Kitabı oku: «Zew Honoru », sayfa 3

Yazı tipi:

Krohn skoczył na mężczyznę i zatopił kły w jego łokciu. Wojownik wygiął się i uderzył kota pięścią raz i drugi. Krohn jednak nie puścił. Warczał i walczył, aż odgryzł jego przedramię. Mężczyzna zawył i upadł na ziemię.

W tym momencie podbiegł inny wojownik z zamiarem rozpłatania zwierzęcia mieczem na dwoje, jednak Thor przyturlał się do kota ze swą tarczą i zablokował uderzenie. Zatrząsł się od siły ciosu, ale ocalił życie Krohna. Klęcząc przy nim, odsłonił się jednak na atak wroga. Wykorzystał to jakiś wojownik i najechał na niego koniem, przygniatając twarzą do ziemi. Twarde kopyta końskie miażdżyły jego ciało, czuł, jakby łamały każdą jego kość.

Od razu podskoczyło do niego kilku wojowników McClouda, otoczyli go i zaczęli zacieśniać krąg.

Thor zorientował się, że był na straconej pozycji. Dałby wszystko, by znowu znaleźć się na swym koniu. Leżąc na ziemi z dzwoniącym bólem głowy, kątem oka dostrzegł, jak pozostali legioniści walczyli zaciekle, mimo to ustępując powoli wrogowi. Jeden z nich, chłopiec, którego Thor nie znał, wydał z siebie nagle przenikliwy okrzyk. Jakiś wojownik przebił jego pierś mieczem i chłopiec osunął się na ziemię nieżywy.

Inny legionista, chłopiec, którego Thor również nie znał, skoczył mu na ratunek i zabił wojownika, zatopiwszy w nim ostrze swej włóczni. W tej samej chwili jednak, inny żołnierz podjechał od jego tyłu i wbił mu w szyję swój sztylet. Chłopiec wrzasnął i padł na ziemię martwy.

Thor odwrócił się i zauważył pół tuzina żołnierzy, którzy zamierzali się już na niego. Jeden wzniósł miecz i zaczął opuszczać go w stronę głowy Thora, ten jednak zablokował uderzenie wzniesioną w porę tarczą. Odgłos uderzenia rozbrzmiał głośno w jego uszach. Wtedy jednak inny żołnierz wybił kopniakiem tarczę z ręki Thora.

Trzeci napastnik stanął na jego nadgarstku, przyduszając go do ziemi.

Czwarty atakujący stanął nad nim i wzniósł swą włócznię z zamiarem przebicia serca Thora na wylot.

Thor usłyszał nagle potężne warknięcie. To Krohn skoczył na wojownika, popchnął go w tył i przygwoździł do ziemi. Inny wojownik jednak podszedł i jednym, mocnym machnięciem maczugi zmiótł kota ze swego towarzysza tak, że Krohn poleciał w powietrze z piskiem i wylądował bezwładnie grzbietem na ziemi.

Inny wojownik podszedł do Thora i uniósł nad głowę trójząb. Spojrzał na niego gniewnie. Tym razem nikt nie był w stanie mu przeszkodzić. Przygotował się do zadania ostatecznego ciosu. Thor leżał przygwożdżony do podłoża, bezradny. Nie mógł oprzeć się myśli, że oto nadszedł jego koniec.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Gwen klęczała przy Godfreyu w przyprawiającej o klaustrofobię chacie, tuż obok Illepry, mając już dość tego widoku. Spędziła długie godziny, przysłuchując się pojękiwaniu brata, obserwując twarz Illepry, która z każdą chwilą robiła się coraz bardziej ponura, jakby zapowiadała niechybną śmierć Godfreya. Będąc przy nim, czuła się jednocześnie bezsilna. Czuła, że musi coś zrobić. Cokolwiek.

Nękało ją poczucie winy, ale też obawa o życie Godfreya – a przede wszystkim o życie Thora. Wyobrażała sobie, jak szarżuje, wpada w pułapkę zastawioną przez Garetha i umiera i nie mogła pozbyć się tego obrazu z umysłu. Czuła, że musi jakoś mu pomóc. Wariowała od siedzenia tu, w tej chacie.

Nagle wstała na nogi i przeszła przez izbę.

– A dokąd to? – spytała Illepra ochrypłym od modlitewnych przyśpiewek głosem.

Gwen odwróciła się w jej stronę.

– Wkrótce wrócę – odparła. – Muszę coś sprawdzić.

Otworzyła drzwi i wybiegła przez nie na oświetlony zachodzącym słońcem ganek. Zmrużyła powieki na widok pokrytego smugami czerwieni i fioletu nieba i zachodzącego drugiego słońca, które wisiało nad horyzontem jak zielona kula. Akorth i Fulton stali przed chatą na straży. Podskoczyli na jej widok i spojrzeli na nią z niepokojem.

– Przeżyje? – spytał Akorth.

– Nie wiem – odparła Gwen. – Zostańcie tu na straży.

– Gdzie idziesz, pani? – spytał Fulton.

Kiedy spojrzała na krwistoczerwone niebo i poczuła coś nieziemskiego w powietrzu, przyszła jej na myśl pewna rzecz. Był ktoś, jeden człowiek, który być może mógł pomóc.

Argon.

Był jedynym, któremu mogła zaufać, który obdarzył miłością Thora i pozostał lojalny wobec jej ojca; jedynym, który posiadał moc, dzięki której w jakiś sposób mógł teraz pomóc.

– Muszę odszukać pewną wyjątkową osobę – odparła.

Odwróciła się i pospiesznym krokiem zaczęła odchodzić. Wkrótce już biegła, odtwarzając w pamięci drogę do chaty Argona.

Nie była tam od lat, od swego dzieciństwa, ale pamiętała, że mieszkał wysoko na gołej, pokrytej skałami równinie. Biegła wciąż, a wokół niej teren robił się coraz bardziej opustoszały, wietrzny; trawa ustąpiła miejsca otoczakom, te z kolei skałom. Wiatr zawodził przeciągle, a krajobraz stał się niesamowity; wydawało się jej, że kroczy po powierzchni jakiejś gwiazdy.

W końcu dotarła do chaty Argona. Pozbawiona tchu załomotała do drzwi. Nie widziała nigdzie żadnej klamki, czy uchwytu, których mogłaby teraz użyć. Wiedziała jednak, że to było to miejsce.

– Argonie! – wrzasnęła. – To ja! Córka MacGila! Rozkazuję ci! Wpuść mnie!

Waliła w drzwi nieprzerwanie, jednak jedyną odpowiedzią jaką usłyszała, było wycie wiatru.

W końcu rozpłakała się. Była wykończona. I bezradna jak nigdy wcześniej. Czuła w sobie pustkę, jakby nie miała dokąd iść.

Słońce zatonęło za horyzontem, a jego krwistoczerwona poświata ustąpiła z wolna miejsca zmierzchowi. Gwen odwróciła się i zaczęła schodzić ze wzniesienia. Starła z policzków łzy. Szła rozmyślając usilnie, dokąd miałaby się teraz udać.

– Ojcze, proszę – powiedziała na głos, zamknąwszy oczy. – Daj jakiś znak. Wskaż drogę. Pokaż, co mam teraz uczynić. Proszę, nie pozwól dziś umrzeć swemu synowi. Nie pozwól też, by Thor umarł. Jeśli mnie kochasz, odpowiedz.

Szła w ciszy nasłuchując wiatru, kiedy nagle olśniło ją

Jezioro. Jezioro Smutku.

Oczywiście. To tam szli wszyscy wznosić modły za kogoś, kogo zmogła śmiertelna choroba. Było to niewielkie, nieskazitelne jezioro pośrodku Czerwonej Puszczy, otoczone strzelistymi drzewami, które sięgały do nieba. W przekonaniu wszystkich było to miejsce święte.

Dziękuję ojcze, za to, że mi odpowiedziałeś, pomyślała Gwen.

Czuła jego obecność bardziej niż kiedykolwiek. Zerwała się do biegu w kierunku Czerwonej Puszczy, nad jezioro, które wysłucha jej żalów.

*

Uklękła na brzegu Jeziora Smutku. Kolana oparła na sośninie okalającej jezioro niczym pierścień i spojrzała na jego zastygłą w bezruchu wodę: tak spokojną, jakiej Gwen jeszcze w życiu nie widziała. W jej lustrze zobaczyła wschodzący na nieboskłon księżyc. Błyszczał w pełni, ukazując się w całej krasie. Zachodzące drugie słońce i wschodzący już księżyc pogrążyły Krąg w świetle zmierzchu i w księżycowej poświacie. Słońce i księżyc odbijały się równocześnie po przeciwległych stronach jeziora, nadając tej chwili niezwykłej świętości. Jakby stanęła przed oknem, przed którym z jednej strony kończył się dzień, a z drugiej dopiero się zaczynał. Wszystko było możliwe o tej świętej porze, w tym świętym miejscu.

Gwen klęczała na brzegu, płakała i modliła się ze wszystkich sił. Wydarzenia kilku ostatnich dni dały jej mocno w kość i teraz wyrzucała to wszystko z siebie. Modliła się o brata, ale przede wszystkim o Thora. Nie mogła znieść myśli, że może stracić ich obydwu tej nocy, że zostanie sama, mając do towarzystwa jedynie Garetha. Nie mogła znieść myśli, że wywiozą ją gdzieś i wydadzą za jakiegoś barbarzyńcę. Miała wrażenie, że jej całe życie wali się wkoło. Musiała poznać kilka odpowiedzi. Ważniejsze jednak było odnaleźć nadzieję.

Wiele osób w całym królestwie wznosiło modły do boga jezior, boga lasów, gór, czy też wiatru – ale Gwen nie wierzyła w nich. Podobnie jak Thor, przeciwstawiała się tym wierzeniom. Była zwolenniczką głębokiej wiary w jednego boga, jeden byt, który kontrolował cały wszechświat. Do tego boga się teraz modliła.

Proszę, Boże. Zwróć mi Thora. Niech wyjdzie z bitwy cały i zdrów. Niech odnajdzie drogę z pułapki. Pozwól żyć Godfreyowi. I chroń mnienie pozwól, by mnie stąd wywieziono, wydano za tego dzikusa. Zrobię wszystko, co chcesz. Daj mi jedynie jakiś znak. Pokaż, czego ode mnie oczekujesz.

Klęczała jeszcze przez długi czas, słysząc jedynie zawodzenie wiatru pośród nieskończenie wysokich sosen Czerwonej Puszczy. Słuchała delikatnie trzeszczących gałęzi, kołyszących się nad jej głową. Obserwowała, jak sosnowe igły opadały z drzew prosto do wody.

– Uważaj, o co się modlisz – usłyszała nagle.

Odwróciła się gwałtownie, zaskoczona czyjąś obecnością. Przeraziłaby się z pewnością, gdyby nie to, że rozpoznała ten głos niemal natychmiast – sędziwy, starszy niż drzewa wokoło, niż sama ziemia. Jej serce zabiło mocniej z radości, kiedy uświadomiła sobie, kto stał obok.

Odwróciła się i ujrzała go nad sobą: w białej pelerynie z kapturem, z przejrzystymi oczyma, którymi prześwietlał ją na wskroś, jakby przyglądał się jej duszy. Trzymał swoją laskę rozświetloną światłem zachodzącego słońca i wschodzącego księżyca.

Argon.

Wstała i zmierzyła go wzrokiem.

– Szukałam cię – powiedziała. – Byłam przy twej chacie. Słyszałeś, jak pukałam?

– Słyszę wszystko – odparł tajemniczo.

Zawahała się i zaczęła zastanawiać. Jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu.

– Powiedz, co mam zrobić – powiedziała. – Zrobię wszystko. Proszę, nie pozwól, by Thor umarł. Nie możesz pozwolić mu umrzeć!

Podeszła bliżej i z błagalnym wzrokiem chwyciła jego rękę. Kiedy go dotknęła, poczuła, jakby sparzyła się ogniem, który spłynął z jego ręki i objął jej dłoń. Cofnęła ją szybko, przytłoczona energią płynącą z druida.

Argon westchnął i odwrócił się. Podszedł kilka kroków do jeziora. Stanął tam i utkwił wzrok w powierzchni wody. Jego oczy odbijały padające tam światło.

Podeszła do niego i stojąc w ciszy przez długą chwilę, czekała, aż będzie gotów przemówić.

– Można zmienić czyjeś przeznaczenie – powiedział – ale cena za to jest wysoka. Chcesz ocalić czyjeś życie. To szlachetny uczynek. Dwóch żyć jednak nie ocalisz. Będziesz musiała wybrać.

Odwrócił się i spojrzał na nią.

– Czy chcesz, by dzisiejszą noc przeżył Thor, czy może twój brat? Jeden z nich musi umrzeć. To już przesądzone.

Przeraziło ja to pytanie.

– Cóż to za wybór? – spytała. – Oszczędzając jednego, skazuję drugiego.

– Nie – odparł. – Im obu dziś śmierć pisana. Przykro mi. Lecz taki ich los.

Gwen czuła się tak, jakby ktoś zatopił w niej sztylet. Obaj mają umrzeć? Zbyt okropna była ta myśl, by ją sobie wyobrazić. Czy los mógł naprawdę być aż tak okrutny?

– Nie mogę wybrać jednego kosztem drugiego – powiedziała w końcu słabym głosem. Moja miłość do Thora jest oczywiście silniejsza. Lecz Godfrey to moje ciało i krew. Nie mogę znieść myśli, że jeden umrze na korzyść tego drugiego. I nie sądzę, żeby spodobało się to któremukolwiek z ich dwójki.

– W takim razie umrą obaj – odparł Argon.

Gwen poczuła paniczny strach.

– Czekaj! – zawołała, kiedy on zaczął się już odwracać.

Spojrzał na nią.

– A co ze mną? – spytała. – Czy ja mogę umrzeć zamiast nich? Czy to możliwe? Czy mogą obaj przeżyć, gdy ja umrę?

Argon wpatrywał się w nią przez bardzo długą chwilę, jakby wchłaniając całą jej istotę.

– Masz czyste serce – powiedział. – Najczystsze ze wszystkich MacGilów. Twój ojciec dokonał mądrego wyboru. Naprawdę mądrego…

Jego głos stawał się niewyraźny. Wpatrywał się w jej oczy. Poczuła skrępowanie, ale nie śmiała odwrócić wzroku.

– Ze względu na twój wybór, na twoje poświęcenie tej nocy – powiedział Argon – przeznaczenie wysłucha twych próśb. Thor przeżyje. Twój brat również. I ty także. Jednak niewielka cząstka twego istnienia zostanie ci odebrana. Pamiętaj, że zawsze jest jakaś cena. Umrzesz częściowo w zamian za życie ich obydwu.

– Co to znaczy? – spytała zdjęta strachem.

– Wszystko ma swoją cenę – odpowiedział. – Masz wybór. Wolisz jej nie zapłacić?

Gwen zebrała się w sobie.

– Dla Thora zrobię wszystko. I dla mojej rodziny.

Argon świdrował ją wzrokiem.

– Thor ma przed sobą wspaniały los – powiedział Argon. – Jednak los może ulec zmianie. Nasze przeznaczenie zostało spisane w gwiazdach. Jednakże kontroluje je Bóg. Bóg może je zmienić. Thor miał umrzeć tej nocy. Będzie żył tylko dzięki tobie. Zapłacisz za to cenę. A będzie ona wysoka.

Gwen chciała dowiedzieć się jeszcze czegoś i sięgnęła ręką w stronę Argona. W tym momencie rozbłysnął przed nią snop światła i Argon zniknął.

Gwen obróciła się szukając go wszędzie, lecz nigdzie go nie widziała.

W końcu odwróciła się i spojrzała na jezioro, tak spokojne, jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło. Dostrzegła swoje odbicie, tak bardzo odległe. Przepełniała ją wdzięczność oraz, w końcu, spokój. Nie mogła jednak równocześnie pozbyć się obawy o swoją przyszłość. Próbowała usilnie wyrzucić z głowy te myśli, lecz cały czas zastanawiała się: jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za życie Thora?

ROZDZIAŁ ÓSMY

Thor leżał na ziemi pośrodku bitewnego pola, przygwożdżony do ziemi przez żołnierzy McClouda, bezradny, i słuchał dobiegających zewsząd odgłosów walki: krzyków i jęków konających ludzi i rzężenie zranionych koni. Zachodzące słońce i wschodzący księżyc – w pełni tak wyraźny, jakiego Thor jeszcze nigdy wcześniej nie widział – nagle zostały przesłonięte przez wielkiego wojownika, który podszedł i wzniósł wysoko w powietrze swój trójząb, przygotowując się do zadania śmiertelnego ciosu. Thor wiedział, że oto nadeszła jego ostatnia chwila.

Zamknął oczy, przygotowując się na śmierć. Nie czuł strachu. Jedynie wyrzuty sumienia. Chciał pożyć trochę dłużej; chciał odkryć, kim jest, jakie jest jego przeznaczenie, ale przede wszystkich chciał spędzić więcej czasu z Gwen.

Czuł, że taka śmierć była niesprawiedliwa. Nie tutaj miał umrzeć. I nie w ten sposób. Nie dziś. Jego czas jeszcze nie nadszedł. Czuł, że nie tak miało się to odbyć. Nie był jeszcze gotowy.

Nagle poczuł, jak coś w nim wzbiera: jakaś zaciętość, dzikość, siła niepodobna do żadnej mu znanej. Jego ciało przeszył dreszcz, który rozlał się żarem od stóp przez nogi, tors, ramiona aż po czubki palców. Emanował palącą energią, mocą, którą ledwie pojmował. Ku swemu zdziwieniu zaryczał dziko, niczym smok powstający z ziemskich otchłani.

Poczuł w sobie siłę dziesięciu mężczyzn, wyrwał się przytrzymującym go wojownikom i skoczył na nogi. Zanim żołnierz z trójzębem zdążył opuścić swą broń, Thor zbliżył się do niego i czołem staranował mu twarz, łamiąc nos, po czym kopnął go z taką siłą, że ten poleciał w tył, niczym armatnia kula, zwalając z nóg dziesięciu żołnierzy.

Thor wrzasnął ze świeżo obudzonej wściekłości, chwycił jednego mężczyznę, uniósł wysoko nad głowę i cisnął nim w tłum, zwalając kolejny tuzin walczących niczym kręgle. Potem wyrwał któremuś żołnierzowi cep z długim na dziesięć stóp łańcuchem, zaczął machać nim w powietrzu, aż wszędzie dokoła rozległy się wrzaski wojowników, którzy znaleźli się akurat w jego zasięgu; dziesiątki mężczyzn powalonych na ziemię.

Thor czuł, jak moc nieustannie przepływa przez jego ciało i zdał się całkowicie na nią. Kilku kolejnych wojowników natarło na niego. Thor uniósł dłoń i ze zdziwieniem poczuł jakieś mrowienie. Zaraz potem zaczęła wydobywać się z niej chłodna mgła. Wojownicy zatrzymali się nagle pokryci warstwą lodu. Stali jak wrośnięci w ziemię, nieruchome bryły lodu.

Thor skierował dłonie w różnych kierunkach, zamrażając po kolei wszystkich walczących. Wkrótce wyglądało to tak, jakby całe bitewne pole pokryło się lodowymi skałami.

Thor odwrócił się w kierunku towarzyszy broni. Zauważył też kilku żołnierzy, którzy mieli już zadać śmierć Reece’owi, O’Connorowi, Eldenowi i bliźniakom. Wzniósł dłoń w ich stronę i zamroził atakujących, ocalając tym samym życie swych braci. Odwrócili się i spojrzeli na niego oczyma pełnymi wdzięczności i poczucia ulgi.

Wyczyny Thora wkrótce zostały zauważone przez armię McClouda i zaczęto podchodzić do niego z większą ostrożnością. Utworzono wokół niego bezpieczny korowód, ale żaden z wojowników nie podszedł bliżej zdjęty strachem na widok dziesiątek towarzyszy zamienionych w lód, zamrożonych w miejscu tak, jak stali.

Wówczas rozległ się ryk i przed szereg wystąpił mężczyzna pięciokrotnie większy od pozostałych. Musiał mieć ze czternaście stóp wzrostu i dźwigał potężny miecz. Thor wzniósł dłoń, by i jego zamrozić – ale w jego przypadku to nie zadziałało. Pacnął jedynie ręką w mgłę i odtrącił na bok niczym jakiegoś natrętnego owada. I wciąż szedł w kierunku Thora. Thor zaczął zdawać sobie sprawę, że jego moce nie były jednak doskonałe; był zaskoczony i nie rozumiał, dlaczego nie był wystarczająco silny, aby powstrzymać tego mężczyznę.

Olbrzym dopadł Thora w trzech długich susach, zaskoczywszy go swoją zwinnością, i uderzył pięścią w twarz posyłając w powietrze.

Thor wylądował twardo na ziemi. Nie zdążył się jeszcze odwrócić, a olbrzym już był na nim. Chwycił go dwoma rękoma i uniósł nad głowę. Cisnął nim w dal przy akompaniamencie wiwatującej armii McClouda. Thor przeleciał w powietrzu dobrych dwadzieścia stóp, wylądował twardo na ziemi i potoczył się kilka razy. Poczuł, jakby wszystkie kości nagle mu popękały.

Podniósł wzrok i zobaczył zbliżającego się olbrzyma. Tym razem nie mógł już nic zrobić. Jakiekolwiek moce posiadał, wyczerpały się.

Zamknął oczy.

Proszę Boże, pomóż mi.

Kiedy olbrzym zbliżał się do niego, Thor usłyszał nagle ciche brzęczenie, najpierw w swej głowie. Z każdą chwilą robiło się coraz głośniejsze i wkrótce czuł je już wokół siebie, w całym wszechświecie. Poczuł się dziwnie, jak nigdy dotąd; poczuł jedność z otaczającym go powietrzem, kołyszącymi się drzewami, poruszającymi się na wietrze źdźbłami traw. Wyczuwał to brzęczenie między każdą rzeczą, każdym stworzeniem. Uniósł rękę i poczuł, jakby zagarniał tą więź, zbierał ze wszystkich zakamarków wszechświata i poddawał swojej woli.

Otworzył oczy, słysząc nad sobą to niesamowite brzęczenie i ku swemu zaskoczeniu zobaczył, jak tuż przy nim materializuje się z powietrza wielki rój pszczół. Nadlatywały ze wszystkich stron i kiedy Thor wzniósł ręce, czuł, że może nimi kierować. Nie miał pojęcia, jak to było możliwe. Wiedział jednak, że było.

Skierował ręce w stronę olbrzyma. Ogromny rój pszczół przyćmił niebo, zanurkował i pochłonął olbrzyma w całości. Wielkolud podniósł ręce do góry i zaczął wymachiwać nimi na wszystkie strony. Później zawył od tysiąca użądleń i upadł na twarz martwy. Ziemia zatrzęsła się od zderzenia z jego wielkim ciałem.

Wtedy Thor skierował dłoń w stronę armii McClouda – w większości żołnierzy dosiadających koni, gapiących się na Thora, obserwujących z szokiem tę scenę. Żołnierze zaczęli odwracać się i uciekać – lecz nie mieli dość czasu na reakcję. Thor machnął dłonią w ich kierunku. Rój pszczół zerwał się z olbrzyma i zaczął atakować żołnierzy.

Napastnicy wydali z siebie okrzyk przerażenia, po czym jak na komendę zawrócili i zaczęli uciekać w popłochu, żądleni przez niezliczony rój pszczół. Wkrótce pole bitwy opustoszało. Cała armia znikła. Niektórzy żołnierze nie zdołali uciec na czas i teraz spadali z wierzchowców, zasilając zastępy martwych ciał na ziemi.

Ocalali wojownicy odjeżdżali w pełnym galopie, ścigani przez pszczoły aż po horyzont. Donośne brzęczenie zlało się w jeden zgiełk z odgłosem dudniących kopyt i okrzykami strachu wojowników.

Thor osłupiał: w kilka minut pole bitwy opustoszało i zapanował kompletny spokój. Słyszał jedynie zawodzenie rannych, leżących w nierównych stertach, żołnierzy McClouda. Rozejrzał się dokoła i zobaczył swoich przyjaciół. Byli wyczerpani i oddychali ciężko. Wyglądali na mocno poobijanych. Odnieśli niewielkie rany, lecz poza tym mieli się dobrze. Poza oczywiście tymi trzema legionistami, których nie znał, a którzy leżeli martwi w niewielkiej odległości.

Nagle usłyszał potężne dudnienie. Odwrócił się i po przeciwnej stronie na horyzoncie dostrzegł szarżującą w ich kierunku armię króla. Zjeżdżała ze wzniesienia z Kendrickiem na czele. Galopowali i w kilka chwil znaleźli się przy Thorze i jego kompanach, jedynych ocalałych na tym pobojowisku.

Thor stał przed nimi w szoku, obserwując, jak Kendrick, Kolk, Brom i inni zeskoczyli z wierzchowców i powoli podeszli do niego. Towarzyszyły im dziesiątki rycerzy Srebrnej Gwardii, wszyscy wspaniali wojownicy królewskiej armii. Zobaczyli, że Thor oraz inni stoją sami, zwycięscy, na krwawym polu bitwy usłanym ciałami żołnierzy McClouda. Widział ich spojrzenia pełne podziwu, szacunku, a nawet trwogi. Widział to w ich oczach. Właśnie tego pragnął przez całe życie.

Właśnie stał się bohaterem.

₺112,53
Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
09 eylül 2019
Hacim:
303 s. 6 illüstrasyon
ISBN:
9781632912633
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, pdf, txt, zip

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu