Kitabı oku: «Tako rzecze Zaratustra», sayfa 13

Yazı tipi:

2

„Pobożni staliśmy się znowu” – wyznają dziś ci odszczepieńcy; zaś niejeden z nich jest nawet zbyt tchórzliwy, aby to wyznał.

Takim w oczy zaglądam, – takim powiadam w oczy i w sromną194 krasę ich policzków: jesteście tacy, którzy się znowu modlą!

Aliści hańbą jest modlenie się! Acz nie dla wszystkich, wszelako dla ciebie i dla mnie, oraz dla tych, którzy swe sumienie w głowie mają. Dla ciebie hańbą jest modlenie się!

Wiesz wszak o tym: tchórzliwy to diabeł w tobie rad ręce składa, rad ręce zakłada i wygodniej sobie czyni: – diabeł ten tchórzliwy szepcze ci: istnieje Bóg!

Lecz tym oto zaliczyłeś się do onego plemienia, pierzchającego przed światłem, które wobec światła nigdy spokoju nie zaznaje; i oto musisz nurzać głowę coraz głębiej w noc i oćmę!

I zaprawdę, dobrą obrałeś sobie porę: gdyż właśnie nocne wylatują znów ptaki. Nastała godzina wszelkiemu stworzeniu, które płoszy się przed światłem, wieczorna godzina odpoczynku, kiedy ono nie – „spoczywa”.

Słyszę ja to i czuję: nastała godzina łowów i krążenia; – nie dzikich wszakże to łowy, lecz swojskie, niemrawe cuchanie ostrożnych i cichych świętoszków, —

– nastała godzina łowów na uczuciowych utrapieńców: wszystkie pułapki na serca nastawiono znowuż! A gdziekolwiek zasłony uchylę, zewsząd ćma nocna wypada.

Ukrywała się tam snadź wraz z inną ćmą? Gdyż wszędzie węszę małe ukryte gminy; a gdzie tylko komórki są, tam bywają też i bractwa oraz tuman bogomolców195.

W długie wieczory zasiadają oni społem i mawiają: „bądźmy znowuż jako dzieci i wołajmy: „Panie Boże!” – rozkapryszone mają oni wargi i popsute żołądki przez pobożnych lukierników.

Lub też przypatrują się długimi wieczory196, jak chytry przyczajony pająk krzyżak pająków rozumu uczy i każe: „pod krzyżami dobrze snuć pajęczyny!”

Lub też całymi dniami z wędką nad bagnami siedzą, mając się za głębokich; lecz kto tam wędkę zarzuca, gdzie ryb nie ma, ten nawet powierzchownym dla mnie nie jest!

Lub też uczą się pobożnie i ochoczo o harfę brząkać u poety pieśniarza, który by młodym samiczkom rad w serce się wharfił: – gdyż znużyły go stare samiczki oraz ich chwalby.

Lub też uczą się trwożnych dreszczy u na poły obłąkanego mędrka, oczekującego w ciemnych pokojach, aż go duchy nawiedzą – a duch zgoła go opuści!

Lub też przysłuchują się staremu bzdurnemu mruczydłu, które od ponurych wichrów posępku tonów się nauczyło; a teraz oto wichrom tym we wtór w swe dudy dmie i w ponurych tonach posępek wieści.

Niejedni z nich stali się nawet nocnymi stróżami: potrafią w rogi dąć, po nocy się błąkać i budzić stare rzeczy, co już dawno zasnęły.

Pięć słów o starych rzeczach zdarzyło mi się słyszeć wczoraj nocą pod murem ogrodowym: pochodziły one z ust tych oto starych, posępnych, zasuszonych stróży nocnych.

„Jak na ojca, troska się on zbyt mało o swe dzieci: ojcowie pośród ludzi czynią to lepiej!” —

„Za stary już on! Nie troszczy się już wcale o swe dzieci” – odparł drugi stróż.

„Ma on aby dzieci? nikt tego nie dowiedzie, jeśli on sam tego nie uczyni! Pragnąłem z dawna, aby dowiódł on tego niezbicie”.

„Dowieść? Jak gdyby on czegokolwiek dowodził kiedy! Dowodzenie z trudem mu przychodzi; wielce on sobie ceni, aby mu wierzono”.

„Oj tak! tak! Wiara go uszczęśliwia, wiara w niego. Rzecz zwykła u starych ludzi! I nasza to dola! —

– Tak oto mówili dwaj starzy nocni stróże i płoszydła światła, po czym smętnie w rogi swe zadęli; działo się to wczoraj nocą pod murem ogrodowym.

Mnie wszakże skręcało się serce ze śmiechu i pęknąć chciało, nie wiedziało, kędy? i wreszcie w przeponę zapadło.

Zaprawdę, śmiercią to moją kiedyś będzie, że się śmiechem udławię, patrząc na pijanych osłów lub słuchając, jak oto stróże nocy o Bogu swoim wątpią.

Czy nie minął już dawno czas i na takie wątpliwości. Komuż bo wolno budzić dziś jeszcze te stare śpiące rzeczy, trwożące się światła.

Starym bogom już dawno na koniec przyszło: – i zaprawdę, na dobry weselny koniec bogów!

Nie „zmierzchli” oni na śmierć, – kłamliwe to powieści! Raczej razu pewnego na śmierć się oni – zaśmiali!

Stało się to wonczas, gdy najbardziej bezbożne słowo z ust Boga padło, – słowo: „Jam jest Bóg, nie będziesz miał innych bogów obok mnie!” —

– stary ponury Bóg, Bóg zawistny, zapomniał się tak dalece: —

A wszyscy bogowie śmiali się wonczas, chwiali się na swych stolcach, wołając: „Nie jestże to właśnie boskością, że są bogowie, a nie ma Boga?”

Kto uszy ma, niech słucha! —

Tak mówił do siebie Zaratustra w mieście, które ukochał, a które mianowane jest „pstra krowa”. Stąd pozostawało mu już tylko dwa dni drogi do jaskini i do zwierząt nań oczekujących; dusza jego weseliła się nieustannie rychłym powrotem. —

Powrót

O samotności! Ojczyzno ty moja, samotności! Za długom ja przebywał na głuchej obczyźnie, abym bez łez do ciebie miał powracać!

Pogróźże mi palcem, jako matki grożą, uśmiechnij mi się, jako matki uśmiechać się zwykły, i rzeknij: „Któż to to był, co niegdyś jak wichura stąd się wyrwał? —

– co, rozstając się, wołał: za długo siadywałem przy boku samotności, otom milczeć się oduczył! Teraz nauczyłeś się chyba tego?

O Zaratustro, wiem ci ja wszystko: wiem, że pośród wielu bardziej byłeś opuszczony, niźli u mnie!

Rzeczą inną jest opuszczenie, inną zaś samotność: to – pojąłeś wszak teraz! Oraz i to, że pomiędzy ludźmi coraz to bardziej głucho i obco czuć się będziesz.

– głucho i obco i tam nawet jeszcze, gdzie cię kochają: gdyż przede wszystkim chcą oni, aby ich oszczędzano!

Tu wszakże jesteś u siebie i w domu; tu wszystko wypowiedzieć możesz, wszystkie twe racje wynurzyć, nic się tu nie sroma197 utajonych, zatamowanych uczuć.

Tu rzeczy wszelkie garną się pieściwie ku tobie i przymilają ci się: gdyż pragną one na twoich barkach pocwałować. Na każdej przenośni cwałujesz ku jakiejś prawdzie.

Prostomównie i otwarcie wolno ci tu do rzeczy wszelkich przemawiać: i zaprawdę, brzmi to ich uszom jak pochwała, gdy ktoś z rzeczami wszelkimi – gada prosto!

Inną wszakże rzeczą jest opuszczenie. Wszak pomnisz jeszcze, Zaratustro? Wonczas, gdy ptak ponad twą głową pokrzykiwał, gdy w lesie stałeś, niezdecydowany, dokąd? nieświadom, kędy? z trupem zbratany: —

– i gdy rzekłeś: niechże mnie zwierzęta me powiodą. Niebezpieczniej było mi pośród ludzi, niźli pośród zwierząt: – Oto było opuszczenie!

Wszak pomnisz jeszcze, Zaratustro? Gdyś na wyspie swej siedział między próżnymi kubły, wina studnia, dając i rozdawając pomiędzy spragnionymi, darując i rozdarowując:

– aż póki nie znalazłeś się sam spragniony pośród pijanych, by po nocy zawodzić: »zali198 branie nie jest bardziej błogie, niźli dawanie? Zali kradzenie nie czyni bardziej szczęśliwym, niźli branie?« – Oto było opuszczenie!

Wszak pomnisz jeszcze, Zaratustro? Gdy twa najcichsza godzina nadeszła i od samego siebie cię poniosła, złym szeptem mówiąc: »Rzeknij i złam się!« —

– i gdy się nad twym czekaniem i milczeniem rozżaliła, rozbrajając otuchę twą pokorną: Oto było opuszczenie!” —

O samotności! Ojczyzno ty moja, samotności! Jak błogo i pieściwie przemawia do mnie twój głos!

Nie zwykliśmy rozpytywać się wzajemnie, ani użalać się przed sobą, między nami drzwi wszystkie otworem wszak stoją.

Gdyż widne i jawne jest u ciebie wszystko; i godziny nawet na lżejszych biegają tu stopach. Albowiem po ciemku ciężej czas się znosi, niźli w świetle.

Tu wszelkiego bytu słowa i słów skrzynie rozwierają się przede mną: wszelkie stawanie się uczyć się chce u mnie, jakby się głosiło.

Tam na dole jednak – tam mowa jest daremna! Tam zapominanie i mijanie jest najlepszą mądrością: i tego – nauczyłem się przecie!

Kto by w człowieku wszystko zrozumieć zechciał, wszystkiego by dotykać się musiał. Lecz na to mam ja zbyt schludne dłonie.

Oddechu ich nawet wdychać ja już nie mogę; och, że też tak długo żyć zdołałem w tym ich gwarze i w złych oddechach!

O, ciszo wokół mnie błoga! O, czyste wokół mnie wonie! O, jakże ta cisza z głębokiej piersi czysty oddech czerpie! O, jakże ona nadsłuchuje, cisza ta błoga!

Lecz tam na dole – tam wszystko gada, tam puszcza się wszystko mimo uszu. Choćby kto swą mądrość dzwonami wydzwaniał: kramarz na rynku zagłuszy ją brzękiem miedziaków!

Wszystko u nich gada, nikt rozumieć już nie potrafi. Wszystko w wodę spływa, nic w głębokie nie wpada studnie.

Wszystko u nich gada, nic im się już nie udaje i niczemu końca już nie patrzyć. Wszystko gdacze, lecz któż w gnieździe siedzieć chce i jaja wylęgać?

Wszystko u nich gada, wszystko bywa zagadywane. I co wczoraj jeszcze było za twarde dla czasu samego i jego zęba, rozżute i rozmamlane wisi dziś na pyskach współczesnych.

Wszystko u nich gada, wszystkiemu zdrada się gotuje. I co wczoraj jeszcze było tajemnicą i skrytością dusz głębokich, należy dziś do trąbowców ulicznych oraz innych motyli.

O naturo ty ludzka, przedziwna! Hałasie ty pośród ulic ciemnych! Z dala poza sobą pozostawiłem cię wreszcie: – minąłem me największe niebezpieczeństwo!

Oszczędzanie i współczucie było zawsze mym największym niebezpieczeństwem; zaś każda istota ludzka chce, aby ją oszczędzano i cierpiano z nią społem.

Z przytłumionymi prawdy, z ręką głupca i ogłupiałym sercem, zasobny w małe kłamstwa współczucia: – tak oto żyłem ja między ludźmi.

W przebraniu siedziałem pośród nich, gotów samego siebie nie poznawać, aby ich móc znieść, i rad w siebie wmawiając: „głupcze, ty nie znasz ludzi!”

Przestaje się ludzi rozumieć, gdy się między ludźmi żyje: za wiele planów przednich jest we wszystkich ludziach, – cóż by miały tu do czynienia dalekowidzące, dalekodążne oczy!

A gdy mnie oni nie poznawali: oszczędzałem ich, głupiec, bardziej, niźli siebie samego: nawykły do surowości dla siebie i nieraz jeszcze na sobie się mszczący za to oszczędzanie.

Od much jadowitych zakłuty, wydrążony jak kamień od wielu kropel złośliwości, tak oto tkwiłem między nimi, mawiając jeszcze do się: „niewinne jest wszystko małe małości swej!”

Osobliwie zaś między tymi, których „dobrymi” zwą, znajdowałem muchy najjadowitsze: ci kłują z całą niewinnością, kłamią z całą niewinnością; jakżeby oni zdołali być dla mnie – sprawiedliwi!

Kto między dobrymi żyje, tego litość uczy kłamać. Litość zagęszcza powietrze wszystkim wolnym duszom. Głupota dobrych jest snadź niezgłębiona.

Samego siebie ukrywać i własne swe bogactwo, – oto, czego się nauczyłem tam na dole: gdyż każdy okazał mi się tam ubogim na duchu. I tym było kłamstwo litości mej, żem co do każdego świadom był,

– żem widział i przeczuwał, ile z ducha było dlań dosyć, a ile z ducha było już za dużo!

Sztywnych mędrców ich: zwałem mędrcami, nie sztywnymi: i tak oto nauczyłem się słowa połykać. Grabarzy ich: zwałem badaczami i zgłębiaczami, – tak oto nauczyłem się słowa zmieniać.

Grabarze chorób się dokopują. Pod starym gruzem złe czyhają wonie. Nie należy poruszać bagniska. Na górach żyć należy.

Radosnymi nozdrzami rad górską wdycham swobodę! Wyzwolony jest mój nos od wszelkiej woni człowieczej!

Ostrym łachotana powietrzem, niby winem piennym, kicha ma dusza, – kicha i woła do się radośnie: zdrowia! —

Tako rzecze Zaratustra.

O trzech złach

1

We śnie, w ostatnim śnieniu przedporannym stałem na wzgórzu, – poza rubieżą świata i ważyłem świat.

O, że też tak wcześnie jutrznia dziś weszła: zbudziła mnie, zazdrosna, płomieniem swym! Zazdrosna bywa ona zawsze o żar mych snów przedporannych.

Wymierny dla tego, kto ma czas, dobremu ważycielowi zważyć się dający, skrzydłom potężnym dosiężny, boskim orzechów wyłuskiwaczom odgadnąć się dający: takim jawił mi się świat we śnie moim: —

Sen mój, żeglarz zuchwały, na poły okręt, na poły wietrznica, jak motyl milczący, jak łowczy sokół niecierpliwy: jakże go to stać było na cierpliwość i skupienie do światów ważenia!

Zachęciła go snadź ma mądrość, ma śmiejąca się mądrość dziennej jawy, co z „nieskończonych światów” szydzi? Gdyż mawiać ona zwykła: „gdzie jest siła, tam i liczba stanie się mistrzynią: ona ma więcej siły”.

Jakże pewnie spozierał mój sen na ten świat skończony, ani ciekawie, ani starczo pożądliwie, ani lękliwie, ani też błagalnie: —

– niby krągłe jabłko, co się dłoni mej podaje, złote jabłko dostałe o chłodnie łagodnym aksamitnym naskórku: takim jawił mi się świat: —

– niby drzewo mnie wabiące, drzewo gałęziste, wolą mocne, wygięte w oparcie i podnóże dla zdrożonego: tak oto stał świat na przedgórzu mym: —

– niby wątłymi dłońmi podawana mi skrzynia, – skrzynia otwarta dla zachwytu wstydliwych uwielbiających oczu: takim jawił mi się dziś świat: —

– nie dosyć zagadkowy, aby miłość ludzką od siebie przepłoszyć, nie dość odgadnięty, aby ludzką mądrość uśpić: – człowieczą, dobrą rzeczą zdał mi się dziś świat, o którym tyle powiadają złego!

Jakżem ja wdzięczny sennemu zwidzeniu, żem o tak wczesnej porze świat dziś ważył! Jako człowiecza dobra rzecz, nawiedził mnie dziś ten sen i serca koiciel!

I aby za jawy dziennej nauczyć się jego rzeczy najlepszej i naśladować go w niej: rzucę na wagę trzy rzeczy najgorsze i postaram się dobrze, po człowieczemu je odważyć. —

Ktokolwiek błogosławić uczył, uczył i przeklinać: jakież więc są na świecie najdoskonalej klęte rzeczy? Chcę je na wagę rzucić.

Rozkosz, żądza panowania, samolubstwo: te trzy oto były dotychczas najbardziej przeklinane, osławiane i zniesławiane, – chcę je dobrze, po człowieczemu odważyć.

Dalej więc! Tu me przedgórze, tam zaś morze się roztacza: przewala się oto ku mnie kudłate i łaszące się, – wierny, stary stugłowy potwór, któregom umiłował.

Dalej więc! Wagę mą trzymać będę ponad przewalającym się morzem: i świadka obieram sobie, aby baczył na mnie, – ciebie, drzewo pustelnicze wonne i szerokopienne, ciebie, którem umiłował! —

Po jakim to moście przechodzi obecność ku kiedyś? Jakim to musem zmusza się wzniosłość ku niskości? I co znaczy, że największej nawet wyniosłości – w górę jeszcze rość? —

Oto równo i spokojnie stoi teraz waga: trzy ciężkie pytania rzuciłem na nią, trzy ciężkie odpowiedzi dźwiga druga szala.

2

Rozkosz: dla wszystkich włosiennicowych ciała gardzicieli ich żądło i pręgierz, jako „świat” klęta przez wszystkich zaświatowców: gdyż szydzi ona i drwi ze wszystkich błędnych i obłędnych mistrzów.

Rozkosz: dla hołoty ogień powolny, na którym się ona spala; dla wszelkiego robaczywego drzewa, wszystkich łachmanów cuchnących gotowy piec do grzania się i wrzenia.

Rozkosz: dla serc wolnych niewinna i wolna, ogrójcowe szczęście ziemi, wszelkiej przyszłości nadmiar dziękczynienia, składany chwili.

Rozkosz: dla więdłych199 tylko słodka to trucizna, dla lwią wolą sobą władnych wielkie to serca skrzepienie200 i kornie strzeżone wino win.

Rozkosz: wielka szczęścia przenośnia dla wyższego szczęścia i najwyższej nadziei. Gdyż wielu rzeczom sądzonym jest małżeństwo i coś więcej niż małżeństwo, —

– rzeczom bardziej sobie obcym, niźli mężczyzna i kobieta: – a któż pojął kiedy całkowicie, jak obcymi są niewiasta i mąż!

Rozkosz: – lecz chcę wokół myśli swych opłoty mieć i wokół słów swoich: aby mi w ogrody me nie wtargnęły świnie i gnuśniki! —

Żądza panowania: rózga to płomienna najtwardszych z zatwardziałych serc, okrutne męczarnie, które najokrutniejsi dla samych siebie zachowują, ponury płomień żywych stosów.

Żądza panowania: złośliwy hamulec, nakładany najpróżniejszym ludom; szyderczym z wszelkiej cnoty niepewnej, co na każdym rumaku i na każdej dumie cwałuje.

Żądza panowania: trzęsienie ziemi, co wszystko zmurszałe i czcze obala, gromem się tocząca, karząca pobielanych grobów burzycielka; błyskawicowy znak zapytania obok przedwczesnych odpowiedzi.

Żądza panowania: pod jej to wzrokiem człowiek gnie się, pełza, parobcze służby sprawuje i nikczemniejszym się staje od węża i świni: – aż póki wielka wzgarda krzykiem z niego nie buchnie.

Żądza panowania: okrutna mistrzyni wszelkiej wzgardy, która miastom i państwom w oblicza każe: „precz z tobą! – aż póki ich krzyk nie odpowie: „precz ze mną!

Żądza panowania: ta, co wabiąco aż do czystych i samotnych, aż ku samym sobie wystarczającym wyżom sięga, płomienna jako miłość, co purpurowe szczęśliwości na ziemskim maluje niebie.

Żądza panowania: lecz któżby to żądzą zwał, gdy się wyże w dół ku mocy pociągane czują! Zaprawdę, nie masz nic chorowitego, ani schorzałego w pożądaniach i znijściach takich!

Aby samotna wyż nie osamotniała się wiecznie i samej sobie wystarczała; aby góra w dolinę zstąpiła, a wichry wyżyn na niziny: —

Och, któż znajdzie mi właściwe imię chrzestne, imię cnoty dla takiej tęsknicy! „Cnota darząca” – tymi słowy rzecz nienazwalną201 nazwał niegdyś Zaratustra.

I wonczas stało się – i zaprawdę, stało się to po raz pierwszy! —, że słowo jego uświęciło samolubstwo, krzepkie, zdrowe samolubstwo, co z potężnej duszy tryska: —

– z duszy potężnej, z którą ciało bujne w parze chodzi: piękne, zwycięskie, rześkie, wokół którego rzecz każda zwierciadłem się staje:

– ciało giętkie i przekonywające, ciało taneczne, którego przenośnią i streszczeniem jest dusza ochocza. Takich ciał i dusz ochoczość zwie się sama: „cnotą”.

Swymi słowy202 o dobru i złu osłania się taka ochoczość niby gajami świętymi; imieniem szczęścia swego rzuca klątwę na wszystko, co pogardy godne.

Rzuca klątwę na wszystko, co gnuśne; powiada ona: Źle – to znaczy tchórzliwie! Pogardy godnymi zdają jej się ci zawsze troskający się, wzdychający, żałośni i co najlichszej korzyści nie omieszkają skrzętnie zebrać.

Gardzi ona również wszelką do biadań skorą mądrością: gdyż bywa, zaprawdę, i taka mądrość, co w ciemności rozkwita: mądrość nocnych cieni: a wzdycha ona nieustannie: „Wszystko jest marnością!”

Lękliwa nieufność wydaje się jej czymś miałkim oraz każdy, co pragnie przysiąg, zamiast spojrzeń i rąk: podobnież i wszelka zbyt nieufna mądrość, – gdyż jest ona właściwością tchórzliwych dusz.

Podlejszym snadnie203 od rychło204 przypochlebnego zda się jej człek psi, co wnet na grzbiecie leży, pokorny; a bywa i mądrość taka: pokorna, psia, pobożna i rychło przypochlebna.

Nienawistnym i wstrętnym jest dlań ten, co bronić się nie chce, kto jadowitą ślinę i złe spojrzenia połyka, ten nazbyt cierpliwy, wszystko znoszący, na byle czym przestający: gdyż służalczego ducha to rzecz.

A czy kto przed bogami i boskimi pomiataniami służalczo się gnie, czy też przed ludźmi i matołkowatymi sądami ludzkimi: na wszelkie służalstwo ducha plwa ono, samolubstwo owo błogosławione!

Złe: tym słowem zwie ono wszystko, co w pałąk zgięte, czołobitnie służalcze, owe niewolnie mrużące się oczy, zdławione serca i ów fałszywej uległości obyczaj, co szerokimi, gnuśnymi wargami całuje.

Oraz mędrkostwo: tym słowem zwie wszystko, co służalce, starce205 i zmęczeni mędrkują, osobliwie to zgubne, przebiegłe, przechytre kuglarstwo kapłanów!

Zaś półmędrki te, ci kapłani, ci światem umęczeni oraz ci wszyscy, których dusza ma coś z kobiety i niewolnika, – o jakże ich chóry dawały się samolubstwu we znaki!

I to właśnie cnotą miało być oraz cnotą się zwać, że się samolubstwu wstręty czyniło! I „w zaparciu się siebie” – takimi widzieć się pragnęli nie bez powodu wszyscy ci światem umęczeni tchórze i krzyżaki w pajęczynach!

Lecz wszystkiemu temu wybije godzina, nastanie odmiana i miecz nastanie sędziowski, przyjdzie wielkie południe: w którym niejedno objawionym będzie!

A kto ludzkie ja uzdrowi i uświęci, samolubstwo wyzwoli, zaprawdę, wywróży on wróżbiarz i to, co się jemu zwiastuje: „Patrzcie, oto idzie, oto się zbliża, wielkie idzie południe! —

Tako rzecze Zaratustra.

O duchu ciężkości

1

Me usta – ludu to usta: nadto z gruba, nadto serdecznie gadam ja dla jedwabistych zajęcy. A bardziej jeszcze obco brzmi ma mowa atramentnicom oraz lisom biurkowym.

Ma dłoń – sowizdrzała to dłoń: biada wszystkim stołom i ścianom, oraz wszystkiemu, co miejsca użyczyć gotowe sowizdrzalskim ozdóbkom i pisankom!

Ma noga – konia to noga: nią to tępam i cwałuję poprzez wykrot i głaz: przed się, w pola, w schwał; a diabła uciechy pod skórą mam w szalonym pędzie tym.

Żołądek mój – snadź orła to jest żołądek? Gdyż najchętniej żywi się on jagnięciną. Więc, po prawdzie, ptaka to tylko żołądek.

Niewinnym karmem206 syty, karmem nieobfitym, zawsze gotów i niecierpliwy do lotu, do odlotu – mego to obyczaju rzecz: jakżeby więc we mnie coś z ptaka być nie miało!

Osobliwie, żem jest duchowi ciężkości tak wrogi: ptasiego rodu to znamię: – i zaprawdę, temu duchowi jam wrogiem śmiertelnym, pierworodnym wrogiem od prapoczątku!

Och, dokądże nie latała i nie polatywała ma wróżda207!

O tym niejedną mógłbym zaśpiewać pieśń – i zaśpiewam ją wraz: aczkolwiek sam jeden w pustym siedzę domu i własnym tylko uszom śpiewać muszę.

Bywają wprawdzie inni śpiewacy, którym dopiero pełne sale rozmiękczają gardło, czynią im dłoń wymowną, oko wyrazistym, serce czujnym: – jam nie jest, jak ci śpiewacy. —

194.sromny – znamionujący wstyd, zawstydzenie; od srom: wstyd. [przypis edytorski]
195.bogomolca – człowiek pobożny, modlący się do Boga; por. starop. słowo bogomodlca. [przypis edytorski]
196.wieczory – dziś popr. N. lm: wieczorami. [przypis edytorski]
197.sromać się – wstydzić się. [przypis edytorski]
198.zali – czy. [przypis edytorski]
199.więdły – dziś: zwiędły a. uwiędły. [przypis edytorski]
200.skrzepienie – dziś raczej: skrzepnięcie. [przypis edytorski]
201.nienazwalną – dziś raczej: nienazwaną. [przypis edytorski]
202.słowy – dziś popr. N. lm: słowami. [przypis edytorski]
203.snadnie – łatwo. [przypis edytorski]
204.rychło – szybko. [przypis edytorski]
205.służalce, starce – dziś popr. M. lm: służalcy, starcy. [przypis edytorski]
206.karm – karma, pokarm. [przypis edytorski]
207.wróżda – zemsta, odwet. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
330 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 5, 2 oylamaya göre
Robin Hud
Народное творчество (Фольклор)
Metin
Ortalama puan 5, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 4 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 3,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
18+
Metin, ses formatı mevcut
Ortalama puan 3, 1 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 4,3, 6 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 4,4, 5 oylamaya göre