w ten dzień było ucztować po północy, by powitać zimę jak długo wyczekiwanego przyjaciela. Według wierzeń, takie huczne powitanie zapewnić miało mieszkańcom lekką i krótką zimę.

Wbrew sobie Duncan spojrzał w końcu na Kyrę; Siedziała tam smutna i samotna, ze spuszczoną głową. Wbrew jego woli wciąż miała na sobie strój wojownika; na chwilę jego gniew znów rozgorzał, szybko jednak odpuścił. Widział, że ona też była zdenerwowana; jak on za bardzo się wszystkim przejmowała.

Duncan zdecydował, że nadszedł już czas, by pogodzić się z córką, a jeśli nie znajdą wspólnego rozwiązania, by przynajmniej ją pocieszyć. I już miał podnieść się z fotela, gdy nagle masywne drzwi otworzyły się i do sali bankietowej pośpiesznie wszedł niewysoki człowiek. Na sobie miał luksusowe futra, a włosy jego i płaszcz pokryte były śniegiem. Duncan nie spodziewał się nowych gości, zwłaszcza o tak później porze i w takiej pogodzie. Gdy tylko mężczyzna zdjął płaszcz, Duncan zauważył purpurowe i żółte barwy Andros. Duncan zrozumiał, aż człowiek ten przybył aż ze stolicy, dobre trzy dni jazdy stąd.

Co prawda goście przybywali tu przez cały wieczór, ale żaden z nich nie dojechał tak późno i żaden nie przybył z Andros. Na widok tych barw, Duncan wspomniał dawnego Króla i lepsze dni.

W pokoju zapadła cisza. Przybysz stanął przed fotelem Duncana i czekając na zaproszenie do stołu, z szacunkiem pochylił głowę.

– Wybacz mój panie – powiedział – Pragnąłem przybyć wcześniej, śnieżyca jednak pokrzyżowała moje plany. Przyjmij ode mnie wyrazy szacunku.

Duncan skinął głową.

– Nie jestem panem – Duncan poprawił go – A dowódcą. Wszyscy tutaj jesteśmy sobie równi, kobiety i mężczyźni, bez względu na status społeczny. Wszyscy goście są mile widziani, o którejkolwiek godzinie by nie przybyli.

Gość z wdzięcznością skinął głową i już chciał odejść, gdy Duncan uniósł dłoń.

– Nasza tradycja nakazuje, by goście z dalekich stron zasiadali na honorowych miejscach. Podejdź, usiądź obok mnie.

Zaskoczony, ponownie skinął głową i zasiadł na wskazanym przez sługę miejscu. Był szczupłym i niskim mężczyzną koło czterdziestki, choć zapadnięte policzki i zmęczone oczy zdecydowanie dodawały mu lat. Duncan natychmiast dostrzegł lęk w jego oczach; Mężczyzna wydawał się być zbyt zdenerwowany na kogoś, kto przybył świętować. Czuł, że coś jest nie tak.

Gość usiadł z opuszczoną głową, jakby starał się unikać wzroku dowódcy. Wyraźnie wygłodniały, łapczywie zajadał postawioną przed nim miskę zupy, zagryzając pajdą chleba.

– Powiedz mi – zagadał Duncan, gdy tylko mężczyzna skończył jeść – Jakie wieści przynosisz ze stolicy?

Przybysz powoli odsunął od siebie miskę i ponownie opuścił spojrzenie, chcąc uniknąć oczu Duncana. Na sali zapadła cisza, wszyscy goście ciekawi byli jego odpowiedzi.

Wreszcie odwrócił się i spojrzał na Duncana, oczy miał przekrwione, szklane od łez.

– Wieści, których żaden człowiek przynosić nie powinien – powiedział ze smutkiem w głosie.

Duncan westchnął głęboko.

– Mów więc zaraz – powiedział Duncan – Złe wieści lepiej przekazywać bez zwłoki.

Wyraźnie zakłopotany mężczyzna nerwowo przebierał palcami.

– Wraz z nadejściem Zimowego Księżyca, na naszą ziemię nakładane zostaje nowe prawo pandezjańskie: puellae nuptias

Duncan poczuł jak oblewają go zimne poty. Znad stołu uniosły się dźwięki szczerego oburzenia. Puellae Nuptias. To było niepojęte.

– Czy jesteś tego absolutnie pewien? – Duncan domagał się potwierdzenia.

Przybysz skinął głową.

– Od tego dnia najstarsza niezamężna córka każdego człowieka, lorda czy wojownika w naszym Królestwie, która osiągnęła piętnasty rok życia, będzie mogła być wzięta za żonę przez lokalnego Lorda Gubernatora lub przez kogokolwiek tenże wyznaczy.

Duncan natychmiast spojrzał na Kyrę, której aż pociemniało w oczach z zaskoczenia i oburzenia. Teraz wzrok zebranych przy stole ludzi skupiony był wyłącznie na Kyrze, wszyscy zdawali sobie bowiem sprawę z konsekwencji, jakie niesie to prawo dla dziewczyny. Na twarzy każdej innej niewiasty rysowałby się zapewne wyraz przerażenia, ona jednak wydawała się pałać rządzą zemsty.

– Oni nie mogą jej zabrać – zawołał Anvin oburzony, przerywając w końcu ciszę –  Nie wezmą żadnej z naszych dziewcząt!

Arthfael wyciągnął sztylet i wbił go w stół.

– Mogą wziąć sobie naszego dzika, ale za nasze kobiety walczyć będziemy do ostatniej kropli krwi!

Wojownicy wznieśli okrzyki bojowe, a ich gniew podsycał dodatkowo płynący we krwi alkohol. Atmosfera przy stole stała się wyjątkowo napięta. Było jasne, że świętowania nadszedł kres.

Duncan powoli wstał od stołu, wojownicy uczynili to samo na znak szacunku.

– Ta uczta dobiegła końca – oznajmił ciężkim głosem.

Wypowiadając te słowa zorientował się, że nie było nawet północy – fatalna wróżba na Zimowy Księżyc.

Zapadła grobowa cisza. Duncan podszedł do Kyry, mijając rzędy żołnierzy i dygnitarzy. Stanął nad jej krzesłem i spojrzał jej w oczy. Ona odwzajemniła to spojrzenie, a wzrok jej przepełniony był siłą i oporem. Był z niej teraz ogromnie dumy.

– Chodź, córko – powiedział – Ty i ja mamy wiele do omówienia.

Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
10 eylül 2019
Hacim:
274 s. 7 illüstrasyon
ISBN:
9781632913104
İndirme biçimi:
Metin, ses formatı mevcut
Средний рейтинг 4,9 на основе 47 оценок
Metin
Средний рейтинг 5 на основе 6 оценок
Ses
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin PDF
Средний рейтинг 5 на основе 2 оценок
Metin PDF
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Ses
Средний рейтинг 4 на основе 4 оценок
Metin
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Ses
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin
Средний рейтинг 4 на основе 1 оценок
Metin
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin
Средний рейтинг 5 на основе 1 оценок
Metin
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin
Средний рейтинг 5 на основе 3 оценок
Metin
Средний рейтинг 4,8 на основе 6 оценок
Metin
Средний рейтинг 4,8 на основе 6 оценок
Metin
Средний рейтинг 5 на основе 1 оценок
Metin
Средний рейтинг 5 на основе 2 оценок
Metin
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок