Kitabı oku: «Atala», sayfa 4
Rolnicy
Istnieją ludzie sprawiedliwi, których sumienie jest tak spokojne, iż zbliżając się do nich, mimo woli uczestniczymy w spokoju, jaki wydziela się, można rzec, z ich serc i ich mowy. W miarę jak pustelnik mówił, czułem, jak namiętności uspakajają się w mym łonie; nawet burza na niebie zdawała się oddalać pod wpływem jego głosu. Chmury rozproszyły się niebawem na tyle, iż mogliśmy opuścić nasze schronienie. Wyszliśmy z lasu i zaczęliśmy wstępować na pochyłość wysokiej góry. Pies kroczył przed nami, niosąc na końcu kija zgaszoną latarkę. Trzymałem Atalę za rękę i szliśmy za misjonarzem. Odwracał się często, aby się nam przypatrzyć, oglądając ze współczuciem naszą młodość i wynędznienie. Na szyi miał zawieszoną książkę; wspierał się na białym kiju. Był wysokiego wzrostu, o twarzy bladej i wychudzonej, fizjonomii213 prostej i szczerej. Nie miał on owych martwych i zatartych rysów człowieka zrodzonego bez namiętności; widać było, że życie jego było ciężkie; zmarszczki na czole przedstawiały niby piękne blizny namiętności, uleczonych przez cnotę i przez miłość Boga i ludzi. Kiedy mówił do nas, stojąc nieruchomo, długa jego broda, spuszczone oczy, serdeczny dźwięk głosu, wszystko w nim miało coś spokojnego i coś wzniosłego. Ktokolwiek widział, jak ja, ojca Aubry, kroczącego samotnie z kosturem214 i brewiarzem215 wśród puszczy, ten ma prawdziwe pojęcie o pielgrzymie chrześcijańskim na ziemi.
Po półgodzinnej niebezpiecznej drodze po ścieżkach górskich przybyliśmy do groty misjonarza. Dostaliśmy się do niej poprzez zwoje bluszczu i wilgotne tykwy, które deszcz zwalił ze skał. W schronieniu tym znajdowała się tylko mata z liści papajasu, wiaderko z tykwy do czerpania wody, kilka drewnianych naczyń, łopata, wąż domowy, wreszcie, na kamieniu, który służył za stół, krucyfiks i księga chrześcijan.
Starzec pokwapił się rozpalić ogień przy pomocy suchych lian; utarł między dwoma kamieniami nieco kukurydzy i zarobiwszy ją na ciasto, włożył w popiół, aby się upiekła. Skoro ciasto przybrało od ognia piękną pozłocistą barwę, podał je nam, jeszcze gorące, wraz z mlekiem orzechowym w naczyniu z drzewa klonu. Ponieważ wieczór przywiódł z sobą pogodę, sługa Wielkiego Ducha nakłonił nas, abyśmy usiedli wraz z nim u wejścia groty. Udaliśmy się za nim w owo miejsce, skąd rozciągał się bezkresny widok. Resztki burzy potoczyły się bezładnie ku wschodowi; ognie pożaru zapalone w lesie od piorunu błyszczały jeszcze w oddali; u stóp góry cały las sosnowy legł przewrócony w szlam nadrzeczny, rzeka zaś toczyła pospołu216 oderwane bryły gliny, pnie drzew, ciała zwierząt i martwych ryb, których srebrzyste brzuchy kołysały się na powierzchni wody.
W tym to momencie Atala opowiedziała staremu Geniuszowi gór nasze dzieje. Zdawał się wzruszony, łzy spływały mu na brodę.
– Moje dziecko – rzekł do Atali – trzeba ofiarować swoje cierpienia Bogu, dla którego chwały uczyniłaś już tyle w życiu; On przywróci ci spokój. Widzisz, jak dymią te lasy, jak schną te strumienie, rozpierzchają się chmury; czy myślisz, że ten, który może uśmierzyć podobną burzę, nie zdoła uspokoić zamętu w sercu człowieka? Jeżeli nie masz lepszego schronienia, moja córko, ofiaruję ci miejsce pośród gromadki, którą miałem szczęście powołać do Jezusa Chrystusa. Oświecę Szaktasa i dam ci go za małżonka, kiedy będzie godny nim zostać.
Na te słowa upadłem do nóg Samotnika, wylewając łzy radości; ale Atala pobladła jak śmierć. Starzec podniósł mnie dobrotliwie i wówczas spostrzegłem, iż obie ręce miał obcięte. Atala zrozumiała natychmiast jego nieszczęście.
– Barbarzyńcy! – wykrzyknęła.
– Moja córko – odparł ojciec z łagodnym uśmiechem – cóż to jest wobec tego, co ścierpiał mój boski Pan? Jeżeli Indianie bałwochwalcy pokrzywdzili mnie, toć217 to są biedni ślepi, których Bóg oświeci kiedyś. Kocham ich nawet tym więcej, im więcej złego mi wyrządzili. Nie mogłem wytrwać w ojczyźnie, do której wróciłem i gdzie można królowa uczyniła mi ten zaszczyt, iż raczyła oglądać te słabe oznaki mego apostolstwa. I jakąż mógłbym uzyskać chlubniejszą nagrodę swoich prac niż to, że otrzymałem od Głowy naszej religii pozwolenie sprawowania boskiej Ofiary tymi oto okaleczałymi rękami? Po takim zaszczycie nie pozostawało nic, jak tylko starać się go zostać godnym: powróciłem do Nowego Świata, aby dokonać reszty życia w służbie mego Boga. Niedługo będzie trzydzieści lat, jak zamieszkuję tę samotnię, a jutro będzie dwadzieścia dwa, jak wziąłem w posiadanie tę skałę. Kiedy przybyłem tutaj, zastałem tylko koczujące rodziny o okrutnych obyczajach i życiu nad wyraz nędznym. Głosiłem słowo pokoju, i obyczaje złagodziły się stopniowo. Żyją obecnie zebrani razem u stóp tej góry. Starałem się, ucząc ich dróg zbawienia, nauczyć zarazem pierwszych umiejętności życia, ale nie posuwając się zbyt daleko i utrzymując tych zacnych ludzi w owej prostocie, która daje szczęście. Co do mnie, lękając się krępować ich swą obecnością, usunąłem się do tej groty, gdzie przychodzą zasięgać mej rady.Tutaj to, z dala od ludzi, podziwiam Boga w bezmiarach tych pustkowi i gotuję się do śmierci, którą zwiastują mi rychło218 moje dni sędziwe.
Kończąc te słowa, pustelnik ukląkł, my zaś poszliśmy za jego przykładem. Rozpoczął głośną modlitwę, której Atala odpowiadała. Nieme błyskawice rozdzierały jeszcze niekiedy niebo na wschodzie, na chmurach zaś od zachodu trzy słońca błyszczały równocześnie. Parę lisów, spłoszonych burzą, wyciągało czarne pyszczki na skraju przepaści; słychać było drżenie roślin, które schnąc pod powiewem wieczornego wiatru, podnosiły ze wszystkich stron powalone łodygi.
Wróciliśmy do groty, gdzie pustelnik rozciągnął łoże z cyprysowego mchu dla Atali. Głęboka omdlałość ujawniała się w oczach i poruszeniach dziewicy; spoglądała na ojca Aubry, jak gdyby chciała mu zwierzyć jakąś tajemnicę; ale coś zdawało się ją powstrzymywać, czy to moja obecność, czy wstyd jakiś, czy bezużyteczność wyznania. Usłyszałem, jak wstała wśród nocy, szukała Samotnika; ale ponieważ oddał jej swoje posłanie, sam poszedł oglądać piękność nieba i modlić się do Boga na szczycie góry. Rzekł mi nazajutrz, iż to był jego częsty obyczaj, nawet podczas zimy, jako że lubił patrzeć, jak lasy kołyszą się obnażonymi wierzchołkami, jak chmury szybują po niebie, wiatry zaś i strumienie huczą w pustkowiu. Siostra moja była tedy zmuszona wrócić na posłanie, gdzie sen ją zmorzył. Niestety! przepełniony nadzieją, widziałem w niemocy Atali jedynie przelotne oznaki znużenia!
Nazajutrz obudził mnie śpiew papug i innych ptaków, gnieżdżących się w akacjach i laurach otaczających grotę. Poszedłem zerwać różę magnolii i złożyłem ją, zwilżoną łzami poranka, na głowie uśpionej Atali. Spodziewałem się, wedle religii mego kraju, iż dusza jakiegoś dziecięcia, zmarłego w niemowlęctwie, zstąpiła na ten kwiat w kropli rosy i że szczęśliwy sen przeniesie ją w łono mej przyszłej małżonki. Poszukałem następnie gospodarza; zastałem go z podkasaną szatą, z różańcem w dłoni; oczekiwał mnie, siedząc na pniu sosny powalonej ze starości. Namówił mnie, abym się udał z nim do misji, podczas gdy Atala jeszcze będzie spoczywać; zgodziłem się chętnie i puściliśmy się natychmiast w drogę.
Schodząc z góry, ujrzałem dęby, na których zdało się, iż Geniusze nakreśliły dziwaczne znaki. Pustelnik objaśnił mnie, iż to on sam je wyciął; były to wiersze dawnego poety imieniem Homer219 i kilka myśli innego poety, dawniejszego jeszcze, imieniem Salomon220. Była jakaś dziwnie tajemnicza harmonia między tą mądrością wieków, tymi wierszami zjedzonymi mchem, starym Samotnikiem, który je wyrył, i starymi dębami, które służyły mu za książki.
Imię jego, wiek, data misji były również zaznaczone na trzcinie prerii, u stóp tych drzew. Zdziwiłem się wątłości tego ostatniego pomnika.
– I tak przetrwa dłużej niż ja – odparł ojciec – i zawsze będzie miał więcej wartości niż to niewiele dobra, które zdziałałem.
Stamtąd przybyliśmy do wejścia doliny, gdzie ujrzałem cudowne dzieło: był to naturalny most, podobny do owego mostu w Wirginii221, o którym może słyszałeś. Ludzie, mój synu, zwłaszcza ludzie z twoich stron, naśladują często naturę i kopie ich są zawsze małe; inaczej jest z naturą, kiedy na pozór naśladuje prace ludzi, w rzeczy zaś przedstawia im wzory. Wówczas rzuca mosty ze szczytu jednej góry na szczyt drugiej, zawiesza drogi wśród chmur, rozlewa rzeki jako kanały, rzeźbi góry za kolumny, a jako baseny żłobi morza.
Przeszliśmy pod jedynym łukiem tego mostu i znaleźliśmy się wobec innego cudu: był to cmentarz Indian osiadłych w misji, czyli Gaje Śmierci. Ojciec Aubry pozwolił nowochrzczeńcom grzebać zmarłych na swój sposób i zachować miejscu pogrzebów dawne imię dzikich; uświęcił jedynie to miejsce za pomocą krzyża222. Grunt był tam podzielony, jak wspólne pole do uprawy, na tyle cząstek ile było rodzin. Każda cząstka stanowiła sama dla siebie lasek, którego wejrzenie223 odmieniało się wedle upodobania tego, kto go zasadził. Strumień wił się bez hałasu wśród tych gajów, nazywano go Strumieniem Pokoju. To urokliwe schronisko dusz zamknięte było od wschodu mostem, pod którym przechodziliśmy; dwa wzgórza odgraniczały je od północy i południa; otwarte było jedynie ku zachodowi, gdzie wznosił się wielki las jodłowy. Pnie tych drzew, czerwone nakrapiane zielonym, strzelające bez gałęzi aż do wierzchołka, podobne były do wysokich kolumn i tworzyły perystyl224 tej świątyni śmierci; panował w nim uroczysty gwar, podobny do głuchego mruczenia organów pod sklepieniem kościoła; ale kiedy się wniknęło w głąb sanktuarium225, słyszało się już tylko hymny ptaków, które obchodziły ku pamięci zmarłych wiekuiste święto.
Wychodząc z lasu, ujrzeliśmy wieś misji, położoną na wybrzeżu jeziora, pośród prerii usianej kwiatami. Dochodziło się tam aleją z magnolii i zielonych dębów, okalających starożytną drogę, jedną z tych, jakie wiodą ku górom, dzielącym Kentucky od Florydy. Skoro tylko Indianie ujrzeli swego pasterza na równinie, porzucili roboty i pobiegli naprzeciw niemu. Jedni całowali jego suknię, drudzy wspierali jego kroki; matki podnosiły w ramionach małe dzieci, aby ukazać im człowieka Jezusowego. Starzec ronił łzy. Idąc, wywiadywał się, co zaszło we wsi; temu dawał radę, tamtego strofował łagodnie, mówił o zbiorach, o nauce dzieci, o pociesze w strapieniach, w każde zaś odezwanie wplatał imię Boga.
W takiej eskorcie doszliśmy do stóp wielkiego krzyża, który znajdował się na drodze. Tam to sługa boży zwykł był święcić tajemnice religii:
– Moi drodzy nowochrzczeńcy – rzekł, zwracając się do tłumu – przybył wam brat i siostra; na domiar zaś szczęścia, widzę, iż boska Opatrzność oszczędziła wczoraj wasze zbiory: oto dwie wielkie przyczyny, aby jej dziękować. Poświęćmy tedy świętą ofiarę, niechaj każdy przystąpi do niej z głębokim skupieniem, żywą wiarą, nieskończoną wdzięcznością i pokornym sercem.
Natychmiast boski kapłan przywdział białą tunikę, sporządzoną z kory morwowej; dobyto świętych naczyń z zamknięcia u stóp krzyża, zgotowano ołtarz na złomie226 skały, zaczerpnięto wody w sąsiednim strumieniu, dzikie grono dostarczyło wina na ofiarę. Uklękliśmy wszyscy w wysokich trawach; misterium rozpoczęło się.
Świt, ukazując się zza gór, rozpalił wschód płomieniem. Wszystko w tym pustkowiu było różane i złote. Gwiazda oznajmiana takim przepychem wyszła wreszcie z otchłani światła, a pierwszy jej promień padł na poświęconą hostię, którą kapłan w tejże samej chwili podnosił w górę. O czarze religii! O wspaniałości chrześcijańskiego obrządku! Ofiarnikiem stary pustelnik, ołtarzem skała, kościołem puszcza, garstką wiernych niewinni dzicy! Nie, nie wątpię, iż w chwili gdyśmy padli na twarz, spełniła się wielka tajemnica i że Bóg zstąpił na ziemię, czułem bowiem, iż zstępuje w moje serce.
Po ofierze, przy której brakło dla mnie jedynie córki Lopeza, udaliśmy się do wsi. Tam panowało najbardziej wzruszające skojarzenie życia społecznego i życia przyrody; pod cyprysowym gajem dawnej puszczy widniał kawałek uprawnego pola; kłosy opływały złotymi falami pień powalonego dębu, zbiór jednego lata zajmował miejsce trzechwiecznego drzewa. Wszędzie dokoła widać było lasy żarte płomieniem i ślące w powietrze ciężkie dymy, oraz pług posuwający się wolno wśród zetlałych korzeni. Miernicy227 z długimi łańcuchami rozmierzali grunta228; rozjemcy ustalali pierwsze własności; ptak ustępował swego gniazda; jaskinia dzikiego zwierzęcia zmieniała się na chatę; słychać było pomruk kuźni; ciosy zaś siekiery wydzierały po raz ostatni jęki echom, zamierającym wraz z drzewami, które służyły im za schronienie.
Błądziłem zachwycony wśród tych scen, tym słodszych dla mnie dzięki obrazowi Atali i marzeniom o szczęśliwości, jakimi kołysałem me serce. Podziwiałem triumf chrześcijaństwa nad dzikością; widziałem Indianina cywilizującego się pod wpływem głosu religii; obecny byłem pierwszym zaślubinom Człowieka i Ziemi; w tym wielkim kontrakcie, człowiek oddawał ziemi dziedzictwo swego potu; ziemia zobowiązywała się w zamian dźwigać wiernie zbiory, potomstwo i popioły człowieka.
Wśród tego przedstawiono misjonarzowi dziecię: ochrzcił je pośród kwitnących jaśminów, nad brzegiem źródła, podczas gdy wśród zabaw i pracy trumna posuwała się ku Gajom Śmierci. Dwoje oblubieńców otrzymało pod dębem błogosławieństwo małżeńskie, następnie odprowadziliśmy ich do chaty na skraju puszczy. Pasterz szedł przed nami, błogosławiąc tu i tam, i skały, i drzewa, i źródło: tak niegdyś, wedle księgi chrześcijan, Bóg błogosławił nieuprawną ziemię, dając ją w dziedzictwo Adamowi229. Procesja ta, która zmieszana ze stadami ciągnęła od skały do skały za czcigodnym przewodnikiem, jawiła się memu rozpromienionemu sercu niby obraz tych wędrówek pierwszych rodzin, kiedy to Sem230 ze swymi dziećmi posuwał się poprzez nieznany świat, idąc za słońcem, które kroczyło przed nim.
Pragnąłem dowiedzieć się od świętego pustelnika, w jaki sposób sprawuje władzę nad swymi dziećmi; odparł z wielką uprzejmością:
– Nie dałem im żadnego prawa; nauczyłem ich jedynie kochać się, modlić do Boga i spodziewać lepszego życia: wszystkie prawa świata w tym się mieszczą. Widzisz w pośrodku wsi chatkę większą niż inne: służy ona za kaplicę w porze deszczów. Zbierają się tam rano i wieczór, aby chwalić Pana, a kiedy ja jestem nieobecny, któryś ze starców odmawia modły; starość bowiem jest, jak macierzyństwo, rodzajem kapłaństwa. Następnie udają się pracować w pole, a mimo iż własności są podzielone, iżby każdy mógł się nauczyć ekonomii231 społecznej, zbiory składa się wszelako we wspólnych spichlerzach dla utrzymania braterskiej miłości bliźniego. Czterech starców rozdziela po równych częściach owoc pracy. Dodaj do tego ceremonie religijne, wiele wspólnych śpiewów, krzyż, pod którym święciłem misterium, wiąz, pod którym każę232 w pogodne dni, groby nasze tuż obok pól zbożowych, rzeki, w których zanurzam małe dzieci, a będziesz miał zupełne pojęcie o tym królestwie Jezusa Chrystusa.
Słowa Samotnika zachwyciły mnie; uczułem wyższość tego życia, stałego i wypełnionego pracą, nad koczującym i próżniaczym życiem dzikich.
Ach! René, nie szemram przeciw Opatrzności, ale wyznaję, iż nie mogę wspomnieć o tym ewangelicznym społeczeństwie, iżbym nie doświadczał goryczy i żalu. Chata w tych stronach, z Atalą, jakże szczęśliwym uczyniłaby me życie! Tam kończyły się wszystkie me wędrówki; tam, obok mej małżonki, nieznany ludziom, kryjąc me szczęście w głębi lasów, byłbym minął jak te rzeki, które nie mają nawet imienia w pustyni. Zamiast tego spokoju, jaki śmiałem sobie wówczas obiecywać, w jakimż zamęcie upłynęły moje dni! Stałem się igraszką ustawiczną losów, obijałem się o wszystkie brzegi, długo wygnany z kraju i znajdując za powrotem233 jedynie chatę w ruinie i przyjaciół w grobie; takim miał być los Szaktasa.
Dramat
O ile mój sen o szczęściu był żywy, był on również krótkotrwały, a przebudzenie czekało mnie w grocie Samotnika. Zdziwiłem się, przybywając tam około południa, iż Atala nie wybiega naprzeciw nas. Ogarnęła mnie jakaś nagła groza. Zbliżając się do groty, nie śmiałem wołać córki Lopeza: wyobraźnia moja po równi obawiała się i głosu, i milczenia, jakie nastąpiłyby po moich wołaniach. Jeszcze bardziej przerażony nocą, jaka panowała u wejścia do groty, rzekłem do misjonarza:
– O ty, którego niebo umacnia i prowadzi, wejdź w te ciemności.
Jakże słabym jest ten, którym władają namiętności! Jakże silnym jest, który spoczywa w Bogu! Więcej było odwagi w tym wierzącym sercu, zwątlonym siedemdziesięcioma sześciu laty, niż w całym żarze mej młodości. Mąż pokoju wszedł do groty: ja zostałem na zewnątrz pełen grozy. Niebawem słaby szept podobny do jęku wydobył się z głębi skały i uderzył me ucho. Wydałem krzyk i odnajdując siły, rzuciłem się w mrok jaskini… Duchy ojców! wy jedne znacie widok, jaki uderzył me oczy!
Pustelnik zapalił sosnową pochodnię; trzymał ją drżącą ręką, pochylony nad posłaniem Atali. Ta młoda i piękna kobieta, wsparta na łokciu, leżała blada, z włosami w nieładzie. Krople bolesnego potu błyszczały na jej czole; spojrzenia jej, wpół zgasłe, starały się jeszcze wyrazić mi swą miłość, a usta siliły się na uśmiech. Uderzony jak gdyby ciosem piorunu, z błędnymi oczyma, wyciągniętymi ramionami, rozchylonymi usty234, trwałem nieruchomy. Głębokie milczenie zapanowało na chwilę między trzema osobami tej bolesnej sceny. Samotnik przerwał je pierwszy:
– To będzie może – rzekł – gorączka spowodowana znużeniem; jeśli poddamy się woli bożej, ulituje się nad nami.
Na te słowa zastygła krew na nowo zaczęła krążyć mi w żyłach: z wrażliwością dzikiego od nadmiaru obawy przeszedłem nagle do zbytku ufności. Ale Atala nie zostawiła mnie w niej długo. Wstrząsając smutno głową, dała znak, abyśmy się zbliżyli do posłania.
– Mój ojcze – rzekła osłabionym głosem, zwracając się do zakonnika – zbliżam się do chwili śmierci. O Szaktasie! wysłuchaj bez rozpaczy złowrogiej tajemnicy, jaką ci ukrywałam, aby cię nie czynić nazbyt nieszczęśliwym, a zarazem być posłuszną matce. Staraj się nie przerywać mi objawami boleści, które skróciłyby może te niewiele chwil, jakie mi pozostały. Mam wiele rzeczy do opowiedzenia, z uderzeń zaś mego serca, które bije coraz wolniej… z jakiegoś lodowatego ciężaru, który łono moje zaledwie może udźwignąć… czuję, że trzeba mi się spieszyć.
Po chwili milczenia, Atala ciągnęła w tych słowach:
– Mój smutny los rozpoczął się niemal wcześniej jeszcze, niż ujrzałam światło. Matka poczęła mnie w nieszczęściu; ciążyłam jej łonu i wydała mnie na świat wśród wielkiego rozdarcia wnętrzności: wątpiono, czy będę żyła. Aby ocalić moje dni, matka uczyniła ślub: przyrzekła Królowej Aniołów, że poświęcę jej moje dziewictwo, jeżeli uniknę śmierci. Nieszczęsny ślub, który wtrąca mnie do grobu!
Liczyłam szesnasty rok życia, kiedy straciłam matkę. Na kilka godzin przed śmiercią zawezwała mnie do swego łoża. »Córko, rzekła do mnie w obecności misjonarza, który niósł jej pociechę w ostatnich chwilach, córko moja, wiesz, jaki ślub uczyniłam za ciebie. Czy chciałabyś zadać kłam matce? O moja Atalo! Zostawiam cię w otoczeniu, które nie jest godne posiadać chrześcijankę, pośród bałwochwalców, którzy prześladują Boga obojga twoich rodziców, Boga, który dawszy ci życie, zachował ci je cudem. Ach! drogie dziecię, przywdziewając zasłonę dziewic, wyrzekasz się jedynie trosk domowych oraz zgubnych namiętności, które zmąciły łono twej matki! Pójdź tedy, ukochana moja, pójdź i przysięgnij na ten obraz Matki Zbawiciela, w ręce tego świętego kapłana i matki oddającej ducha, iż nie zdradzisz mnie w obliczu nieba. Pomyśl, że zaręczyłam za ciebie, aby ci ocalić życie, i że jeżeli nie dotrzymasz mojej obietnicy, pogrążysz duszę matki w wiekuistych męczarniach«.
O, moja matko! czemu mówiłaś w ten sposób! O wiaro, która sprawiasz zarazem mą niedolę i moją szczęśliwość, która mnie gubisz i która mnie pocieszasz! A ty, drogi i smutny przedmiocie miłości, która mnie trawi nawet w objęciach śmierci, widzisz teraz, o Szaktasie, co spowodowało srogość naszego losu!… Zalewając się łzami i rzucając się na łono macierzyńskie, przyrzekłam wszystko, czego ode mnie żądano. Misjonarz wygłosił nade mną straszliwe słowa i dał mi szkaplerz235, który mnie wiąże na zawsze. Matka zagroziła przekleństwem, jeżeli kiedykolwiek złamię przysięgę, i zaleciwszy niewzruszoną tajemnicę wobec pogan, prześladowców mej religii, oddała ducha trzymając mnie w uścisku.
Nie od razu poznałam niebezpieczeństwo moich ślubów. Pełna gorącej i szczerej wiary, dumna z krwi hiszpańskiej płynącej w mych żyłach, nie widziałam dokoła siebie ludzi godnych, aby otrzymać mą rękę; czułam się szczęśliwa, iż nie posiadam innego małżonka jak tylko Boga mojej matki. Ujrzałam cię, młody i piękny jeńcze, roztkliwiłam się nad twoim losem, ośmieliłam się przemówić do ciebie w pobliżu stosu w lesie; wówczas uczułam cały ciężar mej przysięgi.
Skoro Atala dokończyła tych słów, ja, ściskając pięści i patrząc groźnie na misjonarza, wykrzyknąłem:
– Oto więc ta wasza religia, którą mi tak zachwalałeś! Niech będą przeklęte śluby, które mi odbierają Atalę! Niech przepadnie Bóg, który staje w poprzek naturze! Człowieku, księże, po coś przyszedł do tych lasów?
– Aby cię zbawić – wyrzekł starzec straszliwym głosem, – aby pokonać twoje namiętności i ocalić cię, bluźnierco, od gniewu niebios! Tobież236 to przystało, młokosie, któryś zaledwie wstąpił w życie, skarżyć się na swe nieszczęścia! Gdzież są znaki twych cierpień? Gdzie niesprawiedliwości, które zniosłeś? Gdzie twoje cnoty, które same jedne tylko mogłyby ci dać niejakie prawo do skargi? Jakie usługi oddałeś? Jakie dobro wyświadczyłeś? Ha! nieszczęśliwy, przynosisz jedynie namiętności i śmiesz oskarżać niebo! Kiedy jak ojciec Aubry spędzisz trzydzieści lat wygnania w górach, będziesz mniej rychły237 w sądzeniu zamiarów Opatrzności; zrozumiesz wówczas, że nie wiesz nic, że jesteś niczym i że nie ma tak surowej kary, tak straszliwych cierpień, jakich skażone ciało nie byłoby warte.
Błyskawice strzelające z oczu starca, broda chwiejąca mu się na piersi, piorunujące słowa czyniły go podobnym jakiemuś Bogu. Zmiażdżony jego majestatem, padłem mu do kolan i prosiłem o przebaczenie za me wybuchy.
– Mój synu – odparł tonem tak łagodnym, iż uczułem wyrzut w głębi duszy – mój synu, nie o siebie to skarciłem cię. Niestety! masz słuszność, drogie dziecię, niewiele umiałem zdziałać w tych lasach, i Bóg nie ma sługi bardziej niegodnego ode mnie. Ale, mój synu, idzie o niebo; nieba nie godzi się nigdy oskarżać! Przebacz mi, jeżeli cię obraziłem; ale wysłuchajmy twej siostry. Jest może jeszcze lekarstwo, nie poddawajmy się rozpaczy. Szaktasie, boska to zaiste religia, która nadzieję uczyniła cnotą.
– Ukochany mój – podjęła Atala – byłeś świadkiem moich walk, widziałeś wszelako tylko drobną ich cząstkę; ukrywałam ci resztę. Nie, czarny niewolnik zlewający swym potem żarzące piaski Florydy, mniej jest nieszczęśliwy, niż była nią Atala. Zachęcając cię do ucieczki, pewna wszelako, iż umrę, skoro oddalisz się ode mnie; lękając się uciec z tobą w puszczę, a mimo to dysząc tęsknotą za cieniem gajów… Ach, gdyby trzeba było opuścić jeno rodziców, przyjaciół, ojczyznę; gdyby nawet (straszliwa myśl!) chodziło jedynie o zgubę mej duszy!… Ale twój cień, o matko, twój cień był zawsze przy mnie, wyrzucając mi twoje cierpienia! Słyszałam twoje skargi, widziałam ogarniające cię płomienie piekła. Noce moje były skwarne i pełne majaków, dnie płynęły w rozpaczy; rosa wieczorna wysychała, padając na mą rozpaloną skórę, rozchylałam usta na podmuch wiatru, ale ten podmuch, miast238 orzeźwić mnie swą świeżością, rozpalał się ogniem mego oddechu. Jakaż męka widzieć cię bez ustanku przy sobie, z dala od ludzi, w głębokiej samotności, i czuć między tobą a sobą nieprzebytą zaporę! Spędzić życie u twoich stóp, służyć ci jak niewolnica, przyrządzać twój posiłek i posłanie w jakimś nieznanym zakątku świata, byłoby dla mnie najwyższym szczęściem; to szczęście było tuż przy mnie i nie mogłam go kosztować. Jakichż zamysłów nie śniłam! Jakiż sen nie zlągł239 się w tym tak smutnym sercu! Niekiedy, topiąc oczy moje w tobie, tworzyłam wręcz pragnienia równie szalone jak zbrodnicze: to byłabym chciała240 być, wraz z tobą, jedyną żyjącą istotą na ziemi; to, czując moc bóstwa, które wstrzymywało mnie w straszliwych porywach, byłabym pragnęła, aby to bóstwo zapadło się w nicość, bylebym, utulona w twoje ramiona, mogła toczyć się z otchłani w otchłań wraz ze szczątkami Boga i świata całego! Teraz nawet… mamże241 wyznać? teraz, kiedy wieczność ma mnie pochłonąć; kiedy mam stanąć przed nieubłaganym Sędzią; w chwili gdy, aby być posłuszną matce, patrzę z radością, jak dziewictwo moje pożera me życie, otóż i teraz, przez jakąś okropną sprzeczność, odchodzę z żalem, iż nie należałam do ciebie!…
– Córko – przerwał misjonarz – boleść sprowadza cię na manowce. Ten nadmiar namiętności, któremu się poddajesz, rzadko jest sprawiedliwy i nie jest zgoła naturalny; przez to nawet mniej jest występny w oczach Boga, iż znamionuje raczej coś spaczonego w umyśle niżeli występnego w sercu. Trzeba tedy oddalić od siebie te uniesienia, niegodne zaiste twojej niewinności. Ale też, drogie dziecko, pochopna wyobraźnia ukazała ci śluby twoje w nadto groźnym świetle. Religia nie wymaga ofiar więcej niż ludzkich. Szczere uczucia, umiarkowane cnoty są jej o wiele milsze niż egzaltacja i przymus rzekomego heroizmu. Gdybyś była uległa, wówczas, biedna, zbłąkana owieczko, Dobry Pasterz byłby cię odszukał, aby cię sprowadzić do stada. Skarbnice żalu były otwarte dla ciebie: trzeba strumieni krwi, aby zmazać błędy nasze w oczach ludzi, ale jedna łza wystarcza Bogu. Opamiętaj się tedy, droga córko, stan twój wymaga spokoju; zwróćmy się do Boga, który leczy wszystkie rany swoich sług. Jeśli jest jego wolą, jak mam nadzieję, abyś przetrwała szczęśliwie tę chorobę, napiszę do biskupa w Quebecu242; ma władzę po temu, aby cię rozwiązać z twego ślubu, ile że jest to jedynie ślub zwykły, i dokończysz dni obok mnie, wraz z Szaktasem, swym małżonkiem.
Na te słowa starca Atala popadła w długie konwulsje, z których ocknęła się jedynie po to, aby dać upust oznakom przeraźliwej boleści.
–Jak to! – mówiła, składając ręce z uniesieniem – więc było lekarstwo! Można dostąpić zwolnienia ze ślubu!
– Tak, córko – odparł ojciec – i możesz teraz jeszcze…
– Za późno już, za późno! – wykrzyknęła. – Trzebaż243 umierać w chwili, gdy dowiedziałam się, że mogłam być szczęśliwa! Czemuż nie znałam wcześniej tego świętego starca! Jakiegoż szczęścia zażywałabym dzisiaj, z tobą, z Szaktasem, oczyszczonym przez chrzest… pocieszona, umocniona przez tego dostojnego kapłana… w tej ustroni… na zawsze… ach, to byłoby zbyt wiele szczęścia!
– Uspokój się – rzekłem, ujmując dłoń nieszczęśliwej – uspokój się: zakosztujemy jeszcze tej słodyczy.
– Nigdy! nigdy! – rzekła Atala.
– Jak to? – odparłem.
– Nie wiesz wszystkiego! – wykrzyknęła dziewica. – Wczoraj… podczas burzy… Miałam złamać śluby; miałam pogrążyć matkę w płomieniach czeluści; już przekleństwo jej wisiało nade mną; już kłamałam Bogu, który ocalił mi życie… Kiedy całowałeś moje drżące wargi, nie wiedziałeś, nie wiedziałeś, że ściskasz jeno śmierć!
– O nieba! – wykrzyknął misjonarz – drogie dziecię, coś popełniła?
– Zbrodnię, ojcze – odparła Atala z błędnymi oczami – ale gubiłam jeno siebie, a ratowałam matkę.
– Dokończ! – wykrzyknąłem pełen przerażenia.
– Otóż – rzekła – przewidywałam mą słabość; opuszczając sioło244, uniosłam z sobą…
– Co? – podjąłem ze zgrozą.
– Truciznę! – rzekł ojciec.
– Krąży w moim łonie! – wykrzyknęła Atala.
Pochodnia wysuwa się z dłoni Samotnika, padam wpółmartwy u stóp córki Lopeza, starzec chwyta nas oboje w ramiona i wszyscy troje w ciemnościach łączymy przez chwilę nasze szlochania na tym żałobnym posłaniu.
– Zbudźmy się, zbudźmy się! – rzekł niebawem dzielny pustelnik, zapalając lampę. – Tracimy cenne chwile; jak przystało mężnym chrześcijanom, stawmy czoło ciosom przeciwności: ze sznurem na szyi, z głową w popiele, rzućmy się do stóp Najwyższego, aby błagać zmiłowania lub poddać się jego wyrokom. Być może jest czas jeszcze. Moja córko, powinnaś mnie była uprzedzić wczoraj wieczór.
– Niestety, ojcze – rzekła Atala – szukałam cię ostatniej nocy; ale niebo, karząc moje grzechy, oddaliło cię ode mnie. Wszelka pomoc byłaby zresztą bezużyteczna; nawet Indianie bowiem, tak biegli w znajomości trucizn, nie mają lekarstwa na tę, której użyłam. O Szaktasie! osądź me zdumienie, kiedy ujrzałam, iż cios nie następuje tak szybko, jak się spodziewałam! Miłość zdwoiła me siły; dusza moja nie mogła tak rychło rozłączyć się z tobą.
W tym miejscu już nie szlochania moje przerwały opowiadanie Atali, ale wybuchy, jakie znane są jedynie dzikim. Tarzałem się oszalały po ziemi, miotając ramionami i kąsając sobie ręce. Stary ksiądz z cudowną tkliwością biegł od brata do siostry i otaczał nas tysiącznymi staraniami. Mimo spokoju swego serca, mimo brzemienia lat, umiał wszelako przemówić do nas młodych, a wiara dostarczała mu akcentów bardziej zgoła tkliwych i gorących niż nasze namiętności. Czy ów ksiądz, który od czterdziestu lat ofiarowywał się każdego dnia w tych górach służbie Boga i ludzi, nie przypomina ci całopaleń Izraela, dymiących nieustannie na wysokościach gór przed obliczem Pana?
Niestety! na próżno starał się znaleźć lekarstwo na cierpienia Atali. Zmęczenie, zgryzota, trucizna i namiętność bardziej śmiertelna niż wszystkie trucizny razem, połączyły się, aby wydrzeć ten kwiat samotnej dolinie. Nad wieczorem wystąpiły przerażające objawy; ogólny bezwład opanował członki Atali; kończyny zaczęły stygnąć.
– Dotknij moich palców – mówiła do mnie – czy nie zdają ci się z lodu?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć, włosy jeżyły mi się od grozy; ona zaś mówiła:
– Wczoraj jeszcze, ukochany mój, samo dotknięcie twoje przyprawiało mnie o drżenie i oto nie czuję już twej ręki, nie słyszę prawie głosu, przedmioty znikają mi stopniowo z oczu. Czy to ptaki śpiewają? Słońce musi być blisko zachodu w tej chwili? Szaktasie, piękne będą promienie jego tam w puszczy, na mym grobie!
Spostrzegając, iż słowa jej wyciskają nam z oczu łzy, Atala rzekła:
– Przebaczcie, dobrzy przyjaciele, jestem bardzo słaba; ale może zdołam być silniejsza. Ale umierać tak młodo, tak nagle, kiedy serce było pełne życia! Ojcze duchowny, miej litość nade mną, wspomagaj mnie. Czy sądzisz, że matka jest zadowolona i że Bóg mi przebaczy to, co uczyniłam?