Kitabı oku: «Powrót Smoków », sayfa 7
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kyra wędrowała przez gęstą śnieżycę, która ograniczała widoczność niemal do zera. Leo trwał przy jej nodze, nie pozwalając jej stracić poczucia rzeczywistości. Co jakiś czas krwistoczerwony księżyc wychylał się zza chmur, by swoim blaskiem oświetlić jej drogę. Paraliżujące zimno przeszywało jej ciało do szpiku kości, odbierając wolę dalszej wędrówki. Była zaledwie kilka godzin od domu, a już tęskniła za ciepłem kominka, miękkością futer, gorącą czekoladą i dobrą książką.
Kyra przegoniła te myśli z głowy i z jeszcze większą determinacją ruszyła w dalszą drogę. Za wszelką cenę chciała uciec od życia, którego chciał dla niej ojciec. Nikt nie miał prawa zmuszać jej do poślubienia mężczyzny, którego nie kochała. A zwłaszcza, gdy miało to służyć ułagodzeniu Pandezjan. Nikt nie zmusi jej do życia w zaciszu domowego ogniska, do zrezygnowania z marzeń. Wolała umrzeć tu, na zimnie i w śniegu, niż żyć tak, jak nakazywał jej ojciec.
Kyra wędrowała dalej, przedzierając się przez zaspy śniegu, sięgające jej po kolana. Coraz głębiej wchodziła w czarną noc i to w najgorszą pogodę, jaką mogłaby sobie wyobrazić. To było surrealistyczne przeżycie. Tej nocy czuło się w powietrzu wyjątkową energię. Bo to właśnie dziś zmarli dzielili ziemię z żywymi, żaden więc człowiek przy zdrowych zmysłach nie miał odwagi wyściubić nawet czubka nosa ze swojego domostwa. Powietrze było gęste i to nie tylko od śniegu; wokół siebie czuła obecność duchów. Czuła jakby ją obserwowały, jakby podążała drogą przeznaczenia – lub śmierci.
Kyra wspięła się na szczyt wzgórza i rozejrzała po okolicy. W jej sercu rozpalił się promyk nadziei, gdy na horyzoncie dojrzała Płomienie, które niczym latarnia morska wskazywały jej drogę w śnieżnej zamieci. Płomienie działały na nią jak magnes. Było to miejsce, przed którym przestrzegał ją ojciec, a które fascynowało ją od dziecka. Ku swemu zaskoczeniu zorientowała się, że od wyjścia z fortu nieświadomie podążała w jego kierunku.
Kyra zatrzymała się, z trudem łapiąc oddech. Płomienie. Wielka ściana ognia, ciągnąca się przez prawie osiemdziesiąt kilometrów wzdłuż wschodniej granicy Escalonu, była jedyną przeszkodą odgradzającą jej kraj od Mardy, krainy dzikich trolli. W tym miejscu jej ojciec, a wcześniej także jej dziadek, służyli swemu krajowi, chroniąc jego ziemie i ludzi przez siłami nieprzyjaciela.
Płomienie były jeszcze większe i jaśniejsze, niż to sobie wyobrażała. Zastanawiała się, jaka magiczna siła podtrzymuje ten ogień dniem i nocą, jak to możliwe, że płomień nie gaśnie. Z każdą chwila rodziły się w jej głowie nowe pytania, na które nie znajdowała odpowiedzi.
Kyra wiedziała, że w okolicach Płomieni stacjonują tysiące mężczyzn, mężczyzn różnego pokroju, od prawdziwych wojowników z Volis, po niewolników, rekrutów i przestępców z Pandezji. Teoretycznie każdy z nich był Strażnikiem, w praktyce jedynie ludzie jej ojca, stacjonujący tu od pokoleń, posiadali umiejętności niezbędne do pełnienia tej funkcji. Po drugiej stronie Płomieni czaiło się tysiące trolli, gotowych zrobić wszystko, by przedostać się do ich świata. To było niebezpieczne miejsce. Mistyczne miejsce. Miejsce dla desperatów, śmiałków i ludzi nieznających strachu.
Kyra musiała przyjrzeć się mu z bliska. Choćby tylko po to, by schronić się przed zamiecią, ogrzać ręce i zdecydować, co zrobić dalej.
Kyra ostrożnie schodziła ze wzgórza, wspierając się dla równowagi na swoim kiju. Leo wciąż grzecznie maszerował przy jej nodze, dodając jej otuchy. Choć od Płomieni dzielił ją zaledwie kilometr, czuła, jakby odległość ta była dziesięciokrotnie większa. Gęsty śnieg i przeszywający mróz sprawiły, że drogę, którą pokonać powinna była w ciągu dziesięciu minut, pokonywała przez ponad godzinę.
Odwróciła się i spojrzała w stronę Volis, lecz ślad po nim już dawno zaginął w gęstej śnieżycy. Było już za późno by zawrócić.
Nogi drżały jej ze zmęczenia, a palce owinięte wokół kija, drętwiały z zimna. Gdy w końcu dotarła na sam dół wzniesienia, poczuła uderzenie ciepła. To ściana Płomieni wyrastała przed nią. Widok ten zapierał dech w piersiach. Zaledwie kilkaset metrów dalej, znajdowało się źródło światła tak jasnego, że noc zamieniała się tu w dzień. Płomienie wznosiły się tak wysoko, że kiedy spojrzała w górę, nie mogła dostrzec ich końca. Wytwarzane przez nie ciepło było tak silne, że nawet tutaj czuła, jak jej ciało powoli wraca do życia, jak odzyskuje czucie w dłoniach i stopach. Trzaski i syczenie ognia były tak intensywne, że zagłuszyły nawet wycie wiatru.
Jak ćma lecąca do światła, podchodziła coraz bliżej, czując, jak z każdym krokiem dociera do niej więcej kojącego ciepła. Wprost nie mogła oderwać wzroku od tego gorejącego cudu świata, jedynej bariery, która chroniła jej ziemie przed niebezpieczeństwem, a której istoty nikt nie potrafił wytłumaczyć. Ani historycy, ani królowie, ani nawet czarnoksiężnicy. Jak powstały? Co je podtrzymywało? Kiedy wygasną?
Mówiło się, że Obserwatorzy znają odpowiedź na te pytania, lecz nigdy nikomu ich nie wyjawią. Legenda głosi, że Miecz Ognia, ukryty w jednej z dwóch wież, chroni Płonienie przed wygaśnięciem. Wieże te znajdują się po przeciwnych stronach Escalon, jedna w Ur na zachodnim wybrzeżu, druga w Kos na południu. W szeregi Obserwatorów wcieleni zostali też najznamienitsi rycerze królestwa, by służyć im pomocą.
Z opowieści ojca wynikało, że niejeden troll, któremu udało się przedostać przez Płomienie, próbował odnaleźć Wieże by wykraść z nich Miecz – dotąd jednak żadnemu to się nie udało. Obserwatorzy zbyt dobrze wykonywali swoją pracę. Wszakże nawet Pandezja, przy całej swojej potędze, nie śmiała podbijać Wież. To mogłoby bowiem rozgniewać Obserwatorów, a w konsekwencji doprowadzić do obniżenia Płomieni.
Kątem oka Kyra dostrzegła ruch w oddali. Byli to żołnierze, patrolujący okolicę z pochodniami w ręku i mieczami przy pasie. Zostali rozmieszczeni co pięćdziesiąt metrów wzdłuż całej linii Płomieni. Jej serce zabiło szybciej. Naprawdę udało jej się tu dotrzeć.
Kyra poczuła się wreszcie naprawdę żywa. Wiedziała, że teraz wszystko może się zdarzyć. Wiedziała, że w każdej chwili z Płomieni mógł wyłonić się troll. Oczywiście, ogień zabijał większość z nich, lecz niektórym udawało się jakimś cudem przeżyć. Te dotkliwiej poparzone trolle, mordowały jeszcze przed śmiercią stacjonujących w okolicy żołnierzy. Te w lepszej kondycji, udawały się do lasów i terroryzowały okoliczne wsie. Do tej pory nie mogła zapomnieć widoku obciętej głowy trolla, którą jeden z wojowników jej ojca przyniósł pewnego dnia do fortu.
Wpatrując się w Płomienie, Kyra rozmyślała nad swym losem. Co teraz z nią będzie, jak sobie poradzi tak daleko od domu?
– Hej, co ty tu robisz? – krzyknął ktoś.
Jeden z żołnierzy zauważył ją i skierował kroki w jej stronę.
Kyra chciała uniknąć konfrontacji. Czuła, jakby wstąpiły w nią nowe siły i była gotowa do dalszej drogi.
Zagwizdała no Leo i wraz z nim ruszyła szlakiem z powrotem w burzę, w kierunku widocznego w oddali lasu. Nie wiedziała, dokąd zaprowadzi ją ta droga, wierzyła jednak, że gdzieś tam wypełni się jej przeznaczenie.
*
Mijały kolejne godziny wędrówki. Przemarznięta do szpiku kości, nie wiedziała, na jak długo starczy jej sił. W całej okolicy nie znalazła schronienia, w którym mogłaby przeczekać lodowatą zamieć. Była wyczerpana i zrezygnowana. Niejako bezwiednie kierowała się w stronę jedynego charakterystycznego punktu w zasięgu wzroku – Cierniowego Lasu. Płomienie zostawiła daleko za sobą, ich blask nie był już nawet widoczny na horyzoncie, a krwawoczerwony księżyc dawno przykryły gęste chmury, pozostawiając ją w niemal zupełnej ciemności. Palce u rąk i nóg znowu miała boleśnie skostniałe. Z każdą chwilą jej sytuacja wydawała się coraz bardziej beznadziejna. Zaczęła się nawet zastanawiać nad tym, czy aby nie postąpiła głupio, opuszczając bezpieczne mury fortu. Była ciekawa, czy ojciec choć trochę się o nią martwi.
Kyra poczuła nagły przypływ złości. Rozgorzała w niej jeszcze większa determinacja do ucieczki przed życiem, jakie tam na nią czekało. Wraz z kolejnym podmuchem wiatru, Leo zaskomlał cicho. Kyra podniosła wzrok i ku swojemu zaskoczeniu ujrzała przed sobą ścianę drzew. Dokonała tego, dotarła do Cierniowego Lasu.
Dobrze wiedziała, jak niebezpieczne jest to miejsce. Wiedziała, że nie warto się tam zapuszczać nawet w dzień, nawet w większej grupie. Wejście w tą gęstwinę w pojedynkę, zwłaszcza w noc Zimowego Księżyca, wiązało się z ogromnym ryzykiem. Tam wszystko mogło się zdarzyć.
Na karku poczuła kolejny podmuch lodowatego wiatru, który tym razem pchnął jej wyczerpane ciało w objęcia lasu. Ciężkie od śniegu gałęzie zagradzały jej drogę, jakby ostrzegając przed tym, co znajduje się w środku. Z każdym jednak krokiem, Kyra czuła się coraz pewniej. Gęsty las tworzył schronienie przed szalejącą zawieruchą. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu mogła stanąć prosto i rozluźnić zmęczone mięśnie. Powoli zaczynało jej się tu podobać.
Kyra wykorzystała tą chwilę spokoju by strzepnąć śnieg z ramion, barków i włosów. Leo też otrząsnął się zamaszyście, obsypując śniegiem wszystko wkoło. Sięgnęła do worka i wyciągnęła z niego kawałek suszonego mięsa dla Leo. Podała mu go i czule pogłaskała po głowie.
– Nie martw się, przyjacielu, znajdę dla nas schronienie – powiedziała.
Kyra brnęła głębiej w las, szukając jakiegokolwiek schronienia, w którym mogłaby przeczekać burzę. Chciała dać odpocząć nogom, by nazajutrz móc kontynuować wędrówkę. Szukała jakiejś jaskini, pnia drzewa, w którym mogłaby się schować, czy choćby głazu, o który mogłaby się oprzeć. Niestety, niczego takiego nie widać było w pobliżu.
Kyra zapuszczała się coraz głębiej w las, śnieg sięgał jej po kolana, a ona co i rusz ocierała się o zaśnieżone gałęzie drzew; przerażające odgłosy dzikich zwierząt dochodziły do niej z każdej strony. W pewnej chwili usłyszała za plecami jakiś niski pomruk, było jednak zbyt ciemno by w tych zaroślach dostrzec jego źródło. Kyra przyśpieszyła kroku, nie chcąc nawet myśleć o tym, jaka bestia mogła wydać z siebie taki ponury dźwięk. Ścisnęła mocniej łuk w swej dłoni, mając poważne wątpliwości co do tego, czy przy tak skostniałych palcach, byłaby w stanie w ogóle go użyć.
Kyra wdrapała się na łagodne wzniesienie. Spomiędzy szarych chmur wyjrzał właśnie ogromny księżyc, oświetlając przestrzenie między drzewami. Gdy wreszcie spojrzała w dół, jej oczom ukazało się lśniące jezioro. Na widok przejrzystej turkusowej wody, Kyra oniemiała z zachwytu. Poznała to miejsce natychmiast. Jezioro Marzeń. Ojciec zabrał ją tu, kiedy była małą dziewczynką. Wspólnie zapalili wtedy świeczkę, postawili ją na lilii i puścili na wodę, by tak uczcić pamięć jej matki. Chodziły słuchy, że jezioro było zaczarowane. Patrząc w nie, można było dotknąć nieba. To było mistyczne miejsce, miejsce, do którego trafiało się nie bez powodu, miejsce, w którym spełniały się marzenia.
Jezioro przyciągało Kyre jak magnes. Schodziła w dół stromego zbocza, potykając się niezdarnie o wystające konary drzew i ślizgając się na zlodowaciałej powierzchni. Lawirowała między drzewami, podpierając się dla równowagi swoim kijem, aż w końcu dotarła do celu. Zdumiewające było to, że na piaszczystym brzegu jeziora nie leżał ani gram śniegu. To było niesamowite.
Drżąc z zimna, Kyra przyklęknęła na brzegu i spojrzała w otchłań jeziora. Ujrzała w nim swoje odbicie, blond włosy opadające na policzki, szare oczy, kości policzkowe, delikatne rysy, tak różne od ostrych rysów jej ojca i braci.
Kiedy przyglądała się swemu obliczu, przypomniała sobie słowa ojca, które wypowiedział do niej wiele lat temu: żarliwe modlitwy nad Jeziorem Marzeń nie pozostają bez odpowiedzi .
Kyra nigdy wcześniej nie czuła się tak zagubiona i samotna. Nie wiedziała dokąd pójść i co robić. Niczego więc nie potrzebowała bardziej niż rady, wskazówki, która pomogłaby jej zrozumieć sens jej życia. Zamknęła więc oczy i modliła się najpiękniej jak potrafiła.
Boże, nie wiem, kim jesteś, ale całym sercem błagam cię o pomoc. Daj mi jakąś wskazówkę, a ja uczynię, co zechcesz. Pozwól mi stać się wielkim wojownikiem, niezależnym od jakiegokolwiek mężczyzny. Pozwól mi wieść życie honorowe i odważne. Daj mi możliwość decydowania o własnym losie i robienia tego, co kocham, a nie tego, czego wymagają ode mnie inni.
Kyra klęczała tam, cała zdrętwiała z zimna, u kresu sił i nadziei, modląc się całym sercem i całą duszą. Zupełnie straciła poczucie czasu i miejsca.
Kyra nie miał pojęcia, ile trwała w tej modlitwie. Kiedy wreszcie otworzyła oczy, na powiekach czuła płatki śniegu. Zdawała się być odmieniona, przepełniona wewnętrznym spokojem. Znowu pochyliła się nad taflą jeziora, lecz widok, który tym razem ujrzała, zaparł jej dech w piersiach.
W odbiciu zobaczyła bowiem smoka, który patrzył na nią swoimi pełnymi determinacji, żółtymi oczami. Gdy otworzył swój pokryty czerwonymi łuskami pysk i wydał z siebie ryk, ją oblały zimne poty.
Obejrzała się zszokowana. Za jej plecami nie było jednak ani śladu bestii. Raz jeszcze rozejrzała się po okolicy, ale nikogo poza nią i Leo tam nie było.
Kyra ponownie spojrzała w wodę i tym razem, dostrzegała już w niej tylko odbicie swej twarzy.
Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Czy to była tylko gra świateł? Wytwór jej własnej wyobraźni? Bez wątpienia to nie mogła być prawda – smoków nie widziano w Escalon od tysięcy lat. Czy ona traciła zmysły? Co to miało wszystko znaczyć?
Kyra podskoczyła ze strachu, gdy nagle z czeluści lasu dobiegł ją przeraźliwy hałas, jakby wycie, a może rechot. Leo też to usłyszał. Sierść zjeżyła mu się na karku i warknął groźnie, szczerząc kły. Gdzieś w oddali, pomiędzy drzewami i gęstymi zaroślami, Kyra dostrzegła delikatne białe światło. Wyglądało magicznie.
Kyra poczuła gęsią skórkę na całym ciele. Miała wrażenie, jakby inny świat wabił ją do siebie. Z jednej strony chciała odwrócić się i uciec od niego jak najdalej, z drugiej światło na tyle ją zahipnotyzowało, że nie mogła odezwać od niego wzroku i mimowolnie ruszyła w jego kierunku.
Kyra przedzierała się przez gęstwiny w stronę blasku, który stawał się coraz jaśniejszy. Wreszcie dotarła do miejsca, w którym las zamieniał się w polanę. To, co wtedy zobaczyła, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania i zapadło w jej pamięć na zawsze.
Stara kobieta, której blade oblicze pokryte było brodawkami i bliznami, patrzyła na źródło blasku, które doprowadziło Kyre do tego miejsca i wyciągała ku niemu swe pomarszczone dłonie. Spojrzała na Kyre swoimi lodowato-niebieskimi oczami, oczami pozbawionymi białek i źrenic. To była najbardziej przerażająca rzecz, jaką Kyra kiedykolwiek widziała. Jej serce zamarzło. Wszystko podpowiadało jej, by odwróciła się i uciekła w las, nie mogła jednak powstrzymać się przed podejściem bliżej.
– Zimowy Księżyc – zaczęła staruszka nienaturalnie głębokim głosem – Czas, kiedy umarli nie do końca są żywi, a żywi nie do końca umarli.
– A ty, do której grupy należysz?– zapytał Kyra niepewnie.
Kobieta zachichotała przeraźliwie. Na ten dźwięk, Kyre przeszedł dreszcz. Stojący obok niej Leo, warknął cicho.
– Ważniejsze jest – powiedziała kobieta tajemniczo – do której grupy należysz ty?
Kyra zmarszczyła brwi.
– Ja żyję – odpowiedziała stanowczo.
– Doprawdy? Mi się wydajesz bardziej martwa ode mnie.
Kyra zadumała się nad tymi słowami. W głębi duszy czuła, że jest to upomnienie, nagana za to, że nie miała odwagi pójść za głosem własnego serca.
– Czego poszukujesz, dzielna wojowniczko? – zapytała kobieta.
Na dźwięk tych słów serce Kyry urosło. Poczuła się ośmielona i doceniona.
– Chcę więcej od życia – powiedziała pewnym głosem – Chcę zostać wojownikiem. Jak mój ojciec.
Kyra poczuła ulgę, gdy starowinka przeniosła spojrzenie na światło i uwolniła ją od swych koszmarnych oczu. Zapadło milczenie.
Cisza przeciągała się w nieskończoność. Z każdą chwilą w Kyrze pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Czy jej marzenie w ogóle jest realne? Czy staruszka coś odpowie?
– Czy możesz mi pomóc? – zapytał wreszcie Kyra – Czy możesz zmienić moje przeznaczenie?
Kobiety spojrzała na nią płonącymi, intensywnymi, przerażającymi oczami.
– Tej nocy wszystko jest możliwe – odpowiedziała powoli – Jeśli pragniesz tego ponad wszystko, możesz to mieć. Pytanie brzmi: ile jesteś w stanie dla tego poświęcić?
Odpowiedź na to pytanie Kyra nosiła w sercu od dawna.
– Oddam za to wszystko – powiedziała – Absolutnie wszystko.
Znowu zapadła cisza. Słychać było tylko wycie wiatru i ciche skomlenie Leo.
– Los każdego z nas zapisany jest w gwiazdach – powiedziała w końcu staruszka – Możemy nim jednak kierować według własnej woli. Przeznaczenie i wolna wola przeplatają się wzajemnie, toczy się między nimi nieustająca wojna. Która z tych sił okaże się dominująca… cóż, to zależy.
– Zależy od czego? – zapytał Kyra.
– Od siły twojej woli. Jak bardzo czegoś chcesz – i jak wielką łaską obdarzona jesteś przez Boga. A przede wszystkim, co jesteś gotowa poświęcić.
– Poświęcę… – Kyra poczuła jak serce jej wypełnia spokój i determinacja – Poświęcę wszystko, byle tylko nie żyć życiem, które wybrali dla mnie inni.
Po tych słowach kobieta popatrzyła na Kyre swym na wskroś przeszywającym spojrzeniem.
– Przysięgnij mi – powiedziała staruszka – Tej nocy przysięgnij mi, że zapłacisz tą cenę.
Kyra czuła, że od tej jednej chwili zależy całe jej życie.
– Przysięgam – oznajmiła uroczyście, a słów swoich nigdy nie była tak pewna.
Głos jej brzmiał dostojnie i kategorycznie. Nie było w nim cienia wątpliwości, że decyzja jej jest ostateczna i nieodwołalna.
Staruszka zwróciła się ku dziewczynie i lekko skinęła głową na znak, że jej prośby zostaną wysłuchane.
– Zostaniesz nie tylko wojownikiem – głos kobiety był teraz potężny jak dzwon – Wkrótce staniesz się największym ze wszystkich wojowników. Potężniejszym nawet niż twój ojciec. Co więcej, będziesz wielkim władcą. Zdobędziesz władzę, o której nawet nie marzyłaś. Całe narody będą padać Ci do stóp.
Serce Kyry waliło jak młot. Słowa kobiety brzmiały jak zapowiedź nadejścia czegoś, czego żadna siła nie mogła już zatrzymać. Od tej chwili jej los był przesądzony.
– Kuszona będziesz przez siły ciemności – kobieta mówiła dalej – toczyła się w tobie będzie zażarta wojna między mrokiem a światłością. Jeśli zdołasz przeciwstawić się siłom zła, świat będzie twój.
Kyra stał jak wryta, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Jak to możliwe? To nie mogło być jej przeznaczenie. Nikt nigdy jej nie powiedział, że może zostać kimś ważnym, kimś wyjątkowym. To wszystko wydawało się być tak odległe, tak nierzeczywiste.
– Jak? – zapytała Kyra – Jak to możliwe? Przecież jestem tylko dziewczyną.
Na twarzy kobiety pojawił się szelmowski uśmiech, uśmiech, który Kyra miała zapamiętać do końca życia. Podeszła bliżej, tak blisko, że Kyra aż drgnęła ze strachu.
– Czasami – wyszeptała kobieta – twój los czeka na ciebie tuż za rogiem, przychodzi wraz z następnym oddechem.
W tej samej chwili jasny błysk oślepił Kyre. Gdy ta zasłoniła oczy przed światłem, Leo rzuciła się na kobietę z kłami.
Gdy Kyra otworzyła oczy, światło zniknęło. Kobieta zniknęła. Leo skakał w miejscu jak oszalały. Polana znowu spowita była w ciemności.
Kyra rozglądała się wokół przerażona. Czy to wszystko to był tylko sen?
Nagle, jakby w odpowiedzi na jej myśli, rozległ się przerażający, pierwotny ryk. Oto same niebiosa przemówiły. Kyra zamarła. Pomyślała o jeziorze. O swym odbiciu.
Mimo że nigdy w swoim życiu nie miała styczności ze smokami, teraz wiedziała, że to właśnie jeden z nich wzywa ją do siebie.
Stojąc tam w samotności, Kyra próbowała zrozumieć, co się właśnie stało, co to wszystko może znaczyć. Przede wszystkim próbowała zidentyfikować ten dźwięk. To był ryk, dźwięk niepodobny do żadnego z tych, które do tej pory słyszała, dźwięk pierwotny, dochodzący jakby z głębi ziemi. Z jednej strony dźwięk ten przerażał ją, z drugiej – przyciągał, nie pozostawiając innego wybory, jak tylko podążyć w jego stronę. Dźwięk ten przenikał ją, rezonował z jej myślami. Zdała sobie sprawę z tego, że dźwięk ten słyszała gdzieś w tyle głowy przez całe swoje życie.
Kyra i Leo ruszyli przez las, grzęznąc w głębokim śniegu. Mokre gałęzie uderzały ją w twarz, sypiąc śniegiem za kołnierz. Ona o to nie dbała. Jedyne, co miało teraz znaczenia, to dotarcie to źródła tego dźwięku. Im bliżej jego się znajdowała, tym dźwięk stawał się coraz żałośniejszy, przepełniony cierpieniem.
Kyra czuła, że smok umiera i że rozpaczliwie potrzebuje jej pomocy.