Kitabı oku: «Poszukiwacze skarbu», sayfa 4
– Nie mówmy już o tym, widzę, że żałujecie swojego postępowania. I ja kiedyś byłem w waszym wieku.
Ala wpakowała mu się na kolana, objęła go za szyję.
– Bardzo pan jest dobry i poczciwy, że się już na nas nie gniewa. Przepraszamy pana. Chcieliśmy być jak te dzieci w książkach, ale nam się to nigdy nie udaje. Cokolwiek tamte zrobią, kończy się dobrze, a my mamy same zmartwienia. Oswald nie przyjąłby tych pieniędzy, ja go znam. I mnie zrobiło się tak przykro, gdy pan mówił o tym, że możemy przyjąć coś od nowego przyjaciela.
– Pamiętajcie, że ani dla pieniędzy, ani za żadne skarby na świecie, nie należy popełnić rzeczy nieuczciwej.
Zdjął kapelusz i odszedł, a myśmy wrócili do domu.
Dora powiedziała: „a mówiłam wam” i przyznaliśmy jej słuszność.
Przez cały tydzień nie chodziliśmy na wzgórze. Któregoś dnia udaliśmy się tam i usiedliśmy na ławce.
Gdy przechodził koło niej lord Tottenham, powstaliśmy, a Ala odezwała się:
– Dzień dobry panu. Za karę nie przychodziliśmy tu przez tydzień. Ale dzisiaj przynieśliśmy panu upominki, ażeby się pan przekonał, że chcemy naprawić błąd.
Lord Tottenham usiadł obok nas i wręczyliśmy mu nasze prezenty. Oswald dał mu kompas, który kupił za ostatnie sześć pensów. Oswald daje same pożyteczne prezenty. Wprawdzie igła w kompasie przestała się ruszać, ale lord Tottenham był kiedyś admirałem, więc potrafi ją sobie naprawić. Ala zrobiła szalik z różowej włóczki. H. O. dał mu swój scyzoryk, którym kiedyś obciął guziki przy ubraniu.
Dick ofiarował mu swoją nagrodę Bohater gór i przepaści39, bo to była najładniejsza rzecz, którą posiadał.
Noel dał mu swój utwór, który specjalnie napisał.
– Kto popełnił ciężką winę,
Ma smutną, jak my, minę.
Lecz przyrzekamy, lordzie Tottenhamie.
Że się poprawi to postępowanie.
Lord ucieszył się bardzo, porozmawiał z nami chwilę i uściskał nas na pożegnanie.
Odtąd, ilekroć go spotykamy, wita się z nami, a gdy idziemy z dziewczętami, kłania się pięknie i zdejmuje kapelusz.
IX. Castillian Amoroso
Pomimo przestróg O. D., Dick bezustannie szperał w gazetach i studiował ogłoszenia. Wierzył, że skorośmy w pismach znaleźli Ogólnego Dobroczyńcę i jego 15 szylingów – to może się nam znowu poszczęści.
Któregoś dnia przeczytaliśmy następujące ogłoszenie:
Każdy może zarobić dwadzieścia szylingów tygodniowo. Mały nakład pracy. Próba i instrukcje: 2 szylingi przysłać znakami pocztowymi.
A więc zebraliśmy nasze pieniądze, które nie przekraczały tej sumy, kupiliśmy marki pocztowe i włożyliśmy do listu, który napisał Dick – i H. O. poszedł list ten wrzucić do skrzynki własnoręcznie.
Nieskończenie długim wydał nam się czas, zanim otrzymaliśmy odpowiedź. Pięć razy dziennie zaczepialiśmy listonosza, pytając, czy nie przyniósł nam listu.
Ale dopiero na piąty dzień przyszła duża paczka z napisem „Ostrożnie! – Szkło”. Było to pudełko napełnione trocinami; wewnątrz znajdowała się niewielka butelka z żółtym płynem.
Oswald pobiegł po korkociąg; ale minęła dobra chwila, zanim go znalazł; nie leżał w kredensie, na swoim miejscu, ale w szafie od bielizny.
Gdy wrócił, wszyscy już przeczytali napis na etykiecie i dołączonych kartkach.
– Zdaje się, że nie wypada sprzedawać wina – mówiła Dora – a zresztą któż z nas potrafi, przecież nigdy tego nie robiliśmy.
– I ja nie mam pojęcia – rzekła Ala – chyba to nie jest żadna sztuka.
Wszyscy siedzieli zamyśleni i ze spuszczonymi głowami, więc Oswald zapytał, jakim sposobem będziemy zarabiać 20 szylingów tygodniowo.
– Widzisz – zaczął Dick – w tej butelce jest wino Castillian Amoroso. Trzeba znaleźć ludzi, którzy by skosztowali tego wina, trzeba, żeby im smakowało, i trzeba, by obstalowali40 u nas kilka butelek. Wtedy my napiszemy do fabryki Castillian, że tamci chcą wina, oni im poślą, a za każdy tuzin obstalowanych butelek dostaniemy dwa szylingi. Jeżeli zatem będziemy sprzedawać po dziesięć butelek tygodniowo, to zarobek nasz stanowić będzie dwadzieścia szylingów. Ale wątpię, czy sprzedamy aż tyle – skończył Dick.
– Może nie początkowo – powiedziała Ala – potem, gdy się wszyscy przekonają, jak smaczne i pożywne jest wino, zarabiać będziemy znacznie więcej.
– I dziesięć szylingów nam wystarczy. Prawda? – Oswald nie marzył nawet o większym zarobku. Dick wziął korkociąg i (jak zwykle), zamiast wydobyć korek, wepchnął go do butelki.
Dora przyniosła szklaneczkę do lekarstwa, tę z podziałką, powiedziała, że wszyscy skosztujemy, ale po odrobince.
– Nikt nie dostanie więcej jak łyżkę stołową – mówiła, jak gdyby butelka należała do niej wyłącznie. (Ostatecznie miała największe prawo, bo dała całego szylinga, a my resztę).
Potem odmierzyła troszkę i sama zaczęła pić, bo jest najstarsza.
– Jak ci smakuje? – zawołaliśmy jednogłośnie, ale Dora dopiero po chwili odpowiedziała nam.
– To jest podobne do lekarstwa, jakie pił Noel na wiosnę. Zresztą nie wiem, może wino powinno mieć taki smak.
Potem pił Oswald. Usta mu ścierpły, ale się słowem nie odezwał, czekał, co powie reszta, Dick krzyknął, że jest to obrzydliwe, Ala ustąpiła Noelowi swojej kolei. Noel powiedział, że jest to nektar godny królów, ale mimo to zrobił grymas i wypluł w chustkę. Zaś H. O. wypluł na środek pokoju. Musiał sprzątnąć i dostał od nas niezłe wymyślanie. Potem przyszła kolej na Alę.
Ala nie miała zbytniego zaufania, rzekła więc:
– Ja proszę o trzy krople; nie możemy wypić wszystkiego.
– Nie będę sprzedawać tego świństwa. – rzekł Dick. – To jest oszukaństwo. Kto chce, może sobie zabrać butelkę.
– Mnie ją dajcie – zawołała Ala – ja wiem, czego brak. Trzeba cukru.
Zrozumieliśmy od razu, że Ala, choć jest dziewczyną, wpada na genialną myśl. Ażeby nie robić nieporządku na stole, rozkruszyliśmy na podłodze dwa kawałki cukru i wrzuciliśmy do szklaneczki.
Smak wina zmienił się nie do poznania. Nie było już ani zbyt kwaśne, ani zbyt gorzkie; raczej przeciwnie, zbyt słodkie.
– Smakuje bardzo, jeśli się przyzwyczaić – rzekł Dick.
Zdaje się, żałował, iż odstąpił butelkę Ali.
– Cukier był zakurzony, trzeba będzie rozkruszyć w czystym papierze, zanim wrzucimy do butelki.
I znowu Dora wyjechała ze swoją przesadną uczciwością.
– Będzie to oszukaństwo, jeżeli damy skosztować słodkie, a sprzedamy kwaśne wino.
– Każdemu kto obstaluje wino, z góry powiemy, że musi dorzucić kilka kawałków cukru – zadecydowała Ala.
Rozkruszyliśmy więc bardzo ostrożnie między gazetami osiem kawałków cukru i wrzuciliśmy do butelki. Potem zakorkowaliśmy ją kawałkiem czystego papieru, nie zaś kurierem, bo wiemy jak szkodliwą jest farba drukarska.
Daliśmy też Rexowi do skosztowania. Widocznie mu nie smakowało, bo kichał przez pół godziny, a potem schował się pod łóżko.
– A kto zajmie się sprzedażą wina? – spytałem.
– Naturalnie, że ja – odpowiedziała Ala – każdemu kto przyjdzie do nas, zaproponuję kupno wina. A zresztą zobaczymy.
Elizie nie powiedzieliśmy o naszym nowym przedsiębiorstwie, a to ona otworzyła drzwi kilku osobom, które przyszły do ojca. Nie zdołała więc Ala poprobować szczęścia z Castillianem Amoroso. Dopiero około piątej po południu poszła Eliza do swojej przyjaciółki, która miała jej uszyć suknię na niedzielę.
Po chwili usłyszeliśmy dzwonek. Ala pobiegła otworzyć. Usłyszeliśmy z naszego pokoju, jak mówiła:
– Niech pan będzie łaskaw, proszę wejść.
A gruby męski głos odpowiedział.
– Czy ojciec w domu? Mam do niego interes.
– Niech pan pozwoli.
– Jest w domu. To dobrze.
I wytarł nogi o słomiankę, po czym wszedł. Był to rzeźnik, chociaż nie miał na sobie białego fartucha jak w sklepie. W ręku trzymał kopertę.
Ala wprowadziła go do jadalni, gdzie na stole była przygotowana butelka z Castillianem Amoroso i szklaneczka od lekarstw. Stanęliśmy wszyscy pod drzwiami, a Oswald zaglądał przez dziurkę od klucza.
– Niech pan spocznie – rzekła Ala ze sztucznym spokojem.
Rzeźnik usiadł i Ala nalała trochę wina do szklaneczki, a następnie zakorkowała butelkę tym samym kawałkiem papieru.
– Może panienka zechce poprosić ojca. Spieszy mi się – rzekł po chwili rzeźnik.
– Ojca nie ma w domu, ale przyjdzie za chwilę – powiedziała Ala i stanęła przed rzeźnikiem, nie odzywając się już ani słowa. Wyglądała dosyć głupio z zakłopotaną miną i odemkniętymi ustami, więc H. O., któremu ustąpiłem miejsce przy dziurce od klucza, roześmiał się na głos. Podszedłem z tyłu i dałem mu szturchańca. H. O. pisnął. Rzeźnik nie słyszał tego wszystkiego. Ala zaś, ocknąwszy się, zaczęła mówić szybko i potoczyście, bo z góry ułożyła sobie całe przemówienie.
Umiała na pamięć etykietę Castilliana.
– …pragnę zwrócić uwagę pańską na próbę wina, które niniejszym mam honor przedstawić szanownemu panu. Pod względem smaku i zapachu wytrzymuje konkurencję. Nie ustępuje w niczym starym winom węgierskim, reńskim i… – Ali zabrakło słów. – Czy pił pan już kiedyś Castillian Amoroso?
– Nie, nigdy nawet nie słyszałem o takim winie – odpowiedział rzeźnik.
– To może pan skosztuje?
– Owszem, bardzo chętnie.
Ala podała mu szlankę. Rzeźnik skosztował tylko i polizał wargi.
Czekaliśmy na „słowa zachwytu i uznania”, ale rzeźnik odstawił nietknięte wino (wlaliśmy je z powrotem do butelki) i powiedział:
– Czy to nie za słodkie, jak na wino?
– O, prawdziwe ma zupełnie inny smak, ale my nie lubimy kwaśnego wina, więc dodaliśmy osiem kawałów cukru. Tak bym chciała, żeby pan obstalował kilka butelek!
– Czemu? – spytał zdumiony rzeźnik.
Ala wahała się przez chwilę, a potem rzekła.
– Pan także ma interes, więc powiem. Szukamy ludzi, którzy by obstalowali u nas to wino, bo za każdy tuzin butelek dostaniemy dwa szylingi.
– Hm, hm – mruknął rzeźnik i spojrzał na dywan.
– Widzi pan – ciągnęła ośmielona już Ala – są powody, dla których musimy zarabiać.
– Tak, tak – powiedział rzeźnik, nie podnosząc oczu.
– Jak pan uważa? Czy prędko dojdziemy do majątku? Za próbną flaszkę Castilliana zapłaciliśmy dwa szylingi.
– Mam nadzieję, że panienka zarobi bardzo wiele.
– Tak? – ucieszyła się Ala – to może pan kupi?
– Owszem, Castillian jest moim ulubionym winem.
Ala chciała go znowu poczęstować.
– Nie, dziękuję, jest to doskonały napój, ale mi nie służy. Mam starego wujaszka, który bardzo lubi wino. Obstaluję dla niego na gwiazdkę pół tuzina butelek. Oto szyling, który się pani należy. – I wyjął z kieszeni nowiutki pieniądz.
– A ja myślałam, że płacą tylko fabrykanci – powiedziała Ala.
Rzeźnik rzekł jej na to, że nie dają nic za pół tuzina. Potem wstał, pożegnał się pośpiesznie i przeprosił, że nie może czekać na ojca, bo nie ma czasu. Ala znów go poczęstowała winem, lecz on szepnął:
– Za nic na świecie.
Ala z nowym szylingiem w ręku weszła triumfalnie do naszego pokoju.
Cały wieczór robiliśmy plany na przyszłość, która nam się zapowiadała tak pięknie i tak bogato!
Nikt nie zjawił się nazajutrz.
Na trzeci dzień przyszła jakaś pani z dobroczynności po ofiary na budowę domu dla sierot.
Weszliśmy z Alą do pokoju, a gdy jej wytłumaczyłem, że posiadamy tylko jeden szyling i ten jest nam niezbędny, Ala się odezwała.
– Może pani pozwoli wina?
– Dziękuję, bardzo dziękuję – powiedziała pani, choć minę miała nad wyraz zdumioną.
I daliśmy jej w ślicznym kieliszku łyżeczkę wina. Pani podniosła go do ust i z wielkim pośpiechem odstawiła. Zerwała się z kanapy i zawołała:
– Wstrętne dzieci! Obrzydliwe smarkacze! Takie kawały robicie starszym! A nie wstyd wam! Poczekajcie no! Napiszę do waszej mamy. Mogliście mnie otruć! Mama was ukarze!
– Przykro mi bardzo, że się pani nie poznała na winie. Rzeźnikowi smakowało. Mówił tylko, że jest za słodkie. A do mamy niech pani nie pisze, bo tatuś tak się martwi, gdy przychodzą listy do mamy – mówiła Ala, bliska płaczu.
– Co mówisz smarkata? Dlaczegóż to ojciec nie lubi, gdy przychodzą listy do mamy?
Ala zawołała:
– O, pani… – i wybiegła z płaczem.
Wtedy ja rzekłem:
– Nasza mama umarła i niech już pani idzie sobie!
A ona spojrzała na mnie zupełnie inaczej niż poprzednio.
– Jest mi bardzo przykro. Przepraszam was. Siostrzyczka twoja chciała jak najlepiej… Przepraszam was. – I wyciągnęła rękę.
Naturalnie, że po tym wszystkim nie mogłem jej proponować kupna wina. W każdym bądź razie była to niezła osoba. Opowiedziałem to Ali. Było nam jednak bardzo smutno. Gdy wróciłem do jadalni, pomyślałem, jak się od śmierci mamy wszystko zmieniło – i ojciec, i my, i całe życie.
X. Szlachetność Oswalda
Dopiero na końcu tego rozdziału będzie mowa o szlachetności Oswalda. Posłuchajcie od początku. Zaczęło się, jak wszystko w tym czasie, od poszukiwania skarbu.
Z chwilą, gdy przyrzekliśmy ojcu nie przystępować do żadnego interesu, nie poradziwszy się go wprzódy41, przestaliśmy w ogóle myśleć o interesach.
Mieliśmy wprawdzie mnóstwo wspaniałych projektów, ale brak pieniędzy stawał nam na przeszkodzie.
H. O. chciał założyć plantacje ryżu, kakao i cukru… ale wykonanie tego pomysłu było zbyt kosztowne. Z tych samych powodów nie mogliśmy urzeczywistnić doskonałego projektu Ali: mieliśmy ubrać Rexa w suknie lalki i chodzić z nim i z organkami po podwórzach. Ale Dick przeczytał (także w ogłoszeniach), że organy kościelne kosztują siedem tysięcy szylingów.
Bawiliśmy się w „bal” dla lalek. To jest ulubiona zabawa dziewczynek, zgodziliśmy się na nią pod warunkiem, że my, chłopcy, nie będziemy zmywać naczyń.
W chwili, gdy piliśmy na deser wodę z sokiem wyrobu Ali, rzekł Dick:
– Przypomina mi to…
– Co takiego? – zapytaliśmy wszyscy.
Odpowiedział nam zaraz, choć usta miał pełne chleba i soku. Nawet do najbliższych krewnych nie powinno się mówić z pełnymi ustami; nie należy także wycierać ust ręką, ale chustką, jeżeli się ją posiada. Ale Dick nie zwraca uwagi na nic!
– Pamiętacie, powiedziałem wam kiedyś, że mam pomysł, ale nieskończony.
– Tak, tak.
– Otóż ten sok…
– Herbata dla lalek – szepnęła Ala.
– …czy tam herbata, naprowadziła mnie na myśl.
Miał powiedzieć, na jaką myśl, gdy mu przerwałem:
– Skończmy ten obiad i zorganizujmy walne zebranie.
Dziewczęta zabrały się do zmywania naczyń, a myśmy wyciągnęli nasze flagi wojenne. Usadowiliśmy się dokoła kominka i Dick zaczął:
– Każdy pragnie posiąść pieniądze. Doświadczeni dochodzą do majątku; i ja już niejedno widziałem.
Tu przerwał i włożył fajkę do ust. Fajkę tę znaleźliśmy na ulicy. Kładziemy do niej zeschłe liście i palimy kolejno. Dziewczętom nie dajemy fajki. Byłyby zanadto zarozumiałe, gdyby mogły robić to samo, co my, mężczyźni.
– Dicku, bez wstępów – rzekł zniecierpliwiony Oswald.
– Małe flaszeczki od lekarstw kosztują po pensie. H. O., jeżeli nie przestaniesz ziewać, to ci nic nie powiem i za karę nie dostaniesz cukierków, które kupię za pierwsze zarobione pieniądze. I Noel tak samo.
– Noel nie ziewa! – zawołała Ala – przestań, H. O.
– No mów, Dicku, mów dalej.
– Tysiące lekarstw sprzedaje się w aptekach. Prawda? Czytałem sam w gazetach, że: „setki uleczonych osób dziękuje za itd.” A ludzie, którzy sprzedają lekarstwa, muszą mnóstwo zarabiać. Butelki są małe i jak już raz powiedziałem, kosztują po pensie.
– Tak, ale lekarstwa kosztują – rzekła Dora – karmelki od kaszlu są bardzo drogie.
– Bo są smaczne – odpowiedział Dick – ale świństwa, jak olej rycynowy na przykład, są znacznie tańsze. My zaś do naszych lekarstw nie potrzebujemy drogich rzeczy. A skoro wymyślimy jakieś lekarstwo, to podamy ogłoszenie do gazety. Ludzie będą nam przysyłać po dwa szylingi za małą, a po trzy i pół szylinga za większą flaszkę. Potem, gdy lekarstwo ich uzdrowi, napiszą, że przez lata całe cierpieli na daną chorobę i stracili już nadzieję wyzdrowienia kiedykolwiek, ale balsam Bastablowski uleczył ich. Listy te i fotografie przed i po chorobie będą pomieszczane w pismach.
Wszyscy bez wyjątku zgodziliśmy się na sprzedaż lekarstw – nie zauważyliśmy, że był to także rodzaj interesu. Wuj Alberta wytłumaczył nam to później.
W błędzie jesteście, kochani czytelnicy, jeżeli sobie wyobrażacie, że wynalezienie lekarstwa jest czymś łatwym.
Przede wszystkim nie mogliśmy się zdecydować, jakie choroby leczyć będziemy.
Dora pragnęła wynaleźć płyn udelikatniający i wybielający cerę, aleśmy jej przypomnieli, jakich to krost dostała i jak jej skóra poczerwieniała, gdy kupiła sobie mydło Rosabella, o którym czytaliśmy, że usuwa plamy, pryszcze, piegi i nadaje cerze kolor i delikatność brzoskwini. Noel chciał wynaleźć uniwersalny środek na wszystkie choroby. Oswald pragnął lekarstwa na rany i zdaje mi się, że to był najlepszy pomysł, ale i temu sprzeciwił się Dick:
– Skąd się wezmą ranni, gdy nie ma żadnej wojny? Nie sprzedawalibyśmy nawet jednej butelki dziennie.
H. O. chciał lekarstwa, które by się brało przed olejem rycynowym, rumbarbarum42 i tranem, ażeby nie odczuwać nieprzyjemnego smaku. Wytłumaczyliśmy mu, że starsi w ogóle nie biorą ani tranu, ani rycyny, więc i takie lekarstwo byłoby zbyteczne. Nareszcie Dick powiedział, że jest mu wszystko jedno, jakie dolegliwości leczyć będziemy, tylko:
– Trzeba się zdecydować na coś i to jak najprędzej.
– To musi być coś najzwyczajniejszego – odezwała się Ala, która milczała dotychczas – ani podagra, ani bóle krzyża, ani tysiące podobnych chorób, na które się rzadko choruje. A jaka choroba jest najzwyczajniejsza?
– Przeziębienie – zawołaliśmy jednogłośnie.
I na tym stanęło.
Napisaliśmy receptę, którą przylepiliśmy do butelki.
Oto recepta:
„Bastable. Jedyne lekarstwo przeciw przeziębieniom, kaszlom, astmie, katarowi, krótkiemu oddechowi i zapaleniu gardła. Skutek niezwłoczny. Jedna butelka wystarcza (zwłaszcza większa za 3 ½ sz.). Firma D. O. R. A. N. i H. O. Bastablowie. Wystrzegać się naśladownictwa (pół pensa za zwrot butelki)”.
Naturalnie, że najważniejsze było postarać się o zaziębienie, a następnie wyleczyć naszym lekarstwem. Dick, jako wynalazca, miał największe prawa do choroby. Nikt się o to nie spierał. Było to nawet ładnie z naszej strony.
Tego samego dnia biegał Dick przez godzinę, zgrzał się i spocił, a następnie napił się zimnej wody. Nazajutrz stał boso i w nocnej koszuli przez dwadzieścia minut w największym przeciągu. Wszystko daremne. Poszliśmy do parku. Dick stanął w kałuży i z przemoczonymi butami chodził cały dzień. I to nie pomogło. Zamoczył sobie tylko obuwie. Na trzeci dzień Noel zaczął kichać i kaszleć. Dick był na niego bardzo obrażony, że mu taki kawał zrobił.
– A czy to moja wina? – rzekł Noel – wcale się o to nie starałem, trzeba się było samemu przeziębić, a nie czekać na mnie. – Miał rację.
Noel poszedł do łóżka, a my zaczęliśmy przyrządzać lekarstwa. Żałowaliśmy, że nie może się bawić z nami, ale branie lekarstw było największą przyjemnością.
Każdy fabrykował na swój sposób. Ala zrobiła tak zwaną „gorzką herbatę”: wzięła liści lipowych, igieł sosnowych, kilka ziarnek pieprzu, trochę oliwy i wszystko zagotowała w słonej wodzie. Byłem przeciwny oliwie, Ala nie usłuchała mnie. Lekarstwo nie smakowało Noelowi i nie pomogło mu na przeziębienie.
Oswald kupił ałunu43, wlał kilka łyżeczek terpentyny44 (wiadomo, że terpentyna jest zbawiennym lekarstwem na kaszel), wrzucił kawałek cukru i zmieszał w butelce. Przyszła Ala, wylała lekarstwo i powiedziała, że nie pozwoli truć Noela.
Dora dała mu rumianku na poty. To rzeczywiście pomogło. Niestety, nie możemy przecież sprzedawać rumianku. Byłoby to po pierwsze nieuczciwością, a po drugie nikt by nie uwierzył w skuteczność takiego lekarstwa.
Dick zmieszał sok cytrynowy z wodą sodową, było to smaczne, aczkolwiek nieskuteczne.
Najbardziej jednak smakowało Noelowi lekarstwo H. O. Dowodzi to tylko głupoty poety-brata.
H. O. wrzucił do letniej wody miętówki i dodał niebieskiej farby. Wyglądało ślicznie i nie było szkodliwe, bo na pudełku od farb był napis „Farby nietrujące”, co znaczy, że nie tylko można ssać pędzle, ale też i farby. Wesoło było podczas przeziębienia Noela. Ogień się palił na kominku, siedzieliśmy przy łóżku Noela, a dziewczęta czytały nam na głos piękne bajki.
Ojciec wyjechał za interesami, a wuj Alberta znajdował się w Hastings. Byliśmy zadowoleni, nikt nam nie przeszkadzał, mogliśmy karmić Noela naszymi lekarstwami, w których skuteczność nie uwierzyłby nikt ze starszych.
Tymczasem zaziębienie Noela powiększało się coraz bardziej, głowa bolała go okropnie, zdaje się, że miał już gorączkę.
Oswald, schodząc ze schodów, wpadł na Alę i przewrócił ją.
– Nie becz, idiotko, nie uderzyłem cię naumyślnie.
– Ja nie dlatego płaczę, Oswaldzie! Tylko jest mi smutno.
– Co ci to?
– Bo, bo – mówiła przez łzy – mnie się zdaje, że Noel jest chory… ale naprawdę. Eliza nie chce iść po doktora, bo mówi, że to jest zwyczajne przeziębienie. Ale on jest bardzo chory, może umrze… – I rozbeczała się.
– Przestań, idiotko! – krzyknął Oswald. (Jak on się obchodzi z rodzeństwem! Gdyby to była powieść, Oswald ucałowałby swoją siostrę, rozpłakałby się także i wspólne łzy popłynęłyby strumieniem po twarzy).
– To napiszmy do ojca – rzekł Oswald.
– H. O. zgubił kartkę z adresem. Szukałam wszędzie i nie mogę znaleźć. Ale zrobię coś innego. Poczekaj, powiem ci zaraz. Albo nie, nie powiem. Muszę wyjść na miasto. Tylko nie mów nikomu, że wyszłam, a gdy Eliza spyta się, to powiedz, że jestem na górze. Przysięgnij.
– Przysięgnę, jak powiesz, dokąd idziesz!
– Nie, nie powiem.
– No to nie przysięgnę.
Ala wymknęła się z domu wtedy, gdy Eliza szykowała nam podwieczorek.
Kiedy zapytała, gdzie Ala, powiedziałem jej, że robi porządek w szufladzie. (Zdarza się to jej czasem). Po podwieczorku Noel kasłał i pytał o Alę. Powiedziałem, co wiedziałem… Ala wróciła z bardzo poważną miną i szepnęła mi, że wszystko w porządku.
Wieczorem Eliza wyszła, a myśmy zostali sami w domu. Nagle rozległ się dzwonek.
– To Eliza nie wzięła klucza. H. O., idź otworzyć, masz najmłodsze nogi. – Ale to nie była Eliza, tylko wuj Alberta.
– Jak to dobrze, że pan przyszedł – zawołał Oswald – Ala myślała, że Noel u…
Ala szarpnęła mnie za rękaw i urwałem w środku zdania.
– Myślałam tylko, że Noel jest naprawdę chory i że trzeba doktora – i wzięła wuja Alberta za rękę.
– Chodźmy do niego – rzekł wuj Alberta. Usiadł na łóżku i wziął Noela za puls.
– Gdy wielki mag arabski błądził po dzikich lasach Hastingsu – mówił wuj – i spoglądał na gwiazdy, wyczytał z nich, że poeta Noel Kamaralcaman dostał kataru. Zawołał mag swój kufer latający i oto jest.
Wyjął z kieszeni czekoladę, którą nam dał; Noela okrył, poprawił mu poduszki, dał mu kilka winogron i rzekł:
– Czas, by Noel usnął.
Poszliśmy do drugiego pokoju.
Wuj Alberta usiadł w fotelu i powiedział:
– Zaczynajcie…
– Może im pan powiedzieć, że telegrafowałam, już mi wszystko jedno – rzekła Ala.
– Nic mędrszego uczynić nie mogłaś – odpowiedział wuj.
Oswald zrozumiał sekret Ali, poszła na pocztę i telegrafowała. „Przyjedź wuju! Zaziębiliśmy Noela, może umrze”. Kosztowało to 10 pensów!
I wuj Alberta zaczął zadawać pytania i wydało się wszystko, jak to Dick szukał zaziębienia, a znalazł je właśnie Noel, jak go leczyliśmy, itd.
– Jesteście za starzy na takie głupstwa. Zdrowie jest najcenniejszym skarbem i igrać z nim nie można. Wszak mogliście byli zabić Noela.
– Ojej – rozbeczała się Ala – Noel umrze…
– Nie, nie – uspokoił ją wuj Alberta – nic mu się nie stało, ale wasz postępek…
I mówił przez dobrą godzinę, a nam się robiło coraz smutniej.
– Pamiętacie, że przyrzekłem zabrać was do cyrku?
– Tak, pamiętamy – odpowiedział Oswald.
– Otóż nie cofam mojego przyrzeczenia, ale jeżeli chcecie, żebym zamiast tego wziął Noela na dwutygodniową kurację do Hastings, to wybierajcie.
– Niech pan zabierze Noela – zawołaliśmy jednogłośnie.
Wuj Alberta zaczekał na Elizę, a potem powiedział nam dobranoc w taki sposób, że zrozumieliśmy, iż nie tylko wybaczył, ale zapomniał o naszym przestępstwie.
Poszliśmy spać. Nagle, musiało już być dobrze po północy, poczułem, że mnie ktoś szarpie. Otworzyłem oczy. To była Ala, cała drżąca i blada.
– Oswaldzie, Oswaldzie, taka jestem nieszczęśliwa. Gdybym umarła tej nocy…
– Idź do łóżka i daj mi święty pokój.
– Nie, nie. Ja ci muszę powiedzieć. Posłuchaj, ja jestem złodziejem. A gdy złodziej umiera, to idzie prosto do piekła.
– To nie są żarty – pomyślał Oswald. Usiadł na łóżku, przykrył Alę kawałkiem kołdry, a ona szepnęła mu do ucha wielką tajemnicę.
– Nie miałam dosyć pieniędzy na wysłanie depeszy, więc wzięłam fałszywe sześć pensów, które ojciec kazał wyrzucić. Nie powiedziałam ci, bo ty także nie miałeś pieniędzy i może byś mi zabronił telegrafować albo byś się zgodził na te fałszywe pieniądze i byłbyś także złodziejem. Co ja zrobię, nieszczęśliwa?
Oswald namyślał się przez chwilę, a potem rzekł:
– Szkoda, że mi nie powiedziałaś od razu, ale wszystko da się naprawić, jeżeli zwrócimy pieniądze. Nie martw się i idź spać. Już ja coś wymyślę.
I Ala poszła spać. Nazajutrz zanim zdążyliśmy się rozmówić z wujem Alberta, ten odjechał już z Noelem do Hastings.
Ala czuła się bardzo nieszczęśliwa, wprawdzie nie tak jak w nocy, wszystkie zmartwienia wydają się w nocy stokroć cięższymi niż w dzień.
I Oswald był bardzo zdenerwowany. Nikt z rodzeństwa nie miał pieniędzy, a przecież lada chwila mogli byli przyjść ludzie z poczty i kazać zaaresztować Alę.
Myśleliśmy, myśleliśmy i nie wymyśliliśmy, skąd by tu wziąć sześć pensów; a Ala była w ciągłym niebezpieczeństwie.
Przed wieczorem udałem się na spacer. Kto wie, może na ulicy znajdę trochę pieniędzy.
W okolicach parku spotkałem panią Leslie. Miała na sobie piękne futro, a w ręku trzymała pęk złotych chryzantem. Poznała mnie z daleka, przystanęła i zaczęła wypytywać o kolegę-poetę.
Opowiedziałem jej, że zachorował i chciałem poprosić o pożyczenie sześciu pensów, ale nie mogło mi to przejść przez gardło.
Pani Leslie rozmawiała ze mną przez chwilę, potem spojrzała na zegarek.
– Jak późno! – wskoczyła do przejeżdżającej dorożki. Potem wychyliła się, dała mi piękne kwiaty, które trzymała w ręce i rzekła: – Daj te kwiaty choremu poecie i pokłoń mu się ode mnie. – Odjechała.
A teraz, proszę was, drodzy czytelnicy, nie sądźcie Oswalda zbyt surowo. On pragnął tylko uratować honor rodziny Bastablów.
Wszystko wam powiem.
Oswald dla ocalenia małej siostrzyczki poświęcił swoją dumę. Nie ośmielę się nazwać go za to szlachetnym – wam pozostawiam ocenę.