Kitabı oku: «Zaślubiona », sayfa 2

Yazı tipi:

Kiedy był już bezpieczny, Caitlin zauważyła, jak odetchnął z ulgą.

Nie mieli jednak czasu na rozmyślania. Caitlin odwróciła się natychmiast i ruszyła pospiesznie w górę. Jej lina również mogła pęknąć w każdej chwili, a przecież wciąż miała na sobie Scarlet.

W końcu dotarła na szczyt. Szybko wskoczyła na pokryty trawą płaskowyż i ściągnęła Scarlet na ziemię. Poczuła niewysłowioną ulgę, kiedy z powrotem znalazła się na stałym lądzie – ale nie traciła czasu. Przetoczyła się, sięgnęła po linę i wyrzuciła ją mocno, tak, by zawisła tuż obok stojącego poniżej Caleba.

Spojrzała w dół i zauważyła, że obserwował linę uważnie i kiedy zakołysała się nad nim, sięgnął i schwycił, trzymając Ruth w drugiej ręce. Zaczął szybko wspinać się w górę. Caitlin obserwowała uważnie każdy jego krok, modląc się, by lina wytrzymała.

W końcu dotarł na szczyt i przetoczył się na trawę tuż obok niej. Odskoczyli szybko od urwiska i padli sobie w ramiona. Scarlet objęła Ruth, a Caitlin Caleba.

Caitlin czuła przepełniające jej ciało poczucie ulgi, dokładnie tak samo jak Caleb.

– Ocaliłaś mi życie – powiedział. – Znowu.

Odwzajemniła się szybkim uśmiechem.

– Ty ocaliłeś moje już wiele razy – powiedziała. – Jestem ci winna przynajmniej kilka.

Uśmiechnął się do niej.

Po czym odwrócili się wszyscy i zlustrowali otoczenie. Wyspa Skye. Była zachwycająca, zapierająca dech w piersiach, mistyczna, zjawiskowa i opustoszała. Jawiła się w postaci górskich szczytów, dolin, wzgórz i płaskowyżów, niektórych skalistych i jałowych, innych- pokrytych zielonym mchem. A wszystko to spowijała niebiańska mgła, która wdzierała się do każdego zakamarka i w porannym słońcu mieniła się barwami pomarańczy, czerwieni i żółci. Wyspa wyglądała jak miejsce ze snów. Ale też jak takie, w którym żaden człowiek nie mógłby nigdy zamieszkać.

Kiedy obserwowali horyzont, nagle pojawił się, niczym zjawa, tuzin wampirów, które schodząc powoli ze wzgórza, wychynęły z mgły, kierując się wprost na nich. Caitlin nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przygotowała się do walki, lecz Caleb położył jej dłoń na ramieniu w uspokajającym geście i wszyscy wstali.

– Nie martw się – powiedział. − Wyczuwam ich. Są przyjaźnie nastawieni.

Kiedy wampiry podeszły bliżej, Caitlin dostrzegła ich rysy twarzy i przekonała się, że miał rację. W gruncie rzeczy doznała szoku, kiedy ich zobaczyła.

Oto stało przed nią kilkoro jej starych znajomych.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sam przygotował się na najgorsze, kiedy ich łódź, kołysząc się jak oszalała, w pełnym pędzie sunęła ku skalistemu brzegowi. Czuł strach Polly, kiedy dziesiątki wojowników pomknęło w dół po stromych klifach w ich kierunku.

– I co teraz? – spytała, kiedy łódź znalazła się kilka stóp od brzegu.

– Nie ma innej drogi – odparł Sam. – Stawimy im tu opór.

To powiedziawszy, nagle wyskoczył z łodzi, trzymając jej dłoń i ciągnąc za sobą. Przeskoczyli kilka stóp w powietrzu i wylądowali na skraju wody. Sam doznał szoku, kiedy jego bose stopy zanurzyły się w lodowatej wodzie, wywołując u niego dreszcz, który całkowicie go obudził. Zorientował się, że wciąż miał na sobie swój bitewny strój z Londynu – obcisłe, czarne spodnie i koszulę, grubo usztywnioną w okolicach barków i ramion. Spojrzał na Polly i zauważył, że ona również miała na sobie podobny strój.

Nie miał jednak czasu, by zauważyć cokolwiek innego. Na brzegu pojawiły się dziesiątki wojowników – ludzi, szarżujących wprost na nich. Ubrani w kolczugi i zbroje od stóp do głów, z mieczami i tarczami w dłoniach, byli klasycznym przykładem rycerzy w lśniącej zbroi, których książkowe podobizny Sam widział przez całe swoje dzieciństwo. Sam chciał kiedyś zostać jednym z nich. Ubóstwiał ich, jako dziecko. Teraz jednak, będąc wampirem, wiedział, że był od nich o wiele silniejszy, że nigdy nie zdołaliby dorównać jego sile, czy szybkości, ani jego bitewnej wprawie. Dlatego też, nie zląkł się ani trochę.

Poczuł jednak troskę o Polly. Nie miał pojęcia o stopniu zaawansowania bitewnych zdolności Polly, a już zupełnie nie spodobała mu się broń dzierżona przez ludzi. Miecze i tarcze nie przypominały żadnych, jakie Sam widział do tej pory w swym życiu. Dostrzegł jedynie, że lśniły w świetle poranka. Wyglądało na to, że były pokryte srebrem. Przeznaczone do zabijania wampirów.

Wiedział, że tego zagrożenia nie mógł zlekceważyć.

Sądząc po ich minach, Sam widział, że ci ludzie nie byli skorzy do żartów. Ich ściśle skoordynowane formacje oznaczały, że byli świetnie wyszkoleni. Jak na ludzi, byli to prawdopodobnie najlepsi wojownicy tych czasów. Byli również świetnie zorganizowani, szarżując na niego z obu stron.

Sam nie pozwolił, by pierwsi go zaatakowali.

Ruszył na nich, biegnąc szybko, zbliżając się do nich szybciej, niż oni do niego.

Najwyraźniej nie spodziewali się tego. Wyczuł, że się zawahali, nie wiedzieli, jak zareagować.

Nie dał im jednak czasu na zastanowienie. Jednym susem przeskoczył ponad ich głowami, używając swych skrzydeł, by przelecieć dalej, aż pokonał całą grupę i wylądował za nimi. Wyrwał włócznię z rąk ostatniego rycerza i lądując, zamachnął się nią szeroko, powalając kilku z koni na ziemię, tylko jednym tym wypadem.

Konie zaczęły rżeć i natarły na resztę grupy, wprowadzając zamieszanie.

Mimo to, rycerze byli dobrze wyćwiczeni i nie pozwolili, by to zepsuło im szyki. Inni rozproszyliby się natychmiast, ci jednak, ku zaskoczeniu Sama, odwrócili się i przegrupowali, po czym ruszyli na Sama w jednym rzędzie.

Sam zdumiał się na ich widok i zaczął zastanawiać, gdzie trafił. Czyżby wylądował w jakimś królestwie elitarnych wojowników?

Nie miał czasu się nad tym zastanowić. Nie chciał też zabić tych ludzi. Coś mu mówiło, że nie przybyli tu, by ich zabić, że przyszli stoczyć walkę i być może ich pojmać. Lub też, co bardziej prawdopodobne, przetestować. Jakby nie patrzeć, Sam i Polly wylądowali na ich ziemi: Sam przeczuwał, że chcieli sprawdzić, z kim mieli do czynienia.

Przynajmniej udało się mu odwrócić ich uwagę od Polly. Tym razem natarli tylko na niego.

Wziął zamach włócznią, wycelował w ich przywódcę i rzucił, zamierzając go tylko ogłuszyć, nie zabić.

Trafił idealnie. Wybił mu tarczę z ręki i strącił z wierzchowca. Rycerz upadł z głośnym szczękiem metalu.

Sam podskoczył i wyrwał mu z rąk miecz i tarczę. W samą porę, gdyż w następnym momencie otrzymał kilka uderzeń. Zablokował je wszystkie, po czym sięgnął po cep bojowy trzymany przez innego rycerza. Chwycił za długi, drewniany trzon i zatoczył szeroki krąg groźną metalową kulą na łańcuchu. Rozległ się donośny szczęk metalu, kiedy kula wybiła miecze z rąk dziesiątki rycerzy. Sam kręcił dalej, uderzając w tarcze kilku kolejnych i powalając ich na ziemię.

Jednak znowu zaskoczyli Sama. Inni wojownicy z pewnością rozbiegliby się w panice; lecz nie ci mężczyźni. Ci, którzy pospadali z koni ogłuszeni atakiem Sama, przegrupowali się, podnieśli broń z piasku i otoczyli Sama pierścieniem. Tym razem utrzymywali większą odległość, wystarczającą, by Sam nie dosięgnął ich swoją bronią.

Niepokojące było to, że nagle wszyscy wyciągnęli zza pleców kusze i wycelowali prosto w niego. Sam zauważył, że ostrza ich grotów pokryte były srebrem. Wszystkie miały za zadanie go zabić. Wyglądało na to, że był zbyt pobłażliwy.

Nie wystrzelili, ale trzymali go w śmiertelnej pułapce. Sam zorientował się, że znalazł się w trudnym położeniu. Nie mógł w to uwierzyć. Jeden pochopny ruch mógł oznaczać jego śmierć.

– Opuśćcie broń – odezwał się ktoś lodowatym, surowym tonem.

Ludzie odwrócili powoli głowy i Sam postąpił podobnie.

Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto stała przed nimi, po zewnętrznej stronie otaczającego go pierścienia, Polly. Trzymała jednego z rycerzy w śmiertelnym uścisku, owinąwszy rękę dookoła jego szyi, trzymając przy gardle niewielki, srebrny sztylet. Wojownik stał unieruchomiony uściskiem Polly, z oczami szeroko otwartymi ze strachu i wyrazem twarzy człowieka, który miał za chwilę zginąć.

– Inaczej – kontynuowała Polly − tego mężczyznę czeka śmierć.

Sam był zdumiony tonem jej głosu. Nigdy nie widział Polly w roli wojownika, takiej oziębłej i zdecydowanej. Jakby zobaczył całkowicie inną osobę. Był naprawdę pod wrażeniem.

Ludzie najwidoczniej też. Powoli, z ociąganiem rzucili kusze na ziemię, jeden po drugim na piaszczyste podłoże.

– Z koni – rozkazała.

Powoli usłuchali i zsiedli. Dziesiątki wojowników stało zdane na łaskę Polly, która trzymała jednego z nich jako zakładnika.

– A więc dziewczyna ratuje chłopaka? – odezwał się nagle czyjś donośny, radosny głos, a potem rozległ się rubaszny śmiech i głowy wszystkich odwróciły się w jego kierunku.

Znikąd pojawił się nagle olbrzymi wojownik na koniu. Odziany w futra, z koroną na głowie, jechał w otoczeniu tuzina kolejnych rycerzy. Najwyraźniej, sądząc po ich spojrzeniach, mężczyzna był ich królem. Miał zmierzwione rude włosy, gęstą rudą brodę i błyszczące, szelmowskie, zielone oczy. Odchylił się i zaśmiał serdecznie, patrząc na nich.

– Imponujące – ciągnął, zdając się rozbawiony całym tym zajściem. – Doprawdy, wielce imponujące.

Zsiadł z konia i w tej samej chwili wszyscy jego ludzie rozstąpili się, a on podszedł do środka okręgu. Sam poczuł, że się zaczerwienił, kiedy zdał sobie sprawę, iż wyglądało na to, że nie potrafił dać sobie rady; że byłby bezradny, gdyby nie pomoc Polly. Co, przynajmniej częściowo, rzeczywiście było prawdą. Lecz nie zdenerwował się zanadto, gdyż jednocześnie był jej wdzięczny za ocalenie życia.

Potęgując jedynie jego zażenowanie, król zignorował go i podszedł wprost do Polly.

– Możesz go puścić – powiedział, wciąż się uśmiechając.

– Dlaczego miałabym to zrobić? – spytała, spoglądając raz na niego, raz na Sama, wciąż zachowując ostrożność.

– Ponieważ nie zamierzaliśmy was skrzywdzić. To był zaledwie test. Mający pokazać, czy zasługujecie na to, by przebywać na Skye. Wszak – powiedział z uśmiechem – wylądowaliście na naszym brzegu!

Król ponownie wybuchnął gromkim śmiechem, a kilku jego ludzi podeszło do niego i podało dwa długie, wysadzane klejnotami miecze. Rubiny, szafiry i szmaragdy iskrzyły się w porannym słońcu, zadziwiając Sama kompletnie: oto miał przed sobą dwa najpiękniejsze miecze, jakie w życiu widział.

– Zdaliście nasz test – ogłosił król. – To dla was. Podarunek.

Sam podszedł do Polly, która powoli wypuściła zakładnika z uchwytu. Oboje sięgnęli po miecze, przyglądając się inkrustowanym klejnotami rękojeściom. Sam nie mógł wyjść z podziwu dla kunsztu ich wykonania.

– Dla dwojga wielce godnych wojowników – powiedział król. – To zaszczyt gościć was tutaj.

Odwrócił się, by odejść. Sam i Polly mieli najwyraźniej podążyć za nim. Król natomiast powiedział tubalnym głosem:

– Witajcie na naszej wyspie Skye.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Caitlin i Caleb przemierzali energicznie wyspę Skye wraz z podążającymi za nimi Scarlet i Ruth, a po ich obu stronach szli Taylor, Tyler i kilku innych członków klanu Aidena. Caitlin była niezmiernie uradowana ich widokiem. Po początkowym, trudnym lądowaniu w tej epoce i miejscu, Caitlin nareszcie poczuła spokój i swobodę, wiedząc, że trafili dokładnie tam, gdzie mieli trafić. Taylor, Tyler i cała reszta klanu Ardena również ucieszyła się z ich przybycia. Dziwnie było zobaczyć ich w tych innych czasach i miejscu, w tym zimnym klimacie, na tej surowej i jałowej wyspie, na końcu świata. Caitlin dostrzegała, że miejsca i czas zmieniały się, ale ludzie pozostawali sobą.

Taylor i Tyler wzięli ich na krótką wycieczkę po wyspie i szli już tak kilka godzin. Caitlin spytała ich od razu, czy mieli jakieś wieści o Samie i Polly, a kiedy zaprzeczyli, poczuła zawód. Żywiła nadzieję, że oni również cofnęli się w czasie.

Taylor wprowadziła ich w rytuały i zwyczaje klanu oraz nowe metody treningu; wyjaśniła wszystko, czego tylko Caitlin chciałaby się dowiedzieć. Caitlin uświadomiła sobie, że Skye była niezwykła, że była najpiękniejszym miejscem, jakie kiedykolwiek widziała. Głazy wyrastające z ziemi, wzgórza pokryte mchem, górskie jeziora, w których odbijały się promienie porannego słońca i przepiękna mgła spowijająca niemal wszystko na wyspie sprawiały, że Skye zdawała się niemal starożytna, pierwotna.

– Mgła nigdy nas nie opuszcza – powiedział Tyler z uśmiechem, odczytując jej myśli.

Caitlin zarumieniła się, jak zwykle speszona faktem, z jaką łatwością przychodziło innym czytać jej myśli.

– W zasadzie, właśnie stąd wyspa wzięła nazwę: Skye oznacza „wyspę spowitą we mgle” – powiedziała Taylor. – Wszystkiemu tutaj nadaje dość dramatyczne tło, nie sądzisz?

Caitlin skinęła głową, przeczesując wzrokiem krajobraz.

– I przydaje się w pokonywaniu wrogów – wtrącił Tyler. – Nie mówiąc o tym, że nikt nie śmie zbliżać się do naszych brzegów.

– Wcale im się nie dziwię – powiedział Caleb. – To wcale nie przypominało ciepłego powitania.

Taylor i Tyler uśmiechnęli się.

– Tylko ktoś godny może tu się dostać. To test. Długie lata minęły, od kiedy ostatni raz ktoś próbował nas odwiedzić – a jeszcze dłużej trwało, zanim zaliczyli test i dotarli żywi na nasz brzeg.

– Tylko ktoś godny przetrwa i będzie mógł tu trenować – powiedziała Taylor. – I otrzyma tu najlepsze wyszkolenie ze wszystkich na świecie.

– Skye to miejsce bezlitosne – dodał Tyler – to miejsce pełne skrajności. Klan Aidena jest tu niebywale zżyty, bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Rzadko opuszczamy wyspę. Trenujemy razem niemal przez cały dzień w najbardziej ekstremalnych warunkach – chłodzie, mgle, deszczu, na klifach, górskich szczytach, mroźnych jeziorach i skalistych wybrzeżach – czasami również w oceanie. Nie zostało zbyt wiele technik, w których nas jeszcze nie trenował. I jesteśmy zaprawieni w boju bardziej niż kiedykolwiek.

– I nie ćwiczymy tu sami – dodał Tyler. – Mieszkają tu też ludzcy wojownicy. Na ich czele stoi McCleod, ich król. Mają swój zamek i legion wojowników. Wszyscy razem żyjemy tu i trenujemy. Niespotykana to rzecz, aby wampiry i ludzie wspólnie ćwiczyli. Ale żyjemy tu w bliskich relacjach. Wszyscy jesteśmy wojownikami i wszyscy przestrzegamy kodeksu wojownika.

– Choć, oczywiście, nie przekraczamy granic i nie łączymy się w pary – powiedział Tyler. Wielu z nich chciałoby posiadać nasze możliwości, lecz Aiden kieruje się bezwzględnymi zasadami dotyczącymi przemieniania ludzi. Dlatego też muszą godzić się z faktem, że nigdy nie zostaną jednymi z nas. Żyjemy i trenujemy razem w harmonii. Dzięki nam doskonalą swe umiejętności, osiągając poziom, o którym inni mogą tylko marzyć. Oni natomiast dają nam schronienie i bezpieczeństwo. Dysponują całym arsenałem okutej srebrem broni i jeśli jakikolwiek klan zdecyduje się nas zaatakować, ludzie staną w naszej obronie.

– Zamek? – spytała nagle Scarlet. – Prawdziwy zamek?

Taylor spojrzała na nią i uśmiechnęła się szeroko. Wzięła wolną dłoń Scarlet i poszła razem z nią.

– Tak, kochanie. Właśnie tam idziemy. W zasadzie – powiedziała, kiedy wyminęły wzgórze i wskazała palcem – leży o, tam.

Zatrzymali się wszyscy i spojrzeli w tym kierunku. Caitlin zdumiała się na widok, który pojawił się przed nią: rozległe wzgórza, góry, jeziora, a w oddali, nad niewielkim urwiskiem starożytny zamek położony na skraju ogromnego jeziora.

– Zamek Dunvegan – oznajmiła Taylor. – Siedziba szkockich królów od wielu pokoleń.

– No! No! – wrzasnęła Scarlet. – Mamusiu, zamieszkamy w zamku!

Caitlin uśmiechnęła się mimowolnie, podobnie jak pozostali. Entuzjazm Scarlet był zaraźliwy.

– Czy Ruth też może? – spytała Scarlet. Caitlin rzuciła okiem na Taylor, a ta skinęła głową. – Oczywiście, że tak, kochanie.

Scarlet pisnęła z zachwytu i uściskała Ruth, po czym wszyscy ruszyli w dół zboczem w kierunku odległego zamku.

Przyglądając się mu, Caitlin poczuła, że jego mury skrywały jakieś tajemnice, sekrety, które mogły pomóc jej w poszukiwaniach ojca. Ponownie odniosła wrażenie, że znajdowała się we właściwym miejscu.

– Jest tu gdzieś Aiden? – Caitlin spytała Tylera.

– Sami zastanawialiśmy się nad tym od jakiegoś czasu – odparł Tyler. – Nie widziałem go od tygodni. Czasami znika. Wiesz, jaki on jest.

Caitlin wiedziała. Naprawdę. Wróciła myślami do tych wszystkich momentów, wszystkich miejsc, w których była razem z klanem Aidena. Musiała z nim teraz porozmawiać. Potrzebowała go rozpaczliwie, musiała dowiedzieć się, dlaczego wylądowali w tych czasach i w tym miejscu, czy u Sama i Polly wszystko w porządku oraz gdzie był ostatni klucz – a najważniejsze, czy jej ojciec przebywał teraz na tej wyspie. Miała tak wiele ważnych pytań, które musiała mu zadać. Jak na przykład, co stało się w Londynie po tym, jak cofnęli się w czasie? Czy Kyle zdołał przeżyć?

Kiedy podeszli bliżej do zamku, Caitlin zaczęła podziwiać jego architekturę – piął się na pięćdziesiąt stóp, zbudowany wielopoziomowo na planie prostokąta z kwadratowymi wieżami i blankami. Spoczywał dumnie i odważnie nad urwiskiem, górując nad rozległym jeziorem i otwartym niebem. W przeciwieństwie do innych zamków, ten był jasny, przestronny i widny, wyposażony w tuziny okien. Samo podejście do zamku sprawiało ogromne wrażenie. Szeroka, kamienna droga prowadziła wprost do frontowej bramy i imponującego, sklepionego wejścia. Z pewnością nie było to miejsce, które z łatwością można by podejść. Caitlin zauważyła ludzkich strażników pełniących wartę na wszystkich zamkowych wieżach, obserwujących ich z najwyższą uwagą.

Kiedy podeszli do wejścia, nagle rozległ się dźwięk trąb, a potem tętent końskich kopyt.

Caitlin odwróciła się. Na horyzoncie pojawiły się dziesiątki ludzkich wojowników. Ubrani w zbroje, pędzili w jej kierunku. Na ich czele jechał imponujący człowiek o rudej brodzie, ubrany w futra, otoczony przez sługi i obnoszący się jak król. Miał łagodne rysy twarzy i wyglądał na skorego do śmiechu. Otaczała go wielka świta wojowników, na widok której Caitlin spięłaby się, gdyby nie swoboda, z jaką potraktowali ich Taylor i Tyler. Najwyraźniej byli ze sobą w przyjaznych stosunkach.

Kiedy żołnierze zatrzymali się przed nimi i rozstąpili na boki, Caitlin wrosła w ziemię zaskoczona.

Oto, pośrodku całej grupy, zsiadając z wierzchowców, pojawiły się dwie osoby, które kochała najbardziej na świecie. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zamrugała powiekami kilkakrotnie. To naprawdę byli oni.

Stali przed nią i szczerzyli zęby w uśmiechu. Sam i Polly.

*

Caitlin i Sam wyszli z szeregu i stanąwszy przed obiema grupami wojowników, rzucili się sobie w ramiona. Caitlin poczuła wielką ulgę, przytuliwszy brata, widząc i czując, że żył i naprawdę był tu razem z nią. Potem przechyliła się i uściskała Polly. Caleb podszedł i również uściskał ich oboje.

– Polly! – krzyknęła Scarlet i podbiegła do niej razem ze skomlącą obok Ruth. Polly uklękła i uściskała ją mocno, po czym podniosła do góry.

– Myślałam, że już nigdy więcej cię nie zobaczę! – powiedziała Scarlet.

Polly rozpromieniła się.

– Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz!

Ruth zaskomlała i Polly nachyliła się, by ją uściskać, kiedy Sam objął Scarlet.

Caitlin mimowolnie zaczęła upajać się błogim ciepłem, które przepełniło ją, kiedy cała rodzina i ukochane osoby były z powrotem przy niej. Wróciła myślami do Londynu, do tych wszystkich chorych i umierających ludzi, do czasów, kiedy taka szczęśliwa chwila nie mogłaby się wydarzyć. Czuła niewysłowioną wdzięczność, że wszystko zdawało się z powrotem na miejscu. Nie mogła się też nadziwić, jak wiele różnych żywotów już przeżyła. Była ogromnie wdzięczna za nieśmiertelność. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak niewiele mogłaby zrobić tylko z jednym życiem.

– Co się z wami stało? – Caitlin spytała Sama. – Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, obiecaliście, że nie opuścicie Caleba i Scarlet, a kiedy wróciłam, was nie było.

Caitlin wciąż była na nich zła za to, że zdradzili jej zaufanie.

Sam i Polly spuścili wzrok na ziemię ze wstydu.

– Tak mi przykro – powiedział Sam. – To moja wina. Polly została uprowadzona i opuściłem ich, by ją ratować.

– Nie, to moja wina – powiedziała Polly. – Sergei powiedział, że istnieje lekarstwo dla Caleba i Scarlet i że muszę polecieć z nim, aby je dostać. Byłam taka głupia – uwierzyłam mu. Sądziłam, że ich uratuję. Ale złamałam daną ci obietnicę. Wybaczysz mi kiedykolwiek?

– I mnie? – spytał Sam.

Caitlin spojrzała na ich twarze i zauważyła bijącą z nich szczerość. W zasadzie nadal była zła, że złamali obietnicę i narazili Scarlet i Caleba na pewną śmierć. Z drugiej strony, jej nowa, rozwijająca się dopiero natura podpowiadała, by całkowicie im przebaczyć i puścić to w niepamięć.

Wzięła głęboki wdech i skupiła się, chcąc jak najszybciej o tym zapomnieć. Wypuściła powietrze i skinęła głową.

– Tak, wybaczam wam obojgu – powiedziała.

Uśmiechnęli się do niej w odpowiedzi.

– Ty może i im wybaczysz – powiedział król McCleod, zsiadając z wierzchowca i podchodząc bliżej – lecz ja im nie wybaczę, że w taki sposób zadrwili z moich ludzi! – powiedział i wybuchnął gromkim śmiechem. – Zwłaszcza Polly. Wasza dwójka zawstydziła moich najlepszych wojowników. Najwyraźniej musimy się wiele od was nauczyć, podobnie jak od reszty tutaj. Wampiry przeciwko ludziom. To nigdy nie będzie sprawiedliwa walka – powiedział, potrząsając głową i śmiejąc się serdecznie po raz wtóry.

McCleod zrobił kilka kroków, podchodząc do Caitlin i Caleba. Król spodobał się jej. Był skory do śmiechu, miał głęboki, podnoszący na duchu głos i zdawał się wprowadzać wszystkich w dobry nastrój.

– Witajcie na naszej wyspie – powiedział, po czym wziął dłoń Caitlin i, ukłoniwszy się, złożył na niej pocałunek. Później sięgnął po dłoń Caleba, objął ją swoimi i uściskał w ciepłym powitaniu. – Na wyspie Skye. Drugiego takiego miejsca nie ma na całej ziemi. Ostatnia przystań dla najwybitniejszych wojowników. Ten zamek należy do mojej rodziny od wielu pokoleń. Zamieszkajcie z nami. Aiden będzie uradowany. Moi ludzie również. Oficjalnie witam was w moim zamku! – powiedział niemal krzycząc, a wszyscy jego ludzie wiwatowali.

Caitlin była pod wrażeniem jego gościnności. Nie wiedziała, jak zareagować.

– To dla nas wielki zaszczyt – powiedziała.

– I dziękujemy za okazaną nam łaskawość – powiedział Caleb.

– Jesteś królem? – spytała Scarlet, kiedy podeszła nieco bliżej. − Jest tu prawdziwa królewna?

Król spojrzał na nią i wybuchnął hałaśliwym śmiechem, donośniejszym i głębszym niż kiedykolwiek dotąd.

– Cóż, jestem królem, to prawda – ale obawiam się, że nie ma tu królewny. Tylko my, sami mężczyźni. Ale może ty to naprawisz, moja piękna! – powiedział przez śmiech, po czym podszedł dwa kroki, chwycił Scarlet i zakręcił z nią koło. – I jakież ty możesz mieć imię?

Scarlet zarumieniła się, nagle onieśmielona słowami króla.

– Scarlet – powiedziała, spuściwszy wzrok. – A to jest Ruth – dodała, wskazując niżej.

Ruth zaskomlała, jakby w odpowiedzi. McCleod postawił Scarlet na ziemi, po czym pogłaskał Ruth.

– Jestem pewien, że wszyscy umieracie z głodu – powiedział. – Do zamku! – krzyknął. – Czas to uczcić!

Jego ludzie zawtórowali okrzykiem, odwrócili się jak na komendę i skierowali ku wejściu na zamek. W tej samej chwili całe rzędy strażników stanęły na baczność.

Sam objął Caitlin ramieniem, a Caleb Polly i razem ruszyli do zamku. Caitlin, choć wiedziała, że nie powinna, pozwoliła sobie ponownie mieć nadzieję, że znaleźli wreszcie dom, miejsce, w którym wszyscy mogli zamieszkać w spokoju.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Było to najmilsze i najbardziej wystawne powitanie, jakie Caitlin mogła sobie wyobrazić. Ich pobyt był niczym jedno, wielkie świętowanie. Spotykali coraz to innego członka klanu, co rusz zauważali nowe twarze, których nie widzieli od niepamiętnych czasów – Barbarę, Caina i wielu innych. Wszyscy zasiedli do obiadu przy ogromnym, biesiadnym stole, w ogrzanym, kamiennym zamku, mając pod nogami futra, w świetle zatkniętych na murach pochodni, przy odgłosach huczącego w kominku ognia i biegających wokół psów. Sala sprawiała wrażenie przytulnej i ciepłej i dopiero teraz Caitlin uzmysłowiła sobie, że na zewnątrz było zimno – był już koniec października, według tego, co jej powiedzieli. Tysiąc trzysta pięćdziesiąty rok. Caitlin nie mogła w to uwierzyć. Cofnęła się w czasie niemal siedemset lat, od dwudziestego pierwszego wieku.

Zawsze próbowała wyobrazić sobie, jak mogło wyglądać życie w tym okresie, w czasach rycerzy, noszenia zbroi, mieszkania w zamkach…, ale nigdy nie przyszło jej na myśl coś podobnego. Pomimo całkowitej zmiany otoczenia, braku miast i mniejszych miejscowości, ludzie wciąż byli serdeczni, bardzo inteligentni, bardzo życzliwi i szlachetni. W wielu kwestiach nie różnili się od tych, których znała w dwudziestym pierwszym wieku.

Caitlin czuła się tu jak w domu. Całymi godzinami rozmawiała z Samem i Polly, nadrabiając zaległości, słuchając ich opowieści, ich wersji wydarzeń w Anglii. Ze zgrozą wysłuchała relacji o tym, co zaszło między Polly i Sergeiem. Była dumna z Sama, kiedy dowiedziała się, iż uratował Polly.

I przez cały ten wieczór mimowolnie co rusz zauważała, że Sam praktycznie nie spuszczał Polly z oczu. Jako starsza siostra wyczuła, że zaszła w nim duża zmiana. Nareszcie dojrzał i po raz pierwszy prawdziwie się zakochał.

Polly natomiast zdawała się nieco bardziej powściągliwa. Caitlin z trudem przychodziło określić jej stanowisko, jej uczucia względem Sama. Może dlatego, że Polly bardziej się pilnowała. A może dlatego, że tym razem Polly rzeczywiście się przejmowała. Caitlin wyczuła, w głębi serca, że Sam przesłaniał Polly cały świat, i że była podwójnie ostrożna, nie chciała okazać swych uczuć i zepsuć wszystkiego. Caitlin zauważyła, że kiedy Sam odwracał wzrok, Polly spoglądała na niego ukradkiem, po czym szybko odwracała głowę, aby Sam jej nie przyłapał.

Caitlin czuła, wiedziała ponad wszelką wątpliwość, że jej brat i przyjaciółka byli na najlepszej drodze do zostania parą. Świadomość tego sprawiała jej ogromną radość. A ich widok, wypierających się przed całym światem uczucia, udających wręcz coś przeciwnego, bawił ją niezmiernie.

Przy stole zasiadali również nowo poznani, serdeczni ludzie i Caitlin poznała wielu, z którymi połączyły ją bliskie więzi. Wszyscy oni byli wojownikami. Król zasiadał u szczytu stołu w otoczeniu dworzan i rycerzy. Przez całe popołudnie raczyli wszystkich pijackimi przyśpiewkami, głośnym śmiechem i licznymi opowieściami o stoczonych przez siebie bitwach i odbytych wyprawach łowieckich. Caitlin z łatwością zauważyła, że ludzie ci byli serdeczni, przyjacielscy, gościnni, że uwielbiali pić i byli świetnymi gawędziarzami. A mimo to, byli też szlachetnymi, dumnymi i wspaniałymi wojownikami.

Uczta i towarzyszące jej opowieści przeciągnęły się do późnego popołudnia. Pochodnie gasły i trzeba było zapalać je na nowo; do kominka dołożono wiele ogromnych polan; na stołach pojawiły się kadzie powtórnie napełnione winem. W końcu nawet psy się zmęczyły i ułożyły na dywanach do snu. Scarlet również usnęła, położywszy głowę na kolanach Caitlin, a Ruth zwinęła się w kłębek tuż obok niej. Ruth najadła się do syta dzięki Scarlet, która nie ustawała w podsuwaniu jej pod nos kawałków mięsa. Wokół stołu kręciło się wiele psów, ale miały na tyle rozumu, by trzymać się od Ruth z daleka. Zadowolona Ruth również nie była nimi zainteresowana.

Niektórzy wojownicy, znużeni jadłem i piciem, również w końcu przysnęli na swych futrach. Caitlin zaczęła odpływać, zwracać się myślami ku innym czasom, miejscom i sprawom. Zaczęła się zastanawiać, jaka będzie jej następna wskazówka; czy jej tata będzie w tej epoce i miejscu; dokąd wyruszy w następną wyprawę. Jej oczy zaczęły powoli się zamykać, kiedy nagle usłyszała swoje imię.

Król McCleod zwrócił się do niej osobiście ponad gwarą rozmów.

– A co ty o tym sądzisz, Caitlin? – spytał jeszcze raz.

Kiedy to zrobił, cały wesoły nastrój wyparował. Wszyscy ucichli i zaczęli odwracać się w jej stronę.

Caitlin była zażenowana, bo nie przysłuchiwała się rozmowie. Król spojrzał na nią jakby oczekiwał odpowiedzi. W końcu odchrząknął.

– Co myślisz o Świętym Graalu? – spytał powtórnie.

Świętym Graalu? zdziwiła się Caitlin. Czy to o tym właśnie rozmawiali?

Nie miała pojęcia. Święty Graal w ogóle nie zaprzątał jej myśli. Nie wiedziała nawet, co to takiego. Pożałowała teraz, że nie przysłuchiwała się ich konwersacji. Próbowała przypomnieć sobie, co to było, wróciła myślami do opowieści z czasów dzieciństwa, mitów i legend. Opowieści o królu Arturze. O Excaliburze. Świętym Graalu…

Powoli wszystko do niej docierało. Jeśli dobrze pamiętała, Święty Graal był ponoć kielichem lub czarą, która zawierała wyjątkowy płyn… Tak, powoli przypominała sobie coraz więcej. Byli ludzie, którzy twierdzili, że Święty Graal zawierał krew Chrystusa, a wypicie jej czyniło każdego nieśmiertelnym. Jeśli dobrze pamiętała, rycerze poświęcili całe wieki na odnalezienie Graala, narażając życie, wędrowali na koniec świata. I żaden go nie znalazł.

– Myślisz, że ktoś go kiedyś znajdzie? – spytał ponownie McCleod.

Caitlin odchrząknęła. Wszyscy biesiadnicy wpatrywali się w nią, czekając na odpowiedź.

– Hm… – zaczęła. – Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się nad tym – odparła. – Lecz jeśli rzeczywiście istnieje… to w takim razie nie widzę powodu, dla którego nie miałoby się go odnaleźć.

Stół zagrzmiał okrzykiem w wyrazie aprobaty.

– Widzicie – powiedział McCleod do jednego z rycerzy. – Jest optymistką. Ja również sądzę, że zostanie kiedyś odnaleziony.

– Babskie gadanie – powiedział rycerz.

– A co z nim zrobisz, kiedy już go znajdziesz? – spytał inny rycerz. – Oto właściwe pytanie.

– Cóż, zyskam nieśmiertelność – odparł król i wybuchnął serdecznym śmiechem.

– Do tego nie potrzebny ci Święty Graal – powiedział kolejny rycerz. – Wystarczy, że cię przemienią.

Wokół stołu zapadła nagle pełna napięcia cisza. Najwyraźniej ten rycerz się zagalopował. Przekroczył granicę i wspomniał o czymś zakazanym. Spuścił głowę ze wstydu, zdawszy sobie sprawę z popełnionego błędu.

Caitlin dostrzegła nagle mroczny wyraz twarzy McCleoda i w jednej chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo pożądał przemiany. Że żywił wielką urazę do klanu Aidena o to, że nie wyświadczył mu tej przysługi. Najwyraźniej rycerz poruszył drażliwy temat, jedyny powód zarzewia między obiema rasami.

– I jaka ona jest? – spytał na głos król, kierując z jakiegoś powodu swe pytanie do Caitlin. – Ta nieśmiertelność?

Caitlin zaczęła się zastanawiać. Dlaczego akurat ją o to musiał zapytać, spośród wszystkich wampirów obecnych na sali? Nie mógł wybrać kogoś innego?

₺131,21
Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
10 eylül 2019
Hacim:
224 s. 7 illüstrasyon
ISBN:
9781632914729
İndirme biçimi:

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu