Kitabı oku: «Lecz imieniem Twoim…», sayfa 3
– Ale…czy to królowa-matka, Bona Sforza, zakłóciła ten ślub? – zdziwił się Pan Stanisław.
– Ledwo nie zakłóciła.
– O tak, oczywiście, pamiętam, książę Dymitr wbrew pozorom połączył się z młodą księżniczką Ostrogskiej… Jednak był człowiekiem krnąbrnym i upartym, ten młody Sanguszko!
Leciwy szlachcic skinął głową.
– Desperat, co tu mowić… Ale Panie Stasiu, rozważ Pan tutaj, że ślub księcia Bazylego i Zofii, córki Pana Jana Tarnowskiego, Wielkiego hetmana koronnego, był już wyznaczony w dniu święta Trójcy. Okazało się, że Bazyli był pożądanym narzeczonym, a księciu Dymitrowi Beata wystawiła dynię, jak to było w tradycji rosyjskich województw wśród szlachty… To był podwójna obraza! To było w ogóle nie do zniesienia!
– Ale czy młody Sanguszko jednak opuścił Ostrog?
Pan Wierenicz rozłożył ręce.
– A co mógł zrobić? Tego samego dnia, bez opóźnień – honoru miał obficie… I wraz z nim wyjechał książę Bazyli, udał się do siebie, w Turów. Ale ani książę Dymitr do Kowla, ani młody Ostrogski do Turowa – wciąż nie dojechali. Oba pojazda zatrzymały się w Klewaniu, w zamku Czartoryjskiego.
– W tym, który w czasach Jarosława Mądrego był Koływaniem? – błysnął erudycją Pan Stanisław.
Szlachcic skinął głową.
– Tak jest. Książęta obozowali w Klewaniu, wymyślając, jak zrealizować plan małżeństwa Dymitra i Elżbiety – ponieważ teraz Sanguszce po prostu nie było gdzie się wycofać. Można było znieść upokorzenie od matki króla, choć wymagało to znacznego hartu ducha. Ale od bękarta?!? To było po prostu nie do pomyślenia!
– Ale Beata jednak była córką Zygmunta Starego… – zaprzecił komisarz.
– Bękartem była! – odciął starszy szlachcic. I dodał już łagodniejsze: – Panie Stasiu, w tej sprawie ja, przepraszam, jestem stronniczy i jestem po stronie młodego Sanguszki – więc moja historia nie będzie kroniką Nestora… Jestem stary, sentymentalny i kocham wszystkie takie bzdury o miłości, niech mi Pan to wybacy wielkodusznie… a młody książę Dymitr i Elżbieta kochali się, Pani Janina w tym na Boga przysięgała… Za Pana zgodą kontynuuję moją opowieść. Tak więc, obóz w zamku nad rzeką Stubłą i rodowy zamek w Ostrogu natychmiast połączyły się linią pocztową, która zaczęła pracować z całej siły…
Każdego dnia posłaniec wyruszał z Klewaniu do Ostroga z listem do młodej księżniczki – oraz każdego dnia z zamku Ostrogskich wysyłana była odpowiedź do brzegów Stubły. Co napisali do siebie Dymitr i Elżbieta – Bóg wie, ale Pani Lisowska zapewniła, że z każdym dniem wzrastało zaangażowanie Halszki w młodego Sanguszkę. A kiedy wołynskie Romeo i Julia spotkali się na ślubie Bazylego, nawet ślepy nie mógł nie zauważyć nieodwracalność ich związku.
– A co Beata?
– Zaraz po ślubie Beata wyjechała do Krakowa, by szukać wsparcia u Bony Sforzy. Ale królowa-matka w tym czasie prawie straciła swój wpływ na syna – i temu, jak Pan pamięta, w niemałym stopniu posłużyła śmierć Barbary Radziwiłłówny. Nie wiadomo, o czym rozmawiały Beata Kościelecka i Bona Sforza, ale negocjacje te trwały dość długo – aż do święta proroka Eliasza matka Elżbiety przebywała w Krakowie. Młodzi książęta też nie marnowali czasu – przygotowywali sposoby zarówno na szczęśliwe rozwiązanie sprawy, jak i na ten przypadek, gdyby nad zakochanymi zabrzmiała królewska burza. Po pomyślnym zakończeniu młodzi planowali udać się do Kaniowa i spędzić pierwsze miesiące życia w tamtejszym zamku. Natomiast w przypadku nieszczęśliwego rozwiązania postanowili przygotować ucieczkę do granic cara. Książę Bazyli napisał do swojego teścia, Pana Tarnowskiego, i namówił go aby dał schronienie naszym wołyńskim Romeo i Julii w swoim zamku w Roudnicach nad Łabą, który jest w Bohemii – jak Zygmuntowi Augustowi stwardnie serce i rzuci swój gniew na Sanguszkę za zaniedbanie królowskiej woli.
– Jednak to jest słusznie! – zauważył komisarz ziemski.
Starszy szlachcic skinął głową.
– Książę Bazyli za młodych lat miał skłonność do myślenia o kilka kroków naprzód – które, nawiasem mówiąc, bardzo mu później pomogło po klęsce rokoszu Nalewajki… Jednak wrócimy do sierpnia roku tysiąc pięćset pięćdziesiątego trzeciego. Beata, bezsensownie spędziwszy czas w Krakowie, wróciła do Ostroga – akurat pierwszego dnia postu przed świętem Wniebowzięcia. Następnego ranka pod murami zamku Ostrogskiego pojawili się młodzi książęta z kozakami i służącymi; drużyna nie była liczna, Pani Janina twierdzi, że bylo ich nie więcej niż trzy tuziny konnych, z których prawie połowa była poważnie uzbrojona w piki, fuzje i arkebuzy, lecz reszta miała tylko szable – ale ani Sanguszko, ani książę Bazyli nie planowali szturmować Ostroga. Po przybyciu Beata zamknęła się w swoich pokojach i słuzącym kazała nie budzić się do południa – natomiast młodzi książęta przybyli o świcie. Klucznik zamkowy zameldował o gościach przed dowodcą straży, ten – przed książęcym podkomorzym, a ten ostatni, który, nie chcąc zostać się przedmiotem gniewu księżnej, obudził księżniczkę, która tylko udawała, że śpi, lecz przez całą noc, nie zamknęła oczu. Elżbieta przyjęła Pana Kwiecińskiego, który wówczas był książęcym podkomorzym, i kazała otworzyć bramę – co natychmiast się stało. No a dalej – jasne co… – i starszy Pan, westchnąwszy, podniósł kubek z miodem.
– Czy młody Sanguszko porwał Halszkę?
Pan Sławomir parsknął.
– To jeszcze trzeba popatrzeć, kto kogo porwał… Beatę, która wstała z łóżka z powodu hałasu na dziedzińcu, książę Bazyli kazał swoim ludziom zamknąć w sypialni. Kozaków dworskich z Ostrogu ludzie Sanguszki do pałacu nie wpuścili – ale te nie szczególnie tam wejść – Beata nie była lubiana przez służby dworskie… Ogólnie mówiąc, przed południem w Ostrogu już nie było ani młodych książąt z ich drużynami, ani Elżbiety z nianią i Marianem Gigołą – cała kompania w kłusie wyjechała do Klewania.
– I ślub odbył się w Klewaniu? Poza wolą Beaty?
Pan Wierenicz pokręcił głową.
– Czyżby Bazyli nie był głową rodziny? Z Klewania zostały rozesłane zaproszenia ślubne do wszystkich notabli Rusi Litewskiej i Litwy, a także do wybranych arystokratów Korony. I wielu z pierwszych osób z Wołynia, Podola, Małopolski, Podkarpackiej Rusi, Mśсisławszczyzny, Witebszczyzny, Bracsławszczyzny i Kijowa zgodziło się przybyć, choć słyszeli, że to małżeństwo nie było całkiem prawne… Ale rodzina Ostrogskich w Księstwie Litewskim nie była ostatnią – więc wielu uważało zaproszenie księcia Bazylego za znacznie ważniejsze niż decyzja Sejmu w Wilnie…
Wesele zaplanowane w było Ostrogu. Trzy dni po porwaniu Elżbiety, młodzi książęta, księżniczka i wszyscy służący wrócili do zamku rodowego, z którego w tym czasie już wyjechała Beata. A piętnastego września w kościele dworskim zamku Ostrogskiego odbyła się ślubna liturgia święta na rzecz Elżbiety i Dymitra. Beata nie była obecna, wszystko to było tylko według woli księcia Bazylego – natomiast Kościelecka, przeciwstawiając się jego planom i mając nadzieję na wydobycie z tego własnej korzyści, napisała skargę do Zygmunta Augusta. Podkreślała w skardze, że małżeństwo odbyło się wbrew woli jednego z opiekunów, Jego Mości Wielkiego Księcia i Władcy Państwa. Jaka by nie była, a w pomyślunku Beacie nie można było odmówić… Zygmunt August przeczytał jej donos, oburzył się z powodu tak oczywistego zaniedbania swoich dekretów – cóż, jeśli dodamy, że Bona Sforza też nie omieszkała dolać do tej czary goryczy swoją kroplę trucizny – wtedy można zrozumieć reakcję Wielkiego Księcia. Nie to że twoja wola jest wyzywająco zaniedbana, to jeszcze w oczach matki, która zawsze uważała ciebie za rozpieszczonego mięczaką, po prostu stajesz się żałosnym…
– Więc Zygmunt August…
– Więc Wielki Książę Litewski zdecydował się na coś takiego, czego świat jeszcse nie widział…
O tym, jak książę Dymitr Sanguszko uciekł przed gniewem króla Zygmunta Augusta do carskich ziem, ale nie znalazł tam zbawienia, a także o losie daną mu przez Pana Boga żony, Halszki Ostrogskiej
Starszy szlachcic zamilczał, następnie pociągnął łyk z kubka, otarł wąsy, umieścił na talerzu przed sobą kilka wędzonych jazi, powoli pokroił jednego, zdarł mu skórę wraz z osypajacymi się łuskami, urwał kawałek suchego, z nikłnym zapachem półprzeźroczystego miąższu, ze smakiem zaczął żuć – i tylko wtedy, odchyliwszy się do tyłu, kontynuował:
– Jak wie Pan, w Sejmie w Wilnie postanowiono, że Elżbieta nie będzie mogła wyjść za mąż bez zgody wszystkich opiekunów – których, pozwolę sobie przypomnić Panu, było czterech. I jeżeli szukania zgody Jego Mości Księcia Ostrogskiego i starego Sanguszki nie było potrzeby, to dwaj inni opiekunowie, Beata oraz Jego Mość Wielki Książę Zygmunnt August, takiej zgody nie wyrazili.
Komisarz skinął głową.
– Tak, słyszałem o tym. Jego Mość król i Wielki Książę był wtedy rozwścieczony jak osa…
Pan Wierenicz westchnął ciężko.
– Jakby tylko to… Na początku nic nie przepowiedziało nieszczęśliwego zakonczenia sprawy – trybunał mógł nie podjąć takiej decyzji, ponieważ litewscy notable byli gotowi zabrać głos po stronie oskarżonego. Do Knyszyna, gdzie został powołany sąd w tej sprawie, mieli zamiar jechać dwóch Radziwiłłów, braci zmarłej Barbary – kanclerz i wojewoda Wileński Mikołaj Czarny i wojewoda Trocki i Wielki Hetman Mikołaj Rudy, a także wojewoda Witebski Grzegorz Chodkiewicz. Partia obrońców Sanguszki powstała z najszlachetniejszych ludzi. Ale w przeddzień Wigilii, wszyscy z nich dostali pismo, wysłane przez Wielkiego Księcia, w którym ogłoszone było, że obecność ich w trybunale nie jest możliwa ze względu na brak mieszkań – w Knyszyńskim zamku tuż przed sądem wybuchł pożar, więc całe posiedzenie zostało przeniesione do murów kościoła świętego Jana Ewangelisty.
– Pożar?..
Szlachcic wzruszył ramionami.
– Nie wiadomo mi to, ale była to bardzo sprawna wymówka, aby nie dopuścić do udziału w sądzie panów obrońców, zwolenników księcia Dymitra. Litwy w Knyszynie, można powiedzieć, nie było. Lecz Korony… Korony było tam obfite. Przy tym dla krytyków Sanguszki – Zborowskich, Kościeleckich, Górkow – znalazło się miejsce w trybunale jak również w kamienicach mieszkalnych. Skutek tego sądu, myślę Panie, wie Pan komisarz. Książę Dymitr Sanguszko za zbrodnie, których nie popełnił, został oskarżony o gwałtowny napad na zamek w Ostrogu, znęcaniu się nad Beatą i jej otoczeniem, porwaniu Elżbiety i został skazany na pozbawienie tytułów i osiedli oraz wygnanie z Litwy. Każdy, kto dałby schronienie księciu Dymitrowi, zostałby uznany za złoczyńcą i przestępcę, a ten, który podniósłby rękę na młodego Sanguszkę – od razu byłby oczyszczony ze wszelkich zarzutow… Marcin Zborowski bardzo się cieszył z ogłoszenia wyroku.
Pani Lisowska powiedziała jednak, że wyrok trybunału był dobrze znany w Kaniowie długi czas przed tym, jak został wydany – konny posłańiec od Bazylego Ostrogskiego przyjechał do zamku akurat w przeddzień Wigilii. Tego, co powiedział Panu Dymitrowi – ona nie wiedziała, ale powiedziała mi, że godzinę po pojawieniu się tego posłańca nieszczęścia w zamku Kaniowskim zaczęły się pilne przygotowania do wyjazdu. A rano orszakiem z połową tuzina załadowanych koni książę Dymitr z młodą żoną udał się do Włodawy, co leży w pobliżu Kowla – z tym, żeby tam, w swojej rezydencji, bardziej przypominającej małą twierdzę, czekać na wyrok trybunału, a jak będzie on naprawdę tak poważny, jak doniósł mu o tym posłaniec księcia Bazylego – natychmiast uciekać do carskich ziem.
I tu zaczynają się właśnie te tajemnice, o których mówiłem Panu od samego początku…
Komisarz zapytał z zainteresowaniem:
– Panie Sławomirze, czy Pan to wszystko wie ze słów niani młodej Ostrogskiej?
Starszy szlachcic skinął głową.
– W przeciwieństwie do innych, Pani Janina nie miała żadnego osobistego interesu w tej historii – dlatego myślę, że można uwierzyć tej historii całkiem bez wyjątku… Za Pana zgodą, Panie Stanisławie, będę kontynuował.
Przez dwa dni bez żadnych przeszkód ścigani dotarli do Białej Cerkwi, spędziwszy noc w gospodzie na brzegu Gorochowatki – dobrze, że szli lekko, konie były wypoczęte, nie udręczone przez długą drogę. Ale już w Fursach młoda księżna zasłabła, ześlizgnęła się z siodła, narzekając, że nie ma już siły, by jechać dalej – a młody Sanguszko został zmuszony do kupienia wozu, w który ją posadzono wraz z nianią. Szybkość orszaku wyraźnie spadła, do Berdyczowa musieli jechać przez trzy dni, ale cała podróż do Włodawy, gdzie dogonił ich posłaiec z czarną wiadomością z Knyszyna, zajęła uciekinierom dokładnie dwa tygodnie.
Pan Stanisław ocenił coś w myślach i po cichu policzył, poruszając wargami – i potrząsając głową zauważył:
– Źle jechali. Ledwo trzydzieści wiorst dziennie. Na drodze skutej zimą to całkiem mało…
Wierenicz kiwnął głową.
– Za mało. I nie chodzi nawet o to, że woz młodej księżnej i pani Janiny utrudniał szybką jazdę – kłopot polegał na tym, że Pani Elżbieta w tym wowie strasznie cierpiała na chorobę ruchu, a co godzinę wymiotowała wszystko, co podawali jej w karczmach. Do tego dochodził stały ból głowy, na który skarżyła się zarówno Pani Janinie, jak i Panu Dymitrowi, i ciągłe zmiany nastroju. Elżbieta mogła się roześmiać, gdy zobaczyła zająca, biegnącego przez pole i nagle się popłakać, zapewniając Janinę, że zajączkowi jest zimno i nieprzytulnie w grudniowym stepie…
W pokoju zapadła cisza. Następnie Pan Stanisław ostrożnie zapytał:
– Czy Pan ma na myśli to samo, co ja myślę?
– Dokładnie, Panie Stanisławie. Wkrótce domyślił się o tym cały orszak.
– Ale przecież nigdzie i nikt nie mówił, że Halszka była ciężarna?
– Nikt i nigdy.
Komisarz od pomiarów ziemi z podekscytowania nawet wstał.
– Pochamuj, Panie Sławomirze, swoją historię. Chce Pan powiedzieć, że w czasie ucieczki Elżbieta Ostrogska była już w ciąży? I – przysiegam na wielką pieczęć książęcą – co najważniejsze, nie poroniła dziecka?!?! Czyli Dymitr Sanguszko miał dziedzica?
Starszy szlachcic westchnął i odpowiedział:
– Nie poroniła. Szcześliwie urodziła dziecko w Poznaniu, w domu swojej matki, tuż na świętego Mikołaja z Miry.
Pan Stanisław wyszeptał ledwo słyszalnie:
– Jak strasznie powtarzają się losy… Ojciec Elżbiety nie zdąrzył zobaczyć swojego dziecka, a ojciec jej dziecka także zmarł przed jego narodzinami… – A potem usiadł i patrząc prosto w oczy starszemu szlachcicowi, zapytał: – Kogo urodziła Halszka – syna, córkę? Jaki jest los dziecka nieszczęśliwego księcia Dymitra?
Wierenicz-Stachowski pomału rozlał do kubków resztę miodu, pociągnął pół łyka ze swojego kubka i odpowiedział:
– Syn. Syn, o którym Pan wiele słyszał w życiu. Tak jest, Panie Stanisławie.
Po krótkiej przerwie komisarz ostrożnie zapytał:
– Czy naprawdę Pan chce powiedzieć, że Pani Janina Lisowska została niańką syna Halszki, małego Seweryna, który później przyjął nazwisko Nalewajki? Przecież to jest tak, Panie Sławomirze, w końcu do tego zmierza Pan w tej historii?
Starszy szlachcic ledwo zauważalnie uśmiechnął się spod wąsów.
– Przenikliwość i szybkość myśli, Panie Stanisławie, ma Pan niesamowitą… Tak, dokładnie tak.
– Ale przedtym w Bohemii zdarzyła się straszna, okrutna i brudna historia, gdy Zborowscy pozbawili życia szlachetnego księcia Sanguszkę, bezbronnego, prawie w nocnej koszuli… Tak?
– Tak, Panie Stasiu. Znam tę historię prawie z pierwszej ręki, Pani Janina widziała to wszystko i obmywała później ciało księcia Dymitra przed pogrzebem w Jaromierzu…
– Więc to wszystko jest prawdą, o Marcinie Zborowskim?
– Absolutna prawda.
– Szczerze mówiąc, przez długi czas nie wierzyłem, że tak szanowany, mądry od lat, znany ze swoich zasług szlachcic zdecydował się na coś takiego… Powiedz mi, Panie Sławomirze, wszystko, co Pani Janina opowiadała Panu o tej tragedii w Bohemii.
– Jak sobie życzy Pan, nie jest dla mnie to ciężka sprawa, tym bardziej, że jest to dawna historia, wszyscy te osoby spokojnie przeszli na tamten świat, ale i minęło już ponad siedemdziesiąt lat… Zmarli mnie nie potępią, a dla żywych ta historia jest przykładem i nauką.
Za Pana zgodą kontynuuję opowieść o nieszczęściach wojewody Kaniowskiego i jego młodej żony – zaczynając od dnia ich ucieczki z Włodawy.
Granicę Korony orszak Sanguszki pokonał już pierwszego dnia niechcianej podróży – na szczęście od jego posiadłości do polskiej granicy było niedaleko, a mytniki na drodze lubelskiej nawet nie pomyśleli o tym, żeby zakłócić drogę tak znanemu szlachcicowi – wiadomości o tragicznej przemianie w zyciu Dymitra Sanguszki do rogatek na Wieprzu jeszcze nie dotarły. Po nocy spędzonej w Urszulinie książę drugiego dnia podróży dojechał do Lublina – tam przed nim otwarły się dwie drogi do Bohemii: jechać prosto, wzdłuż Podlasia i Wielkopolski, do Rodunice, lub zjechać w kierunku południowym – z daleka od Piotrkowa Trybunalskiego, a granicę carską przejść w Małopolsce.
Dymitr Sanguszko, mimo tego że był młody, wyróżniał się wybitnym umysłem; rozumiał, że jak udadzą się prosto na Roudnice, przez Częstochowę i dalej na Dolny Śląsk, raczej nie uda się im dotrzeć do carskich ziem. Jak będzie pogoń – a Dymitr doskonale rozumiał, że ona będzie – wtedy nie dądza rady uniknąć spotkania z nią na tej drodze. Dlatego została wybrana inna droga, do Małopolski, od której do księstw Górnego Śląska jest w zasięgu ręki. Na szczęście droga przez Sandomierz, Połaniec i dalej do Krakowa prowadziła uciekinierów do Plessy, należącej do księcia Baltazara von Promnitza, notabla Carskiego, Biskupa Wrocławskiego. Pamiętasz, Panie Stasiu, jak arystokracja Wiedeńska w tamtych latach traktowała Zygmunta Augusta i cały dwór krakowsk…
Komisarz skinął głową.
– Tak, pamiętam. Śmierć pierwszej żony Jego Mości, Wielkiego Księcia Litewskiego bardzo popsuła stosunki między Wiedniem a Krakowem…
– Dokładnie. Ponadto na dworze Habsburgów uważano, że w zatruciu Elżbiety, córki cesarza Ferdynanda, też maczała palce Bona Sforza, i jestem skłonny twierdzić, że ta opinia nie wydaje mi się kłamliwą. I choć później, po tragicznej śmierci Barbary Radziwiłłówny, Zygmunt August ożenił się z siostrą Elżbiety, Katarzyną – stosunki pomiędzy Habsburgami a Jagiellonami nie były najlepsze. Dlatego młody Sanguszko skierował swoje konie do Plessy – w przekonaniu, że władca tego zamku pod źadnym warunkiem nie odda ich polskim gońcom.
I tak się stało. Ale stan młodej księżnej zmusił orszak do zatrzymania się na cztery dni w Nepołomicach koło Krakowa – było to na Trzech Króli. Jak się później okazało, to opóźnienie stało się dla nich fatalne…
Orszak młodego Sanguszki po Plessie skręcił do Dolnego Śląska – a przez Kłodzko, Nysę, Nachód i Jaromierz dotarł do Łysej nad Łabą koło Nymburka. Do zamku Roudnicy mieli jeszcze dwa dni podróży, ale już w Bohemii, na ziemiach carskich, gdzie, jak sądzili, polska pogoń nie była już dla nich straszna.
Młodszy szlachcic przerwał opowieść Panu Sławomirowi:
– Proszę mi wybaczyć wielkodusznie, ale wiedza Pana w dziedzinie geografii Śląska, Czech i ogólnie całego tego obszaru nieco… Nieco… Wydaje się niesamowitą, Panie Sławomirze!
Starszy szlachcic uśmiechnął się.
– Nic dziwnego. Ale tutaj mam usprawiedliwienie – po wszystkich tych drogach, o których wam tutaj mówię, ja, wraz z Jego Mością pułkownikiem Nalewajką, przeszedłem trzydzieści lat temu pieszo, konno i z bronią… Ale opowiem o tym nieco później.
Tak, więc, o zbrodni Zborowskich. Tego rana książę Dymitr, który właśnie opuścił rezydencję Pana Liwy, wstał wcześniej – Pani Janina, która spała w małym pokoiku obok świetlicy Elżbiety, nawet nie słyszała, jak młody książę schodzi na dół. Obudziła się tylko z powodu strasznego hałasu w kuchni – gdzie ludzie Marcina Zborowskiego, wpadli do domu bijąc księcia Sanguszko, mimo sprzeciwu wójta Nymburka, Adama Kuchty. Wójt, nawiasem mówiąc, dwa lata później w Pradze został skazany na wieczną katorgę za tą zbrodnię, ale nie był winny śmierci księcia Dymitra. Pani Janina, kiedy mowiła o tym okropnym poranku, płakała na głos, jakby to było wczoraj…
Młodego Sanguszkę ludzie Zborowskiego zabrali do Nymburka, a potem, zapewniwszy wójta Kuchtę, że książę rzeczywiście został wyjęty spod prawa, powieźli do Polski, ale następnej nocy w Jaromierzu, zabili go – udusili księcia Dymitra w stodole za pomocą pęta, którym zwykle pętają koni na pastwisku…
Komisarz z westchnieniem skinął głową.
– Tak, okropna śmierć, co tu mówić… – A potem, po chwili, zapytał: – A Elżbieta? Mówią, że stary Zborowski zabrał ją do siebie, do Kalisza, mając nadzieję wydać ją za mąż za jednego ze swoich synów?
Starszy szlachcic pokręcił głową.
– Nie, nie zabrał. Po śmierci księcia Dymitra, przywódcy pogoni – a oprócz Zborowskiego brali w niej udział Górki, Kościeleccy i Nemcowicze, nie licząc drobnej szlachty, której było do czterdziestu szabli, – podjęli wspólną decyzję, by wysłać Halszkę i jej nianię do Poznania. Starosta Poznania, Andrzej Kościelecki, złożył przysięgę na Biblię, że dostarczy Halszkę do domu jej matki w zdrowiu i bezpieczeństwie, z całej delikatnością, bo jej stan dla wszystkich w tym dniu był oczywisty. A wszyscy ci, którzy byli na tej radzie, czyli Kościeleccy, Górkowie i Zborowscy, złożyli na słowo szlacheckie przysięgę, że nikt nigdy się nie dowie, że Halszka, w chwili śmierci jej męża, nosiła w swym łonie dziecko nieszczęśliwego księcia Dymitra. I jak widać, Panie Stasiu, notable polscy słowa dotrzymali…
Komisarz uśmiechnął się smutno.
– Ale ta przysięga nie dotyczyła Pani Janiny Lisowskiej?
– Zgadza się. W podziemiach domu Husiatyńskiego starosty ujawniła mi tę tajemnicę. Chociaż nie będę ukrywał, że wtedy wydawała mi się prawdziwą fikcją…
– Więc co stało się dalej?
– Na Gromniczną Halszka z Janiną Lisowską przybyła do Poznania, do domu swojej matki. Pani Janina powiedziała mi, że na początek Beata przywitała córkę chłodno, zwłaszcza gdy dowiedziała, że cztery miesiące małżeństwa nie były bezowocne dla Halszki… Ale potem Beata gwałtownie zamieniła swój gniew na litość – do jej domu zaczęli zjjeżdżać posłańcy z całej Polski z propozycjami o charakterze matrymonialnym odnośnie jej córki. Beata uświadomiła sobie, że posiada naprawdę bezcenny skarb – władzę nad przerażoną i uległą dziewczyną, która nie tylko wypełniała wszystkie jej rozkazy, ale także była spadkobierczynią wielkiego majątku. W tym czasie Halszka miała dwadzieścia osiem zamków i miast, ponad pięćset wsi, osad, zaścianków i gospodarstw rolnych, pięćdziesiąt tysięcy chłopów pańszczyźnianych i trzysta tysięcy kop groszy rocznego dochodu. Jedyną rzeczą, która przeszkadzała Beacie, był każdego dnia rosnący brzuch Halszki. Dziedzic jej nie był potrzebny…
– Panie Sławomirze, przeraża mnie Pan… Przecież nic złego mu się nie stało, skoro mówi Pan, że syn Halszki przeżył i stał się Sewerynem Nalewajką?
Starszy szlachcic skinął głową.
– Chwała Bogu, na Wniebowstąpienie do Poznania przyjechał Jego Mość książe Bazyli. I zasugerował Beacie, żeby po porodzie Halszki zabrać nowonarodzone dziecko do Ostrogu, dać niemowlę do dobrej rodziny i wychować pod ścisłym nadzorem, nie informując ani przybranych rodziców, ani nikogo innego o jego prawdziwym pochodzeniu.
Komisarz od pomiarów ziemi zapytał z zaskoczeniem:
– A po co to było księciu Bazylemu?
– Pani Janina przemilczała to, oczywiste, że nie miała dostepu do prywatnych rozmów Jego Mości księcia Ostrogskiego z Beatą… Ale mam wyjaśnienie tego, a jak Pan chce, mogę to wytłumaczyć.
– Proszę Pana, Panie Sławomirze, bądź Pan łaskawy. Ale w głowie mi się nie mieści to wszystko, co ujawniło się dzisiaj… Elżbieta Ostrogska miała syna!
– I bardzo przeszkadzał jej matce… Nie zapomij, Panie, że Jego Mośc książę Bazyli, domyślał się, że śmierć jego przyrodniego brata nie była skutkiem upadku w turnieju rycerskim… Jest całkiem prawdopodobne, że książę Ostrogski na pewno wiedział, że powodem tego były tajemne mikstury i eliksiry Beaty, którą opiekała umierającego męża. I dlatego Jego Mość miał poważne obawy odnośnie przyszłości jeszcze nienarodzonego syna Halszki.
– Myśli Pan, że Beata mogła…
Starszy chlachcic wzruszył ramionami.
– Wszystkiego można było się spodziewać od wychowanki dziedziczki Borgia. Beata wyróżniała się niesamowitym zaniedbaniem wobec morali i zwyczajów, które były na Wołyniu od czasów starożytnych. Uważała, że jedyną wartością są jej uciechy i przyjemności, a pieniądze były potrzebne, by je zaspokoić. Dla pieniędzy była gotowa na wszystko… Książę Bazyli przejrzał swoją szwagierkę na wskroś. Więc zaproponował jej bronić swego majątku bez mordowania. W tym przypadku wszyscy pozostawali by przy własnych interesach – Beata nadal rządziła córką, która na zawsze pozostawiła swoją przyszłość w krwawej masakrze w Łysej nad Łabą, syn Halszki zyskał życie, a Jego Mośc książę Ostrogski – żywą pamięć o swoim przyjacielu, nieuczciwie zamordowanym w Bohemii, w obliczu tego chłopca. Cóż, Halszka… Halszka nabyła prawo do nowego małżeństwa – choć, z drugiej strony, nie sądzę, żeby tego potrzebowała. Pani Janina powiedziała, że młoda księżna pozostała wierna swemu zabitemu mężowi, i do końca swoich dni wołała jego po nocach, miotając się na łóżku w niespokojnych snach…
Rozmówcy zamilkli. Następnie komisarz zapytał:
– Jak domyślam się, dziecko zostało wywiezione na Wołyń razem z panią Janiną?
Starszy chlachcic skinął głową.
– Tak, jesienią, w dzień Pokrowy. Halszka nie miała mleka, Beata wynajęła dwie mamki do karmienia, więc odseparowanie dziecka dla młodej wdowy było tragiczne, ale wciąż nie tak rozdzierające, jak to się dzieje, gdy dziecko jest zrywane z piersi matki… Pani Janina powiedziała, że dziecko, karmicielki, ją oraz trzech hajduków dla ochrony Beata osobiście wysłała w drogę aż długo przed świtem, podczas gdy Halszka spała w swoim pokoju. I to, co stało się dalej w domu Beaty – nie wie… Spotkała się z Halszką dopiero dwadzieścia lat później, w Dubnie, dokąd wdowę po księciu Sanguszce sprowadził Janusz Ostrogski. Pani Janina, płacząc, wyznała mi, że Halszka nie poznała swojej starej niańki i ogólnie była bardziej podobna do błogosławionej, odeszłej z naszego świata…
Komisarz westchnął ciężko.
– Pamiętam tą historię, Elżbietę kilkakrotnie próbowali wydać za mąż, jej matka się zaplątała w swoich intrygach matrymonialnych i skończyła swoje życie w jakimś zamku w Spiszu…
– W Kieżmarku, – podpowiedział starszy szlachcic.
– Tak, tak, w Kieżmarku, to akurat był kolejny spór o Spiszu z carskimi…
– Spór o Spiszu i nawet teraz nie jest skończony, ale śmiem twierdzić, że po nieudanej próbie arcyksięcia Maksymiliana usiąść na polskim stole carskie się zgodzili, że Spisz jest polski… Ale teraz nie o tym chodzi.
– Tak, Panie Sławomirze, wybacz mi Pan wielkodusznie, po prostu każda wzmianka o zamkach Spiszu rozdrapuje mi, jako podskarbiemu, starą ranę. Jednak trzydzieści trzy tysiące kop groszy praskich – to dziś, jak przeliczyć, jest sto tysięcy kop groszy litewskich, lub po nowemu sto dwadzieścia tysięcy złotych, jak obliczyć według stopy Batorego, za te pieniądze można było by teraz parę województw kupić…
– Zapomnij, Panie Stasiu, o tych pieniądzach, nie po to je zabrał Zugmunt Luksemburg, aby jego dziedzicy nam je zwrócili… Ciesz się, Pan, że Spisz teraz na zawsze jest polski i uspokój swoją niespokojną duszę. Ale będę kontynuował, za Pana zgodą…
– Tak, tak, Panie Sławomirze, dla Bożego miłosierdzia, kontynuuj swoją opowieść. Czy syn Elżbiety został wywieziony na Wołyń, do Husiatynia, jak mówił Pan?
– No… tak powiedziała mi Pani Janina Lisowska, a ja jestem skłonny jej wierzyć. W przeciwnym razie jest bardzo trudne do wyjaśnienia, w jaki sposób syn jakiegoś podstarosty z Husiatynia nagle został rotmistrzem chorągwi dworskiej Jego Mości księcia Bazylego pokonując wielu zasłużonych szlachciców. A jeśli dodamy do tego, że proboszczem kościołu dworskiego Ostrogskich został Damian Nalewajko, starszy brat Seweryna – to innego wytłumaczenia tego, niż ukryte spokrewnienie, nie mogę wymyślić…
– Ale dlaczego do Husiatynia? Dlaczego nie do Ostrogu?
Starszy szlachcic uśmiechnął się.
– Panie Stasiu, widzę, że Pan nie docenia Jego Mości księcia Bazylego… Przebiegłość jego rozumu była na ustach wszystkich o tej porze, ukrył syna Halszki w taki sposób, że nikt go nigdy by nie znalazł, gdyby, nie daj Boże, Beata zdecydowałaby się na coś strasznego… Poza tym, Husiatyń jest naturalną twierdzą wzglęgem nalotów tatarskich: z południa jest chroniony przez Dniestr i grzbiet Hotyński, niedostępny dla konnych; ze wschodu chronia go dopływy Dniestru, płynące z północy na południe – Matiorka, Kalus, Daniłówka, Uszyca, Ternawa oraz Smotrycz, nad którym stoi twierdza Kamienec Podolski… Do tego lasy Iwankowickie. Tatarom do Husiatynia nie było możliwości dotrzeć! Nie będę grzeszył przeciwko prawdzie, jeśli powiem, że Husiatyń jest najbardziej chronionym miejscem na całej Rusi Litewskiej.
Komisarz od pomiarów skinął głową z satysfakcją.
– Przekonał mnie Pan, Panie Sławomirze. Młody dziedzic księcia Sanguszki dorastał w ciszy i błogości, bezpieczny i obfity w jedzeniu i piciu. Ale dlaczego Jego Mość książę Ostrogski później pozwolił na to, żeby jego bratanek, Giedyminowicz po ojcu i Rurykowicz po matce, tak strasznie zginął w Warszawie? Dlaczego pozwolił mu wywołać rokosz przeciwko królowi Zygmuntowi Wazie?
Starszy chlachcic westchnął ciężko.
– Nie pozwolił. Tylko KAZAŁ Sewerynowi wywołać ten rokosz.
Komisarz zapytał ze zdumieniem jeszcze raz:
– Kazał mu?!? Książę Ostrogski oddał swoją własną krew, swego bratanka, na taką okrutną śmierć – z własnej woli? Ale po co?
– Po to, że było mu jego nie szkoda…
Ücretsiz ön izlemeyi tamamladınız.