Kitabı oku: «Poszukiwacze skarbu», sayfa 6
XIII. Biedny Indianin
Łatwo było przyrzec ojcu, że nie będziemy hałasowali. Ale czy buty mojego najmłodszego brata są jedyną rzeczą, która robi hałas? Zdjęliśmy mu je i włożyliśmy ranne pantofle Dory, gdy indyjski wuj miał przyjść na obiad i pomówić z ojcem o ważnych interesach.
Chcieliśmy koniecznie zobaczyć tego wujaszka i jak tylko usłyszeliśmy dzwonek, przechyliliśmy się przez poręcz, zachowując się cicho niby myszy kościelne. Cóż z tego?
Gdy Eliza po otworzeniu drzwi wróciła do kuchni, rozległ się nagle nieopisany hałas. Myśleliśmy, że nadszedł dzień sądu ostatecznego lub trzęsienie ziemi. Eliza mówiła nam potem, że potrąciła tacę i że dwie, czy też trzy filiżanki potłukły się. Zdaje nam się, że to musiał być co najmniej tuzin talerzy!
Usłyszeliśmy, jak wuj zawołał: „Boże, zmiłuj się” i wszedł pospiesznie do gabinetu ojca. Ojciec zamknął drzwi i nie zdołaliśmy nawet przyjrzeć się wujowi. Zdaje mi się, że się obiad nie udał. Było coś spalonego, czułem w powietrzu. Może mleko. Eliza nie przyznała się do tego. Tylko Dorze pozwoliła wejść do kuchni podczas gotowania. Po obiedzie dostaliśmy resztki deseru.
Usiedliśmy w kącie przy schodach, tam gdzie jest najciemniej, i jedliśmy leguminę48.
Naraz otworzyły się drzwi i wuj podszedł do wieszaka i zaczął szukać w kieszeniach swojego palta.
Wyjął papierośnicę.
Zobaczyliśmy go lepiej. Był dużego wzrostu, silny, barczysty i wcale nie wyglądał jak czerwonoskóry Indianin z książki Dicka.
– Cóż za okropny obiad – mruknął i wrócił do gabinetu, drzwi za sobą nie domykając.
Nie podsłuchiwaliśmy oczywiście i nie staliśmy pod drzwiami, ale indyjski wujaszek mówił bardzo głośno, a ojciec nie dał się przekrzyczeć jakiemuś tam Indianinowi, mówił także głośno.
Słyszeliśmy jak opowiadał wujowi, że jest to doskonały interes, tylko wymaga kapitału, niewielkiego kapitału – a mówił to, jak nieprzyjemną lekcję, której chce się pozbyć jak najprędzej.
Na to rzekł wuj:
– Nie kapitału, ale lepszego prowadzenia wymaga ten interes.
A ojciec odpowiedział:
– To jest przykry temat, w ogóle żałuję, że go poruszyłem, mówmy o czym innym. Pozwoli pan kieliszek wina?
I wtedy Indianin powiedział coś o sprzedaży, stratach i – że człowiek biedny, stary, złamany, nie może być zbyt ostrożny.
Potem mówili o parlamencie, kwestiach podatkowych itp. Nie interesowało to nas więc.
Oswald przypomniał sobie, że nie należy słuchać tego, co mówią w sąsiednim pokoju.
– Może ojciec i wuj byliby z tego niezadowoleni? – rzekł Oswald.
– Myślisz? – powiedziała Ala i podeszła cichutko do drzwi i zamknęła je.
Poszliśmy do siebie na górę. I Noel rzekł:
– Rozumiem teraz. Ojciec zrobił wielkie przyjęcie dla biednego, starego, złamanego Indianina.
Miał rację Noel. I teraz dopiero zrozumieliśmy, czemu nie jedliśmy obiadu razem z ojcem i jego gościem.
– Biedni ludzie są bardzo dumni – rzekła Ala – ojciec przypuszczał, że biedny Indianin wstydzić się będzie przed swoimi siostrzeńcami.
– Ubóstwo nie jest hańbą – powiedziała Dora – należy szanować uczciwych biedaków.
– Tak – westchnęła Ala – jaka szkoda, że się obiad nie udał. Nie co dzień, pewno, jada obiady.
– I rzeczywiście – użalała się Dora – obiad był bardzo niesmaczny. Wprawdzie stół pięknie wyglądał, ubrałam go kwiatami i pożyczyłam od matki Alberta-z-przeciwka srebrne łyżeczki do kompotu.
– Mam nadzieję, że biedny Indianin jest uczciwym człowiekiem – przerwał Dick z ponurą miną – srebrne łyżeczki muszą być wielką pokusą, gdy się jest biednym i złamanym.
– Tego już za wiele – powiedział Oswald – nie zapominaj, że biedny Indianin jest wujem mamy i że krewny nasz nie postąpiłby niehonorowo.
– Zresztą zwróciłam już łyżeczki mamie Alberta – rzekła Dora – ale ten obiad był straszny: rosół za wodnisty, mięso przypalone, kartofle za twarde, a szarlotka nie do jedzenia.
– Biedny Indianin.
– I my też nie co dzień jadamy smaczne obiady – westchnął H. O. – ale jutro!
– Tak, jutro. – I pomyślałem o zającu, strucli, bakaliach, owocach, czekoladzie i piernikach, porównałem tę ucztę z dzisiejszym obiadem.
– Zaprośmy biednego Indianina na nasz obiad! – uprzedziła mnie Ala, zanim ja zdążyłem powiedzieć.
Namówiliśmy młodsze dzieci, ażeby poszły spać. Dick stanął na straży przed gabinetem ojca; miał mi dać znać, kiedy wuj będzie wychodził, a ja pobiegnę pędem przed dom, spotkam się z Indianinem we drzwiach i poproszę go na obiad.
Wyglądało to może na obławę, ale zrozumiejcie49, moi czytelnicy, nie mogłem przecież w obecności ojca powiedzieć wujowi, że mu ojciec dał marny obiad – ale jeżeli pan zechce przyjść jutro, to przekona się pan, jak smakuje prawdziwa uczta królewska. Byłoby to niedelikatnie z naszej strony.
Powiodły się plany strategiczne. Gdy biedny Indianin dochodził do furtki, wyszedłem naprzeciw, zdjąłem czapkę i rzekłem:
– Dobry wieczór, wuju – głosem grzecznym i uprzejmym, jak gdyby był właścicielem samochodu, a nie nędzarzem, który musi iść pieszo do domu i nie ma nawet na tramwaj.
– Dobry wieczór, wuju – powtórzyłem, a on spojrzał na mnie ze zdumieniem. Pewno po raz pierwszy zwracał się ktoś do niego tak uprzejmie i życzliwie. Bo któż z dzieci uszanuje biednego starca?
– Dobry wieczór, wuju – rzekłem jeszcze raz.
– Najwyższy czas, ażebyś już spał, młodzieńcze. – Pomyślałem, że muszę się z nim zaraz rozmówić. Więc zacząłem.
– Pan był na obiedzie u ojca. Ja i moje rodzeństwo słyszeliśmy (przypadkowo) jak pan mówił, że obiad był niesmaczny. A że pan jest Indianinem, może nawet biednym Indianinem (nie mogłem mu powiedzieć, że z jego własnych ust usłyszeliśmy bolesną prawdę) i może pan codziennie obiadu nie jada, zapraszamy pana na jutro do nas, na obiad dziecinny. Ręczę, że pan nie pożałuje, będzie zając i wiele innych smacznych potraw. Niech się pan nie wstydzi swojego ubóstwa: nędza nie hańbi człowieka.
Mógłbym był powiedzieć znacznie więcej, ale wuj przerwał mi i rzekł.
– Na honor! pięknie mówisz młodzieńcze, a jak ci na imię?
– Oswald Bastabel – odpowiedziałem. Sądzę, drodzy czytelnicy, że domyślicie się dopiero w tej chwili, że ja byłem przez cały czas Oswaldem.
– Oswaldzie – rzekł wuj – z największą przyjemnością skorzystam z łaskawego zaproszenia i przyjdę punktualnie na obiad. Czy mam się stawić o pierwszej?
– Tak – powiedział Oswald – prosimy wuja na pierwszą godzinę. Dobranoc.
Pobiegłem na górę podzielić się z Dorą i Dickiem radosną nowiną, a do młodszych napisałem kartki „Biedny Indianin przyjdzie na obiad, zdaje się, że był niezmiernie wdzięczny za zaproszenie” i położyłem na nocnych stolikach, ażeby mogli przeczytać ważną nowinę, skoro tylko oczy otworzą. Ojcu, z wiadomych powodów, nie powiedzieliśmy nic o wizycie wuja.
Elizę tylko uprzedziliśmy, „że będzie gość na obiedzie”. Myślała, że Albert-z-przeciwka przyjdzie do nas. Była w dobrym humorze, więc upiekła zająca z kasztanami, a na deser zrobiła czerwoną galaretkę z biszkoptami.
O pierwszej przyszedł wuj. Pomogliśmy mu zdjąć palto i wprowadziliśmy go zaraz do dziecinnego pokoju. Ażeby wuj nie miał wrażenia, że jest na proszonym obiedzie, ale wśród swoich przyjaciół – Indian, postanowiliśmy zasiąść do stołu u nas w dziecinnym pokoju.
Wuj pytał nas o wiek, imiona i do jakiej szkoły chodzimy. Pokiwał smutnie głową, gdyśmy mu powiedzieli, że wciąż jeszcze mamy wakacje. Potem zapytałem wuja, czy lubi krokieta, wuj odpowiedział mi, że już od dawna nie grał. Więc zaległo kłopotliwe milczenie.
Umyliśmy wszyscy przed obiadem twarze i ręce i wyglądaliśmy bardzo ładnie. Zwłaszcza Oswald, który się ostrzygł.
Gdy Eliza wniosła zająca i wyszła, spojrzeliśmy na siebie z cichą rozpaczą. Zdawało się nam, że będzie to taki sam nudny proszony obiad, jak wczoraj – z tą różnicą jedynie, że jedzenie smaczniejsze.
Dick kopnął Oswalda, ażeby się odezwał (a Oswald miał nowe buty!). Oswaldowi nie przyszło nic mądrego do głowy.
Wuj zapytał:
– Czy ty pokroisz zająca, czy też ja?
I nagle Ala zawołała:
– Czy woli wuj obiad dla dorosłych, czy też zabawę w obiad?
– Naturalnie, że wolę zabawę w obiad.
Więc wuj został myśliwym, a zając niedźwiedziem, ukrytym w puszczy, wuj rzucił się i zastrzelił go. Potem rozpaliliśmy ogień na kominie i opalaliśmy kawałki mięsa na widelcach. Kawałek wuja spalił się, ale wujowi smakował bardzo. Zapewniał nas, że daleko przyjemniej polować samemu, niż jeść z talerza. Gdy Eliza zabrała resztki i kości zająca i przyniosła leguminę, zamknęliśmy drzwi na klucz i znowu zaczęliśmy pościg za leguminą. Wuj dokazywał najwięcej, ale jadł najmniej. Powiesiliśmy na szafie winogrona, które wuj sam zrywał, następnie zakupił wuj figi i daktyle, które na okręcie przywiózł zamorski kupiec (szuflada była statkiem, a H. O. kupcem).
Była to najwspanialsza uczta, jaką spożyliśmy kiedykolwiek.
– Mam nadzieję, że obiad smakował wujowi bardziej niż wczoraj – rzekła Dora.
– Doprawdy jest to najwspanialszy obiad, jaki jadłem w Europie – odpowiedział wuj i zapalił cygaro. Mówił nam dużo o Indiach i polowaniu na lwy i tygrysy. Polubiliśmy tego biedaka.
Gdy odchodził, Ala dała znak Oswaldowi, więc rzekłem:
– Oto szyling i trzy pensy, które pozostały nam ze złotej monety. Pieniądze te są nam zbyteczne, a panu przydadzą się z pewnością.
– Dziękuję, serdecznie dziękuję, wezmę trzy pensy, ale nie mogę pozbawiać was reszty. A skąd mieliście pieniądze na to królewskie przyjęcie?
Opowiedzieliśmy mu o rozmaitych sposobach, jakimi poszukiwaliśmy skarbu i wuj usiadł znowu. Więc opowiedzieliśmy mu wszystko, a na zakończenie o magicznej lasce i znalezionym pieniądzu.
I wuj powiedział, że chciałby się zabawić z nami w laskę magiczną; ale wytłumaczyliśmy mu, że nie ma już w domu ani złota, ani nic ze srebra, a laska wskazuje tylko szlachetne metale.
– Bo skrzynie ze srebrem stołowym poszły do naprawy i jeszcze dotąd nie wróciły – wyrwał się H. O.
– Na miłość boską – szepnął wuj, spoglądając na dziurę w dywanie, którą zrobiliśmy ogniami bengalskimi (deszcz padał wtedy, więc nie mogliśmy bawić się ogrodzie). Wuj nie zauważył dziury i rzekł:
– A ile dostajecie na wasze drobne wydatki?
– Nic nie dostajemy, ale ten szyling jest nam zbyteczny, niech go wuj weźmie – rzekła Dora.
Ale wuj wziął tylko trzy pensy, zadał nam jeszcze mnóstwo pytań i odszedł.
Na pożegnanie rzekł nam:
– Nigdy nie zapomnę waszej gościnności. Może i biedny Indianin będzie mógł odwdzięczyć się wam i zaprosić do siebie.
– Będzie nam bardzo przyjemnie – rzekł Oswald – niech sobie wuj nie robi z nami subiekcji50, ani żadnych kosztów! Wystarczy rosół i rosołowe mięso.
Nikt z nas nie lubi rosołowego mięsa – ale wiemy, jak zachowywać się wobec ubogiego krewnego.
Smutno nam się zrobiło po odejściu wuja i pewno dlatego straciliśmy apetyt i nie mogliśmy już jeść podwieczorku. Tylko H. O. napił się mleka – a potem zrobiło mu się niedobrze. I znowu była rycyna w robocie.
Mam nadzieję, że wuj się nie rozchorował po naszym obiedzie.
XIV. Koniec poszukiwań
A teraz kończy się historia poszukiwania skarbu. I trudno sobie wyobrazić, jak dziwny jest koniec. Całkowity przewrót nastąpił w naszym życiu. Więc posłuchajcie.
Nazajutrz po naszym obiedzie dzień był smutny i ponury, deszcz padał bezustannie i czuliśmy się niedobrze, i chodziliśmy ze skwaszonymi minami.
Ojciec zaziębił się, więc go Dora uprosiła, ażeby nie poszedł do biura i został w domu. Dora zrobiła mu doskonały kogel-mogel i ojciec poszedł się zdrzemnąć do swojego gabinetu.
Postanowiliśmy zachowywać się bardzo spokojnie, ażeby nie obudzić ojca.
Odrabiałem lekcję z H. O., bo mi tak poradził O. D., ale było to nudne. Są chwile w życiu człowieka, kiedy go wszystko nudzi: i książki, i rodzeństwo, i cały świat w ogóle. Chwile te zdarzają się podczas deszczu.
Dick powiedział, że jeżeli się nie wypogodzi, to pójdzie się utopić, Ala rzekła, że wstąpi do klasztoru, a H. O. zachowywał się poniżej wszelkiej krytyki, starał się czytać dwie książki jednocześnie, jedną prawym, a drugą lewym okiem – i to tylko dlatego, że Noel chciał czytać jedną z tych książek. H. O. rozbolała głowa i gdy skarżył przed Oswaldem, ten powiedział, że to jego własna wina i że jest egoistą.
H. O. rozpłakał się, a Oswald zapowiedział, że jeżeli nie przestanie, to mu usta zaknebluje.
Oswald podszedł do okna i spoglądał na tramwaje, dorożki, ludzi uciekających przed deszczem. Po chwili H. O. stanął też przy oknie i Oswald dał bratu na znak zgody swoją maszynkę do temperowania ołówków.
Nagle ujrzeli jakąś wielką karetę zbliżającą się do ich domu. Była obładowana paczkami i Oswald rzekł:
– Czarodziejska kareta zatrzymuje się przed naszym domem – powiedział to na żarty, ale kareta zatrzymała się rzeczywiście.
– Chodźcie – zawołałem – chodźcie tutaj!
Wszyscy podbiegli do okna. Tymczasem woźnica zeszedł z kozła, zaczął zdejmować paczki i wstawiać je do sieni.
– Trzeba by zejść na dół i powiedzieć dorożkarzowi, że się omylił – powiedziała Dora.
Z karety wyszedł ktoś bardzo powoli i ostrożnie, „jak ślimak ze skorupy”, porównał Dick i Noel zawołał:
– Ależ to wuj! To biedny Indianin.
Eliza otworzyła drzwi, a my wychyliliśmy się przez poręcz.
Ojciec, usłyszawszy hałas wnoszonych paczek, wszedł do przedpokoju.
– Wiesz, Dicku – mówił do niego wuj – byłem wczoraj na proszonym obiedzie u twoich dzieci. Cóż za pyszne dzieciaki. Na honor, nie spotkałem takich dotychczas! Dora jest żywym portretem nieboszczki Janki, a Oswald to prawdziwy mężczyzna. Zdaje mi się, że się da przeprowadzić ten interes.
Wszedł z ojcem do gabinetu i zamknęli drzwi za sobą. Zbiegliśmy na dół, ażeby przyjrzeć się paczkom.
Niektóre były zawinięte w szary papier, inne pachniały słodyczami. Nagle posłyszeliśmy hałas i Ala zawołała:
– W nogi!
Pobiegliśmy wszyscy. H. O. tylko nie mógł nadążyć (ma za krótkie nogi) i wuj złapał go za kurtkę.
Byłoby nieładnie zostawić samego H. O., więc zeszliśmy.
– Rewidujecie mój bagaż? – zapytał biedny Indianin.
– Niczego nie dotknąłem – rzekł H. O. – Czy wuj sprowadza się do nas?
– Nie, moje dziecko, ale paczki możecie otworzyć. Są dla was.
Nieraz już opowiadałem wam o zdumieniu malującym się na naszych obliczach, ale tym razem zgłupieliśmy do reszty.
– Opowiedziałem jednemu z moich przyjaciół o wspaniałym przyjęciu, jakieście mi wyprawili, opowiedziałem mu też o trzech pensach i magicznej lasce. Przyjaciel mój przesyła wam te upominki. Niektóre pochodzą z Indii.
Trudno wyliczyć wszystko, co nam przysłał przyjaciel wuja. Były zabawki dla młodszych i maszyny elektryczne dla Oswalda i Dicka; piękny serwis do herbaty dla dziewczynek, lalka dla Dory; książka z pięknymi japońskimi obrazkami dla Noela i kolej żelazna dla H. O. Materiały jedwabne na suknie dla sióstr; nawet Eliza dostała koronkowy szal. Wyjął też wuj pudełko cygar i rzekł, mrugając na ojca:
– I tobie, Dicku, przysyła coś mój przyjaciel.
A ojciec (chociaż się gniewa bardzo, gdy my to robimy) odmrugnął wujowi.
Był to dla nas dzień z bajki.
Od tego czasu wuj przychodził bardzo często, a jego przyjaciel przysyłał nam zawsze jakieś upominki: to słodycze, to owoce, to po szylingu. Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem rzekł wuj:
– Pamiętacie dzieci, że obiecałem odwdzięczyć się wam za ten wspaniały obiad i poprosić do siebie. Przyjdźcie do mnie w dzień Bożego Narodzenia. Przyjęcie będzie skromne: rosół i rosołowe mięso, ale czym chata bogata, tym rada.
Powiedzieliśmy, jak to się zwykle mówi w takich razach, że o ile ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu, to przyjdziemy z największą przyjemnością.
– No to dobrze. Ojca waszego zaprosiłem także.
Kupiliśmy dla wuja śliczne prezenty na gwiazdkę. Dora zrobiła saszetkę do chustek do nosa, a Ala podstawkę do zegarka.
Oswald i Dick kupili scyzoryk do spółki; H. O. wspaniałą gwizdawkę, a Noel powiedział, że da mu książkę z japońskimi obrazkami, którą dostał od przyjaciela wuja, bo jest to najpiękniejsza rzecz, jaką posiadamy.
Zdaje mi się, że w ostatnich czasach poprawiły się interesy ojca, pewno mu pomógł przyjaciel wuja. Dostaliśmy nowe ubrania, a dziewczynki prześliczne białe sukienki. I w dniu Bożego Narodzenia pojechaliśmy do wuja dwiema dorożkami. Jedną ojciec z dziewczętami, a drugą my sami.
Dopiero po drodze zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie mieszka wuj.
– Pewno gdzieś daleko za miastem, w jakiejś nędznej chacie – przypuszczał Noel.
Wjechaliśmy do parku obielonego śniegiem i zatrzymaliśmy się przed dużym czerwonym domem.
W progu czekał nas wuj. Miał na sobie granatowe ubranie i szarą jedwabną kamizelkę.
– Pewno otrzymał posadę woźnego w tym domu – rzekł Dick.
Przypuszczenie wydało mi się słuszne.
Wuj uściskał nas na powitanie, wprowadził do przedpokoju, pomógł nam zdjąć okrycia i rzekł:
– Pozwólcie do mojego gabinetu. – Domyśliliśmy się, że skoro ma własny gabinet, nie może być woźnym.
Gabinet wuja nie był wcale podobny do gabinetu ojca: w środku znajdowała się ogromna kanapa skórzana i głębokie fotele, na ścianach były rozwieszone skóry tygrysie, lamparcie, orły wypchane i rogi jelenie.
Powinszowaliśmy wujowi wesołych świąt i wręczyliśmy mu nasze upominki. Potem wuj dał nam prezenty. Znudziło się wam pewno, że mowa tu ciągle o prezentach! Ale pozwolę sobie zauważyć, że tym razem dał nam wuj same srebrne zegarki z naszymi monogramami.
– Moje drogie dzieci – rzekł wuj – mieszkam w tym domu od tygodnia, ale mieszkanie jest zbyt wielkie dla mnie samego – poprosiłem ojca, ażebyście się tutaj przenieśli. Będzie mi z wami dobrze i mam nadzieję, że wam także będzie nieźle ze starym wujaszkiem.
Wytarł nos i ucałował nas kolejno. Nie miałem nic przeciwko temu, bo to święto, ale w ogóle jestem za stary na całowanie.
– Dziękuję wam za prezenty – ciągnął wuj – ale mam tutaj jeden znacznie cenniejszy – i pokazał nam trzy pensy, które mu daliśmy u nas na obiedzie. – Daliście mi go wtedy, gdy przypuszczaliście, że jestem ubogi, zatrzymam go sobie na zawsze.
Potem uściskał ojca, który rzekł:
– Podziękujcie waszemu wujowi.
– Et, głupstwo – przerwał mu wuj.
– Więc wuj nie jest wcale biedny? – rzekł z rozczarowaniem H. O.
– Starczy mi na moje skromne wymagania – odpowiedział wuj i zaczął oprowadzać nas po mieszkaniu. A mieszkanie było po prostu wspaniałe. Zdaje się, że wuj jest doprawdy bogaty.
Wybaczcie mi, że historia o poszukiwaniach skarbu kończy się jak w książce. Nie moja w tym wina. Życie bywa czasem podobne do książki. Po obejrzeniu mieszkania weszliśmy do salonu, w którym ku naszemu zdziwieniu znajdowała się pani Leslie, lord Tottenham, Albert-z-przeciwka, jego mama i wuj, i nasz najmilszy złodziej z dwojgiem dzieci.
Wuj powiedział nam, że zaprosił wszystkich ludzi, którzy byli dobrzy dla nas.
– A gdzie jest szlachetny redaktor? – zapytał Noel. Wuj wytłumaczył, że nie ośmieliłby się zaprosić redaktora, bo go nie zna.
– A gdzie jest pan Rosenbaum? – spytał H. O.
– A gdzie rzeźnik? – zapytała Ala.
I ojciec powiedział, że nie można zapraszać wszystkich, z którymi ma się do czynienia w kwestiach handlowych.
Podano do stołu. Nie było rosołu ani rosołowego mięsa, ale najwspanialsza uczta, jaką sobie wyobrazić można. Po obiedzie wolno nam było pójść do innego pokoju i zabrać ze sobą deser. Dzieci naszego złodzieja nie chciały się bawić z nami. Są nieśmiałe i H. O. nazwał je białymi myszkami.
Przekonaliśmy się potem, że są bardzo miłe, ale o tym opowiem wam w innej książce.
Zamieszkaliśmy razem z wujem. Pani Leslie, wuj Alberta i złodziej odwiedzają nas od czasu do czasu. Po Bożym Narodzeniu zaczęliśmy chodzić do szkoły. Wuj jest dla nas bardzo dobry. I pomyślcie tylko: nie odnaleźlibyśmy go na pewno, gdybyśmy nie byli poszukiwaczami skarbu.
Noel, jak zwykle, ułożył okolicznościowy poemat. Utwór ten był napisany białym wierszem, bo Noel nie mógł dać sobie rady z rymami.
Biedny Indianin z odległych stron wraca,
I kogoż po drodze spotyka?
Spotyka poszukiwaczy skarbu,
Którzy szukali i znaleźli największy skarb…
Drogiego i dobrego wuja.