Kitabı oku: «Trzej muszkieterowie», sayfa 19

Yazı tipi:

– A! a!… przypominam sobie – rzekł drwiąco oficer – czego chcesz ode mnie, mój panie?

– Chcę, byś znalazł chwilkę swobodną na niewielką przechadzkę.

– Jutro z rana i to z całą przyjemnością, jeżeli żądasz.

– Nie jutro rano, lecz natychmiast, jeżeli łaska.

– Kiedy wymagasz koniecznie…

– Rozumie się, że wymagam.

– To chodźmy!… a wam, łaskawe panie – przemówił oficer – niech to wcale nie przeszkadza. Za chwilę tego pana wyprawię na tamten świat i powrócę dokończyć ostatniej strofki.

Wyszliśmy.

– Zaprowadziłem go na ulicę Payenne, w to miejsce, gdzie przed rokiem, o tej samej godzinie, powiedział mi grzeczne słówko, które ci powtórzyłem. Księżyc świecił przecudnie. Ujęliśmy za szpady i po pierwszem posunięciu lewej nogi przed prawą, położyłem go trupem.

– Do djabła!… – mruknął d’Artagnan.

– Potem – ciągnął dalej Aramis – ponieważ damy nie mogły doczekać się śpiewaka, a znaleziono go na ulicy Payenne, przebitego na wylot, domyślono się, że to ja go tak urządziłem i wynikł z tego skandal. Byłem zmuszony zrzec się sutanny na pewien czas. Athos, którego poznałem w tej epoce, i Porthos, który poza lekcjami fechtunku nauczył mnie kilku pchnięć znakomitych, skłonili mnie do postarania się o kaftan muszkieterski. Król bardzo kochał mojego ojca, zabitego podczas oblężenia Arras, udzielono mi więc łaski. Otóż pojmujesz, że teraz przyszła chwila powrotu mojego na łono Kościoła.

– A czemuż to teraz, bardziej niż wczoraj, lub jutro? Cóż ci się przytrafiło takiego dzisiaj, że ci podobne myśli ponure przychodzą do głowy?

– Rana ta, drogi d’Artagnanie, stała się dla mnie przestrogą niebios.

– Rana? ba! wszak zagoiła się już nieledwie i przekonany jestem, że dzisiaj nie ona jest sprawczynią twojego cierpienia.

– A cóżby innego być mogło?… – zapytał Aramis, czerwieniąc się.

– Ty, Aramisie, masz ranę, lecz w sercu, jest ona dotkliwsza i krwawiąca, a zadała ci ją kobieta.

W oczach Aramisa błysnęły ognie.

– A!… – odezwał się, pokrywając lekceważeniem wzruszenie – nie wspominaj mi o takich rzeczach: ja miałbym o tem myśleć! cierpieć z miłości! Vanitas vanitatum! Miałżebym, jak przypuszczasz, zawrócić sobie głowę i dla kogo? dla jakiejś tam gryzetki, pokojówki, której nadskakiwałem, stojąc na kwaterze, pfe!

– Wybacz, drogi Aramisie, lecz zdawało mi się, iż mierzyłeś wyżej.

– Wyżej, a czemże jestem, abym się miał o to kusić? biednym muszkieterem, nędznym, nieznanym i zbytecznym na świecie?

– Aramisie, Aramisie – zawołał d’Artagnan, patrząc z powątpiewaniem na przyjaciela.

– Z prochu powstałem i w proch się obracam. Życie jest pełne poniżeń i bólu – chmurząc się, mówił dalej – wszystkie nici, łączące je ze szczęściem, rwą się jedna po drugiej w ręku człowieka, a najsłabszemi są nici złote. O! drogi mój – prawił Aramis z odcieniem goryczy – wierzaj mi, ukrywaj rany, jeśli mieć je kiedykolwiek będziesz. Milczenie jest ostatnią rozkoszą nieszczęśliwych. Strzeż się, aby ktokolwiek miał wpaść na ślad twoich cierpień, ciekawi wyciągają na zewnątrz łzy nasze, jak muchy wysysają krew z ranionego łosia.

– Niestety!… drogi mój! – rzekł d’Artagnan, wzdychając głęboko – to, o czem mówisz, jest moją historją.

– Co takiego?

– Tak, kobietę kochaną, uwielbianą przeze mnie, porwano mi przemocą. Nie wiem, gdzie się znajduje, dokąd ją zabrano; może uwięziono, może już nie żyje.

– Ale masz przynajmniej tę pociechę, iż możesz powiedzieć, że nie porzuciła cię dobrowolnie. Jeśli nie daje znaku życia, zapewne dlatego jedynie, że wszelkie porozumiewanie się z tobą jest jej wzbronione, gdy tymczasem…

– Gdy tymczasem?…

– Nic – odparł Aramis – nic!

– A więc wyrzekasz się świata na zawsze; postanowienie twoje jest nieodwołalne?

– Na zawsze. Dziś jesteś mi druhem; jutro cieniem tylko będziesz dla mnie, a nawet przestaniesz istnieć zupełnie. Świat to grób, nic więcej.

– Do djabła! to, co mi prawisz, jest wcale niewesołe.

– Cóż chcesz, powołanie pociąga mnie, porywa.

D’Artagnan uśmiechnął się i milczał.

Aramis mówił dalej:

– A jednak, dopóki wiąże mnie jeszcze coś z ziemią, chciałbym pomówić o tobie, o naszych przyjaciołach.

– A ja – rzekł d’Artagnan – wolałbym pomówić o tobie, lecz widzę cię oderwanego od wszystkiego: miłość ci obrzydła; przyjaźń cieniem się stała, a świat w grób się zamienił.

– Niestety! i ty tak będziesz myślał – rzekł z westchnieniem Aramis.

– Nie mówmy więc o tem i spalmy ten list, który na pewno oznajmia ci nowe wiarołomstwo jakiejś tam gryzetki, czy pokojówki.

– Jaki list? – żywo zapytał Aramis.

– List, który przysłano dla ciebie w twojej nieobecności i oddano mi go dla ciebie.

– Od kogo?

– A!… pewnie od jakiej zrozpaczonej pokojówki lub gryzetki nieszczęsnej; może to służebna pani de Chevreuse, która musiała z panią do Tours powrócić i dla zadania szyku użyła papieru wyperfumowanego i zapieczętowała list koroną książęcą.

– Co ty wygadujesz?…

– Masz tobie! musiałem go zgubić – rzekł żartobliwie młodzieniec, udając, że szuka. – To całe szczęście, że świat jest grobem, ludzie, a rozumie się i kobiety tylko cieniem, a miłość uczuciem, które wstręt tylko budzi.

– O! d’Artagnanie, d’Artagnanie! – zawołał Aramis – zabijasz mnie!…

– A! jest, nareszcie! – wykrzyknął d’Artagnan i wyjął list z kieszeni.

Aramis skoczył, porwał, przeczytał, pochłonął go raczej; twarz mu jaśniała szczęściem.

– Piękny styl ma widocznie służebna – zauważył od niechcenia oddawca.

– Dziękuję ci, d’Artagnanie! – zawołał oszalały z radości Aramis. – Ona musiała do Tours powrócić; nie jest mi niewierną, kocha mnie niezmiennie. Chodź, niech cię uściskam, przyjacielu: szczęście mnie przygniata!

I poczęli tańczyć obydwaj wokół Świętego Chryzostoma, tratując kartki rozprawy, które pospadały na podłogę.

W tej chwili wszedł Bazin ze szpinakiem i jajecznicą.

– Wynoś się, pókiś cały – krzyknął Aramis ciskając w niego swoją okrągłą czapeczką – wracaj, skąd przyszedłeś, zabieraj te obrzydliwe jarzyny! każ podać zająca szpikowanego, kapłona tłustego, pieczeń baranią z czosnkiem i cztery butelki starego burgunda.

Bazin, nie rozumiejąc, co to ma znaczyć, tak się na pana swego zagapił, że w tem jego zdziwieniu ponurem jajecznica zsunęła mu się na szpinak, a następnie wszystko razem na podłogę.

– Nadszedł właśnie czas, abyś poświęcił istność swoją królowi królów – odezwał się d’Artagnan – jeżeli chcesz zrobić mi grzeczność: Non inutile desiderium in oblatione.

– Idź do djabła z twoją łaciną! Drogi mój d’Artagnanie, pijmy zdrowo, pijmy, co się zmieści, i opowiadaj mi, co tam słychać u naszych.

Rozdział XXVII. Żona Athosa

– Teraz pozostaje nam tylko dowiedzieć się czegoś o Athosie – odezwał się d’Artagnan do skaczącego z radości Aramisa, gdy mu opowiedział, co zaszło w stolicy od czasu ich wyjazdu, bo po sutym obiedzie zapomnieli, jeden o rozprawie, drugi o przebytych trudach.

– Czy sądzisz, że go nieszczęście jakie spotkało? – zapytał Aramis. – Athos jest rozważny, dzielny i zręcznie włada szpadą.

– Tak, i nikt tak, jak ja, nie może ocenić jego odwagi i zręczności; lecz wolę ja iść ze szpadą na lance, aniżeli na kije i obawiam się, aby Athos nie został zbity przez gawiedź. Ten motłoch wali mocno i nieprędko przestaje. Dlatego właśnie chciałbym jaknajprędzej w dalszą drogę wyruszyć.

– Ja radbym ci towarzyszyć – rzekł Aramis – chociaż nie czuję się na siłach, aby konia dosiąść. Próbowałem się biczować wczoraj dyscypliną, którą tu widzisz na ścianie, ale ból srogi przeszkodził mi w tem ćwiczeniu pobożnem.

– Bo też, mój drogi, kto widział leczyć postrzał uderzeniami rzemienia; ale ty chory byłeś, a choroba osłabia umysł; dlatego uniewinniam cię, mój drogi.

– Kiedyż myślisz odjechać?

– Jutro, skoro świt; odpocznij sobie tej nocy, a jutro, jeżeli będziesz w stanie, pojedziemy razem.

– Dobranoc więc – rzekł Aramis – bo, jakkolwiek żelazne masz siły, czujesz zapewne potrzebę spoczynku.

Nazajutrz, gdy d’Artagnan wszedł do pokoju Aramisa, zastał go, wyglądającego oknem.

– Czemuż się tak przypatrujesz? – zapytał go d’Artagnan.

– Na honor! podziwiam te trzy wspaniałe konie, które chłopcy stajenni trzymają za cugle; wszak to rozkosz królewska podróżować na takich wierzchowcach.

– Będziesz używał tej rozkoszy, drogi Aramisie; jeden z tych koni do ciebie należy.

– Co mówisz? a któryż?

– Którego sobie wybierzesz: żadnemu z nich nie daję pierwszeństwa.

– A ten czaprak bogaty na nim, czy także mój?

– Rozumie się.

– Żartujesz chyba d’Artagnanie.

– Przestałem żartować, odkąd mówisz po francusku.

– Więc to moje te strzemiona złocone, czaprak aksamitny, to siodło wykładane srebrem?

– Twoje własne, jak ten koń, który grzebie ziemię jest mój, a ten, który się wspina, do Athosa należy.

– Niech cię djabli!… wspaniałe bestyjki!…

– Rad jestem, że ci się podobały.

– Czy to od króla ten dar pochodzi?

– Pewno, że nie od kardynała; lecz co masz się głowić, od kogo pochodzą, dość, że jeden z nich należy do ciebie.

– Biorę tego, którego trzyma rudy parobek.

– Pysznie!

– Boże wielki!… – wykrzyknął Aramis – z radości nie czuję bólu; wsiadłbym na tego konia choćby z kulami za skórą. A! co za strzemiona!… Hola! Bazin, chodź tu natychmiast!

Bazin milczący i ponury stanął na progu.

– Szpadę moją do pochwy wpakować, wyprostować kapelusz, płaszcz oczyścić, nabić pistolety! – zawołał Aramis.

– Ostatnie rozporządzenie zbyteczne – przerwał mu d’Artagnan – w olstrach są pistolety nabite.

Bazin ciężko westchnął.

– Cóż tam, mości Bazinie, uspokój się – rzekł d’Artagnan – w rozmaitych warunkach zdobywa się królestwo niebieskie.

– Mój pan był już takim dobrym teologiem!… – wyszlochał Bazin – byłby został biskupem, a może kardynałem!…

– Słuchaj, biedny mój Bazinie, zastanów się troszeczkę! na co się zdało być księdzem, proszę? wojny się przez to nie unika; widzisz przecież, że kardynał ma odbyć pierwszą kampanję z szyszakiem na głowie i halabardą w ręku; pan de Nogaret de La Valette jest także kardynałem, a zapytaj lokaja jego, ile razy skubał dlań szarpie?

– Niestety! – westchnął Bazin – wiem ja, panie, o tem; wszystko na świecie przewróciło się do góry nogami.

Tak rozmawiając, wszyscy trzej zeszli na dziedziniec.

– Potrzymaj mi strzemię, Bazinie – zawołał Aramis.

I wskoczył lekko na siodło z właściwą sobie zręcznością, lecz gdy szlachetne zwierzę wspięło się kilka razy i krok zmieniło, odnowił się nieznośny ból Aramisa, muszkieter zbladł i począł się chwiać.

D’Artagnan, który to przewidywał, nie tracił go z oczu, skoczył doń, pochwycił w ramiona i zaprowadził do pokoju.

– Tak być musi, drogi Aramisie, trzeba, abyś sił nabrał, odpocznij – rzekł – sam pojadę szukać Athosa.

– Tyś człowiek ze spiżu – rzekł doń Aramis.

– Wcale nie, szczęście mi tylko sprzyja; lecz co tu będziesz robił, czekając na mnie? Spodziewam się, że nie glossy o palcach i błogosławieństwach, co?…

Aramis uśmiechnął się.

– Wiersze będę pisał – odparł.

– Zapewne wierszyki, wyperfumowane zapachem, jaki miał liścik służebnej pani de Chevreuse. Naucz Bazina prozodji, to go pocieszy. A co do konia, jeźdź na nim potroszę, to się przyzwyczaisz.

– O! nie troszcz się, zastaniesz mnie gotowego do drogi.

Rozstali się, a w dziesięć minut potem d’Artagnan, poleciwszy Bazinowi i oberżystce przyjaciela, kłusował w kierunku Amiens.

Co się tam dzieje z Athosem; może nie znajdzie go wcale?…

Pozostawił go w okolicznościach bardzo krytycznych. Athos mógł być zwyciężony.

Myśl ta czoło mu zachmurzyła; d’Artagnanowi z piersi dobywało się westchnienie, a chęć zemsty opanowywała mu serce.

Athos był najstarszym z jego przyjaciół i dlatego napozór najmniej zbliżony do niego upodobaniami i dążeniami.

Pomimo to przekładał go stanowczo nad innych.

Postawa jego szlachetna i wyróżniająca się, te błyski wielkości, tryskające od czasu do czasu z cienia, w którym ukrywał się tak chętnie, ta niezrównana łatwość w obejściu, czyniąca go towarzyszem najmilszym pod słońcem, rozum i uszczypliwa wesołość, odwaga, którą można było za ślepą poczytać, gdyby nie była wynikiem najwyższej zimnej krwi, tyle przymiotów wywoływało więcej niż szacunek, więcej niż przyjaźń ze strony d’Artagnana, budziły one w nim najwyższe uwielbienie.

Istotnie, w zestawieniu nawet z panem de Tréville, pełnym elegancji i szlachetności dworzaninem, Athos w szczęśliwszych swoich chwilach porównanie z nim korzystnie mógł wytrzymać.

Był on wzrostu średniego, lecz tak kształtny i pięknie zbudowany, że gdy nieraz szedł w zapasy z Porthosem, olbrzym ten, którego siła weszła w przysłowie pomiędzy muszkieterami, zmuszony był ugiąć się przed nim.

Głowa jego o przenikliwem wejrzeniu, nos prosty i broda, zarysowana, jak u Brutusa, posiadały wyraz wzniosły i słodki zarazem; ręce, o które nie dbał bynajmniej, wprawiały w rozpacz Aramisa, który pielęgnował swoje, posiłkując się niezliczoną ilością maści migdałowej i wonnych olejków; głos jego brzmiał przejmująco i zarazem dźwięcznie.

Przytem było w nim coś nieokreślonego, co oznaczało głęboką znajomość wyższego świata, świetną ogładę towarzyską, ta natura rodowa, która, pomimo jego wiedzy, przebijała się w każdym postępku.

Gdy chodziło o ucztę, Athos urządzał ją lepiej, niż każdy inny światowiec, rozmieszczając zaproszonych według zasad, odziedziczonych po przodkach, albo według tych, jakie zawdzięczali sami sobie.

Gdy szło o heraldykę, Athos znał wszystkie rodziny szlacheckie w królestwie, ich genealogje, związki, herby oraz ich pochodzenie. Najdrobniejsze szczegóły etykiety były mu też znane, wiedział, jakie przywileje przysługiwały wielkim właścicielom ziemskim, biegły był w sztuce łowieckiej i sokolnictwie, tak, że razu pewnego w rozmowie wielce zadziwił Ludwika XIII, który w tem był nielada mistrzem.

Jak wszyscy wielcy panowie z owej epoki, był z niego niezrównany jeździec i szermierz. Nadto takie miał wykształcenie umysłowe nawet pod względem nauk scholastycznych, że cytaty łacińskie Aramisa wywoływały uśmiech na jego ustach, gdy Porthos udawał tylko, że je rozumie. Parę też razy, ku wielkiemu zdziwieniu towarzyszów, poprawił Aramisa w języku łacińskim.

Prawość jego była niewzruszona w tym wieku, kiedy ludzie, trudniący się wojennem rzemiosłem, wchodzili w układy ze swojem sumieniem i wiarą, a ubodzy z siódmem przykazaniem boskiem.

Był to zaiste człowiek niepowszedni ten Athos.

A jednak bywało, iż ta wybrana natura, ten piękny twór boski, ten wykwit doskonałości, skłaniał się nieznacznie ku materjalizmowi, jak starcy ku zniedołężnieniu ciała i ducha.

Athos w chwilach upadku moralnego, co się przytrafiało nierzadko, zaćmiewał w sobie świetlane strony, które zapadały wtedy, jakby w ciemnościach nocnych.

Wtedy znikał półbożek, a pozostawał zaledwie człowiek. Głowa opadała mu na piersi, blask oczu przygasał, słowa trudno było z niego wydobyć, całemi godzinami wpatrywał się w butelkę i kielich, albo w Grimauda, który, przyzwyczajony spełniać rozkazy jego na migi, czytał w zamarłem spojrzeniu pana najmniejsze jego życzenie, spełniając je natychmiast.

W takich razach, choćby był w towarzystwie swoich przyjaciół, zaledwie jednem słowem i to z wysiłkiem mieszał się do ogólnej rozmowy.

Natomiast pił za czterech, a jedynym objawem tych libacyj było silniejsze ściągnięcie brwi i smutek bardziej ponury.

D’Artagnan, którego znamy z umysłu badawczego i przenikliwego, daremnie usiłował odgadnąć przyczynę takiego upadku ducha, ani nie mógł poznać okoliczności, które stan ten sprowadzały. Athos nie odbierał żadnych listów, a każdy postępek jego znany był przyjaciołom.

Trudno przypuścić, aby wino mogło sprowadzać ten smutek, bo pił wtedy właśnie, gdy chciał go przemódz; lecz to lekarstwo czyniło go jeszcze więcej ponurym.

Nie można było również przypisywać grze tych napadów czarnej melancholji, bo, przeciwnie, gdy Porthos śpiewał lub klął siarczyście zależnie od szczęścia, Athos przy wygranej lub przegranej zarówno pozostawał niewzruszony.

Widziano, jak w klubie muszkieterskim wygrał pewnego wieczora tysiąc pistolów, a przegrał następnie wszystko aż do pasa złotem haftowanego, w który stroił się na wielkie uroczystości, później nanowo się odegrał, a nawet zyskał jeszcze sto pistolów, a jednak piękne brwi jego nie drgnęły ani na chwilę, ręce nie straciły perłowej białości i nie przestał rozmawiać nader przyjemnie i spokojnie.

Melancholji jego nie można było też przypisać wpływom atmosferycznym, jak to bywa z Anglikami, gdyż smutek jego cięższy się stawał zwykle przy nadchodzącej najpiękniejszej porze roku. Czerwiec i sierpień były miesiącami najstraszniejszemi dla Athosa.

O chwilę obecną nie troszczył się wcale, wzruszał ramionami, gdy o przyszłości mówiono; zatem tajemnica jego tkwiła w przeszłości, jak to mówiono ogólnikowo d’Artagnanowi.

Ten odcień tajemnicy otaczał całą jego osobę i czynił go bardziej jeszcze zajmującym człowiekiem, bo ani jego oczy, ani usta nic nie zdradziły, nigdy, w najwyższem nawet upojeniu trunkiem, choćby go zarzucano najzręczniejszemi pytaniami.

– Tak… – rozmyślał d’Artagnan – biedny Athos może już nie żyje w tej chwili i to z mojej winy, bo ja wciągnąłem go w tę sprawę, której nawet nie znał z początku.

– A my, panie – odpowiedział Planchet – prawdopodobnie zawdzięczamy mu życie. Pamięta pan, jak krzyczał: „Uciekaj d’Artagnan, jestem schwytany!” I, wystrzeliwszy z dwóch pistoletów, jak okrutnie łomotał szpadą! Mógłby kto myśleć, że dwudziestu ludzi tam było, a raczej dwudziestu zażartych djabłów.

Słowa te zdwoiły zapał d’Artagnana, popędzał konia, który, nie potrzebując bynajmniej zachęty, unosił jeźdźca galopem.

Około jedenastej zrana pokazały się wieże Amiens; o wpół do dwunastej stanęli przed bramą przeklętej oberży.

D’Artagnan rozmyślał już nieraz nad zemstą na przewrotnym oberżyście. Wszedł do oberży w kapeluszu naciśniętym na oczy, z lewą dłonią na rękojeści szpady, a prawą śmigając w powietrzu szpicrutą.

– Poznajesz mnie pan? – odezwał się do gospodarza, podchodzącego ku niemu z powitaniem.

– Nie mam tego zaszczytu, jaśnie panie – odparł tenże, olśniony świetnemi końmi d’Artagnana.

– A! więc nie znasz mnie wcale?

– Nie, jaśnie panie.

– No, no, dwa słowa przywrócą ci pamięć. Co zrobiłeś z tym szlachetnym panem, któremu przed dwoma tygodniami miałeś tyle czelności zarzucić fałszowanie pieniędzy?

Oberżysta zbladł, bo d’Artagnan przybrał postawę jak mógł najgroźniejszą, Planchet zaś naśladował swego pana.

– O! jaśnie panie, nie wspominaj mi o tem – zawołał gospodarz płaczliwym głosem. – Boże wielki! jakże ja błąd mój okupiłem drogo. O! ja nieszczęsny!…

– Czy powiesz mi, czy nie? co się z nim stało?

– Jaśnie panie, zechciej mnie wysłuchać i zmiłuj się nade mną. Racz usiąść, jeżeli łaska!

D’Artagnan, niemy z gniewu i niepokoju, zasiadł groźny, jak sędzia. Planchet wsparł się na poręczy fotela, przybierając postawę wyniosłą.

– Rzecz tak się miała, jaśnie panie – począł oberżysta, trzęsąc się ze strachu – bo teraz poznaję pana: pan odjechałeś wtedy, gdy miałem ten nieszczęsny zatarg, ze szlachcicem, o którym mowa.

– Tak, to ja; widzisz więc, że nie możesz spodziewać się przebaczenia, jeżeli nie powiesz mi całej prawdy.

– Racz mnie wysłuchać, panie, a dowiesz się o wszystkiem.

– Słucham.

– Zostałem uprzedzony przez władze, że wytrawny fałszerz pieniędzy przybędzie do mojej oberży z kilkoma towarzyszami, a wszyscy przebrani będą za gwardzistów, albo za muszkieterów. Konie, służba, nawet osoby jaśnie panów podane mi zostały w rysopisie.

– Cóż dalej? … – rzekł d’Artagnan, domyślając się, skąd pochodził dokładny rysopis.

– Zgodnie więc z rozporządzeniem władzy, która przysłała mi posiłki w liczbie sześciu ludzi, przedsięwziąłem środki, jakie uważałem za konieczne dla zabezpieczenia się przeciw fałszerzom pieniędzy.

– Jeszcze?… – krzyknął d’Artagnan, któremu słowo fałszerz strasznie słuch drażniło.

– Wybacz, jaśnie panie, że wymawiam to brzydkie słowo, lecz ono właśnie służy mi za usprawiedliwienie. Władza napędziła mi strachu, a wiadomo, że mizerny oberżysta dbać winien o jej względy.

– Czy dowiem się już raz, czy nie, gdzie jest ten szlachcic, co się z nim stało? umarł? czy żyje?

– Cierpliwości, jaśnie panie, zaraz skończę. Stała się więc rzecz panu wiadoma – dodał obłudnie gospodarz, co nie uszło uwagi d’Artagnana i zdawało się usprawiedliwiać podejrzenie. – Przyjaciel pana bronił się rozpaczliwie. Pachołek jego, który nieszczęściem nieprzewidzianem zaczepił wysłańców władzy, bo to oni przebrani byli za chłopców stajennych…

– A! łajdaki!… – krzyknął d’Artagnan, zmówiliście się wszyscy, dziwna rzecz, żem dotąd nie wytępił was co do nogi.

– Nie, jaśnie panie, zmowy nie było żadnej między nami, jak się pan wkrótce przekona. Przyjaciel pański (przepraszam, iż nie tytułuję go czcigodnym imieniem, jakie nosi, lecz jest mi ono nieznane), przyjaciel pański, uczyniwszy niezdolnymi do walki dwóch ludzi dwoma strzałami pistoletu, począł się cofać, broniąc się szpadą, którą okaleczył jeszcze jednego z moich ludzi, a mnie płazem ogłuszył.

– Ty kacie przeklęty, skończysz już raz? – krzyknął d’Artagnan – gdzież Athos, co się z Athosem stało?…

– Cofając się, jak rzekłem jaśnie panu, trafił na schody do piwnicy, gdzie drzwi były otwarte, porwał klucz z zamku i zatarasował się z wewnątrz. Ponieważ stamtąd niema innego wyjścia, pozostawiono go w spokoju.

– Tak, nie szło im o zabicie, uwięzić go tylko chciano.

– Boże sprawiedliwy! uwięzić, jaśnie panie? ależ on sam się uwięził, przysięgam. Najpierw spisał się nielada, jednego zabił na miejscu, a dwóch ciężko poranił. Trupa i rannych zabrali ich towarzysze. Odtąd oczy moje ich nie widziały, ani uszy o nich nie słyszały. Ja sam, skoro odzyskałem zmysły, poszedłem do gubernatora i opowiedziałem mu wszystko, pytając, co z więźniem mam począć. Gubernator wyglądał, jakby spadł z księżyca; powiedział mi, że pierwszy raz o tem słyszy, że dane mi rozkazy nie wyszły od niego i że gdybym się poważył wspomnieć o tem komu, że starcie to z jego wiedzą nastąpiło, każe mnie poprostu powiesić. Pomyliłem się widocznie, uwięziłem niewinnego, a winowajca umknął szczęśliwie.

– Ale cóż Athos? – zakrzyczał znowu d’Artagnan, którego zniecierpliwienie potęgowało zaniedbanie sprawy tej przez władzę – co się stało z Athosem?

– Ponieważ pilno mi było oczyścić się z winy przed więźniem – ciągnął dalej oberżysta – wybrałem się do piwnicy, aby go uwolnić. A! panie, to chyba nie człowiek, to djabeł wcielony. Gdym zoproponował, że go wypuszczę na wolność, oświadczył, iż widzi w tem zastawione sidła i że zanim wyjdzie musi postawić swe warunki. Odpowiedziałem mu z pokorą, nie mogłem bowiem ukrywać przed sobą, że wdałem się w nietęgą sprawę, podnosząc rękę na muszkietera Jego Królewskiej Mości, powiedziałem mu więc, że poddaję się warunkom w zupełności.

– Najpierw – rzekł on – żądam, aby powrócono mi pachołka mojego w pełnem uzbrojeniu. Rozkaz ten spełniliśmy z pośpiechem, bo, pojmuje pan, gotowi byliśmy na wszelkie rozkazy pańskiego przyjaciela. Pan Grimaud (ten powiedział nam swoje nazwisko, chociaż mówi tak mało), pan Grimaud wpuszczony został do piwnicy, choć mocno był ranny, i znowu zatarasowali drzwi, wyprawiając nas z rozkazem, ażebyśmy siedzieli w sklepie.

– Lecz gdzież jest Athos nareszcie?…

– W piwnicy, proszę pana.

– Jakto, nieszczęsny, dotąd jeszcze w piwnicy go trzymasz?

– Wielki Boże! nie, panie! My mielibyśmy go trzymać! Pan nie wie, co on tam narobił? O! gdyby pan mógł wywabić go stamtąd, byłbym mu wdzięczny dozgonnie i czcił, jak swego patrona.

– Więc ja go zastanę w piwnicy?…

– Rozumie się, proszę pana, uparł się i nie wychodzi. Codziennie podają mu przez okienko na widłach chleb i mięso na żądanie: ale, niestety! on czego innego spożywa więcej. Pewnego razu spróbowałem tam wejść z dwoma chłopcami moimi, lecz uniósł się wściekłością okrutną. Posłyszałem odgłos pistoletów nabijanych i muszkietu, który ładował jego służący. A na zapytanie nasze, jakie mają zamiary, pan odpowiedział, że we dwóch ze swoim służącym rozporządzają czterdziestoma strzałami, i że wypalą je do ostatniego, zanim dozwolą, aby czyjabądź noga postała w piwnicy. Wtedy, panie, zaniosłem skargę do gubernatora, a ten odpowiedział, że dobrze mi tak i że będę miał na drugi raz naukę, jak to niebezpiecznie ubliżać wielkim panom, którzy raczą u mnie popasać.

– W ten sposób od tego czasu?… – przerwał d’Artagnan, dusząc się od śmiechu z płaczliwej miny gospodarza.

– W ten sposób od tego czasu, panie, pędzimy najsmutniejsze życie pod słońcem. Bo trzeba panu wiedzieć, iż wszystkie nasze zapasy są w piwnicy; jest tam wino w butelkach i w beczkach, oliwa, korzenie, słonina i salcesony, a ponieważ wstęp jest nam wzbroniony, zmuszeni jesteśmy odmawiać podróżnym naszym napitku i jedzenia, i w ten sposób zajazd nasz z każdym dniem chyli się do upadku. Tydzień jeszcze z tym dobrodziejem w piwnicy, a przepadniemy z kretesem.

– I dobrze ci tak, hultaju!… Łatwo ci było poznać, że jesteśmy ludźmi znakomitymi, a nie żadnymi fałszerzami, nieprawdaż?

– Tak, panie, to prawda – rzekł oberżysta. – O! o!… słyszy pan?… znowu wpada w wściekłość!…

– Musiano go zaniepokoić – zauważył d’Artagnan.

– Ależ nie mogło być inaczej! – wykrzyknął oberżysta – przybyło do nas właśnie dwóch panów angielskich.

– Cóż stąd?…

– Anglicy lubią dobre wino, jak panu wiadomo; ci zażądali najlepszego. Żona moja pewnie zaniosła prośbę do pana Athosa o pozwolenie wejścia do piwnicy dla zadośćuczynienia żądaniu tych panów, a on, jak zwykle, odmówił. A!… na miłosierdzie boskie!… słyszy pan, jaka wrzawa!

D’Artagnan usłyszał istotnie straszny rumor od strony piwnicy.

Powstał i poprzedzany przez gospodarza, załamującego ręce i, mając za sobą Plancheta z odwiedzionym kurkiem u muszkietu, podszedł do miejsca, gdzie rozgrywała się scena.

Dwaj Anglicy byli w rozpaczy, kawał drogi zrobili i umierali z głodu i pragnienia.

– Ależ to tyranja oczywista!… – mówili płynnie po francusku, z lekkim tylko odcieniem cudzoziemskim – ażeby ten skończony warjat nie dał porządnym ludziom wina skosztować. Nuże, wyważmy drzwi, a jak się wścieknie, ha!… w łeb mu palniemy!

– Zwolna, panowie, zwolna!… – odezwał się d’Artagnan, wyjmując pistolety z za pasa – na to ja nie pozwolę.

– Dobrze, dobrze – odezwał się z poza drzwi spokojny głos Athosa – niech mi się tu pokażą ci zjadacze niewiniątek, zobaczymy, co z tego będzie.

Anglicy, jakkolwiek nie wyglądali na tchórzów, spojrzeli po sobie z wahaniem, jakby w piwnicy tej siedział ludożerca zgłodniały, bohater – olbrzym z bajek ludowych, do którego pieczary nikt przystąpić nie mógł bezkarnie.

Nastąpiła chwila milczenia; nareszcie wstyd im się było cofać i większy z nich junak zszedł kilka stopni na dół i tak silnie kopnął nogą we drzwi, że ustąpiłby nawet mur.

– Planchet – krzyknął d’Artagnan, odwodząc kurki u pistoletów – ja biorę na siebie tego u góry, a ty weź tego na dole. Chcecie bitwy, panowie! niech będzie bitwa!…

– Boże mój!… – zawołał Athos głosem basowym słyszę d’Artagnana, jak mi się zdaje.

– Nie mylisz się – odrzekł d’Artagnan, podnosząc głos – ja sam, drogi kolego.

– Pysznie! – rzekł Athos – zabierzemy się do tych wywalaczy drzwi.

Anglicy pochwycili szpady, lecz we dwa ognie byli wzięci.

Zawahali się jeszcze; jednakże, jak poprzednio, duma zwyciężyła i pod powtórnem kopnięciem drzwi rozpękły się na dwoje.

– Usuń się d’Artagnanie, usuń się – wołał Athos? usuń się, bo strzelę!…

– Panowie! – odezwał się d’Artagnan, którego nigdy nie odstępowała rozwaga – panowie! zastanówcie się!… Cierpliwości, Athosie! W złą sprawę wdajecie się, panowie, możecie się zasypać. Ja z moim pachołkiem damy do was trzy strzały, z piwnicy dostaniecie tyleż, a jeszcze pozostają nam szpady, któremi ja i mój przyjaciel władamy niezgorzej. Mnie przypada załatwienie wspólnej naszej sprawy. Słowem mojem wam ręczę, że niedługo będziecie mieli czem ugasić pragnienie.

– Jeżeli się co znajdzie – mruknął drwiąco Athos.

Oberżyście zimny pot wystąpił na plecy.

– Jakto, jeżeli się co znajdzie?… – wyszeptał.

– Co u djabła! przecież coś być jeszcze musi – odparł d’Artagnan – uspokój się, we dwóch nie wypili chyba całej piwnicy. Szpady do pochwy, panowie!…

– A pan pistolety za pas!…

– Najchętniej.

I d’Artagnan dał przykład. Zwrócił się następnie do Plancheta z rozkazem opuszczenia kurka u muszkietu.

Dali się przekonać Anglicy i, mrucząc, schowali szpady. Opowiedziano im historję uwięzienia Athosa. A ponieważ pochodzili z dobrej szlachty, całą winę zrzucili na oberżystę.

– A teraz, panowie – zakończył d’Artagnan – wracajcie do siebie, a ja zaręczam, że za dziesięć minut przyniosą wam, czego dusza zapragnie.

Anglicy skłonili się i wyszli.

– No, mój drogi Athosie, otwórz mi, proszę, skoro sam pozostałem.

– Zaraz, zaraz, natychmiast!… – odparł Athos.

Wtedy rozległ się odgłos odrzucanych kolejno klepek, bali, które upadały z jękiem; była to barykada Athosa, którą oblężony własnoręcznie niweczył.

Po chwili, drzwi wypadły i ukazała się blada twarz Athosa, który szybkim rzutem oka zbadał otoczenie.

D’Artagnan rzucił mu się w objęcia i ściskał serdecznie; nakoniec miał go wyciągnąć z tej jamy wilgotnej.

Wtedy dopiero spostrzegł, że Athos chwieje się na nogach.

– Ranny jesteś?… – zapytał.

– Ja? uchowaj Boże!… pijany jestem, jak bela, nic więcej, a niema człowieka pod słońcem, któryby na to usilniej pracował. Jak Bóg żywy! gospodarzu mój! wypiłem na siebie samego sto pięćdziesiąt butelek chyba.

– Litości!… jeżeli choć połowę tego wypił pachołek, jestem zrujnowany.

– Grimaud jest sługą dobrego domu i nie poważyłby się przejmować moich zwyczajów. Pił prosto z beczki; patrz, zdaje mi się, że zapomniał wsadzić szpontu? Słyszycie? leje się!…

D’Artagnan parsknął śmiechem, który dreszcze oberżysty zamienił w gorączkę.

Jednocześnie Grimaud wyłonił się z cienia, po za plecami pana swego, z muszkietem na ramieniu, głowa mu się trzęsła, wyglądał, jak pijany satyr z obrazu Rubensa.

Polany był z przodu i z tyłu tłustym płynem, w którym gospodarz poznał najlepszą swoją oliwę.

Pochód przeciągnął przez główną salę i rozgospodarował się w najlepszym z całej oberży pokoju, zajętym przez d’Artagnana na mocy pierwszeństwa.

Tymczasem oberżysta z żoną wpadli z lampkami w rękach do piwnicy, nieprzystępnej im od tak dawna, a widok przerażający przedstawił się ich oczom.

Po za fortyfikacją, w której Athos uczynił wyłom, aby się przedostać, złożoną z klepek, desek i próżnych antałków, nagromadzonych według wszelkich zasad strategji, tarzały się po ziemi w kałużach oliwy i wina poogryzane kości od szynek, stos potłuczonych butelek zalegał kąt lewy piwnicy, a beczka, której kran pozostał otwarty, traciła tym otworem ostatnie krople krwi.

Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
730 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin PDF
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3,8, 4 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre