Kitabı oku: «Gucio zaczarowany», sayfa 5

Yazı tipi:

X. Statek Gucia przybija do królestwa pszczół

– Dalsze moje przygody bardzo były podobne do twoich – mówiła dalej Joasia. – Zapoznałam się z tymi i owymi owadami, trochę błądziłam w drodze, aż nareszcie dwie pszczoły, przysłane przez wróżkę, wzięły mnie między siebie i przyłączyłyśmy się wszystkie do roju zawieszonego na drzewie.

– Jak żyję, nie widziałem jeszcze roju – odezwał się Gucio.

– O, to jest rzecz bardzo ciekawa – mówiła dalej Joasia. – Wyobraź sobie wielką gromadę pszczół zbitych w jedną masę; z daleka wygląda to jak czarny worek wiszący na gałęzi, szerszy u góry, a węższy u dołu, albo jak duże winne grono. Pszczoły trzymają się jedna drugiej nóżkami. Moje towarzyszki uczepiły się innych, każda podała mi dwie nóżki, przykazując trzymać się ich mocno i nie puszczać. Tak wisiałyśmy z godzinę. Już mnie zaczęło boleć całe ciało od niewygodnego położenia, gdy przyszedł jakiś człowiek w płóciennym ubraniu i w gęstej drucianej masce okrywającej mu twarz i głowę, a w ręku trzymał plecioną kobiałkę. Człowiek ten zaczął kropić nas wodą, a potem mocno trząść gałęzią, do której rój był przyczepiony, i po chwili spadłyśmy w tę kobiałkę, a on nas zaraz nakrył płótnem i zawiązał. Przelękniona panującą wśród nas ciemnością i hałasem, zaczęłam się pytać moich towarzyszek, co to znaczy i co z nami dalej będzie; ale one uspokoiły mnie, mówiąc, że nie potrzebuję obawiać się żadnego niebezpieczeństwa i że odbywają się właśnie przenosiny królowej matki wraz z całym jej dworem do nowego królestwa.

– Nic nie rozumiem – wtrącił Gucio.

– Ja także nie mogłam pojąć tego od razu, ale pszczoły wyjaśniły mi wszystko. Królowa panowała w bogatym i potężnym ulu, otoczona powszechną czcią i miłością poddanych. Ale gdy następczyni tronu, wychowana odpowiednio do swej wysokiej godności na najpożywniejszych pokarmach, doszła do pełnoletności, królowa ustąpiła jej swego ula, a sama przenosi się do innego, wyszukanego przez poselstwo umyślnie w tym celu naprzód wysłane, i tam zakłada nowe państwo, czyli nową rodzinę. Dwie królowe nie mogą żyć razem obok siebie w jednym państwie, bo to mogłoby się stać powodem do zamieszań i buntów.

– Dlaczegóż to matka musiała ustąpić miejsca córce? – przerwał Gucio, który w tym widział brak uszanowania i miłości młodszych dla starszych. – Dlaczego córka nie szukała sobie innego ula? Jak mogła zgodzić się na taką ze strony matki ofiarę?

– Ja tak samo myślałam – odpowiedziała Joasia – ale pszczółki wytłumaczyły mi, że tak być musiało. Następczyni tronu młoda i niedoświadczona nie umiałaby sama wszystkiego dobrze urządzić; więc królowa, jako troskliwa i kochająca matka, wolała zostawić jej państwo już urządzone w najdrobniejszych nawet szczegółach. Kiedyś ona tak samo ustąpi znowu swojej córce. Taki już porządek rzeczy na świecie, że matki zawsze poświęcają się dla dzieci.

Guciowi przypomniała się jego mateczka i westchnął.

– Opuszczając ul – mówiła Joasia dalej – królowa zwróciła się do dawnych poddanych pytając, kto zechce jej towarzyszyć do nowego królestwa, i w tej chwili otoczył ją liczny zastęp; a gdy opuściwszy ul rodzinny na zawsze siadła na gałęzi jednego z drzew ogrodu, zastęp towarzyszący jej zbił się przy niej w gęstą masę, jakby tworząc mur żywy dokoła swej władczyni.

– Z ilu też osób składał się ten dwór? – zapytał Gucio.

– Z dwudziestu tysięcy – odpowiedziała Joasia.

– Ależ to całe wojsko! – zawołał.

– To wystarczało zaledwie na początek. Człowiek, o którym ci mówiłam, że nas strząsnął z gałęzi, przeniósł nas do nowego, wcale jeszcze nie zamieszkałego ula, w którym królowa matka założyła swoją stolicę. Pod jej rozumnym panowaniem państwo coraz bardziej wzmaga się w siły i teraz jest nas już przeszło trzydzieści tysięcy.

– Czy nie żartujesz ze mnie? – odezwał się Gucio z niedowierzaniem.

– Będziesz mógł wkrótce sam się o tym przekonać, bo powoli zbliżamy się do pasieki. Uli wszystkich jest tam przeszło pięćdziesiąt, więc wszystkie razem pszczoły składają kilkomilionową armię, jakiej nie może posiadać żadne z ludzkich państw w Europie.

– Czy ja będę mógł obejrzeć jeden ul?

– Dlaczego nie!

– A jeżeli tam stoją straże z wycelowanymi żądłami?

– Nie obawiaj się niczego. Człowiek pokutujący jest zupełnie bezpieczny w całym zwierzęcym świecie: idzie o jego poprawę i naukę, nikt mu więc nie szkodzi, ale każdy otacza go pomocą i opieką. Choćbyś był nawet mniejszy od mrówki, nikt się nie targnie na twoje życie.

– Czy oprócz mnie i ciebie jest więcej ludzi pokutujących?

– Zdarza się od czasu do czasu, że wróżka kogoś zamieni to w rybkę, to w ptaszka, to w owada jakiegoś; ale każdemu da znak wyróżniający go od innych stworzeń tego samego rodzaju, który znaczy to samo, co u ludzi paszport wzywający władze policyjne do dawania posiadającej go osobie pomocy i opieki w razie potrzeby. Ty twój paszport nosisz na głowie, a ja mój u pasa.

– Czy ty umiesz także miód nosić? – zapytał Gucio, patrząc na swoją towarzyszkę z ciekawością.

– Umiem – odrzekła – ale nie zawsze używają mnie do tej roboty. Służę za popychadło, a więc cały dzień jestem na posyłkach, albo też spełniam najniższe posługi: czyścić komórki woskowe, ul zamiatać, to są moje codzienne obowiązki. Od rana do nocy jestem na nogach i nie ma kiedy odpocząć, chociaż pot się leje ze zmęczenia. Teraz dopiero rozumiem, co to jest praca i ile się zawsze namęczyła dla mnie ta biedna Marianna…

– Biedna Joasiu – powiedział Gucio z głębokim współczuciem – jakże ty musisz się czuć nieszczęśliwa, że cię zmuszają pracować tak bez odetchnienia.

– Prawda, czuję się bardzo nieszczęśliwa, ale nie dlatego, że mi każą pracować, tylko z powodu tęsknoty do rodziców i wyrzutów sumienia za krzywdę wyrządzoną Mariannie. Czy ona mi kiedy przebaczy? Czy zapomni?

– Ach prawda – westchnął Gucio – wyrzuty sumienia najwięcej dolegają: one i mnie nie dają spokoju…

Zielona łódka przepływała teraz obok wspaniałych nimf wodnych.

– Zatrzymaj tu swój statek – prosiła Joasia – bo muszę spełnić zlecenie, z którym wysłała mnie królowa, a którego z powodu burzy spełnić jeszcze nie mogłam. Nasza Najjaśniejsza Pani za wielki przysmak uważa potrawę przyrządzoną z miodu i pyłku tych pięknych kwiatów wodnych i oświadczyła, że dziś go mieć chce na obiad.

– To królowa jada taką potrawę?

– Nie tylko królowa; wszystkie młode pszczoły ze smakiem ją jadają. Zaczekajże na mnie chwilkę, bo muszę tego pyłku uzbierać.

– A w cóż ty go weźmiesz, kiedy nie masz z sobą żadnego naczynia?

– O, mam ja z sobą koszyczki – odpowiedziała – zobaczysz zaraz, jak je zacznę napełniać.

„Pewnie je pogubiła w wodzie w czasie burzy – pomyślał Gucio – i zapomniała o tym. Ciekawym54, co też zrobi, gdy spostrzeże swoją pomyłkę. Może królowa ukarze ją za to!”

Ale Joasia nie troszczyła się wcale o swoją zgubę. Gdy nie wychodziła długo z kielicha kwiatu, Gucio, ciekawy, jak też sobie radzi, położył wiosło i już chciał udać się za nią, gdy Joasia cała obsypana pyłkiem wyszła ze środka kwiatu i uniósłszy się nad nim w powietrze, zgarniała z siebie pyłek delikatnymi szczoteczkami, umieszczonymi na przednich i środkowych łapkach, do głębokich wyżłobień, czyli koszyczków, jakie miała na tylnych nóżkach. Tam gromadziła pyłki i ugniatała, żeby móc jak najwięcej zanieść z sobą do ula. Gucio nie mógł się wydziwić, jak ona takich trudnych rzeczy mogła dokonywać w powietrzu, bo całe jej ciało pracowało, i skrzydełka i nóżki. Joasia nie wiedziała nawet, że ją podpatrują; dopiero, gdy już ukończyła zupełnie swoje ładowanie, zobaczyła Gucia.

– Już jestem gotowa – rzekła do niego – spieszmy się teraz, bo Najjaśniejsza Pani może gniewać się na mnie za spóźnienie. Moglibyśmy przelecieć ten kawałek na skrzydłach, ale ja tak lubię płynąć łódką! Dalej, bierz się do wiosła!

Gucio w milczeniu spełnił, co mu kazano, i sterując ku pasiece, którą z dala było już widać, rozmyślał nad koszyczkami pszczoły; wydawały mu się one czymś tak cudownym i nadzwyczajnym jak wszystko, co od wczoraj spotykał w swej podróży. Nagle wiosło zawadziło o coś w wodzie i łódka zatrzymała się. Gucio się pochylił i wyciągając wiosło do góry zawołał:

– Co za prześliczne podwodne stworzenie! Patrz no, patrz, Joasiu, całe srebrne. Czy to rybka, czy co innego?

I wskazywał wiosłem zwinne stworzenie przesuwające się szybko obok nich.

– Nie znasz go? To jest topnik, jedyny pająk umiejący pływać i wyborny nurek. Najulubieńszym jego spacerem jest przechadzka po łodygach roślin podwodnych.

– On jest cały okryty srebrnym płaszczem, Joasiu! Czy on zawsze chodzi tak bogato ubrany?

Księżniczka roześmiała się.

– Co też ty mówisz! W srebrnym płaszczu topnika nie ma ani odrobiny srebra; on jest cały pokryty pęcherzem powietrznym. Pęcherz ten trzyma się mocno włosków pokrywających jego ciało, a światło i woda sprawiają, że wygląda jak srebro.

– Czy on przędzie nici tak samo jak każdy pająk?

– Ho, ho, i jak jeszcze! Toć to w jego sieci zaplątało się twoje wiosło. Biegły ten tkacz umie także rozmaite sztuczki. Wyobraź sobie, że on swymi gruczołkami przodkowymi, mieszczącymi się na końcu ciała, zatrzymuje duże bańki powietrza, unosi je z sobą pod wodę, oprzędza wokoło i przymocowuje do gałązek, tworząc sobie z tego mieszkanie. O, czy widzisz tam na prawo jego srebrny pałac podobny do dzwonu nurków?

– Czy ten nie większy od naparstka?

– Ten sam. Wszedł on w tej chwili do niego i czatuje na owady wikłające się w sieci, które pod wodą porozciągał. Topnik żyje w swoim pałacu bardzo wygodnie: ma czym oddychać, a jak się przędzeniem zmęczy, to się zabawia polowaniem.

– Skąd ty to wszystko wiesz?

– Czytałam w książkach, a od czasu, jak jestem zaklęta w pszczołę, przylatuję tu często po pyłki lub słodycze i przez wodę jakby przez szybę szklaną przypatruję się życiu tego ciekawego zwierzątka.

Gucio bardzo niemiłego doznał uczucia, że jego towarzyszka, chociaż „baba”, rozumniejsza była od niego.

Zmiana krajobrazu odwróciła myśli jego w inną stronę. Znajdowali się w głębi lasu, w samym środku wielkiego miasta pszczół. Gmachy drewniane, na wysokich nogach stały rzędami wśród zieleni, a wkoło nich uwijały się tłumy pracowitego narodu.

– Możesz puścić swój statek na wolę wiatrów – rzekła do niego Joasia, bo już przybyliśmy do celu: ten oto pierwszy gmach z brzegu to zamek naszej królowej.

Gucio przypatrywał się z ciekawością spadzistemu dachowi zamku, bijącemu w oczy z daleka czerwoną barwą, ścianom niebiesko pomalowanym i obitym słomą z przodu i po bokach; balkonom znajdującym się przy niektórych okienkach, a najwięcej wysokim nogom, na których stał zamek.

– Dziwny kształt – zauważył – wygląda to jakby bocian stojący w trawie. Nie widzę nigdzie bramy, tylko dwa malutkie okienka: jedno u góry, drugie u dołu.

– Jest jeszcze i z boku – odpowiedziała Joasia. – Cóż chcesz! Pszczoły nie mogą mieszkać tak samo jak ludzie. Zresztą one mają nieprzyjaciół, więc dla zabezpieczenia od nich ludzie budują im zamki warowne.

– Pszczoły mają nieprzyjaciół! – powtórzył ze zdziwieniem. – A to jakich?

– O bardzo wielu: myszy, ptaki, osy, motylice, trupie główki.

– Co też ty mówisz! Alboż ludzie chodzą po śmierci? Mama mówiła mi zawsze, że nie trzeba wierzyć w takie brednie.

– Ależ to nie duch żaden, tylko ćma szara, nazywająca się tak dlatego, że nosi na grzbiecie żółty znak, podobny z kształtu do trupiej główki. W nocy, gdy pszczoły siedzą cicho, wciska się ona do ula, miód wyjada, roboty im psuje, nawet czasem obiera tam sobie mieszkanie, bo żądło pszczół nie wnika w jej ciało przez grubą skórę, jaką ma na sobie. Toteż choćby człowiek porobił większe wejścia do ula, pszczoły zaraz by je zamurowały.

– Czy wszystkie pszczoły na świecie mieszkają w takich zamkach z kolorowymi dachami i ścianami obitymi słomą? – zapytał Gucio.

– O nie, w każdym kraju mają inne mieszkania; u nas te ozdobne budynki niedawno weszły w użycie. Po większej części pszczoły mieszczą się w wysokich pniach wydrążonych wewnątrz, nakrytych małym słomianym daszkiem i wyglądających jak wieże albo w dziuplach drzew, po lasach. Te oto budynki, które widzisz, są dla pszczół wygodniejsze, a przez to więcej sprzyjające gromadzeniu miodu. Ale już dość tej gawędki, rozwijaj skrzydła i lećmy!

XI. Królowa daje Guciowi posłuchanie

Wkrótce potem wchodzili oboje na duży pochyły pomost, wiodący do okienka będącego głównym wejściem. Towarzyszka Gucia, cała obładowana pyłkiem, tak była zmęczona, że ledwie szła. Niedaleko okienka nogi odmówiły jej posłuszeństwa i ześlizgnęła się na dół; ale mała barierka otaczająca pomost dokoła przeszkodziła jej upaść w trawę.

– Ach, jakie też wy, baby, jesteście słabe! – zawołał Gucio przelękniony. – Pewnieś sobie nóżkę złamała55?

– Bądź spokojny, nic mi się nie stało – odrzekła podnosząc się raźno – tylko troszeczkę pyłku rozsypałam. Widzisz, ten pomost i tę barierkę ludzie umyślnie zbudowali, żeby nam było lżej wchodzić z ładunkiem i żeby nas zabezpieczyć od spadania. Bardzo oni pamiętają o wygodach i potrzebach pszczół, za co też potem sowitą w miodzie biorą zapłatę.

U wejścia stało kilka pszczół będących na straży i te na widok przybywających wysunęły się ku nim na pomost z wycelowanymi żądłami; ale księżniczka oznajmiła przybycie człowieka pokutującego i prosiła, aby go wpuszczono.

Przez chwilę słychać było tylko za okienkiem równy odgłos grubego mruczenia, jakby echo mielenia w żarnach, nareszcie jedna z pszczół ukazała się i wyciągnęła łapkę.

– Podaj swój paszport – szepnęła mu Joasia.

Gucio, domyśliwszy się od razu, o co idzie, zdjął swoją czerwoną czapeczkę i podał przez okienko. Wielka odźwierna, obejrzawszy czapeczkę z uwagą, zwróciła mu ją natychmiast mówiąc, że może wejść. Joasia szła pierwsza, a on za nią, i zaraz na początku dziwny widok uderzył jego oczy: przy okienku stało kilka robotnic wachlujących skrzydełkami tak pracowicie, że na przychodzących żadnej nawet nie zwróciły uwagi. Wachlowanie to wywoływało lekki, orzeźwiający prąd powietrza. Gucio stanął zdziwiony.

– Joasiu, dlaczego one się tak męczą? – zapytał.

– Odświeżają powietrze – odpowiedziała. – Jest to konieczne dla utrzymania zdrowia mieszkańców ula. Chodźże, chodź ze mną, nie zatrzymuj się, bo i tak już bardzo się spóźniłam.

Obejrzawszy się jeszcze kilkakrotnie na wachlujące pracownice, Gucio szedł za Joasią, która prowadziła go wąskim korytarzem przez cały szereg arkad sztucznie pokrzyżowanych.

– Powiedz mi, dlaczego te korytarze są tak ciasne, że ledwie można się nimi przecisnąć – zapytał znowu swojej przewodniczki.

– Żeby trupia główka, która jest bardzo gruba i opasła, nie dostała się do ula. Zostań tu tymczasem, Guciu: pójdę do królowej i poproszę o posłuchanie dla ciebie.

To powiedziawszy, oddaliła się.

Długa chwila upłynęła, zanim Gucio oswoił się z panującą w ulu ciemnością i zdołał rozróżnić znajdujące się w nim przedmioty. Stały tam plastry miodowe niby ściany, oddalone od siebie na szerokość małego palca; wiele komórek w ścianach było wypełnionych i pozamykanych woskowymi pokrywami, a wiele próżnych, przygotowanych dla mającego się z pola przynieść miodu. Przypatrując się temu, Gucio dziwił się równości komórek i jednostajnej grubości ich ścianek. Zdawałoby się, że nauka rozmierzania i budowania jest pszczołom doskonale znana.

Koło niego tłumno56 było i gwarno: pszczoły pracowały jak robotnicy w fabryce. Jedne znosiły materiały: pyłki kwiatowe w koszyczkach, słodkie soki kwiatów w żołądku, a na łapkach sok lepki, żywiczny, którym zalepiały szpary i otwory niepotrzebne; inne czyściły i porządkowały, inne jeszcze pomagały swoim siostrom zdejmować z koszyczków i ze skrzydeł pyłek, którym tamte były obładowane. W jednej stronie pomiędzy tłumem skrzętnych robotnic wszczął się hałas i wołanie jakby na trwogę: Gucio rozumiejący języki wszystkich stworzeń, jakie tylko spotykał od chwili swego zaczarowania, dowiedział się, że plaster jeden począł się osuwać i grozić obaleniem. W jednej chwili pszczoły złożyły naradę, zaczęły znosić materiały i zabrały się do budowania słupów, arkad i podpórek. Na Gucia, zdawało się, że nikt nie zważa, jakby go nie było – ale on zważał na wszystko i czuł się zawstydzony widokiem pracowitości drobnych owadów.

Jedna zwłaszcza pszczółka bardzo go zaintrygowała. Z początku zdawało mu się, że ona nic nie robi; ale przyjrzawszy jej się baczniej, zauważył, że spomiędzy obrączek jej ciała wydziela się biała przezroczysta łuszczka. Zdziwiło go to bardzo i gdy jego przyjaciółka Joasia wróciła, wzywając go do królowej, wyjawił jej powód zdziwienia, pytając, co to ma znaczyć.

– Ona wosk robi – odpowiedziała.

– Wosk? Czyż wosk nie zbiera się z kwiatów tak samo jak miód?

– Gdzie tam! Wosk jest to po prostu tłusty pot, który pszczoła z siebie wydziela w postaci łuszczki; łuszczka ta zmieszana ze śliną pszczoły, jak na przykład glina z wodą, jest właśnie tym materiałem, z którego się buduje plastry z komórkami. To tylko słodycz i pyłek zbiera się z kwiatów. Ale królowa matka nie może czekać! Chodźmy już, chodźmy, po skończonym posłuchaniu oprowadzę cię po ulu i wszystko pokażę.

– Dlaczego nazywacie ją matką? – pytał Gucio, którego wszystko dziwiło.

– Bo ona jest prawdziwą matką całego rodu; ona jedna znosi jajka, z których wylęgają się później pszczoły robocze. Nie myśl, że królowa pędzi próżniacze życie: dużo się ona namęczy, zanim zniesie przeszło tysiąc jaj dziennie i każde umieści we właściwej komórce.

Gucio postępował w milczeniu za swoją towarzyszką między ścianami plastrów i gdy kilka minęli, zobaczył kratę metalową sięgającą od góry aż do dołu, a Joasia objaśniła go, że ta krata właśnie przegradza mieszkanie królewskie od reszty budynku.

Mieszkanie to nie odznaczało się niczym nadzwyczajnym. Takie same tam znajdowały się ściany plastrowe, tylko w komórkach mało było miodu; zapełniało je za to co innego: w jednych leżały jajeczka tylko co zniesione, w postaci małych białych niteczek, w innych widać było zwinięte w kłębek robaczki, białe także, leżące nieruchomo, jakby śpiące – i do tych zaglądały raz po raz pszczoły niosąc im pożywienie; inne jeszcze komórki pozamykane były ciemnymi wypukłymi pokrywami.

Jej Królewska Mość siedziała poważnie u góry na plastrze otoczona licznym dworem, bacznym na każde jej skinienie, a jedna mała pszczółka podawała jej trąbką pożywienie. Okazałą postawą i wzrostem królowa tak bardzo różniła się od innych pszczół, że od pierwszego rzutu oka można w niej było poznać monarchinię. Strój też okrywał ją bogatszy, odpowiedni piastowanej przez nią godności. Pierścienie brzuszka miała złocisto ubarwione a łapki delikatne, bursztynowe, ale bez koszyczków i szczoteczek, te bowiem nie były jej wcale potrzebne, jako nigdy nierobiącej wycieczek na kwiaty po słodycze. Po komnacie przechadzała się poważnie jakaś dostojna osobistość, odznaczająca się także wzrostem, dorodnością postaci i różkami na głowie większymi, niż miały wszystkie inne pszczoły. Osobistość ta spostrzegłszy wchodzącego Gucia, jakby wstydząc się swojej bezczynności, podjęła z ziemi cieniutką długą słomkę i stanęła z nią przy kracie, pełniąc niby obowiązki marszałka dworu.

– Kto jest ten jegomość? – zapytał po cichu Gucio swej przewodniczki.

– To książę Truteń, syn królowej: on i jego bracia, których jest kilkuset, dotrzymują towarzystwa Najjaśniejszej Pani. Ale cicho bądź, bo ona teraz na nas patrzy.

Jej Królewska Mość, obtarłszy pyszczek, odprawiła służebną pszczółkę majestatycznym ruchem i zeszła ku dołowi. Utopiwszy bystre spojrzenie swych pięciu ócz w Guciu, który z pewną nieśmiałością postępował ku niej, przemówiła, zwracając się do Joasi:

– Czy to jest ów człowiek pokutujący, o którym mi opowiadałaś?

– Tak jest, Najjaśniejsza Pani – odpowiedziała, i trącając Gucia, szepnęła doń – Odezwijże się! Stoisz jak niemy. Co królowa o tobie pomyśli!

Gucio zdjął czerwoną czapeczkę i obracając ją w łapce rzekł, jąkając się trochę:

– Chciałem prosić Waszą Królewską Mość o pozwolenie zwiedzenia całego ula.

– I owszem – odrzekła łaskawie – znam twoją historię, chłopcze, i wiem, że masz wrodzony wstręt do pracy.

Gucio spuścił głowę.

– Może nauczysz się ją szanować i cenić, tak jak się nauczyła twoja przyjaciółka Joasia, gdy się rozpatrzysz w urządzeniach naszego państwa. Joasiu, oprowadź gościa i pokaż wszystko, co tylko może go interesować: nasze zapasy, warsztaty, zakłady wychowawcze, a nie zapomnij przy tym poczęstować go miodem.

To powiedziawszy, Jej Królewska Mość dała znak łapką, że posłuchanie skończone i odeszła w górę ze swoim orszakiem. Joasia miała nadzieję, że się ono przeciągnie dłużej; ale upał na dworze był straszny, gorąco w ulu trudne do zniesienia, więc monarchini skinęła na swoje damy honorowe, które spuściwszy się na sam dół ula rozpostarły skrzydełka i zaczęły nimi wachlować w taki sam sposób, jak te, które Gucio widział przy wejściu. Ożywczy prąd świeżego powietrza dochodził aż do królowej.

– Jakież wrażenie zrobiła na tobie królowa matka? – spytała Joasia, gdy się nieco oddalili.

– Przyznam ci się – odrzekł z pewnym zakłopotaniem – że wszystko, co tu widzę, jest dla mnie zupełnie nowe. Jak żyję, nie widziałem nigdy żadnego króla inaczej jak na obrazku i to byli wszystko ludzie z wąsami i koronami na głowach, ale żeby owady rządziły poddanymi, to mi się wydaje tak dziwne…

– Królowa nie rządzi, tylko panuje, bo gdzie jest zgoda i miłość wzajemna, gdzie każdy obowiązki swoje spełnia, tam wszelki rząd jest zbyteczny. Pszczoły robocze nie uważają się za poddanych, tylko za dzieci, a królową otaczają wygodami, czcią i miłością jako matkę rodu.

– Dlaczego książę Truteń ma taką smutną minę?

– A, bo wie, że niedługo pójdzie na wygnanie.

– Na wygnanie? Cóż on takiego zrobił? Czy uknuł spisek na życie królowej, czy może buntował pszczoły albo wszedł w stosunki z nieprzyjaciółmi państwa?

– O nie, tylko widzisz, on nie lubi pracować; więc przez lato, gdy w ulu jest dużo miodu, pszczoły go żywią; ale gdy zima nadchodzi i w spiżarniach trzeba zaprowadzić pewne oszczędności, wtedy książę zmuszony jest opuścić państwo, w którym jest tylko próżnym ciężarem. Jeżeli się wzdraga, pszczoły go zabijają.

– Ależ to jest okropne! – zawołał ze zgrozą.

– Nie, to jest tylko sprawiedliwe, próżniak bowiem niewart żyć na świecie. On sam to czuje i ilekroć ktoś obcy wejdzie do ula, książę udaje zawsze, że coś robi.

Krew uderzyła do głowy Gucia tak gwałtownie, że myślał, iż go zaleje. „Próżniak niewart żyć na świecie…” – okrutny ten, ale sprawiedliwy wyrok wgryzał mu się w mózg i w serce. Zdawało mu się, że ściany ula zawalą się i zgniotą jego wątłą postać swoim ciężarem albo że zginie taką samą śmiercią jak książę Truteń. Był próżnym ciężarem tylko dla swoich rodziców i sam się dziwił, że Bóg pozwolił mu żyć do tej pory. Jakże ten dobry Bóg był cierpliwy, że czekał na jego poprawę dotąd; jakże dobrzy byli rodzice, że go dotąd nie wypędzili z domu!

– Co ci pokazać najprzód – pytała go przewodniczka – może komórki, w których wychowują się młode pszczółki? One są tutaj.

– Dobrze – odrzekł machinalnie, nie przestając porównywać siebie z księciem.

– Patrz – mówiła Joasia, pokazując mu cały szereg – oto są komórki, w które królowa matka przed trzema dniami poskładała jajka. Z nich wylęgają się gąsieniczki, ale nie wychodzą z komórek, bo pszczoły robocze karmią je smacznym, pożywnym mleczkiem, przyrządzonym z przetrawionego we własnych ich żołądkach pyłku kwiatowego, wody i miodu. Po ośmiu dniach gąsieniczki oprzędzają się cieniutką i jak śnieg białą tkaniną, w której wyglądają jak w koszulkach, i w poczwarki się zamieniają – a pszczoły robocze zalepiają ich komórki woskiem. Zamknięcie to trwa dwanaście dni, po czym poczwarka w pszczołę przemieniona pragnie wydostać się z zamknięcia. Ale uważaj tylko, czy słyszysz ten szmer tu obok?

– Słyszę – odpowiedział – co to jest?

– Cicho bądź i uważaj.

Gucio był posłuszny: milczał i nie spuszczał oka z komórki, z której szmer wychodził. Po chwili w komórce zrobił się otworek tak mały jak od ukłucia szpilką, a w nim ukazały się malutkie kleszczyki pracujące nad rozszerzeniem go. Z każdą chwilą otworek powiększał się, po czym wysunęły się przezeń dwie cieniutkie łapki. Następnie łapki te uchwyciły się silnie brzegów komórki, zrobiły ostatnie wysilenie i wyszła z więzienia młodziutka siwa pszczółka, cała opylona. Skrzydełka jej były zmięte, a ona sama z osłabienia zaledwie się trzymała na nogach. W tejże chwili przybiegły dwie pszczoły robocze, zaczęły ją całować, oczyszczać z pyłu, prostować skrzydełka, nakarmiły świeżym miodem i zabrały z sobą.

– To pewnie guwernantki57! Ale gdzie one ją prowadzą? – pytał Gucio.

– Do innych młodych pszczółek, jej siostrzyczek, które zajmują się łatwiejszymi pracami domowymi. Za kilka dni będą ją uczyły latać.

– A te wielkie komory owalne, kształtu jajowatego, co to jest?

– To są mateczniki: w nich pszczoły robocze troskliwe o następstwo tronu, w razie zgonu królowej lub przeniesienia się przez nią z częścią pszczół do innego państwa, przysposabiają matki. Umyślnie budują im duże komórki, aby gąsieniczki, mając więcej miejsca, lepiej się rozwinęły i uzdolniły do znoszenia jajek w wielkiej ilości. Z tego też względu królewny bywają najlepszą i najposilniejszą potrawą karmione.

– Czy pszczoły robocze nie znoszą wcale jajek?

– Nie. Chodź teraz zobaczyć nasze zapasy. Znajdują się one w górze, najbliżej dachu.

I poprowadziła go ku górze; komórki tam były dłuższe, plastry grubsze, a przejścia między nimi węższe.

– Patrz – mówiła, wskazując łapką – oto są różne gatunki miodu: ten ciemny jest wrzosowy, ten jaśniejszy gryczany, ten biały akacjowy, ten zaś zielonawy pochodzi z lip i rzepaków.

– Czy pszczoły z każdego gatunku kwiatów osobno słodycz zbierają? – zapytał Gucio.

– O nie! Zbierają z takich, jakie po kolei napotykają, ale miód nabiera tego lub owego smaku od tego, jakich więcej kwiatów bywa kwitnących w tej lub owej porze. Któregoż chciałbyś skosztować?

– Spróbuję lipowego – odrzekł po namyśle – słyszałem, że ma być najsmaczniejszy.

Joasia otworzyła jedną komórkę i Gucio zaczął wsysać trąbką wyborny gęsty miodek. Gdy zaspokoił pierwsze pragnienie, pszczółka zalepiła komórkę, a otworzyła akacjową, zachęcając go także do skosztowania. Tak kolejno próbując wszystkich gatunków miodu, zachwycał się jego przedziwnym smakiem i zapachem, dziwił się licznym odcieniom barw i czystości tego przysmaku.

– Prawda, Joasiu, że ludzie krzywdzą pszczoły, zabierając im miód nagromadzony z taką pracą i trudem?

– Ale gdzież tam! Pszczoły nigdy nie zdołałyby spożytkować dla siebie tego wszystkiego, co nagromadzą. Człowiek zabiera tylko to, co jest zbyteczne i należy mu się to słusznie za opiekę, jaką nad pszczółkami rozciąga. On buduje ule, on je czyści, on też i karmi czasem pszczoły, jeżeli miodu zabraknie, on je leczy, jeżeli chorują.

Zajęci kosztowaniem miodu i rozmową nie zauważyli, że straże pilnujące wejścia dały znak trwogi cieniutkim piszczeniem; dopiero, gdy w ulu zrobił się ruch ogromny, gdy pszczoły przelęknione zaczęły biegać, wołając: „nieprzyjaciel! nieprzyjaciel!”, spostrzegli, że jest jakieś niebezpieczeństwo.

– Co się stało? – zapytał Gucio swojej przewodniczki, cisnąc się za innymi w korytarz i widząc z daleka, że straże potroiły się u wejścia i wycelowały swoje żądła jako broń.

– To pewnie żołna – odpowiedziała Joasia – chodźmy bliżej, to zobaczymy.

Nieprzyjaciela nie było i nie mogło być w ulu; taki duży ptak nie zmieściłby się w żaden sposób przez ciasne okienko. Toteż nie kusił się nawet o to. Obrał sobie stanowisko na pomostku, a przez otwór wsunął tylko swój długi, lepki język szukający miodu.

Cały oddział pszczół zatopił żądła w tym języku, ale, o zgrozo! Język zabrał żądła razem z pszczołami, które ani się spostrzegły, jak je wciągnął do gardła, skąd się dostały do żołądka ptaka. Po chwili znowu język ukazał się w otworze.

Zniknięcie walecznych obrońców wznieciło niemały popłoch w reszcie mieszkanek ula. Nastąpił chwilowy odwrót z placu boju i wielka narada wojenna; ale zanim powzięto jakiekolwiek postanowienie, rozległ się strzał, od którego aż ściany ula się zatrzęsły. Wejście do niego zostało nagle odsłonięte i coś ciężkiego spadło na ziemię.

54.ciekawym – tu skrót od: ciekawy jestem. [przypis edytorski]
55.pewnieś (…) złamała – konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika: pewnie złamałaś. [przypis edytorski]
56.tłumno – dziś: tłumnie. [przypis edytorski]
57.guwernantka – nauczycielka i wychowawczyni domowa. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
110 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip