Kitabı oku: «Listy perskie», sayfa 16
List CXXI. Usbek do tegoż
Zwykłym następstwem kolonizacji jest, że osłabia kraj, z którego czerpie materiał, nie zaludniając tego, do którego go kieruje.
Trzeba ludziom trwać tam, gdzie się urodzili; są choroby pochodzące stąd, że zmienia się dobre powietrze na złe; inne pochodzą stąd, że w ogóle się je zmienia.
Powietrze, jak i rośliny, nasyca się cząsteczkami ziemi danego kraju. Oddziaływa ono na nas tak bardzo, iż natura nasza kształtuje się pod jego wpływem. Kiedy przeniesiemy się w inny kraj, chorujemy. Soki nasze przyzwyczaiły się do pewnej konsystencji, tkanki do pewnego ciśnienia, ustrój do pewnego ruchu, tak iż nie mogą znieść innych i opierają się nowym warunkom.
Kiedy kraj się wyludnia, jest to znak jakiejś skazy gruntu lub klimatu: wyrywając zatem ludzi spod szczęśliwego nieba, aby ich wysłać do takiego kraju, czynimy coś wręcz odmiennego, niż mieliśmy zamiar.
Rzymianie wiedzieli to z doświadczenia: wysyłali zbrodniarzy do Sardynii i przesiedlali tam Żydów. Trzeba się było pogodzić z ich stratą; wzgarda dla tych nieszczęśników pozwalała im to przeboleć dość łatwo.
Wielki Shah-Abbas90, chcąc odjąć Turkom możność utrzymywania wielkich armii na granicach, przesiedlił prawie wszystkich Armeńczyków i wyprawił więcej niż dwadzieścia tysięcy rodzin do Gulian, gdzie niebawem wyginęły prawie wszystkie.
Wszystkie przesiedlania ludów podjęte w Konstantynopolu okazały się daremne.
Zdumiewająca liczba Murzynów, o których mówiliśmy wprzódy, nie zdołała zaludnić Ameryki.
Od czasu wytępienia Żydów za Adriana, Palestyna została bezludna.
Trzeba zatem uznać, że wielkie spustoszenia są niemal bez ratunku, naród bowiem tak okaleczały trwa w tym martwym punkcie; a jeśli przypadkiem wróci do sił, trzeba na to wieków.
Niech do takiego wycieńczenia dołączy się najdrobniejsza okoliczność z tych, o których wspomniałem, a naród nie tylko nie odrodzi się, ale będzie zanikał z każdym dniem i szedł ku zagładzie.
Wygnanie Maurów z Hiszpanii wciąż daje się odczuwać; próżnia nie tylko się nie wypełnia, ale z każdym dniem rośnie. Od czasu spustoszenia Ameryki Hiszpanie, którzy zajęli miejsce dawnych mieszkańców, nie zdołali jej zaludnić; przeciwnie przez jakąś fatalność, którą raczej nazwałbym sprawiedliwością bożą, niszczyciele niszczeją sami i topnieją z każdym dniem.
Władcy nie powinni tedy myśleć o kolonizowania wielkich krajów. Nie powiadam, aby się to nie udało czasem; zdarzają się klimaty tak szczęśliwe, iż rodzaj ludzki mnoży się w nich zawsze; świadectwem owe wyspy, zaludnione przez garstkę chorych, których wysadzono tam z okrętu i którzy natychmiast odzyskali zdrowie.
Ale gdyby nawet te kolonie się udały, wówczas, miast pomnożyć potęgę, rozdrobniłyby ją tylko; chyba że byłyby bardzo szczupłe, np. te, które się zakłada dla celów handlowych.
Kartagińczycy, tak samo jak Hiszpanie, odkryli Amerykę, lub przynajmniej wielkie wyspy, na których uprawiali handel zdumiewająco żywy, ale kiedy ujrzeli, iż ludność rodzinnego kraju maleje, mądra rzeczpospolita zabroniła poddanym tych wypraw.
Śmiem wręcz powiedzieć: miast wyprawiać Hiszpanów do Indii91, trzeba by ściągnąć raczej Indian i Metysów do Hiszpanii; trzeba by wrócić tej monarchii jej rozproszone ludy. Gdyby połowę tylko tych kolonii dało się utrzymać, Hiszpania stałaby się najgroźniejszą potęgą Europy.
Można przyrównać państwa drzewu, którego konary, zbyt rozległe, wyciągają cały sok z pnia, jako owoc zaś dają jedynie cień.
Nie ma nic sposobniejszego, aby wyleczyć książąt z szału dalekich zdobyczy, niż przykład Portugalczyków i Hiszpanów.
Te dwa narody, zdobywszy z niepojętą szybkością niezmierzone królestwa, bardziej zaskoczone własnym zwycięstwem, niż pokonane ludy były zaskoczone swą klęską, zaczęły myśleć o zachowaniu zdobyczy i obrały do tego celu rozmaite drogi.
Hiszpanie, straciwszy nadzieję wierności podbitych ludów, postanowili wytępić je i wysłać z Hiszpanii wierne ludy na ich miejsce. Nigdy tak straszliwego zamiaru nie wykonano z większą dokładnością. Naród tak liczny, jak wszystkie ludy Europy razem, zniknął z ziemi za przybyciem tych barbarzyńców, którzy odkrywając Indie, jak gdyby troszczyli się tylko o to, aby ludziom pokazać ostatni szczebel okrucieństwa.
Przez to barbarzyństwo zachowali ów kraj pod swym panowaniem. Osądź, jak zgubne są podboje, skoro wydają takie skutki; ostatecznie bowiem to potworne lekarstwo było jedyne. Jak zdołaliby utrzymać tyle milionów ludzi w posłuszeństwie? Jak podołać wojnie domowej z tak daleka? Co by się z nimi stało, gdyby dali tym ludom czas na ochłonięcie z podziwu, jakim zdjął je widok tych nowych bogów, i gdyby im pozwolili ocknąć się z lęku przed ich piorunami?
Co się tyczy Portugalczyków, obrali oni wręcz przeciwną drogę. Nie uciekli się do okrucieństwa; toteż niebawem wypędzono ich. Holendrzy wsparli powstanie ludów i skorzystali na tym. Któryż władca mógłby zazdrościć tym zdobywcom? Któż chciałby zdobyczy pod tymi warunkami? Jednych wypędzono z odkrytych ziem bardzo rychło; drudzy uczynili z nich pustynie, jak również uczynili pustynię i z własnego kraju. Taki jest los bohaterów: trzeba się im wypruwać z sił dla podbicia krajów, które wnet potem tracą, albo ujarzmiać ludy, które muszą sami wytępić. Tak ów szaleniec rujnował się na zakupywanie posągów, które wrzucał do morza, i luster, które rozbijał w kawałki.
Paryż, 18 dnia księżyca Rhamazan, 1718.
List CXXII. Usbek do legoż
Łagodność rządu nadzwyczaj sprzyja rozmnażaniu się gatunku. Republiki są tego stałym dowodem; zwłaszcza Szwajcaria i Holandia, dwa najlichsze kraje Europy, jeśli zważyć naturę gruntu, najliczniej wszelako zaludnione.
Nic bardziej nie ściąga cudzoziemców, niż wolność i zamożność idąca zawsze w ślad wolności. Pierwsza wabi sama przez się; potrzeby zaś nasze wiodą nas w kraje, gdzie istnieje druga.
Ród ludzki mnoży się w kraju, gdzie dostatek zaopatruje dzieci, nie ujmując ojcom.
Równość obywateli, wytwarzająca równość w rozdziale mienia, wnosi dobrobyt i życie we wszystkie części ustroju i rozlewa je wszędzie.
Nie tak jest w krajach, gdzie panuje nieograniczona władza: monarcha, dworacy i garstka postronnych posiadają wszystkie bogactwa, gdy inni jęczą w ubóstwie.
Jeśli człowiek cierpi niedostatek i czuje, że dzieci jego byłyby jeszcze nędzniejsze, nie żeni się; albo, jeśli się ożeni, strzeże się mieć wielką liczbę dzieci, które mogłyby do reszty pogorszyć jego położenie i osunęłyby się niżej ojca.
Przyznaję, że robotnik lub wieśniak, gdy raz się ożeni, będzie płodził, bez względu na to, czy jest bogaty czy ubogi. Ten wzgląd go nie trapi; ma zawsze pewne dziedzictwo do przekazania dzieciom, to jest swoją motykę; nic nie przeszkadza mu iść ślepo za głosem natury.
Ale na co zda się państwu ta mnogość dzieci, które usychają w nędzy? Giną prawie wszystkie, w miarę jak przychodzą na świat: nie chowają się zdrowo nigdy. Przyszedłszy na świat słabe i wątłe, mrą pojedynczo na tysiące sposobów, ryczałtem zmiatają je zaś na gminne choroby, które nędza i złe odżywienie sprowadzają z sobą. Te, które ujdą cało, dochodzą wieku męskiego, ale nie dochodzą męskich sił i kwękają całe życie.
Ludzie są jak rośliny, które nigdy nie wschodzą szczęśliwie bez odpowiedniej uprawy: u ludzi żartych nędzą, gatunek podupada, niekiedy wprost wyradza się.
Francja może służyć za przykład tej prawdy. W czasie ubiegłych wojen obawa, w jakiej żyła cała młodzież, iż powołają ją do milicji, kazała jej się żenić, zbyt wcześnie i w nędzy. Tyle małżeństw musiało wydać liczne dzieci, po których wszelako nie zostało prawie śladu, gdyż nędza, głód i choroby rychło zmiotły je ze świata.
Jeśli pod niebem tak szczęśliwym, w królestwie tak cywilizowanym, jak Francja, czynimy podobne spostrzeżenia, cóż będzie dopiero w innych państwach?
Paryż, 23 dnia księżyca Rhamazan, 1718.
List CXXIII. Usbek do mollacha Mehemet Alego, strażnika trzech grobowców, w Kom
Na cóż nam się zdadzą posty imaumów i włosienice mollachów? Ręka Boga po dwakroć spadła na dzieci Zakonu. Słonce zaćmiło się i oświeca tylko ich klęski, wojska ich gromadzą się i rozpraszają na kształt pyłu!
Cesarstwo Osmanów uległo wstrząśnieniu od dwu największych ciosów, jakich kiedykolwiek doznało92. Mufti chrześcijański podtrzymuje je jedynie z trudem. Wielki Wezyr niemiecki93 jest biczem bożym, posłanym, aby karać wyznawców Omara; niesie pomstę nieba, rozgniewanego ich buntem i przewrotnością.
Święty duchu imaumów, płaczesz dniem i nocą nad dziećmi proroka, których obmierzły Omar sprowadził z prawej drogi; wnętrzności twoje ściskają się na widok ich nieszczęść, pragniesz ich nawrócenia, nie zagłady. Chciałbyś ich widzieć zgromadzonych pod sztandarem Halego przez łzy świętych, nie zaś rozproszonych po górach i pustyniach grozą oręża niewiernych.
Paryż, pierwszego dnia księżyca Chalwal, 1718.
List CXXIV. Usbek do Rhediego, w Wenecji
Co może być za pobudka tej bezmiernej szczodrobliwości, jaką książęta okazują dworakom? Czy chcą ich przywiązać? Toć są już im oddani, jak tylko być mogą. Zresztą, jeśli przywiążą do siebie kilku poddanych, kupując ich, muszą z tej samej racji tracić mnóstwo innych, których ubożą.
Kiedy myślę o położeniu władców, zawsze otoczonych ludźmi chciwymi i nienasyconymi, mogę ich tylko żałować; żałuję ich jeszcze więcej, kiedy nie mają siły oprzeć się prośbom, zawsze zaspokajanym na koszt tych, którzy nie proszą o nic.
Ilekroć słyszę o tych hojnościach, łaskach i pensjach monarszych, przychodzi mi do głowy tysiąc rzeczy. Ciżba myśli lęgnie mi się w głowie; mam wrażenie, że słyszę, jak ktoś ogłasza publicznie taki nakaz:
„Wobec tego, że niestrudzona wytrwałość kilku poddanych w dopraszaniu się o pensje doświadczała bez wytchnienia naszej monarszej wspaniałomyślności, ustąpiliśmy wreszcie mnogości żądań, które nam przedkładali, które dotąd stanowiły największą troskę naszego berła. Przedstawili nam, że od czasu włożenia przez nas korony byli zawsze przy nas, gdyśmy wstawali z łóżka; że przechodząc, spotykaliśmy ich zawsze w drodze, nieruchomych jak słupy graniczne, i że usilnie wspinali się ponad ramiona wyższych wzrostem, aby oglądać Naszą Dostojność. Otrzymaliśmy również liczne podania osób należących do płci pięknej, które błagały nas, abyśmy wzięli pod uwagę, jako fakt niezbity i stwierdzony, iż utrzymanie ich połączone jest ze znacznym kosztem. Niektóre nawet, bardzo wiekowe, prosiły trzęsąc sędziwą głową, abyśmy zważyli, iż były one ozdobą dworu naszych królewskich poprzedników; i że, jeśli generałowie nasi uczynili państwo potężnym przez czyny wojskowe, one, w nie mniejszym stopniu, przyczyniły się do sławy dworu przez swoje intrygi. Za czym, pragnąc okazać suplikantom naszą łaskawość i wysłuchać wszystkich żądań, postanowiliśmy co następuje:
Iż każdy rolnik, mający pięcioro dzieci, odetnie co dzień piątą część chleba, który między nie rozdziela. Zaleca się ojcom rodziny, aby ubytkiem tym obciążyli każde z dzieci w sposób możliwie najsprawiedliwszy.
Zakasujemy wyraźnie wszystkim, którzy krzątają się około uprawy swego kawałka roli lub też mają powierzone sobie ziemie w postaci dzierżawy, czynić w nie jakichkolwiek wkładów.
Wszystkim, którzy wykonują jakoweś niskie rzemiosło i którzy nigdy nie byli obecni przy wstawaniu z łóżka Naszego Majestatu, nakazujemy, aby nie kupowali odzieży sobie, swoim żonom i dzieciom częściej niż co cztery lata. Zabraniamy im, prócz tego, bardzo surowo niewinnych uciech, jakie mieli zwyczaj wyprawiać w rodzinie w uroczystsze święta.
Ponieważ doszło naszej wiadomości, iż większość mieszkańców zaprząta się gorliwie wyposażeniem córek, które nie zasłużyły się państwu niczym innym, jak tylko smutną i nudną cnotą, nakazujemy, aby się wstrzymali z wydaniem ich za mąż aż do czasu, w którym doszedłszy wieku określonego ustawą, one zniewolą ich do tego prawem. Zabraniamy urzędnikom łożyć na wychowanie dzieci…”
Paryż, pierwszego dnia księżyca Chalwal, 1718.
List CXXV. Rika do ***
W wielkim kłopocie znajdują się wszystkie religie, kiedy chodzi o to, aby dać pojęcie o przyszłych rozkoszach ludzi, którzy poczciwie żyli. Łatwo jest przestraszyć złych szeregiem kar które im grożą: ale ludziom cnotliwym nie wiadomo, co przyrzekać. Zdaje się, że w naturze rozkoszy leży, aby były krótkotrwałe; wyobraźnia z trudem może sobie wyroić inne.
Spotykałem opisy raju, zdolne odstraszyć wszystkich rozsądnych ludzi. Jedni każą szczęśliwym cieniom grać wciąż na flecie; drudzy skazują je na męczarnię nieustającej przechadzki, – inni wreszcie, którzy każą im w niebie marzyć o kochankach tutejszego padołu, nie zgadują, że sto milionów lat jest to przeciąg czasu wystarczający, aby odjąć smak tym miłosnym niepokojom.
Przypominam sobie opowieść, słyszaną z ust człowieka, który bywał w kraju Mogoła; wskazuje ona, że kapłani indyjscy nie mniej od innych jałowi są w rojeniach swoich o rozkoszach raju.
„Pewna kobieta, która postradała męża, przyszła uroczyście do wielkorządcy z prośbą, aby ją kazał spalić; ale ponieważ w krajach podległych mahometanom tępi się, o ile można, ten okrutny zwyczaj, gubernator odmówił stanowczo.
Kiedy ujrzała, że prośby jej są daremne, wpadła w istny szał: »Patrzcie, wołała, jak tu szanują wolność! Biedna kobieta nie może nawet dać się spalić, kiedy ma ochotę! Widział kto coś podobnego? Matka, ciotki, siostry, wszystkie dały się popalić! A kiedy ja przychodzę prosić tego przeklętego burmistrza o pozwolenie, gniewa się i krzyczy jak wściekły.«
Znalazł się tam przypadkiem młody bonza94. »Człowieku niewierny, rzekł doń namiestnik, czy ty wszczepiłeś owo szaleństwo w umysł tej kobiety? – Nie, odparł, nigdy z nią nie mówiłem: ale, jeśli chcesz posłuchać mego zdania, pozwól jej dokonać ofiary. Spełni uczynek miły bogu Brahmie; jakoż spotka się z sowitą nagrodą, odnajdzie bowiem na tamtym świecie małżonka i rozpocznie z nim powtórne życie. – Jak powiadacie? rzekła kobieta zdumiona. Odnajdę męża? Oho, nic z palenia. Był zazdrosny, uprzykrzony i zresztą tak stary, że, jeśli bóg Brahma nie odświeżył go cokolwiek, nie jestem mu z pewnością potrzebna. Ja miałabym się palić dla niego!… ani nawet końca palców, choćbym go tym miała wyciągnąć z samego dna piekieł… Dwaj starzy bonzowie, którzy wmawiali to we mnie, a którzy wiedzieli, jak z nim żyłam, nie głupi byli powiedzieć mi całą prawdę: ale, jeśli bóg Brahma tylko takim podarkiem może mnie uszczęśliwić, wyrzekam się tego błogosławieństwa. Panie namiestniku, zostaję mahometanką. A pan, rzekła spoglądając na bonza, jeśli masz ochotę, możesz iść opowiedzieć memu mężowi, że mam się bardzo dobrze.«”
Paryż, 2 dnia księżyca Chalwal, 1718.
List CXXVI. Rika do Usbeka, w ***
Czekam cię tutaj jutro: tymczasem, przesyłam ci listy z Ispahan. Donoszą mi, że ambasador Wielkiego Mogoła otrzymał rozkaz opuszczenia królestwa. Kazano uwięzić księcia krwi, stryja królewskiego, który miał poruczone jego wychowanie; odprowadzono go do jakiegoś zamku, gdzie go strzegą bardzo pilnie; pozbawiono go wszelkich honorów. Wzruszony jestem losem księcia; żal mi go.
Wyznam ci, Usbeku, nie zdarzyło mi się patrzeć, jak łzy płyną z czyich oczu, iżbym nie był tym przejęty. Współczuję z nieszczęśliwymi, jak gdyby tylko oni byli ludźmi; nawet wielkich tego świata, dla których serce moje twarde jest, póki są możni, zaczynam kochać, skoro runą ze swych wielkości.
W istocie, na cóż im się zda, w pomyślności, zbyteczna miłość? Zbyt trąci ona równością. Wolą szacunek, który nie domaga się odwzajemnienia. Ale skoro spadną z wyżyn, już tylko współczucie nasze może im przypomnieć, czym byli niegdyś.
Jakże szczere, wielkie nawet zdają mi się słowa pewnego monarchy, który, mając się dostać w ręce wrogów i widząc dworzan lejących łzy, rzekł: „Wasze łzy świadczą mi, że jestem jeszcze królem”.
Paryż, 9 95 dnia księżyca Chalwal, 1718.
List CXXVII. Rika do Ibbena, w Smyrnie
Słyszałeś zapewne tysiąc razy o słynnym królu szwedzkim96. Oblegał fortecę w pewnym królestwie, zwanym Norwegią; pewnego dnia, zwiedzając szańce samowtór z inżynierem, dostał postrzał w głowę, z którego umarł. Natychmiast kazano uwięzić kanclerza97 : zebrały się Stany i skazały go na ucięcie głowy.
Oskarżono go o wielką zbrodnię: mianowicie, że spotwarzył naród i pozbawił go zaufania króla; zbrodnię, która, wedle mnie, zasługuje tysiąc razy na śmierć.
Jeżeli bowiem złym uczynkiem jest oczernić przed księciem ostatniego z poddanych, cóż dopiero oczernić cały naród i odjąć mu przychylność tego, którego Opatrzność ustanowiła, aby się troszczył o jego szczęście?
Chciałbym, aby ludzie mówili do królów tak, jak anioły mówią do świętego proroka.
Wiesz, że na ucztach świętych, w czasie których Pan panów zstępuje z najwyższego tronu, aby się udzielać swoim niewolnikom, siliłem się poskramiać swój niesforny język: nikt nie słyszał, abym sobie pozwolił na jedno słowo, które mogłoby być gorzkie najlichszemu z Jego poddanych. Kiedym musiał przestać być wstrzemięźliwym, nie przestałem, mimo to, być uczciwym człowiekiem; nieraz, w tej próbie wierności, naraziłem życie, nigdy cnotę.
Nie wiem, jak to się dzieje, że nie ma tak złego władcy, aby minister jego nie był jeszcze gorszy. Jeśli monarcha popełnia zły uczynek, to prawie zawsze z czyjegoś podszeptu. Ambicja książąt nie jest nigdy tak niebezpieczna, jak nikczemność doradców. Ale czy pojmujesz, jak człowiek, który dopiero od wczoraj jest ministrem, który może nie będzie nim jutro, może stać się w jednym momencie wrogiem samego siebie, swojej rodziny, ojczyzny oraz ludu, mającego po najdalsze wieki zrodzić się z tych, których on jest prześladowcą?
Władca ma namiętności; minister podżega je: to czyni swoim celem; nie zna ani nie chce znać innego. Dworacy uwodzą księcia chwalbami; on schlebia mu jeszcze niebezpieczniej przez swoje rady, przez zamiary, jakie mu podsuwa, i zasady, jakie weń wszczepia.
Paryż, 25 dnia księżyca Saphar, 1719.
List CXXVIII. Rika do Usbeka, w ***
Przechodziłem kiedyś przez Nowy Most z jednym z przyjaciół; natknęliśmy się na znajomego, który, jak się dowiedziałem, był geometrą. Wyglądał na to, ponieważ zatopiony był w głębokim dumaniu. Przyjaciel mój musiał go pociągnąć za rękaw i szarpnąć mocno, aby go wrócić do przytomności; tak silnie pochłonięty był jakąś krzywą, która go dręczyła może od tygodnia! Przywitali się grzecznie i udzielili sobie wzajem jakichś literackich nowinek. Rozmowa ta zawiodła ich do kawiarni, gdzie wszedłem wraz z nimi.
Zauważyłem, że geometrę powitali tam wszyscy nadzwyczaj serdecznie i że służba okazywała mu daleko więcej względów niż dwom muszkieterom, którzy siedzieli w rogu. Co do niego, również zdawał się dobrze czuć w tym miejscu; rozchmurzył nieco twarz i zaczął się śmiać, jak gdyby zgoła nie był przyprószony pyłem geometrii.
Umysł jego wszelako, nasiąkły regularnością, rozmierzał wszystko, o czym toczyła się rozmowa. Podobny był do człowieka, który znalazłszy się w ogrodzie, ścina rapierem główki kwiatów wybujalsze od innych. Ten męczennik umiaru odczuwał boleśnie każdy wyskok dowcipu, tak jak wzrok delikatny cierpi od zbytniego światła. Nic mu nie było obojętne, byle było prawdziwe. Toteż, ton jego rozmowy był bardzo osobliwy. Przybył właśnie ze wsi, w towarzystwie człowieka, który oglądał tam pyszny zamek i wspaniałe ogrody; on widział jedynie budowlę sześćdziesiąt stóp długą a trzydzieści pięć szeroką i owalny trawnik na dziesięć arszynów: bardzo byłby rad, gdyby zachowano prawa perspektywy w ten sposób, aby aleje zdawały się wszędzie jednakiej szerokości; podawał w tym celu niezawodną metodę. Cieszył się bardzo z odszukanego tam kompasu nader osobliwej budowy; rozgniewał się srodze na uczonego, siedzącego koło mnie, który zapytał niezręcznie, czy ów kompas znaczy godziny babilońskie.
Jakiś nowinkarz wspomniał o bombardowaniu zamku Fontarabskiego; geometra z miejsca wyszczególnił nam własność linii, jaką bomby zakreśliły w powietrzu: zachwycony swymi wiadomościami, nie chciał nic wiedzieć o rezultacie samego wypadku. Jakiś człowiek skarżył się, że ubiegłej zimy zniszczyła go doszczętnie powódź. „Bardzo mnie to cieszy, rzekł geometra; widzę, żem się nie pomylił i że opady wodne były co najmniej o dwa cale większe niż w poprzednim roku.”
W chwilę potem wyszedł, a my za nim. Ponieważ szedł dość szybko i nie raczył patrzeć przed siebie, wpadł na jakiegoś przechodnia. Zderzyli się gwałtownie, i wraz odskoczyli każdy w swoją stronę, w stosunku proporcjonalnym do chyżości i masy. Kiedy oprzytomnieli nieco, człowiek ów, pocierając ręką czoło, rzekł: „Cieszę się, że pan mnie potrącił; mam panu oznajmić wielką nowinę. Dałem światu Horacego. – Jak to, rzekł geometra, toć już blisko dwa tysiące lat jak istnieje. – Nie zrozumiał pan, odparł tamten; chodzi o przekład, który świeżo wydałem: od dwudziestu lat zajmuję się przekładami.
– Jak to, rzekł geometra, od dwudziestu lat pan nie myśli! Mówisz za innych, a oni myślą za pana. – Panie, rzekł uczony, czy nie sądzisz, iż oddałem wielką przysługę publiczności, udostępniając jej lekturę dobrych autorów?
– Wcale tego nie uważam; szanuję, to pewna, wspaniałych geniuszów, których pan przebiera; ale ty nie jesteś im podobny; jeśli bowiem wciąż przekładasz, ciebie nie będą przekładali nigdy. Tłumaczenia są jak miedziane monety; mają tę samą wartość, co sztuka złota, a nawet dla ludu mają większy użytek; ale są zawsze lekkie i lichej próby. Chcesz, powiadasz, wskrzesić nam tych dostojnych zmarłych; przyznaję, że dajesz im ciało: ale nie wracasz im życia; brak jest ducha, który by ich ożywił. Czemuż się raczej nie poświęcisz poszukiwaniu pięknych prawd, które prosty rachunek pozwala nam odkryć na każdym kroku?” Po tej wymianie zdań, rozstali się, bardzo, jak sądzę, niezadowoleni z siebie wzajem.
Paryż, ostatniego dnia księżyca Rebiab II, 1719.