Kitabı oku: «Serce», sayfa 21
Pożegnanie
10. poniedziałek
Punkt o dwunastej zebraliśmy się już po raz ostatni w szkole, gdzie miano ogłosić rezultat egzaminów i rozdać promocje.
Przed szkołą pełno było rodziców. Pełno ich było także w wielkiej parterowej sali, a nawet w klasach, gdzie się cisnęli do nauczycielskiego stolika. W naszej zajęli całą wolną przestrzeń pomiędzy pierwszymi ławkami a ścianą. Był ojciec Garronego, matka Derossiego, był kowal Precossi, był Coretti, była pani Nelli, była zieleniarka, był ojciec Mularczyka, ojciec Stardiego, byli też i tacy, których nigdy nie widziałem dotąd; a taki był hałas, taki gwar – jak na jarmarku. Dopiero kiedy nauczyciel wszedł, zrobiło się cicho. Nauczyciel miał w ręku listę i zaraz czytać zaczął:
– Abatucci, promocja, sześćdziesiąt sześćdziesiątych. Archini, promocja, pięćdziesiąt pięć sześćdziesiątych…
I Mularczyk promocja, i Crossi promocja. Potem czytał głośniej:
– Ernest Derossi, promocja, siedemdziesiąt siedemdziesiątych – i pierwsza nagroda!
A że go tam wszyscy znali, więc zrobił się szmer, bo każdy chciał mu coś miłego powiedzieć. Więc mówili:
– Brawo, brawo, Derossi!
A on potrząsnął tylko w tył te swoje jasne kędziory z swobodnym, ślicznym uśmiechem i spojrzał na matkę, która mu od ust pocałunek przesłała.
Nauczyciel czytał dalej:
– Garrone, Garoffi, Kalabryjczyk – wszyscy promowani.
Potem trzech czy czterech – obciętych. Więc jeden zaraz w bek, bo ojciec jego stał w progu i pogroził mu ręką.
Spostrzegł to nauczyciel i rzekł:
– Nie, panie! Przepraszam pana! To nie zawsze jest winą ucznia. To często nieprzyjazny zbieg okoliczności. A to właśnie ma miejsce w obecnym wypadku, mogę pana zapewnić sumiennie!
Potem czytał:
– Nelli, promocja, sześćdziesiąt dwa siedemdziesiątych.
Matka Nelliego zrobiła śliczny gest czarnym wachlarzykiem ku synowi i uśmiechnęła się do niego.
– Stardi, promocja, sześćdziesiąt siedem siedemdziesiątych.
Myśleliśmy, że się szalenie ucieszy. Tak bliski Derossiego! Tak wysoko stanął! A ten się nie uśmiechnął nawet i nawet pięści od czoła nie odjął, tylko tak siedział jak zwykle podparty! Ostatni był Vatini, który przyszedł wystrojony, wyświeżony. Wziął promocję.
Nauczyciel podniósł się teraz i rzekł:
– Chłopcy! Oto ostatni raz zebraliśmy się tu razem. Przebyliśmy z sobą cały rok szkolny, a teraz rozstajemy się jako przyjaciele. Nieprawdaż? Żal mi bardzo rozstawać się z wami, drogie dzieci!
Tu milczał przez chwilę, a potem tak mówił:
– Jeśli mi kiedy brakło cierpliwości, jeżelim kiedy, mimo woli mojej, był niesprawiedliwy albo zbyt surowy – przebaczcie mi.
W klasie podniósł się chór głosów:
– Nie! Nie! – mówili rodzice i uczniowie. – Nie, panie nauczycielu! Nigdy!
– Przebaczcie mi – powtórzył nauczyciel – i bądźcie mi życzliwi! Na przyszły rok nie będziecie już ze mną, ale was znowu zobaczę, a w sercu – zachowam na zawsze. Do widzenia, chłopcy!
Powiedziawszy to wszedł między nas, a wszyscy go zaczęli ściskać za ręce, wchodząc na ławki, ciągnęli go za rękawy, za poły surduta, ściskali go, całowali, co śmielsi, a pięćdziesiąt głosów krzyczało razem:
– Do widzenia, panie nauczycielu!
– Dziękujemy panu nauczycielowi!
– Żegnamy pana!
– Niechaj pan nauczyciel będzie zdrów!
– Niech pan nie zapomni o nas!
Kiedy wychodził, zdawał się być bardzo wzruszony.
I my zaczęliśmy wychodzić, pchając się we drzwi jeden przez drugiego. Inne klasy wychodziły także. Zrobiło się zamieszanie, gwar, hałas, bo i rodzice, i dzieci żegnali się z nauczycielami, i z nauczycielkami, i sami też z sobą.
Mała nauczycielka z czerwonym piórem miała coś czworo czy pięcioro wstępniaków swoich na karku, a ciągnęło ją za suknię ze dwudziestu może, tak że tchnąć nie mogła.
„Zakonnicy” zaś prawie że na pół porozrywały kapelusz i nakładły jej do tej czarnej sukni, za stanik, po kieszeniach, w rękawy, gdzie tylko mogły, bukieciki kwiatów. Wielu też winszowało Robettiemu, który właśnie w tym dniu pierwszy raz przyszedł bez szczudeł. Ze wszystkich stron okrzyki, wołania:
– Do przyszłego szkolnego roku!
– Do dwudziestego października!
– Do widzenia na Wszystkich Świętych!
My takżeśmy się żegnali. Ach, jak się to zapomina w takiej chwili o wszystkich niesnaskach! Vatini, który tak zawsze Derossiemu zazdrościł, pierwszy teraz wyciągnął ręce i rzucił mu się na szyję.
Ja zaś żegnałem się z Mularczykiem i właśniem go w tej chwili całował, kiedy mi zrobił ostatniego „zajęczego pyszczka” na pamiątkę; kochany chłopiec!
Pożegnałem się z Precossim, pożegnałem się z Garoffim, który mi powiedział, że mój bilet na ostatniej jego loterii był wygrany, i wręczył mi mały majolikowy223 przycisk, trochę obtłuczony w jednym rogu.
Pożegnałem się ze wszystkimi.
Ale jak się Nelli zaczął z Garronem ściskać, to go oderwać nie była można. Wszyscy zresztą pchali się do Garonnego i nic nie było przez chwilę słychać tylko:
– Bądź zdrów, Garrone!
– Do widzenia, Garrone!
– Dziękuję ci, Garrone!
– Żegnaj, Garrone!
– Bądź zdrów! Bądź zdrów! Bądź zdrów!
I dalej ściskać, całować, ciągnąć każdy w swoją stronę tego drogiego, kochanego, świętego chłopca! Aż ojciec jego był tym zupełnie zdumiony i stał, i patrzył z uśmiechem, a usta mu drżały.
Garrone był ostatnim, któregom uściskał już na ulicy, przytuliwszy mu głowę do piersi, żeby stłumić łkanie. On pocałował mnie w czoło.
Więc zaraz potem pobiegłem do ojca i do mamy, którzy czekali na mnie. Ojciec zapytał:
– Pożegnałeś się ze wszystkimi kolegami?
– Pożegnałem.
– Bo jeśli zrobiłeś któremu jakąś przykrość, jeśliś co któremu zawinił, idź, przeproś, niech ci nie pamięta tego. Jakże? Jest kto taki?
– Nie, nie ma!
– No, to mi żegnaj! – rzekł ojciec głosem wzruszonym, obejmując ostatnim spojrzeniem mury naszej szkoły.
A mama też ku szkole spojrzała i powtórzyła:
– Żegnaj!
Ja tylko nie mogłem przemówić słowa.