Kitabı oku: «Kasrylewka», sayfa 12

Yazı tipi:

Rozdział B. Mały liścik i wielki szum

Po takim wstępie każdy już łatwo zrozumie i potrafi sobie wyobrazić kotłowaninę, jaka nastąpiła w Kasrylewce po sławnym, nie daj Bóg, wydarzeniu w dniu święta Pesach179… Zanim jednak nadeszła do Zajdla „gazeta” i zanim jeszcze ktokolwiek o czymś wiedział, miejscowy szojchet180 (rzeźnik) otrzymał od swego zięcia liścik, którego treść przytaczam w dosłownym brzmieniu, zachowując styl i język, w jakim został napisany:

Do mego szanownego, kochanego i drogiego teścia, sławnego mędrca, którego imię znane jest na wszystkich krańcach świata. Również do mojej drogiej i kochanej teściowej. Do tej uczciwej, mądrej i pobożnej kobiety. Niechaj jako gwiazdy świecą ich imiona do końca świata. Pokój niechaj im będzie. Im i ich rodzinie, i całemu Izraelowi. Amen!

Drżącymi rękami, na uginających się kolanach piszę do was te słowa. Oto pragnę zawiadomić was, że pogoda u nas radykalnie się zmieniła. Ręka ludzka, ani też najtwardsze pióro nie jest w stanie tego opisać. Jeno my wszyscy jesteśmy dzięki Bogu cali i zdrowi. Ja i moja małżonka, jejmość Dwojrl, oby długo żyła, i wszystkie nasze dzieci, oby zdrowe były, Josele i Fejgele, i Azrielekl, i Chanele, i Genendl. Tylko tyle, żeśmy się najedli strachu od tego gradu i od tej burzy, która tu była. Bogu jednak dzięki, wszystko minęło i już, jak wszyscy ludzie, nie mamy się czego i kogo bać. I prosimy was, to znaczy ja i moja połowica Dwojrl, żebyście się o nas, broń Boże, nie niepokoili. My i nasze wszystkie dzieci, Josele i Fejgele, Azrielekl i Chanele wraz z Genendl, jesteśmy, chwała Bogu, zdrowi. Tylko, na miłość boską, odpiszcie nam natychmiast o wszystkim, co u was słychać. Jaka u was pogoda, czy jesteście zdrowi. I jeszcze raz, na miłość boską, napiszcie w sposób wyczerpujący o wszystkim.

Już od dawna mądrzy ludzie zauważyli, że nie sposób znaleźć na świecie lepszych speców do czytania między wierszami od Żydów. Wystarczy im pokazać palec, a już wiedzą, o czym myślicie. Powiedzcie im jedno słowo, a oni już mają dwa inne. Nie ma dla nich tajemnic. Nie ma dla nich zagadek.

Liścik zięcia szojcheta nie schodził kasrylewianom z ust. Opowiadali sobie nawzajem z najdrobniejszymi szczegółami straszliwe historie, jak gdyby byli ich naocznymi świadkami. I jakaś czarna melancholia niczym smutny cień pokryła ich oblicza. Raptem znikła gdzieś ich codzienna wesołość. Pozostała im tylko mała nadzieja, że może to tylko imaginacja, banialuki. Wszystko jest możliwe. Zięć szojcheta to przecież maskil181, człowiek uczony, dobry literat, znawca hebrajskiego. Może dla efektu poetyckiego zalazł za daleko? Nie inaczej! Czcza gadanina. I aby pokrzepić się na duchu i przebrnąć przez czarną melancholię, zaczęli sobie nawzajem opowiadać śmieszne historie o dzisiejszych młodych maskilach, o ich skłonnościach do poetyzowania. Gdyby sytuacja była inna, byłby śmiech, że tylko za boki się trzymać. Obecnie nikt nie miał ochoty do śmiechu i nikt się nie śmiał. Jakiś dziwny smutek ogarnął wszystkich. Każdy w duszy był przekonany, że tam musiało się zdarzyć coś niedobrego. I ludzie udali się do Zajdla.

Zajdel, nasz stary znajomy, jedyny abonent gazety, dopiero co wrócił z poczty. Był wzruszony i jakby oburzony na cały świat. Od niego dowiedzieli się, że cała historia oparta jest na prawdzie.

– Szczęście, że chociaż tu, w Kasrylewce, taka historia nie może się wydarzyć. Takie nieszczęście nie może mieć tu miejsca!

W ten sposób pocieszali się nawzajem. W głębi duszy jednak każdy myślał: „Mało co – przy dużym wietrze z jednej iskry może powstać wielki, nie do opanowania pożar”. I powoli zaczęli kasrylewianie dokonywać obrachunku, jak wyglądają ich stosunki z sąsiadami, to znaczy z „innymi narodami”.

Rozdział C. Mowa o szabesgoju182 Chwedorze i w ogóle o nie-Żydach

Jeśli Chwedora, szabesgoja, który gasi w piątek wieczorem świece w całej Kasrylewce, i dziobatą Hopkę, która bieli wapnem domy i doi kozy całego miasta oraz podobnych do nich nie-Żydów można nazwać mianem „inne narody”, to musimy dojść do wniosku, że Kasrylewka nie miała żadnych powodów do obaw. Tamtejsi Żydzi mogli sobie spokojnie żyć aż do nadejścia Mesjasza. Od dawien dawna bowiem mieszkają razem z tymi „innymi narodami” w zgodzie i pokoju. Żyją tak dobrze, że lepiej już, zda się, być nie może. Chwedor wie doskonale, że jest autochtonem, uprzywilejowanym obywatelem tej ziemi, a mimo to musi palić w sobotę w żydowskich piecach, gasić świece i wynosić pomyje. Musi wykonać czarną robotę, do której od lat przywykł. A jeśli choć przez chwilę sądzicie, że go to oburza, że jest zły na Żydów, to grubo się mylicie. On doskonale rozumie, że on – to on, a oni – to oni. Świat nie może składać się z samych generałów. Muszą jeszcze być i prości żołnierze. Co prawda wielu generałów, to znaczy Żydów kasrylewskich, chętnie zamieniłoby się rolami z prostym żołnierzem Chwedorem. Świat nie może jednak istnieć w oparciu o samych żołnierzy, potrzebni są również generałowie. W ten sposób obydwie strony są zadowolone. Generałowie dlatego, że jest ktoś, kto ich obsługuje, a on, ten prosty żołnierz, dlatego, że jest kogo obsługiwać, jest u kogo zjeść i jest u kogo wypić łyk wódki.

– A chodzi no siuda183, Chwedor, serdce! Na, pij czarku. Lechaim184.

Tak zwracają się do niego w sobotę, po kiduszu185. Chwedor zdejmuje czapkę. Kieliszek trzyma dwoma palcami, kłania się i życzy każdemu dobrego roku.

– Daj Boże zdrawstwowat! – jednym zamachem wlewa sobie wódkę do gardła. Krzywi się. Wykonuje ruch, który ma oznaczać, że po raz pierwszy w życiu pije taką gorzałkę.

– Duże hirke, nechaj jomu sto czertiw i odna wydma186!

– Na, zakusi187, cholera ci w bok, szmatok188 szabaskowej189 bułki! – zwraca się do niego jeden z Żydów i podaje mu kawał białego kołacza.

Na podstawie przekleństw używanych przez Żydów z Kasrylewki gotowi jesteście pomyśleć, że traktują je oni na serio. Nic podobnego. Niech Bóg uchowa was przed taką myślą. Za Chwedora nie oddadzą nawet „worka” z barszczem. Dlatego, że człek uczciwy. Postawisz go przy złocie, nie ruszy. A robotny, jak dziesięciu diabłów. Napali w piecu, wyleje pomyje, przytrzyma kozę, aż jej Hopka nie wydoi, naniesie wiór do rozpałki, naleje wody do beczki, wypłucze naczynia stołowe jak prawdziwa gospodyni, a gdy zajdzie potrzeba, potrafi również ukołysać dziecko do snu. Nikt nie potrafi tak się bawić z dziećmi, jak Chwedor. Umie strzelać językiem, gwizdać wargami, wystukiwać melodię palcami, gulgotać i kwiczeć jak świnia. Zna mnóstwo sztuczek. I dlatego żydowskie dzieci z Kasrylewki tak lubią Chwedora i tak przepadają za szczeciniastą jego gębą, za jego kłującym zarostem. Nie chcą zejść z jego rąk. Kasrylewskie Żydówki nie są z tego powodu szczególnie zadowolone. Zdarza się bowiem, że dziecko chce jeść, a akurat nie ma nic do żarcia i wtedy Chwedor może im w sekrecie podsunąć, nie daj Bóg, pajdę chleba nie wiadomo z czym.

Ale to nieporozumienie. Chwedor nic złego nie mógł zrobić. Doskonale wiedział, że to, co oni jedzą, on, Chwedor, może też jeść. Natomiast tego, co on je, oni nie mogą jeść. Dlaczego? To już jego sprawa. Dlaczego dmuchać lekko w świece w soboty, dotykać świeczników, albo odnosić modlitewnik do bożnicy, może on, Chwedor, a oni nie? Też nie ma nad czym się zastanawiać. Niech każdy robi to, co do niego należy. A jeśli zdarza się, że czasami Chwedor nie może się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem na widok suchej macy190 w Pesach i powiedzieć: „Duże treszczyt, nechaj sto czertiw i odna wydma191”, to z miejsca podcinają mu skrzydła: „A twoja swynia, chazer, łutsze192?” I Chwedor natychmiast milknie.

Chwedor jest jednak spokojny, ale tylko wtedy, gdy jest trzeźwy. Co prawda rzadko mu się zdarza, że się upije aż do utraty pamięci, lecz gdy tak się stanie, wtedy życie każdego jest w niebezpieczeństwie. Chwedor zaczyna walić się pięściami w piersi. Płacze gorzkimi łzami i krzyczy:

– Co wy macie do mnie? Dlaczego pijecie moją krew? Dlaczego zjadacie mnie żywcem? Zaraz zrobię koniec z całą Kasrylewką! Żydy nechrysti, nechaj jomu sto czertiw i odna wydma193!

Tak długo ryczy, aż zapada w sen. A gdy solidnie się wyśpi, wraca do Żydów i znowu jest cichy i spokojny. Jak zawsze. Znowu jest porządnym „Chwedor-sercem”. Jak gdyby nigdy nic.

– A de twoje czobyty, cholera ci w bok?

To powiedziawszy, zaczynają mu prawić umoralniające kazania i przeklinać jednocześnie:

– Szo ty sobi dumajesz194, ty bosiaku jeden? Wykitujesz któregoś dnia, budesz zdochnyt195 pod płotem. A niech cię jeszcze piorun, szob ty buw196 ofiarą za cały lud Izraela, Boże jedyny!

Chwedor stoi wówczas i milczy, drapiąc się w głowę. Zdaje sobie sprawę, że to oni mają rację, a nie on. Patrzy w dół na swoje bose nogi i myśli: „Kiedy to zdążyłem sprzedać swoje buty? A nechaj jomu sto czertiw i odna wydma197”.

Takie to stworzenie z tego Chwedora.

Również inni mieszkańcy Kasrylewki, którzy mają stosunki z Żydami, zdają sobie sprawę z tego, że od szóstego dnia stworzenia rodzili się oni po to, aby być handlarzami, kupcami i pośrednikami kupieckimi. Nikt bowiem tak jak Żydzi nie potrafi handlować, kombinować i ruszać głową. Tak już jest. Po ichniemu brzmi to tak: „Na to woni Żydy, szob handliwały198”. I tak spotykają się często na targu. Znają się doskonale z imienia i nazwiska. Mają do siebie nawzajem dużo szacunku i dają temu wyraz: Hryćko powiada do Herszka – „maszenik199”, a Herszko odpowiada mu: „złodziej”. A wszystko w tonacji przyjemnej, bez złości. A gdy się na dobrze pokłócą, obydwaj udają się „do rabina”. A reb200 Juzipl, rabin Kasrylewki, który sam biegły jest w tej „mowie”, za każdym razem wydaje wyrok:

– Nechaj buło połowina201. Aby tylko nie dopuścić do obrazy bożej.

Rozdział D. Hopka – dusza żydowska i Makar – żydożerca

Dotychczas mówiliśmy o mężczyznach nie-Żydach. Obecnie pogadamy trochę o dziobatej Hopce, która mówi po żydowsku, jak prawdziwa Żydówka. Jej język roi się od niezliczonej ilości słów hebrajskich, jak na przykład: mirtszem202, nachtejse,203kenore204, łasate205, łeawdł206, gitjonte207 i tak dalej. Samego zaś Chwedora poza oczyma nazywa nie inaczej, jak tylko „kapurenik”.

Hopka tak się zrosła z kasrylewskimi Żydówkami, że czasami zarówno ona, jak i one, zapominają, kto jest kim. Zlecają jej wtedy takie prace, które uchodzą za żydowskie. Na przykład chodzi Hopka do rabina w kwestiach rytualnych. Pomaga przy soleniu mięsa, przyczynia się do tego, aby drób był koszerny, pomaga w porządkach pesachowych. Hopka przy tym wykazuje znacznie większą dbałość o rytualną czystość pokarmów niż Żydówki. Drży na samą myśl, że mleczne potrawy mogą się pomieszać z mięsnymi. Jak ognia boi się chumecu208 w święto Pesach. Na równi ze wszystkimi Żydami je wtedy tylko macę. Znakomicie trze chrzan i ma z tego tytułu autentyczną przyjemność, jakby była prawdziwą Żydówką. Przez długi czas prystaw209 w Kasrylewce nie chciał dać wiary, że Hopka nie jest Żydówką. Tak długo nie wierzył, dopóki nie doszło do nader smutnego wydarzenia…

Przyłapano ją na czymś i zamierzano zesłać daleko, daleko. Na szczęście dla niej w sprawę zamieszany był jakiś postronny osobnik, pisarz rady miejskiej Makar Chołodny. Był to wściekły żydożerca, antysemita, jeden z najinteligentniejszych judofobów210 w Kasrylewce. Gdyby nie współczucie dla Hopki, miejscowi Żydzi mieliby pełną satysfakcję, bowiem tutejszy Haman211 dostałby za swoje. Klęska Makara pociągnęłaby jednak za sobą Hopkę. Wtrąciłaby ją w nieszczęście. Dlatego też żydowscy świadkowie, gdy stanęli przed sędzią śledczym, odwołali swoje poprzednie zeznania. Po prostu stwierdzili, że to, co przedtem mówili, było zwykłym „szczekaniem”. No i cała sprawa została zatuszowana. Zdawałoby się, że od tej chwili Makar Chołodny powinien zawrzeć pokój z Żydami i stać się ich najlepszym przyjacielem. Ale jakby na ironię, stał się on jeszcze bardziej zaciekłym żydożercą, jeszcze większym antysemitą, jeszcze większym judofobem.

Można powiedzieć, że Makar niemal od dzieciństwa doznał wielu krzywd od Żydów i dlatego nosił w swoim sercu nienawiść – z początku do Żydów kasrylewskich, a później przeniósł ją na Żydów na całym świecie. Gdy był jeszcze małym chłopcem i na bosaka pasał gęsi swego ojca, zwykł był spotykać dzieci żydowskie wracające z chederu212. Zamiast mówić im „dzień dobry”, przedrzeźniał je i wymachując połami swego ubranka, dla śmiechu przekręcał ich mowę, wołając: „tatełe-mamełe”. Nie chodziło mu, broń Boże, o to, by kogoś obrazić. Robił to ot, tak sobie, dla humoru, dla zabawy. Jednak dzieci żydowskie, potomkowie Jakuba, zaprawieni w nauce Pięcioksięgu213 i Raszi214, poczuły się dotknięte i odpowiadały na jego zaczepki piosenką żydowską, której treści co prawda nie rozumiał, ale ze śmiechu, jaki wywoływała, domyślał się, że chcą mu zalać sadła za skórę. Makar nie mylił się. Piosenka bowiem brzmiała tak:

 
Kiszki grają
cały dzień,
Dla mnie chleb,
A tobie śmierć.
Dla mnie drób,
A tobie grób.
Dla mnie sanki,
Tobie dół.
 

Głupie dzieciaki. Po pierwsze, sprawa ma się zupełnie inaczej. Chleb to ma Makar, a nie one. Na saniach jeździ Makar, a nie one. Po drugie zaś, jak mogą ryzykować zaczepkę z Makarem, nawet gdy ich jest wielu, a on jeden? Makar posiada niczego sobie rączki. Wystarczy na dziesięć sprytnych główek żydowskich chłopców z dwóch kasrylewskich chederów. Oj! Makar jeszcze wtedy wyjaśnił im w sposób przekonywający sens zawarty w biblijnym zdaniu, które znali z nauki w chederze: „Głos jest głosem Jakuba, a ręce, to ręce Ezawa”.

Później, gdy Makar uczył się w prichodzkoj szkole, nieraz latem spotykał się z nimi w polu za miastem, a zimą na lodzie, na ślizgawkach. Za każdym razem dochodziło do draki. Na słowo „Żyd”, które jest właściwie normalnym słowem, tak jak na przykład parch, chłopcy z chederu odpowiadali „swynia”. Makar zaś na ich drwiny odpowiadał pięściami. Wtedy okazało się, jak dzieci Izraela uciekają przed Filistynami, i jak Filistyni, uzbrojeni w pałki i kamienie, gonią za nimi i ryczą, i krzyczą, i gwiżdżą: A tiu, tiu, Żydy hej! Ter, ter, ter!

Rozdział E. O tym, jak antysemita przeistacza się w filozofa

Na prichodzkoj szkole Makar zakończył swoją edukację. Został, oby nikomu się to nie przydarzyło, sierotą. Po rodzicach odziedziczył mały domek i kawałek ogrodu. A że był już gramotny215, więc poszedł w urzędników. Wziął się za pióro, rękę w pisaniu wyćwiczył i został najpierw pisarzem zarządu miejskiego, potem sekretarzem, a następnie jeszcze kimś ważniejszym. Wtedy zaczęły się jego kontakty z Żydami i miał możność zapoznać się z nimi bliżej.

Początkowo kontakty te nie były nawet tak niebezpieczne. Obydwie strony poprzestawały na ostrych reprymendach, na docinkach i drwinach. On zwykle zaczynał: „Oj, wej, Icko, Berko, szabes, kugel!”. A oni: „Wasze błogorodije” i pstryk po jego kołnierzyku z ostrzeżeniem, że coś tam łazi.

Zdarza się czasami, że takie ostrzeżonko bywa gorsze od dziesięciu przekleństw pod adresem czyjegoś ojca. Bywają też słowa, które są gorsze od tysięcy policzków. A jeśli o nie chodzi, to kasrylewscy Żydzi są spece nad specami. W tej dziedzinie to istne diabły. Za dobre porzekadło, za trafne słóweczko, kasrylewianin, jak powszechnie wiadomo, gotów jest iść na wszystko. Nie będzie żałował nóg, zaryzykuje stratę zarobków. Gotów jest nawet wystawić życie na szwank. Kasrylewski nędzarz, żebrak, który chodzi po prośbie, gdy go odprawiają z kwitkiem, będzie się starał, aby mu przynajmniej zezwolono powiedzieć jakiś własny aforyzm. Często się zdarza, że za taki aforyzm obrywa zdrowo. Bywało, że głową musiał otwierać sobie drzwi. Wyrzucali go na zbity pysk. Ale warto było tak gorzko zapłacić za choć jedno udane powiedzonko. Tacy to już byli moi ludzie z Kasrylewki. Grubo się mylicie, jeśli sądzicie, iż można by było ich zmienić, albo że się ich wstydzę.

Ale wróćmy do naszego Makara. Zupełnie niepotrzebnie napytali sobie Żydzi z Kasrylewki niebezpiecznego i zaciekłego wroga. Zapomnieli o treści słów zawartych w starym wersecie: „Wystrzegaj się małego goja216”. Sądzili, że Makar będzie wiecznie małym pisarczykiem w zarządzie miejskim. Zapomnieli, że Makar to nie byle kto, że sroce spod ogona nie wypadł, że mierzy wysoko. Dziwna rzecz! Nie mieli nawet czasu obejrzeć się, a oto Makar wyrósł na wielgachnego, zdrowego chłopa o gęstych czarnych wąsach. Na głowie nosił kaszkiet z czerwonym otokiem i guzikiem. A skoro poczuł go na swojej głowie, prostował się jeszcze bardziej, wystawiał do przodu brzuch i robił się wyższy i grubszy, niż był w istocie. Ramiona stawały się jakby szersze, a krok bardziej żwawy. To już nie ten Makar! To już Makar Pawłowicz, będący za pan brat ze wszystkimi notablami w mieście. Z weterynarzem, felczerem, poczmistrzem… Ze wszystkimi.

Szczególnie przydało mu się kumoterstwo z poczmistrzem. Bardziej niż z innymi. Dzięki poczcie bowiem miał dostęp do źródła, z którego czerpał całą swoją wiedzę. Tym źródłem była jedyna gazeta, jaka docierała do miasta. Nazywała się ona „Sztandar”. Najpierw oczywiście przeglądał gazetę sam poczmistrz, po nim Makar Pawłowicz. Na ostatku zaś abonent, który za nią zapłacił – jakiś mały puryc217 ze Złodziejówki, położonej niedaleko Kasrylewki. Nic mu się nie stało z tego powodu, że nowiny gazetowe czytał w kilka dni później. Szlag go nie trafił. I tak dniami i nocami zajęty był grą w karty. Kto z sąsiadów śmierdział groszem, ten bywał u niego. Tak twierdził sam poczmistrz.

A tymczasem Makar Pawłowicz miał co czytać i o czym opowiadać. „Sztandar”, jak wiadomo, był gazetą „żydowską”, zajmującą się Żydami, „dbającą” o ich interesy, poszukującą nawet środków na pozbycie się ich, oczywiście dla ich, czyli Żydów, dobra. Z niej to czerpał Makar znakomity materiał informacyjny o Żydach. Poznawał ich jak tylko mógł. Stał się, przy bożej pomocy, specem we wszystkich sprawach żydowskich, a nawet, można powiedzieć, geniuszem, mędrcem, ekspertem od Talmudu218, Szulchan Aruchu219 oraz zwyczajów i obyczajów żydowskich. A mówiąc dokładniej, nabrał „wiedzy” o lichwie, oszustwach i o wykorzystywaniu krwi chrześcijańskiej na macę. Te wszystkie sprawy zainteresowały niezmiernie naszego filozofa. Tak dalece go pochłonęły, że zapragnął dojść w swoim poznaniu do samego źródła, do samych korzeni, to znaczy, chciał się o nich dowiedzieć z pierwszej ręki, czyli od samych Żydów z Kasrylewki. I chociaż nienawidził ich tak, jak Żyd nienawidzi świń, to jednak miał wśród nich przyjaciół, z którymi po dzień dzisiejszy żyje we wspólnocie.

Rozdział F. Bogacz Mordechaj-Natan i Tema-Bejla, jego żona

Jednym z najbliższych, serdecznych przyjaciół Makara w Kasrylewce był Mordechaj-Natan, bogacz i ważniak, który wyraźnie odcinał się od innych gospodarzy w mieście. Był jakby zgrzytem w chórze pozostałych gospodarzy żydowskich.

Mordechaj-Natan, jak to bywa z bogaczami, miał całe miasto w kieszeni. Mógł sobie pozwolić na wszystko, co chciał. Taksa, czyli monopol na ściąganie taryf, był w jego rękach. On też jest gabem220 – pierwszym wśród pierwszych. Nadaje ton. Jest alfą i omegą. Słowem, jest bogaczem. Ale jeśli rzecz zbadać dogłębnie, to właściwie na czym polegało jego bogactwo? Nikt nie mógł tego określić. Gdybyście, na przykład, zatrzymali pierwszego lepszego kasrylewianina i zapytali go, ile też może posiadać Mordechaj-Natan, zapytany przystanie na chwilę, podrapie się w brodę, kiwnie głową i przy wtórze westchnień, cedząc słowa, powie:

– Mordechaj-Natan? Daj Boże, bez uszczerbku dla niego, mieć choć połowę, choć jedną setną jego majątku. Stroicie sobie żarty z niego? Mordechaj-Natan to Żyd bogacz. Bogacz pełną gębą.

– A co to znaczy bogacz? Na ile, na przykład, można go szacować?

– Szacować? Co tu szacować? Czy to się w ogóle da oszacować?

– Co Mordechaj-Natan posiada?

– Mordechaj-Natan? Po pierwsze posiada własny dom.

– A dalej?

– Z własnym obejściem.

– I co jeszcze?

– I kilka kóz.

– I co jeszcze?

– A sklep to nic? Sklep jak ta lala.

– I co dalej?

– A taksa się nie liczy?

– I co jeszcze?

– A pan znowu swoje „co jeszcze”. Co pan tak się tego „co jeszcze” uczepił? Za mało panu? A czego by pan jeszcze chciał? Żeby otworzył sobie bank? Aby sypał złotem? Jeździł karetą?

I kasrylewianin odchodzi od was pełen oburzenia. I ma rację. Czegóż bowiem więcej może żądać człowiek od Mordechaja-Natana? Żeby był większy niż jest? On i tak jest bogaczem, ważną figurą. Kto jest gabem w Bractwie Pogrzebowym? Kto jest pierwszym wśród pierwszych? Kto ma władzę w mieście? Mordechaj-Natan oczywiście. Kto urządza co sobotę „pożegnanie królowej” dla siedmiu notabli miasta? Mordechaj-Natan. Kto coś znaczy dla siedmiu notabli miasta? Mordechaj-Natan. Kto coś znaczy dla naczalstwa221? Mordechaj-Natan. Słowem, Mordechaj-Natan i Mordechaj-Natan.

Mordechaj-Natan, rozumiecie, zna życie, wie, jak postępować z naczalstwem. Co piątek, wieczorem, zaprasza do siebie na rybę prystawa222. Kasrylewski prystaw to wielki miłośnik ryby po żydowsku. Nie może jej się nachwalić. Za każdym razem wynosi pod niebiosa sposób jej przyrządzania. Rozprawia o jej smaku, jej niewysłowionej słodyczy. Po prostu oblizuje się.

– Ne ma łutsze223 jak żydowska ryba z tiortym chrienom224 – tę śpiewkę powtarza za każdym razem. Gospodarzowi oraz gospodyni taki komplement przypada do serca. Obydwoje rozpływają się ze szczęścia. Rosną we własnych oczach. Z nadmiernej satysfakcji pot ich zalewa. Mordechaj-Natan chce przekonać swego gościa, że Żydzi mają jeszcze lepsze rzeczy, niż ryba z chrzanem. Gość nie daje wiary.

– Mianowicie!

– Mianowicie…

I Mordechaj-Natan szuka takiej rzeczy u Żydów, która by była lepsza od ryby z chrzanem. Jest taka rzecz – cymes225 – ale boi się powiedzieć. Gość może bowiem jeszcze przedłużyć swoją wizytę. Zechce zaczekać, aż podadzą cymes. Na co zaś gość Mordechajowi potrzebny? A może kugel226? A nuż każe sobie, ni z tego, ni z owego, podać czulent227 sobotni w ten piątkowy wieczór? Mało to się może zdarzyć z żydowskim kuglem?

Mordechaj-Natan zadowala się więc w odpowiedzi tylko słabym uśmiechem. „Cha, cha”. Na to gość replikuje mu: „Cha, cha, cha”. Mordechaj-Natan jest zadowolony z tego, że gość się śmieje. Zaczyna mu więc wtórować do śmiechu: „Cha, cha, cha, cha”. Wtedy gość uderza Mordechaja łokciem w bok, rzucając jednocześnie uśmiech w stronę gospodyni. Oboje, to znaczy gospodarz i gospodyni, rozpływają się ze szczęścia. Nagle gość się podrywa. Wyciera sobie ręce i usta śnieżnobiałym obrusem ze stołu, zapina mundur na wszystkie guziki i tym razem już na poważnie, bez żartów, powiada:

– Czas na służbę!

Mordechaj-Natan i Tema-Bejla wstają od stołu i z honorami odprowadzają prystawa do drzwi. Nie odrywają od niego wzroku. Patrzą mu w twarz takimi oczyma, jakimi pies patrzy na swego pana. Obwąchują go jak psy. Chcą wiedzieć, czym pachnie ich gość. Nie ustają w pokłonach. Proszą go, aby, broń Boże, nie zapomniał odwiedzić ich w przyszłą sobotę.

– Cholera ci w bok! – takim, po cichu wymawianym błogosławieństwem, obdarza go gospodyni. Wścieka się i piekli na swego męża, który w dzień i w nocy, a nawet w sobotę zadaje się z naczalstwem. Mordechaj-Natan wysłuchuje tego i nic nie mówi. Dziwny z niego człowiek. Autor tej historii nie może się powstrzymać od odmalowania portretu tej pary małżeńskiej. Chce go pokazać całemu światu.

Mordechaj-Natan to człowiek wysokiego wzrostu i o długich rękach. Chudy i wysuszony, o sterczących policzkach, z powodu których twarz wydaje się być czworokątna, jak u Chińczyka. Podobieństwo to wzmacnia jeszcze bardziej słaby zarost na twarzy i bardzo rzadka bródka. Wargi Mordechaj-Natan ma zawsze szczelnie przymknięte. Usta, nieco skrzywione na bok, sprawiają wrażenie, jakby ich właściciel przechowywał jakąś tajemnicę. Zawsze jest poważny. Czoło ma usiane zmarszczkami. Nigdy nie podnosi głosu. Nie wypowiada żadnego zbędnego słowa. Tylko wtedy, gdy spotyka się z naczalstwem, przeistacza się w innego człowieka. Zmarszczki na czole wygładzają się, znikają. Twarz rozjaśnia się. Wargi się rozwierają. Zaczyna mówić i mamy przed sobą zupełnie innego Mordechaja-Natana.

A może wiecie, dlaczego tak lubuje się w naczalstwie? Chyba tylko dla honoru, dla zaszczytu. A nuż pewnego razu przyjdzie do niego jakiś kasrylewianin w potrzebie i będzie błagał:

– Jak to, reb Mordechaj-Natan, kto bardziej od was znaczy u naczalstwa?

Dla tego jednego słowa „znaczy” warto ponieść wszystkie ofiary, znosić drwiny i śmiechy. Warto też ponosić wydatki pieniężne. Dziwny człowiek z tego Mordechaja-Natana.

Żona Mordechaja-Natana, Tema-Bejla, dla kontrastu jest tęga i niskiego wzrostu. Przypomina moździerzyk lub samowarek z czajniczkiem u góry. Jak tęga i okrągła jest jej dolna połowa ciała, tak mała i szpiczasta jest jej główka. Ten okrągły samowarek nieustannie kipi i szumi z wściekłości na męża, z gniewu na służącą, ze złości na kasrylewskie kozy. Z nienawiści, gniewu i wściekłości na kasrylewskie kobiety i na cały świat. Jedyne szczęście, że zarówno mąż, służąca oraz kasrylewskie kozy i kasrylewskie kobiety, jako też cały świat, mają ją gdzieś. Przejmują się nią tak, jak Haman przejmuje się hałasem grzechotek w Purim228. Mąż zajęty jest zawsze sprawami publicznymi – sprawami kahału229. Ma do czynienia z naczalstwem. Służąca robi jej na złość. Przypala kaszę bądź kartofle. Pozwala mleku wykipieć i rozlać się po płycie. Kasrylewskie kozy dopiekają jej do żywego. Skaczą na dach i zjadają powolutku słomę ze strzechy. Kasrylewskie kobiety uprzykrzają jej życie na targu. Przy stoliku z rybami, w jatce, przy modłach w bożnicy i, za przeproszeniem, w łaźni. Nie ma co. Świat jest na bakier z Temą-Bejlą. I na pewno nie bez przyczyny. Wszyscy przecież nie zwariowali…

Teraz, gdy zapoznaliśmy się trochę z tą parą, możemy spokojnie przejść do dalszych postaci, wokół których reb Mordechaj-Natan się kręci.

179.Pesach – dosł.: „przeskoczyć, ominąć”; nazwa świąt wielkanocnych, pochodząca stąd, że według Biblii dziesiątą plagą, którą Bóg doświadczył Egipcjan przed wyzwoleniem Żydów z ich niewoli, było uśmiercenie egipskich niemowląt pierworodnych płci męskiej, czego dokonując Pan Bóg omijał (przeskakiwał) te domy, w których mieszkali Żydzi (pomazane uprzednio krwią baranka). W święta te Żydom nie wolno spożywać chleba, bułek ani żadnego pieczywa wypiekanego na drożdżach. Ponadto nie wolno używać naczyń, w których gotuje się przez cały rok, gdyż zachodzi obawa, by nie zjeść czegoś, co nie jest przaśne. Używa się więc wtedy specjalnych naczyń oraz jadła dozwolonego przez ściśle przestrzegane przepisy religijne. Pesach jest też nazwą ofiary religijnej w formie uczty, libacji sakralnej. [przypis tłumacza]
180.szojchet – rytualny rzeźnik. [przypis tłumacza]
181.maskil (hebr.) – dosł.: „wykształcony, oświecony”; zwolennik ruchu o nazwie Haskala (Oświecenie), zapoczątkowanego wśród Żydów w końcu XVIII w. i stawiającego sobie za cel świeckie wykształcenie, naukę języków obcych, walkę z fanatyzmem religijnym i zacofaniem oraz reformę życia żydowskiego. [przypis tłumacza]
182.szabesgoj – nie-Żyd wykonujący za opłatą czynności zabronione wyznawcom religii Mojżeszowej podczas szabatu. [przypis tłumacza]
183.A chodzi no siuda (ros.) – a chodź no tu. [przypis edytorski]
184.lechaim – toast przy wznoszeniu kielicha, znaczy „na życie”. [przypis tłumacza]
185.kidusz – dosł.: „uświęcenie”; tak nazywa się błogosławieństwo odmawiane nad winem w wigilię sobót i świąt oraz w dni sobotnie i świąteczne tuż po nabożeństwie przedpołudniowym. [przypis tłumacza]
186.duże hirke, nechaj jomu sto czertiw i odna wydma – bardzo gorzka, niech ją sto diabłów i jedna wiedźma. [przypis edytorski]
187.zakusi (ros.) – zakąście. [przypis edytorski]
188.szmatok (ros.) – kawałek. [przypis edytorski]
189.szabat (szabas) – sobota. [przypis tłumacza]
190.maca – cienkie, przaśne placki, które Żydzi spożywają w święta wielkanocne zamiast chleba, na tę pamiątkę, iż gdy uciekali z niewoli egipskiej, nie zdążyli upiec sobie chleba na drogę, a ciasto bez drożdży, które z sobą zabrali, upiekło się na słońcu. [przypis tłumacza]
191.duże treszczyt, nechaj sto czertiw i odna wydma – bardzo trzeszczy, niech ją sto diabłów i jedna wiedźma. [przypis edytorski]
192.A twoja swynia, chazer, łutsze – a twoja świnia, Chazarze, lepsza? [przypis edytorski]
193.Żydy nechrysti, nechaj jomu sto czertiw i odna wydma – Żydzi niechrzczeni, niech go sto diabłów i jedna wiedźma. [przypis edytorski]
194.szo ty sobi dumajesz – co ty sobie myślisz. [przypis edytorski]
195.budesz zdochnyt – zdechniesz. [przypis edytorski]
196.szob ty buw (rus.) – żebyś ty był. [przypis edytorski]
197.A nechaj jomu sto czertiw i odna wydma – a niech mu sto diabłów i jedna wiedźma. [przypis edytorski]
198.Na to woni Żydy, szob handliwały – po to są Żydami, aby handlowali. [przypis edytorski]
199.maszenik – łobuz, łajdak. [przypis edytorski]
200.reb – skrót hebrajskiego słowa rabi, które jest tytułem uczonego, rabina itp. U Żydów wyraz reb przed imieniem własnym oznacza szacunek dla osoby, do której zwracają się oni w ten sposób lub o której mówią. Młodszy wiekiem zawsze tak mówi do starszego. [przypis tłumacza]
201.nechaj buło połowina – niech będzie połowa. [przypis edytorski]
202.mirtszem (z hebr. im jirce haszem) – jeśli Bóg zechce. [przypis tłumacza]
203.nachtejse (hebr.), właśc. mechetejse – bardzo proszę, no i dobrze. [przypis tłumacza]
204.kenore (hebr.) – bez uroku. [przypis tłumacza]
205.łesate (hebr. lees ata) – tymczasem. [przypis tłumacza]
206.łeawdł (hebr.) – dla odróżnienia. [przypis tłumacza]
207.git-jontew (hebr.) – wesołych świąt. [przypis tłumacza]
208.chumec – kwaszony chleb. [przypis tłumacza]
209.prystaw (ros.) – komisarz policji. [przypis edytorski]
210.judofob – człowiek nienawidzący Żydów. [przypis tłumacza]
211.Haman – tu przenośnie: zaciekły antysemita [przyp. tłum.: Haman – pierwszy minister Persji za panowania króla Achaszwerosza. Nienawidził on Żydów do tego stopnia, że skłonił króla, by ten wydał rozkaz ich zgładzenia. Tymczasem Achaszwerosz pokochał i poślubił żydowską dziewczynę Esterę, która postępując wedle wskazówek swego wuja i opiekuna Mordechaja, wpłynęła na cofnięcie okrutnego zarządzenia, ocalając w ten sposób swój lud. Haman i jego synowie zostali powieszeni, a jego miejsce zajął wuj królowej, Mordechaj. Na pamiątkę tego wydarzenia Żydzi obchodzą radosne święto Purim (hebr.) – dosłownie: losy.]. [przypis edytorski]
212.cheder – dosłownie: pokój; nazwa szkoły dla początkujących, w której żydowscy chłopcy po ukończeniu piątego roku życia uczyli się czytania po hebrajsku modlitw oraz poznawali Pismo Święte. [przypis edytorski]
213.Pięcioksiąg – pierwsze pięć ksiąg Starego Testamentu, zwanych też księgami Mojżeszowymi. Ta ostatnia nazwa nie wskazuje bynajmniej autora tych ksiąg, lecz tylko stwierdza, że podstawą ich jest tzw. prawo Mojżeszowe (stąd hebrajska nazwa Księga Prawa, PrawoTora). Pięcioksiąg opisuje, jak powstało to prawo, ilustruje wydarzeniami historycznymi lub uważanymi za historyczne, genezę i rozwój tego prawa. [przypis tłumacza]
214.Raszi – skrót imienia rabiego Szlomo Icchaki (1040–1105), najpopularniejszego komentatora Pisma Świętego oraz Talmudu. [przypis tłumacza]
215.gramotny – piśmienny. [przypis edytorski]
216.goj – nie-Żyd. [przypis tłumacza]
217.puryc – dziedzic, magnat. [przypis tłumacza]
218.Talmud – obszerne dzieło stanowiące podsumowanie doktrynalno-religijnego, pobiblijnego dorobku judaizmu. Składa się z Miszny i Gemary. [przypis edytorski]
219.Szulchan Aruch – kodeks zawierający przepisy religijne regulujące postępowanie człowieka w każdej sytuacji. [przypis tłumacza]
220.gabe a. gabaj – jeden z przełożonych bożnicy, pełniący nad nią nadzór. [przypis tłumacza]
221.naczalstwo – władza. [przypis edytorski]
222.prystaw (ros.) – komisarz policji. [przypis edytorski]
223.Ne ma łutsze – nie ma nic lepszego. [przypis edytorski]
224.z tiortym chrienom – z tartym chrzanem. [przypis edytorski]
225.cymes – słodka potrawa z ryżu lub makaronu i marchewki. [przypis edytorski]
226.kugel – rodzaj leguminy, przysmak podawany jako deser po obiedzie sobotnim. [przypis tłumacza]
227.czulent – jednodaniowa potrawa szabasowa składająca się z mięsa wołowego, kartofli, kaszy perłowej, czasem śliwek i innych przypraw, tradycyjnie spożywana przez Żydów aszkenazyjskich na obiad. [przypis tłumacza]
228.Przejmują się nią tak, jak Haman przejmuje się hałasem grzechotek w Purim – podczas święta Purim w bóżnicy odczytywana jest publicznie Księga Estery, a kiedy z ust czytającego pada imię Hamana, niegodziwego prześladowcy Żydów, wierni hałasują kołatkami i grzechotkami, żeby je zagłuszyć. [przypis edytorski]
229.kahał – żydowska gmina wyznaniowa. [przypis tłumacza]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
350 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre