Kitabı oku: «Lecz imieniem Twoim…», sayfa 2
Wracając do tematu, chodzi mi nie o społecznym, lecz o prywatnym życiu księcia Ilyi. Panie Stasiu, Pan chyba słyszał opowieści o manierach i zwyczajach z połowy ubiegłego wieku, o czasach Zygmunta Starego?
Komisarz od pomiarów uśmiechnął się.
– W czasach mojej młodości byłoby dziwnym nie słuchać tych bajek o Barbarze Radziwiłłównie…
Pan Sławomir zmarszczył lekko brwi.
– Panie Stanisławie, poprosiłbym Pana nie tylko nie powtarzać tych bajek przy tym stole – ale nawet żeby żadnej sugestii o tym nie było przy naszej rozmowie. Honor damy nie jest pustym dźwiękiem, a dla szlachty tym bardziej.
– W porządku, Panie Sławomirze, oczywiście… Proszę mi wybaczyć moją lekkomyślność.
– Dziękuję, Panie Stasiu, jestem starym człowiekiem i cieszę się, że Pan zrozumiał moje słabości… Więc książę Ilya, będąc związany obietnicą swojego ojca, by poslubił Annę Elżbietę Radziwiłł – starsi w rodzinie wcześniej się dogadali o przyszłości swoich dzieci, w tych czasach takie coś było rzeczą powszechną – postanowił sprzeciwić się woli Konstantego Iwanowicza. On zdecydowanie odmówił Annie – nie wiem, jakie koty darli ze sobą… Na próżno Wielki hetman Litewski Jerzy Radziwiłł ofiarował mu swoją drugą córkę, Barbarę – książę Ilya był nieugięty. Co temu było winne, złe plotki, oszczerstwa, magia, czy co najwięcej kaprys bogatego potomka magnackiego – Bóg wie… W każdym bądź razie Zygmunt Stary w swoim przywileju pozwolił księciu Ilyi nie podążać za wolą ojca w sprawie małżeńskiej – i to właśnie rozwiązało spór między dwoma rodzinami magnackimi. Książę Ilya otrzymał swobodę wyboru narzeczonej – którą w niedługim czasie wykorzystał… A raczej, tylko myślał, że otrzymał swobodę. Czasami pionek na szachownicy jest pewny, że sam wybiera los ofiary obcej królowej….
Było to w tysiąc pięćset trzydziestym szóstym… nie, w trzydziestym siódmym roku. W Krakowie, na balu królewskim, książę Ilya poznał córkę koronnego podskarbiego Andrzeja Koscieleckiego Beatę, dziewczynę w wieku dwudziestu dwóch lat, serdeczną współtowarzyszkę królowej Bony Sforzy. Beata całe swoje życie spędziła wsród intryg krolewskiego dworu, więc szybko zawróciła głowę młodego księcia. Sześć miesięcy później Ilya ogłosił zaręczyny z młodą Kościelecką – i jak szeptano w każdym zakątku na Wawelu, córką Zygmunta Starego i Katarzyny Telniczanki, którą król Polski wydał za Pana Kościeleckiego…
Komisarz skinął głową.
– Tak, słyszałem tę historię, czasy te wyróżniały się wyjątkową frywolnością manier.
– Eee tam, Panie Stasiu, gdyby to była tylko kwestia frywolności… Jak umarła Barbara Radziwiłłówna, oczywiście, że słyszał Pan?
– Tą historię z jabłkiem? Wielu ludzi uważa za sprytną fikcję…
Szlachcic wzruszył ramionami.
– Też sądziłbym, że to jest nic więcej niż straszna bajka – gdyby był młodszy… A kiedy masz pięćdziesiąt pięć lat, zdajesz sobie sprawę, że ludzka bezduszność i podłość nie ma granic. Barbara, nich ziemia będzie jej lekką, bardzo możliwe, że nie była przykładem moralności, a opowieści o jej romansach miłosnych prawdopodobnie miały jakąś podstawę – ale Zygmunt August poślubił je z własnej woli, więc wiedział, co robił. Tym małżeństwem jednak król wrzucił pasmo płonącej słomy do gniazda szerszeni – oburzenie polskiej szlachty nie znało granic! Litwinka Barbara Radziwiłłówna Królową Polski – to było zarówno jak dla magnactwa koronnego, tak i dla królowej matki jak ostrze noża przy gardle. A śmierć nieszczęsnej Litwinki była spotkana z cichą radością na Wawelu… Przecież wie Pan, z jakiej rodziny pochodziła Bona Sforza?
– Tak, Panie Sławomirze, Bona jest dziedziczką rodzin Medici, Sforza i Borgia.
Szlachcic pokiwał głową z satysfakcją.
– Borgia. Najbardziej znani truciciele w całych Włoszech, którzy puścili na tamten świat gro ludu. Nie byłem obecny przy tej akcji, ale jestem gotów dać rękę do odcięcia – tak to właśnie było. Bona Sforza posmarowała jedną stronę ostrza noża trucizną, przecięła nim jabłko oraz tą część owoca, którą dotknęła połowa ostrza z trucizną, dała Barbarze Radziwiłłównie. Ta przyjęła poczęstunek, a miesiąc później umarła w strasznych męczarniach… Borgia bardzo dobrze znała się na truciznach!
Komisarz od pomiarów z powątpiewaniem pokręcił głową.
– A czy Pan sądzi, że Beata Kościelecka czerpała umiejętności sztuki trucia od Bony Sforzy?
– Nie mam wątpliwości! Zło zawsze usiłuje się uchwycić jak najwięcej – miasta, wioski, ludzkie dusze… Bez tego gaśnie ono i znika!
– Więc śmierć Ilyi Ostrogskiego…
– Więc śmierć najstarszego syna księcia Konstantego jest dziełem rąk ludzkich, lecz nie jest sprawą Pana Boga!
Pan Stanisław wzruszył ramionami.
– To nie do wiary, że to… Nie bardzo się znam na historii starożytnej, ale myślę, że już sto lat temu lekarze byli na tyle uzdolnieni, aby diagnozować zatrucie…
– Tak – gdyby było dozwolono im obejrzeć ciało. Ale książę Ilya, potłuczony upadkiem z konia podczas turnieju w trzeci dzień uroczystości weselnych, był przez siedem miesięcy pod nadzorem lekarza rodzinnego Ostrogskich i nikt więcej z synów Hipokratesa nie mógł go odwiedzić. Początkowo ból pleców, przeszywające kłucie w boku i codzienne poranne dolegliwości z mdłościami i wymiotami nie przeszkadzały mu zbytnio, małżonkowie nawet wyjeżdżali na polowanie, gdyż wiadomo, że książe Ilya w Puszczy Krzemienieckiej gonił niedźwiedzia, ale i obowiązki małżeńskie młody mąż spełniał regularnie. Lecz w lipcu tysiąc pięćset trzydziestego dziewiątego roku nie mógł już podnieść się z łóżka. Wszystkie wysiłki lekarza rodzinnego i młodej małżonki były bezskuteczne. Co wieczór Beata osobiście nakładała na ciało księcia cudowny balsam i podawała do picia mu eliksir z ziół leczniczych, wysyłanych do niej z Krakowa i Drezna – ale młody książę każdego dnia stawał się coraz słabszy. W końcu zmarł dwudziestego sierpnia, pięć dni przed tym podpisawszy testament, zgodnie z którym cała jego własność – niezliczona, powiem Panu, należała do niego prawie połowa Wołynia – została przydzielona im… nienarodzonemu dziecku. Beata była wtedy w ciąży i niedługo czekała na poród…
Pan Stanisław przytaknął skinieniem głowy.
– Tak, słyszałem o tym, urodziła córkę, Elżbietę, na Wołyniu wołali ją Halszką. Biedna dziewczynka, to bogactwo nie przyniosło jej szczęścia, jak mówiono w naszym domu, straciła rozum i umarła, opuszczona przez wszystkich, samotna, bezdzietna…
Szlachcic uśmiechnął się pod wąsem.
– A tutaj, Panie Stasiu, pozwól Pana poprawić. Od tego momentu, przepraszam, właśnie zaczyna się ta historia, którą stara niańka z Husiatynia mi powiedziała…
– Ale spotkał ją Pan w listopadzie tysiąc pięćset osiemdziesiątego czwartego roku, jak dobrze pamiętam Pana opowieść?
– Zgadza się, Panie Stanisławie.
– A małżonka księcia Ilyi porodziła dziecko…
– Dziewiętnastego listopada tysiąc pięćset trzydziestego dziewiątego roku. Panie Stasiu, czy Pan ma wątpliwości, że szwankująca na rozumie staruszka z Husiatynia, mogła pamiętać wydarzenia sprzed czterdziestu pięciu lat?
Komisarz opuścił oczy zawstydzony.
– Nie to, żebym wątpił, ale to wszystko brzmi jakoś… jak bajka…
Szlachcic uśmiechnął się.
– Cóż, przedstawiam Panu bajkę, ale czy Pan w nią będzie wierzył lub nie – to Pana sprawa…
Komisarz od pomiarów skinął głową.
– Zgadzam się z Panem, Panie Sławomirze. Więc co powiedziała Panu ta stara kobieta z Husiatynia?
Szlachcic nieśpiesznie pokroił półgęska, zjadł go ze smakiem, popił dobrym łykiem zbitnia – a dopiero potem, zwracając się do swojego rozmówcy, odpowiedział:
– Ta stara kobieta, jak ona mi powiedziała w podziemiu domu podstarosty husiatyńskiego, nazywała się Janina Lisowska, urodziła się w rodzinie Andrzeja Lisowskiego, szlachcica herbu Jeż, który poległ przy szturmie Marienwerdera w wojnie pruskiej; matka oddała swoją córkę do służby w rodzinie Ostrogskich, więc do narodzin Elżbiety mieszkała ona w pokojach księcia Konstantego Iwanowicza w Turowie, służąc wdową księżnej. Kiedy w rodzinie najstarszego syna księcia, która właśnie poniósła ciężką stratę, pojawiło się dziecko, dziewczynka – Janinę przeprowadzili do Ostroga, i ona została opiekunką małej Elżbiety, ponieważ jej matka nie mogła właściwie zadbać o niemowlę – wszystkie siły Beaty były ukierunkowane na rozprawę z opiekunem brata jej zmarłego męża. W roku śmierci Ilyi jego brat Bazyli skonczył dopiero trzynaście lat, więc Beata miała szansę zostać spadkobierczynią majątku całej rodziny – zwłaszcza, że owdowiała księżna sama nie zawracała sobie głowy sprawami doczesnymi. Ale książę Jerzy Symeonowicz, brat wdowej księżnej, który został opiekunem Bazylego, nie tylko zdołał powstrzymać ingerencję Beaty do Wołyńskich posiadłości rodziny Ostrogskich, ale także postanowił poważnie zbadać tajemniczą śmierć Ilyi Konstantynowicza. Dlatego Beata całą swoją siłę wykorzystywała na konfrontację z rodziną szwagra… – Po tych słowach Pan Sławomir uśmiechnął się smutno.
– Więc ta Janina była małej Halszce zamiast matki? – spytał Pan Stanisław.
– I nawet więcej. Wie Pan, czasami dzieci nie mogą powiedzieć matce wszystkiego, o czym myślą – natomiast niani może, niania zawsze więcej wie o dziecku niż własnf matka… Więc Janina została dla małej Elżbiety i matką, i nianią, i starszą siostrą – wszystkim naraz…
Jak już mówiłem, Elżbieta od urodzenia nabyła prawo do posiadania niezliczonych bogactw – zgodnie z wolą Ilyi, cała jego własność, którą najstarszy syn Wielkiego Hetmana Litewskiego odziedziczył od swego ojca: połowa Księstwa Ostrogskiego z Dubnem, Ostrogiem, Czudnowem, Połonnym, Kropiłowem, Lubartowem, Dermaniem, Meżyriczem, Litowiżem, do tego jeszcze trzy i pół dziesiątka miast i zamków z sześciuset czterdziestoma trzema miasteczkami i wioskami, gospodarstwami, zaściankami i osadami – razem ponad sześćdziesiąt tysięcy chłopów pańszczyźnianych. Miała także prawo do otrzymywania cła na wywóz zboża i lasów, polowań w Puszczy Krzemienieckiej, myta od kupców handlujących z Krymem… Elżbieta – a raczej jej matka – otrzymywała dochody z zamków, ziem uprawnych, łąk, pastwisk, ogrodów, gruntów ornych, lasów, gajów, pasiek, goscińców, fabryk, targów, myta, przewozu, mostów, jezior, stawów, rzek, lowów ryb, młynów, stad bydła domowego i z roboty niewolników i niewolnic. Rocznie to wszystko przynosiło w tamte czasy co najmniej sto pięćdziesiąt tysięcy kop litewskich groszy!
Komisarz westchnął ciężko.
– Skarbiec obecnie nie może nawet marzyć o takich dochodach…
Pan Sławomir rozłożył ręce.
– Panie Stasiu, ale nie można nawet porównywać – dochody z majątku Wielkiego księcia, czy Korony a ordynację Ostrogską! Książę Janusz, wnuk Jego Mości Konstantego Iwanowicza, piętnaście lat temu, wydobył w Sejmie przywileja odnośnie dalszej niepodzielnością ziem Ostrogskich – więc po wszystkich podziałach i konfiskacjach ten majorat, jak teraz to się nazywa po niemiecku, nadal składa się z trzech tuzinów miast i zamków oraz sześciuset wiosek i zaściankow! A w czasach Jego Mości księcia Bazylego, gdy był władcą prawie całego Wołynia i Podola – roczny dochód domu Ostrogskich wynosił sześćset tysięcy kop litewskich groszy! Bogactwo tej rodziny było niezliczone…
– Ale, jak pamiętam, Beata również domagała się tego majątku? Choć według woli świętej pamieci księcia Ilyi nic nie dostała? – zapytał komisarz.
Pan Sławomir skinął głową.
– Oczywiście! Dlaczego niby najpierw zawróciła głowę najstarszemu synowi Wielkiego hetmana, a potem doprowadziła go do śmierci? Ale, ku jej nieszczęściu, okazała się zbyt chciwa – żądajac nie tylko całej spuścizny swojego zmarłego małżonka, ale także ziemi owdowiałej księżnej i księcia Bazylego. Tym samym rozpętała waśń i przyniosła do własnej rodziny nasiona wzajemnej nienawiści… Małostkowy i chciwy drapieżnik, pozbawiony inteligencji, nie znający honoru i godności – oto kim była ta Beata Kościelecka, i to nie tylko opinia Janiny Lisowskiej, ale wszystkich tych ludzi, którzy znali wdowę księcia Ilyi. Chciwość zniszczyła ją, zarówno jak i jej dom, wieczny odpoczynek racz dać Boże jej nieszczęśliwej duszy…
Pan Stanisław westchnął.
– Stara, jak świat historia… Ale co z Halszką? Obiecał Pan ujawnić tajemnicę, związaną z jej losem?
– Jak obiecałem – zrobię to. A raczej opowiem Panu, co Janina Lisowska powiedziała mi w listopadzie tysiąc pięćset osiemdziesiątego czwartego roku w Husiatyniu.
Tak więc, mała Elżbieta dorastała, nie widząc łaski rodzicielskiej – ojciec, jak powiedziałem, oddał duszę Bogu trzy miesiące przed jej narodzinami, matka z całą swoją istotą walczyła się z młodszą gałęzią Ostrogskich, prawie zapominając o swojej córce – dopóki w roku tysiąc pięćset czterdziestym drugim Wielki Książe nadaną mu władzą nie zakazał waśni Ostrogskich, skarg i oszczerstw, które bardzo zniesmaczyły jego, tak również Wielkiego podskarbiego Litewskiego, który musiał te swary łagodzić. Komisja, wysłana przez Zygmunta Starego do Wołynia, podzieliła spuściznę Jego Mości księcia Ilyi w sposób następny: przypisała Ostróg i okoliczne wioski wdowie, natomiast Połonne, Czudnów, Meżyricz, Litowiż oraz Kropiłów wraz z okolicznymi zamkami, miasteczkami, wioskami, osadami i gospodarstwami – dla córki. Jednak biorąc pod uwagę nieletność Halszki, Beata przejęła wodze rządzenia całością spuścizny – zaniechawszy jednak spór z opiekunem księcia Bazylego o ziemie poza Prypiecią oraz Wołoczyskę z małymi miasteczkami… Wydawało się, że wszystko się poukładało, Beata otrzymała dochody, o których marzyła w latach panieńskich – ale niestety zamiast tego, żeby się zająć wychowaniem córki, pogrążyła się do próżniactwa, snobizmu i pozerstwa oraz rywalizacji w megalomanii przy dworze Krakowskim, odwiedzając Ostróg tylko na krótki czas… Natomiast wujek Elżbiety, młody książę Bazyli, coraz częściej zaczął odwiedzać zamek ojca – i za każdym razem jego wizyty stawały się dłuższe… Córka Ilii ujrzała w wuju ojca – którego ona, niestety, nigdy nie poznala za życie.
Kiedy młoda Elżbieta skonczyła dwanaście lat, Sejm w Wilnie, na specjalnie zwołanym posiedzeniu, przyjął rezolucję w sprawie losu młodej księżniczki Ostrogskiej. Nie mogła wyjść za mąż bez zgody opiekunów – to byli jej wuj książę Bazyli Ostrogski, król Zygmunt August oraz stary książę Sanguszko, starosta Winnicki i Bracławski, marszałek ziemi Wołyńskiej. Książę Bazyli był mocno zaprzyjaźniony ze synem starego Sanguszki, Dymitrem. Młody Sanguszko, będąc starostą Żytomierskim, a od roku tysiąc pięćset pięćdziesiątego drugiego Kaniowskim i Czerkaskim, choć był młody, ale w pełni się pojadł gorzkiego chleba wojny, ponieważ co roku musiał odpierać najazdy tatarskie…
Komisarz od pomiarów nagle się ożywił.
– Tak, pamiętam! To jest ten Sanguszko, który chwycił księżniczkę Połubińską i trzymał ją w niewoli, zamierzając poślubić ją wbrew woli jej krewnych, a następnie zabrał młodą księżniczkę Ostrogska do Bohemii, gdzie zginął?
– Tak, to on, Panie Stasiu, przepraszam… A Pan dobrze się zna na historii ubiegłego wieku!
Pan Stanisław westchnął.
– Złote czasy, Panie Sławomirze, złote czasy…
– Pozwolę sobie nie zgodzić się z Panem, Panie Stanisławie. Tak, nie było wielkich wojen, podobnych do Iinflańskiej, a Korona i Księstwo żyły spokojniejsze i dostatniejsze – ale nawet wtedy zdarzały się tragedie…
Komisarz skinął głową.
– Tak, historia księcia Dymitra Sanguszki jest prawdziwą tragedią greckiego układu…
Pan Sławomir tylko machnął ręką.
– Eee tam, Panie Stasiu, w porównaniu do naszej historii – co tam Ajschylos, Sofokles oraz Eurypides! – Po chwili zastanowienia kontynuował: – A więc o młodym Sanguszce. Po raz pierwszy przybył do Ostrogu w roku tysiąc pięćset pięćdziesiątym trzecim, tuż przed świętem Trzech Króli – a za nim, mimo młodego wieku, rozciągał się ołbrzymi tren rozmaitych plotek i kłamstw. Które nie zawsze były kłamstwami…
Komisarz pokręcił głową.
– Ale księżniczkę Marynę Połubińską zabrał na siłę, zabrał wprost z ojcowskiego domu?
– Zabrał, tak. Desperat, co tu zrobisz! Ale trzeba mieć wobec niego pobłażliwość, dziadek księżniczki, książe Bazyli Andrejewicz, starosta Mścisławski, przed śmiercią obiecał młodemu Sanguszce rękę swojej wnuczki – a Dymitr Fiodorowicz chciał tylko uniknąć kolizji losu…
– Ale dlaczego wtedy nie poślubił księżniczki Maryny? Połubińscy są Gediminowiczami, rodziną szlachecka, pochodzącej od Olgerdowiczów…
Pan Sławomir ironicznie spojrzał na swojego rozmówcę i odpowiedział:
– A księżniczce Marynie w tym roku drogę przekroczyła Anna Jagellonka…
Komisarz ze zdumienia aż wstał.
– Jak to?
– A tak. – Zadowolony z efektu, stary szlachcic uśmiechnął się spod wąsów. – Młody Sanguszko nie tylko miał zdesperowaną głowę i talent wojownika, jakich mało na Litwie – z wygłądu był taki przystojny, jak anioł… To według Janiny Lisowskiej, która zobaczyła go po raz pierwszy podczas święta Trzech Kroli w zimie tysiąc pięćset pięćdziesiątego trzeciego roku. A o serdecznej więzi młodego Sanguszki i siostry Jego Łaskawości króla Zygmunta Augusta opowiedziała pokojówka jego matki, Anny Iwanowny, która również gościła w Ostrogu.
– Coraz ciekawsza jest historia, Panie Sławomirze, Po prostu nowela Boccacco!
– Raczej sonet Petrarki – przecież między młodym Sanguszką a królewną Anną ledwo zaczęła się rozwijać duszewna skłonność, którą od samego początku stłumiła królowa-matka. Poza tym córka Zygmunta Starego była o siedem lat starsza od księcia Dymitra…
– Nie tylko nie słyszałem o tym, ale nawet nie myślałem, że to możliwe!
– Phi, Panie Stasiu, jak pisał Szekspir, "jest wiele rzeczy w świecie, bracie Horacy, o których naszym mędrcom się nie śniło"…
Młody Sanguszko i Anna Jagellonka spotkali się na balu królewskim na apostoła Filipa, w przeddzień postu Bożonarodzeniowego, w listopadzie tysiąc pięćset pięćdziesiątego drugiego roku. Królewna jak tylko zobaczyła księcia Dymitra – wnet zapłoneła do niego gorącą namiętnością. Tego samego wieczoru młody Sanguszko otrzymał list od Anny Jagellonki – nie pozostawiający żadnych wątpliwości co do intencji królewny; Książę Dymitr, zawstydzony i zdumiony, nie odważył się odpowiedzieć – a trzy dni później otrzymał drugi list, na który już ułożył odpowiedź. Lecz Anna Jagiellonka nie dostała tego listu, bo służącego, który niósł pismo, zatrzymała Bona Sforza. Królowa-matka była na tym samym balu, widziała, jak jej córka patrzy na młodego Litwina – i, oczywiście, wszystko pięknie rozumiała. Dzięki swoim sługom dowiedziała się o rozpoczęciu powieści epistolarnej i postanowiła zdławić ją w najbardziej zdecydowany sposób. Więc odpowiedź Dymitra Sanguszki trafiła nie do królewny Anny, lecz do jej matki…
Następnego ranka młodemu ksieciu był odczytany dekret Wielkiego Księcia Litewskiego, by natychmiast udał się do Bracława szykować prowincję do nadchodzącego najazdu Tatarów, ale werbalnie było dodane, by juz nigdy więcej nawet nosa nie pokazywał na Wawelu, źeby uniknać najgorszych nieszczęść w swiecie…
Młody Sanguszko, będąc poddanym Wielkiego Księcia Zygmunta Augusta, nie ośmielił się zaniechać dekretu – ale gniew i pragnienie zemsty za upokorzenie po prostu ogniem wypalały całą jego istotę… Natychmiast wyjechał z Krakowa – ale ani w swoim rodowym zamku w Kowlu, ani w Bracławiu, gdzie kazano mu jechać – nie pojawił się, a przez następne dwa miesiące miotał się na Rusi Litewskiej, nie wiedząc, jak zgasić swój gniew i gorycz… Nie zapomijmy, że Sanguszki są z rodu Gediminowiczów, pochodzenie swoje wiodą od Lubarta, Jagielloni nie są im równi. Z oburzenia, które dręczyło jego duszę, młody książę całkiem zapomniał o młodej księżniczce Połubińskiej, pozostawionej pod opieką ciotki Teodii Andrejewny i został pochłonięty niezdolnością pomszczenia za upokorzenie – pamięta Pan, że Zugmunt August, jak by to nie było, był królem i Wielkim Księciem…
I z tego palącego smutku książę Dymitr pojechał do Ostroga – mając nadzieję, że w towarzystwie Jego Mości młodszego Ostrogskiego pozbawi się goryczy przy chmielowych ucztach… Ale chodziło mu nie o Annę Jagiellonkę, chociaż uwaga królewny była pochlebna dla młodego księcia – był on wsciekły z pogardy, którą nie da się odkupić. W każdym bądź razie, tak to opowiadała Janinie Lisowskiej pokojówka Anny Iwanowny, matki młodego księcia. Ale duszy kobiety w takich przypadkach nie da się okłamać – kobieta wyczuwa to nie umysłem swoim, ale sercem…
No… a teraz o pierwszym przybyciu Dymitra Sanguszki do Ostroga. Przyjechał tam, płonąc słusznym pragnieniem zemsty – której, niestety, nie mógł w żaden sposób zaspokoić. I nagle, na obiedzie, podanym z okazji przybycia wybitnych gości, spotyka młodą Elżbietę!
О tym wydarzeniu Janina Lisowska opowiadała w szczegółach – przecież to było początkiem tragicznego epilogu życia młodego księcia. Dymitr Sanguszko wszedł do sali kominkowej w książęcych pokojach; przy głównym stole siedzieli jego matka, owdowiała księżna Anna Iwanowna, książę Bazyli oraz przyszły teść młodego Ostrogskiego, Wielki hetman koronny Jan Tarnowski; natomiast przy stole gościnnym – stary książę Czetwertyński, który zatrzymał się w Ostrogu po drodze do Wilna, koronny pościelniczy Koniecpolski, zaproszony przez księcia Bazylego do omówienia niektórych spraw – i Beata, która przybyła godzinę wcześniej.
Równocześnie z młodym księciem do sali weszła młoda Elżbieta w towarzystwie niani – ziewczynka dopiero skończyła trzynaście lat, dopiero zaczęła poznawać swoją kobiecość, była świeża, młoda, nieśmiała i urzekająca swoją bezpośredniością… w tym miejscu słowa Janiny mogły wywoływać pewne wątpliwości, bo Elżbieta była prawie jej córką. Ale w każdym razie, dla młodego księcia, dziewczyna, która weszła z nim do sali, została najlepszym lekarstwem przeciwko dręczącego jego pragnienia zemsty i gorzkiej świadomości tego, że nic z tym nie da się zrobic, – jestem starym człowiekiem i doskonale rozumiem uczucia, Dymitra Sanguszki podczas spotkania z młodą Elżbietą… Młodość jest zawsze urocza! – zakończył swój monolog szlachcic i mocno przypił się do kubka z miodem.
– Ile lat miał wtedy książę Dymitr? – żwawo zapytał komisarz.
– Dwadzieścia dwa lata.
– A księżniczka Ostrogska, mówi Pan, trzynaście?
– Zgadza się. Nic dziwnego, że między nimi błysnęła iskra – to jest młodość, nic na to nie poradzisz…
Zresztą Pani Janina na Boga przysięgała, że na początku między księciem Dymitrem a księżniczką Elżbietą nie było nawet rzucone przypadkowego słowa – siedzieli po przeciwnych stronach przy stole, młoda księżniczka z musu odpowiadała na jakieś pytania matki, Dymitr usiłował podtrzymywać rozmowę z księciem Bazylim – także bez powodzenia. I tylko wtedy, gdy ich oczy się spotykały – szkarłatny rumieniec nagle się pojawiał po obu twarzach… Ale Janina Lisowska nie jedyna to zauważyła – pod koniec obiadu księżna Sanguszko poprosiła syna, aby poświęcił jej trochę czasu. Jak wie Pan, Panie Stanisławie, kobiety umieją zachować tajemnice – ale tylko wszystkie razem, wspólnie… Wieczorem szczegóły rozmowy Anny Iwanowny z księciem Dymitrem znane były wszystkim mieszkańcom pałacu Ostrogskiego. – Stary szlachcic westchnął, ukrywając pod wąsami ironiczny uśmiech.
– Księżna przypomniała synowi o młodej księżniczce Połubinskiej, marnującej się w Kowlu? – Uśmiechnął się i zapytał komisarz.
– I o tym też. A także o decyzji Sejmu w Wilnie. O tym, że po tak ryzykownie rozpoczętej korespondencji z Anną Jagellonką młody książę nie ma szansy na zgodę Zygmunta Augusta na ślub z młodą Ostrogską, ponieważ królowa Bona Sforza jest niezwykle pamiętliwa, mściwa i złośliwa. Ale to, według słów pokojówki księżnej, tylko podgrzało zainteresowanie młodego Sanguszki do Elżbiety. Młodość – to jest wyjątkowo niebezpieczna pora życia, a wszelkie zakazy tylko zachęcają do ich złamania – myślę, że Pan również doświadczył tego w swoim życiu…
Komisarz uśmiechnął się smutno.
– No… za moje młode lata najbardziej odważnym obaleniem tabu była kradzież czereśni w ogrodzie naszego sąsiada, szanownego sędziego Jana Skarzyńskiego…
– Tak, i dzięki Bogu, bo pokora od młodych paznokci jest lepszą od bezmyślnej brawury, wielkie męży stanu dorastają od pokornej młodości, a desperaci rzadko żyją do siwych włosów… Oto, Panie Stasiu, ma Pan trzydzieści z hakiem – i już jest Pan podskarbim Mścisławskim, komisarzem od pomiarów ziemi… jak załatwi Pan pomiary miejscowe – zostanie Pan starostą lub kasztelanem Witebskiem, a poźniej, patrz Panie, bliziutko jest do rangi Wileńskiego podkomorzego… – stary szlachcic uśmiechnął się z ledwo wyraźną ironią.
Komisarz podniósł brew.
– Panie Sławomirze, rozumiem Pana ironię. Ale przecież konieczne jest, źeby ktoś zarządzał w kwestiach gospodarczych, Księstwo obecnie jest w takim upadku i nędzy, że tylko cud Pana Boga pomoże nam uregulować wydatki państwowe bez obniżania zawartości srebra w mennictwie szelegu… Powiem tak Panu, że w naszych sprawach teź jest potrzebna waleczność, niech nie taka sama, co na polu bitwy, ale waleczność umysłu. O wiele łatwiej jest wygrać kolejną bitwę z Tatarami niż pokonać sam na sam mennicę węgierskiego króla Władysława z jego podłym groszem świdnickim… – Pan Stanisław poczuł się dość obrażonym sugestiami starszego szlachcica.
Wierenicz skinął głową.
– Wybacz mi, Panie Stasiu, poniosło mnie w niewłaściwym kierunku… Każdy ma swoją własną gwiazdę, pod którą się urodził, ktoś walczy z Tatarami, a ktoś radzi sobie z pomiarami, czynszami oraz mytami… Zgadzam się z Panem, głupio zachowałem się, jak małolat-gołowąs.
Pan Stanisław odetchnął z ulgą.
– I ty, Panie Slawomirze, nie bądź na mnie zły… Jednakże odeszliśmy od wydarzeń roku tysiąc pięćset pięćdziesiątego trzeciego od chrztu Pańskiego – co stało się później w książęcym zamku w Ostrogu?
Pan Wierenicz pokręcił głową.
– Według Pani Janiny działy się tam niesamowite rzeczy. Następnego dnia po uczcie, Elżbieta poprosiła matkę, aby pozwoliła jej jechać na spacer konny – chociaż nigdy do tej sztuki, jazdy w siodle, nie wykazywała żadnego zainteresowania, pomimo tego że nauczyła się jej. Na początek Beata zdecydowała się pojechać wraz z córką – ale potem, jak to zdarza się z kobietami, zmieniła zdanie, prosząc o towarzystwo dla młodej księżniczki księcia Bazylego. A kiedy Elżbieta, książę Ostrogski, hajducy, powodni kozacy choragwi dworskiej i posłańcy, orszakiem o dwustu jeźdźców opuścili bramy zamku – na brzegu Wilii spotkał ich młody Sanguszko ze swoimi ludźmi. Spacer trwał niemal do samego wieczora – następnego dnia wszystko się powtórzyło. Młoda księżniczka nagle została miłośniczką konnej jadzy, i każdego dnia zapuszczali się coraz dalej, czasem aż do klasztoru Świętej Trójcy w Meżyriczu, czasem do Rozważu, a czasami nawet do Netiszyna na Gorynie! Na szczęście zima w tym roku była łagodną, mrozy nie były za mocne, lód na rzekach był zaledwie pół wierszka – dlaczego nie miałaby jeździć by dziewczyna?
– Rozumiem, że księżniczka nie jezdziła sama? – żartobliwie zapytał Pan Stanisław.
Starszy szlachcic się uśmiechnął.
– Wiadomo, nie sama. Hajducy towarzyszyli jej – zawsze z trzema lub czterema, powodnymi, kozakiem z sotni dworskiej z szablą i arkebuzem… ale i Pan Dymitr Sanguszko ze swoimi służącymi. Początkowo książę Bazyli brał udział w tych spacerach – ale nie był zadowolony z nich, już podczas trzeciej wyprawy wyruszyła jego siostrzenica w towarzystwie wiernego człowieka księcia, szlachcica Mariana Gigoły. Szlachcic musiał strzec księżniczki przed wszelkimi rodzajami niebezpieczeństw, a przede wszystkim chronić jej honor – ale będąc leciwym mężczyzną, oprócz tego skłonnym do dobrego kubka, zwykle tuż przy bramie zamku opuszczał orszak i jechał do korczmy Nachima z Berdyczowa – gdzie zwykle spędzał czas do powrotu spacerowiczów, składając hołd dobrym miodom i gorzałce, na szczęście Pan Dymitr hojnie opłacał jego uczty… – Pan Wierenicz uśmiechnął się spod wąsów.
– Czy to Pani Elżbibeta spędzała cały czas w towarzystwie księcia Dymitra? Bez odpowiedniego nadzoru?
Starszy szlachcic rozłożył ręce.
– No przecież jak młodzi zakochani zechcą być obok siebie – nie pomoże nie tylko stróż, ale mury forteczne w kilka tuzinów sążni będą bezsilne… Tym bardziej akurat to był tydzień maślany, święta, poczucie wiosny… Sprawy młodych! Ale, Panie Stasiu, nie miej Pan złych myśli – Pan Dymitr, chociaż był odważny szlachcic i śmiały do szaleństwa – ale pojecie o honorze miał doskonałe. Z Elżbietą tylko między sobą rozmawiali – ale, jak mówiła Pani Janina, rozmowy te były takie, że za każdym razem, wracając do zamku, młoda księżniczka płonęła jak róża majowa…
– Jezusie kochany, nawet nie myślałem nic takiego… A co z Beatą? Jak ona na to patrzyła?
Starszy szlachcic westchnął
– Nikt nie mógł zrozumieć tej kobiety – tym bardziej zwykła niańka…. Janina mówiła, że po pierwszych zalotach młodego Sanguszki do jej córki wdowa księcia Ilyi całkiem przychylnie postępowała – książę Dymitr był szlachetny, bogaty, odważny, swoj szlachecki tytuł niczym nie zaplamił – i kiedy wysłał na święto Matki Boskiej Gromniczną do niej bliskiego bojara z zapytaniem o eweltualnych zaręczynach – Beata zareagowała na to bardzo przyjaźnie…
– A co z decyzją Sejmu w Wilnie? Pani Kościelecka nie mogła go zaniedbać, a książę Sanguszko też wiedział o niej…
Pan Wierenicz machnął ręką.
– Kto, będąc młodym, poważnie podąża za rozkazami starszych – choć w rodzinie, choć w kraju? Książę Dymitr widział tylko Elżbietę, jej szkarłatne policzki i figlarne oczka – co miała do tego decyzja Sejmu? A Beata, kompanka królowej-matki, prawdopodobnie wierzyła, że w razie potrzeby Bona Sforza każe synowi, co powinien zrobić…
– Ale, o ile pamiętam, wszystko potoczyło się wbrew woli młodego Sanguszki?
Starszy szlachcic westchnął.
– W Wielki post Beata wyjechała do Krakowa – w Ostrogu o tej porze nie miała nic do roboty, książę Bazyli, choć nie był gospodarzem zamku, ale był najstarszym mężczyzną w rodzinie, a będąc człowiekiem o mocnej wierze, utrzymywał dwór i zamek w surowości, pobożności i szacunku dla prawa prawosławnego. Post i modlitwa – co jest w tym ciekawego dla takiej osoby, jak Beata? Na Wawelu miała bardziej wesoło. Wróciła dopiero na Wielkanoc – a do tego czasu w Ostrogu wszyscy byli już pewni nadchodzącego ślubu młodej Elżbiety i Dymitra Sanguszki, czekali tylko na pełnolecie księżniczki Ostrogskiej. Czternaście lat powinna była skończyć w listopadzie…
– I co Beata?…
– Beata wysłała do księcia Sanguszki bezwarunkowy wymóg, aby opuścił zamek wraz z jego sługami i bliskimi bojarami. Natychmiast po przyjeździe. To był grom z jasnego nieba – wszyscy czekali od matki Elżbiety czegoś całkiem innego… Nikt w Ostrogu nie mógł niczego zrozumieć – za wyjątkiem księcia Dymitra. Pani Janina była w przyjaźni z pokojówką księżnej Anny Iwanowny – i ta powiedziała, że książę Dymitr, po otrzymaniu tak nieprzyjaznej wiadomości od Beaty, przez całą noc się miotał w swoich pokojach, powtarzając „Bądź przeklęta, francowata Włoszko!”