Kitabı oku: «Jak wam się podoba», sayfa 3
AKT DRUGI
SCENA I
Las Ardeński.
Książę wygnany, Amiens i Panowie w ubiorze strzeleckim.
KSIĄŻĘ
Powiedzcie teraz, bracia na wygnaniu,
Czy przywyknieniem życie nasze nie jest
Nad malowany przepych dworu słodsze,
Lasy mniej groźne niż dwór podejrzliwy?
Tu z Adamowej uczuwamy kary
Tylko pór zmianę: lecz gdy wiatr zimowy
Szczypie nam ciało lodowatym tchnieniem,
Skostniały cały z uśmiechem powtarzam:
To nie pochlebstwo, szczery to przyjaciel,
Który dobitnie mówi mi, czym jestem.
Przeciwność słodkie wydaje owoce,
Jak jadowita i szpetna ropucha
Kosztowny klejnot w głowie swojej nosi.
Tu życie wolne od tłumnych zbiegowisk,
W strumieniu księgi, w drzewach ma języki,
Kazania w skałach, a korzyść we wszystkim.
AMIENS
Nie pragnę zmiany. Błogo ci, o książę!
Gdy możesz gniewy zawziętej fortuny
Tłumaczyć stylem słodkiego pokoju.
KSIĄŻĘ
Pójdziemyż15 teraz ubić co dziczyzny?
Wyznaję przecie, że serce mnie boli
Gdy cętkowane, biedne te głupiątka,
Tych państw samotnych pierwsi właściciele,
W granicach własnych pod strzał naszych ostrzem
Okrągłe biodra krwią własną rumienią.
1 PAN
Posępny Jakub ten sam czuje smutek,
Klnie się, że gorsze twoje przywłaszczenie
Niż brata, który wygnał cię z twej ziemi.
Dziś ja i Amiens zaszliśmy ukradkiem,
Gdzie w cieniu dębu leżał zadumany;
Drzewo nurzało stare swe korzenie
W wodach potoku szumiących śród boru;
Tam właśnie jeleń samotny, przez strzelca
Ciężko raniony przywlókł biedne ciało
I śmierci czekał; a prawdziwie, książę,
Z bólu tak ciężkie wydawał westchnienia,
Że wzdęta skóra na jego się bokach
Pękać zdawała; łzy wielkie, okrągłe,
Kropla za kroplą, po niewinnym pysku
Smutnie ściekały; kosmate głupiątko
Mierzone wzrokiem posępnym Jakuba
Stało nad brzegiem i wody potoku
Łzami zwiększało.
KSIĄŻĘ
A Jakub co na to?
Czy na ten widok nie prawił morałów?
1 PAN
O książę, tysiąc znalazł tam porównań.
Naprzód, gdy krople ciekły w zdrój obfity,
«Biedny jeleniu – mówił – twój testament
Piszesz jak wszyscy światowi panowie:
Zbyt już bogatym skarb twój przekazujesz».
Potem, gdy widział, że jeleń samotny,
Przez aksamitnych opuszczony braci,
«Tak bywa zawsze – zawołał – niedola
Rozgania tłumy mnogich przyjacieli16».
Nadbiegło stado opasłych jeleni,
Lecz żaden, żaden nie wstrzymał racicy,
Pozdrowić brata: «O – zawołał Jakub —
O, lećcie kraśni17, pustyni18 mieszkańce19,
To moda dzisiaj; co macie poglądać
Na ubogiego konanie bankruta?»
Tak szczypiącymi wyszydzał słowami
Dwór, miasta, kraje i nasze tu życie.
Klął się, że wszyscy w lesie tym jesteśmy
Bandą tyranów i przywłaszczycieli,
Gdy siejem trwogę i śmierć wśród dziczyzny
W dziedzinach, które dała jej natura.
KSIĄŻĘ
I zostawiłeś go śród tych rozmyślań?
2 PAN
Wśród łez i uwag nad biednego zwierza
Ciężkim konaniem.
KSIĄŻĘ
Prowadź mnie do niego;
Lubię go widzieć w takich paroksyzmach,
Bo wtedy pełny głębokich jest myśli.
1 PAN
Nietrudno, książę, znaleźć nam go będzie.
Wychodzą.
SCENA II
Pokój w pałacu.
Książę Fryderyk, Panowie i Służba.
KSIĄŻĘ FRYDERYK
Jak to być może, by ich nikt nie widział?
To niepodobna albo na mym dworze
Muszą być zdrajcy, spisku uczestnicy.
1 PAN
Nikt jej nie widział, zapewniam cię, książę.
Dworskie jej damy widziały ją w łóżku,
Nad rankiem łóżko znalazły bez pani.
2 PAN
Parszywy błazen, z którego tak często
śmiałeś się, panie, zniknął także dzisiaj.
Hesperia, dama księżniczki, zeznaje,
Że podsłuchała, jak córka twa, książę,
I jej kuzynka z zapałem mówiły
O zapaśnika cnotach i przymiotach,
Co barczystego powalił Karola;
Zdaniem jej, młokos zbiegom towarzyszy,
Gdziekolwiek swoje obróciły kroki.
KSIĄŻĘ FRYDERYK
Posłać do brata, aresztować gacha;
Jeżeli zniknął, brata przyprowadzić,
On mi go znajdzie; zrobić to natychmiast,
Póty nie szczędzić zachodów i pracy,
Póki szalonych nie schwytamy zbiegów.
Wychodzą.
SCENA III
Przed domem Oliwera.
Orlando, Adam, spotykają się.
ORLANDO
Kto tam?
ADAM
Mój panie, młody, dobry panie,
Żywy obrazie starego Rolanda,
Po co do tego wracasz znowu domu?
Na co masz cnotę? Na co ludzką miłość?
Na co masz dobroć, siłę i odwagę?
Skąd ci myśl przyszła powalić o ziemię
Kościste ciało zapaśnika księcia?
Wieść twojej chwały zbyt cię wyprzedziła.
Czy nie wiesz, że są ludzie, którym cnota,
Własna ich cnota jest nieprzyjacielem?
I ty należysz do liczby tych ludzi,
Dla ciebie także wszystkie twoje cnoty
Uświęconymi są tylko zdrajcami.
O, świat przeklęty, gdzie wszystko, co dobre,
Dla posiadacza trucizną jest tylko!
ORLANDO
Co się to znaczy?
ADAM
Od drzwi tych uciekaj,
Biedny młodzieńcze! Pod dachem tym żyje
Wszystkich przymiotów twoich nieprzyjaciel.
Twój brat – nie, nie brat, syn przecie – nie, nie syn —
Bo nie chcę, nie chcę nazywać go synem
Męża, którego ojcem nazwać chciałem —
Wie już o wszystkim, słyszał o twej chwale
I chce tej nocy w izbie tej cię spalić;
Jeśli to chybi, inne znajdzie środki,
Jak by cię zgubić, bo go podsłuchałem,
Jak z wspólnikami knuł na ciebie spiski.
Dom ten dla ciebie na jatki się zmienił:
Strzeż się! Przeklętych nie przestępuj progów!
ORLANDO
Gdzież chcesz, Adamie, bym kroki obrócił?
ADAM
O, wszędzie, wszędzie, byleś tu nie został!
ORLANDO
Czy chcesz, bym poszedł o żebranym chlebie?
Czy chcesz, bym podłą i zbrodniczą ręką
Rozbijał ludzi na wielkim gościńcu?
Bo co mam zrobić, gdy tego nie zrobię?
A tego nie chcę, cokolwiek mnie czeka;
Lecz wolę raczej smutną paść ofiarą
Krwi mej wyrodnej i krwawego brata.
ADAM
Nie, nie rób tego. Mam pięćset talarów,
Którem uciułał za twojego ojca;
Myślałem, że to kawał da mi chleba,
Kiedy wiek członki me z siły obedrze,
Gdy starca ludzie odepchną z pogardą.
Weź je, a starość moją niech pocieszy
Ten, który krukom daje pożywienie,
I wróblich piskląt w gnieździe nie opuszcza!
Oto jest złoto – wszystko ci oddaję.
A teraz pozwól, bym sługą był twoim.
Mam starca minę, ale jestem czerstwy,
Bo za lat młodych krwi nie przepalałem
Gorących trunków zdradliwą trucizną,
Ni się z bezwstydnym czołem uganiałem
Za tym, co daje chorobę i niemoc.
Starość też moja jest jak czerstwa zima:
Chłodna, lecz świeża. Weź mnie z sobą, panie,
We wszystkich twoich sprawach i przygodach
Będę ci służył jak młodszy ode mnie.
ORLANDO
O, dobry starcze! Ty piękny obrazie
Sług starej daty! Gdy sługa pracował
Nie dla zarobku, ale z powinności!
Nie dla dzisiejszych rodziłeś się czasów!
Dziś w pracy każdy wyniesienia szuka,
A gdy je znajdzie, żegnaj, wierna służbo!
To nie twój zwyczaj. Ale, biedny starcze,
Spróchniałe tylko hodować chcesz drzewo,
Które w nagrodę pracy twej i trudu
Nie wyda nawet ubogiego kwiatka.
Lecz mniejsza o to, idźmy razem w drogę!
A nim ostatni twój szeląg wydamy,
Może gdzie ciche szczęście napotkamy.
ADAM
Więc w drogę! Wszędzie pójdę z tobą, panie,
Wiernie, uczciwie, póki ducha stanie.
Od lat siedmnastu służyłem w tym domu,
Z ósmym krzyżykiem rzucam go bez sromu.
Młodemu wolno w drzwi fortuny pukać,
Z ósmym krzyżykiem nie czas szczęścia szukać.
Próśb moich wszystkich fortuna wysłucha,
Gdy ci niedłużny w Bogu oddam ducha.
Wychodzą.
SCENA IV
Las Ardeński.
Rozalinda, w męskim ubiorze; Celia, przebrana za pasterkę; Probierczyk.
ROZALINDA
O, Jowiszu! Jak znużona moja dusza!
PROBIERCZYK
Mniejsza o duszę, gdyby tylko moje nogi nie były znużone.
ROZALINDA
Niewiele trzeba, żebym się jak kobieta rozpłakała, na wstyd mojego męskiego ubioru; ale powinnością jest moją pocieszać słabsze naczynia, bo powinnością jest płaszcza i rajtuzów dawać przykład spódnicom. Więc śmiało naprzód, dobra Alieno! Ach, znieście cierpliwie moje niedołęstwo! Nie jestem w stanie iść dalej.
PROBIERCZYK
Co do mnie, wolę znieść cię niż nieść cię, choć niosąc cię, nie niósłbym krzyża, bo jeśli się nie mylę, nie ma szeląga w twojej sakiewce.
ROZALINDA
Jesteśmy na koniec w Lesie Ardeńskim.
PROBIERCZYK
Więc jestem na koniec w Lesie Ardeńskim! Tym większy ze mnie błazen; kiedym był w domu, lepiej mi było; ale podróżny musi przestać na małym.
ROZALINDA
Zrób tak, dobry Probierczyku. Ale któż to się zbliża? Młodzieniec i starzec w uroczystej rozmowie.
Wchodzą: Koryn i Sylwiusz.
KORYN
To nie odmieni wzgardliwych jej tonów.
SYLWIUSZ
Korynie, gdybyś wiedział, jak ją kocham!
KORYN
Pojmuję, jam też kochał w swoim czasie.
SYLWIUSZ
Nie, nie pojmujesz; nadto jesteś stary,
Choć dawniej mogłeś jak wierny kochanek
Sen o północy płoszyć westchnieniami.
Lecz jeśli miłość twa równą mej była
(Choć wiem, że nigdy nikt jak ja nie kochał),
Powiedz, do jakich najśmieszniejszych czynów
Miłość cię wiodła mimo twojej woli?
KORYN
O, do tysiąca, tylko żem zapomniał.
SYLWIUSZ
Więc nigdy, nigdy jak ja nie kochałeś.
Jeśliś zapomniał tysiącznych śmieszności,
W które cię oczy kochanej wtrąciły,
To nie kochałeś.
Jeśliś nie siedział, jak ja teraz siedzę,
Nudząc słuchacza lubej pochwałami,
To nie kochałeś.
Jeżeliś nigdy namiętnością gnany
Od ludzkich twarzy jak ja nie uciekał,
To nie kochałeś. Febe! Febe! Febe!
Wychodzi.
ROZALINDA
Biedny pasterzu! Twą sondując ranę,
Na me nieszczęście własną mą odkrywam.
PROBIERCZYK
I ja też moją. Pamiętam, kiedym był zakochany, pałasz mój o kamień strzaskałem. „To twoja zapłata – rzekłem – za to, że o północy byłeś u mojej Anusi śmieszki”. Pamiętam, że całowałem jej kijankę i wymię krowy, które doiły jej pięknuchne, popadane rączęta. Pamiętam, że jak do niej paliłem koperczaki do strączka grochu; dostałem od niej dwa strączki w prezencie, a zwracając je zapłakany, rzekłem: „noś to na moją pamiątkę”. My, wierni kochankowie, dziwne stroimy figle; ale gdy wszystko jest śmiertelne w naturze, wszelka zakochana natura śmiertelnym dotknięta jest szaleństwem.
ROZALINDA
Sam nie wiesz, jak mądrze mówisz.
PROBIERCZYK
Nie, nie dowiem się, że mam rozum, póki o niego nóg nie połamię.
ROZALINDA
Szał pasterza romansowy
Mego szału ma narowy.
PROBIERCZYK
I mojego także, tylko że mój już trochę wywietrzał.
CELIA
O, błagam, idźcie, spytajcie pasterza,
Czyli za złoto nie sprzeda nam chleba.
Omdlewam prawie z głodu i znużenia.
PROBIERCZYK
Hej, słuchaj, chłopie!
ROZALINDA
Milcz! To nie twój krewny.
KORYN
Kto woła?
PROBIERCZYK
Lepsi od ciebie, prostaku.
KORYN
To rzecz nietrudna.
ROZALINDA
Milcz! Powtarzam jeszcze!
Dobry ci wieczór, przyjacielu!
KORYN
Dobry
I panu także, i wszystkim wam razem!
ROZALINDA
Jeśli w tej puszczy dostanie za złoto
Lub dobre słowo trochę pożywienia,
Wiedź nas, gdzie znajdziem pokarm i spoczynek.
Widzisz, jak dziewczę to długą podróżą
Mdleje zmęczone.
KORYN
Lituję się nad nią
I chciałbym, dla niej raczej niż dla siebie,
Więcej mieć środków dania jej pomocy;
Lecz jestem tylko innego pasterzem:
Ja pasę owce, nie ja strzygę wełnę.
Twarde jest serce w piersiach mego pana,
Mało się troszczy, jakby gościnnością
Niebieskie bramy mógł sobie otworzyć.
Zresztą, te jego trzody, dom i łąki
Stoją na sprzedaż; w niebytności pana
Pasterska buda lichą da wam strawę;
Lecz chodźcie ze mną; zastawię, co mogę,
A dobra wola niech resztę zastąpi.
ROZALINDA
Kto chce zakupić trzodę i pastwiska?
KORYN
Ten młody pasterz, co tu był przed chwilą;
Choć dziś o kupno niewiele się troszczy.
ROZALINDA
Jeśli to można uczciwym sposobem,
Zakup pastwiska i chatę, i trzody,
Potrzebny na to damy ci kapitał.
CELIA
Na służbie naszej lepsze znajdziesz strawne.
Tu chętnie resztę spędziłabym życia.
KORYN
Majątek cały jeszcze jest na sprzedaż.
Idźmy! Gdy cały poznacie inwentarz,
Jeżeli ziemia, dochód, sposób życia,
Są wam po myśli, wszystko wam zakupię
I waszym wiernym sługą pozostanę.
Wychodzą.
SCENA V
Las Ardeński.
Amiens, Jakub i inni Panowie.
AMIENS
Pieśń
Kto drzemać chce ze mną,
Gdzie strumień ten płynie,
Pieśń nucić przyjemną,
Jak ptaszek w gęstwinie,
Niech za mną, niech za mną iść raczy,
Tu nie zobaczy
Innego wroga śród kniei
Prócz zimy, oprócz zawiei.
JAKUB
Jeszcze! Jeszcze! Proszę cię, jeszcze!
AMIENS
To cię o melancholię przyprawi, panie Jakubie.
JAKUB
Właśnie tego pragnę. Jeszcze proszę cię, jeszcze! Mogę z piosenek wysysać melancholię, jak łasica wysysa jaja. Jeszcze! Proszę cię, jeszcze!
AMIENS
Głos mój chrapliwy nie może ci się podobać.
JAKUB
Nie proszę cię, żebyś mi się podobał, proszę cię tylko, żebyś śpiewał. Dalej, zaczynaj drugą zwrotkę; wszak się to u was nazywa zwrotką?
AMIENS
Jak ci się podoba, panie Jakubie.
JAKUB
Mniejsza o nazwisko; nic mi nie winno. Chceszli20 śpiewać?
AMIENS
Raczej na twoje żądanie niż dla mojej przyjemności.
JAKUB
Za to też, jeśli kiedykolwiek dziękować komu będę, tobie podziękuję; tylko że co ludzie komplementem nazywają, jest jak dwóch małp spotkanie. Kiedy mi kto serdecznie dziękuje, zdaje mi się, że mu grosz dałem, za który dziadowską płaci mi monetą. Dalej, zaczynaj! A kto śpiewać nie chce, niech trzyma język za zębami.
AMIENS
Niech i tak będzie: skończę piosenkę. Tymczasem stół zastawcie; książę chce pić pod tym drzewem i dzień cały cię szuka.
JAKUB
A ja dzień cały przed nim uciekam. Nadto zapalczywy dla mnie z niego dysputant. Rozmyślam o tylu co i on rzeczach, ale, dzięki Bogu, nie szukam z tego chluby. Dalej świegotaj!
WSZYSCY
Pieśń
Kto nie chce czczej sławy,
Na słońcu czas pędzi,
Sam szuka swej strawy,
Je, co ma, nie zrzędzi,
Niech za mną, niech za mną iść raczy,
Tu nie zobaczy
Innego wroga śród kniei,
Prócz zimy, oprócz zawiei.
JAKUB
Dodam do twojej melodii jedną zwrotkę, którą wczoraj na przekór mojej wenie napisałem.
AMIENS
Chętnie ją zaśpiewam.
JAKUB
Słuchaj.
Przez głupie natchnienie
Kto osłem chce zostać,
Porzucić swe mienie,
Do puszczy się dostać,
Ducdame, ducdame, ducdame,
Tu takie same,
Jak on jest, osły zobaczy,
Jeśli tu do mnie przyjść raczy.
AMIENS
Co się rozumie przez ducdame?
JAKUB
To greckie zaklęcie, żeby głupców wkoło zebrać. A teraz pójdę spać, a jeśli nie będę mógł zasnąć, będę ze wszystkich pierworodnych Egiptu szydził.
AMIENS
A ja pójdę szukać księcia, bo uczta już gotowa.
Rozchodzą się.
SCENA VI
Las Ardeński.
Orlando i Adam.
ADAM
Kochany panie, nie mogę iść dalej; umieram z głodu. Tu się położę i mój grób wymierzę. Żegnam cię, dobry panie.
ORLANDO
Jak to, Adamie? Nie więcej masz serca? Żyj jeszcze trochę, zbierz sił trochę; pokrzep się trochę. Jeśli w tym strasznym lesie błąka się jaki zwierz dziki, albo sam pokarmem jego będę, albo ci go na pokarm przyniosę. Bliżej jesteś śmierci wyobraźnią niż brakiem sił. Przez miłość dla mnie, pokrzep się Adamie! Przez chwilę jeszcze trzymaj śmierć na długość ramienia; wrócę niebawem; jeśli nic nie przyniosę, pozwolę ci umrzeć, lecz jeśli umrzesz przed powrotem, powiem, że pogardziłeś moją pracą. Wybornie! Rzeźwość powraca i ja też za chwilę wrócę. Ale tu za zimne dla ciebie powietrze; poniosę cię do jakiego dogodniejszego schronienia. Nie umrzesz dla braku żywności, jeśli w całej tej pustyni jest jedna żywa dusza. Nie trać otuchy, dobry Adamie!
Wychodzą.
SCENA VII
Las Ardeński. – Stół zastawiony.
Książę wygnany, Amiens, Panowie i Służba.
KSIĄŻĘ
Zapewne w jakie przemienił się zwierzę,
Bo darmo w ludzkiej szukam go postaci.
1 PAN
Chwila jest ledwo, jak się stąd oddalił;
Dobrej był myśli i słuchał piosenek.
KSIĄŻĘ
Jeśli on, z samych rozdźwięków złożony,
Harmonię kocha, to lękać się trzeba
W niebieskich sferach jakiego rozdźwięku.
Powiedz mu, proszę, że mówić z nim pragnę.
Wchodzi Jakub.
1 PAN
Sam wraca, żeby oszczędzić mi pracy.
KSIĄŻĘ
Cóż to jest, panie? Cóż to jest za życie?
Dlaczego biedni twoi przyjaciele
Żebrać o twoje muszą towarzystwo?
Lecz skąd ta radość?
JAKUB
Napotkałem błazna,
Błazna w tym lesie, pstrokatego błazna,
Jak chlebem żyję, napotkałem błazna.
Leżał na ziemi, na słońcu się kąpał,
Z pani fortuny w pięknych szydził słowach,
W słowach dobranych, choć pstrokaty błazen
«Dzień dobry, błaźnie», rzekłem, a on na to:
«Nie zwij mnie błaznem, póki mi fortuny
Niebo nie ześle». Tu dobył kompasu,
A poglądając zagasłym nań okiem,
Rzekł bardzo mądrze: «Dziesiąta godzina;
Tu widzieć można, jak świat nasz się kręci.
Godzina temu, a była dziewiąta,
Godzina jeszcze, będzie jedenasta;
Tak co godzina rośniem, dojrzewamy,
Tak co godzina gnijemy, gnijemy
I tak się kończy powieść». Na te słowa,
Pełne morału, pstrokatego błazna
Jak kogut płuca moje piać zaczęły,
Że błazen takim filozofem został.
Bez przerwy całą śmiałem się godzinę,
Na własnym jego mierzoną kompasie.
O, zacny błazen! O, szlachetny błazen!
Nie ma ubrania jak pstrokata odzież.
KSIĄŻĘ
Cóż to za błazen?
JAKUB
Błazen wielkiej ceny!
Był też dworakiem i mówi, że damy,
Byleby młode były i urodne,
Wszystkie dar mają dziwny, że to wiedzą.
Mózg jego suchy jak suchar ostatni
W końcu podróży dziwne ma komórki
Spostrzeżeń pełne, które posiekane
Na świat wyrzuca.
O, gdybym był błaznem!
Pstrokata odzież, to cel mej ambicji.
KSIĄŻĘ
Dam ci ją chętnie.
JAKUB
O nią tylko proszę,
Lecz pod warunkiem, że z waszych umysłów
Chwast wyplewicie: dziwne przywidzenie,
Że jestem mądry; że dacie mi wolność,
Jak wiatr na morzu wiać, na kogo zechcę,
Bo to odwieczny błaznów jest przywilej.
Komu najbardziej błazeństwo dogryzie,
Ten się najgłośniej śmiać musi; a czemu?
Przyczyna widna, jak wielki gościniec:
Ten, kogo błazen mądrym słowem draśnie,
Błazeństwo robi, jeśli mimo bólu
Nie przyjmie ciosu obojętną twarzą;
Inaczej błazna strzał na wiatr puszczony
Wykryje światu mądrego błazeństwo.
Daj mi pstrokatą odzież, daj mi wolność
Mówić, co myślę, a ja ci powoli
Oczyszczę świata chorowite ciało,
Byle cierpliwie moje brał lekarstwo.
KSIĄŻĘ
Wstydź się, Jakubie! Czy wiesz co byś zrobił?
JAKUB
O zakład, wiele zrobiłbym dobrego.
KSIĄŻĘ
Na grzech fukając, grzech zrobiłbyś wielki:
Bo w swoim czasie byłeś rozpustnikiem,
Jak bydlę żądłem zmysłowości kłute,
A wszystkich wrzodów naciąg jadowity,
W latach rozpustnej zebrany swawoli,
Pragnąłbyś teraz na świat cały rozlać.
JAKUB
Czyż kto na ludzką piorunuje dumę
Jedną ma tylko osobę na oku,
Gdy grzech ten kraje zalewa jak morze,
Aż do ostatnich granic swej potęgi?
Którąż kobietę w mieście oskarżyłem,
Jeżeli powiem: w mieście tym kobiety
Książąt skarb noszą na niegodnym ciele?
Któraż mi powie: mnie miałeś na myśli,
Gdy jest do swojej podobną sąsiadki?
Lub gdzie jest prostak, co by mi powiedział:
Nie ty płaciłeś za moje świecidła,
Gdyby do siebie słów mych nie stosował,
I sam swych błazeństw piętnem ich nie znaczył?
Pokaż więc, w czym go język mój pokrzywdził.
On sam się krzywdzi, jeśli prawdę mówię,
A byle tylko do winy się nie czuł,
Nagana moja leci jak gęś dzika.
Bez właściciela. – Lecz któż to nadbiega?
Wbiega Orlando z dobytą szablą.
ORLANDO
Stójcie! Przestańcie na tym, coście zjedli.
JAKUB
Jeszczem nic nie jadł.
ORLANDO
I nic jeść nie będziesz,
Póki zgłodniały części swej nie weźmie.
JAKUB
Cóż to za kogut, co tak dziwnie pieje?
KSIĄŻĘ
Czy niedostatek robi cię zuchwałym
Lub czy z pogardy dobrych obyczajów
Tak obcym wszelkiej zdajesz się grzeczności?
ORLANDO
Odgadłeś prawdę; ostre głodu ciernie
Zdarły mi słodkiej grzeczności znamiona;
Wyrosłem jednak śród ćwiczonych ludzi
I odebrałem trochę wychowania.
Ale powtarzam, umrze, kto się ręką
Dotknąć odważy jednego owocu,
Póki nie wezmę potrzebnej mi cząstki.
JAKUB
Jeśli rozsądna, uczciwa odpowiedź
Nie dość dla ciebie, umrzeć będę musiał.
KSIĄŻĘ
Czego ci trzeba? Dobrocią wymożesz
Więcej, niż gwałtem zmusisz do dobroci.
ORLANDO
Jeść mi co dajcie, bo umieram z głodu.
KSIĄŻĘ
Więc jedz i siadaj, i bądź naszym gościem.
ORLANDO
Ach, co za dobroć! Darujcie mi, proszę!
Jam myślał, że tu wszystko jest okrutne,
Dlatego postać surową przybrałem.
Ale ktokolwiek jesteście, panowie,
Co w tej dalekiej, niedostępnej puszczy,
W posępnym cieniu dębów starożytnych
Zapominacie, jak płyną godziny,
Jeśliście kiedy dnie piękniejsze znali
Tam, gdzie dzwon wołał ludzi do kościoła,
U dobrych ludzi siadali za stołem,
Jeśli z ócz waszych łza kiedy ściekała,
Jeśli nieobce wam jest miłosierdzie,
Niech wasza dobroć przymus mój zastąpi
I w tej nadziei ze wstydem miecz chowam.
KSIĄŻĘ
Tak jest, znaliśmy kiedyś dnie piękniejsze,
I do kościoła dzwon święty nas wołał,
U dobrych ludzi byliśmy za stołem,
Łzy nam z ócz święta wyciskała litość,
Dlatego usiądź i dla twej potrzeby
Z tego, co mamy, bierz z całą ufnością.
ORLANDO
O, jeszcze krótką zaczekajcie chwilę,
Abym jak sarna po koźlę me pobiegł
I dał mu pokarm. Tam biedny jest starzec,
Który przez miłość dla mnie długą drogę
Wlókł słabe kroki; do ust nic nie wezmę,
Aż on pokrzepi ciało powalone
Od dwóch tyranów: głodu i starości.
KSIĄŻĘ
Idź, śpiesz się! Wszystko na powrót wasz czeka.
ORLANDO
Za waszą dobroć niech Bóg wam zapłaci!
Wychodzi.
KSIĄŻĘ
Nieszczęście, widzisz, nie nas tylko ściga;
Szeroka ziemia, jak teatr olbrzymi,
Smutniejsze widzom przedstawia dramaty,
Niż ten, na którym odgrywamy rolę.
JAKUB
Świat jest teatrem, aktorami ludzie,
Którzy kolejno wchodzą i znikają.
Każdy tam aktor niejedną gra rolę,
Bo siedem wieków dramat życia składa.
W pierwszym więc akcie słabe niemowlątko
Na piersiach mamki ślini się i kwili;
Następnie student z teką, zapłakany,
Z rumianą twarzą jak poranne niebo,
Ślimaczym krokiem wlecze się do szkoły;
Potem kochanek jak miech wzdychający
Pisze sonety do brwi swej kochanki;
Z kolei żołnierz, dziwnych przekleństw pełny,
Z brodą jak kozioł, drażliwym honorem,
Żywy, gwałtowny, do sporów pochopny
Leci w gardzieli armat szukać sławy,
Tej pustej bańki; następnie więc sędzia
Z okrągłym brzuchem, na kapłonach spasły,
Z surowym okiem, podstrzyżoną brodą,
Zdań mądrych pełny i nowych przykładów,
Gra swoją rolę; później, w szóstym wieku,
Chudy pantalon w pantoflach się zjawia,
Nos w okulary ujął, a u boku
Sakwy zawiesił; w przestronnych pończochach,
Które zachował od lat swej młodości
Gubią się drżące, pokurczone łydki,
Głos męski wrócił do dziecka dyszkantu,
Cienki, świszczący jak piszczałki tony;
Aż i na koniec przychodzi akt siódmy,
Koniec historii zdarzeń dziwnych pełnej
Pamięć zagasła w drugim niemowlęctwie,
Bez zębów, oczu, smaku, bez wszystkiego.
Wchodzi Orlando z Adamem.
KSIĄŻĘ
Witaj nam! Posadź szanowny twój ciężar,
Niech się pokrzepi.
ORLANDO
Dziękuję za niego.
ADAM
I dobrze robisz, bo zbyt jestem słaby,
Bym sam dziękował.
KSIĄŻĘ
Więc żwawo, do łyżki!
Wasze mi losy później opowiecie.
A ty, kuzynie, śpiewaj nam co teraz.
AMIENS
Pieśń
I.
Zimne wiatry od północy
Dmijcie, dmijcie z całej mocy,
Ząb wasz kąsa mniej głęboko,
Niż ząb krwawy niewdzięcznika,
Bo choć kości dreszcz przenika,
To nie widzi was me oko.
Hej dana! Śpiewajmy, co siły nam stanie,
Bo przyjaźń szalbierstwem, szaleństwem kochanie.
Więc dana, hej dana! Póki stanie tchu,
Bo nie ma żywota, jak żywot nasz tu.
II.
Niech śniegami niebo prószy,
Zimniej leży na dnie duszy
Dobry czyn nie zawdzięczany;
I wiatr, co górami wstrząsa,
Mniej dotkliwym zębem kąsa
Niż przyjaciel zapomniany.
Hej dana! Śpiewajmy, co siły nam stanie,
Bo przyjaźń szalbierstwem, szaleństwem kochanie.
Więc dana, hej dana! Póki stanie tchu,
Bo nie ma żywota, jak żywot nasz tu.
KSIĄŻĘ
Jeśliś jest synem dobrego Rolanda,
Jak mi otwarcie szepnąłeś do ucha
I jak me oczy w wszystkich twoich rysach
Jego żyjący spostrzegają obraz,
Stokroć nam witaj! Widzisz we mnie księcia,
Który serdecznie ojca twego kochał.
I ty nam witaj, starcze! Do jednego ze Sług:
Daj mu rękę.
Ty daj mi twoją; po chwili wytchnienia
Opowiesz smutne twoje przeznaczenia.
Wychodzą.