Kitabı oku: «Pierścień i róża», sayfa 6

Yazı tipi:

Rozdział czternasty. Przygody księcia Lulejki

Na samą myśl o możliwości zaślubienia strasznej Gburii-Furii Lulejkę ogarnął tak paniczny strach, że jak szalony wpadł do swej komnaty, rozkazał służbie spakować swój kufer podróżny i w okamgnieniu już siedział w dyliżansie, który właśnie miał odjeżdżać.

Całe szczęście, że się tak pośpieszył i że nie stracił ani chwili przy pakowaniu, bo ledwie wyjaśniła się „pomyłka” kapitana Zerwiłebskiego, nikczemny Mrukiozo wysłał kilku policjantów z rozkazem aresztowania księcia Lulejki i odprowadzenia go na plac egzekucji, gdzie miał być ścięty, zamiast księcia Bulby, z uderzeniem godziny 12 w południe.

Ale o tej porze sanie pocztowe, uwożące księcia Lulejkę, dojeżdżały już do granicy Paflagonii, a pościg wysłany za nim wrócił z wiadomością, że nikt nie wie, w którą stronę udał się młody książę.

Między nami mówiąc, Lulejka miał zarówno między służbą, jak i między ludem wielu stronników, którzy chętnie pozbyliby się rządów znienawidzonego Walorozy.

Cały naród sarkał19 po cichu na tyranię tego zdrajcy i obżartucha; coraz częściej napomykano, że wprawdzie król Seriozo miał swoje wady, nigdy jednak nie był tak okrutny jak Walorozo. Toteż sympatie wszystkich zwracały się ku młodemu następcy tronu, Lulejce, uchodzącemu teraz przed zemstą nikczemnego stryja.

Na dworze królewskim od rana do nocy odbywały się huczne zabawy i pląsy. Ucztom, balom, polowaniom nie było końca. Król po swojemu święcił zaślubiny Angeliki z księciem Bulbą. Wiadomość o ucieczce Lulejki przyjął ze szczerym zadowoleniem, gdyż bądź co bądź Lulejka był jedynym synem jego brata, więc nawet rad był w duszy, że ominęła go hańbiąca kara śmierci.

Mróz był tego dnia bardzo silny, śnieg skrzypiał pod stopami i Lulejka, który odbywał podróż pod skromnym nazwiskiem pana Incognito20, ucieszył się, otrzymawszy wygodne miejsce między jakimś dobrodusznym jegomościem a innym opasłym panem. Zaraz na pierwszej stacji za Blombodyngą, gdzie poczta zatrzymała się dla zmiany koni, zjawiła się jakaś kobiecina o bardzo niepozornym wyglądzie, z torebką przewieszoną przez ramię, i zapytała o miejsce. Wszystkie miejsca wewnątrz dyliżansu były już zajęte i pocztylion odpowiedział nieznajomej, że jeśli chce jechać zaraz, musi się zadowolić siedzeniem na budzie dyliżansu. Opasły jegomość, siedzący po prawej stronie Lulejki, widocznie jakiś gbur nieokrzesany, wysunął głowę przez okno i zawołał: – Winszuję, winszuję paniusi przyjemnej podróży pod gołym niebem – i roześmiał się głośno. Lulejka żachnął się na ten koncept, bo żal mu było biednej kobiety, wyglądającej bardzo mizernie i raz po raz zanoszącej się od kaszlu.

„Ustąpię jej swego miejsca – pomyślał poczciwy książę – tak zimno dzisiaj, że mogłaby się nabawić jeszcze cięższej choroby.” – W tej chwili odezwał się znowu opasły sąsiad Lulejki: – Mogłoby to babsko siedzieć gdzie na piecu w izbie, a nie pchać się między porządnych ludzi. – Tego Lulejce było już za wiele. Krew w nim zagrała i zanim opasły jegomość zrozumiał, co się dzieje, już posypał się na niego grad policzków i kułaków, którymi Lulejka nauczył go od razu, że mężczyzna nie powinien nigdy ubliżać kobiecie, tym bardziej jeżeli ta jest uboga i podróżuje sama. Udzieliwszy takiej nauczki niegrzecznemu jegomościowi, Lulejka poprosił nieznajomą, żeby zajęła jego miejsce, sam zaś wdrapał się na dach dyliżansu i zaszył aż po uszy w słomie, usiłując się schronić przed dojmującym zimnem. Niegrzeczny jegomość wyniósł się jak niepyszny z dyliżansu na jednej z następnych stacji, a wtedy Lulejka usiadł obok nieznajomej i zabawiał ją rozmową przez całą drogę, dziwiąc się jej niepospolitemu rozumowi i rozległej wiedzy. Ponieważ nigdzie więcej nie zatrzymywano się na dłuższy popas, towarzyszka podróży raz po raz otwierała torebkę i częstowała go jakimś przysmakiem. Nikt by nie uwierzył, że tak mała torebka może zawierać aż tyle różności. Była to jakby studnia, z której czerpie się ciągle, a wody nie ubywa. Ledwie Lulejka poczuł pragnienie – nieznajoma, jakby odgadując jego życzenie, wyjęła z torebki flaszkę wina i srebrny kubek. Ledwie mu się jeść zachciało – już z torebki wysunął się kapłon pieczony, chleb, sól, kilkanaście plastrów szynki i spory kawałek słodkiego, pachnącego ciasta z rodzynkami. Na deser wyjechały z torebki owoce i kieliszek likieru.

Naturalnie mówiło się o tym i owym jak zwykle w podróży. Nieznajoma zdumiewała Lulejkę coraz więcej. Po prostu nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się spotkać osoby tak wszechstronnie wykształconej. Nieuctwo jego tym jaskrawiej występowało w porównaniu z jej rozumem i wiedzą. Biedny Lulejka zamilkł w końcu ze wstydu i czerwienił się po uszy, żałując w duchu lat spędzonych na próżnowaniu. Nieznajoma widocznie odgadła przyczynę jego smutku, bo odezwała się nagle: – Mój kochany Lul… panie Incognito, jesteś jeszcze tak młody, że możesz zdobyć wszystko, czegoś nie umiał zdobyć do tej pory. A kto jak kto, ale ty właśnie powinieneś umieć wiele, bo może nadejść dzień, w którym dom potrzebować będzie młodego, rozumnego gospodarza.

– Do kroćset! – krzyknął Lulejka. – Czyżbyś waćpani wiedziała, kim jestem?

– Długo żyję już na świecie, moje dziecko, więc widziałam wielu ludzi i wiele wypadków – odpowiedziała nieznajoma. – U jednych bywałam na chrzcinach, inni drzwi przede mną zamykali. Widziałam ludzi, których zbytek szczęścia znieprawił i spodlił, i innych, których dusze zahartowały się w bólu i cierpieniu, jak stal hartuje się w ogniu. Waćpanu radziłabym z serca, żebyś, zajechawszy do najbliższego miasta, w którym wóz pocztowy zatrzyma się tej nocy na popas, pozostał w nim i zabrał się tęgo do pracy. Chciałabym także, byś waćpan w życzliwej pamięci zachował starą przyjaciółkę, która nie zapomni przysługi, jaką jej oddałeś.

– Kto jest moją starą przyjaciółką? – zapytał.

– Jeżeli będziesz potrzebował czegokolwiek – mówiła dalej nieznajoma – zajrzyj do tej torebki, którą ci daję w upominku, i wspomnij wtedy życzliwie…

– Kogo?

– Czarną Wróżkę! – odrzekła uroczyście nieznajoma i z szumem wyfrunęła przez okienko dyliżansu. Lulejka zapytał wtedy woźnicę, czy nie wie, kim była pani, która z nim odbywała podróż, ale woźnica odpowiedział, że w dyliżansie nie było żadnej pani, tylko staruszka z torebką, która wysiadła już na poprzedniej stacji. Lulejka zaczynał przypuszczać, że uległ jakiemuś sennemu przywidzeniu, gdy wtem wzrok jego padł na leżącą na jego kolanach torebkę nieznajomej. Wziął ją do ręki, potem, stosując się do rad Czarnej Wróżki, wysiadł z dyliżansu i poszedł do najbliższej gospody, i poprosił o nocleg.

Wskazano mu jakąś nędzną stancyjkę, gdzie Lulejka, zmęczony podróżą, zasnął natychmiast jak kamień. Gdy się nazajutrz obudził, zapomniał, że nie jest już w królewskim pałacu, i zaczął krzyczeć jak dawniej: – Hej, Janie! Marcinie! Erneście! Prędzej, pantofle ranne, szlafrok, czekoladę! – ale nikt się na to wołanie nie zjawił, a ponieważ dzwonka nie było, Lulejce nie pozostało nic innego do zrobienia, jak ubrać się samemu i zejść po schodach na dół.

Na jego wołanie wyszła wreszcie z sąsiedniej izby właścicielka gospody, która wyglądała mniej więcej tak jak każda gruba jejmość.

– Czego tak się drze i hałasuje? – zapytała niezbyt uprzejmie.

– Cóż to za hotel, moja pani! – zawołał Lulejka. – Ani wody ciepłej, ani dzwonka. Nikt nie wziął nawet moich trzewików do oczyszczenia!

– Hi! Hi! Hi! – zaśmiała się gruba jejmość. – Widzicie go, panicza z Honolulu! Jakby to sobie nie mógł butów oczyścić! Jedną koszulę ma na grzbiecie, a pretensji więcej niż włosów na głowie! Jak żyję, nie widziałam takiej bezczelności!

– W tej chwili opuszczam tę karczmę! – zawołał z gniewem Lulejka.

– A zabieraj się waćpan na cztery wiatry. Im prędzej, tym lepiej. Zapłać tylko swój rachunek – i fora ze dwora. Mój hotel jest dla porządnych, solidnych gości, a nie dla gołych studentów, którym tylko fiu, fiu w głowie!

– Waćpani hotel jest chyba dla niedźwiedzi, ale nie dla ludzi – zawołał Lulejka. – Każ waćpani wymalować swój portret na szyldzie, a szyję dam, że niczyja noga w tym hotelu nie postanie!

Otyła jejmość wyniosła się z izby, a Lulejka wrócił do swej izdebki. Pierwszym przedmiotem, na który padł jego wzrok, była torebka nieznajomej, która podskakiwała na stole znacząco, jakby chciała zwrócić na siebie jego uwagę.

„Hm, przekąsiłbym coś z przyjemnością – pomyślał Lulejka, który nic jeszcze nie miał w ustach – może się też w tej torebce znajdzie coś do zjedzenia, bo pieniędzy mam tak mało, że po zapłaceniu rachunku tej wiedźmie nie miałbym nawet za co kupić bochenka chleba.

Szybko otworzył torebkę, ale zamiast śniadania – zgadnijcie, co w niej znalazł? Oto szczotkę do czyszczenia i pudełko pasty do bucików z napisem:

 
Rozkoszy, szczęścia ten ma w bród,
Kto taką pastą czyści but!
 

Lulejka roześmiał się serdecznie, pociągnął buty czernidłem, oczyścił szczotką, po czym schował ją do torebki.

Potem spakował rzeczy, a wtedy torebka znowu podskoczyła z lekka na stole. Widząc to, Lulejka otworzył ją i wyjął:

1, 2. Obrusik i serwetę.

3. Cukierniczkę napełnioną najlepszym cukrem w kostkach.

4–11. Dwa widelce, dwie łyżeczki, dwa noże, szczypce do cukru, nożyk do masła, wszystko znaczone literą L.

12–14. Czajnik, filiżankę i spodek.

15. Dzbanuszek z doskonałą śmietanką.

16. Puszkę wyborowej herbaty.

17. Ogromny imbryk z kipiącą wodą.

18. Ładną ryneczkę z trzema jajami ugotowanymi na miękko.

19. Dziesięć deka masła deserowego

20. Oraz bochenek razowego chleba.

Powiedzcie sami, czy nie dość tego było jak na pierwsze śniadanie? Lulejka podjadł sobie należycie, po czym otarł usta i włożył wszystko do zaczarowanej torebki. Potem poszedł szukać kawalerskiego pokoju do wynajęcia. Zapomniałem wam powiedzieć, że miasto, w którym książę się zatrzymał, było dużym miastem uniwersyteckim i nazywało się Studentopolis.

Wkrótce znalazł skromny pokoik na wprost uniwersytetu. Zapłacił więc rachunek niegrzecznej gospodyni i przeniósł swój kufer i swoją torbę podróżną do nowego mieszkania. A że nie zapomniał swej zaczarowanej torebki – tego możecie być pewni.

Zaraz wziął się do rozpakowywania kufra. Ale jakież było jego zdumienie, gdy zamiast książęcych szat, które włożono weń dnia poprzedniego, znalazł w nim całe mnóstwo książek! Otworzył pierwszy tom i na karcie tytułowej odczytał następujący napis:

 
Tym wiedza dla umysłu, czym suknia dla ciała.
Pilnie bacz, by nauka w głowie pozostała.
 

A gdy Lulejka zajrzał do torebki, wydobył z niej zaraz mundur, płaszcz i czapkę studencką. Znalazł także gruby kajet, parę ołówków, tuzin piór, sporą flaszkę atramentu i najlepszy podręcznik do nauki ortografii, który królewiczowi bardzo się przydał, bo, jak wiemy, ortografia jego była bardzo nieszczególna.

Lulejka zabrał się tak dzielnie do pracy, że przez cały rok nie stracił na próżnowaniu ani jednej minuty. Toteż profesorowie stawiali go za przykład wszystkim słuchaczom uniwersytetu, co nie budziło jednak zazdrości u kolegów Lulejki, gdyż szczery, poczciwy kolega Incognito umiał sobie zjednać serca wszystkich. Przy końcu roku odbył się egzamin publiczny, na którym Lulejka odpowiadał tak znakomicie, że wydano mu następujące świadectwo:

Z ortografii – celująco

Z kaligrafii – celująco

Z historii – celująco

Z francuskiego – celująco

Z rachunków – celująco

Z łaciny – celująco

Obyczaje – chwalebne

Pilność – wytrwała

Kiedy odczytano głośno to świadectwo, wszyscy koledzy Lulejki huknęli z pełnej piersi:

– Wiwat! Niech żyje kolega Incognito! Do kroćset! Ten to ma głowę nie od parady! Wiwat! Niech żyje! W górę go! Niech żyje!

W triumfie niesiono Lulejkę na rękach, po czym cała banda studentów udała się do jego mieszkania, zanosząc tam wszystkie nagrody zdobyte przez Lulejkę, a to: prześlicznie oprawne książki, medale, wieńce laurowe itp.

W kilka godzin później książę zabawiał się w kawiarni w towarzystwie dwóch najbliższych przyjaciół. Nie wiem, czy wam opowiadałem, że każdej soboty zaczarowana torebka dostarczała Lulejce pieniędzy na zapłacenie rachunku tygodniowego za pokój i za wikt w pobliskiej jadłodajni oraz jednego dukata na „przyjemności”. (Jest to tak pewne jak to, że cztery razy cztery jest piętnaście. ) Otóż, nagawędziwszy się z kolegami, Lulejka wziął w rękę „Dziennik Studentopolitański”, bo trzeba wam wiedzieć, że książę umiał już teraz najdłuższy nawet wyraz przeczytać płynnie i napisać bez błędu, i zatopił się w lekturze następującej treści:

Romantyczna historia. – Śpieszymy się podzielić z czytelnikami naszego pisma nieprawdopodobną wiadomością, która wzburzyła umysły w sąsiadującym z nami państwie Krymtatarii. Cofnąwszy się myślą wstecz, przypominamy naszym czytelnikom, jakie okoliczności towarzyszyły wstąpieniu na tron najczcigodniejszego naszego sprzymierzeńca, Jego Królewskiej Mości Padelli I.

Gdy po straszliwej bitwie pod Pożarozgliszczami, w której zginął panujący wówczas w Krymtatarii król Kalafiore, Jego Królewska Mość Padella w triumfie wjechał na zamek królewski, nie umiano mu powiedzieć, co się stało z jedynym dzieckiem króla Kalafiore, kilkuletnią podówczas królewną Różyczką. Przypuszczano, że dziecina, opuszczona przez tchórzliwych dworaków, dostała się do pobliskiego lasu, gdzie najprawdopodobniej zginęła poszarpana przez lwy, z których dwa król Padella zabił na polowaniu, a dwa schwytano żywcem w ostatnich czasach i zamknięto w zwierzyńcu królewskim ku ogromnemu zadowoleniu okolicznych wieśniaków; dzikie te bestie rozzuchwalały się coraz bardziej i setkami pożerały ludzi i bydło.

Wielkoduszny król Padella ubolewał szczerze nad nieszczęsną przygodą, która dotknęła małą księżniczkę, gdyż w łaskawości swojej zamierzał zająć się jej losem. Zdawało się niepodobieństwem, by dziecina mogła była uniknąć śmierci, gdyż w paszczach młodych szczeniąt lwich, przeszytych dzidą bohaterskiego króla, znaleziono szczątki płaszczyka i maleńki trzewiczek, które rozpoznano jako własność małej królewny. Interesujące te pamiątki przechował starannie znalazca ich, baron Szparagino, jeden z najprzedniejszych dworzan króla Kalafiore. Ponieważ baron Szparagino nie umiał zaskarbić sobie łaski Jego Dostojności króla Padelli i podobno po kryjomu sprzyjał dawnej dynastii, został z urzędu swego usunięty i wiele lat przebywał w lesie na pograniczu państwa Krymtatarii i Paflagonii, zarabiając na życie rąbaniem drzewa.

Niespełna tydzień temu, we wtorek, przeciągał przez gościniec Krymtatarii oddział zbrojny z baronem Szparagino na czele, eskortujący damę przedziwnej, jak twierdzą, piękności, której historia wyda się zapewne naszym czytelnikom nader prawdziwa, choć w wielu szczegółach graniczy z nieprawdopodobieństwem.

Dama owa twierdzi, że przed piętnastu laty, gdy przebywała w lwiej jamie w krymtatarskim lesie, została porwana przez jakąś nieznajomą panią, która ją w karecie ciągnionej przez cztery ogniste smoki (wiadomość tę podajemy na odpowiedzialność naszego korespondenta) odwiozła do parku króla Walorozy XXIV i tam porzuciła. Jej Książęca Mość Angelika, obecnie małżonka następcy tronu księcia Bulby, z ujmującą dobrocią, która ją cechowała od kolebki, uprosiła dostojnych swych rodziców, by małą sierotkę pozostawili na dworze, a że nikt nie domyślał się, jakiego jest pochodzenia, przyłączono ją do fraucymeru księżniczki jako służącą pod imieniem Rózia.

Dziewczynka owa, gdy dorosła, nie umiała zadowolić dostojnych swych chlebodawców i została zwolniona ze służby. Opuszczając Blombodyngę, młoda służąca zabrała ze sobą pamiątki mogące naprowadzić na ślad jej pochodzenia, mianowicie trzewiczek i podarty płaszczyk, w którym przybyła na dwór królewski, i, jak zeznaje, czas jakiś przebywała pod opieką rodziny barona Szparagino. Traf chciał, że w tym samym dniu opuścił dwór królewski także bratanek Jego Królewskiej Mości, książę Lulejka, którego sława, o ile idzie o uzdolnienia umysłowe i dobre obyczaje, nie należała do najlepszych. Jak czytelnikom naszym wiadomo, o młodym księciu zaginął słuch wszelki…

– Co za dziwna historia! – rzekli obaj koledzy Lulejki.

– O Boże! – wykrzyknął nagle Lulejka i czytał dalej:

Goniec Wieczorny. – Dowiadujemy się, że zbrojny oddział pod dowództwem barona Szparagino został doszczętnie zniesiony przez hrabiego Brodacza Pancernego. Rzekomą królewnę pojmano żywcem i odstawiono pod eskortą do stolicy, gdzie wydano ją Jego Królewskiej Mości Padelli I.

Wiadomości Uniwersyteckie. – Wczoraj na tamtejszym uniwersytecie wypowiedział mowę doktorską po łacinie pan Incognito. Rektor uniwersytetu, dr Omniscino, wyraził mu największe swe zadowolenie i obdarzył go najwyższą odznaką akademicką – drewnianą łyżką.

– Ach, co mnie to wszystko obchodzi! – rzekł Lulejka z oznakami najgłębszego wzburzenia. – Chodźcie ze mną, dzielny kolego Paliwodo, i wy, nieustraszony kolego Bałaguło. Odsłonię wam tajemnicę, która w zdumienie wprawi wasze dusze!

– Śmiało, koleżko! – zawołał zapalczywy kolega Paliwoda.

– Gadajże, co masz gadać! – wykrzyknął rubasznie kolega Bałaguła.

Trudno opisać królewski gest, którym Lulejka powstrzymał te oznaki poufałości koleżeńskiej, które teraz nie były już na miejscu!

– Przyjaciele moi – rzekł do nich dobrotliwie – nie będę dłużej taił przed wami prawdziwego mego nazwiska. Nie jestem kolegą Incognito, za jakiego mieliście mnie dotychczas, ale ostatnim potomkiem królewskiego rodu…

– Wiem, wiem, atavis edite regibus21, stary druhu – przerwał Paliwoda, ale jeden błysk królewskiej źrenicy nakazał mu milczenie i zmusił do pochylenia czoła w głębokim uszanowaniu.

– Przyjaciele – ciągnął dalej książę – jam jest królewiczem Lulejką, jedynym prawym władcą państwa paflagońskiego… Podnieś się, Bałaguło, nie klękajże w miejscu publicznym. I ty nie padaj mi do nóg, poczciwy mój Paliwodo!… Zdradliwy stryj, gdym dzieckiem był nieletnim, pozbawił mnie i tronu, i korony, jak Hamleta, nieszczęsnego księcia Danii. Chował mnie wśród pustych uciech, a jeśli pomyślałem kiedy o wyrządzonej mi krzywdzie, to mnie zwodził i córkę swą, księżniczkę Angelikę, obłudnie przyrzekał dać za żonę. Skradziony tron i ojców mych koronę w dzień mych zaślubin miałem dostać w wianie! Kłamstwo za kłamstwem padało z jego warg chytrych, jak chytre było jego starcze serce. Ach, fałszem były jego obietnice, fałszem była Angeliki dusza, fałszem miłość jej i uroda. Bulbo, głupkowaty następca tronu Krymtatarii, w jej zezowatych oczach znalazł łaskę. Ja zaś zwróciłem me książęce serce ku skromnej Rózi, służącej na dworze, która, jak właśnie gazeta podaje, jest zaginioną królewną Różyczką, spadkobierczynią prawowitą Krymtatarii. Anielska dusza mojej ukochanej światlejsza jest od świetlnych blasków słońca i czystsza od drżącej kropli rosy. O niej wciąż myślę we śnie i na jawie, do niej należy serce me i dusza, bowiem nie znajdę piękniejszej nad nią, cnotliwszej, skromniejszej, łagodniejszej… itd., itd.

Nie powtarzam całej przemowy Lulejki, gdyż była bardzo długa. Wprawdzie panowie Paliwoda i Bałaguła słuchali jej z ogromnym zajęciem, ale zapewne dlatego, że nie znali wszystkich wypadków zaszłych na dworze królewskim. Wam powtarzać ich nie będę, bo znacie je już dokładnie, powiem wam tylko, że Lulejka po skończonej przemowie zaprowadził kolegów swoich, przejętych zarówno niespodziewanymi wiadomościami, jakich im książę udzielił, jak też i świetną wymową Lulejki, do swego pokoiku, w którym tak pilnie rok cały przesiedział nad książkami.

Na biurku jego, jak zawsze, leżała torebka Czarnej Wróżki. Lulejkę zastanowiło zaraz, że jest nadmiernie wydłużona. Szybko ją otworzył i – o dziwo! Z torebki wysunął się przepyszny miecz obosieczny ze złotą rękojeścią, w aksamitnej pochwie, na której czerwonym tle widniał złoty napis:

ZA CZEŚĆ I ŻYCIE KRÓLEWNY RÓŻYCZKI!!!

Lulejka pochwycił miecz, a gdy przeciął klingą powietrze, cały pokój zajaśniał od oślepiającego blasku. – Za cześć i życie królewny Różyczki! – wykrzyknął z zapałem, a obaj koledzy powtórzyli za nim jak echo: – Za cześć i życie królewny Różyczki! – lecz nie hałaśliwie jak dawniej, tylko z należytym umiarkowaniem i szacunkiem. W tej chwili kufer, wyładowany książkami Lulejki, westchnął i podskoczył, usiłując zwrócić na siebie uwagę, a gdy Lulejka podniósł wieko, oczom jego ukazał się wspaniały hełm rycerski z zamkniętą przyłbicą, zdobny w złotą koronę i pióropusz ze strusich piór; dalej złoty pancerz i złote ostrogi, słowem – całe uzbrojenie wojenne. Wszystkie książki zniknęły jak kamfora. Zamiast grubych słowników leżały w głębi kufra wojskowe buty z ostrogami i napisem: „W. P. Porucznik Bałaguła” i „W. P. Porucznik Paliwoda”. Dla każdego z nich znalazł się doskonale dopasowany mundur oficerski, hełm i miecz, szabla i pancerz. Wszyscy trzej młodzieńcy szybko wdziali zbroje i jeszcze tego samego wieczora dosiedli koni (których również dostarczyła im torebka) i galopem wyjechali z miasta Studentopolis, nie poznani ani przez woźnego uniwersyteckiego, ani nawet przez stróża miejskiego, któremu na myśl nie przyszło, że wspaniali ci rycerze są skromnymi słuchaczami uniwersytetu, panami: Incognito, Paliwodą i Bałagułą.

Dojechawszy do miasteczka na granicy Krymtatarii, rycerze nasi zatrzymali się na popas i uwiązawszy konie u żłobów, weszli do gospody. Właśnie zapijali piwem skromny posiłek, złożony z chleba i sera, gdy do uszu ich dobiegł dźwięk bębnów i trąb. Ku granicy Krymtatarii zmierzał hufiec wojska. Wkrótce plac przed gospodą zapełnił się żołnierzami. Jego Królewska Mość wychylił się z balkonu i rozeznał z radością paflagońskich żołnierzy powiewających paflagońskimi sztandarami i wygrywających narodowy hymn paflagoński.

Żołnierze zapełnili wkrótce całą gospodę.

Lulejka rzucił okiem na ich dowódcę i zawołał:

– Kogóż ja widzę? Nie, nie, to niemożliwe! Ależ tak, to on, mój zacny, stary przyjaciel, dzielny kapitan Zerwiłebski! Czyżbyś, kochany, stary weteranie, nie poznał dzisiaj księcia Lulejki? Wszakże na dworze zdradzieckiego stryja nieraz trawiliśmy długie godziny na przyjacielskich, poufnych gawędach i na ćwiczeniu się we władaniu bronią. Niejeden wieniec i niejedną wstęgę dzięki twym radom zdobyłem w turniejach. Pamiętasz, drogi, zacny kapitanie?

– A jakżebym mógł nie pamiętać, dobry mój Panie! – rzekł wzruszony kapitan.

A Lulejka pytał dalej z balkonu:

– Powiedz mi, proszę, pytam cię szczerze, dokąd zdążają moi żołnierze?

Kapitan smutnie ku ziemi schylił czoło.

– Sojusznicy króla Padelli, idziemy zaciągnąć się pod jego chorągiew… – rzekł z cicha.

– Co słyszę! Mężny kapitan Zerwiłebski w służbie nikczemnego tyrana? Przyjaciel mój, kapitan Zerwiłebski, na żołdzie uzurpatora22 krymtatarskiego?! – urągliwie wykrzyknął Lulejka.

– O Panie mój! Żołnierz musi bez szemrania wykonać rozkaz króla, któremu przysiągł wierność. Pierwszym moim obowiązkiem jest wziąć udział w wyprawie wojennej pod chorągwią sprzymierzeńca naszego, króla Padelli, a potem… potem, mój książę, muszę wykonać rozkaz drugi, rozkaz uwięzienia i odstawienia na dwór królewski…

– Nie sprzedawaj skóry z niedźwiedzia, któregoś jeszcze nie upolował, mój Zerwiłebciu – krzyknął wesoło królewicz.

– …Jego Książęcej Mości Lulejki, niegdyś następcy tronu paflagońskiego – dokończył kapitan Zerwiłebski, opanowując z trudem wzruszenie ściskające mu krtań. – Panie mój, oddaj dobrowolnie swoją szpadę, wszak widzisz, że jest nas trzydzieści tysięcy – nie oprzesz się tak przemożnej sile…

– Co? Ja miałbym oddać swoją szpadę? Szpadę królewicza Lulejki?! – wykrzyknął z uniesieniem królewicz. Jedną dłonią wsparł się o poręcz balkonu, drugą wyciągnął ku wojsku i wypowiedział tak płomienną mowę, że jak Paflagonia Paflagonią nikt jeszcze nic równie pięknego nie słyszał. Mowa ta wypowiedziana była pięciostopowymi jambami23 i od tego dnia uznał Lulejka tę formę wiersza za formę królewską, najlepiej wyrażającą szczytne jego pragnienia i myśli, i we wszystkich przemówieniach zawsze się nią posługiwał. Królewicz mówił przez trzy dni i trzy noce, a nikt ze słuchających nie odczuwał znużenia, nikt nie zauważył nawet, że po trzykroć zapadła noc i dzień nastał znowu. Uroczystą ciszę przerywały tylko co dziewięć godzin szalone brawa żołnierzy, którzy w ten sposób dawali upust swemu uniesieniu. Lulejka wówczas pośpiesznie wysysał pomarańczę podawaną mu przez usłużnego porucznika Bałagułę. W mowie tej, której nawet nie usiłuję odtworzyć, bo na pewno bym nie potrafił, Lulejka zapewnił żołnierzy, że nie tylko nie odda swej szpady, ale nie spocznie, dopóki nie wywalczy nią zagrabionego przez Walorozę dziedzictwa. Zakończenie tej natchnionej improwizacji wywołało tak szalony entuzjazm, że pierwszy kapitan Zerwiłebski zerwał drżącą ręką hełm z głowy i wyrzucił go w górę krzycząc: – Wiwat! Niech żyje król nasz i pan, Lulejka! – A wszyscy żołnierze powtórzyli za nim:

– Niech żyje!

Widzicie, jak dobrze się stało, że Lulejka usłuchał rady Czarnej Wróżki i tak pilnie uczył się na uniwersytecie! Przed rokiem byłby na pewno nie umiał trzech zdań sklecić, cóż dopiero mówić wierszami przez trzy dni i trzy noce!

Skoro brawa i wiwaty ucichły, Lulejka kazał wytoczyć dla żołnierzy kilkadziesiąt beczek piwa i sam pił ich zdrowie. Kapitan byłby uściskał go chętnie po dawnemu, ale tylko zasalutował z uszanowaniem i oznajmił Lulejce, że oddział wojska, będący pod jego komendą, jest strażą przednią kilkudziesięciotysięcznej armii, która ciągnie na pomoc królowi Padelli. Armią tą dowodzi zięć Walorozy, książę Bulbo.

Na to Lulejka powiedział spokojnie: – Nie brak nam, stary, odwagi i męstwa, z twoją pomocą jam pewny zwycięstwa; gdy armia Bulby przeciw mojej stanie, drżyj, Walorozo, nikczemny tyranie!

19.sarkać – narzekać. [przypis edytorski]
20.incognito (wł., z łac. incognitus: nieznany) – zachowując anonimowość; pod przybranym nazwiskiem; skrycie, tajnie, nieoficjalnie; zatajenie swojej tożsamości. [przypis edytorski]
21.atavis edite regibus (łac.) – potomek dawnych władców. [przypis edytorski]
22.uzurpator – ktoś, kto zagarnął władzę wbraw prawu, kto rości sobie pretensje do czegoś, co mu się nie należy. [przypis edytorski]
23.pięciostopowy – złożony z pięciu stóp wierszowych; stopa – w poezji zespół kilku sylab o odpowiednim układzie (długa – krótka a. akcentowana – niekacentowana); jamb – w metryce antycznej stopa wierszowa złożona z dwóch sylab, długiej i krótkiej. W wierszach polskich odpowiednikiem jest sekwencja sylab nieakcentowanej i akcentowanej. W języku polskim bardzo niewiele wyrazów to naturalne jamby (np. aha), więc stopa ta jest zwykle tworzona jako zestrój z proklityką (np. do snu, na koń) lub dzięki odpowiedniemu łączeniu wyrazów w szyku zdania. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
140 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi: