Kitabı oku: «Bracia Dalcz i S-ka», sayfa 18

Yazı tipi:

Nie wiedział, jak długo to trwało, lecz oto zdało mu się, iż jego słuch uchwytuje jakieś odległe dźwięki. Możliwe, że był to jazgot dalekich szyn tramwajowych, a może tylko złudzenie… Lecz nie. To było najwyraźniej szczekanie psa… Tak… A to warkot samochodu. Coraz bliższy warkot samochodu… i nagle sygnał, ostry, przejmujący sygnał. Samochód musiał gdzieś w pobliżu stanąć… Chlupot nóg po błocie… Ludzie… i wtem przerażony szept:

– Jezu! To pan dyrektor!…

Chwila ciszy i dziki, straszliwy, nieartykułowany krzyk kobiecy…

Znał ten głos, na pewno znał i gdyby nie ta potworna huśtawka, nie ten morderczy ruch wahadłowy, na pewno poznałby… Któż to woła nad nim tak rozpaczliwie:

– Pawle!… Pawle!… Ty żyjesz… Pawle… kochany.

I męski głos:

– Żyje, bo krew nie krzepnie, póki idzie, póty znak, że żyje.

Tak, to szofer, jego własny szofer, ale kto jest ta kobieta… Wahadło zatoczyło nowy oszałamiający krąg i wpadło w jakiś nieprawdopodobny wir. Głosy się zmieszały, a później znowu rozległ się warkot samochodu. Odjeżdżają. Przekonali się, że jest trupem, i zostawiają go tu. Nie może im dać niczym znaku, że słyszy ich, że myśli, że żyje… A może to właśnie jest śmierć… Motor samochodu warczy, lecz nie oddala się… Wciąż warczy bardzo blisko. Teraz zrozumiał: wiozą go, lecz dlaczego nie czuje ani bólu, ani ruchu samochodu, ani dotyku poduszek?… Zawieszony jest jakby w próżni.

Warkot ustał i znowu odezwały się głosy:

– Ostrożnie, za rogi płaszcza…

– Podtrzymać głowę!

– Nie oddycha…

I znów ten głos kobiecy, głos drżący przerażeniem:

– Wolniej, doktorze, wolniej! On musi strasznie cierpieć.

I niski baryton:

– O to może pan dyrektor nie niepokoić się. Na pewno nie czuje bólu, bo jest zupełnie nieprzytomny. Jeżeli w ogóle żyje…

– Żyje, na pewno żyje – odezwał się głos kobiecy.

Tupot wielu nóg, szczęk otwieranych drzwi i dyspozycje, wydawane przez niski barytonowy głos:

– Tu położyć. Uważnie. Zabrać te poduszki. Ciepła woda i ręczniki. Zatelefonować do doktora Łukowskiego. Znajdzie pan w książce telefonicznej. Powiedzieć: „pęknięcie czaszki, natychmiastowa operacja”. Panie Kaczkowski, kamforę, dwa zastrzyki…

Znowu tupot nóg i jakiś inny głos:

– Pulsu ani śladu.

– Lusterko do ust.

– Jest.

– Co jest?

– Leciutki ślad na szkle. Oddycha…

Nieznośna huśtawka zaczynała zwalniać swe szalone tempo, lecz jednocześnie nieopisany ból przeszył plecy wzdłuż stosu pacierzowego268.

Trwał sekundę, lecz po pewnym czasie znów się odezwał z większą jeszcze siłą. Spłynął ku górze i utkwił w czaszce.

Paweł uprzytomnił sobie, że to prawdopodobnie robią operację… Pęknięta czaszka… Ból wracał szalonymi porywami, w miarę jednak, jak te się powtarzały, zdawały się coraz bardziej tępieć, aż przeszły w huk, dudniący huk, wśród którego ledwie dobiegały jego uszu głosy z zewnątrz.

Teraz już wiedział, że go przenoszą, że poruszają jego rękami, że obmywają mu rany. Zdawał sobie z tego sprawę, lecz nie czuł dotyku. Później było dokoła znowu dużo ruchu, aż wszystko ucichło.

Pozostało tylko szybkie, gorączkowe cykanie zegarka, lecz i to rozpłynęło się w ciszy.

Musiał zapadać w sen czy w malignę, gdyż cisza zaczęła dzwonić, a w niej jakiś bardzo znajomy głos powtarzał szeptem: – Będziesz żył, Pawle, będziesz żył… – i znowu powtarzał: – Będziesz żył…

Tom drugi

Rozdział I

Pierwszy przebłysk świadomości przyszedł po dwóch tygodniach. Zaczął się od uczucia spadania w jakąś bezdenną przepaść i ciało Pawła Dalcza sprężyło się odruchowo. Lekki ból ręki i dotyk czegoś miękkiego, co go więziło, stanowiły pierwszą chwilę przytomności. Następnym momentem był głos, znajomy głos kobiecy:

– Już druga, niech pani zadzwoni do doktora.

Dobrze znajomy, niski głos. W żaden jednak sposób nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należy. Nagle błysk pamięci: Potworna huśtawka i przeraźliwy krzyk! Tak, ten sam głos.

Otworzył oczy. Wokół panowała zupełna prawie ciemność, tylko gdzieś w oddali żarzyło się ciemne purpurowe światło. Ulica Dworska, noc. Czarny cień, odrywający się od czarnej ściany parkanu, cios, lepka ciecz zalewająca oczy i mordercza huśtawka… A potem ten głos.

– Kto tu jest? – szept jego napełnił ciszę. – Kto tu jest? – powtórzył.

Na dywanie zaszeleściły kroki. Jakaś sylwetka przesłoniła czerwony odblask i przed chwilą słyszany głos powiedział:

– To ja, Pawle…

– Kto?

– Ja, Krzysztof…

Paweł zamknął oczy. Myśli przychodziły jedna za drugą leniwie, z trudem, ale przecież konsekwentnie: jak to może być głos Krzysztofa? Wyraźnie słyszał kobiecy alt269… A jednak niewątpliwie głos mówił prawdę… Tylko przypomnieć, porównać… I skąd Krzysztof?…

Palce przesunęły się po kołdrze, gdzieś blisko odezwało się bicie zegara.

– Gdzie jestem? – zapytał.

– Jesteś u siebie w domu – odpowiedział głos.

– Dlaczego jest tak ciemno? Już musi być późna noc?… Napadli mnie…

– Nie myśl o tym, Pawle… Już teraz wszystko dobrze.

– Nie widzę ciebie, dlaczego jest tak ciemno, zapal światło…

– Nie mogę zapalić. To by ci zaszkodziło…

– Dlaczego? – zdziwił się Paweł.

– Lekarz zabronił, póki twój wzrok dostatecznie się nie przyzwyczai. Tyle czasu nie otwierałeś oczu.

Paweł posłyszał lekkie trzaśnięcie klamki i wyraźnie dostrzegł drugą osobę, która właśnie weszła. Była to pielęgniarka w białym kitlu. Zrozumiał, że jest ciężko chory, i spróbował poruszyć się. Przyszło mu to z dużym wysiłkiem i właśnie zamierzał ponowić próbę, gdy głos powtórzył:

– Lekarz zabronił ci poruszać się, Pawle.

– Więc jest ze mną tak źle?

– Nie – odpowiedział Krzysztof – teraz już ci żadne niebezpieczeństwo nie grozi.

– Jak długo byłem nieprzytomny?

– Dwa tygodnie i dwa dni.

Paweł podniósł powieki i zapytał głośno, z niepokojem, którego nie umiał ukryć:

– Gdzie są moje klucze?!

– Bądź spokojny, od początku mam je w kieszeni.

Paweł chciał powiedzieć, że to go bynajmniej nie uspokaja, że żąda, by Krzysztof mu natychmiast klucze oddał, lecz w tejże chwili odezwała się pielęgniarka. Zapytywała Krzysztofa, czy nie zawiadomić zaraz lekarza o tym, że chory odzyskał przytomność.

– Sam to zrobię – powiedział Krzysztof i wyszedł z pokoju.

Paweł chciał krzyknąć, by go zatrzymać, lecz zabrakło mu głosu. Z krtani wydobyło się tylko jakieś nieartykułowane charczenie. Czoło, skronie i policzki pokryły się potem. Czuł, że ponownie traci przytomność, i całą siłą woli usiłował utrzymać powieki otwarte.

– Proszę to wypić – powiedziała pielęgniarka.

Na wargach uczuł lepki, gorzkawy płyn. Przełknął i w przeciągu bardzo krótkiego czasu poddał się przemożnej senności. Gdy po pewnym czasie obudził się, czuł się znacznie silniejszy. Widocznie w pokoju rozjaśniono nieco światło, gdyż było znacznie wyraźniej widać kontury mebli, łóżko, kołdrę i na fotelu obok wysokiego mężczyznę z brodą, która w tym świetle wydawała się różowa.

Sen wzmocnił Pawła o tyle, że zupełnie przytomnie rozmawiał z lekarzem. Dowiedział się odeń, że na szczęście obrażenia, jakie odniósł podczas napadu, nie pozostawią w organizmie żadnych ujemnych skutków. Pęknięcie czaszki nie miało zbyt groźnych powikłań i goi się zupełnie zadowalająco. Porażenie wzroku było tylko czasowe, a następstwa wstrząsu małego móżdżku270 minęły po upływie jednej doby. Już wtedy odzyskał możność ruchów. Nieco gorzej jest z lewą ręką, która, osłaniając głowę, uratowała mu życie, lecz sama uległa tak poważnemu zmiażdżeniu, iż pomimo trzykrotnych zabiegów operacyjnych nie dało się doprowadzić jej do pierwotnego stanu. Jednakże jest pewność, że Paweł będzie nią władał normalnie z wyjątkiem, niestety, trzech palców.

– A kiedy mnie pan wypuści z łóżka? – zapytał Paweł.

Lekarz zaśmiał się:

– No, teraz za wcześnie mówić o tym. Pan jest zbytnio wycieńczony.

– Jednakże mniej więcej?…

– Mniej więcej kwestia trzech tygodni.

Paweł skrzywił się i pomyślał, że doktor przesadza. Wprawdzie czuł się tak osłabiony, że aż dziwił się temu. Dotychczas nigdy nie chorował. To poczucie własnej słabości byłoby też dlań nieznośne, gdyby nie przeświadczenie, że prędko wyzdrowieje.

Pielęgniarka przyniosła obiad i lekarz wyszedł. Krzysztof, który przez cały czas milczał, poszedł go odprowadzić. Rosół był mocny i pachnący, a kotleciki z kury soczyste. Ręka jednak szybko zmęczyła się i Paweł odłożył widelec. Właśnie pielęgniarka zabierała się do karmienia Pawła, gdy Krzysztof wrócił i powiedział:

– Niech pani idzie na obiad. Ja to zrobię.

Usiadł na łóżku i wziął do ręki talerz. Ostrożnie podawał mu jedzenie bardzo drobnymi kęskami. Każdy kawałeczek mięsa maczał w sosie i uzupełniał odrobiną sałaty. Robił to z taką starannością i z takim przejęciem, że Paweł mimo woli uśmiechnął się doń271. Pomimo czerwonego zmroku Paweł dostrzegł wrażenie, jakie wywarło to na Krzysztofie. Trochę zmieszał się, lecz odstawił pusty talerz i z takąż systematycznością karmił Pawła winogronami. Każdą jagodę rozcinał, wyrzucał z niej pestki i ze skupieniem wkładał w usta chorego. Gdy skończył, Paweł powiedział:

– A ja myślałem, że ty mnie nienawidzisz…

– Jeżeli chcesz – szybko odpowiedział Krzysztof – możesz zapalić papierosa. Lekarz pozwolił.

– Dobrze, i zrób więcej światła. Mnie ta ciemność bardziej męczy, niż światło może mi zaszkodzić.

Krzysztof odsłonił okna w sąsiednim pokoju. Przez uchylone drzwi wpadła teraz szeroka smuga światła prawie niebieskiego. Teraz dopiero można było zauważyć, że Krzysztof bardzo zmizerniał i był niezwykle blady.

– Jak to było? – zapytał Paweł.

– Napadnięto cię na ulicy Dworskiej. Postąpiłeś bardzo lekkomyślnie…

Ponieważ odkąd było jaśniej w pokoju, Krzysztof trzymał się z daleka od łóżka, Paweł odezwał się prawie rozkapryszonym tonem:

– Usiądź tu przy mnie. Rozmowa na odległość mnie męczy.

– W ogóle nie powinieneś za dużo mówić…

– Toteż usiądź tu i opowiedz mi, jak się to stało…

Krzysztof zawahał się, lecz w końcu zajął miejsce na brzegu łóżka i zaczął mówić, unikając wzroku Pawła.

– To właściwie moja wina… Zabrałem ci samochód. Właśnie wracałem Dworską, gdy zobaczyłem ciebie, leżącego pod parkanem… Szofer myślał, że to jakiś pijak. Pomimo to zatrzymałem wóz… to było… – głos Krzysztofa załamał się. – Nie dawałeś… żadnych oznak życia… Odwieźliśmy cię do domu. Na szczęście w porę przybył lekarz, a później chirurg… Po operacji jeszcze nie było wiadomo, czy jesteś uratowany… No, ale teraz już wszystko dobrze… Wszystko dobrze… Ja od razu wiedziałem, że ci nic złego stać się nie może. Nie masz pojęcia, co się działo. Więc przede wszystkim aresztowano wielu podejrzanych, ale istotnych sprawców nie znaleziono.

– Był tylko jeden.

– Jeden? – ze zdumieniem powtórzył Krzysztof.

– Dziwi cię, że jeden dał sobie ze mną radę?… Wyskoczył z zasadzki i miał w ręku łom żelazny czy młot. Coś bardzo ciężkiego. Nie zdążyłem przygotować się do obrony. Nie spodziewałem się napadu i zajęty byłem myślami. Zresztą sam sobie jestem winien. Mogłem to przewidzieć.

– Czy nie poznałeś go?

– Nie, ale wiem, kto to był.

– Kto? – zapytał Krzysztof, pochylając się nad nim. Jego oczy rozżarzyły się.

– Głupstwo – poruszył ręką Paweł. – Niedorzeczna zemsta za wydalenie z fabryki. Może pamiętasz, był taki zastępca Jachimowskiego, Karliczek? Wulgarne272 zwierzę. Mniejsza o niego.

– Jak to, więc nie każesz go aresztować?

– Nie. Po co? Żeby poniósł karę?… Po prostu szkoda zachodu. Nie wierzę w pedagogiczne znaczenie kary. Ani w jej moralną wartość.

Krzysztof poruszył się niecierpliwie.

– Nie rozumiem cię. Możesz nie uznawać kary jako czynnika społecznie wychowawczego, ale pozostaje zawsze czysto ludzkie żądanie zadośćuczynienia, wynagrodzenia, zemsty!

Paweł zaśmiał się cicho i zrobił ruch, jakby chciał kiwnąć głową, lecz ostry ból wykrzywił jego usta:

– Zemsta jest idiotyzmem. Nazywano ją rozkoszą bogów. Niechże pozostanie ich rozkoszą. Bogowie, widzisz, są wieczni i nie mają nic lepszego do roboty. Człowiek natomiast nie powinien tracić czasu i nerwów na rzecz tak nieproduktywną jak zemsta. Czy pamiętasz historię tego wspaniałego kretyna starożytności, który kazał łańcuchami biczować nieposłuszne morze273? Imponowało mi to, póki nie skończyłem lat piętnastu. Powinien być mianowany patronem policji. Chyba nikt przed nim nie dał tak heroicznego dowodu wiary w skuteczność metod policyjnych. Kara jest to zemsta wywierana przez silniejszego na słabszym. Zbiorowość, mszcząc się na jednostce, nazywa to karą, żeby było wznioślej. Zawsze dziwiłem się ludziom, którzy wierzą w mądrość Boga, gdy jednocześnie przypisują Mu ustanowienie piekielnych kar dla ludzi. Po to służyć istocie nadprzyrodzonej, by ją mierzyć paragrafami kodeksu karnego! Już bardziej rozumiem Greków, których bogowie domagali się namacalnych ofiar z wina, mięsa i kobiet, a boginie zsyłały nieszczęścia na tych śmiertelników, którzy nie chcieli spać z nimi w jednym łóżku. Tam rzecz odbywała się w rodzinie i szczerze, po ludzku. Ale to jeszcze nie znaczy, że mądrze! Na odwrót, myśliciele hinduscy zalecają poniechanie wszelkiej zemsty. Siadaj na progu twego domu, a doczekasz się chwili, gdy przejdzie pogrzeb twego wroga. Jeżeli w tym jest coś nierozsądnego, to tylko owo siedzenie na progu. Mnie osobiście nic nie obchodzą pogrzeby moich wrogów. Mogę ich nie widzieć. Mam tyle innego do roboty.

Długie mówienie zmęczyło go. Przymknął powieki i umilkł. Musiał jednak wytłumaczyć Krzysztofowi, że naprawdę nie zależy mu na zemście, że Krzysztof sprawiłby mu tylko niepotrzebny kłopot, wyzyskując wiadomość o Karliczku. Śledztwo, sądy i tak dalej… A przecie i tak kilkotygodniowe pozostawanie w łóżku diabelnie pokrzyżowało pilne i ważne sprawy. Po wyzdrowieniu trzeba będzie zabrać się do nich ze zdwojoną energią…

– Rozumiem cię – odezwał się Krzysztof – jednak policja jest przekonana, że ty po dojściu do przytomności wskażesz winowajców. Telefonują tu dość często z zapytaniem, czy możesz już zeznawać.

– Powiedz, że nie mam nic do zeznania. Możesz – Paweł uśmiechnął się – wytłumaczyć im to moją zasadą chrześcijańską: miłuję swe nieprzyjacioły274 i nie chcę ich krzywdy.

– Jednakże ja nie przebaczyłbym temu zbrodniarzowi – zaciął usta Krzysztof.

Paweł udał zdziwienie.

– Ależ on tylko mnie wyrządził szkodę! Chyba że odczułeś to jako własną, osobistą krzywdę…

Krzysztof potrząsnął głową i smutny, niemal tragiczny uśmiech zjawił się na jego wargach:

– Nie, Pawle, przeciwnie… Powinienem żywić dlań wdzięczność, tak, wdzięczność, i żal, że cię nie zabił.

– Kłamiesz – cicho odpowiedział Paweł.

– Nie kłamię. Gdybyś zginął, zginęłoby moje nieszczęście.

– Nieprawda. Krzysztofie, mówisz nieprawdę. Zaraz ci to udowodnię. Kiedyście mnie znaleźli tam na ulicy Dworskiej, myślałeś, że już nie żyję. Nie byłem nieprzytomny. Słyszałem wszystko, co się wokół mnie działo, słyszałem też krzyk… Każdy dźwięk tego krzyku do dziś dnia mam w uszach. Był to krzyk rozpaczy. Był to twój krzyk.

– Leżałeś w kałuży krwi… Człowiek, każdy człowiek leżący w kałuży krwi…

– Nie – przerwał Paweł. – Pamiętam także i słowa, których wówczas nie mogłeś opanować, które prawdopodobnie zapomniałeś. Ale ja je pamiętam. To nawet bardzo niedyskretnie udawać trupa i podsłuchiwać. Ale, kto wie, może cena, jaką za to zapłaciłem, wcale nie była za wysoka?…

– Jakież to były słowa? – drżącym głosem zapytał Krzysztof.

– To były słowa, jakich nigdy od nikogo nie słyszałem, jakich nawet nie chciałbym słyszeć od… nikogo… Zaklinałeś mnie, bym żył, zapewniałeś, że mnie kochasz…

Krzysztof opuścił głowę i ukrył twarz w dłoniach.

– Tak – ciągnął Paweł – to był twój głos, głos, który odkrył mi twoją tajemnicę… Jakże mogłem nie poznać cię wcześniej!… Teraz wprost wytłumaczyć tego sobie nie umiem. Trzeba było aż takiego wstrząsu, bym potrafił oddzielić twój kobiecy głos od twego wyglądu mężczyzny… A przecież powinienem był przeczuć, przecież…

W sąsiednim pokoju rozległy się czyjeś kroki. Krzysztof podniósł głowę, a Paweł urwał w pół słowa. Weszła pielęgniarka, duża tłusta kobieta, o której zaspokojonym apetycie świadczył ruch języka wewnątrz ust, powodujący mlaskanie, cmokanie i inne tego rodzaju dźwięki.

– Już samochód czeka, proszę pana – zwróciła się do Krzysztofa.

– Dziękuję pani – odpowiedział zmęczonym głosem i wstał.

– Wróci pan na opatrunek?

– Tak. Tymczasem, Pawle, mógłbyś się zdrzemnąć. Lekarz zalecił jak najwięcej snu. Zbyt długo rozmawialiśmy, to cię musiało zmęczyć.

Paweł obrzucił badawczym spojrzeniem mizerne rysy i zeszczuploną sylwetkę:

– Ty sam potrzebujesz wypoczynku – wyciągnął rękę.

Dłoń Krzysztofa była gładka i tak niewątpliwie kobieca, że jeszcze raz się zdumiał, jak mógł tak długo nie orientować się w tej tajemnicy.

– Do widzenia, Krzysztofie.

Przytrzymał rękę i puścił ją dopiero wówczas, gdy na jego twarzy spostrzegł niepokój.

– Do widzenia – cicho odpowiedział Krzysztof i wyszedł swoim szybkim elastycznym krokiem, krokiem, w którym każdy uważniejszy obserwator od dawna poznałby krok kobiecy.

Paweł przymknął powieki i postarał się wyobrazić sobie Krzysztofa w długiej sukni. Ponieważ jednak fantazja mu nie dopisała, odezwał się do pielęgniarki:

– Mój stryjeczny brat często mnie odwiedza?

– Odwiedza? – zdziwiła się.

– No tak, pytam, czy podczas mojej choroby często tu bywał?

– Ależ, proszę pana, pan Dalcz był tu przez cały czas, od samego początku.

– Jak to przez cały czas?

– No tak. Trzeba go było wprost siłą wyprawiać na te kilka godzin snu. Przez pierwsze cztery doby nie odstąpił od pańskiego łóżka na jeden krok. Sama mówiłam, że po co ja w takim razie jestem potrzebna? Ledwie wyskoczył do jadalni przekąsić, już był z powrotem. Nawet doktorowi skarżyłam się, a doktor powiada: „Powinna pani się cieszyć, bo będziemy po wyleczeniu jednego pacjenta mieli drugiego”. A pański kuzyn nawet nie uśmiechnął się. I tak nikomu nie dowierzał. Wszystko sam koło pana robił.

– Jak to wszystko?

– Ano pomagał przy opatrunkach, bieliznę panu zmieniał, nawet przy potrzebach pomagał. Aż dziwiłam się, że młody człowiek i chce mu się, bo to zwykle panowie takimi rzeczami się brzydzą. Niczym rodzona matka! Już to mówiliśmy, że rzadko się zdarza, żeby krewniaki275 i w takiej przyjaźni byli.

– Tak… A więcej nikogo z mojej rodziny nie było?

– Jakże, proszę pana. Byli. Siostry pańskie przychodziły i brat specjalnie przyjechał, jeszcze wtedy, kiedy nie wiadomo było, czy pan z tego wyjdzie. Bo z początku to niby żadnej nadziei nie było. Mogę teraz mówić, bo już pan na pewno wyzdrowieje, ale z początku to tylko pański kuzyn w to wierzył. Toteż gdy zeszli się, szanownego pana znaczy się rodzina, to nikogo ani krokiem do sypialni nie wpuścił. To tam nie moja sprawa, ale słyszałam, bo bardzo głośno rozmawiali. To taki wysoki, łysy pan, pewno szwagier pana, a i brat domagali się, żeby im klucze wydać, bo pan pewno nie wyżyje, a jak nie daj Boże umrze, to oni tu mają prawo. A pański kuzyn to nawet gabinet im przed nosem zamknął i powiedział, że on doskonale wie, o co im chodzi, i że póki pan żyje, to za wcześnie na kruków276… Ja bardzo przepraszam, proszę pana, ale ja tylko powtarzam.

– I cóż dalej?

– To się bardzo gniewali, a pański znaczy się kuzyn powiedział, że mogą skargę do policji wnieść, a teraz żeby wynosili się, bo wie dobrze, że oni, niby znaczy szanowna rodzina pana, tylko czyhają na śmierć i że pan zakazał im tu wchodzić..

– A gdzie są te klucze? – zaniepokoił się Paweł.

– O, niech pan będzie spokojny. Pan Dalcz ich z ręki nie wypuszcza. Nawet jak szedł do łazienki, to zawsze ze sobą zabierał. Raz, kiedy pojechał do domu przebrać się, a zauważył, że w tamtym ubraniu je zostawił, to natychmiast wrócił po nie. Pamiętam dobrze, bo akurat nikogo ze służby nie było i sama schodziłam sprowadzić taksówkę.

– A teraz nie wie pani, czy mój kuzyn prędko wróci?

Pielęgniarka rzuciła okiem na zegarek i oświadczyła:

– A za jakieś dwie godziny. Zawsze tak. Do fabryki jedzie na dwie, najdłużej trzy godziny i czasami w tym czasie to dzwoni pięć, sześć razy z zapytaniem, jak się pan miewa. Na pewno niedługo wróci.

I Paweł spodziewał się tego. Stało się jednak inaczej.

Tego dnia Krzysztof nie pokazał się w ogóle. Nazajutrz telefonował wprawdzie kilkakrotnie, wypytując pielęgniarkę o zdrowie chorego, lecz też nie przyszedł. O ile początkowo irytowało to Pawła, zmuszało go do wypytywania pielęgniarki, która godzina itp., o tyle później był nawet zadowolony z nieobecności Krzysztofa. Czuł się wprawdzie o tyle jeszcze osłabiony, że kilka ruchów wyczerpywało zupełnie jego siły fizyczne, jednakże mózg powrócił do sprawnej, świadomej pracy. Na uplastycznienie sobie sytuacji nie potrzebował tracić zbyt wiele domysłów. Odkąd wiedział, że Krzysztof jest kobietą, cały szereg rzeczy dawniej dziwacznych i tajemniczych konstruowało się w logiczny związek. Teraz stawało się jasnym, czym należało tłumaczyć odosobniony, niemal wrogi stosunek Krzysztofa do całego otoczenia, demonstracyjny flirt z Marychną, zastępstwo w służbie wojskowej i wszystkie anomalie w sposobie bycia.

Sam fakt ukrycia płci Krzysztofa i wychowania go od dziecka jako chłopca nie pozostawiał też żadnych znaków zapytania. Majątek nieboszczyka Wyzbora, zapisany pierworodnemu synowi państwa Karolostwa, był aż nadto wyraźnym powodem. Nie ulegało wątpliwości, że nie tylko pan Karol, lecz i niektóre osoby z bliskiego otoczenia, jak na przykład Blumkiewicz, musiały wiedzieć o tym, i jeżeli wypadło dziwić się czemu, to jedynie ich wstrzemięźliwości w zachowaniu tajemnicy.

Co więcej, Paweł zrozumiał teraz także i powody własnej swej życzliwości dla Krzysztofa, czegoś, co go doń pociągało, czegoś, co go niemal rozbrajało, a w każdym razie uniemożliwiało trzeźwy i bezkompromisowy doń stosunek, taki jak do wszystkich innych. Uśmiechał się teraz do siebie na samą myśl, że dzięki tej maskaradzie posądzał siebie aż o popędy homoseksualne.

Niewątpliwie ta dziewczyna, przebrana za mężczyznę, miała w sobie coś fascynującego. Jakby miękkość przemocą umodelowaną w kanciaste formy, jakby skarykaturowany wdzięk, jakby subtelność, której nadano ostry, niemiły ton. A jednak pozostała ta specyficznie kobieca harmonia ruchów, nad której zamaskowaniem wiele musiano zużyć pracy, pozostały oczy ze swoim wyrazem i wspaniałe rzęsy, i linie twarzy, i świeże usta, do których nie dał się przykleić wyraz męskiej stanowczości… Jedno było pewne: spośród kobiet, z którymi się stykał, ta największe na nim robiła wrażenie.

Przez pewien czas leżąc z zamkniętymi oczyma, Paweł usiłował przekonać samego siebie, że nie zwróciłby wcale na nią uwagi, gdyby nie intrygujący szczegół męskiego przebrania. Ponieważ jednak w naturze Pawła nie było ani źdźbła talentu autosugestii, szybko pozbył się tej pożądanej myśli. Oczywiście w zwróceniu uwagi pewną rolę grać musiała niezwykłość sytuacji. Jednak w żadnej nie przeszedłby obok takiej dziewczyny obojętnie.

Najciekawsze było to, że interesowała go nie tylko fizycznie.

Dotychczas jego poglądy na psychologię kobiety dałyby się wyrazić w kilku zdaniach: psychologia aparatu rozrodczego, krąg zainteresowań nieprzekraczający sfery płciowej. Wszystko, co pozostaje poza funkcją rozmnażania się i macierzyństwa, co nie jest w oczywisty, namacalny sposób z tym związane, jest dla każdej kobiety najdoskonalej obojętne. Tu, lub około tego, powstają i rozwijają się jej namiętności, poglądy, wierzenia.

Paweł uważał sferę płci za niższą warstwę życia i jeżeli nie pogardzał nią, to w każdym razie lekceważył tych, dla których stanowiła ona rzecz ważną. Znał kiedyś pewnego Serba, który tak był przywiązany do swego psa, że gdy go przejechał samochód, omal nie rzucił się pod następny, a w rezultacie popadł w rozstrój nerwowy. W przywiązaniu, a tym bardziej w miłości do kobiety, w miłości, która zdolna byłaby w jakiś dostrzegalny sposób wpłynąć na tryb życia mężczyzny, widział ten sam nonsens.

Dawniej, gdy po raz pierwszy zauważył coś, co trzeba było nazwać rodzajem słabości do Krzysztofa, irytował się trochę na siebie. Później, gdy tę słabość skonstatował277 w sobie ponad wszelką wątpliwość, irytował się jeszcze bardziej. Teraz jednak, gdy odkrył źródło tej słabości, niezadowolenie z siebie minęło natychmiast. Na jego miejsce przyszła pewność, że rzecz została wyjaśniona, a tym samym unieszkodliwiona.

Nie żałował już tego, że pominął okazję, jaką wsuwała mu w ręce informacja Feliksiaka, a nie żałował dlatego, że pozbycie się Krzysztofa nie przedstawiało obecnie żadnego korzystnego interesu. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności przekonał się, że w tym, kogo uważał dotychczas za swego zawziętego wroga, znalazł istotę zdolną wręcz do ofiar na jego dobro, istotę, którą będzie mógł kierować w sposób, jaki dlań stanowić będzie największą wygodę.

Po tym, co usłyszał od pielęgniarki, mógł mieć pewność, że uczucia Krzysztofa dadzą się nazwać miłością. W inny sposób nie można było sobie wytłumaczyć postępowania tej dziewczyny. Niewątpliwie wiele jej zawdzięczał. Możliwe, że nawet życie. To jednak nie zobowiązywało go do niczego. Postępowała tak, jak nakazywał jej własny instynkt, własne upodobania, własna wola. Paweł nigdy dla nikogo nie miał uczucia wdzięczności. Może dlatego, że wszystko zawdzięczał sobie. I w tym wypadku fakt, że od zakochanej w nim dziewczyny doznał czegoś, za co według konwencjonalnych ludzkich pojęć musiałby zrewanżować się w taki czy w inny sposób, nie przemawiał doń wcale.

Jednakże przedłużająca się nieobecność Krzysztofa zaczynała go niecierpliwić ze względów zupełnie zrozumiałych. Pielęgniarka wprawdzie była bardzo gadatliwa i nawet czytywała mu głośno dzienniki, nie mogła jednak dostarczyć obchodzących go wiadomości. Krzysztof pozostawał jako jedyny mniej więcej wystarczający łącznik ze światem. Dlatego wreszcie Paweł kazał pielęgniarce zatelefonować doń i zażądać, by przyjechał.

Dosłownie w kwadrans po telefonie Krzysztof zjawił się.

– Niech pani nas zostawi samych – zwrócił się Paweł do pielęgniarki.

Oczy Pawła przyzwyczaiły się już do światła, toteż okna sypialni były szeroko otwarte i w pokoju było jasno od słońca. Dwa dni wypoczynku musiały wywrzeć swój wpływ na wygląd Krzysztofa. Cerę miał bardzo świeżą. Spod oczu znikły niebieskie cienie. Stanął przed łóżkiem i przyglądał się Pawłowi wzrokiem, którego treści ślepy tylko nie mógłby odczytać.

– Dzień dobry. – Paweł wyciągnął rękę, a gdy Krzysztof podał swoją, pociągnął ją ku sobie. – Tak długo cię nie było… Zostawiasz mnie samego i pozwalasz tęsknić…

Krew uderzyła do twarzy Krzysztofa. Rzęsy załopotały gwałtownie i odwrócił głowę. Zrobił ruch, jakby chciał odejść, lecz Paweł nie puszczał ręki.

– Usiądź, Krzysztofie… Właściwie mam z tym duży kłopot. Nie wiem, jak mam cię nazywać. Muszę chyba skobiecić twoje imię… Krystyna, prawda?

– Nie. Nazywaj mnie tak, jak dawniej…

– To byłoby prawie perwersyjne278.

Zaśmiał się, lecz nie zdołał wywołać uśmiechu na twarzy Krzysztofa. W ogóle odkąd go poznał na pogrzebie ojca, nie widział nigdy, by się uśmiechał, jeżeli nie brać pod uwagę uśmiechu ironicznego. Przypomniał sobie, że i Marychna to zauważyła, bo kiedyś, jeszcze przed wyjazdem do Szwajcarii, dziwiła się temu.

– Usiądź. Muszę teraz innymi oczyma przyjrzeć się tobie. Jesteś moją nowo narodzoną kuzynką. Wyobrażam sobie, jak ślicznie wyglądałabyś we właściwszym dla ciebie stroju. Czy nigdy nie nosiłaś sukni?

– Nigdy.

Powiedziała to tak smutnie, że aż się zdziwił:

– Dlaczego więc tego nie zrobisz? Przecie przynajmniej za granicą mogłabyś być sobą.

– Nie wiem, nie potrafiłbym już chyba. Nawet mówić o sobie jako o kobiecie nie umiem…

– I źle ci z tym?

– Dajmy temu spokój. Chciałeś, bym przyjechał. Czy masz jakieś dyspozycje?

Paweł przecząco poruszył głową i skonstatował:

– Widzisz, już mogę nawet potrząsać swoją mózgownicą, i nie odczuwam bólu.

– Tak, i wyglądasz znacznie lepiej. Lekarz mówił, że organizm tego typu, co twój, bardzo szybko powraca do równowagi.

– Mam żelazne zdrowie i fizycznie szybko wyzdrowieję, ale trzeba mi też coś dla ducha.

Zaśmiał się i dodał:

– A ty mi dla ducha pozostawiłaś tylko pielęgniarkę. Jesteś miłosierna tylko dla mego ciała.

– Paweł… Przecie wiem, że mnie nie potrzebujesz…

– Mylisz się. Nie posiadasz widocznie zmysłu obserwacyjnego, jeżeli mogłaś nie zauważyć tego, że od pierwszej chwili naszego spotkania robiłem wszystko, by się do ciebie zbliżyć. To ty na każdym kroku dawałaś mi odczuć, że jestem ci niepotrzebny, ba, nawet niemiły.

Krzysztof odwrócił głowę i wyszeptał:

– Chyba to rozumiesz…

– Nie – stanowczo zaprzeczył Paweł – nie rozumiem i zrozumieć nie potrafię. Jeżeli czegoś pragnę, idę ku temu, nie zaś w przeciwnym kierunku.

– Ale są rzeczy nieosiągalne!

– A dają się osiągnąć tylko wówczas, gdy ktoś dostanie parę uderzeń żelaznym łomem po czaszce. Nie, moja droga, nie rozumiem tej filozofii. Dla wielu ludzi utrudnianie sobie życia stanowi jakiś ulubiony sport.

– Nie ciekaw jesteś tego, co się dzieje w fabryce? – spróbował Krzysztof zmienić temat rozmowy.

Widocznie i Paweł nie przywiązywał wagi do natychmiastowego postawienia kropki nad i, łączącym ich dwoje, gdyż sam zaczął wypytywać o remont hartowni, o dział traktorów, o zamówienia na frezarki279, o ceny stali, o koniunkturę280 rynkową, o cały szereg spraw drobniejszych. Dowiedział się, że od czasu jego choroby zastępstwo objął Krzysztof, że szło mu dość ciężko, gdyż z wieloma kwestiami nie był obeznany, lecz odkładając jedne, a zasięgając rady osób kompetentnych w innych, jakoś dawał sobie radę. W fabryce wszystko szło normalnym biegiem, z wyjątkiem wstrzymania dostawy szlifierek, za które nie wpłacono kolejnej raty w związku z zachwianiem się Banku Bałtyckiego.

Nie zmieniając tonu, Krzysztof zakomunikował, że w stanie zdrowia jego ojca nastąpiło znaczne pogorszenie i że katastrofy należy się spodziewać lada dzień. Przez pewien czas ukrywano przed panem Karolem wypadek Pawła, w końcu jednak wiadomość o tym dotarła doń i była powodem niebezpiecznego wstrząsu nerwowego, który odbił się na osłabionym sercu.

– Ojciec bardzo cię lubi i ceni – zakończył Krzysztof.

– Miejmy nadzieję, że zdrowie jego poprawi się – ze współczuciem powiedział Paweł i przyszło mu na myśl, że w razie śmierci stryja Karola objąłby prezesurę, no i oczywiście rządziłby firmą bez niczyjej kontroli.

Przede wszystkim wypędziłby Blumkiewicza na cztery wiatry. Oczywiście po uprzednim zbadaniu, czy nie dorobił się na swoim totumfactwie281 zbyt wysokich pieniędzy. Dowiedzieć się o tym mógł łatwo, choćby w ten sposób, że zaproponuje mu nabycie pakietu udziałów. Blumkiewicz zbytnio przywiązany był do domu Dalczów, zbytnio obeznany z interesami firmy, by nie dał się złapać na tę wędkę. Zresztą jako posłuszne narzędzie w rękach człowieka doświadczonego mógł być nawet pożyteczny.

268.stos pacierzowy (daw.) – kręgosłup. [przypis edytorski]
269.alt (muz.) – niski głos kobiecy lub chłopięcy. [przypis edytorski]
270.móżdżek (anat.) – część mózgu odpowiedzialna za koordynację ruchów. [przypis edytorski]
271.doń – skrócone: do niego. [przypis edytorski]
272.wulgarny (z łac. vulgus: pospólstwo, tłum) – pospolity; prostacki; ordynarny. [przypis edytorski]
273.historię tego wspaniałego kretyna starożytności, który kazał łańcuchami biczować nieposłuszne morze – król Persji Kserkses (ok. 517–ok. 465 p.n.e) podczas wyprawy na Grecję nakazał zbudować most w celu przeprowadzenia armii przez cieśninę Hellespont, oddzielającą Azję Mniejszą od Europy. Kiedy świeżo zbudowany most został zniszczony przez potężną burzę, władca rozkazał ukarać morze biczowaniem i wrzucić w głębinę kajdany (Herodot, Dzieje, II 33–34). [przypis edytorski]
274.nieprzyjacioły (arch.) – dziś popr. forma B. lm: nieprzyjaciół. [przypis edytorski]
275.krewniaki – popr.: krewniacy. [przypis edytorski]
276.za wcześnie na kruków – tj. zbyt wcześnie na rozszarpywanie tego, co pozostało po kimś; zamiast B. rzecz. nieosob.: „na kruki”, użyty B. rzecz. osobowego. [przypis edytorski]
277.konstatować – stwierdzać jakiś fakt. [przypis edytorski]
278.perwersja (z łac. perversio: przekręcenie) – wynaturzenie. [przypis edytorski]
279.frezarka – maszyna do obróbki skrawaniem za pomocą frezu; służy do wykonywania np. rowków, gwintów, kół zębatych. [przypis edytorski]
280.koniunktura – splot okoliczności, szczególnie tych istotnych, mających wpływ na jakość życia, ekonomię itp. [przypis edytorski]
281.totumfactwo – postawa i działania charakteryzujące totumfackiego (daw.): osobę zaufaną i wszystko komuś załatwiającą, wypełniającą bez sprzeciwu wszelkie polecenia (z łac. totum facere: wszystko czynić). [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
630 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi: