Kitabı oku: «Tako rzecze Zaratustra», sayfa 16
O wielkiej tęsknicy
O duszo ma, jam cię nauczył mawiać „dziś”, jako „niegdyś” lub „ongi” i ponad wszelkim „tu”, „tam” i „ówdzie” w pląsach się ponosić.
O duszo ma, jam cię wyzwolił ze wszystkich starych zakamarków, omiotłem z ciebie pył, pajęczynę i mroki.
O duszo ma, omyłem cię z drobnej wstydliwości i podmówiłem, abyś naga w oczach słońca stanęła.
Nawałnicą, która zwie się „duchem”, zadąłem ponad twym rozfalowanym morzem; wszystkie chmury zdmuchnąłem precz, zdławiłem nawet tego dławca, co się „grzechem” zowie.
O duszo ma, nadałem ci prawo powiadać „nie!” jako nawałnica, i głosić „tak!”, jako się jasne głoszą niebiosa: oto jesteś mi cicha jak światło, i cicha przechodzisz przez nawałnice przeczenia.
O duszo ma, zwróciłem ci wolność nad wszystkim, co stworzone i jeszcze niezdziałane: któż zasię zna, jako ty znasz, rozkosz rzeczy przyszłych?
O duszo ma, nauczyłem cię wzgardy, co się nie rodzi, jako zaczerw241 toczący, uczyłem cię wielkiego miłującego gardzenia, które najbardziej kocha, gdzie najbardziej gardzi.
O duszo ma, uczyłem cię tak przekonywać, abyś i słuszności same ku sobie nakłaniała: jako słońce, co nawet i morze ku swojej podmawia wyżynie.
O duszo ma, odjąłemć242 wszelką uległość, wszelkie kolan uginanie i „jasny pan” mawianie; sam ci nadałem imiona: „odwrótnica niedoli” i „przeznaczenie”.
O duszo ma, dałem ci nowe imiona i jaskrawe bawidełka, zwałem cię „przeznaczeniem” i „obszarem obszarów” i „pępowiną czasu” i „dzwonem lazurowym”.
O duszo ma, krainę twą poiłem wszelką mądrością, dawałem ci wszelkie nowe moszcze oraz wszystkie prastare, tęgie wina mądrości.
O duszo ma, każde słońce zlewałem na cię, każdą noc, każde milczenie i tęsknotę każdą: – i oto wyrosłaś mi jako winny krzew.
O duszo ma, przebogatą i brzemienną stałaś mi się, krzewem stałaś się winnym o nabrzmiałych wymionach, krzewem gęstym od brunatno-złotych gron: —
– gęstym i uginającym się pod własnego szczęścia ciężarem, wyczekującym w nadmiarze swym, a w tym oczekiwaniu jeszcze wstydliwym.
O duszo ma, nie maż bo nigdzie243 duszy, która by była bardziej i miłująca, i ogarniająca i nieogarnięta. Gdzieżby bo przeszłość i przyszłość w bliższym były zespole, niźli u ciebie?
O duszo ma, dałemć wszystko, wszystkie me dłonie opróżniły się dla cię: – a teraz oto! Teraz rzeczesz mi uśmiechnięta i smętku pełna: „Któż z nas dwojga dziękować tu winien? —
– czyż dający nie powinien dziękować, że biorący przyjął? Czyż darowywanie nie jest potrzebą piekącą? Czyż branie nie jest – zmiłowaniem?” —
O duszo ma, pojmuję ja uśmiech twego smętku: nadmiar twego bogactwa wyciąga oto dłonie tęskniące!
Pełnia twa zapatrzyła się na morza wzburzone i szuka, i oczekuje; tęsknota przepełni244 wyziera z oczu twych niebios uśmiechniętych!
I zaprawdę, o duszo ma! Jakież by oczy, uśmiech twój ujrzawszy, we łzach nie zatonęły? Aniołowie łzami opływają nad przedobrocią uśmiechu tego.
Dobroć i przedobroć twa, one to skarżyć się nie chcą i płakać nie umieją: a jednak uśmiech twój, o duszo ma, tęskni do łez, a drżące twe usta do załkania.
„Nie jest płacz wszelki skargą, a wszelaka skarga oskarżeniem? Tako do się przemawiająca, wolisz, o duszo ma, uśmiechać się raczej, niźli żal swój wynurzać,
– wytryskiem łez wynurzać rozżalenie swe całe nad własną pełnią i nad tym krzewu winnego wnętrznym parciem do winobrańcy i noża winobrańczego!
A skoro nie chcesz płakać, nie chcesz wypłakać purpurowego smętku swego, śpiewać więc będziesz musiała, o duszo ma! – Patrz, ja sam się uśmiecham, ja, coć na to wróżę:
– śpiewać będziesz musiała, śpiewem jak fala wzburzonym, póki wszystkie nie uciszą się morza, aby twojej nadsłuchiwały tęsknicy,
– póki na uciszonych tęsknych morzach nie zakołysze się łódź, złocisty czar, a wokół tego złota wszystkich dobrych a złych przedziwnych rzeczy pląs: —
– i liczna rzesza wielkich i małych stworzeń, oraz wszystko, co tak lekkie przedziwne posiada stopy, że po fiołkowych ścieżkach potrafią biec, —
– hen, do złocistego czaru zbiec, do łodzi ochotnej i do łodzi onej pana: ten zaś jest winobrańcą, co z diamentowym nożem winobrania oczekuje, —
– twój wielki wyzwoliciel, o duszo ma, ów bezimienny – – któremu przyszłe pieśni imię dopiero nadadzą! I zaprawdę, już oddech twój niesie woń przyszłych pieśni, —
– już płoniesz i marzysz, już pijesz spragniona u wszystkich głębokich dźwięcznych studzien ukojenia, już zległ twój smętek w błogości przyszłych gędźb! – —
O duszo ma, oto oddałem ci wszystko, nawet to, co mi jedynie jeszcze pozostało, wszystkie me dłonie opróżniły się przy tobie: – a żem ci śpiewać nakazał, patrz, to był dar mój ostatni!
A żem cię do śpiewu zwał, powiedz, mów: z dwojga nas – dziękować komu tu? – Lub słuszniej czyń: śpiewaj, o śpiewaj duszo ma! A mnie dziękować każ! —
Tako rzecze Zaratustra.
Druga pieśń taneczna
1
W oczy twe spojrzałem wreszcie, o życie: złoto błysnęło mi w twym nocnym oku, – i zamarło serce me od rozkoszy tej:
– złota łódź błysnęła mi na nocnych wodach, tonąca, chłonąca i znów oto wabiąca złotej łodzi kołyska!
Na nogi me, które szał taneczny ogarniał, rzuciłaś jedno spojrzenie, – drwiące, pytające, rozkoszą kołyszące spojrzenie:
Dwukrotnie zaledwie poruszyłaś grzechotki drobną dłonią swą: już kołyszą się me nogi, już w taneczny wpadły szał. —
I wspinały się już stopy, palce już słuchały, by zrozumieć cię: bo wszak tancerz czujny słuch – w palce stóp swych śle!
Kiedy żądny k’tobie245 skoczę: wioniesz wstecz, płochliwa; jako język szydzi zwiewna włosów twoich grzywa!
A kiedy od ciebie, od węży twych odskoczę: w pół zwróconych ku mnie oczach pożądliwość zoczę246.
Zdradne twoje oczy – na zdradne wiodą drogi; na twych zdradnych ścieżkach – podstępów uczę nogi!
Kiedyś bliska – lękiem zdjęty, gdy daleka – kochający; twą ucieczką przywabiony, a gdy szukasz przepłoszony: – cierpię, lecz czegóż bym nie przebolał dla cię bolejący!
A że chłód twój rozpłomienia, nienawiść uwodzi, że ucieczka twoja pęta, twój szyd247 – tkliwość rodzi:
– więc któż tobie nie złorzeczy doświadczeń omocie, poszukiwań i znajdywań mistrzyni jedyna! Któż więc ciebie raz nie kochał, wichrolotny trzpiocie, ty niewinna, z okiem dziecka – ladaczna dziewczyno!
Dokąd ciągniesz mnie niestatku, dokąd niesfornico? Jużeś prysła, zło niewdzięczne, uroczne ty lico?
Wciąż za tobą błędny tańczę, pląsam w każdy ślad. Gdzie jesteś? – mów! I rękę daj! Choć palec podaj mi na zwiad!
Tu haszcze wokół są i jamy: zbłądzenia czuję lęk! – Hejże, stój! I słysz: jak warczy skrzydło sów i nietoperzy sięg.
Sowo ty! – nietoperzu! Więc zwodzić chcesz mnie? – mów! Tych skoleń i brzechotań nabyłaś snadź od psów!
I już w uśmiechu ślesz swych ząbków błysk perlisty; a złe się ku mnie oczy rwą spod grzywy twej falistej!
Hej, radosny to jest tan poprzez turnie wschwał: jam łowcą! Chcesz psem mi być, czy kozicą skał?
Chyżo więc! Złośliwa kozico, skacz na skalny próg! – Biada mi! W skokach tych szalonych zwaliłem się z nóg!
Spojrzyj na mnie, o niestatku: do nóg powalony, błagam, abym ciebie – w milsze wywiódł strony!
– na miłosne wywiódł szlaki, na barwisty łan, na jeziora ciche brzegi, nad ryb złotych tan!
Bardzo widzęć umęczoną: – tam na dole zorze płoną, owce pasą się: wszakże śpi się tak rozkosznie, kiedy pastuch hen, rozgłośnie na fujarce dmie.
Bardzoś widzę umęczoną! Opuść tylko swe ramiona, ogarnij mą szyję. Lecz gdy pragniesz, – mojej wody, wiem niestety, tej ochłody warga twa nie pije! —
– O przeklęty giętki wężu! – Prysłaś, skrętna czarownico! Na mej twarzy, po twych dłoniach dwie czerwone plamy świecą!
Już znużyły mnie zaprawdę pasterki fletniowe! Teraz, wiedźmo opiewana, krzyczże, co się zowie!
W śmig biczyska pląsająca, zaśpiewać mi chciej! Swegom bicza nie zapomniał? – Nie zapomniał! – Hej! —
2
A życie mi na to, przysłaniając swe wdzięczne uszka:
„O, Zaratustro! nie trzaskajże tak strasznie swym biczyskiem! Wiesz przecie: hałas myśli zabija. A nawiedzają mnie właśnie łagodne myśli.
Jesteśmy oboje prawdziwie dwoje »nicdobrego« i »niczłego«. Poza rubieżą dobra i zła znaleźliśmy swą ziemię obiecaną i swe łany zielone; – my oboje tylko! Wypada nam być w zgodzie!
A jeśli się nie kochamy całą duszą, – to czyliż mamy się dlatego wciąż trapić wzajemnie, że się nie kochamy całą duszą?
A żem ci jest szczerze skłonna i niekiedy zbyt skłonna, wiesz wszakże o tym: przyczyną jest to, żem zazdrosna o twoją mądrość. Och, o tę szaloną dziewkę – mądrość twoją!
Jeśliby cię twa mądrość kiedykolwiek odbiec miała, o, wiedz, że wówczas i miłość ma wnet cię opuści”. —
Potem spojrzało życie w zamyśleniu poza siebie i rzekło cicho: „O, Zaratustro, tyś nie dość mi wierny!
Nie kochasz mnie wcale tak bardzo, jako mówisz; toć wiem, że o tym tylko myślisz, jak by mnie niebawem opuścić.
Jest jeden, prastary, ciężki, ogromnie ciężki dzwon-mruk: nocą bije głuchy jego pomruk wzwyż aż do twej jaskini: —
– gdy o północnej godzinie dzwon ten słyszysz, o tym myślisz między pierwszym a dwunastym uderzeniem —
– o tym myślisz, Zaratustro, och, ja wiem, że mnie niebawem opuścić chcesz!” —
„Tak jest, – odparłem z wahaniem, – ale wiesz także” – Szepnąłem jej coś na ucho, w tę puszystą, płową, uroczną matnię złotych jej włosów.
„Więc: ty wiesz o tym, Zaratustro? Tego nikt nie wie. – —”
Spojrzeliśmy na siebie, potem przenieśliśmy wzrok na zieloną łąkę, ponad którą biegł właśnie wieczór tchnieniem wilgotnym. I zapłakaliśmy oboje. – O, wówczas było mi życie stokroć droższe nad wszystką mądrość moją. —
Tako rzecze Zaratustra.
3
Raz!
Człowiecze, śpisz?
Dwa!
Coś brzmi z północnej głuszy wzwyż!
Trzy!
«Jam spał, jam spał – ,
Cztery!
Z głębokich snu się budzę cisz: —
Pięć!
Świat – głębin zwał,
Sześć!
Głębszych, niż, jawo, myślisz, śnisz.
Siedm 248!
Ból – głębi król.
Ośm 249!
Lecz – nad ból – rozkosz głębiej drga:
Dziewięć!
Zgiń! – mówi ból.
Dziesięć!
Rozkosz za wiecznym życiem łka —
Jedenaście!
– wieczności chce bez dna, bez dna!”
Dwanaście!
Siedem pieczęci (czyli: Pieśń na „tak” i „amen”)
1
Jeślim wróżbiarzem jest, onego ducha wieszczego pełen, co na wysokim jarzmie między dwoma morzami się snuje, —
między przeszłością i przyszłością, jako ciężka snująca się chmura, – wrogi nizinom parnym oraz wszystkiemu, co znużone, co ani umrzeć, ani żyć już nie potrafi:
do gromu z łona ciemnego gotów i do wyzwalających zarnicy lśnień, w te grzmoty brzemienny, co „tak!” głoszą, – „tak!” się śmieją, do wyzwalających gotów błyskawic: —
– a błogosławion niech będzie tako brzemienny! I zaprawdę, długo jako ciężka chmura nad górami zawisać ten musi, co kiedyś przyszłości światło rozniecić ma! —
o, jakżebym ja nie miał być żądnym wieczności i weselnego pierścienia pierścieni, – pierścienia wrotu nie pragnąć!
Nigdym nie napotykał kobiety, z którą bym dzieci chciał; snadź ta jest kobietą, którą kocham: albowiem kocham cię, o wieczności!
Albowiem kocham cię, o wieczności!
2
Jeśli gniew mój groby kiedykolwiek burzył i, stare krusząc tablice, w przepastne spychał głębie:
jeśli szyd250 mój zmurszałe rozpylał słowa, jeśli był jako miotła dla krzyżowych pająków i jako wicher przewiewny dla grobowisk:
jeślim zasiadał tryumfujący, gdzie stare pogrzebano bogi, ja światu błogosławiący, świat miłujący obok posągów starych świata oszczerców:
– a kocham nawet świątynie i bogów grobowce, skoro tylko nieba jasne oko poprzez wybite przeziera sklepienie; jako murawa i maki kraśne251 rad na zburzonych zasiadam świątyniach —
o, jakżebym nie miał być żądnym wieczności i weselnego pierścienia pierścieni, – pierścienia wrotu nie pragnąć?
Nigdym nie napotykał kobiety, z którą bym dzieci chciał, snadź ta jest kobietą, którą kocham, albowiem kocham cię, o wieczności!
Albowiem kocham cię, o wieczności
3
Jeśli choć jedno tchnienie z twórczego nawiedziło mnie tchnienia, z onego musu niebiańskiego, co przypadki nawet zmaga i w gwiezdne koliska pląsać je zniewala:
jeśli śmiałem się kiedykolwiek onym błyskawicowym śmiechem, po którym długi grzmot czynu ponuro, lecz ulegle się toczy:
jeślim kiedykolwiek na boskim stole ziemi w boskie grał kości, aż ziemia drżała i rozwierając się, ogniste wywnętrzała rzeki: —
– a stołem boskim jest ziemia, drżącym od twórczych nowych słów i boskich kości: —
o, jakżebym nie miał być żądnym wieczności i weselnego pierścienia pierścieni, – pierścienia wrotu nie pragnąć?
Nigdym nie napotykał kobiety, z którą bym dzieci chciał, snadź ta jest kobietą, którą kocham, albowiem kocham cię, o wieczności!
Albowiem kocham cię, o wieczności!
4
Jeślim kiedykolwiek pełnym pijał zaciągiem z onego korzenno-pienistego dzbana, w którym rzeczy wszelkie dobrze rozczynione są:
jeśli dłoń ma dolewała kiedy dale najdalsze do bliży najbliższych i ogień do ducha, i ochotę do cierpienia, i rzecz najgorszą do najlepszej: jeślim jest ziarnem onej wyzwalającej soli, która sprawia, że w moszczowym dzbanie rzeczy wszelkie dobrze rozczynione są: —
– a istnieje sól taka, co dobre ze złym wiąże; zasię rzecz najgorsza jest zdatna do zaprawy i do ostatniego zmusowania: —
o, jakżebym nie miał być żądnym wieczności i weselnego pierścienia pierścieni, – pierścienia wrotu nie pragnąć?
Nigdym nie napotykał kobiety, z którą bym dzieci chciał, snadź ta jest kobietą, którą kocham: albowiem kocham cię, o wieczności!
Albowiem kocham cię, o wieczności!
5
Jeślim morzu jest skłonny oraz wszystkiemu, co morza tchnienie z sobą niesie, a najskłonniejszy wówczas, gdy mi się ono gniewnie przeciwi252:
jeśli owa poszukiwań pochopność jest we mnie, co żagle ku nieodkrytym krainom wydyma, jeśli żeglarza pochopność w mojej jest ochocie,
jeślim, radością pijany, wołał kiedy: „ląd sprzed oczu ginie – ostatnie opadają łańcuchy —
– bezmiar tylko wokół mnie szumi, hen w dali lśni jeno czas i przestrzeń, dalejże! przed się! dzielne ty serce! —
o, jakżebym ja nie miał żądnym być wieczności i weselnego pierścienia pierścieni, – pierścienia wrotu253 nie pragnąć?
Nigdym nie napotykał kobiety, z którą bym dzieci chciał, snadź ta jest kobietą, którą kocham: albowiem kocham cię, o wieczności!
Albowiem kocham cię, o wieczności!
6
Jeśli cnota ma tancerza jest cnotą, jeślim skokiem nóg obu wskakiwał często w złoto-szmaragdowe olśnienie:
jeśli ma złośliwość śmiejącym się jest szydem254, zagnieżdżonym pośród róż pnących i liliowych zagąszczy:
– a w śmiechu zło wszelkie jednoczy się, lecz uświęcone i rozgrzeszone własną błogością: —
jeśli alfą i omegą mą jest, że wszystko ciężkie lekkim, każde ciało tancerzem, każdy duch ptakiem stać się winien: a zaprawdę, toć jest alfą i omegą moją! —
o, jakżebym nie miał być żądnym wieczności i weselnego pierścienia pierścieni, – pierścienia wrotu nie pragnąć?
Nigdym nie napotykał kobiety, z którą bym dzieci chciał, snadź ta jest kobietą, którą ukochałem: albowiem kocham cię, o wieczności!
Albowiem kocham cię, o wieczności!
7
Jeślim kiedykolwiek ciche ponad sobą rozpinał niebiosa i o własnych skrzydłach we własne wzbijał się nieba:
jeślim, igrając, w głębokich światła pławił się dalach, gdzie mej wolności mądrość, – mądrość ptaka nawiedziła mnie: —
– a tak oto rzecze mądrość ptaka: „Patrz, nie maż255 tu góry, nie ma dołu! Rzuć się wokół, wybij się hen, podaj wstecz, o lekki! Śpiewaj! nie mawiaj już!
– czyż słowa wszelkie me są dla ciężkich stworzone? Nie kłamiąż lekkiemu słowa wszelkie? Śpiewaj! nie mawiaj już!” —
o, jakżebym nie miał żądnym być wieczności i weselnego pierścienia pierścieni, – pierścienia wrotu nie pragnąć?
Nigdym nie napotykał kobiety, z którą bym dzieci chciał, snadź ta jest kobietą, którą kocham: albowiem kocham cię, o wieczności!
Albowiem kocham cię, o wieczności!
Tako rzecze Zaratustra.
Częśc czwarta i ostatnia
Och, gdzież na świecie działy się większe szaleństwa, niźli pośród litościwych? I cóż stworzyło więcej cierpień na świecie, nad szaleństwa współczujących?
Biada wszystkim kochającym, którzy nie mają wyżyny, sięgającej ponad litość!
Tak oto przemówił raz do mnie diabeł: „i Bóg ma swe piekło: jest nim miłość dla ludzi”.
Zaś niedawno te słowa zasłyszałem: „Bóg nie żyje; litość nad człowiekiem przyprawiła Boga o śmierć”.
Tako rzecze Zaratustra, tom II.
Obiata miodowa
– I znowuż minęły i miesiące, i lata ponad duszą Zaratustry, nie baczył na nie; wszakże osiwiał włos jego. Pewnego dnia, gdy zasiadł na kamieniu przed jaskinią swoją i przed się wyglądał, – a wyziera się stamtąd na morze i ponad kręte skaliste wybrzeże —, wówczas zwierzęta obchodziły go kołem w zadumie i wreszcie ustawiły się przed nim.
„O Zaratustro, rzekły, snadź szczęścia swego wypatrujesz? – „I cóż mi z szczęścia! odparł, od dawna już szczęścia nie baczę, dzieła mego baczę”. – „O Zaratustro, rzekły zwierzęta po raz wtóry, mówisz jak ten, co ma aż nadto dobra tego. Czyż nie pławisz się w błękitnym jeziorze szczęścia? – „O, sowizdrzały, zaśmiał się Zaratustra, jakeście dobrze utrafiły tym porównaniem! Wszakże wiecie i to, że szczęście me ciężkie, że nie jest ono, ako płynna fala: dławi mnie, zejść ze mnie nie chce i jest jako roztopiona smoła”. —
Wówczas zwierzęta poczęły znów krążyć wokół niego w zamyśleniu i ustawiły się przed nim powtórnie. „O, Zaratustro, rzekły, więc to stąd pochodzi, że stajesz się coraz to żółtszy i ciemniejszy, aczkolwiek włos twój nabiera siwego i konopiastego wyglądu? Patrz, oto tkwisz w swej smolnej mazi!” – „O czymże wy to mówicie, zwierzęta me, zaśmiał się Zaratustra, – zaprawdę, bluźniłem, gdym o smolności powiadał. To, co się ze mną staje, stawać się zwykło ze wszystkimi owocami, które dojrzewają. Miód to w mych żyłach zgęszcza mi krew i ucisza duszę”. – „Słusznie snadź powiadasz, Zaratustro, odparły zwierzęta i garnęły się doń; czybyś nie zechciał jednak na wysoką wejść dziś górę? Powietrze czyste, i widzi się dziś ze szczytów więcej świata, niźli kiedykolwiek”. – „Chętnie, me zwierzęta, odparł, doskonała jest wasza rada i jakby z serca mi dobyta: wejdę dziś na wysoką górę! Baczcież jednak, aby miód był tam pod ręką, żółto-biały, lodowo świeży plaster miodu złotego. Gdyż wiedzcie, chcę tam na górze obiatę256 złożyć miodową”. —
Gdy Zaratustra na górze się znalazł, odprawił zwierzęta, które mu towarzyszyły, i znalazł się wreszcie sam ze sobą: – wówczas śmiał się z całego serca, obejrzał się raz jeszcze i tak oto przemówił:
Żem o obiacie i o miodowej mówił obiacie, zaprawdę, mowy mej podstęp był to tylko i przydatne, zaprawdę, szaleństwo! Tu na górze wolniej mówić mogę, niźli przed jaskiniami pustelników i przed zadomowionymi pustelników zwierzęty257.
I na cóż obiaty! Czyż nie roztrwaniam, co mi darowanym bywa, ja rozrzutnik o dłoniach tysiącu: jakżebym ja to – ofiarą mógł zwać!
A gdym miodu pożądał, pożądałem wszak tylko przynęty, i słodkiej, a lipkiej258 patoki259, po którą nawet mrukliwe niedźwiedzie i ponure złe ptaki językiem sięgną:
– najlepszej pożądałem nęty260, jako myśliwce i rybołowce jej łakną. Bo jeśli świat ciemną jest puszczą i wszystkich dzikich łowców ogrójcem, dla mnie jest on raczej przepaścistym i bogatym morzem,
– morzem pełnym pstrych ryb i raków, wobec których bogów nawet pokusa ogarnąć może, aby rybakami i niewodołowcami się stać: tak pełen jest świat dziwotworów wielkich i małych!
Osobliwie świat człowieczy, morze ludzkie: – w jego to wody zanurzam swą złotą różdżkę wędkową i mówię: roztwórz się, ludzka ty przepaści!
Roztwórz się i wyrzuć mi swe ryby i raki błyskotliwe! Najlepszą nętą wabię dziś najdziwaczniejsze ryby ludzkie!
– nawet szczęście swe rozrzucam na wszystkie dale i odległości, między wschodem, południem i zachodem, zali nie nauczą się ryby ludzkie dorywać do szczęścia mego i trzepotać się wokół niego,
póki, wgryzłszy się w ukryte me ostrza, nie zostaną zniewolone ku mojej wyży, te najbarwistsze przepastne twory dna do najzłośliwszego ze wszystkich łowców ludzi.
Albowiem tym ci jestem z głębi duszy i z przedpoczątku: pociągającym, przyciągającym, naprowadzającym, – ja przewódca261, hodowca, sfornego chowu mistrz, co nie darmo samego siebie niegdyś nawoływał: „Stań się, kim jesteś!”
Przeto niechaj ku mnie oto wschodzą: gdyż na znak jeszcze oczekuję, zali nie nadszedł czas mego znijścia; jeszcze sam między ludzi nie schodzę, jako to uczynić będę musiał.
Na toż to oczekuję podstępnie i szyderczo na wysokich górach, ani zniecierpliwiony, ani też cierpliwy, raczej jako ten, co się cierpliwości oduczył, – ponieważ już nie „cierpi”.
Albowiem dola ma czas mi pozostawia, zapomniała mnie ona snadź? Lub też może gdzieś za wielkim głazem w cieniu przysiadła i muchy może łapie?
I zaprawdę, wdzięczny jej za to jestem, tej swojej doli wiecznej, że mnie nie szczuje i nie prze, pozostawiając czas na psoty i złośliwości: tak iż dziś dla połowu ryb na tę wysoką wspiąłem się górę.
Czy ławiał człowiek kiedykolwiek ryby na wysokiej górze? I choć to nawet szaleństwem jest, co tu zamierzam i sprawuję: lepszeć to, niźli tam na dole stać się w oczekiwaniu uroczystym, zzielenieć i zżółknąć przy tym —
– stać się w oczekiwaniu rozfukanym i gniewem dyszącym, – zawyciem z gór idącej, niby świętej, nawałnicy, niecierpliwcem się stać, co w doliny woła: „Słuchajcie, albo was bożym biczem wychłostam!”
Nie złorzeczę ja wszakże gniewcom tym! zaledwie śmiechu są oni warci! Niecierpliwe muszą być te wielkie hałaśliwe bębny, głoszące się tylko dziś lub nigdy!
Ja zaś i dola ma – nie przemawiamy do dziś, nie przemawiamy też i do nigdy: do przemawiań mamy i cierpliwość, i czas, i nadmiar czasu. Gdyż kiedyś nadejść musi i minąć nas nie może.
Cóż to nadejść musi i minąć nie powinno? Nasz wielki hazard, nasze wielkie dalekie królestwo człowiecze, królestwo Zaratustry, tysiącletnie – —
Jakże daleka może być ta „dal”? cóż mnie to obchodzi! Krzepko stojęć mimo to —, obu nogami stoję mocno na tej podwalinie,
– na wiecznej podwalinie, na twardym pragłazie, na tym najwyższym, najtwardszym pragórzu, do którego wszystkie wichry ciągną, jak do burzowej rubieży, pytając: Gdzie? i Skąd? i Kędy262?
Śmiej się tu, śmiej, ma jasna, krzepka złośliwości! Z wysokich gór rzuć swój migotliwy szydu263 śmiech! Przynęć mi twym migotaniem najpiękniejsze ryby ludzkie!
Oraz wszystko, co w morzach wszelkich do mnie należy, me „dla mnie i przeze mnie” w rzeczach wszelkich – wyłówże mi to wszystko, dowiedźcie to ku mnie: na toż czekam wszak najzłośliwszy ze wszystkich rybołowców.
W dal, w dal sięgaj, wędko ma! W dół, w głąb, nęto szczęścia mego! Zrośże rosą swą najsłodszą serca mego miód! Zarwij, wędko ma, w brzuchy wszystkich czarnych smętków!
W dal, w dal sięgaj, oko me! O, jakaż mnogość mórz wokół mnie, ileż świtających przyszłości ludzkich! Zaś nade mną – jakaż cisza różana! Jakież bezobłoczne milczenie!