Kitabı oku: «Zaginiona», sayfa 10
ROZDZIAŁ 23
Kiedy dotarła do Quantico, w biurze Waldera czekali już na nią zarówno szef wydziału, jak i Bill Jeffreys. Domyślała się, że Billa najprawdopodobniej wezwano specjalnie na to spotkanie.
Agent specjalny Carl Walder wstał zza biurka.
– Sługus senatora? – powiedział z wściekłością na dziecinnej twarzy.
Riley spuściła wzrok. Faktycznie, przesadziła.
– Przepraszam pana.
– Przepraszam nie wystarczy, agentko Paige – odparł Walter. – Grubo pani przegięła. A w ogóle co to za pomysł jechać do senatora i tak na niego naskakiwać? Czy zdaje sobie pani sprawę, jakich nam pani narobiła problemów?
Mówiąc „problemy”, miał na myśli osobiste upokorzenie. Tym akurat Riley nie miała zamiaru się przejmować.
– Znaleźliście już Cindy MacKinnon? – zapytała cicho.
– Nie, jeśli pani chce wiedzieć, nie znaleźliśmy – powiedział sucho Walder. – I szczerze mówiąc, wcale nam w tym pani nie pomaga.
Riley poczuła ukłucie.
– Ja nie pomagam? – zapytała. – Proszę pana, ja ciągle panu powtarzam, że oskarża pan niewłaściwego człowieka. I że prowadzi pan poszukiwania w nieodpowiednim…
Przerwała w pół zdania.
Teraz najważniejsza była Cindy MacKinnon, a nie nieustające przepychanki z Walderem. To nie był moment na pyskówki.
– Proszę pana, mimo że podejrzewam, że senator coś ukrywa, nie powinnam była wybierać się do niego samodzielnie, bez pańskiego zezwolenia, za co przepraszam – powiedziała łagodniejszym tonem. – Ale zapomnijmy o tym na chwilę. Ta biedna kobieta została porwana grubo ponad dwadzieścia cztery godziny temu. Co jeśli mam rację i więzi ją ktoś inny? Co się z nią teraz dzieje? Ile czasu jej zostało?
– Proszę pana, musimy wziąć tę możliwość pod uwagę… – wtrącił ostrożnie Bill.
Walder usiadł i milczał przez chwilę. Z wyrazu jego twarzy Riley wywnioskowała, że on sam bierze taką możliwość pod uwagę.
– FBI się tym zajmie – oznajmił powoli, ważąc każde słowo.
Riley nie wiedziała, co powiedzieć. Nie rozumiała nawet, co chciał powiedzieć Walder. Czy to przyznanie się do błędu? Czy upór, żeby dalej iść tą samą drogą?
– Proszę usiąść, agentko Paige – usłyszała.
Zajęła krzesło obok Billa, który patrzył na nią z rosnącym niepokojem.
– Słyszałem, co się dzisiaj stało z pani przyjaciółką… – powiedział Walder.
Poruszył czułą strunę. Riley nie była zaskoczona, że Walder wie już o śmierci Marie. Na pewno FBI zostało poinformowane natychmiast, że Riley była pierwszą osobą na miejscu zdarzenia. Ale dlaczego mówi o tym teraz? Czy w jego głosie pobrzmiewa nutka współczucia?
– Co się stało? – zapytał. – Dlaczego to zrobiła?
– Nie mogła już dłużej wytrzymać – wyszeptała Riley.
– Wytrzymać czego?
Zapadła cisza. Riley nie była w stanie udzielić odpowiedzi.
– Słyszałem o pani obawach, że Peterson wcale nie zginął – powiedział Walder. – Wydaje mi się, że potrafię zrozumieć, dlaczego nie może pani wyrzucić tego z głowy. Musi pani jednak wiedzieć, że pani lęki nie mają najmniejszego sensu.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy.
Riley poczerwieniała. Wiedziała, co zaraz usłyszy.
– Była na to zbyt wrażliwa, agentko Paige – ciągnął Walder. – Powinna pani wiedzieć, że może ją to załamać. Powinna była pani wiedzieć to lepiej. I szczerze mówiąc, agentko Paige, pani umiejętność oceny sytuacji diabli wzięli. Przykro mi to mówić, ale tak jest.
On mnie obwinia za śmierć Marie!, zdała sobie sprawę Riley.
Powstrzymywała łzy, nieważne żalu czy oburzenia. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Od czego zacząć? Doskonale wiedziała, że to nie ona podsunęła ten pomysł Marie. Tylko jak miała to wytłumaczyć Walderowi? Jak mu wyjaśnić, że Marie miała swoje własne powody, żeby wątpić w to, że Peterson nie żyje.
Bill odezwał się po raz kolejny.
– Niech pan na nią nie naciska.
– Myślę, że za mało na nią naciskałem, agencie Jeffreys – powiedział Walder surowym tonem. – Myślę, że byłem zbyt wyrozumiały.
Skrzyżowali z Riley spojrzenia.
– Proszę złożyć służbową broń i odznakę, agentko Paige.
Billowi aż zaparło dech w piersi.
– To szaleństwo – powiedział. – Potrzebujemy jej.
Riley jednak nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wstała z krzesła, wyjęła broń i blachę. Położyła je na biurku Waldera.
– Może pani opróżnić swoje biurko w dogodnym czasie. – Głos Waldera był chłodny i opanowany. – Na razie powinna pani udać się do domu i odpocząć. I wrócić na terapię. Potrzebuje jej pani.
Riley odwróciła się do wyjścia, a Bill zrobił taki ruch, jakby chciał jej towarzyszyć.
– Pan zostaje, agencie Jeffreys – nakazał Walder.
Riley i Bill spojrzeli po sobie. Jej wzrok mówił: „Nie buntuj się. Nie tym razem”. Bill skinął głową z niedowierzaniem.
Szła korytarzem zmarznięta i otępiała, zastanawiając się, co teraz robić.
Na zewnątrz owiało ją zimne nocne powietrze, a po jej twarzy zaczęły w końcu płynąć łzy. Zaskoczyło ją jednak, że są to łzy ulgi, a nie rozpaczy. Po raz pierwszy od wielu dni czuła się wyzwolona. Wolna od ograniczeń.
Jeżeli nikt inny nie ma zamiaru zrobić tego, co jest do zrobienia, to ona musi się tym zająć. Ale teraz już nikt jej nie będzie mówić, jak ma wykonywać swoją pracę. Bez względu na wszystko znajdzie zabójcę i uratuje Cindy MacKinnon.
*
Kiedy Riley, znowu spóźniona, odebrała April i pojechały do domu, nie była w stanie przygotować kolacji. Przed oczami ciągle miała twarz Marie. Czuła się wycieńczona bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
– Miałam ciężki dzień – powiedziała do córki. – Okropny. Wystarczy, jeśli zrobię ci tylko kanapki z serem na ciepło?
– W sumie nie jestem głodna – odparła April. – Gabriela ciągle mnie pasie.
Riley ścisnęło się serce.
Kolejna porażka, pomyślała.
April spojrzała na matkę ponownie. Tym razem z kroplą współczucia.
– Kanapki z serem wystarczą – odezwała się. – I ja je zrobię.
– Dziękuję – powiedziała Riley. – Jesteś kochana.
Podniosło ją to na duchu. Przynajmniej w domu nie będzie dziś sporów. Naprawdę potrzebowała odpoczynku.
Zjadły kolację szybko i w ciszy, a potem April poszła do swojego pokoju, dokończyć pracę domową i spać.
Riley, mimo że czuła się wykończona, wiedziała, że nie ma chwili do stracenia. Pojechała do pracy. Otworzyła laptopa, znalazła mapę z lokalizacją miejsc zbrodni i wydrukowała fragment, który miała zamiar przeanalizować.
Nieśpiesznie zaznaczyła na mapie trójkąt. Jego boki łączyły się w punktach, w których zostały znalezione ciała. Najdalej wysunięty na północ wskazywał na farmę, gdzie porzucono ciało Margaret Geraty dwa lata temu. Punkt na zachodzie pokazywał, gdzie ułożono, jakieś sześć miesięcy temu i znacznie staranniej, ciało Eileen Rogers. Na południu zabójca osiągnął mistrzostwo, układając ciało Reby Frye nad strumieniem w parku Mosby’ego.
Riley zakreślała teren, wytężając umysł i analizując wszystkie przesłanki. Wkrótce, być może, w jego obrębie zostanie znaleziona kolejna kobieta. O ile już nie jest martwa.
Nie można czekać.
Spuściła głowę. Była już bardzo zmęczona. Ale gra toczyła się o ludzkie życie. A teraz uratowanie go leżało prawdopodobnie w jej rękach. Bez oficjalnego wsparcia i bez aprobaty działań. Nie mogła liczyć nawet na Billa.
Ale czy da radę rozwiązać tę sprawę sama?
Musi spróbować. Musi to zrobić dla Marie. Musi udowodnić jej duchowi – a może również samej sobie – że samobójstwo to niejedyne wyjście.
Riley zmrużyła oczy. Przypuszczała, że ofiara jest w tym momencie przetrzymywana na obszarze mniej więcej tysiąca sześciuset kilometrów kwadratowych.
Muszę tylko szukać w odpowiednim miejscu, pomyślała. Ale gdzie?
Zdawała sobie sprawę, że trzeba zawęzić teren poszukiwań i że nie będzie to łatwe. Znała jedynie niektóre okręgi.
Fragment trójkąta na samej górze, punkt najbliżej Waszyngtonu, był obszarem, gdzie mieszkali głównie bogaci ludzie z wyższych sfer. Riley nie podejrzewała, że zabójca może pochodzić z takiego środowiska. Poza tym musi przetrzymywać ofiary w miejscu, w którym nikt nie słyszy ich krzyków. Technicy kryminalni nie znaleźli jakichkolwiek śladów knebla czy taśmy na ustach kobiet.
Riley postawiła na tej zamożnej okolicy znak X.
Dwa punkty na południu to tereny parkowe. Czy zabójca więzi ofiary w wynajętej chacie łowieckiej albo na kempingu?
Riley zastanowiła się przez chwilę.
Nie, stwierdziła. To rozwiązanie zbyt tymczasowe.
Intuicja z całą mocą podpowiadała jej, że ten człowiek działa we własnym domu – być może w tym samym, w którym mieszkał przez całe życie, w którym być może przeżył trudne dzieciństwo. Że sprawia mu przyjemność zabieranie ofiar do tego miejsca. Zabieranie ich ze sobą do domu.
Wykreśliła zatem także tereny parkowe. Pozostały jedynie gospodarstwa i małe miasteczka. Riley miała przeświadczenie, że powinna poszukać domu na farmie.
Spojrzała raz jeszcze na mapę na ekranie, a następnie powiększyła teren, który brała pod uwagę. Podłamała się nieco na widok plątaniny wiejskich dróg. Jeśli ma rację, morderca mieszka w jakimś zapuszczonym gospodarstwie gdzieś wśród tego labiryntu. Tyle że tych dróg było zbyt wiele, żeby sprawdzić je wszystkie podczas wyprawy autem. Poza tym jego farma mogła być z drogi zwyczajnie niewidoczna.
Riley jęknęła boleśnie. Wszystko wydawało się tracić sens. Nieznośny ból utraty i porażki czaił się tuż za rogiem.
I wtedy powiedziała na głos:
– Lalki!
Przypomniała sobie wniosek, do jakiego doszła któregoś dnia – że zabójca prawdopodobnie zobaczył wszystkie ofiary w tym samym sklepie z lalkami.
Gdzie może być ten sklep?
Narysowała kolejny, mniejszy kształt na papierowej mapie. Leżał na wschodzie zaznaczonego wcześniej dużego trójkąta, a jego rogi wyznaczały miejsca zamieszkania każdej z czterech kobiet. Riley była pewna, że gdzieś w tej okolicy jest sklep, w którym wszystkie ofiary kupiły lalki i w którym ujrzał je zabójca. Musiała najpierw znaleźć miejsce zakupów, a potem miejsca porwania kobiet.
Powróciła do mapy na komputerze i zrobiła zbliżenie. Najdalej wysunięty na wschód punkt nowego obszaru znajdował się opodal jej domu. Riley zauważyła, że wygięta łukowato droga stanowa dobiega na zachodzie do kilku małych miasteczek, z których żadne nie jest szczególnie bogate czy wyjątkowe. Dokładnie takich miasteczek szukała. W każdym z nich był zapewne jakiś sklep z lalkami.
Zrobiła wydruk i wyszukała sklepy w każdej z miejscowości wzdłuż drogi, po czym zamknęła komputer. Potrzebowała snu.
Jutro czekały ją poszukiwania Cindy MacKinnon.
ROZDZIAŁ 24
Riley dotarła do Glendive w zapadającym zmierzchu. Miała za sobą długi dzień i była zdesperowana. Czas mijał zdecydowanie zbyt szybko, a wraz z nim jakakolwiek szansa na odkrycie śladów mogących uratować życie Cindy.
Glendive było już ósmym miasteczkiem na jej liście. We wszystkich poprzednich Riley wchodziła do sklepów z lalkami i zabawkami i przepytywała każdego, kto chciał z nią rozmawiać. Była pewna, że nie natrafiła jeszcze na właściwe miejsce.
Nikt w tych sklepach nie przypominał sobie, żeby widział kobiety ze zdjęć, które pokazywała. Te, o które pytała, były w podobnym wieku i wyglądały podobnie jak tuziny innych kobiet, które sprzedawcy mogli widywać każdego tygodnia. Co gorsza żadna z lalek oglądanych przez Riley na wystawach nie przypominała wzorca, którym kierował się zabójca, układając ciała ofiar.
Kiedy wjechała do Glendive, przeżyła déjà vu. Główna ulica wyglądała dokładnie tak, jak w większości pozostałych miasteczek, z ceglanym kościołem, obok którego z jednej strony znajdowało się kino, a z drugiej apteka. Wszystkie te mieściny zaczynały się zlewać w jedno w jej zmęczonej głowie.
Co ja właściwie sobie myślałam?, pytała Riley samą siebie.
Ostatniej nocy bardzo potrzebowała snu, więc wzięła przepisane leki uspokajające. Nie był to zły pomysł. Ale już zapicie ich kilkoma szklaneczkami whisky nie było zbyt mądre. Teraz straszliwie bolała ją głowa, ale musiała działać.
Zaparkowała przed sklepem, który chciała sprawdzić, i zobaczyła, że światło dzienne już gaśnie. Westchnęła zniechęcona. Miała dziś sprawdzić jeszcze jedną miejscowość i jeszcze jeden sklep. Zejdą jej przynajmniej trzy godziny, zanim będzie mogła wrócić do Fredericksburga i odebrać April od Ryana.
Które to już spóźnienie?
Wyjęła telefon i wybrała numer. W głębi duszy liczyła, że odbierze Gabriela, usłyszała jednak głos byłego męża.
– Co jest, Riley? – zapytał.
– Ryan – wykrztusiła. – Strasznie cię przepraszam, ale…
– Znowu się spóźnisz – dopowiedział.
– Tak. Przepraszam.
Zapadła cisza.
– Słuchaj, to bardzo ważne – powiedziała w końcu Riley. – Życie tej kobiety wisi na włosku. Nie mogę przestać pracować.
– Już to kiedyś słyszałem – stwierdził Ryan krytycznie. – Zawsze jest jakaś sprawa życia i śmierci. Śmiało, zajmij się tym. Tyle że zastanawiam się, po co w ogóle odbierasz April. Może równie dobrze pozostać u mnie na stałe.
Riley poczuła ucisk w gardle. Zgodnie z jej obawami brzmiało to tak, jakby Ryan szykował się do walki o pełne prawo do opieki. I nie brało się to z jego chęci wychowywania April. Był zbyt zajęty korzystaniem z życia, żeby przejmować się córką. Chciał tylko zadać Riley ból.
– Przyjadę po nią – powiedziała, próbując opanować drżenie głosu. – O reszcie możemy pomówić później.
Rozłączyła się.
Wysiadła z auta i podeszła do sklepu. Nazywał się Butik dla Lalek u Debbie. W środku stwierdziła, że nazwa jest nieco przesadzona. Sprzedawano tutaj dość pospolite lalki popularnych marek.
Nic oryginalnego ani wyszukanego, zauważyła.
Nie podejrzewała, żeby jest to miejsce, którego szukała.
Sklep, który sobie wyobrażała, musiał być choć trochę wyjątkowy. Być miejscem, które ludzie sobie polecają i które przyciąga klientów z okolicznych miasteczek. Mimo wszystko Riley musiała go sprawdzić, żeby uzyskać całkowitą pewność.
Podeszła do lady, za którą przy kasie siedziała wysoka kobieta w podeszłym wieku. Miała ptasią twarzy i okulary o grubych szkłach.
– Riley Paige, agent specjalny FBI – powiedziała.
Bez odznaki czuła się jak naga.
Do tej pory wszyscy sprzedawcy rozmawiali z nią chętnie. Miała nadzieję, że w przypadku tej kobiety będzie tak samo.
Wyjęła cztery zdjęcia i rozłożyła je na ladzie.
– Chciałam zapytać, czy widziała pani kiedykolwiek którąś z tych kobiet – powiedziała, wskazując po kolei na fotografie. – Zapewne nie będzie pani pamiętać Margaret Geraty. Mogła być tutaj jakieś dwa lata temu. Ale Eileen Rogers już zaledwie sześć miesięcy temu, a Reba Frye mogła tu kupić lalkę przed sześcioma tygodniami. Ta ostatnia kobieta, Cindy MacKinnon, mogła odwiedzić pani sklep pod koniec zeszłego tygodnia.
Kobieta przyjrzała się uważnie.
– No cóż – powiedziała. – Wzrok już nie ten. Proszę pozwolić, że spojrzę z bliska.
Wzięła do ręki szkło powiększające.
Tymczasem Riley zauważyła, że w sklepie jest ktoś jeszcze – średniego wzrostu i budowy mężczyzna. Wyglądał przeciętnie. Miał na sobie T-shirt i znoszone jeansy. Riley zapewne nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie pewien ważny szczegół.
Miał w ręku bukiet róż.
Były prawdziwe, ale połączenie róż i lalek mogło wskazywać na zabójcę z obsesją na punkcie tych dwóch rzeczy.
Mężczyzna na nią nie patrzył. Z pewnością słyszał, że przedstawiła się jako agentka FBI. Czyżby unikał kontaktu wzrokowego?
W tej samej chwili odezwała się kobieta za ladą.
– Nie wydaje mi się, żebym widziała którąś z nich – powiedziała. – Ale tak jak mówiłam, ja w ogóle słabo widzę. I nigdy nie miałam pamięci do twarzy. Przykro mi, że nie mogę pomóc.
– Nic nie szkodzi. – Riley schowała zdjęcia do torebki. – Dziękuję za poświęcony czas.
Odwróciła się, żeby spojrzeć raz jeszcze na mężczyznę, który właśnie przeglądał zawartość pobliskiej półki. Obudziła się w niej czujność.
To zdecydowanie mógłby być on, pomyślała. Jeśli kupi lalkę, będę pewna.
Jednak sterczenie w sklepie i obserwowanie faceta nie miało sensu. Nawet gdyby był winny i tak by nie dał tego po sobie poznać. A mógłby się zorientować i wymknąć.
Uśmiechnęła się do właścicielki i wyszła. Na zewnątrz przeszła kilka kroków wzdłuż ulicy, przystanęła i czekała.
Zaledwie kilka minut później drzwi sklepu otworzyły się i pojawił się w nich mężczyzna. Wciąż trzymał róże, ale w drugiej dłoni miał torbę ze świeżo zakupionym towarem. Skręcił i ruszył chodnikiem, oddalając się od Riley.
Podążyła za nim wydłużonym krokiem. Przyjrzała mu się dokładnie. Była od niego nieco wyższa i prawdopodobnie dużo silniejsza. Miała też najprawdopodobniej lepszą kondycję.
Nie ucieknie, pomyślała.
Przy skrzyżowaniu z wąską alejką mężczyzna najwyraźniej usłyszał za sobą kroki. Odwrócił głowę i zerknął na Riley przez ramię. Zszedł na bok, jakby chciał ustąpić jej drogi.
Riley brutalnie wepchnęła go w uliczkę. Ciasną, brudną i ciemną.
Zaskoczony upuścił zarówno torbę, jak i róże. Kwiaty rozsypały się na chodniku. Uniósł rękę, jakby chciał odepchnąć napastniczkę.
Złapała go za ramię i wykręciła je za jego plecami. Przycisnęła jego twarz do ceglanego muru.
– Riley Paige, agent specjalny FBI – wypaliła. – Gdzie przetrzymujesz Cindy MacKinnon? Czy ona wciąż żyje?
Mężczyzna cały dygotał.
– Kogo? – zapytał drżącym głosem. – Nie wiem, o co pani chodzi!
– Nie pogrywaj ze mną.
Bez odznaki, i co gorsza bez broni, Riley wydała się sobie bardziej naga niż kiedykolwiek. Jak miała aresztować tego faceta, nie używając broni? Tak daleko od Quantico i bez pomocy partnera?
– Proszę pani, ja nie wiem, o co tu chodzi! – Mężczyzna wybuchnął płaczem.
– Dla kogo są te róże? – zapytała ostro Riley. – No, dla kogo?
– Dla mojej córki! – zawołał. – Ma jutro swój pierwszy recital fortepianowy!
Riley wciąż trzymała jego ramię. Ale na uniesionej i wspartej o ścianę dłoni drugiej ręki nagle zauważyła coś, czego nie dostrzegła wcześniej.
Ten człowiek miał na palcu ślubną obrączkę. A Riley intuicyjną pewność, że morderca nie jest żonaty.
– Recital fortepianowy? – powtórzyła.
– Uczniowie pani Tully! Może pani zapytać kogokolwiek w miasteczku!
Riley poluzowała nieco chwyt.
– Kupiłem dla niej róże, żeby to uczcić – ciągnął mężczyzna. – Kiedy będzie się kłaniać. I lalkę jej kupiłem.
Riley puściła jego ramię i podeszła do leżącej na ziemi torby. Podniosła ją i wyjęła zawartość.
Była tam rzeczywiście lalka, taka dla nastolatek. Riley uznała ją za obsceniczną, nieprzyzwoitą i epatującą seksem – z powodu wielkich ust i wydatnego biustu. Jednak mimo że wyglądała dziwnie, nie była ani trochę podobna do lalki, którą Riley widziała w Daggett. Tamta była lalką dla małej dziewczynki. Taką jak ta na zdjęciu Cindy MacKinnon i jej siostrzenicy. Całą w falbankach, złotowłosą i ubraną na różowo.
Złapała nie tego człowieka. Zaparło jej dech w piersi.
– Przepraszam – powiedziała. – Pomyliłam się. Bardzo, bardzo pana przepraszam!
Mężczyzna, wciąż roztrzęsiony, w szoku i nierozumiejący niczego, zaczął zbierać róże. Riley pochyliła się, żeby mu pomóc.
– Nie! Nie! – wykrzyknął. – Proszę mi nie pomagać! Proszę odejść! Niech pani trzyma się ode mnie z daleka!
Riley odwróciła się i wyszła z uliczki, pozwalając rozżalonemu mężczyźnie pozbierać z ziemi róże i lalkę dla córki.
Jak mogła do tego dopuścić? Dlaczego posunęła się tak daleko? Dlaczego nie zauważyła tej obrączki od razu?
Odpowiedź była prosta. Była wykończona i pękała jej głowa. Nie myślała jasno.
Szła otumaniona po chodniku, gdy nagle spostrzegła neonowy szyld nad wejściem do baru. Miała ochotę się napić. Czuła, że musi się napić.
Weszła do blado oświetlonego pomieszczenia i usiadła przy kontuarze. Barman był akurat zajęty obsługą innego klienta. Riley zastanawiała się, co teraz robi mężczyzna, którego zaatakowała. Dzwoni na policję? Czy ona powinna teraz dokonać samoaresztowania? Co za ironia losu!
Mimo wszystko miała przeczucie, że ten człowiek nie zadzwoni na policję. Co jak co, ale byłoby mu trudno wyjaśnić, co się stało. Może nawet byłoby mu wstyd, że dał się obezwładnić kobiecie.
W każdym razie, nawet jeśli zadzwoni i policjanci po nią przyjadą, nie ma sensu uciekać, stwierdziła. Jeśli będzie taka konieczność, poniesie konsekwencje. Kto wie, może nawet wyląduje w areszcie.
Przypomniała sobie rozmowę z Mikiem Nevinsem i to, że zwrócił uwagę na jej poczucie bycia bezwartościową.
Może naprawdę nie nadaję sie do niczego?, pomyślała. Może byłoby lepiej, gdyby Peterson mnie wtedy zabił?
Podszedł do niej barman.
– Czego się pani napije? – zapytał.
– Whisky z lodem – odparła. – Podwójną.
– Już się robi.
Przypomniała sobie, że nie miała w zwyczaju pić w pracy. Wprawdzie jej bolesne wychodzenie z PTSD było naznaczone epizodami intensywnego kontaktu z alkoholem, ale Riley była przekonana, że to już za nią.
Łyknęła. Cierpki drink przyjemnie rozlał się po gardle.
Planowala odwiedzić jeszcze jedno miasteczko i przesłuchać jeszcze jedną osobę. Ale musiała najpierw ukoić nerwy.
No cóż, pomyślała z gorzkim uśmiechem. Przynajmniej oficjalnie nie jestem na służbie.
Dokończyła szybko drinka, a potem odradziła sobie zamówienie kolejnego. Sklep z zabawkami w kolejnym miasteczku miał być niebawem zamknięty, więc musiała wyruszyć natychmiast. Czas Cindy MacKinnon dobiegał końca.
O ile już się nie skończył.
Riley wyszła z baru i nagle poczuła, że idzie po krawędzi znajomej przepaści. Była przekonana, że pozostawiła daleko za sobą tamten strach, ból i wstręt do samej siebie. Czyżby znów chciały ją dopaść?
Zastanawiała się, ile jeszcze czasu zdoła opierać sie tej śmiertelnej pokusie.