Kitabı oku: «Zaginiona», sayfa 9

Yazı tipi:

ROZDZIAŁ 21

Riley przebijała się przez korki, próbując utrzymać Marie na linii. Przejechała przez skrzyżowanie w chwili, gdy żółte światło zmieniało się już na czerwone. Wiedziała, że zbyt szybko. Prowadziła własny samochód, nie pojazd FBI, więc nie miała koguta ani syreny.

– Rozłączam się, Riley – powiedziała Marie po raz piąty.

– Nie! – krzyknęła Riley, próbując nie wpadać w panikę. – Nie rozłączaj się!

Marie była wycieńczona.

– Już tak dłużej nie mogę – poskarżyła się. – Uratuj siebie, jeśli zdołasz, ale ja naprawdę już dłużej nie wytrzymam. Mam dość. Muszę z tym skończyć.

Riley czuła, że zaraz straci kontrolę nad sytuacją. Co ma na myśli Marie? Co chce zrobić?

– Dasz radę!

– Żegnaj, Riley.

– Nie! – zawołała Riley. – Zaczekaj! Tylko chwilę! Zaraz tam będę!

Jechała dużo szybciej niż pozostałe auta i zmieniała pasy ruchu jak szalona. Kilka razy ktoś na nią zatrąbił.

– Nie rozłączaj się! – zażądała stanowczo. – Słyszysz mnie?

Marie nie odpowiedziała, ale słychać było jej łkania i szloch.

Niekoniecznie pocieszające odgłosy, ale przynajmniej cały czas jest przy telefonie. Tylko czy zdołam ją powstrzymać? Riley zdawała sobie sprawę, że ta biedna kobieta spada w otchłań czystej zwierzęcej paniki. Marie nie myślała już racjonalnie. Wydawało się, że jest niemal oszalała ze strachu.

Do Riley powróciły wspomnienia. Przerażające dni w nieludzkich warunkach, gdzie nie było miejsca na człowieczeństwo. Kompletna ciemność, brak wiary, że poza nią istnieje cokolwiek. Całkowity brak poczucia upływającego czasu.

– Nie dam się – powiedziała na głos, lecz wizja nie miała zamiaru czekać.

Nic nie widzi ani nie słyszy, więc stara się zająć pozostałe zmysły. Czuje głęboko w gardle gorzki smak strachu, przesuwający się do ust i sięgający aż po czubek języka, gdzie zamienia się w elektryczne mrowienie. Drapie klepisko, na którym siedzi, czując jego wilgoć. Czuje woń wszechobecnej pleśni i rdzy.

Te odczucia są jedyną rzeczą, która sprawia, że wciąż należy do świata żywych.

I wtedy ciemność rozdziera oślepiający płomień i syk propanowego palnika.

Z koszmarnej zadumy wytrącił Riley silny wstrząs. Po sekundzie uświadomiła sobie, że jej auto uderzyło o krawężnik i że niemal wjechała na przeciwległy pas ruchu. Rozległ się chór klaksonów.

Riley odzyskała kontrolę nad autem i rozejrzała się. Była już blisko Georgetown.

– Marie! – krzyknęła. – Jesteś tam?

Kolejny raz usłyszała tylko stłumiony szloch. To dobrze. Tylko co teraz robić?

Riley rozważała opcje. Mogłaby wezwać na pomoc FBI z Waszyngtonu, ale zanim objaśniłaby problem i agenci dotarli pod wskazany adres, Bóg jeden wie, co mogłoby się wydarzyć. Poza tym musiałaby zakończyć rozmowę z Marie.

Musiała ją zatrzymać na linii. Ale jak?

Jak miała wyciągnąć Marie z przepaści, w którą sama niemal spadła przed chwilą?

Riley przypomniała sobie o kursie przedłużania rozmów telefonicznych w krytycznych momentach. Jak do tej pory nigdy nie musiała wykorzystywać nabytej tam wiedzy. To szkolenie było jednak tak dawno temu…

Na wykładach mówiono, żeby zrobić cokolwiek, powiedzieć cokolwiek, byleby zmusić osobę po drugiej stronie do rozmowy. Nawet coś bez znaczenia czy związku z sytuacją. Ważne, żeby słyszała ludzki głos i wyczuwała w nim troskę.

– Marie, musisz coś dla mnie zrobić – spróbowała Riley.

– Co takiego?

Mózg Riley grzał się, próbując wymyślić coś ad hoc.

– Chcę, żebyś poszła do kuchni. I opowiedziała mi ze szczegółami o przyprawach na półce.

Marie milczała. Czy jej umysł zadziała odpowiednio, aby zareagować na tak odjechaną próbę odwrócenia uwagi?

– Dobrze – powiedziała wreszcie. – Już idę.

Riley odetchnęła z ulgą. Może w ten sposób kupię trochę czasu? Słyszała przez telefon, jak uderzają o siebie słoiczki z przyprawami.

Głos Marie brzmiał naprawdę dziwnie. Histerycznie i automatycznie jednocześnie.

– Mam suszone oregano. I mieloną czerwoną paprykę. I gałkę muszkatołową.

– Świetnie – stwierdziła Riley. – Co jeszcze?

– Suszony tymianek. I mielony imbir. I czarny pieprz.

Marie zrobiła pauzę. Riley zastanawiała się co dalej.

– A curry w proszku? – zapytała.

Pojemniczki zabrzęczały ponownie.

– Nie – odparła Marie.

Riley mówiła powoli, jakby przekazywała instrukcje, od których zależy życie. Bo naprawdę tak było.

– Weź kartkę i ołówek – poleciła. – Zapisz, że musisz to kupić przy najbliższej okazji.

Usłyszała skrobanie ołówka po kartce.

– Co jeszcze masz?

Nastała śmiertelna cisza.

– To na nic, Riley – zabrzmiał otępiały i przerażony głos.

Riley jąkała się bezradnie.

– To… To po prostu rozmawiaj ze mną, dobrze?

Kolejna chwila ciszy.

– On tu jest.

Krtań Riley zacisnęła się gwałtownie.

– Gdzie jest?

– Jest w domu. Teraz rozumiem. On był tutaj przez cały czas. Nic nie możesz zrobić.

Riley próbowała pojąć, co się dzieje. W jej głowie trwała gonitwa myśli. Marie może mieć urojenia. Riley aż za dobrze znała to z własnych doświadczeń z zespołem stresu pourazowego.

Choć z drugiej strony Marie może mówić prawdę.

– Skąd to wiesz? – zapytała, próbując wyprzedzić wlokącą się ciężarówkę.

– Słyszę go – powiedziała Marie. – Słyszę jego kroki. Jest w korytarzu. Nie, w piwnicy.

Halucynacje?, zastanawiała się Riley.

Było to bardzo możliwe. Zaraz po odzyskaniu wolności ona także słyszała sporo nieistniejących odgłosów. Do dziś nie bardzo mogła ufać własnym pięciu zmysłom. Z powodu traumy wyobraźnia płatała jej koszmarne figle.

– Jest w całym domu – oznajmiła Marie.

– Nie – zaprzeczyła zdecydowanie Riley. – Nie może być wszędzie.

Zdołała wyprzedzić powolną ciężarówkę.

Co chwila ogarniała ją fala niemocy. Było to straszliwe uczucie, niemal jakby tonęła.

Kiedy Marie odezwała się ponownie, nie było już słychać łkania, a wyłącznie rezygnację. A nawet osobliwy spokój.

– Może on jest jak duch, Riley? Może właśnie to się stało, kiedy wysadziłaś go w powietrze? Zabiłaś jego ciało, ale nie zabiłaś zła. I teraz ono może być w wielu miejscach jednocześnie. Już nic go nie powstrzyma, nigdy. Nie można walczyć z duchem. Poddaj się, Riley. Nic nie możesz zrobić. Jedyne co ja mogę zrobić, to nie pozwolić, żeby znów spotkało mnie to samo.

– Nie rozłączaj się! Mam jeszcze jedną prośbę!

– Co? – zapytała Marie po długiej chwili. – Co tym razem, Riley?

– Nie rozłączaj się i zadzwoń na policję z telefonu stacjonarnego.

– Jezu, Riley! – odburknęła Marie. – Ile razy mam ci powtarzać, że go odłączyłam!

Riley zapomniała o tym na śmierć. W głosie Marie pobrzmiewało poirytowanie.

Dobry znak. Złość była lepsza niż strach.

– A poza tym – ciągnęła Marie – co mi to da, że zadzwonię na policję? Jak mi mogą pomóc? Nikt nie może mi pomóc. On jest wszędzie. Prędzej czy później mnie dopadnie. I ciebie też. Lepiej, żebyśmy poddały się obie.

Riley była bezradna. Urojenia Marie zaczynały kierować się własną logiką. Nie było już czasu na przekonywanie, że Peterson nie jest duchem.

– Jesteśmy przyjaciółkami, prawda, Marie? – zapytała w końcu. – Mówiłaś mi kiedyś, że zrobiłabyś dla mnie wszystko. Czy to prawda?

Marie znów zaczęła płakać.

– Oczywiście, że tak.

– Zatem rozłącz się i zadzwoń na policję. Nie musisz podawać powodu. Może rzeczywiście nie będą w stanie ci pomóc. Ale zadzwoń, bo ja cię o to proszę.

Nastąpiła długa chwila milczenia. Po drugiej stronie nie było słychać nawet oddechu.

– Wiem, że pragniesz się poddać, Marie. Rozumiem cię. To twój wybór. Ale ja nie chcę się poddawać. Może to głupie, ale nie chcę. Dlatego proszę cię, żebyś zadzwoniła na policję. Bo mówiłaś, że zrobisz dla mnie wszystko. Więc chcę, żebyś właśnie to zrobiła. Musisz to zrobić. Dla mnie.

Cisza trwała w nieskończoność. Czy Marie jest jeszcze przy telefonie?

– Przyrzekasz? – zapytała Riley.

Krótki sygnał zakończył połączenie.

Riley nie miała pojęcia, czy Marie wezwie pomoc, więc musiała wziąć sprawy w swoje ręce. Wybrała 997.

– Tu agent specjalny Riley Paige, FBI – powiedziała, gdy odezwała się centrala. – Dzwonię w sprawie prawdopodobnego intruza. Wyjątkowo niebezpiecznego.

Podała operatorowi adres Marie.

– Już wysyłamy tam ludzi – odparł.

– Dobrze – stwierdziła i rozłączyła się.

Ponownie spróbowała dodzwonić się do Marie, ale bez skutku.

Niech ktoś tam dotrze na czas!, modliła sie w duchu. Niech ktoś już tam będzie!

Jednocześnie walczyła z zalewem wspomnień.

Musi wziąć się w garść. Cokolwiek ma się stać, ona musi działać przytomnie.

Na widok znajomego podmiejskiego domku z czerwonej cegły ogarnął ją niepokój. Dotarła na miejsce jako pierwsza. Nie przyjechały jeszcze radiowozy, ale z oddali dobiegał dźwięk syren.

Zaraz będą.

Riley zaparkowała i pośpieszyła do drzwi wejściowych. Przekręciła gałkę.

Dlaczego nie są zamknięte?

Weszła do środka i wyciągnęła broń.

– Marie! – zawołała. – Marie!

Bez odzewu.

Towarzyszyło jej przekonanie, że stało się, lub właśnie się dzieje, coś okropnego. Ruszyła w głąb korytarza.

– Marie! – zawołała ponownie.

W domu panowała cisza.

Syreny wyły coraz głośniej, lecz wsparcie wciąż nie dotarło .

Riley ogarnęło przeczucie najgorszego – że Peterson rzeczywiście tu był. Albo nawet jest tutaj w tej chwili.

Przeszła przez słabo oświetlony korytarz. Wołała Marie, sprawdzając każde drzwi.

Schował się w szafie po lewej? A może jest za drzwiami po prawej?

Jeśli go znajdzie, nie pozwoli, by uwięził ją ponownie.

Zabije drania na miejscu.

ROZDZIAŁ 22

Marie nie odpowiadała na nawoływania. W domu nie było słychać niczego, nie licząc odgłosów generowanych przez Riley. Miejsce sprawiało wrażenie opustoszałego.

Riley weszła po schodach i ostrożnie przekroczyła próg otwartego pokoju.

Zaparło jej dech i poczuła, że ziemia usuwa się jej spod nóg.

Szyję wiszącej Marie okalała pętla z kabla przymocowanego do żyrandola na wysokim suficie. Obok leżała przewrócona drabinka.

Czas się zatrzymał. Riley nie przyjmowała widoku do wiadomości.

Nagle pozbawiona sił wsparła się o futrynę i wydała z siebie długi żałosny krzyk.

– NIEEE!

A później wbiegła do pokoju, ustawiła drabinę w pionie i wdrapała się na nią. Objęła ciało Marie ramieniem, żeby zmniejszyć obciążenie, i dotknęła szyi, licząc, że wyczuje puls.

– Żyj, Marie! Cholera, żyj! – szlochała.

Za późno. Marie miała złamany kark.

– Chryste…!

Riley przysiadła na najwyższym stopniu drabinki, czując, jak promieniujący z jej brzucha ból rozlewa się po całym ciele. Zapragnęła umrzeć.

Po kilku chwilach dobiegły ją hałasy z parteru. Nadeszła pomoc.

Zareagowała, wiedziona znajomym odruchem. Zwykły ludzki strach i żal ustąpiły miejsca chłodnemu profesjonalizmowi.

– Na górze! – zawołała.

Otarła łzy rękawem.

Po schodach wbiegło pięcioro policjantów, z bronią i w kamizelkach kuloodpornych. Kobieta na szpicy wyglądała na zaskoczoną.

– Komisarz Rita Graham, dowódca oddziału – przedstawiła się. – Kim pani jest?

Riley zeszła z drabiny i pokazała odznakę.

– Agent specjalny Riley Paige, FBI.

Kobieta nie rozumiała.

– Jakim cudem dotarła pani tutaj przed nami?

– Była moją przyjaciółką – odparła Riley, już opanowana i absolutnie kompetentna. – Nazywała się Marie Sayles. Zadzwoniła do mnie. Powiedziała, że coś jest nie tak. Z drogi zadzwoniłam pod 997. Nie zdążyłam na czas. Nie żyje.

Jeden z członków oddziału szybko sprawdził te informacje. Potwierdził.

– Samobójstwo? – zapytała komisarz Graham.

Riley przytaknęła. Nie miała wątpliwości, że Marie targnęła się na życie.

– A to co takiego? – Pani komisarz wskazała na złożoną kartkę na stoliku nocnym.

Riley zerknęła na ledwie czytelne bazgroły.

„To jedyne wyjście”.

– List pożegnalny?

Ponuro skinęła głową. Wiedziała, że to niestandardowy list pożegnalny. Na pewno nie wyjaśnienie, a już tym bardziej nie przeprosiny.

To rada, pomyślała. Rada dla mnie.

Riley zdawała sobie sprawę, że przed nimi oczekiwanie na koronera, który zabierze ciało.

– Porozmawiajmy na dole – powiedziała komisarz Graham.

Sprowadziła Riley po schodach do salonu, usiadła na krześle i wskazała na krzesło obok.

Zasłony pozostawały przez cały czas zaciągnięte, a światło w pokoju wyłączone. Riley chciała wpuścić trochę słońca, ale wiedziała dobrze, że nie może niczego ruszać.

Usiadła na kanapie.

Rita Graham włączyła lampę stojącą obok jej krzesła.

– Proszę mi opowiedzieć, co się wydarzyło.

Wyjęła notatnik i ołówek. Mimo że miała surową twarz wytrawnego gliny, w jej oczach błyszczało współczucie.

– Padła ofiarą porwania – wyjaśniła Riley. – Prawie osiem tygodni temu. Obydwie byłyśmy ofiarami. Może czytała pani o tym. Sprawa Sama Petersona.

Pani komisarz otworzyła szeroko oczy.

– O mój Boże – powiedziała. – Facet, który torturował i zabił te wszystkie kobiety. Facet z palnikiem. Więc to pani jest tą agentką, która dała radę uciec i wysadziła go w powietrze?

– Tak – potwierdziła Riley. – Problem w tym, że nie jestem pewna, czy rzeczywiście go wysadziłam – dodała po chwili. – Nie mam pewności, że nie żyje. Marie była podobnego zdania. To dlatego tak skończyła. Nie mogła znieść tej niepewności. Możliwe, że znów ją prześladował.

Riley kontynuowała wyjaśnienia. Jej słowa płynęły automatycznie, niemal jak wyuczone na pamięć. Miała wrażenie, że opuściła scenę wydarzeń i stoi obok, słuchając samej siebie.

Po wprowadzeniu komisarz Graham w sprawę, powiedziała jej, jak skontaktować się z najbliższą rodziną Marie. W trakcie monologu pod skorupą profesjonalizmu budziła się złość. Zimna. Lodowata.

To, czy jest żywy, czy martwy, nie miało znaczenia. To on zabił Marie.

A Marie umarła absolutnie przekonana, że Riley będzie kolejną ofiarą, która zginie z rąk jego lub swoich własnych.

Riley pragnęła potrząsnąć nią i siłą wybić jej ten durny pomysł z głowy.

„To nie jest jedyne wyjście!”, chciała powiedzieć.

Tylko czy sama w to wierzyła? Nie była pewna. Zdawało się jej, że jest od cholery rzeczy, których nie wie.

Kiedy przyjechał koroner, Riley i komisarz Graham wciąż rozmawiały. Graham wstała i podeszła się przywitać. A potem zwróciła się do Riley.

– Idę na chwilę na górę. Chciałabym, żeby pani została jeszcze przez moment i powiedziała mi coś więcej.

Riley potrząsnęła głową.

– Muszę już iść – odparła. – Muszę z kimś porozmawiać. – Wyjęła wizytówkę i położyła ją na stole. – Może się pani ze mną skontaktować.

Policjantka chciała zaprotestować, lecz Riley nie dała jej szansy. Wstała i wyszła z ciemnego domu Marie.

Miała pilną sprawę do załatwienia.

*

Godzinę później jechała na południe przez wioski Wirginii.

Czy na pewno chcę to zrobić?, pytała sama siebie po raz kolejny.

Była wykończona. Źle spała ostatniej nocy, a teraz przeżywała koszmar na jawie. Dzięki Bogu, porozmawiała w międzyczasie z Mikiem. Pomógł jej odzyskać spokój, choć była pewna, że nie pochwalałby tego, co miała zamiar zrobić. Nie była zdecydowana co do słuszności własnego pomysłu.

Jechała najszybszą drogą z Georgetown do posiadłości senatora Mitcha Newbrougha.

Narcystyczny polityk miał dużo na sumieniu. Coś ukrywał. Coś, co mogło doprowadzić ją do prawdziwego zabójcy. A to czyniło go po części odpowiedzialnym za nową ofiarę.

Riley wiedziała, że będzie mieć kłopoty, ale było jej wszystko jedno.

Dochodziło późne popołudnie, gdy zajechała na okrągły podjazd przez kamienną posiadłością. Zaparkowała, wysiadła i podeszła do gigantycznych drzwi. Przycisnęła dzwonek. Otworzył jej elegancko ubrany dżentelmen, kamerdyner rodziny Newbroughów, jak zgadywała.

– W czym mogę pani pomóc? – zapytał chłodno.

Riley pokazała mu odznakę.

– Agent specjalny Riley Paige – powiedziała. – Senator mnie zna. Muszę z nim porozmawiać.

Służący spojrzał na nią sceptycznie i odwrócił się. Podniósł do ust walkie-talkie, wyszeptał coś, a potem słuchał. Odwrócił się do Riley ponownie i uśmiechnął z wyższością.

– Senator nie życzy sobie pani widzieć – powiedział. – Bardzo przeprasza. Życzę pani miłego dnia.

Zanim zdążył zamknąć drzwi, Riley przecisnęła się obok niego i wkroczyła do domu.

– Wzywam ochronę! – zawołał za nią służący.

– A wzywaj sobie! – odkrzyknęła Riley przez ramię.

Nie miała pojęcia, gdzie szukać senatora. Mógł być gdziekolwiek w tej przepastnej posiadłości. Sądziła jednak – okazało się, że się myliła – że nie ma to znaczenia.

Pewnie sam do mnie wyjdzie, pomyślała.

Skierowała się wprost do salonu, który znała z poprzedniej wizyty, i rozsiadła się na wielkiej kanapie. Zanim spotka się z senatorem, zamierzała w pełni skorzystać z gościny.

Nie minęło kilka sekund, a do pokoju wkroczył ogromny mężczyzna wciśnięty w czarny garnitur. Zachowanie zdradzało ochroniarza.

– Senator nalega, żeby pani wyszła – powiedział, krzyżując ramiona.

Riley nie drgnęła ani o centymetr. Zmierzyła mężczyznę wzrokiem, próbując ocenić, czy stanowi on realne zagrożenie. Był wystarczająco duży, żeby wyprowadzić ją stamtąd siłą. Ale ona dobrze znała techniki samoobrony. Jeśli jej dotknie, ucierpi więcej niż jedno z nich. Oraz niewątpliwie niektóre z antyków senatora.

– Mam nadzieję, że ci powiedziano, że jestem z FBI. – Spojrzała mu prosto w oczy.

Bardzo wątpiła, że facet użyje broni przeciwko agentce.

Mężczyzna nie pozwolił się zastraszyć. Stał i patrzył. Ale się nie zbliżył.

Za plecami Riley usłyszała odgłos zbliżających się kroków, a potem głos senatora.

– O co chodzi tym razem, agentko Paige? Jestem bardzo zajęty.

Ochroniarz przesunął się w bok.

Newbrough przemaszerował przez salon i zatrzymał się naprzeciwko Riley. Jego fotogeniczny uśmiech polityka wydawał sie nieco sarkastyczny.

Przez chwilę milczał, a Riley od razu wyczuła, że czeka ją próba sił. Nie ruszę się z tej kanapy, postanowiła.

– Mylił się pan, senatorze – powiedziała. – Zabójstwo pańskiej córki nie miało jakiegokolwiek podłoża politycznego ani osobistego. Tymczasem pan wręczył mi listę wrogów. Jestem pewna, że przekazał ją pan również swojemu sługusowi w FBI.

Uśmiech Newbrougha zmienił się na szyderczy.

– Rozumiem, że chodzi pani o szefa Wydziału Analizy Behawioralnej, agenta specjalnego Carla Waldera? – zapytał.

Riley zdawała sobie sprawę, że nie przebiera w słowach i że wkrótce tego pożałuje. Ale w tej chwili miała to gdzieś.

– Ta lista to strata czasu dla FBI, senatorze – odparła. – W międzyczasie porwano kolejną ofiarę.

Newbrough stał w miejscu jak wmurowany.

– Z tego co wiem, biuro dokonało aresztowania – powiedział. – A podejrzany przyznał się do winy. Nie ujawnił wam jednak zbyt wiele, prawda? Ale w jakiś sposób jest ze mną powiązany, może pani być pewna. Powie wszystko w swoim czasie. Zadbam, żeby agent Walder tego dopilnował.

Riley próbowała ukryć zdumienie. Nawet kolejne porwanie nie zdołało zachwiać przekonaniem Newbrougha, że tak naprawdę to on był celem zabójcy. Ego tego człowieka było zaiste przerośnięte. Jego przekonanie co do tego, że wszystko kręci się wokół jego osoby, nie miało granic.

Senator przechylił głowę, udając zaciekawienie.

– Ale zdaje się, że pani w jakiś sposób mnie obwinia – powiedział. – Czuję się tym urażony, agentko Paige. To nie moja wina, że pani nieodpowiedzialność doprowadziła do porwania kolejnej ofiary.

Z wściekłości Riley aż zaswędziała twarz. Nie ośmieliła się odpowiedzieć, w obawie, że powie coś zdecydowanie nieprzemyślanego.

Newbrough podszedł do barku i nalał sobie do dużej szklanki czegoś, co wyglądało na drogą whisky. Oczywiście ostentacyjnie nie zapytał, czy Riley też się napije.

Najwyższy czas przejść do rzeczy, pomyślała.

– Kiedy byłam tutaj ostatnio, coś pan przede mną zataił – stwierdziła.

Senator odwrócił się do niej i upił łyk.

– Nie odpowiedziałem na wszystkie pani pytania?

– Nie o to chodzi. Po prostu jest coś, czego mi pan nie powiedział. O Rebie. I myślę, że już czas, żeby pan to zrobił.

Newbrough przeszył ją wzrokiem.

– Czy ona lubiła lalki, senatorze? – zapytała Riley.

Wzruszył ramionami.

– Chyba wszystkie małe dziewczynki lubią lalki – powiedział.

– Nie mówię o czasach, kiedy była mała, a o jej dorosłości. Czy je kolekcjonowała?

– Obawiam się, że tego nie wiem.

To były pierwsze słowa senatora, w które Riley uwierzyła bez zastrzeżeń. Człowiek tak patologicznie egocentryczny faktycznie niewiele wie o zainteresowaniach i upodobaniach innych. Nawet o pasjach swojej własnej córki.

– Chciałabym porozmawiać z pańską żoną – powiedziała Riley.

– Nie ma mowy! – wybuchnął Newbrough.

Jego twarz zmieniła się w maskę znaną Riley z telewizji. Podobnie jak jego uśmiech, jej wyraz był skrupulatnie wyuczony, niewątpliwie przećwiczony tysiące razy przed lustrem. Oznaczał, że senator jest urażony.

– Nie ma pani za grosz przyzwoitości, agentko Paige – oświadczył, pozwalając głosowi teatralnie zadrżeć ze złości. – Przychodzi pani do domu, w którym panuje żałoba, nie przynosząc zrozpaczonej rodzinie żadnego pocieszenia ani żadnych odpowiedzi. Zamiast tego rzuca pani zawoalowane oskarżenia. Obwinia pani całkowicie niewinnych ludzi za własny brak kompetencji.

Potrząsnął głową w geście zranionego poczucia sprawiedliwości.

– Jest pani wredną, okrutną kobietą – dodał. – Musiała pani skrzywdzić bardzo wiele osób.

Riley poczuła się tak, jakby ktoś zadał jej cios w splot słoneczny. Nie była przygotowana na taką taktykę, na zupełne odwrócenie moralnych ról. Senator dotknął jej własnego, szczerego poczucia winy i zwątpienia w siebie.

Wie dokładnie, gdzie uderzać, pomyślała.

Zdała sobie sprawę, że na nią już czas. W przeciwnym razie może zrobić coś, czego potem będzie żałować. Newbrough niemal ją sprowokował.

Wstała bez słowa, wyszła z salonu i skierowała się ku wyjściu.

Dogonił ją głos senatora.

– Pani kariera jest skończona, agentko Paige. Proszę to przyjąć do wiadomości.

Riley przeszła obok lokaja, robiąc długie kroki, i wypadła przez frontowe drzwi. Wsiadła do samochodu i ruszyła.

Ogarniały ją naprzemian fale złości, frustracji i wycieńczenia. Życie niewinnej kobiety wisiało na włosku, a nikt jej nie ratował! Była pewna, że Walder poszerza obszar poszukiwań wyłącznie wokół mieszkania Gumma, tymczasem ona była pewna, że szuka nie tam, gdzie trzeba. Musiała coś zrobić, tylko co? Ta wizyta zdecydowanie nie pomogła jej w podjęciu decyzji.

Czy wciąż mogła ufać swojej umiejętności oceny sytuacji?

Po niecałych dziesięciu minutach jazdy zabrzęczał telefon. Spojrzała i zobaczyła wiadomość od Waldera. Spodziewała się, czego może dotyczyć.

Cóż, pomyślała gorzko. Przynajmniej senator nie traci czasu.

Metin, ses formatı mevcut
Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
10 ekim 2019
Hacim:
241 s. 2 illüstrasyon
ISBN:
9781640294301
İndirme biçimi:
Serideki Birinci kitap "Seria Kryminałów o Riley Paige"
Serinin tüm kitapları
Metin
Ortalama puan 4,8, 6 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 4,5, 11 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3,9, 7 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,9, 14 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,6, 27 oylamaya göre
Metin, ses formatı mevcut
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4, 6 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3,4, 9 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 2,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre